sobota, 21 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [15]

— Oj kradniesz i to jak perfidnie, a Stwórcy mawiali, nie kradnij, Przewalska. Plus, nawet jakbym go zabrał, to napierdalałby o tobie jak katarynka, ućpałaś go czymś i teraz lata jak jakaś śnięta mucha z wkodowanym „Wanda” we łbie. Taka prawda. No i zresztą co, Wandziula? No, co? — zapytał, pochylając się do przodu z tym szelmowskim uśmieszkiem (ale nie trzydzieści cztery, bynajmniej). Parsknął śmiechem, a ja w odpowiedzi uciekłam wzrokiem, no bo jak to tak, ja przecież nic nie zrobiłam, nic mu nie dawałam, no nie wolno tak. — Proponuję się podzielić, wilk syty i owca cała, inaczej będę musiał mu ukrócić dóbr i zamknąć pod kloszem bez internetu — stwierdził i splótł ręce na klatce piersiowej.
Zerknęłam na niego niepewnie, przetwarzając informacje wszelakie, wszystko, co przed chwilą do mnie dotarło. Przysięgam, czułam się jak osaczone zwierzę, a jeszcze te błękitne oczy wywiercające we mnie dziury na wylot. No błagam.
— Nivan — mruknęłam, jakoś bez przekonania — po pierwsze, niczym go nie ućpałam, nic mu nie dodałam, nic nie zrobiłam, przysięgam. Po drugie, dzielić się człowiekiem? — zapytałam, spoglądając na chłopaka z ewidentnie malującym się na mojej twarzy niezrozumieniem. No bo jak to tak. — Znaczy, ja mogę, ale błagam, nie zaczynajmy liczyć godzin spędzonych z Yamirem, no proszę cię. Osiemnaście lat ma, dorosły jest w realnym, raczej może już łazić gdzie chce i z kim chce — stwierdziłam, po czym szybko opuściłam wzrok i zaczęłam bawić się palcami. — No i nic. No.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis