niedziela, 29 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [X]

Z Przewalskiej zdecydowanie dało się czytać jak z otwartej księgi. Jej zachowania, spojrzenie, tiki nerwowe, to rytmiczne uderzanie palcami o kolano, uciekanie wzrokiem gdzieś hen, hen, daleko stąd.
— Chciałabym, Nivan. Bardzo bym chciała — szepnęła niezwykle słabo, jakby ciało odmawiało posłuszeństwa. — Ale sama nie wiem i ty chyba też o tym wiesz, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. I... potrzebuję czasu. Znaczy, po prostu trochę wolniej, nie pewniej i... no. Wiesz — mruczała monotonnie, najwidoczniej nieco gubiąc się w tym, co mówi. Koniec końców i tak westchnęła ciężko, bo chyba nie wiedziała, jak powinna podejść do tego tematu, jak go ugryźć, co zrobić, żeby nie zapeszyć. — Zanim wszystko będzie ok, chyba minie trochę czasu. Ale zawsze można się za siebie wziąć i trochę to przyspieszyć, prawda?
Uśmiechnąłem się pod nosem, założyłem ręce na piersi i oparłem się tyłkiem o blat, zerkając na dziewczynę nieco przychylniej niż zwykle. Zagubiona blondynka za to dalej utrzymywała swoje strachliwe zachowania.
— Oczywiście, że tak. Zresztą, wszystko zależy tylko i wyłącznie od ciebie, wiesz. Nie zrobiłaś niczego złego, to ja jestem w tej bajce antagonistą i to, czy będzie „Ok”, jest kwestią tylko tego, czy pozwolisz nawróconemu, złemu wilkowi znowu do siebie podejść. Mogę obiecać tylko, że nie dopuszczę się na tobie tego świństwa podobnie i będę walczył o to nasze „Ok”. Reszta powinności leży po twojej stronie, Wanda.
Uśmiech złagodniał, ale nie schodził mi z twarzy.
Bo Przewalska chyba jednak trochę dorosła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis