sobota, 31 marca 2018

Ważki oraz fioletowe włosy [X]

Obserwowałam kątem oka poczynania Adama, parskając w duchu śmiechem, ponieważ wyglądał dość komicznie, gdy próbował zobaczyć, co stoi na szafie. Jak na razie torby nadal nie było widać i coś mi mówiło, że jednak sala nie była miejscem ukrycia mojej torby. Kiedyś bez większego wahania, zastanowienia i wątpliwości poszłabym do Evive, ale tradycyjny sposób szukania, jakim było latanie po szkole i każdym kącie, w tym wypadku zdecydowanie bardziej odpowiadały mojemu sumieniu.
— Czwarty, coś w stylu wymiany — odpowiedział szybko, nie zaprzestając skakania. — Ale zastanawiam się dosyć poważnie nad zostaniem ten rok czy dwa dłużej, bo w sumie nie ma tragedii i nawet dobrze się bawię. — Posłał mi szeroki uśmiech, który odwzajemniłam, w końcu przystając i przyglądając się otwarcie temu, co robił. Już miałam zaproponować, żeby po prostu stanął na krześle, zamiast się męczyć, acz koniec końców udało mu się dosięgnąć tajemniczego przedmiotu. I to zdecydowanie był błąd.
— Kurwa. — Podskoczyłam na dźwięk huku oraz warknięcia bruneta. Zacisnęłam dłonie w pięści, uspokajając burzę emocji, żeby przypadkiem nie ściągnąć tej prawdziwej z ciemnymi chmurami, piorunami i mocną ulewą. Licząc w duchu powoli do piętnastu, podeszłam do Adama ze zmartwionym wyrazem twarzy.
— Jesteś cały? — spytałam zatroskana, skacząc wzrokiem pomiędzy chłopakiem, jego dłońmi i dziwaczną rzeczą, leżącą na podłodze. Zmrużyłam oczy. Co to, do cholery, było?

Owadzia Heidi Klum [X]

Na skinięcie głową chłopaka podskakując, wyrzuciłam jedną rękę w górę, bo obydwu nie mogłam z oczywistego powodu, jakim był Krzysiek, i z moich ust wydostało się zwycięskie, przeciągłe „Tak”. Krzysztof wydał z siebie krótkie, przestraszone szczęknięcie tym nagłym ruchem, a ja zaraz zaczęłam go głaskać uspokajająco, śmiejąc się cicho.
— Wierzę, wierzę. Po ochronie wszelakiego rodzaju pajęczaków będę gotowy nawet ci go powierzyć w razie „w” — odpowiedział z uśmiechem. Chyba powinnam dostać jakąś łatkę, naszywkę, przypinkę z napisem „Strażnik Robaków”. Najlepiej w kształcie gwiazdki. I do tego załatwić kapelusz oraz wzorzyste ponczo. I chyba to kiedyś zrobię, choćby po to, żeby zobaczyć minę Vene i usłyszeć jej nerwowy, duszący się śmiech. Nie, no, Izel, zachowaj pozory, że jesteś normalna w paru procentach. No, może w ułamku procenta. — Ale zanim, to w ogóle przydałoby się go ogarnąć — westchnął, a ja kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Bo jednak trzeba pójść, wybrać, ogarnąć rzeczy, poznać zwierzaka, itede, itepe. A czasu brak, a chwilami się jest po prostu za leniwym i mówi się, że zrobi się to później, a nagle okazuje się, że minęło jakieś kilka lat i całkowicie się o tym zapomniało.
— Trzymam cię za słowo, Nivan — powiedziałam, szczerząc się, po czym dodałam żartobliwie — Jeśli chcesz, zawsze mogę być upierdliwą przypominajką, jeżeli nie możesz znaleźć motywacji.

Odprawiając czarną magię [X]

Chłopak przyrządzał swoją mieszankę bardzo niepewnie, nie do końca wiedząc, po co powinien sięgnąć, co dodać, żeby nie schrzanić smaku. Zachichotałam cicho pod nosem, czekając na błogosławiony dźwięk, który oznajmi mi, że woda jest gotowa i mogę zalać swoje ziółka.
— Myślę, że nie jest źle, a raczej mam taką nadzieję. Nie no, nie pachnie źle, więc chyba będę w stanie skosztować bez zagrożenia życia. — Zaśmiałam się, obserwując, jak mieszał składniki. — A tobie, pani profesor herbatkowania?
Zerknęłam do kubka, w którym znajdowała się mieszanka czarnych listków z zasuszoną miętą i tęczowymi płatkami. Będzie w kij słodka i bez miodu, ale złoty płyn miał maskować nieprzyjemną nutę, delikatny zgrzyt pomiędzy tęczowcem i miętą.
— Dawno tego nie robiłam, więc czuję się trochę jak dziecko, które za zachętą dziecko poszło mieszać zioła, a potem szło dać rodzicom spróbować, żeby zobaczyć, czy nie umrze od tego — odpowiedziałam z rozbawieniem, przypominając sobie swoją pierwszą zabawę z tworzeniem mieszanek. Matka zawsze mówiła, że bardzo dobra, z mniej bądź bardziej szczerym uśmiechem, a tata mówił mi zawsze prawdę. Cóż, reakcje obydwu przeważnie były zabawne, więc robiłam to dość często. — Teraz tylko brakuje mi osoby, która dawałaby każdej mieszance jakieś osobliwe właściwości i funkcje — dodałam i zalałam herbatę, usłyszawszy charakterystyczny pstryk. Tę funkcję oczywiście pełnił Marvill.
— Chcesz teraz zdjęcia czy później? — spytałam, podając mu czajniczek.

piątek, 30 marca 2018

Ważki oraz fioletowe włosy [12]

— Gdy tak bardzo uwielbiasz wszelakie owady i robaki, że nazywasz przydzielonego ci skarabeusza Mareczkiem, a potem widzisz reakcje profesora oraz jego zieloną twarz, to doskonale wiesz, że raczej się nie dogadacie w tym temacie — odpowiedziała, wzruszając ramionami, a ja parsknąłem głośnym śmiechem i pokręciłem głową, dalej szukając jej torby. — Więc może nie nie lubię, wolę go raczej unikać — mruknęła, schylając się i zaglądając pod ławkę.
Westchnąłem ciężko, bo torby jak nie było, tak nie było. Spryciula schowała się bardzo dobrze, utrudniając nam wszystkim życie.
— Na którym właściwie jesteś roku? — zapytała, spoglądając na mnie niepewnie, podczas gdy ja walczyłem ze swoim ciałem i podskakiwałem jak głupi, by zajrzeć na górę dosyć wysokiej szafy, bo kto wie, może ktoś chciał zrobić fioletowowłosej dziewczynie po prostu głupi żart.
— Czwarty, coś w stylu wymiany — odpowiedziałem szybko. — Ale zastanawiam się dosyć poważnie nad zostaniem ten rok czy dwa dłużej, bo w sumie nie ma tragedii i nawet dobrze się bawię — dodałem szybko, posyłając jej szeroki uśmiech.
I w końcu chwyciłem coś dłonią, mając nadzieję, że jest to torba, choć rzecz w dotyku wydawała się dosyć... dziwna.
Ściągnąłem przedmiot z szafy, aby chwilę później rzucić nim o podłogę, bo nie, to zdecydowanie nie była torba. 
— Kurwa — warknąłem pod nosem, spoglądając na dłoń i mając nadzieję, że to coś nie wyżarło mi jeszcze skóry.

czwartek, 29 marca 2018

Powroty bywają przewrotne [X]

Melodyjny śmiech dziewczyny zaraz po zakończeniu mojej kwestii, a mi zostało jedynie zatopić się pod ziemią, zniknąć i udawać, że nigdy mnie na tym świecie nie było, matko kochana, czemu pozwoliłaś na to, żebym się tutaj pojawił, czym ja ci zawiniłem?
— Nie martw się, lubię słyszeć twój głos — odparła po chwili, ściskając moją dłoń. Uniosłem speszony wzrok, z powoli rozlewającą się na policzkach farbą, bo spodziewałem się wszystkiego, ale nie tych słów. — Hej, hej, czasy się zmieniają, za dzieciakami nigdy nikt już nie nadąża, poczekaj na nowe pokolenie, jak ci dziewczyny od przyjaciółki wyrosną, to dopiero wtedy się zacznie. A twoja znajoma brzmi ciekawie, wiesz, zawsze masz jeszcze szansę odnowić kontakt, grunt to zrozumieć, gdzie leży błąd. Poza tym, wciąż jeszcze dużo czasu przed tobą. Hej, ile możesz mieć lat? Trzydzieści, czterdzieści? Całe życie jeszcze przed tobą, sporo dni na rozruszanie starych znajomości. — Pokiwałem głową.
— Już nie nadążam, jak siedzę z Beatrycze, to nie wiem, czy mnie nie obraża przypadkiem. Nie zdziwię się jak za dwa, trzy lata przejdziemy z „wujku” na „dziadku”, bo będzie chciała mi dopiec... Wiesz, no, raczej wiesz, ale powiem, tak dla pewności i dopełnienia formalności, że w sumie to z relacjami międzyludzkimi u mnie cienko, dupa jestem w tych sprawach, upośledzenie społeczne, jak zwał, tak zwał. Jak dotąd to żeby cokolwiek powstało i przetrwało, to potrzebowałem dużej ilości uwagi i cierpliwości, działań od drugiej strony i tu jest pies pogrzebany, muszę się zaangażować, zdecydowanie. Cholera, mam trzydzieści dwa lata, jestem stary, jestem okrutnie stary, a na domiar złego pół życia przebimbałem. Jak zacznę za dużo paplać, to mów, nie chcę cię zanudzać na śmierć, chociaż pewnie i tak już to zrobiłem. Już to mówiłem, ale tęskniłem, bardzo tęskniłem, dziękuję, że jesteś, że słuchasz, już się zamykam... — Uśmiechałem się, aż do stanu, gdzie bolały mnie policzki i gadałem. Gadałem, dużo, egoistycznie zrzucając wszystkie smuty z kilku ostatnich miesięcy, wypuszczając nagromadzoną parę, dzieląc się tym, czym uważałem, że powinienem, a jak dotąd nie miałem z kim.
I wiem, że było to paskudnie samolubne, bo ona sama miała swoje problemy, a ja jeszcze wylewałem swoje żale i doznania
I paplałem dużo, do wykończenia tematów, które i tak ciągle nadchodziły, do wyrzucenia nas z kawiarni, bo nic nie zamawialiśmy, do powrotu do szkoły, dalej kurczowo ściskając jej dłoń, bo nie chciałem, żeby zniknęła, bo bałem się, że znowu zostanę sam, bo byłem dzieckiem we mgle, które zgubiło rodziców i ukochaną maskotkę.
A potem chciałem tylko przepraszać za to, ile powiedziałem i modlić się o to, by ta rozmowa nie okazała się ostatnią, bo otworzyłem się o odrobinkę za bardzo.

środa, 28 marca 2018

Letnia pogoda sprzyja nowym znajomościom [3]

I spoglądała na mnie tymi swoimi lśniącymi oczkami, a mi pozostawało dalej się uśmiechać z głową przekręconą w bok i obserwować, jak jej tęczówki skaczą z góry na dół, z lewo na prawo. Pokręciłem głową, parskając śmiechem w myślach. Najwidoczniej byłem interesującą personą, a temu zdecydowanie zaprzeczać nie chciałem, ba, mogłem kiwać głową jak te małe, figurki piesków, zgadzając się z tymi wszystkimi ludźmi dookoła. Może nie należałem do przyjemnego typu ludzi, ale na pewno znajdowałem się w grupie tych ciekawych, interesujących i kuszących.
Skromnych też, oczywiście.
— Chyba jeszcze się nie znamy. Aya Cowell, miło mi —  przedstawiła się, podnosząc się z pozycji leżącej. Skinąłem głową, uśmiechając się. — Chcesz się dosiąść? To zawsze lepsze niż smażenie się na słońcu, nie? — zapytała, odkładając szkicownik na bok i klepiąc miejsce obok siebie.
Przysięgam, że prawie skrzywiłem się na ten gest, ale jednak, uśmiech musiał dalej widnieć na twarzy.
Bo zawsze trzeba zachowywać pozory, czyż nie?
— Adam Walsh, mi również miło — odwzajemniłem powitanie, kłaniając się delikatnie, a następnie schylając się, by usiąść obok niej. — Zdecydowanie lepsze, dziękuję za propozycję. Mam wrażenie, że zaraz się rozpłynę, a jeszcze w tych mundurkach wrażenie się podwaja. Lub nawet potraja, kij wie — stwierdziłem, parskając śmiechem i spoglądając na dziewczynę.

Odprawiając czarną magię [11]

— Promyłek szlachetny — powiedziała, podśmiechując się pod nosem. — Jakoś nigdy nazwa tego kwiatka nie wydawała się mi do niego adekwatna — dodała, zabierając mi słoiczek i już za chwilę wściubiając ten zadarty nosek w naczynie, zaciągając się zapachem. — W smaku słodko-kwaśna, bardzo mocna, także zalecam tylko odrobinkę. Całkiem nieźle komponuje się z czarną porzeczką — mruczała, gładząc palcem szkło i znowu na chwilę odpłynęła w nieznane, zamyśliła się, błysk oczu zaginął. Skinąłem tylko głową, cierpliwie czekając, aż ponownie złapie sygnał i zagada.
Nastawiła czajnik i znowu wróciła do mieszania ziół, które znając życie, będą smakować wyśmienicie. Nastolatka... Już kobieta, przepraszam, wypiła zapewne w ciągu życia tyle herbat i tyle połączeń, że głowa mała.
Sam robiłem to niepewnie, wcześniej dokładnie wąchając każde ziółko, starając się iść głównie za tym zmysłem, co w sumie nie wiedziałem, czy gdziekolwiek mnie doprowadzi.
Tu coś kwaśnego, tam słodkiego. Unikałem typowo zielnego zapachu i goryczy, tego z pewnością nie chciałem.
— Jak ci idzie, Aurelku? — spytała nagle, zaskakując mnie. Wyciągnęła z plecaczka słoik miodu, przy czym uznałem, że sam z niego dzisiaj zrezygnuję. No, może jak potem mi nie zasmakuje, to go dodam tyle, byle dało się to jakoś przełknąć.
Spojrzałem na swoje ziółka.
— Myślę, że nie jest źle, a raczej mam taką nadzieję. Nie no, nie pachnie źle, więc chyba będę w stanie tego skosztować bez zagrożenia zycia — mruknąłem, znowu przemieszując dodatki. — A tobie, pani profesor herbatkowania?

Powroty bywają przewrotne [24]

Roześmiał się i to zdecydowanie była jedna z najpiękniejszych melodii w moim życiu. Pod żadnym pozorem nie był to dźwięk czysty, nieco chrapliwy, zmęczony, prędzej ubarwiony niedawnym pokasływaniem, papierosy musiały dawać się mu we znaki nieco bardziej niż mi, ale zaraz mi samej zachciało się śmiać. Przecież zadałam takie głupie, prozaiczne pytanie, ale jednocześnie miałam świadomość, że gdybym tu była, nie musiałabym pytać. Wiedziałabym to. I to mnie zgubiło, dlatego uśmiechnęłam się szerzej, wpatrując się w oczy mężczyzny.
Przestał gładzić moją dłoń, ciepło zniknęło, a zamiast niego pojawiła się mało nęcąca, smętna pustka. Nie rozumiałam dlaczego ukłuło mnie to tak mocno, przecież to nie tak, że coś się wydarzyło, że był zły, to po prostu chwilowa zmiana tematu, atmosfery i kogo ja, kurwa, oszukuję, zwyczajnie chciałam trzymać się blisko niego, a ta ręka dawała taką nadzieję. Szansę. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że oboje jesteśmy niedorajdami życiowymi, co za tym idzie, nasz kontakt fizyczny pewnie zostanie zredukowany do trzymania się za ręce jak para zakochanych dzieciaków, ale, nawet jeśli, to było... miłe. Właściwe. Odpowiednie.
Bo w końcu to byliśmy my, a tylko to się przecież liczyło.
— Raczej nic. Nie miałem za bardzo czasu na cokolwiek poza kilkoma szkicami — których jak zwykle miał pewnie o pierdyliard za dużo, bo to był mój Amadeusz i doskonale pamiętałam z kilku moich pobieżnych wizyt, że każda płaska powierzchnia jego mieszkania tonęła w rysunkach — i zaczęciem może z dwóch prac... — Dłoń powróciła, policzki nadal paliły żywym ogniem, ale oczy się śmiały, tego byłam pewna. — Nie, był portret przecież, jak mogłem zapomnieć o portrecie. Moja bliska znajoma. Przyjaciółka znaczy się, urodziła drugą córę. Już jakiś czas temu, ale jakoś nie było wcześniej okazji. To wszystko galopuje w zabójczym tempie, nie oglądnę się i wszyscy będziemy mieć czterdziestkę na karku. Nazwała ją Winona, nie wiem, skąd bierze te imiona, najpierw Beatrycze, teraz to. Cholera, te dzieciaki będą cierpieć, czekam tylko, aż urodzi syna i nazwie go Mieszko, albo Gordon, okropne mienia. Ale jest piękna, ma oczy Roweny, a Rowena ma naprawdę piękne oczy, szczególnie odcień, wygląda jakby zmieszać grafitowy z kolorem masy perłowej, brzmi źle, wiem, ale jest cudowny. Za bardzo ich wszystkich zaniedbuję... Rozgadałem się, prawda? Cholera, przepraszam, po prostu dawno z nikim słowa nie zamieniłem, wariuję od tych pierdolonych chemikaliów, a dodatkowo sam fakt, że to ty. Czuję się, jakbym ostatni raz cię widział dobre dziesięć lat temu i chciałbym to wszystko nadrobić, a się nie da, zaczynam gadać jak moja babcia, mieli rację, że się zrobię taki na starość. Miałem przestać, przepraszam. — Nic nie mogłam poradzić, roześmiałam się głośno.
— Nie martw się, lubię słyszeć twój głos — zapewniłam mężczyznę, kciukiem naciskając na dłoń, którą mnie trzymał, ściskając ją nieco. — Hej, hej, czasy się zmieniają, za dzieciakami nigdy nikt już nie nadąża, poczekaj na nowe pokolenie, jak ci dziewczyny od przyjaciółki wyrosną, to dopiero wtedy się zacznie — poinformowałam go. Akurat w tym miałam doświadczenie, choć tam zbyt wiele rzeczy się nie zmieniało, to roczniki zawsze. Każdy kolejny zdawał się szukać własnej drogi, ale rzadko kończyło się dobrze. Po samej Nibal poznawałam, że może tylko kilka lat różnicy, ale złapanie wspólnej nici porozumienia trwało długo. Zbyt długo. — A twoja znajoma brzmi ciekawie, wiesz, zawsze masz jeszcze szansę odnowić kontakt, grunt to zrozumieć, gdzie leży błąd. Poza tym, wciąż jeszcze dużo czasu przed tobą. Hej, ile możesz mieć lat? Trzydzieści, czterdzieści? Całe życie jeszcze przed tobą, sporo dni na rozruszanie starych znajomości. — Poszerzyłam uśmiech.

Konfrontacja grupowa [X]

— Kurwa, mnożyli się ci starzy jak króliki, czy jak? — wypaliłem w końcu, bo zdecydowanie ten stres nie był niczym przyjemnym i potrzebowałem drobnej odskoczni, a przy okazji serio nie byłem w stanie pojąć, skąd wyskakiwało nagle tyle rodzeństwa Heather. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle wyskoczyłby cały dziki klan, tańcząc przy okazji kankana. No, może z wyjątkiem Miraclesa, on bardziej wyglądał na ten typ, który spiorunuje cię wzrokiem, zanim jak Foma wykona kilka kształtnych piruetów. — Serio, Heat. Najpierw nie masz żadnego rodzeństwa. Potem Sky. Pojawił się James, pierdolony, Miracles, a teraz w końcu masz kolejną siostrę? Nie zapomniałaś wspomnieć nam może o jakichś jeszcze szczególnie ważnych informacjach? — Parsknąłem pod koniec pod nosem, zaczynając zastanawiać się na głos, przy akompaniamencie mruczenia Jamesa, odnośnie tego, na czym świat stoi.
— To co, próbujemy od nowa? — rzucił ktoś, już chyba sam nie wiedziałem czy to ja, czy to samo się wymsknęło, ale sądząc po zdziwionym wzroku pozostałej dwójki to mnie musiało jebnąć. Niepewne skinięcie głową dziewczyny, chyba potwierdzające mruknięcie chłopaka.
A może było warto? Spróbować, zapomnieć, udać, że się rozumie, może w końcu nam wszystkim wyjdzie?
— Chodź, zrobisz nam czekoladę — rzucam i dłonią macham w kierunku drzwi, bo gorący napój jest chyba własnie tym, czego nam potrzeba w tym momencie. 

wtorek, 27 marca 2018

Owadzia Heidi Klum [19]

Zgrabnie zastukała buciaszkiem, robak zawirował.
— Pół roku — odparła w końcu, na co pokiwałem głową. W sumie to nawet niezły wynik. Jak miałem rybki, to góra dwa tygodnie. Borze, jestem okropnym opiekunem. — Wtedy był wielkości szczura i znacznie lżejszy niż teraz — dodała, na co parsknąłem śmiechem, bo zdecydowanie, zwierzak do lekkich nie należał, chociaż był owadem. Mała sugestia nikomu nie zaszkodzi, prawda? — Jak już zdecydujesz, którego gada chcesz, to chcę go bądź ją poznać. Lubię wszelakie zwierzątka — rzuciła nagle, wzbudzając u mnie lekki uśmiech i skinięcie głową. Dobrze było to słyszeć, większość na hasło „gad” krzywiła się w okamgnieniu i zastanawiała, z której choinki urwałem, że chcę mieć syczące bydle w pokoju. W sumie dziewczyna miała fizia na punkcie robaków i pająków, czego się spodziewałem? — Przysięgam, z ręką na sercu, a raczej rękami wokół Krzyśka, że będę grzeczna i milutka — dopowiedziała jeszcze, oczywiście szczerząc się szerzej, na co pokiwałem głową i zaśmiałem się pod nosem.
— Wierzę, wierzę. Po ochronie wszelakiego rodzaju pajęczaków będę gotowy nawet ci go powierzyć w razie „w” — odparłem z uśmiechem, bo jednak dziewczyna należała do tego typu, który muchy by nie zabił. Ba, zabiłby, ale kogoś, kto by chociażby na tę muchę krzywo łypnął spojrzeniem. — Ale zanim, to w ogóle przydałoby się go ogarnąć — westchnąłem.
Bo ostatnio na nic nie miałem czasu. A już w szczególności ma myślenie o zwierzątku.

Owadzia Heidi Klum [18]

— Od zawsze zbieram się do zakupu węża, jaszczurki, czy innego gada, ale jakoś mi nie po drodze do tego, więc aktualnie nie, nie mam żadnego towarzystwa — odpowiedział, a ja pokiwałam głową ze zrozumieniem. — Jak długo go masz?
Zwyczajowym odruchem stuknęłam czubkiem buta o podłogę, licząc w głowie dni, od kiedy Krzysiek zawitał do mojej robaczej rodzinki. Po Kalejdoskop, ale przed Erzą.
— Pół roku — odpowiedziałam po dłuższym namyśle oraz obliczeniach. — Wtedy był wielkości szczura i znacznie lżejszy niż teraz — powiedziałam, teatralnie się krzywiąc, a w duszy śmiejąc się po cichu. Gdyby Krzysiek zrozumiał, co mówiłam, pewnie żachnąłby się za to, że śmiałam zasugerować, iż jest gruby ciężki, a potem zrobił sobie z mojego ulubionego swetra podwalinę gniazdka. Valorein dzięki, że Krzysiek nie ogarnia i nie jest człowiekiem.
— Jak już zdecydujesz, którego gada chcesz, to chcę go bądź ją poznać. Lubię wszelakie zwierzątka — powiedziałam z lekkim uśmiechem. Sama miałam kiedyś węża. Dopóki Saffir nie postanowił przeprowadzić na niej eksperymentu i nie sprawił, że Leopold zaczął mieć chrapkę na wszystkie żywe stworzonka, które mogły mu się zmieścić w pysku [a mówiłam bratu, że ma nie eksperymentować na moich zwierzątkach]. — Przysięgam, z ręką na sercu, a raczej rękami wokół Krzyśka, że będę grzeczna i milutka — dodałam, poszerzając uśmiech.

Owadzia Heidi Klum [17]

—  Ależ będą winni. Winni zamachu na jedno z najukochańszych stworzeń w uniwersum. — Już naprawdę nie wiem, na co bardziej przewracałem oczami, krzywiłem twarz w aktorskich grymasach i fuczałem pod nosem, na słowa dziewczyny, czy może pyszniącego się w blaskach chwały zwierzaka, który w najlepsze mruczał, piszczał, szczekał, czy co to tam innego robił, bo określić dźwięki przez niego wydawane było rzeczywiście trudno.  — No dobrze, niech ci będzie. Jesteś <b>najukochańszym</b> stworzeniem z najukochańszych stworzeń w uniwersum. Zadowolony? — Zdecydowanie i na jedno i na drugie, za wspólne łechtanie sobie ega i radosne skrzeczenie, pragnąc ukazać, jak to ważnym stworzeniem nie był. — I powiedzcie mi, że to nie zachowuje się jak dziecko — dodała ze śmiechem, a ja mogłem tylko pokiwać głową, już z nieco mniejszym entuzjazmem, niż gdy zobaczyłem srebrnego stwora po raz pierwszy. — Tak swoją drogą, a ty nie masz żadnego zwierzaka? — spytała nagle, zbijając mnie nieco z toku rozmyślań. Wziąłem większy wdech, przeciągnąłem się i podrapałem po napiętym karku. Kiedyś głowa mi odleci, przysięgam.
— Od zawsze zbieram się do zakupu węża, jaszczurki, czy innego gada, ale jakoś mi nie po drodze do tego, więc aktualnie nie, nie mam żadnego towarzysza — odparłem, przecierając prawy nadgarstek. — Jak długo go masz?

Owadzia Heidi Klum [16]

Obserwowałam reakcje chłopaka, który parsknął śmiechem, kręcąc głową i pochylił się nade mną oraz Krzysiem. Żuczek wlepił swoje oczka w Nivana, przebierając radośnie odnóżami, jakby wiedział, że niebieskowłosy nie powie „nie”, bo „Mi ktoś odmówi? Miiii? Pff, w życiu”.
Oakley udał, że się zastanawia, gdy mi kąciki ust drgały, chcąc unieść się jeszcze wyżej, ale nie były w stanie.
— Tak, raczej tak, w tym wypadku to ja będę latał z dwutonową książką i okładał bogu ducha winne istoty po łbach — odpowiedział w końcu, przewracając oczami i uśmiechnął się do wesołego srebrnika, na co roześmiałam się. Książka od zawsze była najlepszą bronią przeciwko hałaśliwym ludziom. Pod ręką, w miarę ciężka, a zarazem lekka do noszenia i łatwa w obsłudze do ataku.
— Ależ będą winni. Winni zamachu na jedno z najukochańszych stworzeń w uniwersum — powiedziałam z teatralną powagą oraz oburzeniem, a Krzysio ponownie wydał z siebie szczęknięcie połączone z piskiem kaczuszki, przejeżdżając włochatą nóżką po moich dłoniach. Westchnęłam niby męczeńsko i pokiwałam głową z udawaną rezygnacją. — No dobrze, niech ci będzie. Jesteś najukochańszym stworzeniem z najukochańszych stworzeń w uniwersum. Zadowolony? — Podrapałam zwierzaka za rogiem, otrzymując w odpowiedź brzmiącą ni jak zadowolony warkot, ni jak mruczenie. — I powiedzcie mi, że to nie zachowuje się jak dziecko — wymruczałam, śmiejąc się.
— Tak swoją drogą, a ty nie masz żadnego zwierzaka?

Owadzia Heidi Klum [15]

— Czy określenie „przyjemny towarzysz” znaczy, że jak jakaś wściekła pannica będzie chciała mi zmiażdżyć Krzysztofa, a mnie, jego obrońcy nie będzie w pobliżu, to uratujesz mojego ukochanego przyjaciela? — rzuciła, kontynuując szczerzenie się od ucha do ucha. Towarzyszyło jej szczeknięcio—pisknięcie ze strony osobnika, który jako tako nas zjednał i na chwilę zakopał topór wojenny związany z owadami i innymi pochodnymi, które równie obrzydliwe co te, wzbudzały krótkie dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Jeżące włos na karku i te sprawy.
Początkowo tylko prychnąłem śmiechem, kręcąc głową i zginając się lekko nad nastolatką i cudnym zwierzakiem. Krzysiu, zaprawdę powalał swoim całokształtem, nieporadnością i ilością charyzmy, która się z niego wylewała, chociaż nie byłem pewien, czy jest to możliwe w przypadku zmutowanego chroboka.
Oczywiście musiałem udać, że przez chwilę się zastanawiam, rozgarniam wszystkie możliwe wyjścia z danej sytuacji i scenariusze, chociaż odpowiedź była jasna i klarowna, pięknie malowała się przed moimi oczami.
— Tak, raczej tak, w tym wypadku to ja będę latał z dwutonową książką i okładał bogu ducha winne istoty po łbach — odparłem, przewracając oczami i uśmiechając się w stronę srebrnego żuka. Chrabąszcza. Mutanta? Zmutowanego, żuko—chrabąszczo srebrnego stwora, albo inaczej Krzysztofa. Krzysia. Krzysiu, wyraża więcej niż tysiąc słów, tego byłem bardziej niż pewien.

Owadzia Heidi Klum [14]

— Standardowy wyraz twarzy, nie masz co się martwić, a do tego bardzo ładnie go opisałaś, nie ma co — parsknął, zakładając ręce na piersi, na co uśmiechnęłam się szerzej. Czyli dyrektor zawsze miał kryzys egzystencjalny, dobrze wiedzieć. I tak motylarnii mu nie odpuszczę. Może się wściekać za moją upierdliwość, ale prędzej padnę trupem niżeli się poddam. —  Przynajmniej tyle dobrego, że ci pozwolił trzymać tego jakże przyjemnego towarzysza, ma jednak resztki jakiegoś tam człowieczeństwa.
Parsknęłam śmiechem, spoglądając na Krzysia, który przekrzywił łebek. Hej, skoro Ten, Który Nie Cierpi Pająków i Trzeba Je Przed Nim Bronić polubił żuczka, to chyba z resztą społeczności awuskiej nie powinno być tak źle, prawda? Najwyżej będę fukać i chronić stworzenie przed wszelakimi środkami owadobójczymi, bratkami i co tam jeszcze stanie na przeszkodzie.
— Czy określenie „przyjemny towarzysz” znaczy, że jak jakaś wściekła pannica będzie chciała mi zmiażdżyć Krzysztofa, a mnie, jego obrońcy nie będzie w pobliżu, to uratujesz mojego ukochanego przyjaciela? — spytałam z szerokim wyszczerzem, wlepiając w niego wzrok, a Krzysiu szczeknął głośno, choć tym razem wyszła mu bardziej gumowa kaczuszka niż szczeniak. No, może przesadzałam z tym, że owad potrzebował stałej ochrony i pewnie coś by wymyślił, ale wolałabym uniknąć sytuacji, w której zostałby skrzywdzony. Albo potencjalna trzecia osoba straciłaby palce, dłoń, stopę, któreś z tych na pewno.

Owadzia Heidi Klum [13]

Krzysiu naprawdę był amatorem atencji i dla chociaż odrobiny uwagi wydawać by się mogło, że byłby w stanie zatańczyć kankana, żonglując nożami i połykając przy okazji ogniste pochodnie, co patrząc na jego budowę ciała, pewnie nie skończyłoby się zbyt dobrze. No, chyba że mutantem był w każdym calu i wszelakie zabawy dostarczające adrenaliny nie były mu straszne.
— Szczerze nie wiem, Mińsk nie wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na świecie, wypisując mi pozwolenie na ogromnego żuka, a na papiery o motylarnię nawet nie zerknął — odparła, stukając butem o podłogę i nie ukrywając swojego niezadowolenia tym faktem, a ja pokiwałem głową, bo co jak co, ale dyrektor do najbardziej zaangażowanych we wszelakie akcje nie należał i gdyby mógł, to by chyba pozbawił nas praw do jakichkolwiek przyjemności. Zdziadziały facet, który trzepie sobie do Mody Na Skrzydła, ot co. — Co do jego wyrazu twarzy, jeżeli masz wystarczająco dużo wyobraźni, to zobacz jej oczyma minę "Dajcie mi się czegoś napić. Ja pierdolę, kogo ja właściwie uczę? O czym ta smarkula do mnie mówi?" połączone z "Daj mi umrzeć, Stwórco" i "I po co się garnąłem na stołek dyrektorki do tych bachorów?" — Przytaknąłem, bo chyba doskonale znałem już ten wyraz twarzy, mimikę faceta i co to tam jeszcze można dookreślić. Wystarczały dwie wizyty w gabinecie, by zapoznać się z nią bardziej niż dobrze.
— Standardowy wyraz twarzy, nie masz co się martwić, a do tego bardzo ładnie go opisałaś, nie ma co — parsknąłem, zakładając ręce na piersi. — Przynajmniej tyle dobrego, że ci pozwolił trzymać tego jakże przyjemnego towarzysza, ma jednak resztki jakiegoś tam człowieczeństwa — prychnąłem.

Owadzia Heidi Klum [12]

Udałam, że nie widziałam zdziwienia malującego się na jego twarzy, gdy z moich ust padło określenie pasujące bardziej do opisu pogody, niżeli stanu, w jakim się znajdowałam. Jednak koniec końców pokiwał głową ze zrozumieniem, a ja uśmiechnęłam się szerzej.
— Dobrze wiedzieć... W sumie chciałbym zobaczyć minę dyrcia, jak mam być szczery i co do sielanki, to spokojnie, znając życie prędzej czy później wszystko runie. — Cóż, co prawda to prawda. I nie wiedziałam, czy bardziej tego oczekuję, czy się obawiam. Pozostańmy przy pokojowym pół na pół. — Jak tam plany zagospodarowania szkolnej motylarni?
Krzyś szczeknął, trącając mnie delikatnie nieostrą częścią rogu, a ja machinalnie zaczęłam go głaskać. Kąciki ust powędrowały jeszcze wyżej.
— Szczerze nie wiem, Mińsk nie wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na świecie, wypisując mi pozwolenie na ogromnego żuka, a na papiery o motylarnię nawet nie zerknął — ostatnią część zdania wypowiedziałam niezadowolonym tonem i stuknęłam czubkiem stopy o podłogę. — Co do jego wyrazu twarzy, jeżeli masz wystarczająco dużo wyobraźni, to zobacz jej oczyma minę "Dajcie mi się czegoś napić. Ja pierdolę, kogo ja właściwie uczę? O czym ta smarkula do mnie mówi?" połączone z "Daj mi umrzeć, Stwórco" i "I po co się garnąłem na stołek dyrektorki do tych bachorów?" — powiedziałam, wzruszając ramionami.

Odprawiając czarną magię [10]

Kilka łyżek czarnej herbaty, dwie mięty i jedna tęczowca. Nie miałam zamiaru szaleć za bardzo, a potrzebowałam czegoś słodkiego.
— A to? — Uniosłam wzrok, przerywając mieszanie zasuszonych listków z tęczowymi płatkami. Przyjrzałam się żółtym płatkom w słoiczku, uśmiechając się delikatnie. Przypominały nieco te do słonecznika, ale były znacznie mniejsze, bardziej zaokrąglone i miały jaskrawszy kolor.
— Promyłek szlachetny — zaśmiałam się cicho pod nosem. — Jakoś nigdy nazwa tego kwiatka nie wydawała się mi do niego adekwatna — wymamrotałam, przejmując pojemnik od Aurelka i otworzyłam go, po czym powąchałam dla pewności, że to prymołek. Moje nozdrza połaskotał słaby, kwiatowy zapach z nutą cytrusów, po czym podsunęłam Hortensji.
— W smaku słodko-kwaśna, bardzo mocna, także zalecam tylko odrobinkę. Całkiem nieźle komponuje się z czarną porzeczką — powiedziałam, gładząc palcem szklaną powierzchnie słoika. Dość dawno nie bawiłam się w mieszanki. I tak ostatnio piłam jedynie Róże, naginając mocno zasady dziadka i chodząc z kwiatuszkami, które sobie rosły na skórze.
Nastawiłam wodę, w oczekiwaniu mieszając swoje ziółka i zastanawiając się, czy może jednak czegoś nie dodać.
— Jak ci idzie, Aurelku? — spytałam, koniec końców wsypując do kubka mieszankę i wygrzebałam miód z plecaka. Co prawda tęczowiec sam w sobie był bardzo słodki, ale miód musiał być. Ot tak, dla zasady. Choćbym miała się zasłodzić.

Owadzia Heidi Klum [11]

Znowu ta torba, widocznie nieodłączna część ekwipunku dziewczyny, rzecz, z która najwyraźniej nie miała ochoty zbyt szybko się rozstawać. Znowu te szczupłe paluszki wypijające o nią miarowy rytm, prosty, miły.
— Pomyślmy. Wszyscy arachnofobicy prawdopodobnie mnie nienawidzą, dyrektorowi prawdopodobnie zapadnę w pamięci jako ta w pajęczej pelerynie, która bredziła o jakimś ogromnym srebrnym żuku i motylach… Tak, wiem. Niezłą opinię sobie wyrabiam — odparła ze śmiechem na ustach i kosmykiem na środku twarzy, bo chrabąszcz w najlepsze wił sobie gniazdko z jej włosów. — I... I w sumie tyle. Niebo jest czyste. — Ściągnąłem brwi na jej słowa, udając, że nie zabrzmiało to dziwnie. Wszystko było dziwne. Ona też. Czego się niby spodziewałem? Nie mam zielonego pojęcia. — Chociaż ta swego rodzaju sielanka pewnie mi zbrzydnie prędzej czy później. — Jej monolog był zatrważająco długi i wyczerpujący w porównaniu do mojego, pełen sprecyzowań i widocznej frajdy z tego, co udało jej się do tej pory dokonać. Jednak pokiwałem głową ze zrozumieniem.
— Dobrze wiedzieć... W sumie chciałbym zobaczyć minę dyrcia, jak mam być szczery i co do sielanki, to spokojnie, znając życie prędzej czy później wszystko runie. — Coś czułem, że to prędzej czy później nastąpi szybciej, niż nam się wydaje, ale co ja tam mogłem wiedzieć. — Jak tam plany zagospodarowania szkolnej motylarni?

Odprawiając czarną magię [9]

— To dziś czarujemy, nabrałam ochoty na coś nowego — powiedziała, a ja tylko przytaknąłem, oglądając dokładnie gładkie ruchy, ustawiane jeden przy drugim słoiczek, uważny wzrok dziewczyny w akompaniamencie przekleństw, które padały z ust sowieckiego towarzysza. Szło się przyzwyczaić do tej nietypowej, eternumowskiej sielanki, ba, nawet za nią zatęsknić, wystarczało wpaść w sidła, co ja zrobiłem już kawał czasu temu. Odkręcała pokrywki, zapach się ulatniał. Kubki, miseczki i łyżeczki powędrowały w dłonie, a magiczne zioła stanęły pomiędzy nami. Czyli dosłownie będziemy czarować z tych różnych listków. Nigdy nie mieszałem herbat, nawet mi taki pomysł do głowy nie wpadł.
Zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda?
— Zaczniemy od tych prostych, dwuskładnikowych, coby nie pokomplikować, bo nam jeszcze wyjdzie coś paskudnego. — Znowu przytaknąłem i uśmiechnąłem się na widok grymasu, który zatańczył na twarzy dziewczyny. Widocznie miała już wprawę, doświadczenie i wiedziała, czym wszelakie zabawy mogły się skończyć. — Pierwszym składnikiem jest zielona albo czarna herbata, najlepiej pięć, sześć łyżeczek. Drugi, z tych mniejszych słoiczków, wybierasz swojego według swojego upodobania, jedna łyżka. Jeżeli chcesz wieloskładnikowe, to lepiej przemyśl mocno skład. Jak nie rozpoznasz, co jest w słoiczkach, to pytaj śmiało — dodała. Lubiłem sposób, w jaki Pel objaśniała różne rzeczy. Mówiła łagodnie, miłym dla ucha tonem, a do tego w przystępny sposób. Człowiek mógł spokojnie się rozpłynąć, słuchając jej głosu. Podążyłem szybko za instrukcjami, napełniłem miseczkę ziołami, dokładnie tak, jak dziewczyna. Wybrałem zieloną, czarna jakoś nieszczególnie mi leżała.
Chwyciłem pierwszy słoik i powąchałem go. Skrzywiłem się, czując okropny anyż, którego nie byłem w stanie znieść. Szybko odłożyłem pojemniczek i sięgnąłem do tego, w którym znajdowało się coś na kształt małych, żółtych płatków i za Chiny Ludowe nie wiedziałem, co to może być.
— A to? — Pokazałem dziewczynie opakowanie. Ogon radośnie obił się o podłogę, zamiótł kurze i zawirował raźnie.

Oprawiając czarną magię [8]

— Jak wolisz, Pel, ty tutaj jesteś znawcą, ja elastyczny chłopak jestem, to się dopasuje. Wybieraj — odpowiedział z szerokim uśmiechem, a ja stuknęłam palcem wskazującym w wieku słoiczka z miętą, zastanawiając się. Czułam się niekomfortowo, gdy ktoś dawał mi wolną rękę, ponieważ bałam się, że coś zrobię nie tak. W tym przypadku, że wybiorę nie to, co powinnam.
— To dziś czarujemy, nabrałam ochoty na coś nowego — stwierdziłam po dłuższej chwili namysłu, kontynuując wykładanie słoiczków i układanie ich w równych rządkach. Usłyszałam rosyjskie przekleństwo, po którym nastąpiło ciche, ciężkie westchnięcie i dźwięk ciała opadającego na materac. Zignorowałam go oraz jego szklane oczka wlepione we mnie i skupiłam się na słoikach. Dwa większe od pozostałych z zieloną i czarną herbatą liściastą odsunęłam bardziej na bok, zostawiając w miejscu te mniejsze z ziołami, przyprawami, kwiatami oraz suszonymi owocami. Wcisnęłam Aurelkowi kubek, niewielką miseczkę na mieszankę i łyżeczkę.
— Zaczniemy od tych prostych, dwuskładnikowych, coby nie pokomplikować, bo nam jeszcze wyjdzie coś paskudnego. — Zmarszczyłam nos na wspomnienie mojej ostatniej paskudnej mieszanki. Co mnie podkusiło do mieszania pieprzu, wanilii, kardamonu i gwiazdek anyżu z zieloną herbatą? Proporcje też kijowo dobrałam i stwierdziłam, że jak na razie przyprawy zostawię, przerzucając się na te bardziej owocowe składniki. — Pierwszym składnikiem jest zielona albo czarna herbata, najlepiej pięść sześć łyżeczek. Drugi, z tych mniejszych słoiczków, wybierasz swojego według swojego upodobania, jedna łyżka. Jeżeli chcesz wieloskładnikowe, to lepiej przemyśl mocno skład. Jak nie rozpoznasz, co jest w słoiczkach, to pytaj śmiało — powiedziałam, uśmiechając się i wzięłam słoik z czarną herbatą, żeby zaraz wsypać parę łyżeczek do swojej miseczki.

Odprawiając czarną magię [7]

— Bramy Azylu są zawsze dla ciebie otwarte — odparła, otwierając drzwi, a na moje serducho wylały się litry ulgi, jeszcze więcej spokoju, a i szczęście, które chyba najbardziej przeważało szalę ze wszystkich wyżej wymienionych. W środku zastaliśmy nikogo innego jak towarzysza ze wschodu, legendarnego miłośnika wszelakich napojów wysokoprocentowych.
— Będziecie się herbatkować? — spytał misiol, gapiąc się na nas ze skrzywioną mordką i niezbyt pozytywnym nastawieniem do wszechświata. — Gorzej, będziecie odprawiać czarną magię — palnął, gdy zobaczył, co wyciąga Pel. Nie dziwiłem się jego reakcji, ktokolwiek by tu teraz nie wszedł, uznałby przecie, że mamy na celu jakieś niecne czyny, podboje świata, czy zatrucie połowy placówki, a nie spokojne przygotowywanie naparów ziołowych o skutkach czysto odprężających, no może i też trochę umilających i poprawiających samopoczucie człowieka.
— Trzymamy się znanych rzeczy czy jednak odprawiamy czarną magię? — spytała, zerkając na mnie zielonymi oczętami.
— Jak wolisz, Pel, ty tutaj jesteś znawcą, ja elastyczny chłopak jestem, to się dopasuje. Wybieraj — odpowiedziałem szczerze, jak zwykle zresztą, bo naprawdę nigdy nie miałem zielonego pojęcia, na co mam ochotę, posyłając jej przy okazji szeroki uśmiech i nieco mniejszy miśkowi, który w najlepsze uwalił się na wyrku i patrzył na nas jak pan i władca. Urocze stworzenie, nie ma co.

Owadzia Heidi Klum [10]

Chłopak westchnął cicho, jakby chciał powiedzieć „Dajcie mi zapomnieć o tym błędzie mojego życia”, jednak zaraz zaśmiał się, chowając dłonie w kieszeniach. Zmarszczyłam nos, gdy Krzysiu mnie połaskotał po policzku, a z mojej głowy robił sobie chyba gniazdko. Szopa będzie do ogarnięcia jak nic.
— Nawet nie przypominaj, błędy wieczornych zakładów. — Oh. To wszystko wyjaśnia. Zawsze wina leżała po stronie zakładów. Czasami trochę dużo procentów pomagało w zawarciu tych jakże głupich umów, które sprawiały, że człowiekowi potem odechciewało się żyć, żałował i gorąco obiecywał, że nigdy nie tknie alkoholu. — A u panienki Carter? Oprócz sprowadzenia Krzysztofa spotkało cię coś ciekawego?
Postukałam palcami o beżową torbę, w której schowałam aparat i spojrzałam w sufit zamyślona.
— Pomyślmy. Wszyscy arachnofobicy prawdopodobnie mnie nienawidzą, dyrektorowi prawdopodobnie zapadnę w pamięci jako ta w pajęczej pelerynie, która bredziła o jakimś ogromnym srebrnym żuku i motylach... Tak, wiem. Niezłą opinię sobie wyrabiam — zaśmiałam się cicho i zdmuchnęłam kosmyk z twarzy, który został przesunięty przez Krzysia. — I... — przeciągnęłam samogłoskę, zastanawiając się nad dalszą częścią wypowiedzi i ściągnęłam rozrabiającego robaka z mojej głowy, trzymając go w mocnym, ale ostrożnym uścisku. — ...I w sumie tyle. Niebo jest czyste — zakończyłam z uśmiechem. Nie było burzy, nie było śnieżycy, nie było wichury. Było w porządku.
— Chociaż ta swego rodzaju sielanka pewnie mi zbrzydnie prędzej czy później.

Owadzia Heidi Klum [9]

Dziewczyna ze swoim pokracznym podopiecznym tworzyła bardzo przyjemny dla oka duet. Dość zabawny, ale zdecydowanie i przede wszystkim uroczy, bo jak inaczej można nazwać ciągle tulące się do siebie dwa robaczki, jeden srebrniutki jak nowa zastawa, drugi opatulony gąszczem liliowych kosmyków? Gdy teraz pomyślę o dziewczynie, chyba nie będę mógł już wykluczyć sprzed oczu obrazu towarzyszącego jej stworzenia, które radośnie smyrało ją odnóżami po policzkach. Skąd ona go wytrzasnęła?
— Ba, model jak ich mało. Przysięgam, że ma więcej ubrań ode mnie i nadal mu mało — powiedziała, szczerząc się od ucha do ucha, gdy robaczek musnął kończyną jej nos. Bardzo bardzo bardzo uroczy duet. — W ogóle jak życie, panie Oakley? Słyszałam, żeś różowy ostatnio był — dopytała jeszcze, patrząc sugestywnie w górę, na moje włosy. Westchnąłem cicho, zaśmiałem się pod nosem i wepchnąłem dłonie w kieszenie.
— Nawet nie przypominaj, błędy wieczornych zakładów. — A raczej młodości, kiedy to przyszło mi zaznajomić się z Hindusem. Nie no, nie mogę tak mówić, aktualnie znajduję się w takim momencie życia, że bez Yamira chyba bym zginął śmiercią tragiczną już kilka razy i zdecydowanie nie znajdowałbym się w miejscu, w którym jestem teraz. Oczywiście chłopak niósł ze sobą wiele problemów, ale jeszcze więcej atutów. — A u panienki Carter? Oprócz sprowadzenia Krzysztofa spotkało cię coś ciekawego?

Owadzia Heidi Klum [8]

Nie wiedziałam, ile podczas tego spotkania obydwoje przewróciliśmy oczami, ale dziwiłam się, że nam gałki jeszcze się nie poluzowały i nie wypadły z oczodołów. Jak dobrze, że tak nie robią… Prawda? To byłoby przerażające, gdyby nagle gałka oczna wyleciałaby, upadając na podłogę, następnie potoczyłaby się pomiędzy nogami i o czym ja w ogóle, do cholery, myślę.
Chłopak oparł dłoń na biodrze, przechylając się mocno niczym kot, a z jego ust wydostał się dźwięczny śmiech. Aż dziwne, że z żarcia się o pająki przeskoczyliśmy do brechtania się z trzydziestocentymetrowego srebrnika i sesji zdjęciowej.
— Miło to słyszeć. Współpraca z Krzysiem to czysta przyjemność, wróżę mu świetlaną przyszłość w modelingu — rzucił, ponownie się śmiejąc, a ja dołączyłam się, po raz enty przewracając oczami.  Tak, zdecydowanie z Krzysia był niezły model. Nie bez powodu razem z robaczkiem przybył kufer pełen różnorakich ubranek, żeby żuczek mógł błyszczeć, latać i z dumą się prezentować śmiertelnikom, ciesząc ich oczy. Stworzenie uniosło zadowolone głowę, jakby wiedziało, że właśnie zostało pochwalone. Uśmiechnęłam się i przechyliłam głowę, sprawiając, że zwierzak ni pisnął przestraszony, ni szczeknął oburzony i zjechał mi na ucho, łaskocząc odnóżami szyję.
— Ba, model jak ich mało. Przysięgam, że ma więcej ubrań ode mnie i nadal mu mało — prychnęłam i wyszczerzyłam się, gdy przejechał mi nóżką po nosie. — W ogóle jak życie, panie Oakley? Słyszałam, żeś różowy ostatnio był — spytałam, zerkając na jego włosy.

Powroty bywają przewrotne [23]

Usłuchała mnie z uśmiechem na twarzy, zawołała kelnerkę. Złożyliśmy zamówienie, potem owe zamówienie pochłanialiśmy w kompletnej ciszy, a ja pierwszy raz od bardzo długiego czasu czułem, że wszystko jest nareszcie tak, jak być powinno. Łagodnie, mniej chaotycznie, ciepło.
Faktem, że bezczelnie przelatywałem po niej wzrokiem od góry do dołu, nie przejmowała się ani dziewczyna, ani ja, bo chyba oboje przywykliśmy do tego, że wlepiam w nią oczy, jak w walone dzieło sztuki, którym niezaprzeczalnie była.
Brodzisz w coraz większym bagnie, nie pogrążaj się już, Amadeuszu.
Czucie pulsu u innych zawsze okrutnie mnie satysfakcjonowało. Dodawało pewności siebie i utwierdzało mnie w tym, że osoba rzeczywiście znajduje się przy mnie. Zbyt wiele razy dałem się zmęczonej głowie, halucynacjom, czy innego rodzaju pierdołom. Dlatego zdawałem się na czucie. Na tętno. Na obrazowanie sobie w głowie pędzącej w żyłach krwi. Nie wiem, czemu akurat na ten sygnał się uparłem, ale uśmiechałem się, gdy czułem, że zrównałem z nim rytm.
Dlatego kurczowo trzymałem dłoń dziewczyny, ciągle gładziłem jej palce, ciągle kontrolowałem rzeczywistość, bo nie chciałem, by to wszystko uciekło w siną dal.
— To co ostatnio namalowałeś? — spytała nagle, a mi zostało się jedynie roześmiać cicho pod nosem, bo było to chyba najbardziej oklepane pytanie, jakie mogła mi zadać. Mimo wszystko, urocze.
Przetarłem brodę prawą dłonią, cholera, zdecydowanie muszę się ogolić, przytknąłem palec wskazujący wzdłuż szerokości ust i zmarszczyłem brwi, udając, że moja głowa trybi i trybi, chociaż trybić teraz nie była w stanie. Odsunąłem rękę z cichym, pytającym westchnięciem i otworzeniem spierzchniętych warg.
— Raczej nic. Nie miałem za bardzo czasu na cokolwiek poza kilkoma szkicami — w których już tonąłem — i zaczęciem może z dwóch prac... — Tu sięgnąłem drugą dłonią do palców dziewczyny, którymi za chwilę zacząłem się bawić. Ciągnąć, wyginać delikatnie, przestawiać. Gładzić knykcie, paliczki, czy nawet paznokcie. — Nie, był portret przecież, jak mogłem zapomnieć o portrecie. Moja bliska znajoma. Przyjaciółka znaczy się, urodziła drugą córę. Już jakiś czas temu, ale jakoś nie było wcześniej okazji. To wszystko galopuje w zabójczym tempie, nie oglądnę się i wszyscy będziemy mieć czterdziestkę na karku. Nazwała ją Winona, nie wiem, skąd bierze te imiona, najpierw Beatrycze, teraz to. Cholera, te dzieciaki będą cierpieć, czekam tylko, aż urodzi syna i nazwie go Mieszko, albo Gordon, okropne mienia. Ale jest piękna, ma oczy Roweny, a Rowena ma naprawdę piękne oczy, szczególnie odcień, wygląda jakby zmieszać grafitowy z kolorem masy perłowej, brzmi źle, wiem, ale jest cudowny. Za bardzo ich wszystkich zaniedbuję... Rozgadałem się, prawda? Cholera, przepraszam, po prostu dawno z nikim słowa nie zamieniłem, wariuję od tych pierdolonych chemikaliów, a dodatkowo sam fakt, że to ty. Czuję się, jakbym ostatni raz cię widział dobre dziesięć lat temu i chciałbym to wszystko nadrobić, a się nie da, zaczynam gadać jak moja babcia, mieli rację, że się zrobię taki na starość. Miałem przestać, przepraszam.

poniedziałek, 26 marca 2018

Owadzia Heidi Klum [7]

Mogłem tylko wyobrażać sobie to, jakie cuda na kiju wyprawiał właśnie robak, który prężył się na czubku mojej głowy. Przebierał nóżkami, obkręcał się, przyprawiał dziewczynę o spazmy śmiechu, a ja mogłem tylko przewracać oczami i powtarzać za nią czynność.
— Na świętą Minore, wyglądacie cudownie — parsknęła, ledwo łapiąc dech, z łzami błyszczącymi w oczętach i bananem na twarzy. Dźwięk aparatu rozbrzmiewał w najlepsze, dziewczyna ciągle się przemieszczała, Krzyś tańczył, a ja starałem się nie wybuchnąć gromkim śmiechem i udawać profesjonalistę. — Chyba oprawię sobie w ramkę — wymruczała wreszcie, gdy skończyła i zaczęła przeglądać zrobione zdjęcia w małym ekraniku. Zwierzak zgrabnie przemieścił się z głowy na głowę i również zaczął dokładnie obserwować to, co zrobiła dziewczyna. — Świetnie wyszedłeś. Obydwoje wyszliście. Ale ciebie już nie poklepię po głowie. Pomińmy to, że nie dosięgnę — dodała, gładząc Krzysia po łebku, a ja tylko przewróciłem oczami i zaśmiałem się finalnie, opierając dłoń na biodrze i przechylając się mocno.
— Miło to słyszeć. Współpraca z Krzysiem to czysta przyjemność, wróżę mu świetlaną przyszłość w modelingu — rzuciłem ze śmiechem, chociaż w sumie zdanie było bardziej niż prawdziwe, co z tego, co zobaczyłem kątem oka, to chłopaczyna naprawdę miał szanse na zrobienie kariery. Istna Heidi Klum wśród owadów.

Powroty bywają przewrotne [22]

— Oh, naprawdę, Heather, jebać zasady. — Westchnęłam z zaskoczeniem, gdy cała zmagazynowana energia rozpyliła się w powietrzu, wybuchła jak supernova i mogłam tylko przełknąć ślinę, zastanawiając się, w co ja się, do cholery jasnej, pakuję. I prawda była taka, że o niczym innym przecież nie marzyłam, ale czy to było ? Oczywiście, że nie, też prawda, Heather, zacznij ogarniać, myśleć. Feria barw, sto tysięcy różnych odcieni i każdy kolejny wskazywał na to samo. Jego dłoń w mojej, delikatny dotyk kciuka, kolejny raz przełknęłam ślinę, ale uśmiech pojawił się samo i w dodatku znikąd, jak to w ogóle możliwe? 
— Po drugie, czy naprawdę pomyślałaś, że mógłbym kazać ci się odpierdolić? Tobie? Ja? — Prychnęłam pod nosem, zaczynając mruczeć coś niezrozumiałego. Znałam konsekwencje, anorskie zasady anorskimi zasadami, ale nadal pozostawały pewne standardy. Plotki. Rzeczy, które na widoku nie raziły, ale gdy przychodziło co do czego, to nagle większość ludzi zaczynała mieć problem. — Po trzecie, błagam, zamówmy tę kawę i ciastko, bo jeszcze chwila i sczeznę. — Parsknęłam śmiechem, wołając do nas kelnerkę. Następne dwadzieścia minut upłynęło nam w komfortowej ciszy, gdzie chyba oboje nie wiedzieliśmy co powiedzieć i już nic do powiedzenia nie było. Po wypiciu herbaty i zjedzeniu ciastka, nadal trzymaliśmy się za ręce, co było słodkie, dziwne, urocze, ale przede wszystkim przyjemne, choć rumieniłam się jak pierwsza lepsza pensjonarka, odcieniem twarzy przypominając dorodnego pomidora.
— To co ostatnio namalowałeś? — rzuciłam luźnym tonem.

niedziela, 25 marca 2018

Powroty bywają przewrotne [21]

Przez dosłownie chwilę wpatrywałem się w nasze dłonie, w jej długie, szczupłe palce, które delikatnie ściskały moją rękę, jakby dodanie otuchy było ich priorytetem.
A potem zrozumiałem, że znajdowałem się między młotem a kowadłem, bo jej dotyk zdecydowanie był jednym z najprzyjemniejszych, jakie przyszło mi doświadczyć, a mimo wszystko, nie był odpowiedni. Był dotykiem miękkim i delikatnym, kobiecym, takim, do którego przyzwyczajony nie byłem i nawet nie chciałem być. Bo to przecież ja przez większość czasu otoczony byłem opieką, to ja kładłem dłoń na ramieniu w tańcu.
To ja powinienem w końcu przestać myśleć o tak odległej przeszłości, która przeminęła z wiatrem i wrócić już nie wróci. To ja powinienem skończyć namolne gadanie o Złotym Chłopcu Mężczyźnie, bo obaj byliśmy po trzydziestce i mieliśmy własne życia, własne rodziny.
Przynajmniej jeden z nas.
Jednakże echo ciągle gdzieś tam brzmiało, powtarzało słowa i zdarzenia, chociażby w siedmioletniej dziewczynce, która nosiła moje wymarzone imię i posiadała jego oczy.
I to chyba bolało w tym wszystkim najbardziej.
— Chciałabym wytłumaczyć, ale masz własne problemy. I raczej nie potrzebujesz moich. Więc czy to jest ten moment, w którym każesz odpierdolić się gówniarze czy mam cień szansy? Znaczy, to nie tak, ja nie potrzebuję decyzji i tak dalej, po prostu... Wiem, że naruszam granicę i tak dalej, i że pewnie będziesz miał kłopoty w pracy i tak dalej, i jeszcze tych dalej razy pierdyliard. — I chyba dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie siedzi przede mną Will, ani żadna uczennica z drugiego roku, a Heather Williams. Jedyna w swoim rodzaju, rozkwitnięta, skutecznie zacierająca ślady po dziewczynie, która wprowadzała mnie do szkoły. Nie miała zamiaru bawić się w kotka i myszkę, zdając sobie sprawę, że im dłużej będzie to robić, tym gorsze skutki to wywrze.
— Oh, naprawdę, Heather, jebać zasady. — Zapach jabłek, słodkich perfum i nutki niepokoju, która psuła powietrze. Dodatkowo aromat kawiarni, typowy, charakterystyczny i sytuacja mogłaby być wręcz wymarzona, gdyby nie ciężki temat wiszący w powietrzu i sprawiający wrażenie, jakby zaraz miał nas zgnieść. Odwróciłem nagle dłoń i ująłem tą jej, poczynając gładzić kciukiem wierzch jej palców. — Po drugie, czy naprawdę pomyślałaś, że mógłbym kazać ci się odpierdolić? Tobie? Ja? — Uniosłem brwi, wiedziałem, że wrażenie, jakie wywierałem na innych, nie było zbyt pozytywne, ale że aż tak? — Po trzecie, błagam, zamówmy tę kawę i ciastko, bo jeszcze chwila i sczeznę.

Owadzia Heidi Klum [6]

— Tylko poczekaj, lewy profil mam lepszy. — Roześmiałam się, obserwując, jak chłopak się obraca, pokazując swój „lepszy profil”. Żuczek rozejrzał się, na początku nie rozumiejąc, co się działo i starał się utrzymać równowagę na głowie chłopaka. — Krzysiu, uśmiechnij się ładnie, będziemy sławni.
Robaczek spojrzał na mnie swoimi guzikowatymi oczkami, zobaczył w moich dłoniach aparat i w mig pojął, co się szykowało. Krzysztof uniósł głowę i rozłożył skrzydła, chcąc przybrać jakąś majestatyczną pozę. Nie potrafiłam stłumić chichotu, który wyrywał się z moich trzewi, koniecznie pragnąc się wydostać na zewnątrz.
— Na świętą Minore, wyglądacie cudownie — powiedziałam, trzęsąc się ze śmiechu, a w kącikach moich oczu zgromadziły się łzy rozbawienia oraz radości. Musiałam się opanować, żeby ręce przestały mi drżeć, inaczej zdjęcie wyszłoby rozmazane. A chciałam uchwycić ten moment w jak najlepszej jakości, z każdym szczegółem, jakimi były uniesione przednie nóżki Krzysia, skrzydła oraz pancerzyk, dumny Oakley z tym standardowym dla siebie szczwanym uśmiechem, obecnie zawierającym dodatkowo dużo dobrego humoru. Pstrykając zdjęcia, miałam gdzieś, że Nivan miał lepszy lewy profil, i zrobiłam z różnych stron, obserwując, jak moja dwójka modelów zmienia pozy. Skończyło się na więcej niż jednym, ale to było zbyt piękne, żeby zrobić tylko jedno. — Chyba oprawię sobie w ramkę — wymruczałam, przeglądając obrazki z szerokim wyszczerzem, a Krzysio przeleciał z głowy niebieskowłosego na moją, żeby wepchnąć mi się i wlepić swoje ślepia w ekranik urządzenia. Poklepałam żuczka po pancerzu.
— Świetnie wyszedłeś. Obydwoje wyszliście. Ale ciebie już nie poklepię po głowie. Pomińmy to, że nie dosięgnę.

Letnia pogoda sprzyja nowym znajomościom [2]

Chłopak, którego przyłapałam na przyglądaniu mi się, skinął głową na powitanie.
— Witam, witam i o zdrowie się pytam — powiedział, parskając śmiechem i uśmiechając się szeroko. — Nie jest panience tutaj za gorąco? Łatwo się ugotować
Po tych słowach rozejrzał się, jakby chciał zaintonować dodatkowo, że mówi o otaczającym nas środowisku.
— Właśnie dlatego leżę w cieniu drzew. Tutaj jest znacznie chłodniej, nawet w taki upał. A jak powieje wiaterek, to panie, raj w Utopii.
Próbowałam przypomnieć sobie, czy już go gdzieś widziałam, ale doszłam do wniosku, że musi być tu nową osobą. Na pewno nie pojawił się tu wtedy, co ja.
Młodzieniec o brązowych włosach sięgających do ramion, wysoki, na moje standardy wzrostu, jak wieża, około 2 metry. Oczy niebieskie i przenikliwe. Zdawał się jednak być wesołym typem, a przynajmniej takim, któremu uśmiech nie schodzi z twarzy, nawet jeśli jest szyderczy lub nieszczery. Nie. Zdecydowanie jeszcze go nie spotkałam. Kogoś takiego na pewno bym rozpoznała.
— Chyba jeszcze się nie znamy. Aya Cowell, miło mi — oznajmiłam, wstając z pozycji leżącej do siadu. — Chcesz się dosiąść?
Złożyłam szkicownik, przybory do rysowania i książki, które przyniosła na kupkę przy plecaku, by na kocu pozostało jak najwięcej miejsca. Poklepałam puste miejsce obok siebie, zachęcając, by usiadł.
— To zawsze lepsze niż smażenie się na słońcu, nie?

Konfrontacja grupowa [7]

— Musimy pogadać. — I chyba to były słowa kluczowe, od których powoli zaczęliśmy się ogarniać. Heather wytarła zasmarkany nos, ja odchrząknąłem, udając, że wcale cichym pstryknięciem palców nie wysuszyłem mokrych plam na białej koszuli, a Dexter wcale, ale to wcale, nie starał się zaprzyjaźnić z otoczeniem na sposób znany tylko kameleonom, powinny go za naruszenie praw autorskich pozwać, choć nie wtapiał się w otoczenie tak dobrze, jak one.
— Wiem, ale ja ciągle nie mogę nic powiedzieć. — Skrzyżowałem własne spojrzenie z tym należącym do chłopaka, gdy ten zmarszczył z niezrozumieniem brwi.
Dlaczego? To pytanie zostało niewypowiedziane, ale jakoś ciągle tam krążyło między nami. Czemu znikła, czemu nie było z nią praktycznie kontaktu, nawet pomijając listy, czemu to wszystko tak się potoczyło. 
— Mam siostrę. Nie mogę jej zostawić. — Zamrugałem kilkukrotnie, gdy Dexter automatycznie wypalił. 
— Kurwa, mnożyli się ci starzy jak króliki, czy jak? — Parsknąłem zduszonym śmiechem, gdy dziewczyna tylko fuknęła na niego, choć przez zapłakane oczy nabrało to nieco patetycznego obrazu. — Serio, Heat. Najpierw nie masz żadnego rodzeństwa. Potem Sky. Pojawił się James, pierdolony, Miracles, a teraz w końcu masz kolejną siostrę? Nie zapomniałaś wspomnieć nam może o jakichś jeszcze szczególnie ważnych informacjach? — Ponowne wejście na bardzo grząski grunt, który w każdej chwili mógł się usunąć z góry. 

sobota, 24 marca 2018

Owadzia Heidi Klum [5]

— Mógłby się pochorować tak czy siak. Włącza mi się tryb matki, gdy Krzysio poznaje kogoś nowego, okej? Nie oceniaj — powiedziała, na co mi zostało pokiwać głową, bo jednak dziewczyna miała rację i rzeczywiście chemikalia jednak mogły na niego źle wpłynąć. No i nie miałem najmniejszej ochoty jej oceniać, już to zrobiłem przy ostatnim spotkaniu, wiedziałem, że lubi owady, tyle mi wystarczało, żeby móc zrozumieć jej strach o srebrnego chrząszcza. Nagle mruknęła coś pod nosem, niby do mnie, niby do siebie, ale jednak byłem zbyt zajęty uważaniem na dotyk stworzenia, bo kto wie, może jednak postanowi pozbawić mnie ucha, albo połowy włosów na głowie? Przestał w pewnym momencie, co dość mnie zaniepokoiło, zawarczał i naprawdę, miałem ochotę wiać, byle przeżyć atak rozjuszonego mutanta. — Pozwolisz, że zrobię zdjęcie? — rzuciła, wyciągając przy okazji aparat i przeciągając sznurek od niego wokół ręki. Uniosłem brwi, rzeczywiście, wyjątkowy widok.
— Tylko poczekaj, lewy profil mam lepszy — żachnąłem, obracając się i pusząc dumnie z robakiem dreptającym dalej gdzieś w okolicach ciemiączka. Miałem ochotę roześmiać się radośnie i naprawdę, fakt, że mogła sprzedać to Herze, jakoś mało mnie interesował. Wiedziałem, że i tak chodzi jej tylko i wyłącznie o zdjęcie stworzenia, ale mimo wszystko dodanie chwili odrobiny humoru nie brzmiało nigdy źle. — Krzysiu, uśmiechnij się ładnie, będziemy sławni.

Owadzia Heidi Klum [4]

Nie wyglądał na zdenerwowanego faktem, że na jego włosach siedział zachwycony żuk i badał swoimi włochatymi odnóżami każdy centymetr powierzchni głowy. Przynajmniej tyle dobrego. Westchnęłam ciężko, ale w końcu się uśmiechnęłam lekko odrobinę rozbawiona, rezygnując z dalszego przekonywania Krzysia, że powinien zejść z jego głowy.
— Najwidoczniej wie, co dobre, prawda, Krzysiu? — Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową, gdy nagle walnął mnie komizm sytuacji. Srebrnik szczeknął głośno, jakby chciał potwierdzić słowa chłopaka, a ja spojrzałam na swojego zwierzaka wzrokiem mówiącym „Naprawdę, Krzysztof? Naprawdę?”. — Wiesz, może i chowam, ale upewnię cię, że nie mam w zwyczaju krzywdzić cudzych zwierzątek, szczególnie takich. Nawet gdyby, to chyba raczej na nim taki środek nie zrobiłby zbyt dużego wrażenia, nie uważasz?
Wzruszyłam ramionami.
— Mógłby się pochorować tak czy siak. Włącza mi się tryb matki, gdy Krzysio poznaje kogoś nowego, okej? Nie oceniaj — dodałam szybko, widząc jego wzrok, a kąciki moich ust mimowolnie powędrowały wyżej. Krzysztof zachowywał się jak bachor. Rozpieszczony, ciekawski, nazbyt ciekawy i zazdrosny bachor. — Gdybyś tylko Evive tak lubił, a nie — burknęłam z lekka niezadowolonym tonem, a stworzenie jak na zawołanie zawarczał cicho, słysząc przezwisko brunetki i zaczął się rozglądać, zaprzestając jeżdżenia nóżkami po Oakleyu, jakby jego nemezis miała wyjść zza rogu, a następnie mnie porwać. Po raz kolejny przewróciłam oczami, kręcąc głową. Wszechświat chyba się ze mnie nabija.
Wyciągnęłam aparat z torby, stwierdzając, że trzeba zrobić pierwsze zdjęcie Krzysiowi w AWU, a że znajdował się akurat na głowie Nivana, to już inna sprawa.
— Pozwolisz, że zrobię zdjęcie? — Okręciłam linkę od urządzenia wokół nadgarstka, zerkając na chłopaka.

Owadzia Heidi Klum [3]

Mina dziewczyny wyrażała więcej niż tysiąc słów. A to przewrócenie oczętami, a to grymasy, krzywienie się. Podrapała zwierzaka za czymś przypominającym róg i poprawiła się w miejscu, dalej przytulając mutanta do piersi.
— No, nie wiem, Ty, Który Nie Cierpi Pająków i Trzeba Je Przed Nim Bronić. Wcale nie mam wrażenia, że chowasz jakiś środek owadobójczy czy coś — fuknęła, przewracając oczami i wróciła do gromienia mnie wzrokiem pewnym nieufności i zdenerwowania. — To jest Krzysiu i dopóki nie zrobisz mu czegoś, co mu się nie spodoba, to zachowasz palce. Obecnie co najwyżej może się do ciebie przyczepić i… — Krzysiu. Nie no, jak kto woli. W sumie to zwierzak nawet wyglądał na takiego typowego Krzysia. Nieogarniętego, dziwnego, nieco wciętego Krzyśka. O czym ja w ogóle pieprzę. Nie zdążyłem nawet dokończyć myśli, bo srebrny cudak wyrwał się z uścisku Izel i podleciał do mnie, by osiąść na mojej głowie i zacząć przebierać odnóżami przez świeżo pofarbowane włosy. — …Zmacać cię od ramion w górę jak teraz. — Dziewczyna przebiegła swoimi palcami przez fioletowe kosmyki i jęknęła zrezygnowana. — Trochę martwi mnie to, że ciebie lubi. — Parsknąłem śmiechem, korzystając w najlepsze z darmowego masażera, który, co prawda swoje ważył, ale mimo wszystko przyjemnie było z myślą, że na czubku głowy tarmosi mi się właśnie chrobok rozmiarami przypominający małego kundelka.
— Najwidoczniej wie, co dobre, prawda, Krzysiu? — odparłem z uśmiechem, sięgając do góry i klepiąc zwierzaka dwoma palcami po pancerzu. Krzysztof z uwagą badał moją głowę, widocznie mało co robiąc sobie ze wzroku właścicielki. — Wiesz, może i chowam, ale upewnię cię, że nie mam w zwyczaju krzywdzić cudzych zwierzątek, szczególnie takich. Nawet gdyby, to chyba raczej na nim taki środek nie zrobiłby zbyt dużego wrażenia, nie uważasz? — Parsknąłem śmiechem, czując, jak włochate odnóże smyra mnie gdzieś pod żuchwą.

Przyjaciele z dzieciństwa [2]

— Mieliśmy moją pracę opijać — fuknął z oburzeniem, zanim upił kolejny łyk piwa. Wzruszyłem ramionami, bo co więcej mogłem zrobić, gdy w rzeczywistości ciężki pierścionek zaręczynowy ciążył ukryty w szufladach chłopaka, o czym doskonale wiedziałem. Jak i o fakcie, że Foma tylko czeka na ponowną propozycję Dextera, którego stagnacja powoli zaczynała go nieco irytować. 
— Tak, tak, powiedzmy. — Zgodziłem się niemrawo, domawiając kieliszki. 
— Lepiej ty mi powiedz, od kiedy ty z Nan kręcisz? — Zakrztusiłem się pitym napojem, zaczynając się dusić i próbować wyartykułować jakiekolwiek zdanie, które nie przyprawiłoby mnie o dreszcze. — No, taka reakcja zdecydowanie mówi mi wszystko. 
— Chyba zwariowałeś — odparłem całkiem serio, wciąż lekko pokaszlując. — Pomijając fakt, że czasu nie mam, ona pewnie nie jest zainteresowana, to zwyczajnie związki nie są dla mnie — podsumowałem, odwracając wzrok z powrotem na wielobarwną ciecz iskrzącą się zachęcająco w szklance. 
— Tak, tak powiedzmy — odparł z przekąsem. — Czyli jednak Oakley? Spodziewałem się, że masz nieco lepszy gust, James, ale potrafię zrozumieć, w końcu te kości policzkowe i biod...
— Błagam, kurwa, nawet nie kończ — zaprotestowałem, ponownie się krztusząc, tym razem Dexter ewidentnie próbował pozbawić mnie życia. Jakbym zaliczał się do tych osób, które rozpatrują kogokolwiek pod kątem partnera seksualnego lub romantycznego, to już na pewno Nivan zaliczałby się do ostatnich osób na mojej liście.
Prawda?
— To co było z tą pracą? — zagaiłem, żeby nie wyjść na całkowitego gbura. 

Powroty bywają przewrotne [20]

Zaczął się czerwień, co wyglądało bardzo zabawnie, zwłaszcza na jego twarzy, usianej wciąż wielobarwnymi barwami w stu odcieniach bieli. To wszystko przeplatało się ze sobą, tworzyło unikalny, wyjątkowy obraz, tylko dla moich oczu. Chłonęłam to, chciałam to wszystko zagarnąć i mogłam tylko nieco złagodnieć, uśmiechnąć się spokojniej, wziąć głęboki oddech i wciągnąć nosem papierową woń, wodę kolońską mężczyzny, zapach terpentyny, ale też potu i pokojowego zaduchu, który wskazywał, że przez ostatnie kilka dni właściciel koszuli nie bywał zbyt długo na świeżym powietrzu. 
Musiałam tu zostać, poukładać kilka spraw, może nawet faktycznie sprowadzić Nibal. Byłam przecież na dobrej drodze, dzienniki prawie w całości udało mi się przetłumaczyć, pieśni powoli rozkodowywałam, jeszcze tylko kilka ostatnich wersów, ostatnie nuty, mogłabym rzucić wiązką energii w lustro i potwierdzić moją teorię, mogłabym w końcu się uwolnić albo nawet tam zostać, ale już na innych zasadach. Może nawet nie myślałabym o powrocie, zostawiłabym to wszystko za sobą. Jamesa. Dextera. Nervill. Sky się udało, Lilce też, Stelli tym bardziej, dlaczego w ogóle się wahałam, przecież teraz miała Nibal, wystarczyłoby, żebym znikła. Gdybym nie wróciła do AWU, to nawet nie wiedziałaby, gdzie indziej mogłaby mnie szukać. 
A potem przyjrzałam się zmęczonym oczom mężczyzny i mogłam tylko wyciągnąć dłoń, chwytając tą jego, która akurat drgała niemrawo na stole.
— Ja... — Wiem przecież. Chciałam się odezwać, coś powiedzieć, ale mogłam tylko ścisnąć jego dłoń i znowu, tym razem nieco delikatniej, poszerzyć uśmiech.  — Ja też się cieszę, że. Że tu jesteś. Cholernie się cieszę. Ze mną, znaczy. — A potem zobaczyłam ten jego i już wiedziałam, że podjęłam odpowiednią decyzję. Odchrząknęłam, nie chcąc zamilknąć w połowie.
— Chciałabym wytłumaczyć, ale masz własne problemy. I raczej nie potrzebujesz moich. Więc czy to jest ten moment, w którym każesz odpierdolić się gówniarze czy mam cień szansy? — zarzuciłam, ale mieszanina uczuć mężczyzny na moment zbiła mnie z patyku. — Znaczy, to nie tak, ja nie potrzebuję decyzji i tak dalej, po prostu... — Pozwól mi na siebie patrzeć. Nie odtrącaj mnie całkowicie. Daj mi się pokręcić wokoło, nie potrzebuję wiele, bo prostu widzieć twój uśmiech. — Wiem, że naruszam granicę i tak dalej, i że pewnie będziesz miał kłopoty w pracy i tak dalej, i jeszcze tych dalej razy pierdyliard. — Ale mi naprawdę wiele nie trzeba.

Myślenie jest cnotą głupich [15]

Podniosła się z kucek, ogarnęła i tym samym nieco mnie uspokoiła, bo ostatnie czego potrzebowałem, to gówniara tarzająca się po ziemi.
— Brązowy? To dosyć ciekawy kolor. Ja nie mam ulubionego, wszystkie uważam za ładne — odpowiedziała, na co ponownie uniosłem brwi.
Czyli nie tylko ja tak uważam i możliwe, że kłamstwo-niekłamstwo na temat ulubionego koloru było nieco nietrafione.
Co się stało, to się nieodstanie.
I rzeczywiście, brązowy był bardzo ciekawym kolorem. Szczególnie gdy tak pięknie się skrzył, krył w sobie radość, momentami zawód. Gdy żył.
A ja znowu zaczynałem pierdolić.
— Oprócz tego, bardzo lubię jeść sernik z rodzynkami, zwłaszcza ten, który piekła moja babcia — rzuciła nagle, oczywiście znowu całkowicie z tyłka, obracając tor konwersacji o kilkanaście stopni. — Ja to generalnie lubię słodycze — dokończyła, na co mogłem znowu przewrócić oczami i zamknąć książkę. Zbyt mocno, agresywnie zamknąć książkę.
— Słuchaj, świetnie to wiedzieć i naprawdę niesamowicie się cieszę, że z taką chęcią opowiadasz mi o swoim życiu — bo później zawsze można było, to wszystko wykorzystać — ale czy ja prosiłem cię o biografię? Przyszedłem tutaj w sprawie korepetycji, a tymczasem nie wiem, czego nie wiesz, nie wiem, w czym mam cię podszkolić i zamiast tego dostaję pieprzenie, teatrzyk i odpierdalanie jakiejś maniany. Kochanie, ja bez twoich złamanych rubli sobie poradzę, gorzej z tobą i z twoimi zaległościami. Marnujesz czas i mój i swój.

Konfrontacja grupowa [6]

— Musimy pogadać. — W jednym momencie tego wszystkiego było za dużo, ona w końcu się uciszyła, dając mi pomyśleć, ale z tyłu czaiło się przypomnienie, że nadal byłam o milisekundy od mentalnego gwałtu wykonanego przez osobę, na której nieskrywanie mi zależało. Którą nazwałabym jeszcze niedawno przyjacielem, z tą dobrze wyczuwalną w tonie tęsknotą przez długi okres niewidywania się. A teraz nie byłam w stanie nawet nawiązać z nim prostej konwersacji, bez ucieczki, uchylenia się od jakiegokolwiek kontaktu, już nawet upijanie się z Fomą przyszło mi łatwiej niż godzenie z Dexterem.
Tym bardziej, że nie byłam teraz pewna czy w ogóle chcę to robić.
— Wiem, ale ja ciągle nie mogę nic powiedzieć — powiedziałam w końcu gorzko, czując cierpki posmak na języku, gdy spojrzenia chłopaków skrzyżowało się w jednym momencie. — Matce odwaliło, nie mogę... — Przeklęłam w końcu głośno, starając się nie uciekać spojrzeniem w bok czy na własne buty, bo ten drobny moment szczerości należał się. — Mam siostrę — podjęłam w końcu — nie mogę jej z nią zostawić — wyjaśniłam miękko, choć głos zadrżał mi nieco przy zaimkach. Nie mogłam, nie mogłam, nie mogłam. Tu nie chodziło w sumie o przemoc fizyczną, czy nawet psychiczną, tylko o to puste spojrzenie, które nawet przy mnie z dnia na dzień stawało się coraz bardziej mętne, a na które nie potrafiłam patrzeć. 

piątek, 23 marca 2018

Myślenie jest cnotą głupich [14]

— Co ty odpierdalasz? — parsknął, jak się spodziewałam. — Weź się podnoś i nie wygłupiaj, do kurwy nędzy. — Wlepił swój wzrok w stronice książki, a ja prawie natychmiast się podniosłam. — Chyba brązowy.
Rozumiem, czyli naprawdę musiałam go zdenerwować. W dodatku miałam dziwne przeczucie, że chłopak żywi do mnie cichą nienawiść. Kolejne przepraszam, zapewne rozzłości go jeszcze bardziej.
Potulnie spuściłam głowę, wlepiając wzrok w czubki swoich stóp. Moje buty były coraz bardziej zniszczone, ale nie pragnęłam mieć żadnych innych. Kiedyś brązowe, bogato zdobione mokasyny, a dzisiaj zniszczone kapcie, którymi można by wycierać kurz.
— Brązowy? To dosyć ciekawy kolor. Ja nie mam ulubionego, wszystkie uważam za ładne — odparłam chłopakowi, nie patrząc mu w oczy ani na moment. Nie byłam w stanie.
„Przepraszam” chciało wyrwać się z moich ust i uderzyć prosto w Nivana, jednak nie mogłam zrobić mu tego ponownie. Co jemu po moim przepraszam? Czułabym się wtedy jeszcze gorzej.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć w tej niezręcznej sytuacji. Moja głowa wciąż nie chciała spojrzeć wyżej niż w podłogę.
— Oprócz tego, bardzo lubię jeść sernik z rodzynkami, zwłaszcza ten, który piekła moja babcia — przełamałam ciszę, jaka panowała między nami. — Ja to generalnie lubię słodycze. — Musiałam koniecznie zmienić temat.

Myślenie jest cnotą głupich [13]

— Zdam się na mojego nauczyciela — odparła, uśmiechając się szeroko. Czyli jesteśmy w czarnej dupie, krótko mówiąc, bo co mam mówić, skoro nie mam zielonego pojęcia, czego to dziewczę nie ogarnia. Dlatego tylko kontynuowałem wystukiwanie rytmu piosenki na okładce księgi, przyglądając się zamyślonej dziewczynie i kminiąc, co można zrobić na sam początek.
— Jaki jest twój ulubiony kolor? — spytała nagle, ponownie wybijając mnie z rytmu, ponownie podejmując się zupełnie innego tematu i ponownie...
Ulubiony kolor?
Spodziewałem się czegoś ciekawszego, jakiejś petardy.
Wiesz, w pewnym momencie życia człowiek przestaje mieć coś takiego, jak „Ulubiony kolor”.
Nie przestaje mieć...
Pokręciłem delikatnie głową, zatrzymałem palce, przełknąłem ślinę, która zaczęła zalegać mi w gardle. Odpłynąłem na chwilę, zginąłem gdzieś w falach myśli. Knykcie zrobiły się białe, szczęki bolały, gniew znowu pojawił się zupełnie znikąd.
— Przepraszam! Jeżeli nie chcesz, nie musisz odpowiadać! Tylko wciąż mnie ucz, błagam! — powiedziała, nie, krzyknęła, zaczęła się drzeć jak nienormalna, przyprawiając mnie tym samym o migreny i dodatkowe oszołomienie, gdy padła na kolana.
Odetchnąłem głęboko.
Siedem sekund wdechu, Niv, trzymaj trzy, pięć wypuszczaj, słyszysz mnie, Nivan? Nivan, oddychaj, Niv, cholera jasna, nie panikuj. Nivan!
— Co ty odpierdalasz? — charknąłem surowo, obrzucając dziewczynę oburzonym spojrzeniem. — Weź się podnoś i nie wygłupiaj, do kurwy nędzy. — Otworzyłem znowu książkę, zagłębiając się w słowa, ginąc między wersami. — Chyba brązowy — dodałem.
Bo szary zginął gdzieś w międzyczasie.

Myślenie jest cnotą głupich [12]

— To od czego chcesz zacząć? — Spojrzał na mnie po krótkiej analizie notatek. Oczekiwał odpowiedzi, której sama nie znałam.
— Zdam się na mojego nauczyciela — odpowiedziałam mu, wciąż serdecznie się uśmiechając.
Może to dziwne, ale wydał mi się w porządku chłopakiem. Zwłaszcza że chciał mi pomóc, kiedy ja nie byłam w stanie zapłacić mu zbyt wiele. Dobra, istnieje szansa, iż patrzy on wyłącznie na korzyści, jednak ja pozwolę sobie wierzyć w jego bezinteresowność. Nie znałam jeszcze zbyt dobrze charakteru Nivana i być może nigdy nie będę mieć okazji, aby poznać, więc naszła mnie pewna myśl.
— Jaki jest twój ulubiony kolor? — wypaliłam nagle, kompletnie od czapy. Chciałam umilić mu ten czas, który musi ze mną marnować. Być może nie chciał opowiadać mi o sobie. Być może spławi mnie krótkim "odwal się". Być może znienawidzi mnie za wyrażenie chęci poznania go. Jednak ja miałam zasadę, aby nigdy nie skreślać nikogo na starcie. Nawet jeśli wygląda dosyć groźnie.
Przez jakiś czas nie powiedział nic.
— Przepraszam! Jeżeli nie chcesz, nie musisz odpowiadać! Tylko wciąż mnie ucz, błagam! — zupełnie szczerze wykrzyczałam tuż przed milczącym chłopakiem. Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, a następnie rzuciłam się na kolana.
Czasami potrafię palnąć takie głupoty.

Owadzia Heidi Klum [2]

Chłopak głośno prychnął na moje słowa, a ja w tym czasie chwyciłam Krzysztofa, który rwał się, żeby dotknąć swoimi włochatymi odnóżami włosów Nivana. Ja rozumiem, że zdecydowana większość mojej rodziny ma niebieskie włosy i bardzo je lubisz, ale Krzysiek, nie wolno. Wiercił się w moich ramionach, oglądając go z każdej strony i machała swoimi kończynami.
— Krzywdę? Jemu? Wygląda i zachowuje się świetnie, w przeciwieństwie do tych zasranych pająków, czemu miałbym zrobić mu krzywdę, co? — Przewróciłam oczami, prychając i podrapałam Krzysztofa w za rogiem. — Co to tak właściwie jest i dlaczego odnoszę wrażenie, że lada chwila upierdoli mi palca?
Uśmiechnęłam się niewinnie, mrugając oczami i zastanawiałam się, czy nie wyłożyć mu bardzo długiego wykładu na temat srebrników flyxijskich, ale wtedy niepotrzebnie zbyt dużo kart włożyłabym mu do łap. Bo kto wie? Lepiej być ubezpieczonym.
— No, nie wiem, Ty, Który Nie Cierpi Pająków i Trzeba Je Przed Nim Bronić. Wcale nie mam wrażenia, że chowasz jakiś środek owadobójczy czy coś — odpowiedziałam nieco zgryźliwym tonem, ponownie przewracając oczami. — To jest Krzysiu i dopóki nie zrobisz mu czegoś, co mu się nie spodoba, to zachowasz palce. Obecnie co najwyżej może się do ciebie przyczepić i... — Krzysio wykorzystał lukę w moim uścisku, wyrywając się i jako lądowisko wybrał sobie głowę Oakleya, z ciekawością tykając jego czuprynę, uszy, kark oraz twarz. — ...Zmacać cię od ramion w górę jak teraz. — Przeczesałam nerwowym gestem fioletowe kłaki i jęknęłam. — Trochę martwi mnie to, że ciebie lubi.

Powroty bywają przewrotne [19]

Znowu uciekła gdzieś myślami, rozglądała się po stolikach, znikała i choćby mi próbowali wmówić, że było inaczej, to doskonale zdawałem sobie sprawę z wszechobecnego niepokoju, który ją trapił. Ściągnąłem brwi, nie będąc zadowolony z faktu, że wróciła...
Cholera, będę to powtarzać w nieskończoność, ale wróciła, widzę ją, czuję ją, mam ją na wyciągnięcie rozdygotanej dłoni.
Jestem kurwa tak szczęśliwy.
Że wróciła, a jednocześnie była tak daleko. Mogłem po nią sięgnąć, ale ona zawsze odsuwała się o krok. Coś ją odsuwało, a ja nie mogłem jej dotknąć, złapać, chociaż musnąć palcami.
Odsunąłem papierosa od ust, przetrzymałem dym, spojrzałem na własną rękę. Rany, blizny, tatuaże. Beznadziejne cytaty podwalone z tumblra, gdy miałem pstro w głowie albo byłem tak napierdolony, że mógłbym sobie zrobić twarz najlepszego przyjaciela albo losowej osoby na dupie. Jak dobrze, że miałem jakiekolwiek resztki instynktu samozachowawczego.
Trzeba będzie je zakryć, ale to kiedy indziej. Jak zaplanuję. Jak dopracuję.
Wypuściłem dym, cud, że się nie udusiłem, patrząc na czas, jaki go przetrzymywałem.
Dziewczyna łypała wzrokiem na fajki. Chciała, potrzebowałem. Widziałem to. Jednocześnie ciągle się powstrzymywała.
Coś jest na rzeczy. Coś dziwnego. Coś, z czym nie chcę mieć niczego wspólnego, bo kości mi strzykały, że nic dobrego to nie zwiastuje.
Trzaśnięcie kartą o stół, które wybudziłoby nawet martwego ze snu wiecznego. Wzdrygnąłem się, cofnąłem i sam odłożyłem kartę.
— Musimy pogadać, dobra? Wiem, że skrewiłam, wiem, że niczego nie mówię i to jest nieogarnięte, ale naprawdę się cieszę, że tu jestem. Z tobą znaczy  i sama nie wiem dlaczego to mówię, ale no — wyjechała nagle, agresywnie, wcisnęła mnie w krzesło i odjęła od ust wszelakie słowa. Chwila przemyślenia, trawienia tego, co powiedziała i w końcu zderzające się kuleczki, które przy okazji trąciły kubełek z czerwoną farbą, a ta rozlała się nagle po moich polikach, czułem to, doskonale to czułem i znowu czułem się jak nastolatek, któremu jego zauroczenie właśnie powiedziało, że w sumie, to jest nawet fajny.
Jej pewność siebie i błysk w oku skutecznie mnie zdominowały i przycisnęły do ściany, spod której nie było drogi ucieczki.
— Ja... — Jak bardzo tego nie chciałem, tak właśnie teraz głos musiał mi się złamać. — Ja też się cieszę, że. Że tu jesteś. Cholernie się cieszę. Ze mną, znaczy. — Posłałem jej delikatny uśmiech.
Bo chyba pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem się, jakbym rzeczywiście coś znaczył.
Jakbym był dla kogoś istotny.

Konfrontacja grupowa [5]

— Heather, to nie tak. — Miałem ochotę samemu odwarknąć, a jak, kurwa? Powstrzymałem się, udając, że nie słyszę ani tego mało wybrednego komentarza, ani irytującego szlochu, który już chwilę później rozbrzmiał w pomieszczeniu. Zacisnąłem mocniej wargi, wciąż starając się nie patrzeć na rozgrywającą się wokoło nas scenę, aż w końcu przeciągnąłem się jak drapieżny kot, zanim skapitulowałem i zrobiłem krok w stronę płaczącej. Położyłem dłoń na jej ramieniu, próbując odszukać słowa, które miałyby wyjaśnić, ale takich nie było. 
Więc Williams płakała, zanim w końcu otarła oczy, wydmuchała nos w podaną przez mnie chusteczkę i nagle sińce pod oczami stały się jakoś bardziej zauważalne. Zaczerwieniony fragment skóry na szyi, widoczny przez odsłonięty kołnierzyk koszuli od mundurka.
Takie małe detale, ale chyba w końcu zdałem sobie sprawę, że Heather nie była głupia i zazwyczaj nie ukrywała rzeczy, które nie musiała trzymać dla siebie. Nie rozumiałem tylko jeszcze dlaczego, po co, co się takiego działo, że zawirowała po raz kolejny.
Gdzieś tam kryło się wspomnienie straty, gorzki posmak w ustach, gdy dłonie nawet przy podaniu chusteczki uniknęły otarcia się, jakby instynktownie dziewczyna próbowała uciec od kontaktu fizycznego, nawet najmniejszego.
— Musimy pogadać — powiedziałem w końcu, żeby przerwać tą irytującą ciszę, bo krzywe spojrzenie Jamesa, pociąganie nosem Heather nie stanowiło dobrych znaków. 

czwartek, 22 marca 2018

Owadzia Heidi Klum [1]

Nie licząc tego, że dosłownie wszystko się popierdoliło, to było nawet znośnie i dało się przetrwać te nieszczęsne tygodnie, a to unikając zawiedzionego moją osobą Yamira, a to zwiewając przed zrezygnowaną i zdenerwowaną Przewalską, a to wpadając na zupełnie psychopatycznego gówniarza z pierwszej klasy, który na starcie podniósł mi ciśnienie, ale jednocześnie niezwykle zaintrygował, a to zastanawiając się, co zrobić, żeby nie zwariować przez Hopecrafta, a raczej szepty o nim, bo trzy czwarte szkoły (możliwe, że w tym wszystkim i ja) miało na jego punkcie świra.
Dlatego chwilka odpoczynku, gdy mogłem złapać odrobinę samotności na, o ironio, korytarzu, była niczym wybawienie. Na horyzoncie nie było nikogo znajomego, plotkowano Heather, która to właśnie dość niedawno wróciła, a ja czułem wolność w czystej postaci. No, dopóki wokół mnie nie zaczął latać bliżej niezidentyfikowany, srebrny owad wielkości małego psa. I chyba byłem już nawet bardziej niż pewien, do kogo owy wybryk natury należał.
— Krzysztof! — Przewróciłem oczami i nie wiem, czy przez głos dziewczyny, czy dość nietypowe imię tego fruwającego monstrum, które aktualnie bardzo dokładnie mnie obserwowało. — Nie witaj się z ludźmi, którzy mogą ci zrobić krzywdę — rzuciła fioletowo włosa, wywołując u mnie głośne prychnięcie.
— Krzywdę? Jemu? Wygląda i zachowuje się świetnie, w przeciwieństwie do tych zasranych pająków, czemu miałbym zrobić mu krzywdę, co? — parsknąłem, obserwując zwierzątko. Zwierzę. Bydle, cholera jasna, bądźmy szczerzy. — Co to tak właściwie jest i dlaczego odnoszę wrażenie, że lada chwila upierdoli mi palca?

Myślenie jest cnotą głupich [11]

— W porządku! Może być numerologia! — rzuciła radośnie, łapiąc przy okazji potężną księgę i pakując mi ją w dłonie. „Numerologia, tom pierwszy”. Nie no, się panowie z oświaty postarali nad tym, żeby to wszystko ładnie się prezentowało. Idź pan z tym w cholerę jak dla emerytów przyzwyczajonych do prosto podanych informacji. — Potrzebujesz jakiś konkretnych materiałów? Ołówek? Długopis? — Zaprzeczyłem krótko, chociaż dziewczyna i tak zaczęła już szukać. — Czy ja także mam zaopatrzyć się w jakieś pióro? — Krótkie „Jak wolisz”, czy tam „Jak uważasz” byle zbyć dziewczynę i powolne wertowanie zaznaczonych kartek, byle pochłonąć tyle ile się dało. Jednak sam jeszcze przecież, tylko i wyłącznie według rozpiski materiału dla poszczególnych klas, tego nie miałem. — Proszę. Tutaj zapisuję dosłownie wszystkie fakty z zajęć. — Nagle w moich dłoniach wylądował do tego wszystkiego notatnik, jakby mi to w czymkolwiek teraz pomogło. Gryzmoły uczennicy, a podana czarno na białym bezdenna wiedza, do tego, mimo brzydkiej formy, bardzo czytelnie zaprezentowana. — Tylko nie przestrasz się tym, co zobaczysz na niektórych stronach. — Pokiwałem głową.
Kilka chwil analizy, poukładanie wszystkiego, szybkie przemielenie informacji. Szufladki się otworzyły, zagadnienia wpadły, a ja mogłem tylko uśmiechnąć się pod nosem, odsunąć dłoń od twarzy i wyprostować się, zerkając przy okazji na dziewczynę.
— To od czego chcesz zacząć? — spytałem, układając ręce na okładce księgi.

Letnia pogoda sprzyja nowym znajomościom [1]

Zrobiło się gorąco, upalnie i nastąpił ten czas, gdy musiałem zaczesywać włosy do tyłu i po prostuje wiązać. I jak bardzo tego nienawidziłem, dosłownie całym sercem i duszą, to niestety ratowało mnie to przed zapoconą twarzą (no może troszkę przesadzałem) oraz posklejanymi włosami (które i tak się sklejały, ale nie było to tak bardzo widoczne).
A piękne, słoneczne dni kuszą, żeby się przejść. Poobserwować. Poprzyglądać się i pooglądać, rozkoszując się przy okazji prażącym słońcem, bezchmurnym niebem i świętym, idealnym spokojem, bo dzięki tej ogromnej gwieździe na niebie nikomu nie chciało się krzyczeć, biegać czy popychać innych ludzi. Po prostu, wszyscy sennie snuli się wokoło i nikomu nie chciało się nikogo zaczepiać. Dlatego w pewnym momencie trafiłem na właśnie taką dziewczynę, chowającą się przed palącymi promieniami spadającymi z nieba, w cieniu drzewa. Uśmiechnąłem się pod nosem, po cichu obserwując, jak osóbka macha ołówkiem w lewo i prawo, tworząc jakieś ciekawe szkice na kartce. I w końcu mnie przyuważyła, w końcu podniosła wzrok, spoglądając na mnie rozkojarzona. Skinąłem głową na powitanie.
— Witam, witam i o zdrowie się pytam — powiedziałem, parskając śmiechem i pokazując zęby w szerokim uśmiechu. — Nie jest panience tutaj za gorąco? — zagaiłem, rozglądając się wokoło, jakbym chciał pokazać, jaka temperatura panowała tego dnia. — Łatwo się ugotować.

Ważki oraz fioletowe włosy [11]

Usłyszałam parsknięcie śmiechem, na co przewróciłam oczami, ale się uśmiechnęłam, bo musiałam przyznać, że moje zachowanie było ciut absurdalne. Weszłam do sali i nie mogąc się powstrzymać, najpierw podeszłam do półek, na których stały słoiczki ze skarabeuszami.
— Aż tak nie lubisz Nibyłowskiego? — Dotknęłam palcami szkła, obserwując robaki, które majtały swoimi odnóżami. Uśmiechnęłam się lekko, po czym zaczęłam szukać torby, bo jednak nie powinnam była się rozpraszać. W końcu miałam jeszcze żuka do ogarnięcia, Krzysztof pewnie się kręcił w kółko.
— Gdy tak bardzo uwielbiasz wszelakie owady i robaki, że nazywasz przydzielonego ci skarabeusza Mareczkiem, a potem widzisz reakcje profesora oraz jego zieloną twarz, to doskonale wiesz, że raczej się nie dogadacie w tym temacie — odpowiedziałam, wzruszając ramionami. — Więc może nie nie lubię, wolę go raczej unikać — mruknęłam, zaglądając pod ławkę, przy której zwykle siedziałam. Właściwie sprawdzałam wszystkie ławki, ale beżowej torby jak nie było, tak nie było. Przez chwilę wsłuchiwałam się w stukot kroków swoich i chłopaka, szurania jakichś przedmiotów.
— Na którym właściwie jesteś roku? — spytałam niepewnie. Miałam pewność, że w książce go nie było, a Vene raczej by go nie przeoczyła. Gdy brała się za zbieranie informacji, robiła to dokładnie. Ze swojej klasy go nie kojarzyłam, ze Słońca też nie. Może się przeniósł?

Odprawiając czarną magię [6]

Momentalnie na wzmiankę o zdjęciach chłopak się rozpromienił, a ja poszerzyłam uśmiech. Lubiłam, gdy był szczęśliwy. Świat przybierał wtedy zdecydowanie barwniejsze kolory.
— Z chęcią, będę miał co wywiesić nad łóżkiem, niech Lee zazdrości. — Roześmiałam się na jego słowa, stwierdzając w duchu, że trzeba będzie też zrobić parę zdjęć z Alexem. Skoro wrócił, to trzeba korzystać z jego obecności, bo jeszcze któreś zniknie ponownie i co będzie? Smutek, łzy i gorycz. — Humor jak to humor, wiesz, byle przeżyć i do przodu. Rozszerzenia jako tako idą, dobrałem mniej więcej to, co potrzebuję i lubię, więc nie jest tak źle, przynajmniej mogę czasem się odkorować nad swego rodzaju przyjemnością. Żartuję, jest strasznie, potrzebuję wakacji. — Parsknęłam śmiechem.
— Bramy Azylu są zawsze dla ciebie otwarte — powiedziałam i otworzyłam drzwi do pokoju, witając się po przekroczeniu progu z Vladdym, który rzucił na nas swoim szklanym okiem, a jego pluszowy pyszczek wykrzywił się w grymasie.
— Będziecie się herbatkować? — Odpowiedziałam jedynie szerokim uśmiechem i wyciągnęłam plecak spod łóżka, w którym trzymałam swój zapas herbat trzymający mnie przy zdrowych zmysłach. Misiek zaklął, widząc, jak wyciągam słoiczki z ziołami, suszonymi owocami, płatkami kwiatów oraz inne magiczne rzeczy. — Gorzej, będziecie odprawiać czarną magię — fuknął, padając na łóżko. Zignorowałam go.
— Trzymamy się znanych rzeczy czy jednak odprawiamy czarną magię?

Owadzia Heidi Klum [0]

Z czułością pogłaskałam Krzysztofa po srebrnym pancerzu w czarne paski, tuląc go do siebie. Ten okres bez zwierzaka zawsze mi się dłużył, także odliczałam tylko dni do oficjalnego czasu, gdy mogłam wbić dyrektorowi do gabinetu ze stertą papierów, argumentów i pajęczą pelerynką na plecach. Sądząc po jego minie, prawdopodobnie żaden członek rodziny Carter po mnie w tej szkole stopy jako uczeń nie postawi. Cóż… Warto było! Bo mam swojego Krzysia i nikt mi go teraz nie odbierze! Muahahaahaha. Dobry Boże, Izel, co ty odwalasz? Ogarnij swojego wewnętrznego imperatora wszechświatów.
Z miną oraz aurą najszczęśliwszego człowieka w uniwersum maszerowałam przez korytarze, trzymając w ramionach srebnika i ignorując resztę świata. Dopóki ktoś go nie zainteresował, a Krzysiu jako ciekawskie stworzenie musiał, po prostu musiał zbadać, kto to był. Dlatego nie zdążyłam nawet krzyknąć za nim, a on rozłożył swoje skrzydełka i poleciał za niebieską czupryną. Przeklętą niebieską czupryną, której właściciel raczej zadowolony nie będzie z faktu, że jakiś ogromny żuk się do niego przyczepił. Mogłam zrozumieć to nagłe zaintrygowanie Krzysia, ale dlaczego ze wszystkich osób musiał iść akurat do niego?
— Krzysztof! — krzyknęłam, zrywając się do biegu za beztroskim owadem. — Nie witaj się z ludźmi, którzy mogą ci zrobić krzywdę — powiedziałam srogim tonem i poprawiłam okulary, ale żuk z fascynacją latał wokół Nivana. Dlaczego się czuję, jak rodzic ostrzegający dziecko przed pedofilem albo seryjnym mordercą dzieci?

Myślenie jest cnotą głupich [10]

— Nie, nie trzeba, podziękuję — odmówił, a następnie usiadł we wskazanym miejscu. — Nie wiem, co aktualnie przerabiacie i nie jestem za bardzo przygotowany. Tak na surowo mogę pomóc ci porządniej tylko z numerologią.
— W porządku! Może być numerologia! — odparłam, przepełniona entuzjazmem, że chłopak wciąż chce mnie uczyć. Podałam mu grubą książkę, zatytułowaną "Numerologia, tom pierwszy". Nie był to zbyt skomplikowany przedmiot, ale jeden z niewielu, idący mi naprawdę opornie. — Potrzebujesz jakiś konkretnych materiałów? Ołówek? Długopis? — zapytałam podczas poszukiwania swojego notatnika. Jeśli zajrzałby do niego, mogłoby to mu ułatwić sprawę. — Czy ja także mam zaopatrzyć się w jakieś pióro? — Od razu zaatakowałam go ogromem pytań. Teraz przeszukiwałam biurkowe szafki, w których gdzieś ukryły się moje notatki. Sterta papierów zdawała się powiększać z każdym dniem, a zakreślacze wypisywały się w przerażającym tempie. Tak było. Ale kto wie, czy teraz, dzięki odpowiedniemu przygotowaniu, nauka nie przestanie sprawiać mi problemu? Na myśl o tym moją twarz przyozdobił uśmiech. Przy okazji znalazłam też zapiski, więc dziarsko ruszyłam w stronę chłopaka.
— Proszę. Tutaj zapisuję dosłownie wszystkie fakty z zajęć. — Dałam mu do ręki podniszczony notatnik. — Tylko nie przestrasz się tym, co zobaczysz na niektórych stronach. — Posłałam mu delikatny uśmiech.

Myślenie jest cnotą głupich [9]

— Pasuje mi każdy dzień od siedemnastej trzydzieści — odparła, a ja pokiwałem głową, kodując porę. Taka dość optymalna, zdąży się odpocząć po szkole, chwilka lekcji, a czas po wszystkim i tak zostanie. Rozglądnąłem się pospiesznie po pokoju, jak każdy, szczycił się swoimi osobliwościami, a przy okazji był dość miły w obyciu i przytulny. Zresztą, wszystko w porównaniu do mojego i yamirowego burdelu, który zapanował w naszym mieszkanku, było przyjemne i atrakcyjne. W sumie przydałoby się wywietrzyć już tego kilkudniowego capa, połączenia potu, bo dalej było niezwykle gorąco, fajek, jakiejś skarpety i pudełka po pizzy, którą jakiś czas temu zamówiliśmy. Bród i smród, nie ma co. Wyrzuciłem myśli z głowy, skupiłem się i zająłem miejsce, które wskazała mi dziewczyna. — Możemy zacząć teraz, jeśli ci to odpowiada. Wiesz, powinnam być na lekcji, a przynajmniej wykorzystam ten czas produktywnie. Rozgość się. Chcesz coś do picia? Mam wodę z kranu — spytała, na co w odpowiedzi jedynie pokręciłem głową i kontynuowałem szczerzenie się jak głupi do sera, bo chyba nic innego do roboty nie miałem.
— Nie, nie trzeba, podziękuję — odparłem szybko, zakładając nogę na nogę, gdy już usadowiłem się na siedzisku. — Nie wiem, co aktualnie przerabiacie i nie jestem za bardzo przygotowany. Tak na surowo mogę pomóc ci porządniej tylko z numerologią. — Rozpłynąłem się w myślach na myśl o ulubionym przedmiocie.

Powroty bywają przewrotne [18]

Przyjrzałam się bardziej mężczyźnie, dyskretnie rzucając od czasu do czasu okiem w kierunku innych stolików, zanim w końcu przyłapałam się, co właśnie zaczęłam robić. Zdecydowanie musiałam z tym skończyć, nie mam żadnej paranoi, nikt mi nagle nie wyskoczy zza winkla, żeby zabrać mnie z powrotem, nie, wcale, nie ma niczego takiego i, ojezu, Heather, wrzuć na luz.
Odetchnęłam głęboko, przeniosłam spojrzenie na paczkę papierosów. Jeszcze nie teraz, jeżeli sięgnę, wypalę z nerwów od razu całą paczkę, a będę potrzebować karmy dla palacza dopiero po tym, jak zabiję Jamesa, co pewnie też skończy się ostatecznie rakiem. Jak nie płuc, to przynajmniej ogaru.
I atmosfera uległa zmianie, stała się nieco bardziej cięta, a ja nie byłam w stanie się odezwać, wytłumaczyć co-i-jak, a facet przede mną zdecydowanie potrzebował pomocy i nawet nie wiedziałam co robić, i miałam wrażenie, że teraz jestem już kompletnie pusta, i że nadal jestem chrzanioną egoistą.
Jeszcze jakiś czas temu przeciągnęłabym się, odchrząknęłabym delikatnie, zagaiła temat i spróbowała naokoło dojść do sedna problemu, wyjaśniając wszystko. Ale miałam naprawdę dosyć bycia grzeczną dziewczynką, bo jeszcze do niczego mnie to nie zaprowadziło, więc nie zgrywałam kiepskiego uśmiechu, tylko uderzyłam kartą dań o stolik i warknęłam, co zabrzmiało bardziej jak pisk.
— Musimy pogadać, dobra? Wiem, że skrewiłam, wiem, że niczego nie mówię i to jest nieogarnięte, ale naprawdę się cieszę, że tu jestem. Z tobą znaczy — dookreśliłam, żeby miał pewność, bo z podkrążonymi oczami, rankami po wkłuciach na dłoniach i niepewną miną nie wyglądał na osobę, która w tej chwili łapała cokolwiek bez dopowiedzenia konkretnego — i sama nie wiem dlaczego to mówię, ale no. — Nie będę więcej milczeć. Kolejny ze złych nawyków.

Myślenie jest cnotą głupich [8]

— Jak sobie panienka życzy — powiedział, a ja otworzyłam drzwi zamkiem. No tak, o tej porze wszyscy byli na lekcji. Weszliśmy do środka, po czym chwyciłam swój plan lekcji i zaczęłam go przeglądać.
— Od razu mówię, że u mnie odpadają weekendy, no i środy — rzucił Nivan. To zrozumiałe. Przecież nikomu nie chce się pracować w dni wolne. Zwłaszcza w sobotę.
— Pasuje mi każdy dzień od siedemnastej trzydzieści — oznajmiłam stojącemu obok mężczyźnie. Dopiero zrozumiałam, że był ode mnie wyższy o jakieś dwadzieścia centymetrów. Jeszcze bardziej to mnie zszokowało, gdy przypomniałam sobie, iż nie urosłam ani o milimetr przez ten cały czas.
Wskazałam mu siedzenie w rogu pokoju, żeby mógł usiąść. Moje biurko (a właściwie nasze wspólne, jednak zdominowane przez moje rzeczy) było zawalone jakimiś papierami i sześcioma wielkimi księgami. Nie odprawiałam tutaj żadnych egzorcyzmów, to były zwyczajne braki w mojej wiedzy.
— Możemy zacząć teraz, jeśli ci to odpowiada. Wiesz, powinnam być na lekcji, a przynajmniej wykorzystam ten czas produktywnie. Rozgość się. Chcesz coś do picia? Mam wodę z kranu — Nawał informacji musiał odrobinę przytłoczyć chłopaka, bo przez jakiś czas w ogóle nie zareagował na moje słowa. Zaczęłam się zastanawiać, czy on na pewno chce mnie uczyć.
Bo w sumie, nigdy gościa na oczy nie widziałam. Nie miałam pojęcia, jak rozległa jest jego wiedza. Ale kości zostały rzucone i o odwrocie nie mogło być mowy.
Zwłaszcza, że sprawiał wrażenie sympatycznego chłopaka.
Gdyby tylko rzucił palenie...

środa, 21 marca 2018

Tu miejsca brak na twe babskie łzy [X]

— Wypiję wszystko, ale jeżeli wolno mi wybierać, to zdecydowanie herbata — odpowiedziała, a ja pokiwałam głową, kodując przy okazji informację, bo nie wiadomo, kiedy przyda się fakt, że akurat dziewczyna woli zielony napar od nabuzowanego kofeiną napoju, który nie dość, że śmierdzi, to pędzi mocz. No, ale co z tego i tak dałabym się pokroić za filiżankę arabici. — Nie wiem, jak mój brat może pić tyle tego... świństwa? — dodała po chwili, już ciszej, na co parsknęłam pod nosem... — Może nie świństwa, ale na pewno nie najlepszego napoju. W dodatku litrami, ile razy bym mu nie powtarzała, że nie powinien, to mam wrażenie, że zaczyna pić jeszcze więcej. Wiesz, że zdarza mu się chodzić na kawę w nocy? Myśli, że nie wiem, ale cóż, wiem też o tym, że zdarza mu się palić... — kontynuowała temat, a ja powoli kiwałam głową, dając jej się wygadać i mówić, i mówić, i mówić bez końca, bo to też jest człowiekowi potrzebne, szczególnie gdy zaczyna gubić się w rutynie i mieć gorsze chwile.
Odpływanie od życia przez takie pierdółki zdecydowanie było czymś nadwyraz potrzebnym w egzystencji każdej persony na globie.
Dlatego nie przerywałam jej, a słuchałam, cierpliwie. Również wtedy, gdy już złożyłyśmy zamówienie, gdy popijałyśmy swoje kawy i herbaty, gdy kroiłyśmy ciastka i zajadałyśmy się w najlepsze, zapominając o całym tym szambie.
Zdecydowanie lubiłam Wandę Przewalską.
I zdecydowanie nie chciałam, żeby coś jeszcze ją dręczyło.
Czy to popołudnie liczyło się jako dobry uczynek i chociaż trochę przeważyłam równowagę świata na tę lepszą stronę?

Myślenie jest cnotą głupich [7]

— Słucham? — Uniosłem brwi, orientując się, że rzeczywiście, większość ludzi nie miała w zwyczaju, tak jak ja, ignorować słów, które wiadomo, że wyleciały z ust towarzysza nieświadomie. Byłem najwidoczniej zbawieniem dla istot, które obracały się przy mojej osobie i na ich miejscu, dziękowałbym samemu sobie na kolanach za moją łaskę i to, że nie dopytuję się z uporem maniaka o jakieś niuanse niuansiki. Alleluja, chwalmy Niva. Ave Oakley. Ave ja.— Może wejdziesz? Zerknę na plan lekcji i ustalimy, w jakich dniach jest nam najwygodniej. — Zamrugałem zdezorientowany, słysząc słowa, które padały z jej ust z prędkością opróżniania magazynku karabinu maszynowego. Pokiwałem niemrawo głową, chciałem powiedzieć, że w sumie to się już przyzwyczaiłem do wszelkich dziwactw tej szkoły, no ale jak widać, jednak nie, bo wprowadzić w zakłopotanie potrafiła mnie zwykła dziewczyna, która po prostu szybko mówi.
— Jak sobie panienka życzy — odparłem mrucząco, odstępując na krok od drzwi, dając jej tym samym pole do manewru przy zamku, byle mogła otworzyć wrota do swojego królestwa.
Losie, przynajmniej na fajkach zaoszczędzę fortunę, a może i dwie.
— Od razu mówię, że u mnie odpadają weekendy, no i środy — rzuciłem, gdy już wparowaliśmy do środka i przyszło do uzgadniania. Nie miałem zamiaru pracować w weekendy i pozbywać się jedynego dnia, gdy mogłem posiedzieć w spokoju z Kumarem, chociażby przy głupiej fajce.

Myślenie jest cnotą głupich [6]

— Powiedzmy, że paczka pierwszych lepszych szlugów za godzinę. Byle nie ruskich — odpowiedział na moje słowa, a ja dostałam nagłego przypływu energii. Tylko nie wiem, czy mi to sprzedadzą... — Co ty na to? I jeszcze kiedy, dni, godziny, skryte marzenia...
Już miałam się zgodzić i odpowiedzieć mu na pytania. Również zaprosić do środka, abyśmy nie stali jak te słupy pod drzwiami, kiedy do moich uszu dotarły te dwa wyrazy. Skryte marzenia. Zaskoczyło mnie to tak bardzo, że przez chwile nie mogłam dojść do siebie. Na jakiś czas mnie zatkało.
— Słucham? — dopytałam dla pewności, jednak nie było to wcale konieczne. Doskonale usłyszałam, co powiedział, ale chyba wolałam być pewniejsza, że wyłącznie się przesłyszałam.
Nie, nie wolałam. Ja po prostu nie chciałam dopuścić do świadomości rzeczy, której najbardziej pragnę. Rzeczy, która była najokropniejsza na świecie, ale kiedyś wydarzyć się musiała.
Nie chciałam dopuścić tego do siebie, a tym bardziej nie chciałam, żeby facet, którego poznałam, przed chwilą wiedział, że najbardziej pragnę śmierci własnego brata. Nie odpowiadał mi jakiś czas, więc postanowiłam przerwać ciszę, jaka panowała między nami.
— Może wejdziesz? Zerknę na plan lekcji i ustalimy, w jakich dniach jest nam najwygodniej. — Każde słowo wypowiadałam z prędkością światła. Nie chciałam drążyć tematu o skrytych marzeniach. Zwłaszcza o skrytych marzeniach. Jeszcze brakuje, aby zapytał mnie, jakiego szamponu używam, albo jak mieli na imię moi rodzic...
„Loretta, znowu zaczynasz” – powiedziałam do siebie w myślach. Od jakiegoś czasu moja prawdziwsza strona zaczęła wymykać się spod kontroli i robiłam się coraz bardziej zarozumiała.

Myślenie jest cnotą głupich [5]

— Żartujesz? Wystarczy, że będziesz w stanie cokolwiek mnie nauczyć i to mi wystarczy. — Uniosłem brwi na słowa dziewczyny. Czyli w sumie pierwszy lepszy debil [ja] mógł przyjść, pociągnąć niezłą stawkę za pierwszą, jakże owocną według niego lekcję, ta by spokojnie zawaliła przyszły sprawdzian, a persona wyszłaby zwycięsko. Nie no, jak kto woli. — Powinniśmy przejść do Twojego wynagrodzenia. Mam do zaoferowania tylko ruble albo przysługi. Stawka w pieniądzach to... — Uśmiechnąłem się, słysząc wywód dziewczyny. Skoro sama zaczyna od kwestii finansowej, to nie narzekam i słucham cierpliwie, zaskocz mnie. — Cóż, lepiej będzie, jeśli sam coś zaproponujesz... — No, czyli nie zostanę zaskoczony. Wróć, jednak tak, bo dawno, ba nigdy w swojej karierze [nieistniejącej] nie spotkałem się z tym, żeby to pracujący ustalał stawkę, no ale co ja będę narzekać, jak mogę zażyczyć sobie ładnej sumki, zdesperowana dziewczyna zrobi dużo dla podwyższenia ocenki z Wróżbiarstwa, prawda? Parsknąłem cichym śmiechem, poprawiłem się w miejscu i zerknąłem uważnie na poważną dziewczynę, której smutny wzrok lustrował moją osobę.
— Powiedzmy, że paczka pierwszych lepszych szlugów za godzinę. Byle nie ruskich — dopomniałem się jeszcze, co chyba wlazło mi już w nawyk, którego wyplewić tak szybko nie będzie się dało. — Co ty na to? I jeszcze kiedy, dni, godziny, skryte marzenia...
Zdumienie wykwitło w czekoladowych oczach.
Wzdrygnąłem się, wyrzucając myśl z głowy. Nie.

Tu miejsca brak na twe babskie łzy [15]

Renee machnęła niedbale ręką, posyłając mi szeroki uśmiech, który naprawdę zdążyłam polubić, a chwilę później szła ze mną pod ramię, a prowadziła lepiej od niejednego mężczyzny na oficjalnych bankietach, i wyprowadziła mnie ze szklarni, za którą obejrzałam się smętnie, bo jednak zostawiłam tam nieposprzątane kartki, niedokończone notatki. Rozgardiasz czy burdel, jakby niektórzy to nazwali.
No cóż, chyba nie mogłam już się tam wrócić, bo nie wydawało mi się, że nagłe wyrwanie się biegiem w kierunku budynku, aby tylko posprzątać uznane zostałoby za normalną reakcję.
— Wolisz kawę, czy herbatę? — zapytała, zerkając na mnie kątem zielonego oka, a ja wzruszyłam niedbale ramionami.
— Wypiję wszystko, ale jeżeli wolno mi wybierać, to zdecydowanie herbata — odpowiedziałam jej i odwzajemniłam ciepły uśmiech. — Nie wiem, jak mój brat może pić tyle tego... świństwa? — mruknęłam po chwili pod nosem. — Może nie świństwa, ale na pewno nie najlepszego napoju. W dodatku litrami, ile razy bym mu nie powtarzała, że nie powinien, to mam wrażenie, że zaczyna pić jeszcze więcej. Wiesz, że zdarza mu się chodzić na kawę w nocy? Myśli, że nie wiem, ale cóż, wiem też o tym, że zdarza mu się palić... — rozgadałam się, odpływając gdzieś daleko i jakoś nie zwróciłam nawet uwagi na to, że już dawno zeszłam z pierwotnego tematu.
.
.
.
.
.
.
template by oreuis