sobota, 27 października 2018

Szanuj ciasto swoje [9]

— Daj jednego, czuję, że potrzebuję — parsknęła, jęknęła, chuj wie, co zrobiła, ale raczej brzmiało to jak skowyt kopniętego szczeniaka. Westchnąłem, niechętnie rzucając w jej stronę paczkę papierosów. — Nie wiem, czy mam cię zdzielić za tą twoją rozjarzoną minę, czy raczej dopytywać się, co tam wyczytałeś w liście — zaczęła mówić, no i zaatakowała. Podeszła pewniej, prawdopodobnie z furią w oczach, a ja po prostu parsknąłem śmiechem, domyślając się, że i ona powoli zaczynała łączyć fakty, zgadując, jaka wiadomość do mnie dotarła. — I na przyszły raz, nie jestem gołębiem pocztowym, więc bądź łaskaw odpisać tym u góry, żeby twoja korespondencja szła prosto do ciebie, a nie przez moje okno.
I wybuchnąłem śmiechem, prosto w twarz dziewczyny, przy okazji wypuszczając dym ze swoich płuc. Zawróciłem na pięcie, chcąc uchylić okno, bo jednak chyba nikt z nas, nawet jeżeli paliliśmy, to wolał nie udusić się w tym cholernym dymie.
— Źle się czuję, dając ci fajki, ile ty masz lat, szesnaście? Siedemnaście? — mruknąłem pod nosem, chwytając za klamkę. — Nie dopytuj, bo i tak się nie dowiesz, a zresztą wydaje mi się, że potrafisz wiązać ze sobą fakty i tak dalej, inteligentna z ciebie dziewczyna — stwierdziłem, ostatecznie splatając ręce na klatce piersiowej i opierając się o ścianę obok okna. Przechyliłem głowę w prawo. — Obiecuję, będę już z nimi kontaktować się osobiście, nie potrzebuję prywatnego posłańca. A zresztą, coś ty taka napuszona, czyżby twoje podanie zostało odrzucone?

piątek, 26 października 2018

Szanuj ciasta swoje [8]

Dupek najpierw specjalnie zasłonił mi widok, potem złożył kartę, a ja już wtedy zrozumiałam, że celowo robi mi na złość. Niby tego faktu świadoma byłam już dużo wcześniej, ale dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo irytuje mnie zachowanie Walsha, jak bardzo mam tego dosyć i jak bardzo mam ochotę palnąć go w ten zakuty łeb. No, znowu mu się udało, sądząc po zadowolonej minie, która rozkwitała na twarzy chłopaka, gdy sama zgrzytałam ze złości zębami. 
— Korespondencja prywatna, kochana, nieładnie tak zaglądać komuś przez ramię — powiedział, nie, raczej wymruczał i to w dodatku z takim obrzydliwym zadowoleniem, że praktycznie przeszły przeze mnie dreszcze. — Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, przypominam, tak z uprzejmości — powiedział Szatan, robiąc kiepski PR własnemu burdelowi. Ale co sam sobie nagotował, sam zżerać potem będzie. Cesarz świadkiem, że Walsh mógłby przytyć o parę kilogramów, zamiast wprawiać mnie w kompleksy również na punkcie diety. — Ale uchylając rąbka całej tej tajemnicy, mam już czym się zająć po egzaminach końcowych — oświadczył dumnie, a ja stężałam na moment, wiążąc ze sobą fakty. Tu tamto, tam sramto, jak byk dostał ofertę, na którą ja czekałam miesiącami, śląc rekomendacje i rozszerzając uprawnienia, żeby Walsh zajebał mi to sprzed nosa ładnymi słówkami i wdzięcznym uśmiechem. 
 — Panienka pozwoli, że zapalę, zaproponowałbym, ale nie wiem, czy mi już wolno. — Ocknęłam się dopiero, gdy Adam trzymał z powrotem w dłoni zapalniczkę.
— Daj jednego, czuję, że potrzebuję — parsknęłam, jęknęła, ni to, ni tamto, wpatrując się w chłopaka z zazdrością, irytacją i ubolewaniem. — Nie wiem, czy mam cię zdzielić za tą twoją rozjarzoną minę, czy raczej dopytywać się, co tam wyczytałeś w liście — zagaiłam, podchodząc w jego kierunku. Żwawo, agresywnie, wyraźnie już bez kontroli, ale niewiele mogłam w tej kwestii poradzić. — I na przyszły raz, nie jestem gołębiem pocztowym, więc bądź łaskaw odpisać tym u góry, żeby twoja korespondencja szła prosto do ciebie, a nie przez moje okno — mruczałam pod nosem rozeźlona. 

czwartek, 25 października 2018

Urządźmy sobie sabat [2]

Vene w żaden sposób nie była gotowa na to, żeby stanąć przed światem. Wciąż nazbyt zaspana dziewczyna przecierała ledwo świadomie oczy, pewnie w myślach błądząc po krainie snów. Doskonale znałem ten stan, ale nie po to wstałem o świcie, zarwałem nockę, żeby wszystko przygotować, żeby ta menda mi zasypiała teraz pod nosem, zgrywając, że robi za ludzka wersję poduszki. 
—  Prowadź, przyjacielu, zanim zmienię zdanie i jednak walnę cię tym jaśkiem, a potem wrócę do spania. —  Przewróciłem oczami, chwytając ją za dłoń i pociągając za sobą. Byłem gotowy na wszystko, spakowałem chyba wystarczającą ilość rzeczy na poczet stacjonującej, wielotysięcznej armii, a nie dwójki głodnych, rosnących nastolatków, ale lepiej za dużo, niż za mało.
—  Widzę, że moje Słońce jest w promiennym nastroju. Pogoda tam na dole nie domaga, czy co się dzieje? —  Wyszczerzyłem się, wypowiedź zakańczając przy okazji głośnym prychnięciem, gdy wciąż targałem za sobą dziewczynę. —  Idziemy do lasu, narobić hałasu i inne hece. Mam świeczki, mam listy od pokręconych krewniaków, mam stare albumy do obśmiania, kuralet z wgraną chyba setką składanek każda po godzinie, także, bądź dumna, że ruszyłem dupę. Zrobimy piękny okrąg ze świeczek, rozpalimy rytualne, mysteriumowe ognisku a`la instytut i pomarudzimy, jak bardzo nam się nic nie chce. Taka opcja ci pasuje? — spytałem na koniec mojego monologu, gdy już wychodziliśmy z budynku. Pogoda dopisywała, było wilgotno, ale jeszcze nie padało, a na wszelki wypadek w plecaku czekał sprzęt do rozkładania namiotu. Ha, teraz nikt mi nie zarzuci, że podchodzę do wszystkiego niepoważnie.


niedziela, 21 października 2018

Powiedz mi coś, czego nie wiem [3]

Wzięła wydech, aby następnie po prostu się zagubić, zamyślić i zapatrzyć w sufit, zostawiając zagubionego mnie samego z tymi wszystkimi "za". Zmrużyłem oczy, pochylając się ciutkę do przodu i przyglądając dziewczynie, która chwilkę później zdecydowała się odpowiedzieć na moje pytanie.
Dzięki Stwórcy, już myślałem, że całkowicie odpłynęła.
— Fusy i z dłoni. Karty mi się ciągle mylą, a po tym, jak próbowałam coś wywróżyć znajomemu, stwierdziłam, że wolę kart nie krzywdzić i nie obrażać, więc zostawiłam je w spokoju — oświadczyła, a ja mogłem tylko parsknąć śmiechem, pokiwać głową i przejechać dłonią przez włosy. W sumie miała rację, karty bardzo łatwo urazić, a tego nikt chyba by nie chciał. Może masochiści, ale to inna historia, inna bajka. — A ty? — odbiła piłeczkę, na co wyprostowałem się jak struna i odchrząknąłem, jakby szykując się do bardzo długiego wywodu.
Może szkoda, że było wręcz odwrotnie, a przynamniej nie dało się tego nazwać długim.
— No to ja akurat przeciwnie, dłonie mi się cały czas mylą, fusy, ale to tylko moja opinia, proszę nie brać jej do siebie oczywiście, uważam za zbyt podatne na przypadek i wpływ środowiska, więc to również zostawiłem profesjonalistom — wymruczałem, drapiąc się po brodzie w jakimś tam zamyśleniu. — Za to karty, och, karty, cudowna sztuka, przysięgam, oczywiście, gdy opanuje się w ją odpowiedni sposób.

Szanuj ciasta swoje [7]

Nerwowo stukała smukłymi palcami o bladą skór, a mi pozostawało uśmiechać się pod nosem, po raz kolejny oczami przejeżdżając po tych ładnych, kształtnych literkach napisanymi raczej damską dłonią i droższym tuszem.
— I co? — wydukała nagle dziewczyna, próbując zajrzeć mi przez ramię, na co mogłem jedynie obrócić się ciutkę gwałtownie, by jednak nie dane jej było ujrzeć słów i zdań. — Dowiedziałeś się czegoś interesującego? — zapytała, ponownie próbując, a w odpowiedzi po prostu złożyłem kartkę na pół.
Tak na wszelki wypadek.
— Korespondencja prywatna, kochana, nieładnie tak zaglądać komuś przez ramię — wymruczałem, a zadowolenie i jakaś tam duma w moim głosie prawdopodobnie były słyszalne. Jeżeli nie doskonale, to bardzo dobrze, przysięgam. — Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, przypominam, tak z uprzejmości — dodałem jeszcze, odkładając kopertę wraz z listem na stolik, by następnie pochwycić ciasto w swoje dłonie i ponownie zacząć się nim delektować. — Ale uchylając rąbka całej tej tajemnicy, mam już czym się zająć po egzaminach końcowych — oświadczyłem, już nie kryjąc się z całą tą dumą, pusząc się jak paw i wysoko zadzierając nosa. Bo kto mi, kurwa, zabroni. Odstawiłem talerzyk obok koperty, by następnie podejść do płaszcza rzuconego niedbale na fotel i z kieszeni wyciągnąć paczkę papierosów i zapalniczkę. — Panienka pozwoli, że zapalę, zaproponowałbym, ale nie wiem, czy mi już wolno — mruknąłem, mrużąc oczy.

sobota, 20 października 2018

Szanuj ciasta swoje [6]

— Wszystko zależy od jego zawartości, moja droga — wymruczał, a ja już doskonale wiedziałam, że to się źle skończy. Nie oczekiwałam od Adama, żeby traktował mnie jak jakiegokolwiek innego członka tych ich dziwnego kółka wiecznie naćpanych, ale jako wszech znany bachor czułam się wyobcowana. Podminowana. Nie wymagałam powagi, ale byłoby miło, gdyby nie oceniał mnie każdym kolejnym spojrzeniem. — A prośba to prośba, spełniać jej nie muszę, wszystko zależy od mojego humoru — nachylił się jeszcze bardziej nade mną, przez co przeszły mnie dreszcze. Poczułam jeszcze większą chęć odsunięcia się od niego, czmychnięcia w kąt, tym bardziej, że szczególnie emanował tym swoim zagarnianiem przestrzeni. Otworzył w końcu kopertę, przeleciał wzrokiem przez list, a ja nerwowo dębiłam palcami o skórę dłoni.
— I co? — wydukałam w końcu, brzmiąc niecierpliwie, ruszając w stronę chłopaka, mrużąc oczy i ciekawie zaglądając mi przez ramię. — Dowiedziałeś się czegoś interesującego? — rzuciłam, starając się zajrzeć i capnąć choć odrobinkę treści listu. Nie ośmieliłam się go wcześniej otworzyć, nawet jeżeli cholernie kusiło, ale list pojawił się znienacka, kilka dni po tym jak wysłałam własny, razem z odmową dla mnie, więc tym bardziej czułam się źle, zastanawiając się, co się tutaj odpierdalało. Ja się nazgłaszałam, napisałam, pozałączałam rekomendacje i milion innych dziwnych rzeczy, a do niego list przychodził samoczynnie. I to ręcznie napisany, a tego nie mogłam szczególnie zdzierżyć.


czwartek, 18 października 2018

Urządźmy sobie sabat [1]

Wiecie, jest taki czas, gdy człowiek jedynie marzy o wyspaniu się w wolny dzień i przeleżeniu go w całości w ciepłym, wygodnym łóżku owinięty w kołderkę niczym naleśnik. Ogółem spędzeniu go na najzwyklejszym leniuchowaniu i zakopaniu się w pokoju z dala od promieni słonecznych dnia, jakby miały mnie co najmniej zamienić mnie w popiół. Ha, pomarzyć mogłam.
Miałam ochotę rzucić jaśkiem w Jamesa, który z buta wlazł do pokoju i zażądał, że mam się ogarnąć, ubrać i wyjść razem z nim Stwórca jedyny wie gdzie. Chociaż musiałam przyznać, że na dźwięk magicznego słowa „sabat” troszkę się rozbudziłam. Bo luju, wieki minęły od ostatniego sabatu, a fakt, że blondyn bez pardonu tak wbił i mnie wyciąga, sprawiał, że moja ciekawość wzrosła. Co prawda umysłem byłam nadal w świecie snów, więc moje ogarnianie w „pośpiechu” nie było takie spieszne. I pewnie dlatego wywlokłam się z łóżka nieprzytomna w nieco przydużej piżamie z wizerunkiem Ciasteczkowego Potwora z szopą na głowie oraz niemrawą miną. Cóż, za późno i zbyt sennie na przejmowanie się swoim wyglądem. 
Na marudzenia i poganiania Jamesa odpowiadałam mu niewyraźnymi pomrukami i „Tak, tak. Chwilka”.
— Prowadź, przyjacielu, zanim zmienię zdanie i jednak walnę cię tym jaśkiem, a potem wrócę do spania — powiedziałam, kiedy w końcu wyglądałam jak człowiek, chociaż nogami nadal ospale włóczyłam, szurając. Obrzuciłam ciekawskim wzrokiem pleckach chłopaka i samego właściciela, zastanawiając się, czy nie powinnam czegoś wziąć.

Szanuj ciasta swoje [5]

I skrzywiła się, dosłownie momentalnie, w ciągu kilku sekund, na co parsknąłem cichym śmiechem.
Zabawna dziewczynka, jakkolwiek kiczowato by to nie zabrzmiało, ciut zbyt pewna siebie, igrająca z ogniem. W zupełnie inny sposób niż Przewalska, ale jednak.
— Interesik mam — zaczęła, niby uprzejmie i miło, ciepło i słodko, a jednak miało się wrażenie, że przypominało to prędzej syk żmii niż cudowny śpiew słowika. — Malutki. Delikatny. I święcie wierzę, że się nadajesz do tego zadania i tak dalej, bo jak nie szanowny pan Walsh to kto — mruknęła, a do tego wszystkiego brakowało tylko szczupłych palców muskających moją klatkę piersiową. Bardzo mdło, no cóż, słabo łgała, jeszcze trochę pracy przed nią się malowało.
Wyciągnęła całkiem ładną kopertę i podała mi ją. Tym razem już naprawdę musnęła opuszkami moją skórę.
 — Właściwie to robię za kuriera, bo mnie w to nieco wrobiono, ale jestem diabelnie ciekawa, co za propozycje otrzymałeś i łaskawie proszę o podzielenie się po przeczytaniu.
Westchnąłem, uśmiechnąłem się przepraszająco i przekrzywiłem głowę w lewo, podnosząc liścik ciut wyżej.
— Wszystko zależy od jego zawartości, moja droga — wymruczałem. Bo w końcu w tej drobnej grze mogła wziąć udział dwójka. Ba, była wręcz potrzebna, by poczuć mniejszy dreszczyk, jeżeli w ogóle dało się go poczuć z Ophelion u swojego boku. — A prośba to prośba, spełniać jej nie muszę, wszystko zależy od mojego humoru — przerwałem, nachylając się jeszcze bardziej nad dziewczyną— lub proponowanej ceny — zaświergotałem, aby następnie szybko odejść na bok, całkiem sprawnie otworzyć ładną kopertę i wyciągnąć z niej list, który równie prędko przeleciałem wzrokiem.
Och.

Urządźmy sobie sabat [0]

Słowa Vene nadal dudniły mi w głowie. Faktycznie, sam nie byłem już w stanie połapać się odnośnie tego, co nawyprawiało się w naszych rodzinach. Ludzie się porozstawali, poodchodzili od siebie, ale jednocześnie nikt nowy za bardzo nie przyszedł. Jak miałem wytłumaczyć jej, kim była dla nas Nibal i dlaczego w sumie niewiele mnie obchodziła, skoro na oczy widziałem ją co najwyżej raz? 
Tyle rzeczy, a wszystkiemu na przekór, więc podstawą mojego pomysłu stał się słynny motyw, które nasze dwie rodzinki powtarzały od kilku pokoleń, klnąc i mieląc w ustach największe przekleństwa, gdy padało sławne stwierdzenie: "Urządźmy sobie sabat". Przez kilka lat staraliśmy się spotykać co roku, potem sabaty stały się bardziej jedno-rodzinnymi uroczystościami, aż w końcu nie wiem jakim cudem, wszystko się zakończyło jak za pstryknięciem czarodziejskiej różdżki.
Właśnie dlatego bezpardonowo wparowałem do pokoju dziewczyny, z uśmiechem rozjebanym na twarzy, że głupiej już wyglądać nie mogłem, z zapakowanym po brzegi magicznym plecakiem, oświadczając, jeszcze w piżamie, Vene, że niech się szybko ubiera, bo idziemy urządzić sobie pikniko-sabat, ja nie znoszę sprzeciwu, poza tym mamy do pogadania i tak dalej. 
I tak stałem na środku pokoju przed zdezorientowaną, ledwo wylazłą z łóżka dziewczyną, której mina wyraźnie wskazywała, że jeszcze nie do końca laska rozumiała, co się dzieje. Głównie dlatego została jedynie kilkukrotnie pogoniona, że ja tu całego dnia sterczeć i czekać na nią nie będę. 

Mam sprawę [6]

Ciszę po moich słowach przerywały tylko delikatne stukoty i brzęki porcelany. Chrzaniłam dyskrecję i wpatrywałam się w Mińska, próbując rozszyfrować jego zamyśloną minę, żeby zorientować się, czy szala przechylała się na moją korzyść, czy wręcz przeciwnie. Vladdy podkradł parę ciastek z tacy i z obojętną mordką zerkał to na mnie, to na dyrektora, jakby cała sprawa go nie obchodziła, chociaż wiedziałam, że całkowicie wspierał mój plan, za co byłam mu wdzięczna. Byłam mu też wdzięczna za to, że na razie nie bluzgał, tylko pochłaniał ciastka, przysłuchując nam się z anielską, jak na niego, cierpliwością.
— Będę potrzebować gotowego planu rozpisanego, zanim udzielę oficjalną zgodę, ale podoba mi się, w jakim kierunku zmierzasz, Eternum. — Przez kilka chwil miałam wrażenie, że moje serce się zatrzymało, żeby zabić po paru sekundach z kilkukrotnie większą siłą oraz szybkością. Chyba nawet oczy zaczęły mi się błyszczeć i patrzyłam na dyrektora z wdzięcznością, czcią i uwielbieniem przesadzam, ale w tamtej chwili się czułam, jakbym była w stanie postawić mu pomnik. — Szanuję to, dlatego masz ode mnie wstępną zgodę. Nie spierdol jednak tego, Eternum, przysięgam, mam dość bałaganu i bez twoich herbacianych mrzonek.
Nie piszcz. Nie piszcz. Nie piszcz.
— Oczywiście, dostarczę go jak najszybciej. I obiecam nie sprowadzić apokalipsy. — Wyszczerzyłam się szeroko do mężczyzny, czując jak poziom ekscytacji gwałtownie wzrósł, przerastając możliwą skalę.
— Błagam cię, oddychaj, bo zemdlejesz — fuknął Vladdy.

Powiedz mi coś, czego nie wiem [2]

Domyślałam się, że było to dla niego niezręczne. W końcu nie na co dzień wbija dziewczyna do sali i kaszle tak, że masz wrażenie, że zaraz zejdzie z tego świata, żeby przejść do kolejnego. Poza tym wątpiłam, żeby mój świeży trup pasował na podłodze sali wróżbiarskiej. Czy trupy w ogóle pasują do wystroju?
— Asu Maleh, mi również bardzo miło. — Asu. Bardzo ładne imię. Uśmiechnęłam się lekko do chłopaka. — Przepraszam też za moją nieporadność, nie do końca mam doświadczenie w takich sytuacjach, a podawanie panienkom wody po wosku ze świec chyba nie jest dobrym pomysłem. — Machnęłam ręką na znak, że nic nie szkodzi. Niestety, w takich sytuacjach można było tylko stać i starać się patrzeć w jak najmniej niezręcznej atmosferze, bo choćby się chciało, to nie można było pomóc. A klepanie po plecach w moim przypadku tylko pogarszało sprawę. — I bardzo cieszę się, że ktoś chętny do naszego niedużego grona się znalazł, masz może jakieś upodobania wróżbiarskie, jeżeli tak to można ująć?
Wzięłam wdech, dłoń z mostka przeniosłam na ramię, które ścisnęłam lekko i uniosłam wzrok ku sufitowi, zamyślając się.
— Fusy i z dłoni. Karty mi się ciągle mylą, a po tym, jak próbowałam coś wywróżyć znajomemu, stwierdziłam, że wolę kart nie krzywdzić i nie obrażać, więc zostawiłam je w spokoju. — Usta nieco mi się wykrzywiły w nerwowym grymasie, gdy przypomniałam sobie słowa współtowarzysza niedoli, kiedy zaproponowałam mu wróżenie. „Powiedz mi coś, czego nie wiem”. — A ty? — dodałam z ciekawości oraz dla odgonienia nieprzyjemnego wspomnienia. 

środa, 17 października 2018

Widzimy się na kawie [0]

Gdybym wiedziała, że dostanę w pakiecie randkę, jak tylko przyjdę na durne spotkanie zarządowo-nauczycielskie do Mińska, to już dawno wciskałabym się we wszystkie luki w jego terminarzu, żeby się dopisać do listy osób, które miały zamiar się pojawiać na kolejnych zbiórkach. Może miałam wrażenie, że przesadzam, ale, hej, w końcu coś zaczynało się w tej kwestii dziać, a szczenięce zauroczenie zdecydowanie przesłaniało mi osąd. 
Czułam się jak gówniara, bez znajomości jak to powinno wyglądać w praktyce, co, gdzie i jak, rumieniąc się przy samym gapieniu się na mój obiekt westchnień. Diaskro z Herą nie stanowiły jakiegoś wybitnego wsparcia w kwestii wolno rozwijających się miłostek, głównie dlatego, że obie raczej ten etap przeskakiwały, od razu przechodząc do sprawy łóżkowej. Za to potrafiłam znaleźć plusy, pierwsza z dziewcząt zdawała się mieć w końcu wybitnego z głowy mojego brata, przestając emanować koło niego emocjami, które sprawiały, że miałam ochotę skulić się w sobie i słąbo zapłakać. 
Życie układało się dalej, negocjowałam w sprawie "Co-zrobić-z-Nibal" wraz ze Sky, która ostatecznie jedynie słała gorzkie przeprosiny, że w sumie, to jej się skończyły środki, ale chuj z tym, jeżeli trzeba będzie, to pogryzę wszystko i wszystkich. Chociaż czasem pojawiało się takie irytujące wrażenie, że można by w sumie ją tam zostawić samą w sobie. My sobie poradziłyśmy, mamy prawo mieć własne życie i tak dalej. 
Zawsze wiedziałam, że jestem pieprzoną egoistką. 
Właśnie dlatego stałam przed kawiarnią, w której umówiłam się z Amadeuszem, starając się przed wejściem powstrzymać wszystkie nerwy i motylki. Tatuaż motylarka nadal czasem piekł bez żadnego powodu, ale trudno się mówi, raz kozie śmierć. 

wtorek, 16 października 2018

Mam sprawę [5]

— Co ma pan na myśli, pytając jakiego rodzaju? Z wyborem miejsca wolałam poczekać, aż otrzymam pańską odpowiedź. — Yhm, bardzo dyplomatyczna odzywka, szanowna panno. Problem polegał na tym, że doskonale znałem te dzikie zagrywki współczesnej młodzieży. Ani człowiek się obejrzy, a już tkwi po kolana w gównie, bo nieopatrznie obiecał coś z niczego wyczarować, gdy wokoło wrzaski, lecą kurwy i dzieje się jedna, wielka apokalipsa.
— Gdybym lubowała się w rozpijaniu ludzi, których porywam na herbatki i przystawała na prośby podania czegoś mocniejszego, wierzę, że więcej osób chciałoby pijać u mnie herbatę. — Też prawda, chociaż panna była przecież właścicielką Vladdy`iego, więc święcie wierzyłem, że miała jakiś tam istotny wpływ na zapędy alkoholistyczne miśka. Jaka matka, taka córka i inne pierdy. — Wszystkie formalności, uprawnienia, et cetera załatwię — powiedziała, zaraz upijając łyk ciepłego naparu. Potrzebowałem kilka chwil na przemyślenie całej sprawy. W sumie obecność starszych absolwentów nie byłaby tutaj taka zła, wiele osób mogłoby zacząć rozglądać się za pracą dorywczą, a przy tym widzieć rzetelny przykład, że nie każdy student naszej uczelni kończy na odwyku. Jeżeli miałbym powierzyć komukolwiek zadanie przekonywania uczniów, że jeszcze mogą wyjść na ludzi, to oddałbym je w ręce siedzącej przede mną dziewczyny. A zgoda tam.
— Będę potrzebować gotowego planu rozpisanego, zanim udzielę oficjalną zgodę, ale podoba mi się, w jakim kierunku zmierzasz, Eternum — powiedziałem w końcu, po upiciu kilku lekkich łyków gorącego napoju. — Szanuję to, dlatego masz ode mnie wstępną zgodę. Nie spierdol jednak tego, Eternum, przysięgam, mam dość bałaganu i bez twoich herbacianych mrzonek.


Szanuj ciasto swoje [4]

— Raczej na spokojnie? — mruknął, zaczynając nieprzyjemnie podskubywać ciastko, czego osobiście nienawidziłam. Zero szacunku do cukierniczego cudu, z wdziękiem ukryłam skrzywiony uśmiech, odwracając na moment spojrzenie w inną stronę pokoju. Ręce mimo wszystko i tak zaczęły mi drgać, a zęby mimowolnie zgrzytać. — W sensie w ogóle się nie przejmuję i tak dalej, raczej większość rzeczy umiem, a przynajmniej to, co chciałbym umieć i tyle. — Wzruszył ramionami, robiąc kilka kroków w moich stronę. Popis wyższości, typowe, czego ja się mogłam spodziewać po Walshu. Z drugiej strony sama wpakowałam się w to bagienko, przychodząc z asortymentem, jakbym zaraz miała paść na klęczki i go o coś błagać. Hm, aż tak zdesperowana jeszcze nie byłam. — A cóż ciebie zapędziło w moje progi? Tym razem na poważnie, kochanie, bo nie wydaje mi się, żeby było to tylko spowodowane moją tęsknotą.
Tym razem skrzywiłam się wyraźnie, odsuwając się nieco, gdy przełożył jedno z moich pasm włosów zza ucho. Niechże sobie paniczyk nie pozwala za bardzo. 
— Interesik mam — zaczęłam uprzejmym, skrajnie przesłodzonym tonem. — Malutki. Delikatny. I święcie wierzę, że się nadajesz do tego zadania i tak dalej, bo jak nie szanowny pan Walsh to kto — kontynuowałam, doskonale wierząc, że łżę jak z nut, a łgarz ze mnie w najlepszym wypadku średni. Tym bardziej, że Walsh swoje przeżył i więcej do zabawy miał w tych tematach ode mnie. Wyciągnęłam z kieszeni sukienki starannie podpisany złotą nicią list, podając go chłopakowi. — Właściwie to robię za kuriera, bo mnie w to nieco wrobiono, ale jestem diabelnie ciekawa, co za propozycje otrzymałeś i łaskawie proszę o podzielenie się po przezcytaniu. 

niedziela, 14 października 2018

Powiedz mi coś, czego nie wiem [1]

I w sali pojawiła się ta malutka istotka. A może wcale nie taka malutka, taka o raczej dosyć przeciętnym wzroście. I bardzo możliwe, że ten nagły gość wyrwał mnie z jakiegoś typu zamyślenia, a może i medytacji, choć to drugie było zdecydowanie mniej prawdopodobne. No po prostu dziewczynka weszła do pokoju, zastając tam jedynie mnie (i chyba nic dziwnego, klub ostatnimi czasy nie zyskiwał na popularności, wręcz przeciwnie, powinniśmy zrobić jakąś akcję, która ciut bardziej by nas rozsławiła).
A po tym wszystkim zaczęła kaszleć, ba, dusić się ze łzami w oczach, przez co zerwałem się momentalnie z podłogi, bo przecież trzeba ratować damy, w końcu tak wypada. No ale gdy już do niej dotarłem, to w sumie nie do końca wiedziałem, co z tym wszystkim począć. Dzięki Stwórcy, że kilka sekund później znowu stała wyprostowana, byłem beznadziejny w tuszowaniu zbrodni i tak dalej.
— Wybacz — mruknęła nieporadnie, chyba ciut zawstydzona całym tym zajściem, nawet jeżeli nie musiała. Zmarszczyłem czoło, splatając ręce na klatce piersiowej — Nie wyszło tak, jak chciałam, ale nazywam się Éli i chciałam dołączyć do klubu… Miło mi.
A następnie po prostu się rozpromieniłem, bo i oto pojawiła się chętna, jak na zawołanie, cudownie. Klasnąłem w ręce, stając ciut prościej.
— Asu Maleh, mi również bardzo miło — przedstawiłem się, kłaniając się nisko, a następnie wyprostowałem ponownie i przejechałem dłońmi przez włosy. — Przepraszam też za moją nieporadność, nie do końca mam doświadczenie w takich sytuacjach, a podawanie panienkom wody po wosku ze świec chyba nie jest dobrym pomysłem — parsknąłem i westchnąłem ciężko. — I bardzo cieszę się, że ktoś chętny do naszego niedużego grona się znalazł, masz może jakieś upodobania wróżbiarskie, jeżeli tak to można ująć?

Mam sprawę [4]

Przez chwilę mężczyzna trawił moje słowa i póki pstryczek nie skoczył, nalałam mu kawy do filiżanki, a do swojej oczywiście herbaty, bo co innego mogłabym pić? Prawie widziałam i słyszałam, jak mu trybiki przeskakują, gdy z jego ust padały kolejne pytania związane z moim planem i jakoś w moim serduchu ciepło się rozlało oraz ulżyło, bo dyrektor nie posłał mnie do diabła. Czyli jakaś szansa była.
— Jakiego rodzaju herbaciarnię? Jakiś budynek, ziemia na oku? Brak alkoholu dla dzieciaków pewnikiem? Uprawnienia i resztę sobie wyrobisz? — Zmrużył oczy, mierząc uważnym wzrokiem moją osobę, a ja się rozluźniłam, bo udało mi się zaciekawić Mińska.
— Co ma pan na myśli, pytając jakiego rodzaju? Z wyborem miejsca wolałam poczekać, aż otrzymam pańską odpowiedź. — Chociaż musiałam przyznać, że kawałek ziemi na moją wymarzoną herbaciarnię miałam upatrzoną, jednak wolałam się nie zapędzać za daleko z nadziejami i marzeniami, coby nie czuć rozczarowania ani irytującego niedosytu. Przy pytaniu z alkoholem moje usta drgnęły, a uśmiech stał się bardziej rozbawiony. — Gdybym lubowała się w rozpijaniu ludzi, których porywam na herbatki i przystawała na prośby podania czegoś mocniejszego, wierzę, że więcej osób chciałoby pijać u mnie herbatę. Wszystkie formalności, uprawnienia, et cetera załatwię — powiedziałam i upiłam łyk ciepłego naparu, nie bardzo wiedząc, co zrobić z dłońmi. Niby plan rozpisany punkt po punkcie w notatniku miałam, jednak nadal wrażenie, że czegoś ciągle brakuje, mnie nie opuszczało i nawet w tym momencie moje myśli krążyły wokół tego tematu.

sobota, 13 października 2018

Szanuj ciasto swoje [3]

— Jestem pewna, że tęskniłeś za mną, wylewając gorzkie łzy i tak dalej — nadęła się jak rybka nadymka, prychając oczywiście, a mi pozostało przewrócenie oczami, podczas gdy ta robiła na nocnym stoliku dosłownie wystawę cukierniczą. — Jeszcze nie wiem, co będę robić, myślałam o stażu — oświadczyła, na co po prostu pokiwałem głową, wyjątkowo nie będąc wścibskim i nie dopytując, gdzieżby ten staż miał być i w czym. Bo w końcu po co mi. Jak to wszystko. — Ale mam jeszcze czas, nie chcę się spieszyć, żeby się okazało, że jednak nie zaliczam roku.  Jak tam z zaliczeniem? – zapytała, podając mi talerzyk z ciastem, który raczej odebrałem dosyć niechętnie, przy okazji marszcząc czoło.
Bo w końcu wydawałoby się, że panienka Diaskro Ophelion raczej za często bezinteresowna nie jest, a przyniesienie ze sobą całej cukierni do mojego pokoju zapowiadało jakąś grubszą sprawę.
— Raczej na spokojnie? — mruknąłem, odbierając od dziewczyny widelczyk i zaczynając skubać powolutku swoją słodkość. — W sensie w ogóle się nie przejmuję i tak dalej, raczej większość rzeczy umiem, a przynajmniej to, co chciałbym umieć i tyle. — Wzruszyłem ramionami i podszedłem ciut pewniej do młodej, może i chcąc troszeńkę nad nią górować. — A cóż ciebie zapędziło w moje progi? Tym razem na poważnie, kochanie, bo nie wydaje mi się, żeby było to tylko spowodowane moją tęsknotą.
I może przesunąłem to jedno jaśniejsze pasmo włosów za jej uszko, bo trochę mi przeszkadzało.

czwartek, 11 października 2018

Mam sprawę [3]

Błogosławione dziecię wszystkich kwiatów i innych horrendalnie nieobyczajowych dla mnie istot zaczęła się rozkładać. Stwórcy niech będą dzięki, że przyszła z własnym zaopatrzeniem, bo choć trzymałem u siebie porządny asortyment, to raczej nieco innego kalibru. Nie miałem wątpliwości, że choćbym dziarsko rzucił się na poszukiwanie czegokolwiek po szafkach, nie uświadczyłbym nawet jednej filiżanki. Co najwyżej zmechacone, zniszczone zbyt gorącym parzeniem, bo oczywiście po taniości zakupione, kubki.
— Herbata czy kawa? — Machnąłem tylko niedbale dłonią w kierunku napoju bogów, jakim była czysta kofeina. To chyba jedyna rzecz, na której nie byłem w stanie oszczędzać. Odpowiednio wyposażony ekspres, cudowne zaopatrzona spiżarka z prywatnymi zapasami kopi luwak, a to wszystko wyłącznie dla mnie. Póki co zadowolę się lurą w wersji dziewczyny, nie będę przecież nieuprzejmy. A swoją dzielić się nie miałem zamiaru w żadnym wypadku. — Chciałam się dowiedzieć, czy jest możliwość, żebym otworzyła w pobliżu uczelni herbaciarnię.
— Jakiego rodzaju herbaciarnię? — spytałem, na moment zaliczając krótkie spięcie systemu. — Jakiś budynek, ziemia na oku? Brak alkoholu dla dzieciaków pewnikiem? Uprawnienia i resztę sobie wyrobisz? — zawaliłem dziewczynę pytaniami, mrużąc oczy i uważnie się jej przyglądając. Mimo wszystko, zaczynało się powoli robić ciekawie. Pierwsi prawowici absolwenci mieli nas powoli opuszczać i czułem się spełniony jako pedagog, wiedząc, że mają jakiś plan na swoje życie i starają się go realizować. A przynajmniej to pierwsze. 

środa, 10 października 2018

Szanuj ciasto swoje [2]

— Weszłaś. Więc tak, chyba można — syknął, splatając dłonie na klatce piersiowej. Oho, widocznie paniczyk był nie do końca w humorze, ale nic nie szkodzi, w końcu na wszystko można zaradzić odpowiednią dawką słodyczy lub alkoholu. To pierwsze miałam pod ręką, więc wydawało się idealnym środkiem na ugłaskanie niewdzięcznego seniora, który nawet uśmiechem za przyjście nie podziękował. A kysz z takim brakiem manier, nawet jeżeli sama nie wykazałam się specjalistyczną kindersztubą, przychodząc bez zapowiedzi i wpychając się do mieszkania. — Ciebie też, nawet. Załóżmy przynajmniej, żeby było nam ciut przyjemniej — dodał, wracając do swojego nędznego kubka z kawą, herbatą czy co pili skrajnie wyczerpani studenci u progu depresji. — Jakoś leci, planów brak. A u ciebie?
— Jestem pewna, że tęskniłeś za mną, wylewając gorzkie łzy i tak dalej — nadymałam się, przewracając oczami, zanim zaczęłam panoszyć się po pokoju, stawiając na stoliku po kolei ciasta, potem talerzyki, serwetki i wszystkie potrzebne przedmioty do eleganckiej konsumpcji. — Jeszcze nie wiem, co będę robić, myślałam o stażu — problem w tym, że do mojej wymarzonej pracy nie bardzo wiedziałam póki co jak dotrzeć, ale wszystko jeszcze przede mną — ale mam jeszcze czas, nie chcę się spieszyć, żeby się okazało, że jednak nie zaliczam roku. — Podałam mu talerzyk z kilkoma rodzajami ciasta oraz łyżeczką, wzrokiem ogarniając całe pomieszczenie. — Jak tam z zaliczeniem? 

wtorek, 9 października 2018

Mam sprawę [2]

Nie zdejmowałam z twarzy szerokiego uśmiechu, nawet gdy widziałam, że dyrektor po moich następnych słowach wyglądał na mniej przystępnego. Jednak czego ciastka, herbata i kawa nie załatwią? Mińsk westchnął, mamrocząc krótkie, a jak miłe dla mego serca pomimo chłodu "właź", po czym uchylił szerzej drzwi, żebym mogła wejść. Pierwszy krok ku zwycięstwu zaliczony, teraz będzie trudniejsza sprawa.
— Co was do mnie sprowadza? Problemy z zaliczeniem? Chęć wcześniejszego wypłacenia stypendium? Zmiana czegoś w menu? Od razu zaznaczam, że nie mam wpływu na to, co wyprawiają kucharki w stołówce, ich nerwy, wasza sprawa. —  Położyłam tacę na biurku i rozkładałam filiżanki, łyżeczki i inne takie pierdółki, jednocześnie zbierając słowa. Z zaliczeniem problemów nie miałam. Może moje wyniki wybitne nie były, ale nie przysparzały wstydu, gdy się na nie patrzyło. Ostatni semestr, więc na stołówkowym jedzeniu jeszcze mogłam przeżyć, ja się bić z kucharkami nie zamierzałam. Zwłaszcza, że kończyłam edukacje w uczelni, a żaden z Eternumów się nie rwał do placówki, bo wiek jeszcze nie ten.
— Herbata czy kawa? — spytałam i czułam, jak Vladdy wywiercał we mnie dziurę spojrzeniem, niemo przekazując mi, żebym się nie ociągała, tylko waliła prosto z mostu. Po co pośpiech? Przecie mamy czas. — Chciałam się dowiedzieć, czy jest możliwość, żebym otworzyła w pobliżu uczelni herbaciarnię. — Uśmiech nadal gościł na ustach, jednak dłonie nerwowo mi drżały, więc splotłam je na kolanach. Spokojnie, Jaśmin, będzie oke

poniedziałek, 8 października 2018

Mam sprawę [1]

Nadeszły czasy apokalipsy, niebiański koniec wszystkiego i wszystkich, który w końcu miał zaprowadzić pokój na tej niedorobionej przez Stwórcę planecie. Mimo usilnych prób uwierzenia w nadchodzącej jutro, nadal musiałem się przyznać, że w geście mojej intencji nie leżały żadne czysto naturalne pobudki. Chciałem w końcu pójść spać, odpocząć i nie przejmować się tą tłumną gawiedzią, która w ostatnim czasie zdecydowanie nazbyt często nawiedzała mój gabinet. Snuli się po korytarzach niczym duchy najgorszego sortu, żeby w końcu doczłapać się do mnie w postaci półżywej, mrucząc pod nosem coś o zeznaniach, podatkach i podpisach na formularzach.
I właśnie wtedy dotarła do mnie kolejna delegacja, tym razem z nieco bardziej zachęcającym asortymentem. 
— Zanim zacznie pan krzyczeć, mam herbatę i ciastka, dużo ciastek. Zrobiłam też imbryk kawy. —  Błogosławione jednostki, które znały prawa swoje. I moje. A w dodatku miały wystarczająco dużo pomyślunku, żeby zadbać o dodatki dla biednego dyrektora, który hańbił się karkołomną pracą dla gwary studenckiej. — Mam pewną sprawę. — To już mnie przekonało o wiele mniej, zwłaszcza ten uśmiech, nazbyt szeroki i w mojej głowie zakrwawiający o czystą szyderę.
— Właź — westchnąłem w końcu chłodno, otwierając szerzej drzwi i wpuszczając towarzystwo do środka. — Co was do mnie sprowadza? Problemy z zaliczeniem? Chęć wcześniejszego wypłacenia stypendium? Zmiana czegoś w menu? Od razu zaznaczam, że nie mam wpływu na to, co wyprawiają kucharki w stołówce, ich nerwy, wasza sprawa —  uściśliłem, rozsiadając się wygodnie w moim ukochanym fotelu dyrektorskim. 

sobota, 6 października 2018

Powiedz mi coś, czego nie wiem [0]

Płuca piekły, chusteczki pochłaniały większość moich wydatków, a głupi ziąb mimo dwóch swetrów, bluzy i szala nadal sprawiał, że się trzęsłam z zimna, ale do łóżka nie dawałam się wepchnąć. Było znośnie. Pobuszowałam, uzupełniłam zapasy leków, dostałam nowe, coby organizm nie czuł się zbyt bezpiecznie i nie folgował z samodestrukcja. Poza tym musiałam w końcu powędrować do tego klubu, który miałam na celowniku, ale zawsze coś mi przeszkadzało. A to choroba, a to Yev fukający mi nad uchem, a to badania kontrolne, a to użeranie się z pielęgniarzem, a to włamywanie się mu do szafki z lekami [ale nie kradłam]. Żyć, nie umierać, słodka Przyszłości.
Doczłapałam się do sali, kaszląc, smarkając i kichając, ale się doczłapałam. Poświęciłam kilka minut na ogarnięcie się, żeby nie wyglądać jak totalny trup ale blada cera oraz sińce pod oczami nie pomagały i uśmiechnęłam się najładniej, jak umiałam, po czym otworzyłam drzwi. Zobaczyłam jakieś wysokiego chłopaka o jasnych włosach, zapewne członka klubu przynajmniej tak się domyślałam. Już otwierałam usta, żeby się ładnie przywitać. Już unosiłam wyżej kąciki ust. Już podeszłam do niego i wyciągnęłam rączkę, ale przecie byłoby to zbyt piękne. W gardle nagle zadrapało, w oczach pojawiły się łzy i rozkaszlałam się na dobre w momencie, gdy miałam już mówić. I nie wiedziałam, czy mogłam czuć się bardziej niezręcznie, wypluwając sobie płuca w kompletnej ciszy, z każdą chwilą przypominając coraz bardziej kolorem dorodnego pomidora. Pochyliłam się do przodu, przyciskając pięść do klatki piersiowej w okolicy serca i wierzchem dłoni zasłaniając usta, starałam się wykaszleć do końca, aż przestanie mnie drapać w gardle. Po dłużących się minutach w końcu przestałam, ciężko oddychając i powoli się wyprostowałam. Zrobiło się jakoś nieznośnie ciepło.
— Wybacz — wymamrotałam, ścierając łzy z kącików oczu. — Nie wyszło tak, jak chciałam, ale nazywam się Éli i chciałam dołączyć do klubu… Miło mi. — Cała wypowiedź brzmiała bardziej niepewnie, niż chciałam, ale starałam się nadrobić to uśmiechem. Spokojnie. To nie koniec świata.

Mam sprawę [0]

— Ja pierdolę, to naprawdę w twoim stylu.
— Ale to dobry pomysł… Prawda?
— Dla ciebie boski. Nikt w tej waszej popieprzonej rodzinie nie nadaje się do tego bardziej niż ty — powiedział Vladdy, parskając śmiechem i poprawił się na moim ramieniu, ciągnąc za włosy, przez co musiałam się zatrzymać, bo się bałam, że opuszczę tacę ze wszystkimi rzeczami, które przygotowałam. Fuknęłam cicho, jednak zaraz zaczęłam iść dalej. W końcu nie bez przyczyny wzięłam miśka ze sobą. Mińsk miał swego rodzaju słabość do pluszowego alkoholika i jego rozbrajającej, wulgarnego bycia [kto nie miał?].
Wzięłam głębszy wdech przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu dyrektora i sterczałam przed nimi kilka, ładnych minut, zastanawiając się, czy jednak lepiej nie zrobić parę kroków do tyłu i się taktycznie wycofać. Ale Vladdy klepnął mnie w plecy swoją pluszową łapką i się rozdarł „Głowa do góry i do przodu, młoda!”, więc dyskretny odwrót mogłam wykreślić z ewentualnych planów.
Zapukałam ostrożnie do drzwi i kiedy dostałam pozwolenie na wejście, z pomocą Amiga otworzyłam drzwi, układając automatycznie usta w uśmiechu.
— Zanim zacznie pan krzyczeć, mam herbatę i ciastka, dużo ciastek. Zrobiłam też imbryk kawy — powiedziałam, pokazując tacę z różnościami. Co prawda zakaz cukru gdzieś wisiał sobie i mógł sobie wisieć, ale nikt go raczej już nie przestrzegał. W szczególności ja i moje małe herbatki. — Mam pewną sprawę — dodałam, poszerzając uśmiech, bo jak przekonywać to z uśmiechem. 

czwartek, 4 października 2018

Szanuj ciasto swoje [1]

Ostatni rok, ostatni semestr.
Zostałem tu o rok, a może dwa lata więcej niż chciałem, nie do końca wiedząc nawet, po co i jaki to miało sens.
Czy może po prostu nie zmarnowałem tego wszystkiego, będąc zapatrzonym w pewne osobniki, zagubiony w tych cholernych zielonych, a może jednak ciemnoniebieskich oczach, zapominając o wyrabianiu sobie kontaktów, wyżeraniu się w pamięci innych ludzi, starania się nad budzeniem respektu i tak dalej. Po prostu stałem się potulniejszy, spokojniejszy. Pozwalałem wiatrowi pomiatać mną, jak tylko chciał, poddawałem mu się z dziwną przyjemnością i chęcią wręcz. Zamykałem oczy, rozkoszując się udawaną niemożnością i tym, że niby nie miałem na nic wpływu. Pieprzona, konformistyczna chorągiewka ze mnie, nie zaprzeczam.
Upiłem łyk gorzkawej herbaty, melancholijnie spoglądając przez okno, nie do końca wiedząc, co ze sobą począć. Bo przecież egzaminy końcowe straszne mi nie były. Prędzej to, co miało być po nich, to malowało się przed moimi oczami ciut gorzej.
I gdy już zastukałem palcami o parapet, pochylając się do przodu i opierając się na nim, wcześniej odstawiwszy kubek w szczurki oczywiście, z zamyślenia wyrwało mnie pukanie. Dosyć niespodziewane, muszę przyznać.
Czyżby jakiś stary czarodziej chciał zabrać mnie na przygodę życia w poszukiwaniu krasnoludzkiego złota?
— Można wejść? Mam ciacha. — Nie. Irytującemu bachorowi zdecydowanie daleko było do pana z długą, siwą brodą. No i wyróżniała się ciut przystępniejszą urodą. — Dobrze ciebie widzieć, Walsh, jak tam plany na koniec roku?
Wbiła do mojej nory zupełnie bez zaproszenia, nawet bez przywitania czy zwykłego skinięcia głową. Prychnąłem z nieskrywanym oburzeniem, marszcząc czoło.
I ściągając brwi.
Jak stary dziad, przysięgam.
— Weszłaś. Więc tak, chyba można — syknąłem, splatając ręce na klatce piersiowej. — Ciebie też, nawet. Załóżmy przynajmniej, żeby było nam ciut przyjemniej — dodałem jeszcze, podchodząc ponownie do parapetu i pochwyciłem kubek w swoje palce. — Jakoś leci, planów brak. A u ciebie?

Szanuj ciasta swoje [0]

Ostatni semestr, ostatniego rocznika. Nawet jeżeli nie był to mój końcowy termin, to i tak czuło się w powietrzu nutkę niecierpliwości, ale i zawahania. Wiele osób próbowało doskonalić się w swoich najnowszych osiągnięciach naukowych, dopieszczając projekty, dodatkowe prace, które miały im zapewnić później przyjemną posadkę gdzieś tam za rzeką i siedmioma górami. Jeszcze inni ledwo wiązali koniec z końcem, licząc, że uda im się uzyskać minimalną ilość potrzebnych punktów do zdania, żeby w końcu się stąd wyrwać. 
Niezbadane są w końcu wyroki boskie.
Może dlatego wzięło mnie na taką malutką pokusę, wszystko w wyniku faktu, że rok szkolny miał się kończyć szybciej niż później, a ja chciałam jeszcze kulturalnie zaliczyć wizytę u szanownego starszego kolegi. A nawet jeżeli co nieco go podopytywać, pomarudzić, pojojczeć, to już przecież rozumiało się samo przez się. 
Spakowałam ostrożnie kilka różnych rodzajów ciast z mojej ulubionej kawiarenki, na wszelki wypadek, jakby Walsh miał na cokolwiek uczulenie. Jak nie cynamon, to truskawka z poziomką, jak nie to sernik zwykły, jak nie to bezy i tak dalej, i tak dalej. Torba wypchana ciastami pachniała wybornie, a z doświadczenia wiedziałam, że wszystko równie dobrze smakuje. 
Ruszyłam dziarsko do pokoju chłopaka, stanęłam przed drzwiami i zapukałam kilkukrotnie o framugę drzwi. 
— Można wejść? Mam ciacha — zapewniłam rezolutnie, robiąc krok do środka, jak tylko odparły się przede mną drzwi, nawet bez uprzedniego poczekania na odpowiedź mężczyzny. — Dobrze ciebie widzieć, Walsh, jak tam plany na koniec roku?
.
.
.
.
.
.
template by oreuis