czwartek, 26 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [20]

— Stoi, o muzykę zadbam ty i ja, Yamir nawet tego nie tknie, przypilnujemy tę sprawę — rzuciła, a ja przewróciłem oczami, gdy mrugnęła do mnie porozumiewawczo, bo co innego mogłem zrobić? — Tylko błagam, jakbyś został już drużbą to nie wywieź go nie wiadomo gdzie i jak daleko na wieczór kawalerski — powiedziała z rumieńcem, a ja prychnąłem pod nosem i już miałem rzucić czymś uszczypliwym, ale oszczędziłem sobie zbędnych komentarzy. Zresztą, zrobię taki wieczór, że Kumar ledwo zakoduje, co tam robił i że w ogóle noc nastała. — I pamiętaj o obrączkach — dodała, a ja, ponownie zresztą, parsknąłem. — No i załatw oczywiście jakieś jego cudowne zdjęcia na twoje przemówienie, tak na wszelki wypadek. Może już powinieneś zacząć je pisać? — I chociaż mówiła to wszystko pretensjonalnym, udawanym tonem, to i tak wiedziałem, że gdyby mogli, to oboje by się na siebie rzucili, no sory, przed Nivanem się nie ukryjecie, skarbuśki moje najukochańsze.
— Spokojnie, mowę już mam, obrączki czekają, nawet gołąbki zamówiłem, ryż leci już z chińskich plantacji, grosiki zbieram, odkąd Kumara poznałem, nie masz się o co martwić, jestem przygotowany od A do Z, już nawet garnitur mam wyprasowany i wisi w specjalnym miejscu — parsknąłem śmiechem, stukając palcem wskazującym o szkło. — Ach, te dzieci, tak szybko dorastają — dodałem, ponownie upijając jej soku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis