poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Kilkanaście minut nas nie zbawi [4]

Do moich rąk wrócił termos z dzienniczkiem, obydwa w nienaruszonym stanie [choć mój wzrok troszkę dłużej zatrzymał się przy drugim przedmiocie, szukając najmniejszego znaku, że został otwarty podczas mojej nieobecności, ale zaraz zbeształam się w myślach]. Przytuliłam do piersi książeczkę i nadal stojąc obok chłopaka [którego imienia notabene nie znałam] obserwowałam, co robi mężczyzna. Jakoś czułam się zobowiązania do zostania, dopóki winda nie będzie właściwie działać, a on nie dotrze na swoje piętro. Na szczęście była to tylko drobna usterka, którą dało się szybko naprawić, więc nie trzeba było długo czekać, aż urządzenie wróciło do użytku. Ave!
— Jeszcze raz dziękuję za pomoc, sczezłbym tutaj, gdyby nie panienka. — Zamrugałam, wracając do rzeczywistości i spojrzałam na uśmiechniętego chłopaka, starając się patrzeć na niego, widzieć go. Miał bardzo ładny głos. Uśmiech i sposób mówienia też. Uniosłam kąciki ust, rozpromieniając się, gdy udało mi się stopami dotknąć ziemi. Wystarczyło, nawet jeśli nie stałam na niej całkowicie. — Hope Dawkins, cała przyjemność po mojej stronie, czy nie chciałaby waszmość w ramach mojej wdzięczności udać się do pobliskiej kawiarenki na małe co nieco?
— Naprawdę nie ma za co, w końcu to tylko znalezienie woźnego — powiedziałam, poszerzając nieznacznie uśmiech, po czym skłoniwszy się lekko, dodałam:
— Pelagonija Eternum, wystarczy Pel. I... — W tym momencie Amigo dźgnął mnie frędzlem dyskretnie w plecy, jakby chciał mnie ośmielić. — ...I naprawdę nie trzeba, ale bardzo będzie mi miło. — I dlaczego czuję się, jakby te słowa się wykluczały?
Roześmiałam się odrobinę nerwowo, bawiąc się skrawkiem szalika, jednak zaraz starałam się wrócić do swobodniejszej siebie, żeby moja nerwowość nie udzieliła się mojemu rozmówcy. Po prostu nagle wylądowałam zbyt szybko.

Oszukać przeznaczenie? [X]

Nie spodziewałem się niczego ze strony Oakleya. Chciałem to już po prostu z siebie wyrzucić. O dziwo, chyba nawet odrobinę mi się na duszy zrobiło lżej, a i sam potrzebowałem tej całej szopki. Zostałem, w sumie nie wiem w jakim sensie, zaskoczony tym, co dane mi było usłyszeć chwilę później.
— Czasem trzeba i teraz zabrzmię egoistycznie skupić się na sobie i zadbać o własne wygody, podnieść ten nos nieco wyżej i przełknąć tę bolesną pigułę, Josh. Jeśli czujesz się przez niego jak jedno, wielkie gówno, to znak, że coś poszło nie tak.
Skłamałbym, oj skłamałbym srogo, gdybym powiedział, że mnie to nie ruszyło. A ruszyło porządnie. Tych kilka, tak prawdziwych słów boleśnie dotarło do mojej głowy. Kto by pomyślał, że będę siedzieć w kawiarnii, popijając herbatę i siedząć naprzecwiko Nivana, który podnosił mnie duchu. Miałem ochotę w tamtym momencie spłonąć, bo jak żałośnie musiałem wyglądać żaląc się jak baba z powodu czegoś, co nie powinno mieć miejsca i ogólnie rzućcie to wszystko w cholerę. Spuściłem odrobinę głowę. Nawet nie przypuszczałem, że gdzieś w środku, jakaś tyciusieńka cząstka mnie będzie się cieszyć. Oakley pokazał swoją inną twarz. Albo raczej tą, której nie miałem okazji poznać, bo przecież byłem zbyt dumny, żeby zagadać do niego po incydencie z malowaniem włosów. Jego przyjaciel był szczęściarzem, że ma kogoś takiego. Wziąłem głęboki oddech, a spokój i codzienne opanowanie. No i ta pewność siebie.
— Przyznaję to niechętnie, ale tak, masz rację. Chyba już najwyższa pora zostawić to wszystko za sobą i ruszyć dalej — mruknąłem, tym razem pakując sobie w ustach kawałek szarlotki.
I nagle wyszło słońce. Zupełnie jakby wiedziało, że teraz się trzeba pojawić i zwiastować nowy początek.

Pogoda bywa nieprzewidywalna [X]

W odpowiedzi na mój komentarz otrzymałam nerwowy i zmieszany śmiech. Cóż, raczej nikt mu mało znany nie mówił, że przypomina jego rodzicielkę, tę część rodziców, która głaskała po główce, całowała skaleczenia, której wzrok sprawiał, że gdy się coś przeskrobało, chowało się w sobie i chciało się błagać o wybaczenie na kolanach.
— Nie no, o dziwo całkiem dużo, oczywiście bliskich mi osób powtarza, że czasami mają wrażenie, że to ja je karmiłem, gdy były małe. Takie tam, matczyna intuicja się gdzieś we mnie zalęgła najwidoczniej, mama dobrze wychowała i takie są efekty, nieprawdaż? — Kiwnęłam głową na potwierdzenie, śmiejąc się, gdy rozłożył rękę w bezradnym geście. — Lepsze to, niż bycie cały czas chujem, przepraszam za słownictwo, tak jak mój brat. Znaczy mi też się to zdarza, może czasami ciut za często, no ale żeby cały czas, kurwa?
W końcu nie wytrzymałam i roześmiałam się głośno, i nawet nie wiedziałam kiedy, ale śnieg zniknął, a jego jakiekolwiek ślady już dawno się rozpuściły. No, może ziemia była wilgotniejsza niż przedtem.
— Cóż, czasami trzeba, no może nie cały czas, ale czasami, niezbyt często. Miłym też trzeba być, chociaż mało komu chyba udaje się utrzymać złoty środek — powiedziałam, szczerząc się jak głupia do sera. — Jedni są zbyt mili, a drudzy nie za bardzo. — Zdjęłam kaptur z głowy, kołysząc się na stopach. Z pięt na palce, z palców na pięty, jakby nagle obudziło się we mnie zbyt dużo energii, jednak zaraz przestałam, odwracając się w stronę Adama z szerokim uśmiechem i się ukłoniłam. — Dziękuję. Ogólnie dziękuję — zaśmiałam się cicho, prostując się. — Trzymaj się, Adam. Do zobaczenia. A! I palenie jest niezdrowe! — dodałam jeszcze, robiąc parę kroków do tyłu i pomachałam mu na odchodne. Zdecydowanie było mi lepiej.

niedziela, 29 kwietnia 2018

W sumie to całkiem przyjemnie [22]

Fuknął, burknął i ponownie schował twarz w poduszce, a ja parsknęłam śmiechem. Czyżby ktoś miał po prostu łaskotki?
Nie, po prostu mało kto lubił, gdy dźgało się go w żebra, normalna reakcja, Przewalska.
— Nie odpuścisz, nie? — zapytał z wyraźnie słyszalnym oburzeniem i, och, to wcale nie było śmieszne, ale jednak parsknęłam śmiechem, ciut bardziej się do niego przybliżając ze zwycięskim wyrazem twarzy, bo rzadko kiedy odpuszczałam, a on doskonale to wiedział. — Dobra, rób, co chcesz, byle obeszło się bez naparu z cebuli — mruknął, uciekając jeszcze bardziej i kuląc się, na co posłałam mu jeszcze szerszy uśmiech.
— Yamir, ja tu śpię, błagam, przecież nie trzymam przy sobie cebuli — stwierdziłam, podnosząc się do góry i zeskakując zwinnie z łóżka, by wziąć wodę. W końcu jakoś te nieszczęsne tabletki połknąć musiał, a ja nie miałam zamiaru go torturować.
Odchrząknęłam, podając mu dwie, dobroczynne witaminy C i po cichu wcale nie dorzuciłam mu jeszcze jednej, obiecuję, tylko jednej tabletki tranu.
Tak na wszelki wypadek, prawda?
— Nie masz żadnych przeciwskazań, prawda? — zapytałam, po czym podałam mu butelkę. — Chcę ci tylko pomóc, a nie sprowadzić na drugi świat, nie będę mieć nikogo na sumieniu, a tym bardziej ciebie — stwierdziłam stanowczo, kładąc ręce na biodrach, a po chwili orientując się, że chyba zbliżała się jakaś dziewiąta, a może i dziesiąta, a ja dalej byłam w piżamie.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [X]

Z Przewalskiej zdecydowanie dało się czytać jak z otwartej księgi. Jej zachowania, spojrzenie, tiki nerwowe, to rytmiczne uderzanie palcami o kolano, uciekanie wzrokiem gdzieś hen, hen, daleko stąd.
— Chciałabym, Nivan. Bardzo bym chciała — szepnęła niezwykle słabo, jakby ciało odmawiało posłuszeństwa. — Ale sama nie wiem i ty chyba też o tym wiesz, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. I... potrzebuję czasu. Znaczy, po prostu trochę wolniej, nie pewniej i... no. Wiesz — mruczała monotonnie, najwidoczniej nieco gubiąc się w tym, co mówi. Koniec końców i tak westchnęła ciężko, bo chyba nie wiedziała, jak powinna podejść do tego tematu, jak go ugryźć, co zrobić, żeby nie zapeszyć. — Zanim wszystko będzie ok, chyba minie trochę czasu. Ale zawsze można się za siebie wziąć i trochę to przyspieszyć, prawda?
Uśmiechnąłem się pod nosem, założyłem ręce na piersi i oparłem się tyłkiem o blat, zerkając na dziewczynę nieco przychylniej niż zwykle. Zagubiona blondynka za to dalej utrzymywała swoje strachliwe zachowania.
— Oczywiście, że tak. Zresztą, wszystko zależy tylko i wyłącznie od ciebie, wiesz. Nie zrobiłaś niczego złego, to ja jestem w tej bajce antagonistą i to, czy będzie „Ok”, jest kwestią tylko tego, czy pozwolisz nawróconemu, złemu wilkowi znowu do siebie podejść. Mogę obiecać tylko, że nie dopuszczę się na tobie tego świństwa podobnie i będę walczył o to nasze „Ok”. Reszta powinności leży po twojej stronie, Wanda.
Uśmiech złagodniał, ale nie schodził mi z twarzy.
Bo Przewalska chyba jednak trochę dorosła.

Dlaczego by trochę nie pobiegać? [X]

Wzrok Przewalskiej wyrażał więcej niż tysiąc słów. Twarze obojga wyrażały więcej niż tysiąc słów i mogły zastąpić całą ich konwersację, bo w sumie na to samo wyszło w obu przypadkach. Wkurwienie, rozczarowanie i zdenerwowanie na drugą osobę, bo jak można być aż tak upartym idiotą. No, a ja tylko dalej robiłem za stojaczek dla Przewalskiego i przysłuchiwałem się wszystkiemu z lekkim, może nieco kpiącym uśmieszkiem.
— Znowu ćwiczyłeś bez rozgrzewki i stabilizatora? — syczała rozjuszona, mordując brata spojrzeniem. — Powiedz tylko, że coś ci strzeliło w tej nodze, a przysięgam, więcej z łóżka nie wstaniesz.
— Kurwa, Wanda, ile razy mam ci powtarzać, że w stabilizatorze wystarczająco się już namęczyłem, błagam no. Nic mi nie strzeliło, po prostu boli.
— Właź kaleko, siadaj na łóżku i po prostu się nie odzywaj — rzuciła, co chyba bardziej było już do mnie, bo i tak musiałem wprowadzić chłopaka i dojść z nim do mebla, na który ciężko opadł.
— Foma, jak inteligentny jesteś, to nigdy się nie nauczysz, prawda? Nie wystarczyło ci raz, do cholery? — Podczas swojego wywodu przegrzebywała kosmetyczkę, szeleściła opakowaniami i najwidoczniej szukała jakiegoś leku, bo przecież chodząca apteka była gotowa na wszystko
— Nie, Wanda, kurwa, najwidoczniej nie wystarczyło — warknął pod nosem, oporządzając swoją nogę i przygotowując ją do zabiegu.
— Ta, bawcie się dobrze — rzuciłem w momencie, gdy nareszcie nastała cisza i mogłem się odezwać. Poklepałem chłopaka po ramieniu, a następnie podszedłem do blondynki. — Lecę do siebie, jak coś, przenieść go, czy oporządzić, to jesteśmy w kontakcie — mruknąłem w stronę dziewczyny, zanim całkiem wyniosłem się z pokoju.
Nigdy nie przepadałem za sprawami rodzinnymi.

sobota, 28 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [23]

Oj, doskonale znałam to spojrzenie i chyba po prostu poruszyłam nieodpowiednią strunę. Burknęłam coś pod nosem i opuściłam wzrok z ewidentnie widocznym zmieszaniem.
— Wanda — mruknął, westchnął, och, co ja właśnie zrobiłam na cesarza, znowu wszystko sypię, bo nie potrafię dobrze przekazać jednej, cholernej i prostej wiadomości... — Dobrze wiesz, że to ja powinienem o to pytać, a nie ty — szepnął, zamiast krzyknąć, a mnie zamurowało, bo przecież spodziewałam się, że warknie, wydrze się na mnie, a ja stanę się taka malutka, zagubiona i nie będę wiedziała, co począć z całą tą sytuacją, a może po prostu się rozryczę. — Sama odpowiedz na to pytanie. Czy wszystko pomiędzy nami ok? — zapytał, a ja już sama nie wiedziałam, co zrobić.
Podniosłam nieśmiało wzrok, stukając palcami o swoją nogę i westchnęłam ciężko.
— Chciałabym, Nivan. Bardzo bym chciała — mruknęłam, bo słowa ledwo opuściły krtań i jakim cudem tak szybko popsuła się cała przyjemna atmosfera. — Ale sama nie wiem i ty chyba też o tym wiesz, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. I... potrzebuję czasu. Znaczy, po prostu trochę wolniej, nie pewniej i... no. Wiesz — oświadczyłam, po czym westchnęłam ciężko. — Zanim wszystko będzie ok, chyba minie trochę czasu. Ale zawsze można się za siebie wziąć i trochę to przyspieszyć, prawda?

Dlaczego by trochę nie pobiegać? [16]

Och, przysięgam, doskonale znałem to cholerne spojrzenie. Tę podniesioną brew, iskierki złości i zmartwienia w oczach i powagę, pieprzoną powagę, która do mojej siostry tak po prostu... nie pasowała. No. Zerknąłem kątem oka na Nivana Oakleya, który, dedukując po wyrazie twarzy, bawił się świetnie.
— Io, io, mamy pacjenta, proszę zrobić miejsce — oświadczył, parskając głośnym śmiechem.
Błagam, Oakley, nie chcesz tego robić, nie ten dzień, nie ta godzina i miejsce też nie to. Po prostu nie.
Blondynka zmrużyła oczy, zlustrowała mnie wzrokiem i westchnęła ciężko, a ja odwróciłem swoje spojrzenie w bok, dosyć zmieszany.
— Znowu ćwiczyłeś bez rozgrzewki i stabilizatora? — syknęła, choć doskonale wiedziałem, że już zaczynała się martwić, panikować i złościć, bo jej starszy braciszek zdecydowanie do inteligentnych nie należał. — Powiedz tylko, że coś ci strzeliło w tej nodze, a przysięgam, więcej z łóżka nie wstaniesz.
— Kurwa, Wanda, ile razy mam ci powtarzać, że w stabilizatorze wystarczająco się już namęczyłem, błagam no — warknąłem, prostując się i prężąc, choć większość swojego ciężaru opierałem na biednym, bogu ducha winnego Oakleyu. — Nic mi nie strzeliło, po prostu boli.
— Właź kaleko, siadaj na łóżku i po prostu się nie odzywaj — mruknęła, ustępując nam miejsca, byśmy spokojnie mogli przecisnąć się przez wejście.
Chwilę później siedziałem na łóżku.
— Foma, jak inteligentny jesteś, to nigdy się nie nauczysz, prawda? Nie wystarczyło ci raz, do cholery? — zapytała, podchodząc do saszetki i wyciągając z niej swoją maść rozgrzewającą.
— Nie, Wanda, kurwa, najwidoczniej nie wystarczyło — syknąłem, bo powoli przestawał podobać się mi ten ton, zdejmując buta i skarpetkę, po czym podwinąłem nogawkę.

W sumie to całkiem przyjemnie [21]

Materac obok nieco się zapadł, dziewczyna zajęła miejsce obok mnie i wiedziałem, że na mnie zerka.
— Oj, już nie bądź taki — rzuciła. Łóżko ponownie zadrżało, poruszyło się, bo najwidoczniej Wanda zdecydowała się położyć obok mnie. — Nie chcę mieć nikogo na sumieniu, a mam wrażenie, że zaraz będę mieć, weź przynajmniej tę cholerną witaminę C, napij się wody i dam ci święty spokój, obiecuję. — Chociaż nie mogła tego dostrzec, bo dalej zasłaniałem twarz przedramieniem, to przewróciłem oczami do bólu, prychnąłem cicho pod nosem i uniosłem rękę, żeby spojrzeć na leżącą tuż obok nastolatkę. Zerkała ni to wymagającym, ni proszącym wzrokiem, łypała zieloną tęczówką, a za chwilę dźgnęła mnie paznokciem w bok, natrafiając przy okazji na żebro. Wydałem z siebie ciche, ale jakże oburzone fuknięcie i ponownie wtuliłem nos w rękę.
— Hm? — mruczała cicho, a ja westchnąłem ciężko.
— Nie odpuścisz, nie? — spytałem, chociaż oboje doskonale znaliśmy odpowiedź i wiedzieliśmy, że na wodzie i witaminie C się nie skończy, a dziewczyna będzie drążyć temat do upadłego. Westchnąłem ciężko. — Dobra, rób, co chcesz, byle obeszło się bez naparu z cebuli — mruknąłem w końcu, poprawiając się przy okazji w miejscu i burcząc coś pod nosem.

piątek, 27 kwietnia 2018

W sumie to całkiem przyjemnie [20]

— Ale ty zawsze wszystko w ciemnych barwach musisz widzieć, Przewi — podniosłam prawą brew, słysząc, najwidoczniej, moje nowe przezwisko — przez no dajże spokój, nie umrę, to tylko katar. Nieleczony trwa tydzień, leczony siedem dni, jak to mawiają, więc większego sensu nie widzę. — Prychnęłam z nieskrywanym oburzeniem, bo niby tak mawiali, niby tak się twierdziło, a później głupi katar przemieniał się w jakąś poważną chorobę, a ja przecież nie chciałam, żeby stało mu się coś poważniejszego. Nie chciałam, by komukolwiek stało się coś poważniejszego. — Od olejków mam migreny i naprawdę, nie trzeba, pokicham, poprycham i tyle — mruknął, po czym opadł na łóżko bez energii i schował twarz. — A na herbatę nie mam ochoty.
Westchnęłam ciężko, siadając na materacu i spoglądając na chłopaka z politowaniem.
— Oj, już nie bądź taki — mruknęłam pod nosem, kładąc się obok niego. — Nie chcę mieć nikogo na sumieniu, a mam wrażenie, że zaraz będę mieć, weź przynajmniej tę cholerną witaminę C, napij się wody i dam ci święty spokój, obiecuję.
Ale przecież wszyscy wiedzieliśmy, że do tego dojdzie jeszcze chłodny kompres, herbata, kilka kropelek olejku na noc (tak na wszelki wypadek, by mi się jeszcze nie udusił podczas snu, a raczej tuż po obudzeniu). No i waciki nasączone rumiankiem. Na zaropiałe oczy, zawsze pomagało.
— Hm? — mruknęłam, trącając go palcem w żebro.

W sumie to całkiem przyjemnie [19]

Zaplotła ręce na klatce piersiowej, a ja już wiedziałem, że czeka mnie wykład, monolog, gadka szmatka, wszystko naraz i osobno, pomieszane w wielkim kotle.
— Jeżeli mnie nie zaraziłeś, to masz szczęście — rzuciła z mrożącym [przynajmniej starającym się] krew w żyłach wzrokiem. — I żebyś się nie przeliczył, katar katarkiem, a później atakuje jakaś grypa, zapalenie mięśnia sercowego czy kto wie, co jeszcze. Katar też choroba, też powinno się wyleczyć, a nie zostawić sobie samemu — dodała jeszcze, zaczynając przy okazji grzebać w swojej apteczce, jak przypuszczałem, bo plasterki z tabletkami szeleściły i szeleściły, a ja mogłem tylko przewracać oczami. — Dam ci witaminę C. I jeżeli chcesz, to mam olejek do inhalacji, żeby nos ci odetkało. I... I herbata, powinieneś napić się herbaty. I położyć kompres na czoło. — Zerknąłem na leki, które podała mi dziewczyna i skrzywiłem się znacząco.
— Ale ty zawsze wszystko w ciemnych barwach musisz widzieć, Przewi, no dajże spokój, nie umrę, to tylko katar. Nieleczony trwa tydzień, leczony siedem dni, jak to mawiają, więc większego sensu nie widzę. Od olejków mam migreny i naprawdę, nie trzeba, pokicham, poprycham i tyle. — Opadłem mocniej na łóżko, schowałem oczy w zgięciu łokcia i mruknąłem pod nosem, bo nasza mała pani lekarz-aptekarz coś sie rozpędzała. — A na herbatę nie mam ochoty.

W sumie to całkiem przyjemnie [18]

Prychnął cicho pod nosem i uciekł złotym spojrzeniem, a mi pozostało parsknąć śmiechem i uśmiechnąć się ciepło, bo przecież doskonale wiedziałam, dlaczego tak zareagował.
— Historia jest dłuższa i skomplikowana, okej? Poszedłem do sklepu, było spoczko, no cycuś glancuś, pogoda fajna, a jak wracałem, to się rozpadało i proszę bardzo, chyba jednak mnie rozkłada — stwierdził, po czym sam parsknął śmiechem, wprawiając mnie w niemałe zmartwienie. Westchnęłam ciężko. — Nawet jak coś, to się wykaraskam, tylko tydzień sobie posiedzę z katarkiem i tyle — dodał szybko i spojrzał się na mnie, a ja pokręciłam głową, odsunęłam się od chłopaka i splotłam ręce na klatce piersiowej.
— Jeżeli mnie nie zaraziłeś, to masz szczęście — mruknęłam pod nosem i zmrużyłam oczy. — I żebyś się nie przeliczył, katar katarkiem, a później atakuje jakaś grypa, zapalenie mięśnia sercowego czy kto wie, co jeszcze. Katar też choroba, też powinno się wyleczyć, a nie zostawić sobie samemu — stwierdziłam chłodno, po czym odwróciłam się na pięcie by poszukać w magicznej saszetce odpowiednich tabletek. — Dam ci witaminę C. I jeżeli chcesz, to mam olejek do inhalacji, żeby nos ci odetkało. I... — zamilkłam na chwilę, dalej się zastanawiając, co z nim począć. — I herbata, powinieneś napić się herbaty. I położyć kompres na czoło. — Odwróciłam się do niego w dłoni trzymając tabletki oraz olejek.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [22]

Doskonale zobaczyłem ten wzrok, tę iskrę oburzenia i to niezadowolenie Przewalskiej, gdy ponownie poruszyłem temat naczynia, które dalej kurczowo ściskałem w dłoni.
— Nivan, jeżeli chciałeś soku, wystarczyło poprosić czy się upomnieć, błagam, oddaj tę szklankę — jęknęła przeciągle, wskazując na szklaneczkę, wzdychając ciężko, a ja prychnąłem pod nosem i uśmiechnąłem się z niemałą szyderą. Przepraszam, kubeczek, póki co zostanie u mnie, pani Wando. — I wcale nie jestem dzieckiem. Jestem jakże poważną nastolatką, która już za rok w realnym będzie dorosła, nie pozwalaj sobie, dziadku — rzuciła jeszcze z udawaną powagą, wyższością i dumą, za chwilę znowu chichrając się pod nosem, a ja mogłem ponownie przewrócić oczami, odłożyć szklankę na stół i unieść w lekkim pobłażaniu brwi. — Brakowało mi tego... — Zaczęła żywo gestykulować, co w sumie wystarczyło mi, żeby zrozumieć, o co jej chodziło. To znaczy, tak mi się wydawało. — Wszystko pomiędzy nami ok? A przynajmniej... w miarę? — spytała z wyraźną niepewnością, gapiąc się z nadzieją w moje oczy.
A mnie skręciło w kichach i przyprawiło o chęć zwrócenia posiłku.
— Wanda — westchnąłem ciężko, stając bliżej kobiety, całkiem ignorując szklankę, sok, otoczenie, cokolwiek. — Dobrze wiesz, że to ja powinienem o to pytać, a nie ty — szepnąłem z gulą w gardle, marszcząc brwi i zerkając na nią ze zwykłym strachem, bo to jednak ja byłem tutaj tym czarnym charakterem, prawda? — Sama odpowiedz na to pytanie. Czy wszystko pomiędzy nami ok?

Dlaczego by trochę nie pobiegać? [15]

Nie musiałem na niego patrzeć, żeby móc spodziewać się reakcji w stylu przewrócenie oczami, fuknięcie, ale koniec końców przystanięcie na propozycję i posłuszne podreptanie przy moim boku.
— Możesz podrzucić mnie do Wandy, pewnie ma jakąś maść rozgrzewającą czy coś — powiedział, poinformował, a ja pokiwałem głową, bo sam pewnie wybrałbym się w tamte okolice, gdybym był, no nie wiem, rodzeństwem, albo czym innym bliskim. Dlatego szybko nakierowałem nasze ruchy na dobrze znany pokój, w którym już kiedyś przecież jadłem te cudowne prażyny krewetkowe i nie, dalej nie wiem, jakim cudem dziewczyna mogła je jeść bez zwracania co kilka sekund. — Poprawka, na pewno jakąś ma. Zawsze ma — dodał ze śmiechem, a ja również się uśmiechnąłem i pokiwałem głową, bo przecież Przewalska była naszą chodzącą apteką i nikt temu nie zaprzeczy.
— Jak sobie pan życzy — mruknąłem tylko, poprawiając chwyt na nadgarstku i boku mężczyzny.
Chwilę potem zawitaliśmy przed drzwiami. Zapukałem, trzy razy i ten jeden, jedyny dodatkowy, dla pewności, a jakże by inaczej, a już za momencik wrota się otworzyły i stanęła w nich blondyneczka. — Io, io, mamy pacjenta, proszę zrobić miejsce — parsknąłem radośnie, prezentując dokładniej starszego brata kobiety, której mina nie wyglądała zbyt tęgo i wiedziałem, że sprawa jakoś szczególnie się nie poprawi, nawet jeśli bardzo będę się starał rozrzedzić cholernie gęstą atmosferę, która raczej nie była wynikiem deszczu.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [21]

Cały czas kręcił głową, śmiejąc się pod nosem, a ja z wielką chęcią mu zawtórowałam, nawet jeżeli cała sytuacja była... dziwna.
— Spokojnie, mowę już mam, obrączki czekają, nawet gołąbki zamówiłem, ryż leci już z chińskich plantacji, grosiki zbieram, odkąd Kumara poznałem, nie masz się o co martwić, jestem przygotowany od A do Z, już nawet garnitur mam wyprasowany i wisi w specjalnym miejscu — stwierdził, parskając jeszcze raz śmiechem, a ja mimowolnie przewróciłam oczami, tak bardzo, że mogło zaboleć. Zastukał palcem o szklankę. Moją szklankę z moim sokiem. Posłałam mu gromiące spojrzenie. — Ach, te dzieci, tak szybko dorastają — mruknął i upił łyk pomarańczowego płynu.
O nie, nie, niech sobie nawet o tym nie myśli. Odchrząknęłam, prostując się dumnie.
— Nivan, jeżeli chciałeś soku, wystarczyło poprosić czy się upomnieć, błagam, oddaj tę szklankę — jęknęłam, wzdychając ciężko. — I wcale nie jestem dzieckiem. Jestem jakże poważną nastolatką, która już za rok w realnym będzie dorosła, nie pozwalaj sobie, dziadku — dodałam, udając próżność i wyższość, ale chwilę później uśmiechnęłam się szeroko i parsknęłam śmiechem. — Brakowało mi tego... — mruknęłam pod nosem, machając rękoma, by nadać sens ostatniemu słowie. — Wszystko pomiędzy nami ok? A przynajmniej... w miarę? — zapytałam cicho, spoglądając w błękitne oczęta.

Dlaczego by trochę nie pobiegać? [14]

O nie, tylko nie to spojrzenie. Co zrobiłem źle, nosz kurwa?
— Pozwoliłam ci wstać? — zapytała chłodno i splotła ręce na klatce piersiowej. Pokręciłem głową i opuściłem wzrok, jak zbity pies. — Nivan, pomóż mu, błagam, bo znowu mu zaraz coś strzeli, albo mi.
— Aj, aj, kapitanie — oświadczył, uśmiechając się, a ja podniosłem moje ramię, bo chyba nie miałem zbyt dużego wyboru. Bez gadania, bez narzekania, w końcu mi pomogła.
— I nie reaguj mi oburzeniem na stabilizator. — Prychnąłem oburzony, bo zdecydowanie wystarczająco się w nim nałaziłem, by teraz z niego nie korzystać (i co z tego, że miała rację). — Mogłeś sobie mieć operacje, leczenia i rehabilitację, bo daję sobie głowę uciąć, że bez tego się nie obeszło, ale nie biega się, nie ćwiczy bez stabilizatora, skarbie moje, zrobisz sobie tylko większą krzywdę, jak tak dalej będziesz funkcjonował. I nie odwdzięczaj się, synku, idę z kagankiem na pomoc pokrzywdzonym, bla, bla, bla. Co najwyżej kiedyś tam się upomnę w razie „w”. A teraz zmykać, mam gościa.
— Ale obcięłaś pazurki? — rzucił Nivan, na co dziewczyna po raz ostatni zgromiła go wzrokiem, a ja mogłem się tylko zastanawiać, kim ten gość mógł być.
Wyszliśmy z pokoju, ostatecznie zamykając drzwi do pomieszczenia
— To jak, kurs na wasz pokój? — zapytał chłopak, a ja przewróciłem oczami.
— Możesz podrzucić mnie do Wandy, pewnie ma jakąś maść rozgrzewającą czy coś  — stwierdziłem szybko, spoglądając na niego kątem oka. — Poprawka, na pewno jakąś ma. Zawsze ma — dodałem, parskając śmiechem.

Oszukać przeznaczenie? [22]

Chyba drasnąłem dobrą strunę, wprawiłem w ruch to, co trzeba, bo chłopak, o ile było to możliwe w jego wypadku, spokorniał jeszcze bardziej, spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku, po czym otworzył usta i otworzył się, czego naprawdę spodziewałbym się jako ostatniego.
— Ezra Prescot się stał — rzucił z niezwykłą butą, złością i jakimś oburzeniem, bo widocznie ten cały Ezra musiał znaczyć coś więcej, być kimś więcej, odgrywać istotną rolę w życiu Millera, bo nie traciłby tak nagle wigoru z powodu pierwszego lepszego parcha, prawda? — Jednym słowem, to wszystko przez niego i dlatego, mimo że nie chcę, to czuję się teraz jak jedno wielkie gówno, ok? Więcej chyba nie muszę mówić — dodał, a jego mina mówiła o wiele więcej niż słowa, które w sumie i tak zabijały szczerością.
Podniósł znowu naczynie do ust, upił odrobiny herbaty, wciąż z nietęgą miną, ciągle nie będąc zbyt zadowolonym z obrotu spraw, ze wspomnień i z Prescota.
I doskonale znałem to uczucie, zdawałem sobie sprawę z tego, z czym się wiąże i z czym to się je, jak wygląda, jak boli, jak męczy.
— Czasem trzeba i teraz zabrzmię egoistycznie — ale przecież każdy człowiek jest egoistą, a wszystkie działania altruistyczne, które wykazuje, mają na celu zapewnić mu korzyści, dlatego będę w ciężkim szoku, jeśli się posłucha — skupić się na sobie i zadbać o własne wygody, podnieść ten nos nieco wyżej i przełknąć tę bolesną pigułę, Josh. Jeśli czujesz się przez niego jak jedno, wielkie gówno, to znak, że coś poszło nie tak.
I zastanawiałem się, jaką osobą musi być Ezra Prescot. Jaką musi mieć siłę przebicia, jeśli był w stanie zbić z względnej równowagi kogoś tak pieprzniętego, jak Miller.

Oszukać przeznaczenie? [21]

Dzień ciągnął się zdecydowanie zbyt bardzo, zbyt długo, zbyt… No właśnie, wszystko było ,,zbyt”. Moja głowa najchętniej przywaliłaby w stół, rozbruzgując ciasto na wszystkie strony i być może sprawiając uszczerbek na idealnie gładkiej powierzchni talerzyka. I może herbata zalałaby pół stolika. Może nawet część skapywałaby na podłogę.
— Wiesz, w razie czego masz wokół siebie ludzi. Dobrych ludzi, którzy wbrew pozorom wcale nie są pudłami rezonansowymi — mruknął, zakładając nogę na nogę.
Postawić wszystko na jedną kartę i wylać z siebie cały żal gromadzący się gdzieś po cichu przez tyle czasu? Czy może jednak dalej milczeć. Położyłem dłonie na kolanach, mocno je zaciskając. Jak bardzo żenujący musiałem teraz być, żeby zaraz się nie rozpaść mentalnie przed kimś takim, jak Oakley. Wziąłem głęboki oddech, wypuszczając powietrze przez nos.
— Ezra Prescot się stał — odparłem z wyrzutem, bo nie potrafiłem wybaczyć mu tego nagłego zniknięcia. Myślałem że znam go bardzo dobrze, bo przecież powinno tak być. W końcu był moim najlepszym przyjacielem. — Jednym słowem, to wszystko przez niego i dlatego mimo że nie chcę to czuję się teraz jak jedno wielkie gówno, ok? Więcej chyba nie muszę mówić.
Miałem ochotę stamtąd wyjść, nawet jeśli deszcz lał jakby nie miał końca. Nie musieć znosić tego spojrzenia. Sięgnąłem tylko odrobinę drżącą ze zdenerwowania ręką po filiżankę z herbatą.

czwartek, 26 kwietnia 2018

W sumie to całkiem przyjemnie [17]

— Tak, zawsze byłam chorowitym dzieckiem — odparła, gdy rzuciła już w moją stronę paczkę chusteczek, za którą podziękowałem krótkim skinieniem głowy. — Łapie mnie wszystko, co przybędzie i bogu dzięki, że epidemia białej gorączki mnie już ominęła, bo gdybym wtedy dychała to nie przetrwałabym długo — dodała już ciszej, gładząc dłonią własny policzek i wyglądając zdecydowanie nie najciekawiej, na co sam porządnie się skrzywiłem, bo o losie, dobrze, że jednak jakoś się od niej uchronili i przetrwali. Nagle blondynka się nade mną nachyliła, przyłożyła dłoń do mojego czoła, a grymas na jej twarzy się pogłębił. — Yamir, jesteś cały gorący, uprzedzając komentarz, tak, w tym znaczeniu też, ale teraz chodzi mi o temperaturę twojego ciała, a ona jest zdecydowanie podwyższona. Przyznawaj się, wyszedłeś na dwór bez kurtki i parasola, co? — Prychnąłem cicho pod nosem i uciekłem wzrokiem po pierwszych słowach kobiety, bo oj, zdecydowanie wiedziała jak mi ego połechtać w odpowiedni sposób, żebym się rozmiękł i rozpłynął.
— Historia jest dłuższa i skomplikowana, okej? Poszedłem do sklepu, było spoczko, no cycuś glancuś, pogoda fajna, a jak wracałem, to się rozpadało i proszę bardzo, chyba jednak mnie rozkłada — zaśmiałem się, wypakowałem chusteczkę i zacząłem smarkać ten ogromny nos. Moje małe—wielkie przekleństwo. — Nawet jak coś, to się wykaraskam, tylko tydzień sobie posiedzę z katarkiem i tyle.

W sumie to całkiem przyjemnie [16]

— Chcę tylko chusteczkę, ale dziękuję za troskę. Nie no, tylko smarczę, równie dobrze to może teraz coś pylić? — mruknął niezbyt pewnie i, och, kłamał jak z nut, z Wandą Przewalską nie takie numery, Kumar. Prychnęłam, podnosząc się z łóżka i podchodząc do swojej torby, by wyciągnąć z niej opakowanie chusteczek higienicznych. — Łatwo chorujesz, czy co? — zapytał po chwili, uważnie śledząc moje ruchy, a ja na kilka sekund zamarłam.
Brawo Przewalska, szybko się wydało, zawsze dobrze szło ci utrzymywanie pewnych rzeczy w tajemnicy.
Odchrząknęłam, prostując się i rzucając w kierunku chłopaka chusteczki.
— Tak, zawsze byłam chorowitym dzieckiem — stwierdziłam, spoglądając na niego z góry. — Łapie mnie wszystko, co przybędzie i bogu dzięki, że epidemia białej gorączki mnie już ominęła, bo gdybym wtedy dychała to nie przetrwałabym długo — mruknęłam troszkę ciszej i nerwowo potarłam swój policzek, po czym pochyliłam się nad chłopakiem, mrużąc oczy i przykładając dłoń do jego czoła. I może było to po prostu moje przewrażliwienie, ale przysięgam, był ciepły, gorący jak kaloryfer i będzie mieć szczęście, jeżeli mnie nie zarazi. — Yamir, jesteś cały gorący, uprzedzając komentarz, tak, w tym znaczeniu też, ale teraz chodzi mi o temperaturę twojego ciała, a ona jest zdecydowanie podwyższona. Przyznawaj się, wyszedłeś na dwór bez kurtki i parasola, co?

W sumie to całkiem przyjemnie [15]

Uśmiechnąłem się, gdy parsknęła śmiechem, chociaż Przewalska śmiała się dosłownie ze wszystkiego i w każdej możliwej sytuacji, to za każdym razem robiło mi się jakoś tak miło, bo może rzeczywiście, tym razem naprawdę ją rozśmieszyłem i poprawiłem humor, bo mimo wszystko ten mógł być popsuty i ukrywany.
— Może własne przeżycia? — rzuciła, uśmiechając się w moją stronę, co zauważyłem jedynie kątem oka, ale pokiwałem głową, przyznając jej rację. — Oczywiście, że mam, tylko musisz mi pozwolić wstać. Może jednak zrobić ci herbatę czy jakiś kompres, hm? — spytała jeszcze, nim podniosłem się z niej i dałem jej spietrać spod mojej głowy. Pokręciłem głową w odpowiedzi, raczej tego nie potrzebowałem, chciałem tylko wyczyścić nos. — Nie chcę, żebyś się kompletnie rozłożył, a katar zazwyczaj się ignoruje i no, później wychodzi jakieś obrzydlistwo. Przynajmniej w moich przypadkach. No.
— Chcę tylko chusteczkę, ale dziękuję za troskę. Nie no, tylko smarczę, równie dobrze to może teraz coś pylić? — skłamałem z uśmiechem, za chwilę ponownie pociągając nosem, z którego dalej mi ciekło zresztą, kładąc się i wsadzając ręce pod głowę. — Łatwo chorujesz, czy co? — zarzuciłem, zerkając na dziewczynę, bo jednak nie powiedziała tego bez większych powódek i miało to jakiś sens.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [20]

— Stoi, o muzykę zadbam ty i ja, Yamir nawet tego nie tknie, przypilnujemy tę sprawę — rzuciła, a ja przewróciłem oczami, gdy mrugnęła do mnie porozumiewawczo, bo co innego mogłem zrobić? — Tylko błagam, jakbyś został już drużbą to nie wywieź go nie wiadomo gdzie i jak daleko na wieczór kawalerski — powiedziała z rumieńcem, a ja prychnąłem pod nosem i już miałem rzucić czymś uszczypliwym, ale oszczędziłem sobie zbędnych komentarzy. Zresztą, zrobię taki wieczór, że Kumar ledwo zakoduje, co tam robił i że w ogóle noc nastała. — I pamiętaj o obrączkach — dodała, a ja, ponownie zresztą, parsknąłem. — No i załatw oczywiście jakieś jego cudowne zdjęcia na twoje przemówienie, tak na wszelki wypadek. Może już powinieneś zacząć je pisać? — I chociaż mówiła to wszystko pretensjonalnym, udawanym tonem, to i tak wiedziałem, że gdyby mogli, to oboje by się na siebie rzucili, no sory, przed Nivanem się nie ukryjecie, skarbuśki moje najukochańsze.
— Spokojnie, mowę już mam, obrączki czekają, nawet gołąbki zamówiłem, ryż leci już z chińskich plantacji, grosiki zbieram, odkąd Kumara poznałem, nie masz się o co martwić, jestem przygotowany od A do Z, już nawet garnitur mam wyprasowany i wisi w specjalnym miejscu — parsknąłem śmiechem, stukając palcem wskazującym o szkło. — Ach, te dzieci, tak szybko dorastają — dodałem, ponownie upijając jej soku.

Kilkanaście minut nas nie zbawi [3]

Jakaś tam strunka w środeczku łagodnie mi zadrżała, gdy dziewczyna odwzajemniła mój uśmiech i to w naprawdę śliczny, przyprawiający o zawał serca sposób.
— Jasne, postaram się wrócić jak najszybciej — odparła szybko, co przyjąłem z lżejszym oddechem i westchnięciem pełnym ulgi, bo nie będę musiał tutaj sterczeć po wsze czasy, licząc na łaskę jakiejś innej istoty, która raczej nie miała zamiaru się zjawić w najbliższym czasie. Jedyne, co nieco zbiło mnie z tropu, to nerwowe ruchy kobiety, która najwidoczniej nie za bardzo wiedziała, co począć ze swoimi rzeczami, a ten szalik niepokojąco się majtał. — Mogłabym ci to zostawić, dopóki nie wrócę? — zapytała nagle, na co pokiwałem raźnie głową i przyjąłem termos z dzienniczkiem. Oczywiście, jak na prawego obatela przystało, nie śmiałem nawet spojrzeć ciekawsko w stronę zeszyciku, wolałem raczej podążyć wzrokiem za oddalającą się dziewczyną, a później na windę, która dalej mrygała i za bardzo nie chciała się ruszyć.
Chwila. Dwie. No, może trzy, ale naprawdę bardzo prędziutkie, szybciutkie, że wręcz nie dało się ich nie przeoczyć. Żwawe dziewczę powróciło do mnie wręcz w podskokach, z lekką zadyszką, co prawda, ale jednak.
— Wybacz, że tak długo — rzuciła, na co tylko machnąłem ręką z uśmiechem i przekazałem jej przedmioty. Przyjęła je szybko, a za chwilę zza rogu wyłonił się jeden z bohaterów dnia dzisiejszego, woźny, co prawda nieco się ociągał, ale widać było, że robił co w jego mocy [nie].
Naprawa nie trwała długo, przycisk nie stykał i tyle, a za chwilę, po odrobinie grzebania, mój mały środek transportu ponownie zaczął działać. Odetchnąłem z jeszcze większą ulgą, niż poprzednio i podziękowałem woźnemu, jak i... Dziewczynie, właśnie, imię.
— Jeszcze raz dziękuję za pomoc, sczezłbym tutaj, gdyby nie panienka — powiedziałem z uśmiechem. — Hope Dawkins, cała przyjemność po mojej stronie, czy nie chciałaby waszmość w ramach mojej wdzięczności udać się do pobliskiej kawiarenki na małe co nie co? — dodałem, parskając przy okazji śmiechem.

W sumie to całkiem przyjemnie [14]

Pokiwał głową, oczywiście przy okazji poprawiając się na moim ramieniu (zresztą jak mogło mu być na takim kościstym barku wygodnie?), na co przewróciłam oczami, ale zostawiłam to bez komentarza, bo jeszcze powiedziałabym o słowo za dużo, a tego jednak nie chciałam, szczególnie mając przy sobie chłopaka.
Zaczęłam czytać i przysięgam, chłopak po prostu rozpłynął się nagle jak czekolada na gorącym słońcu, wsłuchał się w moje słowa, ale przy tym odpłynął gdzieś daleko, przy okazji przymykając oczy. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując jak jego głowa jeszcze ciężej opada na moje ramię, a on sam chyba jeszcze bardziej oddala się w marzycielskie fantazje.
— Co za zawistne istoty — stwierdził w pewnym momencie, co nieco zbiło mnie z tropu, bo wydawało mi się, że od pewnego momentu po prostu przestał słuchać. A jednak najwidoczniej cały czas uważnie wyłapywał każde moje słowo. — Prawie jak Renulka. — Parsknęłam w odpowiedzi śmiechem i pokręciłam głową. — Wandziu, jak myślisz, co mają w głowie osoby, pisząc takie rzeczy? Co tam się kłębi, żeby być w stanie nawymyślać tyle pierdół i powiązań, moralności postaci. Masz jakieś chusteczki?
— Może własne przeżycia? — zauważyłam, posyłając chłopakowi ciepły uśmiech. — Oczywiście, że mam, tylko musisz mi pozwolić wstać. Może jednak zrobić ci herbatę czy jakiś kompres, hm? — dopytałam się szybko. — Nie chcę, żebyś się kompletnie rozłożył, a katar zazwyczaj się ignoruje i no, później wychodzi jakieś obrzydlistwo. Przynajmniej w moich przypadkach. No.

Pogoda bywa nieprzewidywalna [13]

Przysięgam zrobiła dokładnie to, co radziłem jej zrobić, nagle stała się dumniejsza, wpychając klatkę piersiową do przodu i zadzierając nos do góry. Wszystko z lekko przerysowaną próżnością i pewnością, ale, och, jaka ona była w tym wszystkim urocza. Cały czas nie mogłem się wyzbyć tego przyjemnego uczucia słodkości i ciepła, gdy na nią spoglądałem. Posłała mi przyjacielski uśmiech, a ja już po raz kolejny odwzajemniłem się tym samym.
— Mówisz jak moja mama — oświadczyła, a mi chyba pozostawało tylko parsknąć nerwowym i zdecydowanie zbitym z tropu śmiechem, podrapać się po głowię i powrócić do postawy sprzed chwili.
— No cóż, najważniejsze to dbać o swoją rodzinkę, prawda? — zauważyłem, cały czas śmiejąc się cicho pod nosem. — Nie no, o dziwo całkiem dużo, oczywiście bliskich mi osób powtarza, że czasami mają wrażenie, że to ja je karmiłem, gdy były małe. Takie tam, matczyna intuicja się gdzieś we mnie zalęgła najwidoczniej, mama dobrze wychowała i takie są efekty, nieprawdaż? — stwierdziłem, opierając parasol na ramieniu i przytrzymując go jedną dłonią, a drugą rozłożyłem w bezradnym geście, nie do końca wiedząc, co ze sobą począć. — Lepsze to, niż bycie cały czas chujem, przepraszam za słownictwo, tak jak mój brat — mruknąłem pod nosem, po chwili reflektując się, że naprawdę to powiedziałem. — Znaczy mi też się to zdarza, może czasami ciut za często, no ale żeby cały czas, kurwa?

I tym razem nie były to krokodyle łzy [19]

— Nie, wcale — mruknął z ewidentnym sarkazmem w głosie i, och, niech nawet tylko spróbuje, a przysięgam, ładnie poproszę Renee by go przypilnowała. — Jeszcze. No dobrze, dobrze, zostawię to wam, ale chcę być świadkiem, drużbą, cokolwiek — dodał po chwili, zabierając szklankę z mych dłoni, po czym upił z niej łyk. Spojrzałam na chłopaka z nieskrywanym oburzeniem, ale po chwili wybuchnęłam śmiechem i pokiwałam głową, bo nawet jeśli doszłoby do ślubu to miałam wrażenie, że panna i pan młody nie byliby głównymi gwiazdami wieczoru z Nivanem Oakleyem u swego boku. — I DJ'em, bo jak Yamir wyjedzie z jakimś arabskim rapem, to wywalę stamtąd w podskokach.
Po raz kolejny parsknęłam szczerym śmiechem, po czym uśmiechnęłam się szeroko.
— Stoi, o muzykę zadbam ty i ja, Yamir nawet tego nie tknie, przypilnujemy tę sprawę — stwierdziłam, puszczając mu oczko. — Tylko błagam, jakbyś został już drużbą to nie wywieź go nie wiadomo gdzie i jak daleko na wieczór kawalerski — stwierdziłam, po czym pokręciłam głową, nieznacznie się rumieniąc, bo o czym my gadaliśmy. — I pamiętaj o obrączkach — dodałam naprędce. — No i załatw oczywiście jakieś jego cudowne zdjęcia na twoje przemówienie, tak na wszelki wypadek. Może już powinieneś zacząć je pisać? — mruknęłam z teatralnym poddenerwowaniem, bo przecież zbliżający się ślub był dla mnie tak ogromnym stresem, prawda?

środa, 25 kwietnia 2018

W sumie to całkiem przyjemnie [13]

Prawdopodobnie miażdżyłem sobie policzek, a kobiecie ramię, ale raczej ani mi, ani jej to za bardzo nie przeszkadzało. Było leniwie. Było dobrze. Było przyjemnie.
— Masz katar? — spytała nagle, na co wzruszyłem tylko ramionami, bo może, nikt tak właściwie nie wie. Wróć, wie i bardziej niż pewne było to, że to nie tylko katar, ale i pewno całe grypsko się do mnie zatargało. No, a mówiłem sam sobie, żeby w te deszcze nie wyłazić i co? I tyle było z moich mądrości, bo przecież żarło się skończyło, to trzeba było skoczyć do miasta, do monopolowego, a parasola nie miałem i masz babo placek. Choróbsko jak się patrzy. — Nie powiedziałabym, że ochy i achy, takie tam, przeciętne raczej, ale nie jest złe. Ale autorka musiała być kreatywna, by wymyślić takie relacje i w ogóle, to przyznać muszę. — Pokiwałem głową, przymykając jeszcze klejące się oczy i jeszcze raz, bo jakby było mi mało, się poprawiając, co pewno i ją i mnie do szału już powoli zaczynało doprowadzać.
A potem tylko zaczęła czytać. Nawet jeśli na początku zwracałem uwagę na słowa, na historię, którą opowiadała, to szybko mnie znudziła, bo jednak byłem wzrokowcem, a wszystko tak dziwnie napisane, że za Chiny nie chciało mi się wbić w tabelkę mojego gustu. Dlatego wyłączyłem się i skupiłem na mruczącym, cichym, ale jakże cudownym głosie kobiety, której słowa delikatnie łaskotały uszy i przyprawiały o ciarki na całej długości kręgosłupa, bo o Karmo, mów mi tak więcej.
— Co za zawistne istoty — burknąłem w pewnym momencie, gdy jeden fragment wbił mi się mocniej w podświadomość. — Prawie jak Renulka. Wandziu, jak myślisz, co mają w głowie osoby, pisząc takie rzeczy? Co tam się kłębi, żeby być w stanie nawymyślać tyle pierdół i powiązań, moralności postaci. Masz jakieś chusteczki?

W sumie to całkiem przyjemnie [12]

Zamruczał po raz kolejny, a ja się rozpłynęłam w nim całym, również po raz kolejny, bo przysięgam, wprowadzał do całego pomieszczenia ten charakterystyczny spokój, wcale nieprzeszkadzające nikomu rozleniwienie materiału.
W jaką stronę to wszystko, do cholery, szło.
— Coś moja ciocia to chyba czytała — mruknął, kręcąc się i wiercąc, przez co wbił się którąś częścią swojego ciała w mój bok, na co nieznacznie się skrzywiłam. — Nie no, powinienem raczej powiedzieć, czego nie czytała, byłoby łatwiej wyliczyć — stwierdził, a ja zawtórowałam mu śmiechem, bo skąd ja to znałam. Powiercił się jeszcze chwilkę, po czym położył swoją głowę na moim ramieniu i pociągnął powietrze zatkanym nosem. Zmarszczyłam czoło. — Mówiła, że cudne i piękne i ochy i achy. Poczytasz mi? — Halo, halo, czy ja mam do czynienia z kotem, a może Yamir jednak był zwierzołakiem?
Uśmiechnęłam się pod nosem, przekładając na kolejną stronę.
— Masz katar? — zapytałam cicho, szukając jakiegoś odpowiedniego kawałka tekstu wzrokiem. — Nie powiedziałabym, że ochy i achy, takie tam, przeciętne raczej, ale nie jest złe. Al autorka musiała być kreatywna, by wymyślić takie relacje i w ogóle, to przyznać muszę.
I może lepiej było przemilczeć, że chodziły plotki, że książka nawet nie została przez nią napisana, a przez jej siostrę. Ale plotki to plotki, im chyba lepiej nie ufać prawda?
Więc po prostu zaczęłam czytać.

Dlaczego by trochę nie pobiegać? [13]

Nie ukrywałem, parsknąłem śmiechem, gdy zobaczyłem mrożący krew w żyłach wzrok Renuli, tak bardzo ganiący naszego chłopka-roztropka.
— Do pielęgniarza wolę w ogóle nie zaglądać, wiem, o kogo ci chodzi, pogadam, popytam, może coś poradzi — odparł z dość nie najciekawszym wyrazem twarzy. — I naprawdę, stabilizator? — rzucił, a raczej jęknął jak jakiś umęczony cierpiętnik, którego biczowali przez dobre ostatnich osiemnaście godzin. Oczywiście kochana Illene nie oszczędziła sobie wiedźmowatego zerknięcia na chłopaka, bo co to, to nie, nikt nie będzie podważał jej zdania i się przeciwstawiał. Wielka Renula z rodu Illenów nie dawała sobie w tych kwestiach w kaszę dmuchać, bo jak powiedziała, tak miało być. Po chwili się podniósł, co ponownie spotkało się z niezadowoleniem kobiety.
— A więc jak się odwdzięczyć, bo jednak boli trochę mniej? — spytał nagle, ale prawdopodobnie jadowite spojrzenie ponownie go zabiło.
— Pozwoliłam ci wstać? — rzuciła twardo, zakładając ręce na piersi. — Nivan, pomóż mu, błagam, bo znowu mu zaraz coś strzeli, albo mi.
— Aj, aj, kapitanie — parsknąłem cicho, podchodząc do chłopaka i bez gadania biorąc go pod rękę.
— I nie reaguj mi oburzeniem na stabilizator. Mogłeś sobie mieć operacje, leczenia i rehabilitację, bo daję sobie głowę uciąć, że bez tego się nie obeszło, ale nie biega się, nie ćwiczy bez stabilizatora, skarbie moje, zrobisz sobie tylko większą krzywdę, jak tak dalej będziesz funkcjonował. I nie odwdzięczaj się, synku, idę z kagankiem na pomoc pokrzywdzonym, bla, bla, bla. Co najwyżej kiedyś tam się upomnę w razie „w”. A teraz zmykać, mam gościa. — Machnęła ręką, a ja parsknąłem śmiechem.
— Ale obcięłaś pazurki? — rzuciłem na odchodne, za co prawie dostałem jakąś częścią ubioru kobiety. Prawdopodobnie tymi nowymi, ciężkimi butami, które niedawno sobie zafundowała. — To jak, kurs na wasz pokój?

Kilkanaście minut nas nie zbawi [2]

Mrugnęłam, bardziej kontaktując, a duchem wróciłam na poprawne miejsce, chociaż moje myśli krążyły tylko wokół tego, że chłopak przypominał mi Vicię, mimo że wcale nie byli podobni. Charakterami się całkowicie różnili, a pod względem wyglądu to, tak jakbym chciała znaleźć podobieństwo pomiędzy ciemiernikiem a rosiczką. Jednak to poczucie, że przypomina troszeczkę Klarkię, sprawiło, że obudziła się we mnie troskliwość. Chyba jak odwiedzę Domeczek, to wytulę gderliwą kuzynkę, a potem uduszę za kartkę. Skup się, zignoruj fakt, że trochę przypomina ci kogoś jeszcze, Pel.
— Chodzi o to, że winda nie działa, no wysiadła i nie chce się ruszyć. Mogłabyś skoczyć do sprzątaczek, konserwatora, kogokolwiek? Nie chcę tutaj sczeznąć. Proszę, naprawdę ładnie proszę. — powiedział z ładnym oraz przyjaznym uśmiechem, który odwzajemniłam już nieco szerzej i pewniej.
— Jasne, postaram się wrócić jak najszybciej — odpowiedziałam, po czym przez parę sekund kręciłam się, nie wiedząc który kierunek obrać, jakbym się zgubiła i stanęłam w miejscu, przypominając sobie, że nie chciałabym niczego zgubić, ani wylać. Wahając się przez chwilę, a to wahanie tak mi ciążyło na sercu, że dłonie zaczęły mi drżeć, wyciągnęłam w jego stronę dziennik i termos. — Mogłabym ci to zostawić, dopóki nie wrócę? — spytałam.
Kiedy chłopak się zgodził, nadal czułam ścisk w klatce piersiowej, ale zignorowałam to i zostawiwszy mu rzeczy, ruszyłam w końcu we właściwą stronę, żeby znaleźć odpowiednią osobę. Trochę to zajęło, ale po kilku minutach biegu, zadyszce, wyjaśnieniu panu, o co robiłam tyle szumu, oraz podenerwowanym czekaniu aż mężczyzna mnie dogoni, znalazłam się z powrotem na miejscu. Może do najszybszych nie należałam, ale grunt, że znalazłam woźnego!
— Wybacz, że tak długo — powiedziałam, nadal łapiąc łapczywie wdechy i dotknęłam ciepłego policzka, przekonując się, że jednak na mojej twarzy pojawiły się rumieńce. Powinnam więcej biegać, bo coś mi kondycja leżała.

W sumie to całkiem przyjemnie [11]

Przewróciłem oczami na uwagę o łaskotaniu. No, przynajmniej tylko syknęła, a nie dostałem po łbie, jak to już niejednokrotnie zdarzało się w przypadku pewnej osoby i nie myślcie sobie, że tylko będę po nim jechać i psioczyć, jaki to ja niewinny, a on agresor. Obaj nadeptywaliśmy sobie na coraz większe odciski, chociaż i tak Oakley ostatnimi czasy przeginał pałę, a to, jak emocje nim szarpały, było wręcz zatrważające.
Bo potrafił wydrzeć się o byle co i rzucić w moją stronę jedną ze szklanek, które podwaliliśmy ze stołówki.
Dziura na ścianie pamiętnie wspominała potężny zamach rozjuszonego nastolatka, a ja dalej miałem w głowie ten, niebezpieczniejszy niż zwykle, błysk w niebieskim oku i chyba wtedy zrozumiałem, że to coś o wiele więcej niż tylko wahania nastrojów i rzeczywiście musi mieć to jakieś inne podłoże.
— Nic ciekawego, takie tam... — rzuciła cicho, dalej czytając, na co cicho fuknąłem, bo halo, już nie spałem, no Wanda weź. — Wichrowe wzgórza, znalazłam w bibliotece. Mówiłam, nic ciekawego — dodała po chwili, a jej dłoń ponownie znalazła się w moich kudłach, na co ponownie zamruczałem i ponownie się przyłasiłem, bo oh losie, rób tak więcej.
— Coś moja ciocia to chyba czytała — mruknąłem, układając się wygodniej pod dotykiem dziewczyny. — Nie no, powinienem raczej powiedzieć, czego nie czytała, byłoby łatwiej wyliczyć — parsknąłem śmiechem, pociągając przy okazji lekko zatkanym nosem i układając głowę na ramieniu nastolatki. — Mówiła, że cudne i piękne i ochy i achy. — Wtuliłem się w nią leniwie. — Poczytasz mi? — parsknąłem cichym, bardzo proszącym, ale bardzo rozbawionym tonem.
Chciałem po prostu jej słuchać.

Pogoda bywa nieprzewidywalna [12]

I zrobiło mi się weselej, gdy usłyszałam, jak wybucha śmiechem. Tak jakby ktoś choć trochę zdjął ciężar z moich ramion, a uśmiech się poszerzył odrobinkę. Bo mimo że zaczęło się niezbyt kolorowo, to byliśmy uśmiechnięci i prawdopodobnie lepiej się czuliśmy, niż kilkanaście minut temu, a ten dzień stał się chyba mniej parszywy.
— Oj, zapamiętam to, masz to u mnie jak w banku. — Parsknęłam cicho, mrużąc oczy i zdmuchnęłam na bok zbłąkany kosmyk. — I no już, już nie martw się tak, wszystko pójdzie dobrze, a ty sama jesteś cudowna, więc w ogóle jak cokolwiek mogłoby nie pójść po twojej myśli? — oświadczył, podchodząc bliżej, a ja pokręciłam głową, śmiejąc się pod nosem. Dużo, panie Walsh, ale dzisiaj poddam się perswazji i nie będę o tym myśleć. — Naprawdę, nie masz czym się przejmować i mimo tego, że mówię to, nie znając całej sytuacji, to jestem o tym święcie przekonany. Głowa do góry, pierś do przodu i przed siebie, Izel!
Odruchowo zrobiłam to, co powiedział, nie zastanawiając się nad tym dłużej i roześmiałam się ponownie, gdy się zorientowałam. To, jak mówił, przypominało mi kogoś i mimowolnie ten fakt sprawił, że jeszcze bardziej wzrosło we mnie przekonanie, iż powinnam postąpić tak, jak radził. Uśmiechnęłam się do niego rozbawiona. Tak właściwie przypominał je obydwie.
— Mówisz jak moja mama.

Dlaczego by trochę nie pobiegać? [12]

Pokiwała głową, podciągnęła nogawkę i spojrzała uważnie na moją nogę, a ja przełknąłem nerwowo ślinę.
— Mów, jak zaboli — oświadczyła i, o nie, dlaczego niby kurwa ma boleć, przecież ona ją tylko obejrzy, prawda> — Zmywasz i ścierasz potem — rzuciła jeszcze do niebieskowłosego, który już zdążył rozsiąść się na krześle.
I nagle chwyciła, a ja syknąłem, bo przecież powinna była uprzedzić, prawda? Troszkę pobolało, troszkę pociągało, nie było źle, zawsze może być przecież gorzej.
— Jak bardzo bym nie chciała powiedzieć, że coś pierdolnęło i to ostro, zrobić za bohatera narodów i tak dalej i tak dalej, to ja tutaj nic nie czuję. Obaj jesteście w chuj lekkomyślni, kochanieńcy. Gdzie rozgrzewka? Gdzie stabilizator? — zapytała i spojrzała na mnie, a ja mogłem tylko uciec wzrokiem, bo przecież ile można nosić pieprzony stabilizator, nosz kurwa, kilka miesięcy chyba wystarcza. — A ty, idioto, miałeś się nawadniać, a nie moczyć w deszczu. Jak nie będziecie chorzy, to aż wam przyklaszczę. Maścidła rozgrzewające, noga w stabilizatorek i leki przeciwbólowe, a Niva pijemy dzisiaj cztery litry, a nie dwa, za płacz i za bieganie. Nie patrz tak na mnie, jesteś nieodpowiedzialny, to teraz masz. Maść tygrysia, czy jak ona miała i możesz jeszcze łyknąć wywar z czarnutki, Foma. — Skinąłem posłusznie głową, a kobieta odwróciła się i podeszła do chłopaka.. — Też mógłbyś wreszcie przestać zachowywać się jak jakiś furiat, przecież wiesz, że nie wyjdzie ci to na dobre, Oakley.
Odpłynąłem na chwilę, bo raczej nie powinienem przysłuchiwać się ich rozmowie, szybko stwierdzając, że należała ona raczej do prywatnych.
— Możesz skoczyć jeszcze do pielęgniarza albo do tej dziewczyny z czwartego roku, taka brunetka, no pewnie wiesz, która, ona się lepiej zna na takich przypadkach, ja jestem od ran ciętych, pamiętam, jak raz musiałam przyszyć Gabe'owi palca, bo grał w tę zjebaną wyliczankę z nożem — Renee stwierdziła nagle, spoglądając na mnie i wyrywając z tej dosyć płytkiej zadumy. Odchrząknąłem i wyprostowałem się gwałtownie.
— Do pielęgniarza wolę w ogóle nie zaglądać, wiem, o kogo ci chodzi, pogadam, popytam, może coś poradzi — odpowiedziałem. — I naprawdę, stabilizator? — jęknąłem głośno i przeciągle, bo niezbyt mi się to uśmiechało.
Spotkało mnie jedynie chłodne spojrzenie zielono-żółtych oczu czarownicy, więc mogłem tylko westchnąć głośno, pokręcić głową i wstać powoli z łóżka.
— A więc jak się odwdzięczyć, bo jednak boli trochę mniej? — zapytałem, przechodząc do sedna.

W sumie to całkiem przyjemnie [10]

I tak kartkowałam tę nieszczęsną książkę, śledząc uważnym wzrokiem słowa, zdania, linijki i odpływając w ten dziwny świat, przy okazji zapominając o chrapiącym Yamirze obok, któremu sen zdecydowanie musiał się przydać, stwierdzając po jego humorze sprzed... kilkudziesięciu minut? Kto to wie.
Nie zauważyłam, gdy się obudził, ba, wręcz przekonana byłam, że cały czas smacznie chrapie, podczas gdy obserwował mnie tymi swoimi złotymi oczyskami uważnie, nie omijając ani jednego szczegółu. I dalej czytałabym w tej całej nieświadomości, gdyby nie połaskotał mnie po moim boku, przez co skrzywiłam się zdecydowanie, bo zbytnio za tym nie przepadałam, a następnie wsunął swoją twarz pomiędzy mnie, a książkę.
— Nie łaskocz — syknęłam w jego kierunku, przerzucając kolejną kartkę, dalej skrzywiona.
— Co czytasz? — zapytał i posłał mi ten leniwy uśmiech, no i ja się pytam, jak ja nie mogłam na niego zerknąć, przecież on był taki ładny, kuszący i mimo tego braku całej tej energiczności, przyciągał wzrok.
— Nic ciekawego, takie tam... — mruknęłam pod nosem, po czym powróciłam wzrokiem do tekstu i chwilę później przerzuciłam kolejną kartkę, co chyba nie spotkało się z aprobatą chłopaka. — Wichrowe wzgórza, znalazłam w bibliotece. Mówiłam, nic ciekawego — stwierdziłam, parskając śmiechem i wsuwając dłoń we włosy chłopaka.

W sumie to całkiem przyjemnie [9]

Czy spało mi się dobrze? Oczywiście, że tak, u Przewalskiej nie dało się spać źle. Przecież spełniała wszystkie potrzeby. Była, była, była i nie budziła cię wrzaskiem, czy wskakiwaniem ci na plecy, gdy pogrążyłeś się w marzeniach sennych odrobinę za długo.
Czy żałowałem, że zasnąłem? I tak, i nie, bo jednak odkorowałem się i odpocząłem, ale jak mówiłem, miałem przyjść do dziewczyny, a nie na kimę.
A jednak zasnąłem, jak ostatni świstak, prawdopodobnie chrapiąc niemiłosiernie głośno, a gdy już się obudziłem, mogłem tylko poczuć zaschniętą strużkę śliny na policzku.
Przywitał mnie widok zaczytanej Przewalskiej, która powoli przekartkowywała książkę. Śledziła uważnym, zielonym spojrzeniem stronice, uśmiechała się delikatnie, gdzieniegdzie oczywiście. Przesuwała papier tymi szczupłymi, raczej zwinnymi palcami i chyba nawet nie zwracała na mnie uwagi.
Może i lepiej, musiałem wyglądać jak skończony idiota, gdy zerkałem na nią kątem oka, uśmiechałem się pod nosem i łapałem się na głębszym oddechu, gdy ta nieświadomie zabawiła się wargą, czy wydęła usta.
Ale by mnie wyśmiali, o losie.
Żeby nie było, za chwilę połaskotałem nastolatkę po boku, odkrywając trochę więcej twarzy i uśmiechając się leniwie.
— Co czytasz? — mruknąłem nisko, przeciągając się lekko i za chwilę opierając się na łokciach, żeby móc bez zawahania wsadzić łeb w książkę dziewczyny, a potem spojrzeć na nią pytająco.

wtorek, 24 kwietnia 2018

W sumie to całkiem przyjemnie [8]

Mruczał jak małe kocię spragnione czułości, a ja na taką reakcję musiałam po prostu uśmiechnąć się leniwie, bo, och, przecież to było urocze. Przy okazji przez głowę przeszła szybka myśl, że Yamir chyba powinien rozczesać swoje włosy, ale o tym raczej powinnam wspomnieć później.
Zerknął na mnie kątem oka, połowę swojej twarzy dalej chowając w dosyć potężnej poduszce, tej jedynej, ulubionej przeze mnie, bo była idealna.
— Ostatnio zasypiam wcześniej i nie ma poprawy — oświadczył z ewidentnie słyszalnym oburzeniem, a mi pozostało pokręcić głową i uśmiechnąć się szerzej, ponownie poruszając dłonią na jego głowie. — I nie, dziękuję, ale raczej nie skorzystam, przyszedłem do ciebie, nie do łóżka — zamruczał i, och, ja wcale się nie zarumieniłam jak trzynasto czy czternastoletnia dziewczynka.
Wściubiłam własną twarz w materac, próbując uciec od nagle palącego, ale dalej przyjacielskiego oczywiście, wzroku.
I nawet nie zauważyłam, po prostu umknęła mi chwila, w której oddech chłopaka się troszkę uspokoił, zwolnił, on przestał kopać nogami i zaczął troszeńkę pochrapywać.
Parsknęłam cicho śmiechem, ostatni raz przejechałam dłonią przez jego poplątane włosy, po czym zabrałam ją, zahaczając przy tym o policzek. Westchnęłam, podniosłam się i podeszłam do biurka, by wziąć książkę, bo chyba nic innego do roboty nie miałam.
Położyłam się obok chłopaka, zaczęłam czytać i nawet nie zauważyłam, kiedy przeleciała ta jedna godzinka czy dwie.

W sumie to całkiem przyjemnie [7]

Zamruczałem nisko, gardłowo, gdy szczupła, maluśka dłoń wylądowała na mojej głowie, przeczesała leniwie włosy, przyprawiając mnie o lekki dreszcz i falę przyjemności, która łagodnie przepłynęła przez ciało.
— Yamir, jak jesteś zmęczony, to idź spać, nawet tutaj, przykryję ciebie kołdrą, możesz spokojnie chrapać, a ja zajmę się swoimi sprawami i będę cicho, obiecuję. Jak chcesz, to mogę ci dać nawet swoje pluszaki — powiedziała z uśmiechem, a ja rozmarzyłem się nieco, bo Karmo, ten wyraz twarzy był naprawdę piękny i dałbym się za niego posiekać. Nie rozumiałem, co miał w głowie Oakley, żeby być w stanie odebrać jej ten skarb na tak długi czas. — I ktoś chyba musi zacząć kłaść się wcześniej spać — dodała, dalej plącząc powoli dłoń w burzy włosów, której nawet nie starałem się dzisiaj rozczesać. Ba, nie było kiedy.
— Ostatnio zasypiam wcześniej i nie ma poprawy — mruknąłem z lekkim oburzeniem. Doskonale zdawałem sobie sprawę czemu. Odpowiedzią był pewien osobnik o nadwyraz niebieskich włosach, równie agresywnym spojrzeniu i jakkolwiek to nie brzmi, uspokajającą mnie aurą. A raczej myśli, co tam się z nim dzieje i dlaczego nie ma mnie przy nim. — I nie, dziękuję, ale raczej nie skorzystam, przyszedłem do ciebie, nie do łóżka. — Uśmiechnąłem się leniwie.
Szkoda, że za chwilę poszedłem w kimę i nawet nie pamiętałem, kiedy odłączyło mi zasilanie.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [18]

Już nie wiem który raz z kolei przewróciłem oczami, gdy nastolatka ponownie obdarzyła mnie nerwowym śmiechem, jakby to, co mówiłem, wcale nie miało miejsca. Ona i Yamir? Psh! Nigdy. Co z tego, że i jedno i drugie uważnie wodziło za sobą wzrokiem, a Yamir potrafił wręcz rzucać się po łóżku, gdy pisał z blondynką.
— No bo tak powiedziałeś... — mruknęła niemrawo, z widoczną niepewnością i taką jej typową ciamajdowatością, bo och losie, Przewalska była niezłą niezdarą w takich kwestiach. — A zresztą no, tak, lubię go i on chyba lubi mnie, ale żeby od razu szkolne gołąbeczki? Nivan... — rzuciła z przeciągnięciem, nieco oburzonym tonem i poprawieniem blond kosmyków, które przecież tak niedawno sam przeczesywałem, obdarowując ją najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać. Och, losie, czemu byłem aż takim chujem? — Nie przesadzaj, raczej nie planujesz jeszcze naszego ślubu — zaśmiała się, oczywiście, jakby starając się rozluźnić nieco atmosferę, ale wystarczył nieco twardszy wzrok, by zamilkła i spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem. — Nie planujesz, prawda?
— Nie, wcale — mruknąłem ironicznie, ponownie przewracając oczami, ponownie zakładając ręce na piersi i prychając pod nosem. — Jeszcze. No dobrze, dobrze, zostawię to wam, ale chcę być świadkiem, drużbą, cokolwiek — dopowiedziałem, zabierając delikatnie szklankę z dłoni kobiety i upijając łyk. Po chwili mruknąłem z niemałym oświeceniem. — I DJ'em, bo jak Yamir wyjedzie z jakimś arabskim rapem, to wywalę stamtąd w podskokach.

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

W sumie to całkiem przyjemnie [6]

Oj, zdecydowanie nie był to dzień tego wesołego Hindusa, który wprowadzał w innych ludzi tyle energii. Kto by pomyślał, że to tylko trzy czy dwie godzinki, a jednak miały taki ogromny wpływ na Yamira.
Zapamiętać, nie próbować budzić Yamira o siódmej czy ósmej rano, może skończyć się tragicznie.
Spoglądał na mnie ze zmarszczonym czołem i ewidentną złością wymalowaną na twarzy, a ja chyba mogłam się tylko uśmiechać współczująco, by wprowadzać w pokoju troszeńkę tej dobroci. Równowaga świata, czy jak to tam szło. Złapał ostatecznie za moją poduszkę i bezpardonowo schował w niej twarz, po czym zajęczał głośno i, och, jak duże dziecko to było.
Ale przy okazji tak cudowne.
— Ludzie tak żyją, to jest kurwa normalne? Przecież tak można dostać jakiegoś pierdolca — warknął, co robił raczej rzadko, przynajmniej w mojej obecności, machając nogami i uderzając nimi w materac.
Westchnęłam głośno, po czym wsunęłam delikatnie dłoń w jego miękkie włosy, które przez to niewyspanie chłopaka również wydawały się mieć mniej tej całej energii potrzebnej, by przeżyć kolejny dzień. Poruszyłam nią wolno, mrucząc.
— Yamir, jak jesteś zmęczony, to idź spać, nawet tutaj, przykryję ciebie kołdrą, możesz spokojnie chrapać, a ja zajmę się swoimi sprawami i będę cicho, obiecuję. Jak chcesz, to mogę ci dać nawet swoje pluszaki — mruknęłam, uśmiechając się ciepło w jego kierunku i parskając cichym śmiechem. — I ktoś chyba musi zacząć kłaść się wcześniej spać.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [17]

I parsknął bardzo głośnym śmiechem, i przetarł twarz, i pokręcił głową, a mnie wmurowało, bo przecież co ja takiego, do cholery, niby zrobiłam. Powiedział, co powiedział, ja tylko dyplomatycznie odpowiedziałam, mając na uwadze osobę Yamira Kumara. Tyle.
— Błagam, Wanda, ty tak na poważnie? — zapytał, cały czas chichocząc i cały czas się uśmiechając. Och, a więc źle zrozumiałam. — Przecież żartowałem, bierz go do woli, wręcz ci za to podziękuję — mruknął, na co przewróciłam oczami z rumieńcem nie do ukrycia, bo poruszył zdecydowanie odpowiednią strunę. — On lubi ciebie, ty lubisz jego, nie jestem jakimś katem, żeby rozdzielać nasze szkolne gołąbeczki — oświadczył, a ja uśmiechnęłam się pod nosem i opuściłam wzrok nieco speszona całą tą rozmową. — Jeszcze.
Odpowiedziałam po raz kolejny nerwowym śmiechem, a przy okazji wzięłam łyk soku, zyskując cenne sekundy na przemyślenie swojej kolejnej wypowiedzi, bo chyba zdecydowanie musiałam to zrobić.
— No bo tak powiedziałeś... — szepnęłam nieporadnie, spoglądając nieco śmielej w błękitne oczy. Dasz radę, Przewalska. — A zresztą no, tak, lubię go i on chyba lubi mnie, ale żeby od razu szkolne gołąbeczki? Nivan... — oświadczyłam, przeciągając pierwszą samogłoskę w imieniu chłopaka i przeczesałam dłonią włosy, które zsunęły się na moją twarz. — Nie przesadzaj, raczej nie planujesz jeszcze naszego ślubu — stwierdziłam, wybuchając śmiechem, ale później zauważyłam to spojrzenie. — Nie planujesz, prawda?

Oszukać przeznaczenie? [20]

Przetarł ze zmęczeniem oczy, wcześniej unosząc gładkim ruchem okulary i za chwilę wracając do mnie tym, och losie, jakże smętnym i pełnym nostalgii spojrzeniem, jakby zebrało mu się na melancholijne zagwozdki i to zdecydowanie nie był ten Joshua Miller, którego zdążyłem poznać.
Ściągnąłem brwi, bo powiedzmy sobie szczerze, pewnych iskier pewnym osobom zabierać po prostu nie należy.
— Tak, pewnie. Miło że pytasz — odparł niemrawo. Bardzo niemrawo. Ba, raczej wydukał słabym głosem. — O ile cokolwiek, kiedykolwiek może być „ok” — dodał ciszej, najwidoczniej nie wiedząc, do kogo powinien był skierować te słowa, dlatego uleciały bezwładnie w eter.
A potem został tylko teatr, sztuka, która rozgrywała się na twarzy, tak nagle zmieniającej swój wygląd, nastawienie, mimikę, jakby fale kolejnych emocji leniwie wtaczały się na deski jego myśli i bez problemu ujmowały chłopaka, władały nim, pozostawiając mi tylko możliwość obserwacji, bo po prostu nie mogłem zostać dopuszczony za kulisy całego występu.
Nagle coś zaskoczyło, twarz znowu stała się obojętna, a spokojny, chłodny i, o ironio, czerwony jak najgorętsze płomienie, wzrok padł na moją osobę.
I raczej zdecydowanie nie było „ok”.
— Wiesz, w razie czego masz wokół siebie ludzi. Dobrych ludzi, którzy wbrew pozorom wcale nie są pudłami rezonansowymi — mruknąłem, zakładając nogę na nogę.
Zresztą, nieważne jak szybko by nie uciekał.
Przeznaczenia przecież nie oszuka.
Dlaczego więc ty, Oakley, tak usilnie starałeś się zwiać przed prawdą?

W sumie to całkiem przyjemnie [5]

Skrzywiłem się, gdy w odpowiedzi otrzymałem jedynie śmiech nastolatki, która najwidoczniej bawiła się przednio.
— Wiem, nie wiem, ale doskonale rozumiem — mruknęła, posyłając mojej osobie tak łaskawy i tak ładny uśmiech, na jaki było ją tylko stać. — Wróci niedługo, spokojnie Yamir, pociągniesz jeszcze ten tydzień czy dwa, prawda? — spytała, a ja skrzywiłem się znacznie, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że to nie będzie tydzień, czy dwa.
Że to może nawet nie mieć limitu czasowego.
— Co do wstawania rano, normalnie, otwieram oczy i wstaję, a cały dzień przede mną, a nie połowa za mną, jak w twoim przypadku — rzuciła, najwidoczniej chcąc wyjść na zabawną, ja mogłem jedynie uśmiechnąć się krzywo, bo jak bardzo chciałem, tak bardzo nie mogłem wymusić u siebie chichotu. Zdecydowanie ci się humor wyostrzył, Przewalska, tak, jasne. — Da się przyzwyczaić, zaraz się rozbudzisz, na spokojnie.
Ponownie zajęczałem w odpowiedzi, złapałem za poduszkę i wściubiłem w nią twarz, starając się uchronić oczy przed światłem, które było chyba głównym czynnikiem drażniącym i męczącym.
— Ludzie tak żyją, to jest kurwa normalne? Przecież tak można dostać jakiegoś pierdolca — warknąłem, machając nogami i pochlipując w materiał, bo powinienem był spać jeszcze przez dobre trzy godziny.

niedziela, 22 kwietnia 2018

Oszukać przeznaczenie? [19]

— Już wszystko ok? — spytał, odstawiając kubek z powrotem na swoje miejsce, niedaleko talerzyka z czekoladową tartą.
Westchnąłem cicho, przecierając wolną ręką oczy.
— Tak, pewnie. Miło że pytasz — wydukałem cicho. — O ile cokolwiek, kiedykolwiek może być “ok" — powiedziałam już bardziej do siebie niż do niego.
Josh, hola hola, co się z tobą stało? Gdzie podziały się te chamskie odzywki, ten pełen pewności błysk z czerwonych oczach? Szczerze? Nie mam pojęcia. Zniknął przed jednego gówniarza z dzieciństwa? Pewnie tak. Pomyśleć, że to wszystko będzie miało taki skutek w przyszłości. Kurwa. Niech mi ktoś da plaskacza w ryj. Albo sam sobie dam. Chociaż nie, to by dziwnie wyglądało. Chwilowe spięcie mięśni i potem szybkie rozluźnienie. Co było, to było. Tyle. Nie wróci. Odłożyłem widelczyk i sięgnąłem po filiżankę. Zanim jednak wziąłem chociażby łyk, zdecydowałem się na podjęcie próby ostudzenia jej chociaż odrobinę. Przystawiłem sobie ją prawie do ust i zacząłem dmuchać, przymykając na sekundę oczy. Z jednej strony miałem ochotę wyrzucić to wszystko z siebie pierwszej lepszej osobie, po prostu mieć to z głowy i żeby było lżej. A z drugiej, czy Oakley był osobą odpowiednią? Przeniosłem spojrzenie na te niebieskie, przede mną i zakryte trochę równie niebieskimi kosmykami. Osobnik, który mnie tutaj przeprowadził wydawał się być w porządku, ale mimo wszystko czułem jakąś cholerną blokadę, bo nie w mojej naturze było się żalić. Postanowiłem więc zostawić sprawy na razie tak, jak są.

W sumie to całkiem przyjemnie [4]

Przymknął oczy na chwilkę, odpłynął gdzieś dalej.
A ja się uśmiechnęłam, bo, och, jak ja to lubiłam. Ten spokój, to rozluźnienie, tę dziwną pewność, że wszystko będzie dobrze, nawet jeżeli miało tak nie być. Po chwili jednak spojrzał się na mnie, a na twarz niewyspanego chłopaka znowu wtargnął ten okropny grymas. Prychnęłam i przewróciłam oczami.
— Nie no wiesz, głupio jak masz świadomość, że to drugie łóżko jest puste, a jeszcze na dodatek jakiś koszmar decyduje się ciebie nawiedzić — mruknął, prychając i burcząc pod nosem, a ja pokiwałam głową z uwagą, bo jednak musiałam się z nim zgodzić, po czym poprawiłam się trochę na łóżku, bo takie podpieranie się łokciami zdecydowanie zbyt wygodnie nie było. — Oczy mnie bolą i czuję się jak nieboszczyk, jak możecie wstawać tak wcześnie.
Och, te jęki, te zgrzyty, a mi pozostało parsknąć śmiechem, bo to wszystko było tak urocze.
— Wiem, nie wiem, ale doskonale rozumiem — stwierdziłam, uśmiechając się pocieszająco. — Wróci niedługo, spokojnie Yamir, pociągniesz jeszcze ten tydzień czy dwa, prawda? — zapytałam, spoglądając w te złote oczęta.
Jak one doskonale zapadały w pamięć, wyryły się w niej na zawsze i już nigdy nie mogły jej opuścić. A mi to zupełnie nie przeszkadzało. Nigdy. 
— Co do wstawania rano, normalnie, otwieram oczy i wstaję, a cały dzień przede mną, a nie połowa za mną, jak w twoim przypadku — oświadczyłam i wybuchnęłam głośnym śmiechem. — Da się przyzwyczaić, zaraz się rozbudzisz, na spokojnie.

Oszukać przeznaczenie? [18]

— Oczywiście, ale o ile lepiej i przyjemniej pije się ciepłą herbatę niż zimną — mruknął, a ja pokręciłem głową z lekkim uśmiechem. Już nie wiem, który raz dzisiaj różowy pióropusz zafalował i nie wiem, który już raz zwracam na to aż tak wielką uwagę.
Nabił kolejny kawałek ciasta i gdy już go unosił, niespodziewanie zastygł w połowie drogi, wpatrując się w przestrzeń, a raczej przez nią i nie kontaktując za bardzo. Jedyne co to fakt, że oczy naprawdę ładnie mu się świeciły. W ten jeden, jedyny, charakterystyczny sposób, który nawet ślepy by chyba rozpoznał, bo tego błysku nie dało się po prostu przeoczyć.
Nie wiem, przez ile tak sterczeliśmy. Ja gapiąc się na niego, a on w nicość, obaj w staniu dość poważnego zadumania, z widelczykami powbijanymi w słodkości.
Nagle się opamiętał i kontynuował kierowanie posiłku do ust, marszcząc przy tym brwi i wyglądając po prostu jak zbity pies, który koniecznie stara się wyzbyć niektórych rzeczy.
Uśmiechnąłem się, upijając kawę.
Jak bardzo żałowałem, że nie potrafiłem zajrzeć w głąb tej ładnej, prawdopodobnie pełnej pyskarskich odzywek, główki. Co tam wiruje, wariuje, przyprawia go o bolączki, sprawia, że te pieprzone oczka lśnią się w sposób, którego nawet ja bym mu pozazdrościł.
— Już wszystko ok? — spytałem, odkładając kubek.

Oszukać przeznaczenie? [17]

— Tylko się nie poparz — rzucił kąśliwie, atakując widelcem czekoladową tartę, a gdy spojrzałem na niego, ten tylko uśmiechnął się szeroko. Ładnie uśmiechnął. — Napój nie zając, nie ucieknie, spokojnie, mamy czas.
— Oczywiście, ale o ile lepiej i przyjemniej pije się ciepłą herbatę niż zimną — odparłem, co chyba nie miało sensu.
Jednak postanowiłem się tym nie przejmować na rzecz delektowania szarlotką, bardzo dobrą, swoją drogą.
To był mój zły dzień, stanowczo zły dzień. I pomyśleć, że tyle wspomnień pchnęło mi w głowę te cholerne ciasto. Gdy tylko zamknąłem na chwilę oczy, widziałem tą uśmiechniętą twarz dziesięciolatka z włosami jak słońce i oczami jak niebo. Miałem wtedy potworny dzień, a on po prostu podszedł do mnie i wepchnął mi w dłonie ten głupi jabłecznik. I może to od tamtej pory też w jakimś stopniu zacząłem go podziwiać, gdy nie bał się przeciwstawić starszym. Nie, stop. To przeszłość. Do przeszłości się nie wraca, przeszłość nic nie wnosi. Ale czy znajomość z nim nie wpłynęła na mnie? Potrząsnąłem głową z nadzieją, że to wszystko zaraz zniknie. Nie potrzebuję dodatkowych problemów. Dopiero po jakichś… pięciu sekundach? zdałem sobie sprawę, że moja dłoń z ciastem na widelczyku zatrzymała się w połowie drogi. Wziąłem głęboki oddech, szybko wpakowując sobie kawałek szarlotki do ust.

W sumie to całkiem przyjemnie [3]

Wiedziałem, że zlekceważy moje obawy, że zaśmieje się głośno i przyprawi mnie o zawał, a także niepowstrzymane pokłady strachu.
— Tak, umierasz na tak zwane bycie zaspanym, nic strasznego, wiesz — powiedziała nagle, śmiejąc się głośno, a ja drgnąłem i skrzywiłem się znacząco, bo ewidentnie się ze mnie zbijała, a ja byłem całkowicie poważny, ta, jasne. — Yamir, przysięgam, od obudzenia się o ósmej jeszcze się nie umiera, choć w twoim przypadku zaczęłabym się bardzo poważnie martwić, bo w końcu zdecydowanie nie jest to normalna sytuacja. Zwłaszcza, gdy mamy weekend. Przepraszam za ten cały bałagan i nierozgarnięcie, no ale rozumiesz — dodała, opadając lekko na łóżko i podciągając niego nogi. Burknąłem pod nosem i usadowiłem się obok niej. — No to opowiadaj, co się dzieje, co się stało i dlaczego tak nerwowo skaczesz po pokoju tymi swoimi złotymi oczętami, Słońce — rzuciła, podpierając się delikatnie na łokciach i zerkając na mnie, a ja ułożyłem się na boku i podsunąłem rękę pod głowę.
Może delikatnie się rozpłynąłem po tym całym „Słońcu”? Ale tylko delikatnie.
— Nie no wiesz, głupio jak masz świadomość, że to drugie łóżko jest puste, a jeszcze na dodatek jakiś koszmar decyduje się ciebie nawiedzić — mruknąłem, dalej się grymasząc i poprawiając łokieć pod głową. — Oczy mnie bolą i czuję się jak nieboszczyk, jak możecie wstawać tak wcześnie — jęknąłem.

Dlaczego by trochę nie pobiegać? [11]

Nawet nie chciałem patrzeć na chłopaka, na jego wszystkie reakcje na słowa kobiety, która nie szczędziła sobie ostrego języka i z radością wbijała mi kolejne szpile. W sumie mnie samego nawet to bawiło, przecież darcie kotów mieliśmy już wkodowane, a i tak kochałem Renulę całym serduchem.
— Lewa — mruknął chłopak w odpowiedzi, bawiąc się palcami i kuląc nieco bardziej, jakby koniecznie chcąc zniknąć nam z pola widzenia, zniknąć i nie przeszkadzać, chociaż tego nie robił. — Przy kostce. No.
Renee pokiwała głową, bez oporów ukucnęła przy chłopaczku i podciągnęła mu nogawkę, dokładnie tak, jak ja.
— Mów, jak zaboli — rzuciła dziewczyna, raczej doskonale zdając sobie sprawę z tego, że chłopak może nam nieźle zaskowyczeć. Sam usadowiłem się na krześle przy zawalonym papierami biurku i założyłem nogę na nogę, odciągając mokre kosmyki z czoła. — Zmywasz i ścierasz potem — powiedziała wręcz natychmiastowo, nawet na mnie nie zerkając. Pokiwałem głową, prychając pod nosem.
Coś tam syknął, coś tam burknął, ścisnął paluszki, ale poza tym obeszło się bez płaczu.
Kobieta macała, odchylała głowę, marszczyła te swoje męskie rysy twarzy.
— Jak bardzo bym nie chciała powiedzieć, że coś pierdolnęło i to ostro, zrobić za bohatera narodów i tak dalej i tak dalej, to ja tutaj nic nie czuję — mruknęła beznamiętnie, coś tam poczarowała i otrzepała dłonie. Aż iskierki poleciały. — Obaj jesteście w chuj lekkomyślni, kochanieńcy. Gdzie rozgrzewka? Gdzie stabilizator? — Spojrzała znacząco na Przewalskiego. — A ty, idioto, miałeś się nawadniać, a nie moczyć w deszczu. Jak nie będziecie chorzy, to aż wam przyklaszczę. Maścidła rozgrzewające, noga w stabilizatorek i leki przeciwbólowe, a Niva pijemy dzisiaj cztery litry, a nie dwa, za płacz i za bieganie. Nie patrz tak na mnie, jesteś nieodpowiedzialny, to teraz masz. Maść tygrysia, czy jak ona miała i możesz jeszcze łyknąć wywar z czarnutki, Foma. — Zrzuciła moją nogę z kolana i stanęła między moimi udami, biorąc za chwilę moją twarz w dłonie, odgarniając włosy i dokładniej mi się przyglądając. Starła mi jakiś paproch z nosa. — Też mógłbyś wreszcie przestać zachowywać się jak jakiś furiat, przecież wiesz, że nie wyjdzie ci to na dobre, Oakley.
— Powiedział, że lepiej by było, gdybym zniknął. — Kobieta drgnęła.
— Dziwisz mu się? Weź dzisiaj jeszcze coś na uspokojenie, masz rozbiegany wzrok. — Odwróciła się do Przewalskiego. — Możesz skoczyć jeszcze do pielęgniarza albo do tej dziewczyny z czwartego roku, taka brunetka, no pewnie wiesz, która, ona się lepiej zna na takich przypadkach, ja jestem od ran ciętych, pamiętam, jak raz musiałam przyszyć Gabe'owi palca, bo grał w tę zjebaną wyliczankę z nożem.
Przewróciłem oczami, bo wiedźma zdecydowanie dostała korby.

sobota, 21 kwietnia 2018

Głód w oczy zagląda [0]

Nie miałam apetytu. Przed zaledwie dwoma minutami wygrzebałam z mojego jedzenia włos, który raczej nie należał do mnie. Ani kolor, ani długość nie pasowały. Zaburczało mi w brzuchu, ale w dalszym ciągu jedynie grzebałam widelcem w talerzu. Będę musiała zdobyć coś innego lub skorzystać z moich ubogich zapasów wafli ryżowych. Te od zdecydowanie zbyt długiego czasu były na wyczerpaniu, jednak nie mogłam nic na to zaradzić. Odkręciłam butelkę z wodą i wzięłam łyka. Smakowała zupełnie zwyczajnie, a fakt, iż jeszcze przed momentem była zamknięta, był bardzo pokrzepiający. Niczyje włosy nie miały prawa się do niej dostać, więc mogłam się z niej napić, nie ryzykując. Rozważyłam ponowne podejście do bufetu po bułkę, ale zrezygnowałam. Zapewne nikt by się nie zlitował nad głodną kotołaczką.
Z rozmyślań wyrwał mnie czyjś głos:
— To miejsce jest zajęte?
Zerknęłam na osobę, która stanęła nade mną. Zazwyczaj w stołówce nikt nie zawracał mi głowy, nigdy nawet nie miałam stałej paczki, z którą siadałam. Byłam na to zbyt obojętna dla otoczenia. Owszem, czasem zdarzało mi się jeść z kimś przy jednym stoliku. Moje współlokatorki od czasu do czasu dotrzymywały mi towarzystwa, a kilka innych uczniów sporadycznie do mnie dołączało.
— Yhm... — zająknęłam się. — Jasne, siadaj.
Wbiłam wzrok w osobę, która zajmowała miejsce naprzeciwko mnie.

W sumie to całkiem przyjemnie [2]

Wkradł się powoli do pokoju, od razu się rozpromieniając, uśmiechając i jakby nagle mając więcej energii. Uśmiechnęłam się pod nosem, zamykają drzwi. A chwilę później ziewnęłam.
— Dziękuję — odparł, spoglądając na mnie. — Obudziłem się o ósmej, chyba jestem chory, Wanda, czy ja umieram?
Przewróciłam oczami i parsknęłam głośnym śmiechem, wchodząc w głąb pokoju i siadając nieporadnie na jeszcze niepościelonym łóżku, co, wydaje mi się, raczej nikomu z naszej dwójki zbytnio nie przeszkadzało. A na pewno nie przeszkadzało to Yamirowi, prawda?
— Tak, umierasz na tak zwane bycie zaspanym, nic strasznego, wiesz — stwierdziłam, zaśmiałam się i pokręciłam głową. Och, jak ja go uwielbiałam. — Yamir, przysięgam, od obudzenia się o ósmej jeszcze się nie umiera, choć w twoim przypadku zaczęłabym się bardzo poważnie martwić, bo w końcu zdecydowanie nie jest to normalna sytuacja. Zwłaszcza, gdy mamy weekend — dodałam z poważną miną, zerkając na chłopaka. — Przepraszam za ten cały bałagan i nierozgarnięcie, no ale rozumiesz — mruknęłam szybko, rozkładając ręce na boki.
A później rzuciłam się plecami na łóżko i westchnęłam głośno.
— No to opowiadaj, co się dzieje, co się stało i dlaczego tak nerwowo skaczesz po pokoju tymi swoimi złotymi oczętami, Słońce — oświadczyłam, podnosząc się na łokciach.

Dlaczego by trochę nie pobiegać? [10]

No i dotarliśmy. Chłopak zapukał, dziewczyna otworzyła drzwi, a mnie zamurowało, bo ja się pytam, w jakim towarzystwie kręciła się Wanda i czy naprawdę udało się jej tam wpasować. Tej głupiutkiej, malutkiej dziewczynce, która miała jeszcze dziesię... siedemnaście lat, kurwa. Kiedy ona tak wyrosła?
— Nie, Niva, nie dam wam się bzykać w moim pokoju — oświadczyła Renne i, och, błagam, ja sobie naprawdę poradzę sam, nasmaruję nogę maścią tygrysią i w końcu przejdzie samo.
Prawda?
Weszliśmy przez drzwi, mijając przy tym opierającą się o framugę drzwi czarownicę, a niebieskowłosy machnął ręką na łóżko, co chyba miało zasugerować mi, żebym usiadł, a więc zrobiłem to posłusznie, bez gadania, bo i po co. Spojrzałem niepewnie na dwójkę ludzi, nie do końća wiedząc, co dalej ze sobą począć.
— Poszliśmy biegać i coś mu strzeliło w nodze. Mówił, że kiedyś tam zerwał ścięgno, więc wiesz — rzucił Oakley do dziewczyny, która uważnie lustrowała mnie swoimi żółtymi oczami. A może one były zielone?
— Słuchaj, to, że cię raz z chlamydiozy wyleczyłam, nie robi ze mnie świętego Kosma — oświadczyła, a mnie już po raz kolejny wmurowało. Chlamydioza? Czy to to, o czym myś... —  Dobrze, dobrze, już lecę, kochasiu. — Podeszła do mnie. — Zachowujesz się ostatnio, jakby ci kołek w dupę wepchnęli, albo od dawna tego nie zrobili. To która nóżka?
— Lewa — odpowiedziałem szybko i krótko, bo chyba nie chciała słyszeć biografi całego mojego życia. — Przy kostce. No.
Opuściłem wzrok, zaczynając bawić się swoimi palcami.

W sumie to całkiem przyjemnie [1]

Pot lał mi się po dupsku, oddech był niespokojny, a moje spojrzenie zapewne rozbiegane. Dodatkowego zawału dostałem, gdy dojrzałem, że jest dopiero ósma rano, a w moim wypadku wstawanie o tak wczesnej porze jest zdecydowanie czymś niepokojącym.
Głębszy wdech, wydech, przetarcie twarzy dłońmi i rozejrzenie się po pokoju.
Łóżko obok było puste i to najwidoczniej brak Oakleya skutecznie spędzał mi sen z powiek. Dosłownie i w przenośni.
Zrzuciłem ociężałe nogi na podłogę, oparłem głowę na dłoni i westchnąłem, zastanawiając się, ile jeszcze cała ta sytuacja będzie obierać akurat taki kierunek.
Zdesperowany całą tą sytuacją, ubrałem się i napisałem do Przewalskiej, mając nadzieję, że Karma nie odpłaci mi się pięknym za nadobne i dziewczyna nie będzie spać, inaczej dostanę korby.
Odpisała.
Zgodziła się.
A ja w podskokach wyparowałem z pokoju i ruszyłem na spotkanie z Wandą, która, jak się okazało, jeszcze była w pieleszach.
— Wchodź, wchodź — mruknęła leniwie, w tym cudownym nieładzie, który tak bardzo jej pasował. I nawet ze śpiochami w oczach, dalej powalała na kolana.
— Dziękuję — odparłem, wchodząc powoli do pokoju i uśmiechając się szeroko. — Obudziłem się o ósmej, chyba jestem chory, Wanda, czy ja umieram? — spytałem, panikując, tak na serio—serio [wcale nie] i teatralnie łapiąc się za koszulkę na piersi.

Pogoda bywa nieprzewidywalna [11]

Starła krople, które zebrały się na jej płaszczyku, po czym westchnęła ciężko, aby następnie zerknąć na mnie. Z naprawdę ładnym uśmiechem na twarzy, szerokim i ciepłym, wdzięcznym i, och, jak bardzo mi czegoś takiego brakowało. Najzwyczajniejszej, ludzkiej wdzięczności, odrobiny ciepła i po prostu normalnej, spokojnej rady.
Odwzajemniłem uśmiech, bo naprawdę się cieszyłem (a przy tym oznaczało to, że nawet trafiłem z radą na temat, w którym najlepszy nie byłem).
— Dziękuję — powiedziała, po czym przestała grzebać nogą w ziemi, już pewniej podniosła na mnie wzrok i wyprostowała się dumnie. — Przypomnij mi, jak się uspokoję, że jestem ci winna parę godzin ładnej pogody — stwierdziła, a ja wybuchnąłem śmiechem.
I przysięgam, już dawno się tak dobrze ze sobą nie czułem.
— Oj, zapamiętam to, masz to u mnie jak w banku — odpowiedziałem, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. — I no już, już, nie martw się tak, wszystko pójdzie dobrze, a ty sama jesteś cudowna, więc w ogóle jak cokolwiek mogłoby nie pójść po twojej myśli? — oświadczyłem i podszedłem do Izel. — Naprawdę, nie masz czym się przejmować i mimo tego, że mówię to, nie znając całej sytuacji, to jestem o tym święcie przekonany. Głowa do góry, pierś do przodu i przed siebie, Izel!

W sumie to całkiem przyjemnie [0]

Napisał. Nagle, o ósmej trzydzieści siedem, a może i sześć, godzinie zupełnie dla niego nietypowej, ba, wręcz niemożliwej, bo przecież był weekend, a już zdążyłam się przyzwyczaić, że tak rano sensu nie ma nawet wypisywać po dwadzieścia razy imię chłopaka, usiłując zwrócić jego uwagę, bo kto wie, może dostanie to jedno powiadomienie. Dopiero co wstałam, ba, jeszcze leżałam w łóżku, nie do końca wiedząc, co dzieje się wokół mnie. Telefon zadrżał, szybkie zmrużenie oczu, bo mało kto był takim rannym ptaszkiem jak ja (no może nie wliczając w to mojej współlokatorki, której już nie było). Ale na pewno nie spodziewałam się, że tą osobą będzie Yamira, który chyba nie spał zbyt dobrze, sądząc po treści jego wiadomości.
No i z tego wszystkiego wyszło tyle, że właśnie do mnie zmierzał. A ja nadal leżałam w łóżku, pod ciepłą kołderką, z rozwianym włosem i w pogniecionej koszuli nocnej. Przymknięte oczy dopiero co obudzonej osoby, nieumyta twarz, ogólny rozgardiasz. Strój idealny na powitanie gościa.
Zwłaszcza, gdy usłyszało się krótkie pukanie świadczące o tym, że właśnie przybył i chyba wypadało odpowiedzieć.
Podniosłam się do góry z jękiem i ciężkim westchnięciem. Zeskoczyłam z łóżka, po czym szybko podreptałam do drzwi. otwierając je z uśmiechem i zbytnio nie przejmując się swoim wyglądem.
— Wchodź, wchodź — mruknęłam.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [16]

— Nivan — uniosłem brwi, gdy kobieta zaczęła monolog — po pierwsze, niczym go nie ućpałam, nic mu nie dodałam, nic nie zrobiłam, przysięgam. Po drugie, dzielić się człowiekiem? — spytała, a ja przewróciłem oczami, nie dowierzając, że naprawdę wzięła to na poważnie. Przewalska zdecydowanie powinna wyjąć badyl z dupy. — Znaczy, ja mogę, ale błagam, nie zaczynajmy liczyć godzin spędzonych z Yamirem, no proszę cię. Osiemnaście lat ma, dorosły jest w realnym, raczej może już łazić gdzie chce i z kim chce — mruknęła, zaczynając się przy okazji interesować swoimi palcami. — No i nic. No.
Gdy skończyła, parsknąłem głośnym śmiechem, przecierając przy okazji twarz dłonią i kręcąc głową, bo och, cholera, moja mała niewinna owieczka, Matka Teresa z Kalkuty, alfa i omega wszelakich dóbr. Co za grzeczne, naiwne dzieciątko, mimo czasu spędzanego w odosobnieniu, mogłem stwierdzić, że nie zmieniła się ani trochę.
— Błagam, Wanda, ty tak na poważnie? — parsknąłem, grzebiąc palcem w wewnętrznym kąciku oka i dalej chichocząc pod nosem. — Przecież żartowałem, bierz go do woli, wręcz ci za to podziękuję — mruknąłem z rozbawieniem. — On lubi ciebie, ty lubisz jego, nie jestem jakimś katem, żeby rozdzielać nasze szkolne gołąbeczki. Jeszcze.
W końcu Wanda uszczęśliwiała Yamira, a dla tego gnoja chyba niczego innego nie chciałem.

Oszukać przeznaczenie? [16]

Zaśmiał się krótko, zerkając na mnie, bo najwidoczniej w tym momencie byłem odrobinę ważniejszy, niż ulewa, która trwała i trwała, a z każdym kolejnym momentem nasilała się coraz bardziej.
— Daj spokój. To zawsze jakaś rozrywka i miła alternatywa dla gnicia w pokoju — gest dłonią i przymknięcie oczu, tylko potwierdzające jego słowa. — Poza tym, potrzebowałem się gdzieś ruszyć, gdziekolwiek — mruknął na dokładkę, zacierając przy okazji te szczupłe, opatulone czarną biżuterią, która w sumie bardzo mu pasowała, dłonie. Długie palce przemknęły po skórze, przykuły mocniej moją uwagę, za chwilę i tak odwróconą przez kobietę, która przyniosła herbatę, jabłecznik, kawę i tartę czekoladową. Na stoliku wylądowała również cukierniczka, z której chłopak wręcz natychmiastowo skorzystał i wcale nie zakodowałem, jak słodził herbatę.
Kelnerka odeszła, a mężczyzna przycisnął filiżankę do ust, czego najwidoczniej zaraz pożałował, skrzywił się. Nie czując tego żywiołu, człowiek mógł stwierdzić, że napój jest naprawdę gorący, a gdy dojrzałem, że upił coś, co miało osiemdziesiąt pięć stopni Celsjusza, to prawie złapałem się za głowę i parsknąłem cichym śmiechem.
— Tylko się nie poparz — rzuciłem kąśliwie, wbijając widelec w tartę, gdy ten pakował kolejny kawałek szarlotki do ust. Oczy błysnęły, już nie tak przyjaźnie, ale jednak, a ja uśmiechnąłem się od ucha do ucha, widząc reakcję mężczyzny. — Napój nie zając, nie ucieknie, spokojnie, mamy czas.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [15]

— Oj kradniesz i to jak perfidnie, a Stwórcy mawiali, nie kradnij, Przewalska. Plus, nawet jakbym go zabrał, to napierdalałby o tobie jak katarynka, ućpałaś go czymś i teraz lata jak jakaś śnięta mucha z wkodowanym „Wanda” we łbie. Taka prawda. No i zresztą co, Wandziula? No, co? — zapytał, pochylając się do przodu z tym szelmowskim uśmieszkiem (ale nie trzydzieści cztery, bynajmniej). Parsknął śmiechem, a ja w odpowiedzi uciekłam wzrokiem, no bo jak to tak, ja przecież nic nie zrobiłam, nic mu nie dawałam, no nie wolno tak. — Proponuję się podzielić, wilk syty i owca cała, inaczej będę musiał mu ukrócić dóbr i zamknąć pod kloszem bez internetu — stwierdził i splótł ręce na klatce piersiowej.
Zerknęłam na niego niepewnie, przetwarzając informacje wszelakie, wszystko, co przed chwilą do mnie dotarło. Przysięgam, czułam się jak osaczone zwierzę, a jeszcze te błękitne oczy wywiercające we mnie dziury na wylot. No błagam.
— Nivan — mruknęłam, jakoś bez przekonania — po pierwsze, niczym go nie ućpałam, nic mu nie dodałam, nic nie zrobiłam, przysięgam. Po drugie, dzielić się człowiekiem? — zapytałam, spoglądając na chłopaka z ewidentnie malującym się na mojej twarzy niezrozumieniem. No bo jak to tak. — Znaczy, ja mogę, ale błagam, nie zaczynajmy liczyć godzin spędzonych z Yamirem, no proszę cię. Osiemnaście lat ma, dorosły jest w realnym, raczej może już łazić gdzie chce i z kim chce — stwierdziłam, po czym szybko opuściłam wzrok i zaczęłam bawić się palcami. — No i nic. No.

piątek, 20 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [14]

Nawet, kurwa, ślepy zobaczyłby zakłopotanie, które wtargnęło na twarz dziewczyny i tę jej niepewność, nieporadne założenie włosów za ucho i chrząknięcie, jakby to wszystko wcale nie miało miejsca.
— Wcale go nie kradnę — zaśmiała się nerwowo, a ja przewróciłem oczami. Oczywiście, że kradła. — To ty go zostawiasz, ha! — Uniosłem brwi, gdy palec został wycelowany w moją osobę, niby szczwany uśmiech wtargnął na twarz kobiety. — Mogłeś go sobie zabrać na te swoje wakacje, a nie teraz mnie oskarżać, że to ja kradnę, no. A zresztą, no — tutaj prychnąłem, lecę pędzę zabierać tego parcha na wycieczkę, która przyprawiłaby go o zawał, a mnie o notoryczne napady wkurwu, bo nie byłbym sam na sam z HopeOCzymJaKurwaPierdolę — no właśnie, no.
Tym razem to ja parsknąłem śmiechem, kręcąc głową i nie dowierzając w to, co właśnie widzę i słyszę, bo najwidoczniej zainteresowanie chłopaka było odwzajemnione.
— Oj kradniesz i to jak perfidnie, a Stwórcy mawiali, nie kradnij, Przewalska. Plus, nawet jakbym go zabrał, to napierdalałby o tobie jak katarynka, ućpałaś go czymś i teraz lata jak jakaś śnięta mucha z wkodowanym „Wanda” we łbie. Taka prawda. No i zresztą co, Wandziula? No, co? — Zaśmiałem się głośno. — Proponuję się podzielić, wilk syty i owca cała, inaczej będę musiał mu ukrócić dóbr i zamknąć pod kloszem bez internetu.
Mogą mi zabrać wszystko.
Ale Kumara nie oddam.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [13]

— Jaką orientacją, nie jestem, kurwa, gejem, a Hopecrafta nawet nie lubię — warknął, a ja chyba wolałam po prostu zostawić to bez komentarza, bo przysięgam, Hopecrafta nienawidził, sądząc po tych jego maślanych oczkach, a jeżeli chciał się kryć (co w ogóle było idiotyzmem w tego typu środowisku), to niestety czy stety szło mu to coraz gorzej. Taka prawda, no cóż, dla mnie Nivan zawsze miał być kochanym Nivanem, który jaki by nie był, to an dobre zaszył się gdzieś w moim sercu. A zresztą, gej czy nie gej, co to za wymyślna ujma na honorze? — A Yamira chyba będę musiał albo ciebie. Zazdrosny się robię, przyjaciela mi kradniesz i to skutecznie — stwierdził z nutą rozśmieszenia w głosie, a mnie wmurowało.
Uciekłam wzrokiem, parsknęłam nerwowym śmiechem i schowałam włosy za ucho, zastanawiając się, czy coś sugerował.
Prawda, że zupełnie nic nie zasugerował?
— Wcale go nie kradnę — stwierdziłam, parskając nerwowym śmiechem. — To ty go zostawiasz, ha! — dodałam zdecydowanie energiczniej i już po raz kolejny wycelowałam w chłopaka swój palec oskarżycielsko. — Mogłeś go sobie zabrać na te swoje wakacje, a nie teraz mnie oskarżać, że to ja kradnę, no. A zresztą, no — przerwałam na chwilkę, bawiąc się swoimi palcami i zastanawiając się, co ja w ogóle chcę powiedzieć (byle nie głupstwo, byle nie głupstwo) — no właśnie, no.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [12]

— Nikogo nie będziesz mordować, tym bardziej Yamira, Niv — odparła surowo, a ja skrzywiłem się znacząco. Będę mordował, a jego już w szczególności, zdążył sobie nagrabić przez te osiem lat wystarczająco mocno. — Już pędzę, by rozpowiadać o twoich upodobaniach na całą szkołę, jak myślisz, ile da mi Hera? — Uśmiechnęła się, upijając przy okazji tego walonego soku. To nie tak, że nie ufałem nikomu, ale nie ufałem nikomu, bo niby nic, niby nikt nie zdradzi twoich sekretów, ale potem po całej placówce krążą legendy, że w czwartek pięć miesięcy temu widziano się z nieboszczykiem za biblioteką. — Nivan, kochanie, uspokój się troszkę, może troszkę to boli, ale cały świat się tobą nie interesuje, a już na pewno nie twoją orientacją czy innymi cholerstwami. Nivan to Nivan, nieważne co i kogo lubi, błagam, no. Wyszliśmy już ze średniowiecza, prawda? Ale obiecuję, cicho-sza, nie piskam nawet słówkiem.
— Jaką orientacją, nie jestem, kurwa, gejem, a Hopecrafta nawet nie lubię — warknąłem, zaciskając mocno szczęki i wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Zresztą, nawet w razie „w” miałem haka w postaci rzekomego romansu, gdzie mogłem spokojnie określić się shipperem „Yandy”, która naprawdę rozwijała się zatrważająco szybko. Wystarczyło spojrzeć na maślane oczęta Kumara, żeby wiedzieć, że te wiadomości to nie są byle przelewki. — A Yamira chyba będę musiał albo ciebie. Zazdrosny się robię, przyjaciela mi kradniesz i to skutecznie — parsknąłem już nieco łagodniej, może po prostu starając się zmienić temat.

Kilkanaście minut nas nie zbawi [1]

Nerwowo kliknąłem guzik w windzie. Zamrugał kilkakrotnie, a potem ponownie zgasł, jakby sobie ze mnie kpił, a numerek nad drzwiami tylko upewniał mnie w fakcie, że nie, klitka nie ruszyła się nawet o pół piętra i przeklęte „0” dalej tam sterczało. Stuknąłem nerwowo palcami o metalowe pudełko i warknąłem pod nosem, rozglądając się po korytarzu.
Nikogo nie było, wszyscy najwidoczniej zwiali, a ja mogłem tylko błagać o łaskę i pojawienie się jakiegoś zbawcy.
Dopiero po chwili dojrzałem gdzieś na końcu dziewczynę, co w sumie było dość dziwne, bielusieńkie stworzenie powinno rzucać się w oczy prawie że od razu. Może to ze względu na jej rozmiary? A może jeszcze oprócz nóg, to oczy postanowiły mi wysiąść?
Nie czekając dłużej, obróciłem się i pojechałem do nastolatki i jak niegrzeczne to nie było, pstryknąłem palcami przed jej twarzą, do końca nie wiedząc, jak powinienem się zachować. Szturchnięcie było złe, chrząknięcia mogła nie usłyszeć, albo zignorować, no to co, pstryknąłem jak ten ostatni buc.
— Wybacz, mogłabyś mi w czymś pomóc? — spytałem z szerokim uśmiechem, co spotkało się tylko ze zmniejszeniem swoich rozmiarów, a za chwilę wstaniem, ale jakoś tak nie do końca pewnie.
— Więc w czym mam pomóc? — Melodyjny głos kobiety łagodnie połaskotał małżowiny.
— Chodzi o to, że winda nie działa, no wysiadła i nie chce się ruszyć. Mogłabyś skoczyć do sprzątaczek, konserwatora, kogokolwiek? Nie chcę tutaj sczeznąć. Proszę, naprawdę ładnie proszę — mruknąłem, nie zdejmując uśmiechu z twarzy i przy okazji żywo gestykulując dłońmi.

I tym razem nie były to krokodyle łzy [11]

Krzywił się, warczał, a mi to cholernie bardzo się to nie podobało, bo przecież nie siedział naprzeciwko swojego wroga numer jeden, a raczej osobę, która mimo tych wszelakich świństw jej wyrządzonych, czekała na chłopaka z otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem na twarzy.
No cóż, to był Nivan Oakley.
— Nie — burknął chłodno, a ja przewróciłam oczami, prychając, i tak wyjmując sok pomarańczowy i nalewając go do tych jedynych, czystych szklanek. — Czegokolwiek by ci nie powiedział, nie rozpowiadaj tego dalej, błagam cię — mruknięcie wydobyło się z ust chłopaka, choć zabrzmiało tak słabo, dziecinnie i chłopięco, co zdecydowanie wybiło mnie lekko z rytmu. — Nie chcę mieć drugiej osoby na sumieniu, naprawdę — dodał, a mnie zamurowało.
Odwróciłam się gwałtownie w stronę Oakleya, wcelowując w niego swój palec.
— Nikogo nie będziesz mordować, tym bardziej Yamira, Niv — stwierdziłam chłodno, po czym powróciłam do szklanek, chwilę później jedną wręczając Nivanowi. — Już pędzę, by rozpowiadać o twoich upodobaniach na całą szkołę, jak myślisz, ile da mi Hera? — mruknęłam i uśmiechnęłam się pod nosem, biorąc łyk soku. — Nivan, kochanie, uspokój się troszkę, może troszkę to boli, ale cały świat się tobą nie interesuje, a już na pewno nie twoją orientacją czy innymi cholerstwami. Nivan to Nivan, nieważne co i kogo lubi, błagam, no. Wyszliśmy już ze średniowiecza, prawda? — stwierdziłam, posyłając chłopakowi ciepły uśmiech i usiadłam na taborecie, odchylając się lekko do tyłu. — Ale obiecuję, cicho-sza, nie piskam nawet słówkiem.

Oszukać przeznaczenie? [15]

Po krótkiej wymianie zdań, co chcę, chłopak ruszył do kasy, gdzie za ladą stała jakaś młoda dziewczyna. Krzesło, na które usiadłem, zaraz zrobiło się mokre. Skwitowałem to tylko krótkim westchnięciem. Kątem oka dostrzegłem wracajacą już, dobrze znaną mi sylwetkę z oklapniętymi, błękitnymi kosmykami.
— Przepraszam, mogliśmy jednak zostać w akademiku — zaśmiał się słabo, gdy zajmował miejsce naprzeciwko i również odgarnął mokre pasma z czoła.
Parsknąłem tylko śmiechem, przeskakując wzrokiem z ulewy za oknem na osobę przede mną.
— Daj spokój. To zawsze jakaś rozrywka i miła alternatywa dla gnicia w pokoju — machnąłem dłonią, przymykając na chwilę oczy. — Poza tym, potrzebowałem się gdzieś ruszyć, gdziekolwiek — dodałem, pocierając o siebie dłonie.
Kilka chwil później młoda kelnerka podeszła do nas z tacą, stawiając przed nami nasze zamówienia. Z mojej filiżanki unosiła się para, roznosząca przy okazji ten kojący zapach. No i ta szarlotka obok z bitą śmietaną. Połączenie idealne. Zaraz obok postawiona została cukiernica. Ładnie zdobioną, ale to tylko drobny szczegół, który zauważyłem. Od razu wsypałem sobie dwie i pół, mieszając potem napój. Nie zważając na to, że pewnie poparzę sobie język, przystawiłem wargi do krawędzi filiżanki i najostrożniej jak potrafię, wziąłem łyka. Tak jak się spodziewałem, ciecz była gorąca. Natychmiastowo się skrzywiłem, odstawiając herbatę z powrotem na stolik i decydując na spróbowanie szarlotki, bo wyglądała naprawdę dobrze.

Dlaczego by trochę nie pobiegać? [9]

Przyjął rękę bez zająknięcia, ba, jeszcze bardziej się na niej oparł, gdy tylko mógł, a szybkie wzięcie go pod ramię nie było dla mnie najmniejszym problemem. Wiedziałem, że jedyne czego pragnie, to szybkie odciążenie nogi i nakładanie na nią jak najmniejszego nacisku, bo powiedzmy sobie szczerze, pewnie bolała jak cholera. Ba, na pewno bolała jak skurwesyn.
— A więc prowadź — rzucił dość słabo, jakby miał mi zaraz zejść, co w sumie mogło być prawdopodobne, jakby mu mocniej co tam nawaliło, to by go ból odciął i co by było?
Łażenie w deszczu z obolałym chłopakiem, w masach błota i wody, która namiętnie opływała ciało, dodatkowo z wciąż piekącymi oczami i migreną nie było zdecydowanie czymś przyjemnym, ale nie mieliśmy innego wyboru, jak przetrwać te kilka minut katuszy, gdy docieraliśmy do akademika.
Pozwoliłem sobie skorzystać z windy, po schodach eskortować go raczej nie będę. Jak mi cokolwiek zarzucą, to opierdolę ich od góry do dołu i się skończy.
Otworzyła drzwi, żując gumę i zerkając na nas z kpiącym wzrokiem, bo jednak takie dwa nieszczęścia rzadko kiedy się widzi.
— Nie, Niva, nie dam wam się bzykać w moim pokoju — mruknęła bez większych ceregieli, na co zrypałem ją spojrzeniem. Wiedźma parsknęła śmiechem i oparła się o framugę, by za chwilę wejść w głąb pokoju i nas zaprosić.
Wprowadziłem chłopaka i usadziłem na łóżku.
— Poszliśmy biegać i coś mu strzeliło w nodze. Mówił, że kiedyś tam zerwał ścięgno, więc wiesz — rzuciłem, zakładając ręce na piersi i zerkając z góry na kobietę, która podparła dłoń na biodrze i przyjrzała się Przewalskiemu.
— Słuchaj, to, że cię raz z chlamydiozy wyleczyłam, nie robi ze mnie świętego Kosma — odparła pretensjonalnie, ponownie wywołując u mnie spojrzenie pełne zdenerwowania. — Dobrze, dobrze, już lecę, kochasiu — mruknęła bez przekonania, podchodząc do Fomy. — Zachowujesz się ostatnio, jakby ci kołek w dupę wepchnęli, albo od dawna tego nie zrobili. To która nóżka?

Oszukać przeznaczenie? [14]

— Tak tak, pewnie — odpowiedział niemrawo. Cały był dziwnie niewyraźny, ciągle gdzieś odpływał, a te ciekawe, czerwone oczęta chwilowo traciły ten swój blask i butę, która momentami przebijała tę moją [oh, powiedzmy sobie szczerze i tak się ze mnie straszna cipka zrobiła].
A potem mogliśmy już tylko oficjalnie dobiegać się o tytuł miss mokrego podkoszulka, bo pogoda nie pozwoliła sobie zostawić na nas suchej niteczki. Mówiłem, żeby przyspieszyć, to dalej ledwo co przebierał chudymi nóżkami, na co mogłem tylko warczeć, bo jego dwa, nawet i czasem trzy kroki, równały się mojemu jednemu i był, kurwa, powolny.
Dziwiłem się, że nie wyrzucili nas z lokalu, gdy wparowaliśmy do niego w stanie, gdzie woda po prostu z nas skapywała i naprawdę moglibyśmy otrzepać się jak jakieś psy.
Kto by pomyślał, że już przy pierwszym spotkaniu sprawię, że chłopak będzie mokrusieńki.
Ależ mi się żart wyostrzył, niech mnie chudy byk weźmie, czy trumna z mahoniu jest droga?
Przeczesał wilgotne kosmyki, odetchnął ciężej i rozglądnął się po pomieszczeniu, by za chwilę wskazać pierwsze lepsze miejsce.
— Tutaj? — spytał, a ja skinąłem głową, gdy ten przecierał okulary.
— Siadaj, a ja pójdę coś zamówić.
Krótka wymiana zdań informująca o tym, co chłopak sobie życzy, a później podejście do kasy, firmowy uśmiech numer piętnaście do tej całkiem ładnej brunetki i oczekiwanie na ciastka i ciepłe napoje, które zaraz miały powędrować do naszego stolika, który wcześniej całkiem zamoczymy.
— Przepraszam, mogliśmy jednak zostać w akademiku — zaśmiałem się słabo, gdy uwaliłem się wreszcie na siedzeniu i odgarnąłem mokre włosy.
.
.
.
.
.
.
template by oreuis