sobota, 21 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [16]

— Nivan — uniosłem brwi, gdy kobieta zaczęła monolog — po pierwsze, niczym go nie ućpałam, nic mu nie dodałam, nic nie zrobiłam, przysięgam. Po drugie, dzielić się człowiekiem? — spytała, a ja przewróciłem oczami, nie dowierzając, że naprawdę wzięła to na poważnie. Przewalska zdecydowanie powinna wyjąć badyl z dupy. — Znaczy, ja mogę, ale błagam, nie zaczynajmy liczyć godzin spędzonych z Yamirem, no proszę cię. Osiemnaście lat ma, dorosły jest w realnym, raczej może już łazić gdzie chce i z kim chce — mruknęła, zaczynając się przy okazji interesować swoimi palcami. — No i nic. No.
Gdy skończyła, parsknąłem głośnym śmiechem, przecierając przy okazji twarz dłonią i kręcąc głową, bo och, cholera, moja mała niewinna owieczka, Matka Teresa z Kalkuty, alfa i omega wszelakich dóbr. Co za grzeczne, naiwne dzieciątko, mimo czasu spędzanego w odosobnieniu, mogłem stwierdzić, że nie zmieniła się ani trochę.
— Błagam, Wanda, ty tak na poważnie? — parsknąłem, grzebiąc palcem w wewnętrznym kąciku oka i dalej chichocząc pod nosem. — Przecież żartowałem, bierz go do woli, wręcz ci za to podziękuję — mruknąłem z rozbawieniem. — On lubi ciebie, ty lubisz jego, nie jestem jakimś katem, żeby rozdzielać nasze szkolne gołąbeczki. Jeszcze.
W końcu Wanda uszczęśliwiała Yamira, a dla tego gnoja chyba niczego innego nie chciałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis