piątek, 20 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [14]

Nawet, kurwa, ślepy zobaczyłby zakłopotanie, które wtargnęło na twarz dziewczyny i tę jej niepewność, nieporadne założenie włosów za ucho i chrząknięcie, jakby to wszystko wcale nie miało miejsca.
— Wcale go nie kradnę — zaśmiała się nerwowo, a ja przewróciłem oczami. Oczywiście, że kradła. — To ty go zostawiasz, ha! — Uniosłem brwi, gdy palec został wycelowany w moją osobę, niby szczwany uśmiech wtargnął na twarz kobiety. — Mogłeś go sobie zabrać na te swoje wakacje, a nie teraz mnie oskarżać, że to ja kradnę, no. A zresztą, no — tutaj prychnąłem, lecę pędzę zabierać tego parcha na wycieczkę, która przyprawiłaby go o zawał, a mnie o notoryczne napady wkurwu, bo nie byłbym sam na sam z HopeOCzymJaKurwaPierdolę — no właśnie, no.
Tym razem to ja parsknąłem śmiechem, kręcąc głową i nie dowierzając w to, co właśnie widzę i słyszę, bo najwidoczniej zainteresowanie chłopaka było odwzajemnione.
— Oj kradniesz i to jak perfidnie, a Stwórcy mawiali, nie kradnij, Przewalska. Plus, nawet jakbym go zabrał, to napierdalałby o tobie jak katarynka, ućpałaś go czymś i teraz lata jak jakaś śnięta mucha z wkodowanym „Wanda” we łbie. Taka prawda. No i zresztą co, Wandziula? No, co? — Zaśmiałem się głośno. — Proponuję się podzielić, wilk syty i owca cała, inaczej będę musiał mu ukrócić dóbr i zamknąć pod kloszem bez internetu.
Mogą mi zabrać wszystko.
Ale Kumara nie oddam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis