sobota, 21 kwietnia 2018

W sumie to całkiem przyjemnie [1]

Pot lał mi się po dupsku, oddech był niespokojny, a moje spojrzenie zapewne rozbiegane. Dodatkowego zawału dostałem, gdy dojrzałem, że jest dopiero ósma rano, a w moim wypadku wstawanie o tak wczesnej porze jest zdecydowanie czymś niepokojącym.
Głębszy wdech, wydech, przetarcie twarzy dłońmi i rozejrzenie się po pokoju.
Łóżko obok było puste i to najwidoczniej brak Oakleya skutecznie spędzał mi sen z powiek. Dosłownie i w przenośni.
Zrzuciłem ociężałe nogi na podłogę, oparłem głowę na dłoni i westchnąłem, zastanawiając się, ile jeszcze cała ta sytuacja będzie obierać akurat taki kierunek.
Zdesperowany całą tą sytuacją, ubrałem się i napisałem do Przewalskiej, mając nadzieję, że Karma nie odpłaci mi się pięknym za nadobne i dziewczyna nie będzie spać, inaczej dostanę korby.
Odpisała.
Zgodziła się.
A ja w podskokach wyparowałem z pokoju i ruszyłem na spotkanie z Wandą, która, jak się okazało, jeszcze była w pieleszach.
— Wchodź, wchodź — mruknęła leniwie, w tym cudownym nieładzie, który tak bardzo jej pasował. I nawet ze śpiochami w oczach, dalej powalała na kolana.
— Dziękuję — odparłem, wchodząc powoli do pokoju i uśmiechając się szeroko. — Obudziłem się o ósmej, chyba jestem chory, Wanda, czy ja umieram? — spytałem, panikując, tak na serio—serio [wcale nie] i teatralnie łapiąc się za koszulkę na piersi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis