wtorek, 24 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [18]

Już nie wiem który raz z kolei przewróciłem oczami, gdy nastolatka ponownie obdarzyła mnie nerwowym śmiechem, jakby to, co mówiłem, wcale nie miało miejsca. Ona i Yamir? Psh! Nigdy. Co z tego, że i jedno i drugie uważnie wodziło za sobą wzrokiem, a Yamir potrafił wręcz rzucać się po łóżku, gdy pisał z blondynką.
— No bo tak powiedziałeś... — mruknęła niemrawo, z widoczną niepewnością i taką jej typową ciamajdowatością, bo och losie, Przewalska była niezłą niezdarą w takich kwestiach. — A zresztą no, tak, lubię go i on chyba lubi mnie, ale żeby od razu szkolne gołąbeczki? Nivan... — rzuciła z przeciągnięciem, nieco oburzonym tonem i poprawieniem blond kosmyków, które przecież tak niedawno sam przeczesywałem, obdarowując ją najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać. Och, losie, czemu byłem aż takim chujem? — Nie przesadzaj, raczej nie planujesz jeszcze naszego ślubu — zaśmiała się, oczywiście, jakby starając się rozluźnić nieco atmosferę, ale wystarczył nieco twardszy wzrok, by zamilkła i spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem. — Nie planujesz, prawda?
— Nie, wcale — mruknąłem ironicznie, ponownie przewracając oczami, ponownie zakładając ręce na piersi i prychając pod nosem. — Jeszcze. No dobrze, dobrze, zostawię to wam, ale chcę być świadkiem, drużbą, cokolwiek — dopowiedziałem, zabierając delikatnie szklankę z dłoni kobiety i upijając łyk. Po chwili mruknąłem z niemałym oświeceniem. — I DJ'em, bo jak Yamir wyjedzie z jakimś arabskim rapem, to wywalę stamtąd w podskokach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis