niedziela, 30 września 2018

Skrzaty ich nienawidzą, odkryli metodę... [X]

— Houston, chyba mamy problem! — Zanim się obejrzałem, nowy chłopak praktycznie zniknął pod naporem małych cholerstw, które wiły się wokół niego jak pierdolone robaki. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo irytujące potrafiły być wkurwione chochliki, zwłąszcza, gdy zdążyłeś wykurzyć (znaczy kulturalnie uśpić), członka ich stada. Cała ta dzika, zwierzęta hierarchia i inne rzeczy przyprawiały mój jedynie logicznie-niehumanistyczny umysł o migrenę, normalnie jak w jakiejś średniowiecznej, kiepskiej nowelce, w których uwielbiały się zaczytywać moje starsze i młodsze siostry. 
Heather ruszyła na pomoc nowemu, gdy ja zająłem się dobijaniem resztek z naszego niedoszłego pola walki. Odrzuciła najpierw jednego, potem drugiego stworka, a kolejne Asu był w stanie sam strząsnąć z siebie, mimo faktu, że małe diabelstwa piszczały, jakbyśmy jakkolwiek ich mordowali.
Na co zaczynałem mieć ochotę, gdy kolejny uczepił się mojej nogi, zębami rozpruwając ponownie materiał. Nie zdziwiłbym się, gdyby Mińsk po usłyszeniu naszego późniejszego raportu, kazałby nam dodatkowo zapłacić za zniszczenie kostiumów przeciwchochliczych, tutaj przecież na uczzelni już nie takie cyrki się działy. Znaczy, to w całości był jeden wielki cyrk. 
Jeszcze tylko nie rozgryzłem, czy byliśmy jako brać studencka widzami, czy raczej zajmowaliśmy się tą stroną zabawiającą pozostałą gawiedź. 
Całe szczęście, dwie godziny później całe stado chochlików znalazło się w szczelnie zamkniętych workach, które zostawiliśmy nauczycielom już do ogarnięcia, nasza robota się skończyła. Ubabrani krwią, smarem i łzami chochlików wracaliśmy normalnie jak zwycięzcy. Powiedzmy. 

Karmimy raka [X]

— Jestem cały do twojej dyspozycji, Heather — odparł, zmieniając tym razem ton rozmowy, która zmierzała w zdecydowanie zadowalającym mnie kierunku. Krążyliśmy wokół siebie niczym banda młodocianych szczeniąt, nie bardzo orientując się co robić, jak robić, gdzie robić, ani w ogóle w jaki sposób wyjść z jakąkolwiek inicjatywą. W towarzystwie gadatliwego Mińska, któremu nerwy w końcu puściły, za co winiłam osobiście piekielne zebranie, na którym przytrzymał nas w ostatnim czasie parę iście męczeńskich, i ruchliwej, chociaż milczącej Miszy, wszystko wydawało się odrealnionym snem.  —  Koniec tego tygodnia jak najbardziej mi pasuje —  dodał, na co skinęłam głową, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Kto wie, może coś jeszcze ciekawego z tego wyjdzie, bo póki co zdecydowanie miałam wrażenie, że zasługiwałam na przerwę w tym tygodniu. Miesiącu. Życiu. No, ale nie przesadzając, zamierzałam naprawić sytuację z wnerwiającym braciszkiem, bo Miracles powoli pozwalał sobie na za dużo, będąc przewodniczącym, ogarnąć jakoś dalsze plany życiowe i skończyć ostatni rok szkolny. 
Wszystko do zrobienia. Z odpowiednią pomocą, w odpowiednim towarzystwie, z dozą humoru i optymizmu, mogłam spokojnie zakładać już różowe okulary, nie przejmując się całkowicie resztą obowiązków, które gdzieś tam jeszcze czekały. Papieru? Nibal? Ech, o tym przypomnę sobie jutro, mam jeszcze czas na to wszystko.
Na razie oczy Amadeusza zdecydowanie zbyt ładnie lśniły.

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [X]

Nie wyrażała sprzeciwu. Wyjątkowo przystanęła na propozycję, posłusznie uchwyciła moją dłoń i podciągnęła się do góry, by za chwilę spleść palce z tymi moimi, co spotkało się z moją aprobatą, a może i nawet delikatnym rumieńcem na twarzy. Chwała ciemnej skórze, że dojrzeć na niej przebarwienia graniczyło z cudem.
— Dziękuję — rzuciła z tym swoim uśmiechem. Rzuciła i przytuliła się do mnie. Rzuciła i po prostu dalej trwała, a ja jedynie starałem się nie oddychać za głęboko, bo odnosiłem nieodzowne wrażenie, że za chwilę utopię się deszczem. Prawdopodobnie wciągnąłem dłoń na jej plecy i lekko ją po nich pogładziłem, cicho prychając i kręcąc głową.
— I przepraszam.
Dodała, a ja już nie odpowiadałem, jedynie wpatrywałem się w czubek blond fryzury i cieszyłem się z możliwości posiadania jej tak blisko siebie, jak bardzo egoistycznie to nie brzmi.
Wszyscy byliśmy egoistami.
Wszyscy chcieliśmy zagarniać jak najwięcej dla siebie.
Ot co.
Może potem po prostu poprawiłem bluzę na jej ramionach. Może potem po prostu pomogłem jej założyć buty. Może potem po prostu zabrałem ją do szkoły, następnie wprowadzając do swojego akademika. Może świecił pustką, odkąd Oakley się stąd wyniósł. Może rozłożyłem ręcznik na swoim łóżku i może zachęciłem ją do zajęcia na nim miejsca. Może wyciągnąłem drugi i zarzuciłem go na głowę Przewalskiej. Może zacząłem delikatnie przecierać jej włosy materiałem, starając się odciągnąć od nich jak najwięcej wilgoci. Może przy okazji patrzyłem na nią z delikatnym uśmiechem i rozmarzeniem w oczach.
Może potem przytknąłem ciepłą dłoń do jej ciepłego policzka.
Może, ale tylko może.

sobota, 29 września 2018

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [22]

Odsunął się i może troszeńkę się skrzywiłam, bo wcale nie tego pragnęłam, i może chciałam po prostu znowu się do niego przysunąć albo wręcz odwrotnie, przyciągnąć go do siebie, ponownie wsunąć palce w te kręcone, mokre włosy i szepnąć do uszka, że jakoś to wszystko się ułoży, że będzie dobrze. A następnie zdjął z siebie bluzę i po prostu zarzucił mi ją na ramiona, nawet jeżeli już nic miało mi to nie dać. Uśmiechnęłam się delikatnie, ciut zaskoczona samym gestem. A
— Powinniśmy wracać, robi się coraz zimniej — stwierdził Yamir, a następnie podniósł się na swoje nogi i posłał w moim kierunku uśmiech. Nieporadny i dziwnie kontrastujący z zaczerwienionym nosem oraz oczami od łez.
Podał mi swoją dłoń, a ja przyjęłam ją z wielką chęcią, może i ściskając ją ciut bardziej niż powinnam. Ale w końcu cała ta nasza rozmowa była czymś więcej niż powinniśmy sobie pozwolić.
Jednak w tamtym momencie po prostu wolałam o tym nie myśleć.
— Dziękuję — mruknęłam nieporadnie, podciągając się na ręce Hindusa i splotłam swoje palce z jego.
Westchnęłam, przylgnęłam do drugiego ciała, szukając odrobiny ciepła, bo naprawdę zrobiło mi się chłodniej i zacisnęłam mocno powieki, stwierdzając, że wolę po prostu skupić się na jego oddechu niż złotym spojrzeniu.
— I przepraszam.

Idziemy zaszaleć [10]

— Po prostu się dobrze bawmy, tak myślę? — mruknęła nieswojo Wanda, na co miałam ochotę westchnąć głęboko, marudząc, że to ona tutaj jest świeżynką, niosącą nam, starym już babom, energię. No, może wyłączając Miszę z Diaskro, ale Miśka była panią profesor, więc się nie zaliczała do tego, a Diaskro, cóż, to była Diaskro. — Tak, bawmy się dobrze i może upijmy do nieprzytomności, bo w końcu kto nam zabroni! — Skinęłam głową, bo ta wersja podobała już mi się o wiele bardziej. Ruszyłyśmy raźnym krokiem przez las, rozmawiając luźno na tematy ważne mniej lub bardziej, choć raczej to przypominało nawijanie o pogodzie. W końcu dotarliśmy do baru-klubu czy jak można było nazwać Trumienkę Truposza, której nazwa przypominała kształt budynku. Dosłownie. Większość rzeczy w środku była stylizowana na klimaty filmów z wampirami, bo pewnie sporo właściwych narodowców z Taigi, by się oburzyło na przyrównania takich rzeczy do ich gatunku, ale cóż. Rozsiadłyśmy się wygodnie w jakimś odosobnionym stoliku w kącie, gdzie muzyka nadal łupniła, ale już nie rozrywała uszu, a przy tym oddaliłyśmy się nieco od wydzielonej części parkietu do tańca.
— Zamawiamy coś na start czy chcecie iść potańczyć? — spytałam, przyglądając się niedbale porozrzucanym ulotkom z rozpiską drinków i przekąsek, jakie były tutaj dostępne. Przydałoby się też coś od razu do jedzenia zamówić, o ile upijalność Hery znałam, Miśki mogłam oceniać na podstawie jej skrętów, to Diaskro i Wanda pozostawały pod tym kątem nadal elementem nieobliczalnym. Mimo wszystko wolałabym nie targać z powrotem do akademików zalanych w trupa dziewczyn. 

piątek, 28 września 2018

Skrzaty ich nienawidzą, odkryli metodę... [9]

— Mają zbyt twardą skórę, strzałki musiałyby być chyba z vibranium, żeby się przez to przebić — rzucił okularnik w moją stronę, na co już po raz kolejny w ciągu tej jednej godziny przewróciłem oczami. No bo może lepiej było już załatwić te strzałki z vibrant... vbra… cholernego vibranium, może byłoby choć ociupinkę bezpieczniej, czyż nie? — Au, kurwa. — O właśnie, o tym, kurwa, mówiłem.
Zdecydowanie w całej tej sytuacji wolałbym stać sobie na uboczu, nieudolnie celować z tej dmuchawki czy innego cholerstwa i modlić się, że jednak trafię, by nie biec po kolejną, utraconą strzałkę. A tutaj, no cóż, trzeba było się przemóc, zignorować krzyki Dextera, który dalej próbował zrzucić ze swojej krwawiącej nogi małego skurwysyna (no tu akurat musiałem się z nim zgodzić), i po prostu z niemałym przerażeniem czy obrzydzeniem pochwycić swoją ofiarę i włożyć dłoń prosto między te rekinie zęby, prawdopodobnie tylko czekające na ociupinkę odsłoniętej skóry.
W co ja się wpakowałem.
Skrzaty piszczały, wrzeszczały i rzucały się na nas w szaleństwie walki, a ja miałem wrażenie, że zaraz dosłownie utoniemy pod ich natłokiem, a jedyną szansą na nasz ratunek było mocne staniecie na nogach, aby po prostu się nie przewrócić. Bo od pewnego momentu już nawet nie mieliśmy szans włożyć im naszych zgrabnych dłoni do pyszczków.
— Houston, chyba mamy problem! — krzyknąłem, może i ciut panikując, podczas gdy starałem się w jakikolwiek sposób strzepnąć te małe cholerstwa ze swoich ramion.

środa, 26 września 2018

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [21]

I rzeczywiście, objęła mnie, przytuliła, jak to zbłąkane dziecko. Otuliła ramionami, palce zaciskając to na mojej bluzie, to na włosach, z których pewnie dało radę wycisnąć i wykręcić wodę. Prawdopodobnie nie były miłe w dotyku, kleiły się do rąk i były po prostu obrzydliwe.
I mimo tego, jak paskudnie w tamtym momencie nie wyglądałem i się nie zachowywałem, ta wciąż mnie trzymała, szeptała słodkie jak ulepek i czułe słówka, wprost na ucho, owiewając skórę przyjemnym, ciepłym oddechem.
Czułem ciarki przebiegające po całym moim ciele. Nie wiedziałem, czy z powodu wydechów, które lądowały po mojej stronie, dotyku palców, czy samej obecności dziewczyny, która raczej nie miała zamiaru mnie zostawiać. Przynajmniej nie teraz.
A tego chyba potrzebowałem, bo coś ostatnimi czasy często żegnałem się z ludźmi.
Dłonie zjechały na twarz. Usta znalazły swoje miejsce na raczej chłodnym nosie. Uśmiech zawirował na wargach, a ciepło rozlało się po moim organizmie.
Sama również drżała, dopiero teraz byłem w stanie to zauważyć.
Prędkie odsunięcie się, przecierając dłonią zagilany nos, za chwilę ściągając z siebie bluzę i nie czekając na żadną reakcję, zarzucając ją na ramiona Przewalskiej. Chrząknąłem.
— Powinniśmy wracać, robi się coraz zimniej — stwierdziłem, układając usta w pozytywnym grymasie, co musiało wyglądać raczej nieciekawie w połączeniu z czerwonymi oczami i smugami na buzi.
Nie lubiłem tych chwil słabości.
Bałem się płakać.
I coraz bardziej żałowałem, że w jakiś sposób się otworzyłem i wyszedłem na paskudną beksę z trybem paniki.
Nie czekałem, podniosłem się i wyciągnąłem dłoń do przemoczonej Wandy.

Idziemy zaszaleć [9]

— Wyglądasz pięknie.
I zanim zdążyłam się uśmiechnąć, podziękować i może zarumienić, ledwo chwyciłam za torebkę, a Heather już porywała mnie za drzwi pokoju, łapiąc za dłoń i ciągnąc w kierunku drzwi. I może i parsknęłam śmiechem, ciut zaskoczona całym tym entuzjazmem i pozytywnością.
Ale czy narzekałam?
Wręcz przeciwnie.
I w końcu dotarłyśmy przed akademik, gdzie od może i dłuższej chwili czekała na nas reszta kobiecej, silnej i niezależnej grupki, stukając w zniecierpliwieniu obcasami o posadzkę. Wszystkie skinęłyśmy sobie głową i posłałyśmy jeszcze ciut niezręczne uśmiechy w powitaniu.
— No, to oficjalne przywitanie. Miśka, Wanda, Hera, Diaskro, idziemy się bawić i wszystkie się już znamy. — Zerknęłam kątem oka na dzisiaj wyjątkowo energetyczną Heather, mając wrażenie, że zaraz nam odfrunie w całym tym podekscytowaniu. — Jakieś specjalne życzenia na nockę? – dopytała jeszcze, no i przysięgam, brakowało mi tylko klaśnięcia w dłonie.
Westchnęłam cicho, zmarszczyłam czoło, a następnie po prostu rozpromieniłam się, gdy szeroki uśmiech wsunął się na moją twarz.
— Po prostu się dobrze bawmy, tak myślę? — mruknęłam, raczej niepewnie i wzruszyłam ramionami, aby następnie spotkać się z karcącym wzrokiem blondynki. No tak, za mało energii, za mało pasji i tak dalej. Westchnęłam i wyprostowałam się dumnie, zadzierając nos. — Tak, bawmy się dobrze i może upijmy do nieprzytomności, bo w końcu kto nam zabroni!
Oj, miałam wrażenie, że całe to wyjście zakończy się w ciekawy sposób.
Miejmy tylko nadzieję, że wszystkie wrócimy do akademika bez żadnych strat fizycznych czy psychicznych.

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [20]

I patrzyłam, jak się rozpadał.
Jak płakał, jak słone łzy zostawiały nieładne ślady na tej ciemniejszej skórze, jak drżał i nawet jak po prostu leciało mu z nosa, nie najpiękniej, zdecydowanie nie poetycko, ale chyba życiu było ciut daleko od poezji.
I przysunął się do mnie, zostawiając dłońmi na trawie złoty ślad, twarde źdźbła. A ja otworzyłam ramiona i gdy już się do mnie doczołgał, dostał się do mnie na tyle blisko, bym poczuła jego oddech, to zamknęłam swoje ręce wokół niego, dłonie zacisnęłam ciut mocniej na koszulce, a może palce wplotłam we włosy i zaczęłam szeptać do ucha, bo chyba więcej nie mogłam zrobić.
Kto wie, może nawet były to bezsensowne, słodkie słówka, które często nie miały pokrycia z rzeczywistością, ale chyba właśnie tego potrzebował.
Albo potrzebowaliśmy.
Palcami przeczesywałam te kręcone, cudowne włosy, a cudowny chłopak dalej drżał pomiędzy moimi ramionami, niemiłosiernie się krzywiąc, zaciskając powieki i ukrywając te równie cudowne złote oczy, w które właśnie wtedy chciałam spojrzeć. Aby po prostu się upewnić, sprawdzić i przekonać się, że jest to po prostu chwilowe, że w końcu będzie dobrze i że wszystko się poskłada.
I w końcu sama zaczęłam drżeć. Nie do końca wiem, czy z zimna, czy po prostu od tych wszystkich emocji.
A później wzięłam jego twarz pomiędzy dłonie, kciukami przejechałam po tych dalej zamkniętych powiekach, po policzkach i po żuchwie, aby następnie musnąć czubek nosa ustami i jakkolwiek się uśmiechnąć.
Beznadziejnie, bo beznadziejnie, ale zawsze coś.

Karmimy raka [11]

No i wlepiła we mnie te czyste, błękitne oczęta, w których ponownie się utopiłem, przy okazji jedynie siląc się na błogi uśmiech, bo chyba nie było co się krzywić, czy uciekać. Do tego lekko się zarumieniła, dosłownie lekko, pozwalając subtelnemu różowi wlać się na policzki, uszy, może nieco ściekając przy okazji na szyję, jednak w zdecydowanie śladowych ilościach. Oczywiście wszystko z wisienką na torcie w postaci delikatnego uśmiechu, który zawirował na pełnych, utrzymanych w ładnym kształcie, ustach.
I na chwilkę zamilkła. Oboje zamilknęliśmy, po prostu się na siebie lampiąc, jak cielaki na malowane wrota.
— Pewnie — rzuciła w końcu, powoli się wybudzając i nieco żywiej łypiąc tymi ładnymi oczami. Pokiwałem głową, zdecydowanie ukontentowany tą odpowiedzią, a już za chwilę dotarła do mnie reszta wypowiedzi — uhm, pasowałby ci koniec tego tygodnia? Albo jakiś dzień w przyszłym? — dopytała.
— Jestem cały do twojej dyspozycji, Heather — odparłem, przypominając sobie, jak przeszliśmy na per „ty”, bo czułem się staro. Przynajmniej na pamiętnej parapetówce, którą wspominam z supłem zawiązującym się gdzieś na przewodzie pokarmowym i ze względu na towarzyszące temu emocje, jak i chyba już wieczny wstyd, jaki miał się z tym łączyć. — Koniec tego tygodnia jak najbardziej mi pasuje — dodałem, orientując się, że za bardzo jej nie naprowadziłem, a do tego lekko się zawiesiłem, co nie powinno mieć miejsca.

wtorek, 25 września 2018

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [19]

Zerkanie na nią nieco otumanionym wzrokiem było chyba jedyną rzeczą, na jaką mogłem się w całym tym amoku zebrać. Wszystko przepełnione sapaniem, charkaniem, może nawet chlipaniem i dziwnym smarknięciem, które pojawiało się raz na jakiś czas.
Chyba się poryczałem i może nawet poleciał mi gil, nie byłem do końca pewien, wiedziałem jedynie, że wbijałem w nią wciąż przerażone spojrzenie, słuchając uważnie, co ona ma do powiedzenia.
Nie do wykrzyczenia, nie do wywrzeszczenia, a do powiedzenia, wręcz wyszeptania.
Cały monolog, wszystko odpowiedzią na moje słowa, a jednocześnie odpowiedzią na niewypowiedziane, od tak dawna wiszące w powietrzu, w atmosferze między nami, wypisane na naszych czołach, ciałach, ustach, lecz nigdy niedopuszczone do głosu. Jedynie kumulowane w wielu miejscach, by finito nas rozszarpać i pozostawić ptakom.
Czułem czerwoną twarz, czułem łzy piekące policzki, czułem ból oczu, czułem gardziel, czułem nawet palce zaciskające się na trawie, wbijające w glebę, zahaczające o kamienie, lekko podważające paznokcie. Czułem ogień pod skórą na piersi, świadom byłem, że runy właśnie wypalają tkanki, żarząc się pięknymi odcieniami złota. Czułem, że parzą moje palce, natrafiając bezpośrednio na ścięgna, doprowadzając mnie do szaleństwa, którego jednak okazać nie miałem zamiaru.
Bojąc się, piekielnie bojąc i piekielnie cierpiąc, przysunąłem się do niej, wręcz doczołgałem, byle się przytulić. Nie ją. Się.
Ponownie czułem się jak dziecko, którym targnęły emocje.
A pojedyncze źdźbła trawy twardniały i robiły się coraz cięższe. I cięższe. I cięższe. Leniwie zastygając bez ruchu. Mieniąc się najszczerszym złotem.

Ćpanie herbaty to nie przestępstwo [3]

Odpowiedź definitywnie młodej nakręconej nie za bardzo przypasowała i ślepy zauważyłby, że jorgnęła się do tego, że wcale tak kolorowo nie było. W sumie, jeśli mam być szczery, to każdy by się jorgnął, że kolorowo nie było i tyle.
— Tak, tak. — Skrzywiłem się, widząc, że nie zamierza kończyć i będzie drałować temat do upadłego. — A ja jestem złotą rybką, Kwiatku — rzuciła, może cicho westchnęła, na co przewróciłem oczami, bo co to wszystko miało znaczyć, co? — Może nie wyglądam na najbardziej godną zaufania osobę i siłą wcisnęłam ci wianek na głowę, naruszając twoją przestrzeń osobistą, ale jeżeli mogę jakoś pomóc, to mów. I dla formalności, i żeby tradycji stało się zadość, zapraszam na herbatę.
Herbata.
Czyżby to była ta słynna i sławna w całej placówce Eternumowa? Księżniczka ziołowych mieszanek, pierwsza dama herbat wszelakiej maści i wybitnej jakości znawczyni? Pani chodzę wszędzie z imbryczkiem, a wyglądam jak chuderlawy skrzat, który smęci się za tobą w wolnych chwilach, doglądając, czy wszystko jest ok?
Tak, chyba ona, a zielone oczy tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu.
Łypnąłem na nią nieco łagodniej.
— Naprawdę jest ok. Dziękuję za troskę. Ale na herbatę to z chęcią przystanę — dodałem, uśmiechając się delikatnie, bo jednak być w tej szkole i chociaż raz nie wypić z Eternumową herbaty? Grzech. Ciężki do tego.

poniedziałek, 24 września 2018

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [18]

Plecy uderzyły o mokrą, chłodną, twardą ziemię. Powieki uchyliły się ciut szerzej zszokowane całą tą sytuacją, płuca domagały się kolejnego, łapczywego oddechu, który pozwalał utrzymać świadomość, a łzy zostawiały nieładne ślady na twarzy.
Zastukałam palcami o trawę i może zrobiła się ciut bardziej zielona, niż chwilę temu.
Obróciłam głowę, policzek oparłam o grunt i spojrzałam na niego. Słowa nie docierały do uszu, a jeżeli już, to były lekko przygłuszone. I może lepiej, sądząc po mimice i szeroko rozchylonych wargach, nie były to zdania, które miały pokrzepić moje serce.
Zresztą nic dziwnego, chwilę temu znajdowałam się jeszcze pod taflą wody, a jeszcze kilka chwil przed tą sytuacją chłopak powtarzał, że nie podoba mu się ten pomysł.
Zamknęłam oczy, wypuściłam powietrze z płuc i podniosłam się do pozycji siedzącej. Powoli, nigdzie się nie spiesząc, nie uciekając. Schowałam twarz pomiędzy dłońmi, przetarłam ją kilka razy, po raz kolejny podniosłam wzrok na wściekłego złotookiego chłopaka, który ostatecznie skończył swój monolog, chociaż miało się wrażenie, że zaraz rozpocznie go od nowa.
I chyba wcale by mi to nie przeszkadzało. A następnie ja zaczęłam mówić. Nie krzyczeć, nie wrzeszczeć, prędzej temu było do marnego szeptu i lamentu.
Że też jest głupi i że jest ślepy mimo tych bardzo ładnych oczu, że również go nienawidzę, że nie obchodziło mnie, co mówił, że też go kocham, kochałam, że nie planuję umierać, że to nie on siedział przez kilkadziesiąt minut pod prysznicem, rycząc, że to nie mu pewna ignorancka czy niewidoma osoba, złamała serce i że wcale nie planuję nigdzie iść, nawet jeżeli teraz chciałabym zapaść się pod ziemię czy po prostu wrócić do domu.
Kto by pomyślał, że to aż tyle wytrzyma, prawda?

Skrzaty ich nienawidzą, odkryli metodę... [8]

— Kurwa, kto w ogóle wpadł na tak pierdolnięty pomysł usypiania skrzatów — burknął pod nosem chłopak, naciągając rękawice na dłonie. Przewróciłem oczami, uśmiechając się cierpko, co raczej nie było zbytnio widoczne przez osłaniający twarz hełm. Jedna pozytywna rzecz w tym wszystkim, Heat nie może mnie opierdolić za dodatkowe wkurwianie nowego dzieciaka. Któremu ani trochę nie ufałem, ale to już inna, całkowicie odbiegająca od aktualnie toczącej się sprawy kwestia. — Jakby, halo, nie wymyślono strzałek do usypiania czy innego cholerstwa?
— Mają zbyt twardą skórę, strzałki musiałyby być chyba z vibranium, żeby się przez to przebić — poinformowałem go, zerkając kątem oka jak Heather łapie kolejnego stworka, któremu zaraz wepchnąłem rękawiczkę do gardła. Zakrztusił się kilkukrotnie, pomarudził, próbował zacisnąć zębiska, ale dzięki materiałowi niczego nie poczułem, aż w końcu wydał z siebie niezidentyfikowany pisk i zwiotczał w ciągu kilku sekund. Plus dla nas, jednego mniej, jak dobrze pójdzie, to powinniśmy uwinąć się w ciągu kilku godzin.
— Au, kurwa — jęknąłem, widząc jak kolejne stworzenie rzuca się na nas, tym razem zaciskając zębiska na mojej nodze. Materiał nie był tak gruby jak przy rękawicach, więc paskudnie ostre zęby przebiły skórę, a wątpliwa woń krwi jedynie zachęcała kolejne skrzaty do wdania się w bójkę. To jednak będzie nieco trudniejsze, niż przewidywaliśmy. 

Karmimy raka [10]

Mińsk wdał się w jakąś jednostronną dyskusję z Miszą, która przypominała bardziej monolog rozwścieczonego, głodnego niedźwiadka, z bajek puszczanych dzieciom o godzinie dziewiętnastej. Wieczorynka i inne sprawy tego typu, skupiłam się na tyle mocno na wsłuchiwaniu się w pomruki pełne oburzenia dyrektora, że prawie przegapiłam pytanie, zadane mi przez Amadeusza. 
— Wyjdziemy kiedyś na kawę? — Krótkie, szybkie, bezprecedensowe, całkowicie wybijające mnie z rytmu, przez moment miałam wrażenie, że się jedynie przesłyszałam. Uniosłam wzrok na postać profesora, który stał obok, wyglądając na tak samo zagubione, co ja. Pozostała dwójka nadal uczestniczyła ze sobą w rozmowie (o ile można było ich konwersację w ten sposób nazwać), nie przejmując się nami całkowicie. 
Uśmiechnęłam się ze zdziwieniem, mając nadzieję, że moja twarz nagle nie staje w obliczu "50 odcieni pomidora', czemu przeczyło uderzające ciepło, które poczułam na policzkach. Zorientowałam się po chwili, że wypadałoby odpowiedzieć, nawet jeżeli język nie chciał wyprodukować niczego sensownego z moich ust.
— Pewnie — odparłam w końcu, poszerzając nieco uśmiech, zanim dotarła do mnie kolejna informacja, zakodowana gdzieś tam w tle. Nie nadawaliśmy na odpowiednich falach, a zazwyczaj nas po drodze rozmijało, dlatego nie chcąc stracić sytuacji, od razu wypaliłam — uhm, pasowałby ci koniec tego tygodnia? Albo jakiś dzień w przyszłym? — spytałam, pomijając ulubioną wersję teraz, natychmiast, zaraz. 

niedziela, 23 września 2018

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [17]

Przyrzekam, nigdy w moim krótkim życiu aż tak bardzo nie wyostrzałem zmysłów. Doglądałem jej wszystkim. Wzrokiem, słuchem, zapachem, intuicją, łapiąc każdy szczegół, doszukując się najmniejszych zmian znaczących o tym, że Przewalska znalazła się w niebezpieczeństwie. Była dzika, była nieokrzesana i była nieostrożna, a to połączenie tylko prosiło się o wypadek.
Który w końcu, na nasze nieszczęście się wydarzył.
Oglądanie jej, jak wpada do wody, było chyba najpaskudniejszym doznaniem, jaki przeżyłem. Nie, wróć, kończyny kotłujące się w wodzie i urywany przez ciecz krzyk był tryliard razy gorszy, doprowadzający mnie do szaleństwa, spędzający sen z powiek przez kolejne tygodnie. Bo widziałem tylko ją i czułem tylko strach, obezwładniający strach, wciskający do oczu hektolitry łez.
Rzuciłem się w jej stronę, nie bacząc na to, czy się nie poślizgnę i czy nie wybiję zębów.
Przewalska umierała, a ja umierałem razem z nią.
Wytargałem ją, jakimś cudem, łapiąc pod pachami i wręcz wyciągając, jak jakiś wór z tego pierdolonego mułu. Wyprowadziłem ją na brzeg, gdzie oboje łupnęliśmy o zimną trawę. Pluła wodą, ale oddychała, całkiem sprawnie, wciąż płacząc i kaszląc.
A ja się darłem. Po prostu na nią wrzeszczałem.
Że jest głupia, że jej nienawidzę, że mogło jej się coś stać, że mówiłem, że nie powinna, że jest nieodpowiedzialna, że ją kocham, że po prostu nie mogę jej ścierpieć, że jest dla mnie czymś, przez co wpadam w pieprzony amok, że nie może umrzeć, że nie może mnie po prostu zostawiać, że nigdzie dalej nie idzie.

Karmimy raka [9]

Oczywiście Williams zareagowała na sytuację delikatnym uśmiechem, a później kwitując wszystko szybką gadką-szmatką na rzekomą poprawę humoru i tak dalej i tak dalej, wiadomo, o co chodzi, pitu sritu, lalala, cimcirimci i o czym ja, kurwa, mówię?
Patrząc na Heather, głupiałem. Od pierwszego dnia. Odkąd trafiłem do pierdolonej szkółki, to są już dobre trzy lata? Siły wyższe, Stwórco, czy coś tam, jaki ja już stary.
A po ustatkowaniu się wciąż ani widu, ani słychu. I chyba już nigdy nie miało być, tyle.
— Myśl pozytywnie, większość z nas wyfrunie w ciągu kolejnego rocznika. Już nie ma Jamesa Hopecrafta, Nivan pomknął też siną w dal, Foma tak samo. Jeszcze za nami zatęsknicie, bo po nas przyjdą jeszcze gorsze bachory — rzuciła, szczerząc się, pięknie się szczerząc, pokazując wszystkie ząbki i olśniewając swoją skromną osóbką.
Pierdolę, jak ja byłem nią onieśmielony, kurwa, szczeniak bez mózgu, nastawiony tylko na uganianie się z wywalonym jęzorem za swoją panią życia.
— Które będą wnerwiać również panią profesor Williams w przyszłości. Poza tym, siostry mamy się w końcu spodziewać w przyszłości?
— Jeden Miracles tutaj nie starczy? — Krótki dialog między dyrkiem, a Williams przeszedł mi jakoś mimo uszu, nie zwróciłem nawet na niego większej uwagi, to on się w ogóle odbył? Nic nie pamiętam, unoszę łapki i wzdycham, tyle, nic tu po mnie.
— Wyjdziemy kiedyś na kawę? — spytałem, gdy Mińsk wdał się w jakąś dyskusję, jednostronną oczywiście, z Miśką.

Bo wszystkie kaczki lubią herbatę i ciasteczka jeść [5]

Pytanie dotyczące przyszłości stricte po zakończeniu edukacji w tejże uczelni, które przerwało monotonną i przepełnioną ciszą wspinaczkę w górę, po schodach, byle wyżej, byle do upragnionego pokoiku, gdzie rozpoczęliśmy tak dobrze już znany rytuał. Filiżanki, imbryk, czajnik, multum ziółek i my siedzący na podłodze, ja podziwiając wszelakiej maści mieszanki i intensywny zapach, jaki dawały.
Zrobiłem się jakoś bardziej wyczulony względem tego jednego zmysłu. Pierniczki na święta były jakieś takie mocniej korzenne, kawiarnie kusiły mnie już z przecznicy dalej, a wszystko wręcz przepełnione było kolorowymi wstęgami woni, które otaczały mnie z dosłownie wszystkich stron.
— Którą niespodziankę wybierasz? — zapytała w pewnym momencie Pel, wybijając mnie z rytmu nadanego przez poruszające się agresywnie nozdrza, pragnące wyłapać jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, bo było mocno, intensywnie, żywo, tak, jak lubiłem najbardziej.
Niebieska, czerwona, zielona, biała.
Wszystkie ładne, nawet jeśli były pozatykane koreczkami, doskonale czułem, doskonale oddzielałem.
— Czerwona — rzuciłem, nie zastanawiając się dłużej. Najbardziej się wybijała, przynajmniej dla mnie.
Nie do końca wiedziałem, czy to wszystko powinno mnie cieszyć i bawić.
Chyba dziczałem.
A bardzo nie chciałem dziczeć, już wystarczał mi nieokrzesany ogon, który wibrował, wirował, latał i absolutnie się mnie nie słuchał, ostatnio doprowadzając do samych kataklizmów, tłukąc rzeczy, smagając mnie po bokach, czy atakując pierwszych lepszych przechodni.
Ostatnio nawet ciachnąłem Jonasza.
Może płakałem, gdy przepraszałem go za paskudny incydent. Kita była po prostu osobnym bytem.
A ja znowu zaczynałem siebie nienawidzić.

Skrzaty ich nienawidzą, odkryli metodę... [7]

No i czarnowłosy wybuchł śmiechem, bardzo głośnym i chyba ciut kpiącym, no cóż, co zrobić, a następnie ruszył przed siebie, prosto na swoją pierwszą ofiarę (chociaż z tym wężowatym spojrzeniem, to czy ja wiem, czy aby na pierwszą, pierwszą?). Pochwycił ją, ta wyrywała mu się przez chwilę, w końcu kto by tego nie robił, jeżeli ktoś wkładałby mu rękę do gardła, no kto, niech pierwszy rzuci kamieniem.
I mówię tu o wkładaniu rąk tak gdzieś do połowy, proszę państwa, mówię tylko o rękach, o dłoniach i długich palcach, inne części ciała zostawcie sobie sami.
Skrzywiłem się, dosyć znacznie, powoli snując się za blondynką, która również szykowała się do ataku. Co prawda zdecydowanie wolniej i chyba zdecydowanie mniej chętnie niż nasz cudownie przyjacielski okularnik (dalej uważam, że osobniki o zapędach sadystycznych powinny być pod jakąkolwiek, dobrą obserwacją).
— Macie pokaz nieszkodliwych praktyk — rzucił w naszym kierunku, przewracając oczami i chyba zbytnio delikatnie nie kładąc biednego stworzenia na trawie.
Już po raz kolejny, auć.
— Kurwa, kto w ogóle wpadł na tak pierdolnięty pomysł usypiania skrzatów — burknąłem pod nosem, naciągając rękawice na dłonie. — Jakby, halo, nie wymyślono strzałek do usypiania czy innego cholerstwa?
No ale co ja miałem poradzić no, robota się sama nie zrobi.

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [16]

— Tylko nie za długo, bo wyjdzie coś gorszego, niż katarek.
I niby krzyknął, wręcz wydarł się, bym usłyszała, a jednak deszcz uderzający w taflę wody naprawdę dobrze zagłuszał jego słowa. Pozostawało czytanie spomiędzy warg.
Spoglądałam na tę zatroskaną twarz, w te bardzo ładne oczy i na te poskręcane włosy.
Zastanawiałam się, jakim cudem to wszystko jeszcze w jakikolwiek sposób wytrzymało, że nie krzyknęłam mu prosto w twarz, nie zdradziłam mu każdego sekretu czającego się gdzieś w sercu, aby następnie odwrócić się na pięcie i przyjść właśnie tutaj. Schować się, zniknąć i ryczeć, prawdopodobnie tarzając się na trawie. Tak po aktorsku, normalnie jak w tych wszystkich serialach dla dzieciaków.
I bardzo możliwe, że gdy już zaczęłam zmierzać w jego kierunku, a może wręcz przeciwnie, zaczęłam się cofać, to jedna ze stóp po prostu odjechała na tym obrzydliwym mule na dnie. I bardzo możliwe, że poleciałam do przodu albo do tyłu. Nie pamiętam, niby dlaczego miałabym to pamiętać. I bardzo możliwe, że w tym czasie Yamir dostał zawału.
I na początku krzyknęłam, przed zanurzeniem się całkowicie w wodzie, bo ta przecież była zimna, a ja spadałam właśnie do niej w dosyć niekontrolowany sposób. A następnie połknęłam wodę i to również nie należało do rzeczy zbyt przyjemnych. To wszystko w ogóle nie było przyjemne, mając na względzie to, że w sumie przez jakiś tam okres czasu znajdowałam się pod taflą wody, może i trochę panikując, może i ostatecznie zdając sobie sprawę z tego, że byłam głupim bachorem, który zawsze musiał zrobić sobie krzywdę, a ci wszyscy ludzie naprawdę mieli rację.
I chyba w końcu wynurzyłam się, nie wiem, czy sama, czy z jego pomocą, kaszląc, ledwo utrzymując równowagę i troszeńkę łkając. Ale tylko troszeńkę.
Zawsze lubiłam dramatyzować.
Pieprzona masochistka z zapędami samobójczymi i może sadystycznymi.

Idziemy zaszaleć [8]

— No już, już, pędzę, lecę, spokojnie — wyburczała pod nosem, ale w końcu ruszyła, żeby się pomalować. To raczej ja byłam tą bardziej niecierpliwą, potrzebowałam o wiele więcej dzisiejszego wieczoru, zamierzałam się upić, zaszaleć, pośmiać i w dobrym towarzystwie spędzić odpowiednio dobry czas. — Wcale nie takie czarne, ot co, taki tam pomysł, cieszmy się, że jeszcze do klasztoru iść nie planuję — prychnęła, majstrując sobie przy oku zalotką do rzęs. 
Uśmiechnęłam się do dziewczyny szeroko, gdy stanęła obok mnie już w całej swojej okazałości, gotowa, przygotowana, a ja musiałam powstrzymać chęć potargania jej lekko ułożonych włosów. Wanda przypominała mi własną młodszą siostrę, nawet jeżeli biologicznie była spokrewniona jedynie z Fomą. W ogóle czułam się, jakbyśmy byli jedną wielką rodzinką, wówczas, gdy jeszcze chłopaki byli razem i wszystko się układało.
Teraz też się układało, tylko w innym kierunku, ale na to nie wolno narzekać. 
— Wyglądasz pięknie. — Przyjrzałam się jej jeszcze raz, zanim złapałam za rękę i pociągnęłam za drzwi.  W locie chwyciłam torebkę, którą wcześniej rzuciła koło drzwi przy wchodzeniu. Kilka minut później spotkaliśmy się już z Miśką, Herą i Diaskro. Misza została wzięta w obroty przez obie dziewczyny, więc w krótkiej sukience, umalowanej twarzy, ufryzowanych włosach wyglądała jak całkowicie inna osoba. 
— No, to oficjalne przywitanie. Miśka, Wanda, Hera, Diaskro, idziemy się bawić i wszystkie się już znamy. Jakieś specjalne życzenia na nockę?

Idziemy zaszaleć [7]

— By troszkę się pognębić? — zapytała, aby następnie podejść do mnie i po prostu objąć, zacząć obracać i wprowadzić w niemałe zakłopotanie. — Wanda, nie masz nawet trzydziestki, a już zakładasz, że nigdy się w ślubną kiecę nie wciśniesz, tego lub tej właściwej pewnie jeszcze nie poznałaś, na co czarne myśli?
Zatrzymała mnie, przejechała przez całą twarzyczkę niebieskim spojrzeniem i prychnęła oburzona, marszcząc to swoje czółko. No cóż.
— Skracam ci czas na przygotowania o pół godziny, skoro masz czas na myślenie o takich rzeczach — zarzuciła jeszcze, puszczając mi oczko i rzuciła się wręcz do mojej kosmetyczki, zaczynając wyrzucać z niej dosłownie wszystko. Skrzywiłam się nieznacznie, splatając ręce na klatce piersiowej i odrobinę opuszczając wzrok. — Maluj się, zarzuć włosami i lecimy.
Ostatecznie tylko wzruszyłam ramionami, by następnie podejść do dziewczyny i chwycić za te pędzelki, szminki i inne cholerstwa, na które zdecydowanie ostatnimi czasy za dużo wydawałam.
— No już, już, pędzę, lecę, spokojnie — wyburczałam pod nosem, w kilku krokach znajdując się przed lustrem, by w pośpiechu zacząć się malować. Pięć minut powinno wystarczyć. Powinno. — Wcale nie takie czarne, ot co, taki tam pomysł, cieszmy się, że jeszcze do klasztoru iść nie planuję — prychnęłam, kręcąc zalotką przy oku, prawie go sobie nie wydłubując.
A kilka minut później stałam przy blondynce w pełni gotowości, zastanawiając się, czy to wszystko aby na pewno było dobrym pomysłem i czy aby na pewno mój brat zgodziłby się na takie wyjście.
Raz kozie śmierć, czy jak to się mówi?

piątek, 21 września 2018

Karmimy raka [8]

— Jeszcze czego nam tutaj brakuje, nie dość nam gówniarzerii? — jęknął cicho Amadeusz, strząsając papierosa, na co nie mogłam się nie uśmiechnąć. Cała szkoła już teraz wyglądała na nędzną manifestację swoich przekonań politycznych. Założona i prowadzona przez Cesarza, który dowolnie mógł dyktować warunki odnośnie naszego zakwaterowania, wyżywienia, czy, o zgrozo, nauczania. Mając w myślach faceta, który przecież całe życie spędził otoczony służbą, odpowiednio dworskim wychowaniem i osobistymi nauczycielami, trudno było mówić o jakimś szczególnie pokładanym w jego decyzjach zaufaniu. 
— Myśl pozytywnie, większość z nas wyfrunie w ciągu kolejnego rocznika. Już nie ma Jamesa Hopecrafta, Nivan pomknął też siną w dal, Foma tak samo. Jeszcze za nami zatęsknicie — zauważyłam radośnie — bo po nas przyjdą jeszcze gorsze bachory — zakomunikowałam z nieukrywanym zadowoleniem, wierząc w naszą generację. Aż tak źli nie byliśmy.
— Które będą wnerwiać również panią profesor Williams w przyszłości — fuknął Mińsk, łapczywie zgarniając drugie cygaro z paczki Miśki, która jedynie skinęła głową. — Poza tym, siostry mamy się w końcu spodziewać w przyszłości? — Skrzywiłam się wyraźnie, potrząsając póki co głową.
— Jeden Miracles tutaj nie starczy? — spytałam ze zgrozą, planując po cichu wysłać Nibal gdzieś daleko. Może Aleraja? Valentine z ładnymi widokami? Nie, smoki bywają niebezpieczne. Hm, w razie czego zawsze zostawała Edenia. 

czwartek, 20 września 2018

Karmimy raka [7]

Zaszczycił nas krótkim „Witam, witam”, zmęczonym spojrzeniem i zwinnymi palcami, które szybko podkradły od Miśki jednego papierosa, cygaro, czy co to tam innego mogło być, naprawdę, powtarzam, naprawdę nie miałem ochoty wiedzieć, co to tam w sobie zawiera i jak bardzo dewastuje to płuca, po prostu nie, poddawałem się, unosiłem dłonie i cicho wzdychałem.
Leonid wyglądał, jakby coś go tak z przynajmniej pięć razy przejechało i wcale mu się nie dziwiłem. Patrząc na kadrę, czy nawet sam stan rzeczy pozaszkolnych sam już dawno dostałbym korby.
Ba i bez tego już mną pierdolnęło na wszystkie możliwe sposoby.
— Akademik nowy dostaniecie. A wy mieszkania — burczał, cholera wie w sumie, do kogo. Prawdopodobnie sam do siebie. — A mi tu kuratorium jakieś dzikie przyklepią, jakbym ja nianiek dodatkowo potrzebował, wiecie wy co. Kurwy sromotne na tych stołkach z biurokracji siedzą, nie ma co. Jakby mnie stać na to wszystko było, o nerwach nie wspomnę. Przyjeżdża Cesarza syn. Ładnie się zachowywać mi wszyscy macie, bo to gówniarz i smarkacz, ale przyszły Cesarz będzie, trzeba wyrabiać kontakty.
Uniosłem brwi, słysząc to krótkie obwieszczenie i losie, jeszcze tego nam brakuje, rozjuszony i rozpuszczony jak dziadowski bicz chłopaczyna, przed którym mają padać narody.
— Jeszcze czego nam tutaj brakuje, nie dość nam gówniarzerii? — jęknąłem cicho, strzepując papierosa.

środa, 19 września 2018

Klub Lornetkowy [9]

— Nie wiem, jak to jest możliwe i popieram, jak ty, mój partnerze w zbrodni, mogłeś to przegapić? Toż to najbardziej bezcenne chwile. Rozpoczynając od Jamesa, który ciągle wmawia mi, że to, że się przelizał z Ray`em to fatamorgana i się czegoś naćpałam, kończąc na pięknym obiedzie rodzinnym, gdzie nastąpił mały rozłam bliźniaków i maglowałam swojego może przyszłego albo przyszłego niedoszłego szwagra. — Była marną aktorką. Na pierwszy rzut oka potrafiłem poznać, gdy stawała się nagle zbyt kwiecista, zbyt figlarna, nabzdyczona, jakby w końcu stawała się normalną osobą. Doskonale wiedziałem, że lotność umysłu czy zdrowie psychiczne nie współgrało nigdy z rodziną Vene, więc nawet na taką możliwość nie liczyłem.— Cuda się dzieją, a mnie nie ma. Żądam spotkania z wami wszystkimi i to takiego porządnego, chociaż mam wrażenie, że ziemia by się zatrzęsła. Poza tym jeden Cesarz wie, kiedy ja was, ciebie w ogóle zobaczę po tym roku — fuknęła, przeczesując nerwowo włosy. — Uśmiechnąłem się krzywo, przytakując i otwierając kolejnego balonika.
— Nie mogę się nie zgodzić, tyle rzeczy przed nami, a my stoimy jak te kurwy, zastanawiając się, co dalej. — Ugryzłem pokaźny kęs niebiańskiej czekolady, która zaraz rozpłynęła się na moim języku. — Myślę, że do unii jednak raczej nie dojdzie. Stella, Sky i Heather, to praktycznie stan wojny, wolę nie wiedzieć, która zabije którą. I szczerze? Nawet by mnie nie zdziwiło, gdybyśmy faktycznie za jakiś czas mieli jedną pochować. Albo wszystkie. — Parsknąłem, na myśl płomiennej tyrady Stelli, gdy jeszcze pakowała w pośpiechu manatki, wrzeszcząc na ruszające się ściany, uciekające schody i nieotwierające się drzwi, które próbowały zatrzymać ją przed ucieczką z domu.
Chyba pierwszy raz żałowałem, że byłem wtedy na wakacjach. 

Ćpanie herbaty to nie przestępstwo [2]

Chłopak wzruszył ramionami, acz temu gestowi towarzyszyło cichutkie westchnięcie pod nosem.
— Jest ok? — Ton jego głosu oraz grymas malujący się na twarzy mojego pochmurnego towarzysza nie brzmiały zbyt szczerze. Jego późniejsze zreflektowanie się, gdy się zorientował, że nie wyszedł przekonująco, oraz powtórzenie, że „chyba jest ok”, tylko sprawiło, że przewróciłam oczami i mrużąc oczy, wykrzywiłam usta niezadowolona.
— Tak, tak. — Ponoć nie można było zaprzeczyć podwójnym potwierdzeniem. Ponoć. — A ja jestem złotą rybką, Kwiatku — dodałam, splatając palce na kolanach i westchnąwszy w duchu, bo wystarczyło, żeby tylko jedno z nas było w nie sosie, powróciłam do lekkiego uśmiechu.
— Może nie wyglądam na najbardziej godną zaufania osobę i siłą wcisnęłam ci wianek na głowę, naruszając twoją przestrzeń osobistą, ale jeżeli mogę jakoś pomóc, to mów. I dla formalności, i żeby tradycji stało się zadość, zapraszam na herbatę.
Herbata rozwiązywała wszystko. No, prawie wszystko. I chyba dotyczyły to tylko mnie, ale shh. Jak już wspominałam, to dla formalności i tradycji. Poza tym to był jedyny sposób, w jaki umiałam odciągać ludzi. Ewentualnie jak ktoś był wampirem energetycznym, to mogłam się podłożyć. W końcu zdarzali się ludzie, którzy lubią być otaczani przez nieszczęśliwe osoby. Ale on nie wyglądał na wampira energetycznego. Na pewno nie w wianku i z tą naburmuszonym, ponurym grymasem. 

Bo wszystkie kaczki lubią herbatę i ciasteczka jeść [4]

Mruknął, przyznając mi rację i wziął pod ramię, po czym ruszyliśmy na tak dobrze już znane nam czwarte piętro. Posmutniałam na myśl, że miałam przed sobą jeszcze tylko półtora semestru, żeby spędzić czas z innymi w uczelni, a potem kij wiedział. Kijem nie byłam, więc nie wiedziałam. Pewnie będę starała się odwiedzać placówkę jak najczęściej, acz moje małe, złowieszcze plany same się nie ziszczą, więc trzeba będzie sobie podzielić czas. Nigdy nie byłam zorganizowaną osobą.
— Wiesz może, co chcesz robić po uczelni? — spytałam, gdy wspinaliśmy się po schodach i żwawym krokiem zbliżaliśmy się ku tradycyjnemu miejscu naszych spotkań. Vladdy pewnie wywiało do jego oper mydlanych, a zwierzęta w tym roku postanowiłam zostawić w Azylu [Dropsik się wydawał bardzo wymęczony, a Walliego nie chciałam zostawiać samego w towarzystwie miśka-alkoholika. Ich relacje bardzo przypominały relacje Mona Lisy II oraz Gremlina].
W pokoju oczywiście zaczęło się zwyczajowe wyciąganie filiżanek, imbryczka, czajnika elektrycznego oraz tych wszystkich herbatek, słoiczków z różnymi zawartościami, mniej, bądź bardziej barwnymi. Przeważnie pytałam Hortensję, na jaki smak naparu miał ochotę, dzisiaj miałam próbówki. Próbówki z różnymi mieszankami zablokowane korkami, żeby nic nie wypadło.
— Którą niespodziankę wybierasz? — W rączkach miałam cztery szklane pojemniczki i z enigmatycznym uśmieszkiem, czekałam aż wybierze pomiędzy niebieską, czerwoną, zieloną oraz białą mieszanką. 

poniedziałek, 17 września 2018

Karmimy raka [6]

— Pewnie padnie przed zmierzchem przy niesławnej piwnicy, ale jeszcze ci dam znać, czy to konkretnie będzie to — mruknął, zerkając na nadchodzącego mężczyznę. Skinęłam głową, przypominając sobie naszą pierwszą, do tej pory również jedyną, wspólną pełnię. — Witam dyrektorze.
— Witam, witam — odparł niecierpliwie, porywając od układnej Miśki papierosa. Dziewczyna zawczasu wyciągnęła w stronę dyrektora paczkę, bez mrugnięcia dzieląc się swoistą ambrozją pod kątem towaru, jedynie kiwając głową na powitanie. Nadal nie do końca orientowała się w tym jak mówić, jej zdania były krótkie, urwane, rzadko doganiały biegnące myśli. Fakt, że była nauczycielem, bądź co bądź, w gruncie rzeczy literatury. Czytać kobita uwielbiała, z wyrażaniem swojego uwielbiania dla czytania już mniej, przynajmniej pod kątem mówionym.
Mińsk zaciągnął się cierpko, pohukał pod nosem, coś tam pomruczał, jak to zwykle on, zanim w końcu pokręcił głową i ogłosił, krzywiąc się.
— Akademik nowy dostaniecie. A wy mieszkania — wymamrotał sam do siebie. — A mi tu kuratorium jakieś dzikie przyklepią, jakbym ja nianiek dodatkowo potrzebował, wiecie wy co. Kurwy sromotne na tych stołkach z biurokracji siedzą, nie ma co. Jakby mnie stać na to wszystko było, o nerwach nie wspomnę — kontynuował, popalając po trochu, zanim westchnął i ogłosił w końcu zbawiennie — przyjeżdża Cesarza syn. Ładnie się zachowywać mi wszyscy macie, bo to gówniarz i smarkacz, ale przyszły Cesarz będzie, trzeba wyrabiać kontakty. 

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [15]

Zaśmiała się głośno, gdy tylko usłyszała moją odpowiedź na jej propozycję. Skwitowałem to kolejnym grymasem, bo naprawdę nie miałem najmniejszej ochoty babrać się w tym zamulonym jeziorze, w którym czają się pewnie kolejne cuda niewidy, które tylko czekając na to, żeby chapnąć w ostre zębiska moje piękne, kształtne łydeczki, pocharatać pęciny i pozbawić kilku palców u stóp.
— Tak samej to nudno — odparła, przeciągając prawie że całą wypowiedź, na co skusiłem się przewrócić oczami, bo tak, Wanda była królową dramatyzowania i nieumiejętnego aktorzenia przy każdej możliwej okazji. — Ale i tak skorzystam, żyje się tylko raz i tak dalej, a katar i tak będę mieć.
I mimo że to powiedziała, stała przylepiona do mnie dosłownie jeszcze chwilę, może dwie. Widocznie oboje nie mieliśmy ochoty ruszać się i zakłócać obecnego stanu rzeczy. Było po prostu dobrze, bardzo dobrze i bardzo przyjemny.
Aż w końcu, ku mojemu niezadowoleniu, odsunęła się, leniwie, ostatnią odrywając dłoń, jakby chcąc do końca pozostać ze mną w, chociaż minimalnym kontakcie fizycznym. Rozumiałem ją, doskonale ją rozumiałem.
I zagryzłem policzek ze zdenerwowania, gdy weszła do wody po pas. Miałem nadzieję, że jedynie zmoczy stopy, a nie porwie się cała do lodowatej wody.
— Tylko nie za długo, bo wyjdzie coś gorszego, niż katarek — rzuciłem nieco głośniej, marszcząc się niemiłosiernie.
Martwiłem się.
Tak po prostu.
Nad tą małą, niezdarną i rozwrzeszczaną nimfą.

niedziela, 16 września 2018

Skrzaty ich nienawidzą, odkryli metodę... [6]

Wzruszył ramionami, zgarbił się, a ja doskonale znałam powody tej wizualnej frustracji. Sama nie byłam do końca zadowolona z przewidzianego przez nas rozwiązania, czułabym się pewniej, gdybyśmy pozostali poza zasięgiem ich zębisk. A tym bardziej nasze ręce od ich gardeł, ale niektóre sprawy należało załatwić od razu. Tym bardziej, gdy nasz malutki obecnie problemik miał krótki okres rozrodczy, pieprzył i mnożył się gorzej niż króliki. Dając im wystarczająco dużo czasu, zamiast altanki zajęłyby szkołę, więc powinniśmy być szczęśliwi, że wykryto je w sumie we wczesnej fazie gnieżdżenia. 
— Po prostu miejmy to już za sobą, im szybciej, tym lepiej — mruknął, na co skinęłam głową, mimo prychnięcia Dextera. — I nie jestem pacyfistą, po prostu uważam zabijanie i tak dalej za bezsensowne. — Tutaj mój czarnowłosy przyjaciel wybuchł śmiechem, pokręcił z niedowierzaniem głową i tylko wyprzedził nas (co przy jego kajakach i długich nogach nie było jakimś wyjątkowo trudnym wyczynem), idąc prosto na pierwszego z chochlików, który oddalił się nieco od altanki. Dex sięgnął po niego dłonią, ale zwierzę jedynie odskoczyło, próbując zagryźć się na rękawie od kombinezonu, zanim oberwało z pięści w głowę, otworzyło paszczkę i po krótkim dławieniu się dłonią Dextera, zaczęło usypiać. 
— Macie pokaz nieszkodliwych praktyk — powiedział w naszym kierunku, przewracając oczami. 

Idziemy zaszaleć [6]

— Dasz radę, Heather, jak nie ty, to kto. — Zanuciłam pod nosem doskonale wszystkim znaną melodię, przyglądając się, jak Wanda dobiera spódnice do golfu. — W sumie ja dalej do końca nie wiem, co chcę robić. Niby to zielarstwo, botanika i tak dalej, ale… sama nie do końca wiem, czy potrafiłabym na tym zarabiać. — Zaśmiałam się głośno, widząc cierpką minę dziewczyny. Doskonale potrafiłam ją zrozumieć, sama wciąż miałam wątpliwości, ale na razie jakikolwiek plan wyglądał równie dobrze, co każdy. Nie ma tego złego, a w końcu dojdziemy do jakiegoś sensownego rozwiązania, które wskaże nam nasze jedyne, wyjątkowe miejsce na ziemi. — Zawsze pozostaje otworzenie salonu z sukniami ślubnymi, by troszkę się pognębić, a i kasa najgorsza nie jest.
— By troszkę się pognębić? — roześmiałam się ciepło, podchodząc do dziewczyny i okręcając ją kilka razy wokół własnej osi. — Wanda, nie masz nawet trzydziestki, a już zakładasz, że nigdy się w ślubną kiecę nie wciśniesz, tego lub tej właściwej pewnie jeszcze nie poznałaś, na co czarne myśli? — mruknęłam, przyglądając się jej uważnie. — Skrócam ci czas na przygotowania o pół godziny, skoro masz czas na myślenie o takich rzeczach. — Mrugnęłam do niej, ruszając do rzuconej gdzieś tam kosmetyczki, z której zaczęłam wyjmować kosmetyki i mazidła. — Maluj się, zarzuć włosami i lecimy.

środa, 12 września 2018

Skrzaty ich nienawidzą, odkryli metodę... [5]

— Yhm, pierdoleni pacyfiści. — Przeniosłem wzrok na czarnowłosego chłopaka i spojrzałem na niego w szoku. Bo przecież do pacyfisty było mi daleko, po prostu uważałem, że mordowanie idiotycznych skrzatów nie należało do bycia humanitarnym i tak dalej. — Spójrz na to w inny sposób, ty zeżresz ich albo oni ciebie. Ja tam wolę się nie przekonywać na własnej skórze, czy oni też sadzą kwiatki, robią pokój zamiast wojny i dzielą między siebie fajkę pokoju. Ubierasz, szorujesz do nich i upewniasz się, że zamkniesz każdemu z nich paszczękę rękawiczką...
Prychnąłem, odwracając ostatecznie wzrok i chowając dłonie do kieszeni tych cudownych, ogromnych ogrodniczek (w sumie były naprawdę wygodne i całkiem nieźle się układały), a następnie po prostu miałem ochotę warknąć, jednak blondynka zdążyła wciąć się już przed mój, szykujący się już, monolog.
— Są nasączone środkiem usypiającym, który jest nieszkodliwy dla ludzi, ale jego zapach nawet w małej dawce potrafi uśpić skrzaty. Problem polega na tym, że receptory odpowiedzialne za wyczuwanie zapachu są u nich na początku gardła, więc trzeba je przytrzymać jedną ręką i wsadzić drugą. Jeszcze jakieś pytania? — zapytała, przenosząc błękitne spojrzenie na mnie. — Grunt, żeby przy załatwianiu jednego, nas nie chciało załatwić pozostałe dziewięć.
Wzruszyłem ramionami, westchnąłem ciężko i zgarbiłem się ciut bardziej.
— Po prostu miejmy to już za sobą, im szybciej, tym lepiej — mruknąłem, niezbyt przekonany do całej tej akcji z wkładaniem jakiemukolwiek stworzeniu ręki do gardła. Auć. — I nie jestem pacyfistą, po prostu uważam zabijanie i tak dalej za bezsensowne — dodałem jeszcze, chcąc postawić na swoim i wskazując palcem na Dextera.

Idziemy zaszaleć [5]

Westchnęła głośno, poprawiając te blond włosy, które najwidoczniej i jej uciekały zza ucha (no co za cholery!). Zamilkła na chwilkę, podczas gdy ja trzepnęłam kilka razy golfem, spoglądając na nią i czekając na prawdopodobnie dosyć ciężką odpowiedź.
— Zamierzam odebrać mojej matce prawa rodzicielskie nad młodszą siostrą — oświadczyła w końcu, niby się uśmiechając, a jednak nie, bo uśmiech był wyjątkowo gorzki i smutny. Oparłam dłoń na biodrze, przekrzywiając głowę w bok i spoglądając na stojącą przede mną blondynkę ze współczuciem w oczach. — Ale jestem niewystarczająco pijana, żeby o tym gadać, więc póki co, Mińsk obiecał mi robotę po zakończeniu nauki, będę uczyć i sekretarkować, więc jest moc.
Pokiwałam głową, również wzdychając, bo przecież nie chciałam zejść na trudne tematy. Jeszcze nie czas, jeszcze alkohol w naszej krwi nie buzował, więc na razie nie było sensu psuć sobie humoru, prawda?
— Dasz radę, Heather, jak nie ty, to kto — stwierdziłam, podchodząc w dwóch krokach do szuflady, by wyjąć z niej spódnicę. — W sumie ja dalej do końca nie wiem, co chcę robić. Niby to zielarstwo, botanika i tak dalej, ale… sama nie do końca wiem, czy potrafiłabym na tym zarabiać — mruknęłam, splatając ręce na klatce piersiowej. — Zawsze pozostaje otworzenie salonu z sukniami ślubnymi, by troszkę się pognębić, a i kasa najgorsza nie jest.

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [14]

Po prostu spotkałam się z tym pełnym podejrzliwości spojrzeniem, nieufnym i ciut zatroskanym. Prychnęłam cicho, uśmiechając się ciut szerzej, a może i chciałam palcami przejechać po policzku mężczyzny, zahaczyć o ten naprawdę pasujący do niego nos i parsknąć śmiechem, by zdjąć w ten sposób tę melancholię z jego twarzy.
Ale przecież nie mogłam.
— Jak tak bardzo chcesz to wio, mocz nogi. Ja odpadam, muł między palcami jakoś średnio mi się widzi, a zakładanie później skarpetek to już w ogóle — odparł i skrzywił się, wręcz komicznie, więc ponownie odpowiedziałam głośnym śmiechem, choć miałam wrażenie, że tym razem było to głośniejsze, żywsze.
— Tak samej to nudno — wymruczałam, przeciągając teatralnie głoski w ostatnim słowie. — Ale i tak skorzystam, żyje się tylko raz i tak dalej, a katar i tak będę mieć.
No i niby miałam już odejść, a jednak jakoś bardzo mi się do tej wody nie spieszyło, bo Yamir był naprawdę ciepły i przyjemny, otaczał jakąś tam powłoką udawanego spokoju czy bezpieczeństwa. Mogłabym tak stać godzinami i podejrzewam, że wcale bym się tak szybko tym nie znudziła. Jeżeli kiedykolwiek. Ale w końcu musiałam wyślizgnąć się z tego niby nieporadnego, a jednak tak miłego uścisku, przygryzając policzek, a dłoń zabierając jaką ostatnią, bo skóra mężczyzny była naprawdę ciepła.
Poruszyłam palcami stóp, uśmiechając się pod nosem, a następnie ruszyłam do jeziora, które, muszę przyznać, było ciut zimne i możliwe, że pisnęłam cicho, gdy skóra tylko spotkała się z wodą. Postanowiłam jednak, że w końcu wypada grać jakąś tam dzielną i już dojrzałą dziewczynkę, więc zadarłam dumnie nos, a następnie wkroczyłam do jeziora na wysokość moich bioder. Obróciłam się przodem do brzegu, posyłając uśmiech obserwującemu mnie uważnie Yamirowi.
Świtezianka i chłopiec.
Piękny i młody.

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [13]

Mogłem przysiąc, no jak matkę kocham i jak mocno wierzę w Karmę, że Przewalska zaczęła mocniej się we mnie wtulać, garnąć całym ciałem do tego mojego, starając się jak najdłużej i jak najmocniej wytrwać przy mojej osobie.
No i tak sterczeliśmy, ta powoli odchylając głowę, wręcz kładąc ją na moim ramieniu, a swoją drobną dłoń układając na moją, zdecydowanie większą i może też nieco cieplejszą. Jej łapki były już chłodne, co raczej mnie niepokoiło i przyprawiało o zmarchę przeciągającą się przez całe czoło.
— Tchórz — rzuciła cicho, parskając przy okazji melodyjnym śmiechem, chichocząc pod nosem. Co mogłem zrobić, prychnąłem w oburzeniu, kręcąc głową. Nie byłem tchórzem. Byłem po prostu przezornym mężczyzną, martwiącym się o stan zdrowia... Przyjaciółki. — No chodź, pomoczymy tylko nogi, jest ciepło. I obiecuję, że teraz już nie będę biec i na pewno się nie poślizgnę, i będę bardzo ostrożna, i będę się ciebie pilnować.
Zerknęła na mnie zielonymi oczyskami, zamrugała kilka razy, nawet zawachlowała długimi rzęsami, a ja jedynie posłałem jej podejrzliwe spojrzenie, bo mimo wszystko ta propozycja jakoś szczególnie mi się nie podobała.
— Jak tak bardzo chcesz to wio, mocz nogi. Ja odpadam, muł między palcami jakoś średnio mi się widzi, a zakładanie później skarpetek to już w ogóle — odparłem, przy okazji mocno się krzywiąc.
Może zrobiłem się nieco sztywny i mało rozrywkowy.
Jednak deszcz raczej nigdy nie był moją domeną, a do wody... Chyba było mi do niej nie po drodze.

Karmimy raka [5]

— Na pocieszenie, oni co najwyżej szanują tylko Connora i to wyłącznie dlatego, że po zamknięciu stołówki Pan Skrzacik jest ostatnią szansą na zdobycie pożywienia. No i jest pewność, że przynajmniej on nie będzie chciał ciebie otruć, co nie można powiedzieć o fasolce po bretońsku, którą podali w zeszły czwartek. Jestem prawie pewna, że przynajmniej ćwierć mojego rocznika wylądowała u pielęgniarza — odparła tak najzwyczajniej w świecie, a następnie prawdopodobnie ostatni raz zaciągnęła się tym mniej lub bardziej niezidentyfikowanym towarem od pieprzniętej nastolatki. Dalej ciężko było mi dojść do tego, jakim cudem ten dzieciak był już pedagogiem, a chuj tam z tym wszystkim, naprawdę mniejsza, jeździła na niedźwiedziu, czego można było się spodziewać.
No i w sumie to cieszyłem się, że już kończyła tego szlugo-cygaro-cośka, bo im dłużej patrzyłem na stan jej twarzy i łzy w oczach, a także próby nieodkaszlnięcia zawartości, która znalazła się w jej płucach, to tym bardziej zastanawiałem się, czy aby na pewno powinienem się na to godzić.
— Z pełnią nie ma żadnego problemu, szepnij mi tylko gdzie i o której mam być — dodała jeszcze, zgniatając papierosa obcasem, pantoflem, czy czym tam innym, co miała na nogach.
No, a potem? No, a potem przyszedł pan i władca tego dobytku, alfa i omega szkoły, naczelny całego tego mentalnego burdelu.
Mińsk wydawał się być jeszcze bardziej sponiewierany przez życie, niż my wszyscy razem wzięci, no ale czego innego się tutaj spodziewać?
— Pewnie padnie przed zmierzchem przy niesławnej piwnicy, ale jeszcze ci dam znać, czy to konkretnie będzie to — mruknąłem, zerkając na mężczyznę. — Witam dyrektorze — dodałem, gdy znalazł się na tyle blisko, żeby usłyszeć, co mówię.
Przy innych? Nigdy nie powiedziałbym do niego Adasiu, srasiu czy inne gówno.
Dyrek to dyrek. Czy coś.

Klub Lornetkowy [8]

— Lepiej ty mi powiedz, jak to możliwe, że James po rumienieniu się od Oriona i tak wiedzie życie nędznego heteroseksualisty. Biorę to za ujmę na honorze odnośnie czarowności mojego rodzonego brata. Jestem za to dumny za coming out Leitha, na Livernell, jak ja mogłem to przegapić? — Roześmiałam się, wspominając brata i stwierdziłam, że za dużo tych Jamesów. Podusia, mój ciapowaty brat, chłopak Lilith, Hopecraft i ciocia [nadal to dziwnie brzmiało] Mei miała gdzieś jeszcze kilku pochowanych. Brrr, normalnie jakaś armia. — To długa historia. Matka ześwirowała. Ale już tak całkowicie świrnęła, że jej wszystkie klepki na raz poszły. No i wyszło, że mamy siostrę. Skóra zdjęta z Cassie, a Cassie zwiała chuj ją wie gdzie, Sky w ogóle się zaszyła po kryjomu i ona nic nie wie, nic nie kojarzy, dajcie mi wszyscy święty spokój. Orion poszedł i nawet nie wiem, co on tam macha, w bibliotece chyba dalej siedzi, jak tamten jego miał na imię? Jiz? Jaz? Jason, coś chyba. No, Vi sobie oczywiście, kurwa, radzi najlepiej, zaliczając wszystko co się rusza, bądź nie, i nie ucieka na drzewo, szczerząc ząbki. Z Omegą własną do domu jeszcze nie wróciła i jesteśmy przerażeni, że kiedyś to może nastąpić. Lilka została wybitną pani profesor od siedmiu boleści, ma własnego bachora, rzuciła Jamesa, a studenci ją nienawidzą. Czyli wszystko w normie
Najwidoczniej u nich też było bardzo kolorowo. Aż kusiło, żeby jakiś sabat, zjazd czy coś zrobić, wszystkich pościągać z ich ciepłych norek i wkopać w środek tego rozgardiaszu. Chociaż pewnie któreś by mnie udusiło. Jak nie Arisa, to James. Jak nie James, to Leia. Tak jakbym kiedykolwiek pytała ich o zdanie w takich przypadkach.
— Nie wiem, jak to jest możliwe i popieram, jak ty, mój partnerze w zbrodni, mogłeś to przegapić? Toż to najbardziej bezcenne chwile. Rozpoczynając od Jamesa, który ciągle wmawia mi, że to, że się przelizał z Rayem to fatamorgana i się czegoś naćpałam, kończąc na pięknym obiedzie rodzinnym, gdzie nastąpił mały rozłam bliźniaków i maglowałam swojego może przyszłego albo przyszłego niedoszłego szwagra — powiedziałam, teatralnie się indycząc i założyłam ręce na piersi, spojrzałam na niego z udawanym oburzeniem, acz pewnie zdradziło mnie drżenie kącików ust z rozbawienia. — Cuda się dzieją, a mnie nie ma. Żądam spotkania z wami wszystkimi i to takiego porządnego, chociaż mam wrażenie, że ziemia by się zatrzęsła. Poza tym jeden Cesarz wie, kiedy ja was, ciebie w ogóle zobaczę po tym roku — fuknęłam, przeczesując nerwowo włosy.

wtorek, 11 września 2018

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [12]

I usłyszałam swoje imię wykrzyczane w bardzo charakterystycznej panice, wręcz strachu i zatroskaniu, ale uciekło uchem przeciwnym do tego, którym ono wleciało, tak jakoś. Może się rozmarzyłam, może po prostu nie chciałam wcale go słyszeć, może chciałam wpaść do tego jeziora i schować się pod taflą wody, wcale nie na długo, dosłownie na króciutką chwilę, byleby zaznać spokoju, którym tak często zachwycał się mój brat, bo przecież właśnie w ten sposób uciekał. Zawsze, od wszystkiego.
Plany pokrzyżowała jednak męska ręka na moich plecach, a następnie obejmująca mnie w talii, dosyć mocno, zdecydowanie nie chcąc, bym wyślizgnęła się z jego uścisku. Prychnęłam cicho, gdy już uderzyłam plecami o chyba ciut spanikowanego Yamira.
— Na litość boską, Przewi — mruknął mi do ucha, a temu wszystkiemu towarzyszył trochę przyspieszony oddech. Tylko trochę, tak, tak. — Nawet jeśli jesteśmy już przemoczeni do suchej nitki, to nie uważam, żeby był to dobry pomysł — dodał jeszcze i niby poluzował ten swój uścisk, a ja jednak nie chciałam nigdzie uciekać czy się odsuwać, bo akurat tutaj było mi naprawdę dobrze.
Przymknęłam oczy, uśmiechając się pod nosem, wsuwając dłoń na tę jego, która dalej spoczywała na moim boku, i odchylając ciut głowę, chcąc oprzeć ją na jego ramieniu, choć to wszystko było robione z pewną dozą niepewności i może i braku zaufania.
Bo przecież już raz wydawało się, że było blisko, a jednak spotkałam się z dosyć dużym rozczarowaniem, kto wie, prawdopodobnie również bólem.
— Tchórz — mruknęłam, parskając cichym śmiechem, ale dalej nigdzie nie uciekałam, bo przecież nie było sensu jeszcze bardziej go denerwować. — No chodź, pomoczymy tylko nogi, jest ciepło. I obiecuję, że teraz już nie będę biec i na pewno się nie poślizgnę, i będę bardzo ostrożna, i będę się ciebie pilnować — dodałam, otwierając nieszczęsne oczy i patrząc w te, moim zdaniem, ciut ładniejsze, złote.

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [11]

Może i cała sytuacja spotkała się z odrobiną niezadowolenia z mojej strony. Szczególnie gdy zielone oczy po prostu się odwróciły, wcześniej obdarowując mnie kaskadą iskier, błysków i nadziei na to, że to wszystko jakoś pójdzie, jakoś się ułoży i może nawet zakończy się tym legendarnym i niedoścignionym „happy endem”, czy jak to tam było.
A tak? Tylko uścisk na dłoni, który, mimo że starałem się wzmocnić, zdawał się z każdą chwilą być coraz słabszy, coraz mniej wiążący i coraz bardziej bezsensowny. Jednak głupio było mi wtedy po prostu ją puścić.
Bałem się, że będzie to poprzedzeniem dla całkowitej utraty.
I jakoś udało się podtrzymać to, aż do dotarcia do tej niesamowitej altanki, przy niesamowitym jeziorze, w niesamowitym lesie, który koniecznie chciał cię pozbawić życia, podobnie zresztą jak biblioteka i w sumie każde miejsce w okolicy.
A jednak z Przewalską u boku czuło się jakoś łagodniej. Bezpieczniej. Jakby groźby maści wszelakiej nigdy nie istniały.
— Kto ostatni w wodzie ten frajer! — wrzasnęła, parsknęła śmiechem, zrzucając przy okazji trzewiki i rzucając się boso w stronę tafli.
Chwilę zajęło mi zrozumienie, co się dzieje, może dlatego byłem w stanie wydusić z siebie tylko dość głośne imię dziewczyny i dosłownie w ostatniej chwili złapać ją, byle nie wleciała na łeb na szyję do zbiornika.
Pochwycenie koszulki, szarpnięcie materiału i uderzenie wątłych pleców o moją klatkę piersiową. Wszystko przepełnione moim przerażeniem ukrytym gdzieś w spojrzeniu i ciężkim oddechem, zdawkowo się urywającym.
— Na litość boską, Przewi — sapnąłem, trzymając ją w talii i dość głęboko łapiąc powietrze, tuż nad jej uchem. — Nawet jeśli jesteśmy już przemoczeni do suchej nitki, to nie uważam, żeby był to dobry pomysł — burknąłem, luzując nieco uścisk, bo co prawda, to prawda, może zaciskałem łapy nieco zbyt mocno.

Bo wszystkie kaczki lubią herbatę i ciasteczka jeść [3]

Oczywiście, że mi przyklasnęła. Wręcz dziecinne zachowania Pelagoniji wydawały się nie mieć zamiaru ją kiedykolwiek opuszczać i nie było w tym nic złego. Nawet jeśli ludzie mieli uważać ją przez to za nieco infantylną. Odrobina światła wpadająca do mojego zaciemnionego pokoju zwanego życiem była raczej czymś wręcz oczekiwanym, przynoszącym chęć do dalszego egzystowania.
Eternumowa działała jak jakieś paliwo, nie bacząc na to, w jakiej sytuacji byś się nie znajdował. Ten szeroki uśmiech i iskrzące się zielone oczęta były w stanie podnieść na nogi nawet martwego.
— Formalności. Jakbyś odmówił, to pewnie i tak bym przytaszczyła ze sobą całą zastawę porcelanową albo termosik z dwoma kubkami. Wiesz przecież, że jestem bardzo ciężkim przypadkiem herbatoholizmu, wręcz nieuleczalnym — rzuciła i tak, ten aktorski, poważny ton. Zgrywanie dojrzałej, nudnej, dorosłej prukwy. A później? No a później znowu ten wspaniały uśmiech. — I choć chętnie bym z tobą tak poszła, to boję się, że byśmy się wywrócili po drodze i połamali sobie kości, roztrzaskali nos albo zdarli skórę jak Yevgeni. Chyba że znasz jakiś niezawodny sposób, jak przejść na czwarte piętro akademika w tej pozycji.
No i szybko odsunęła się od mojej osoby, na co pokiwałem ze zrozumieniem głową, bo jednak tak, miała rację. Ogarniać się w takim stanie? Raczej niemożliwe, złamanie karku gwarantowane.
— Co racja to racja — mruknąłem tylko, a następnie, nie czekając ani chwilki dłużej, chwyciłem ją pod ramię, byle zacząć iść na to utęsknione czwarte piętro, gdzie to prawdopodobnie wypiliśmy tę pierwszą herbatę kiedykolwiek.
Każdą kolejną zresztą też.

Ćpanie herbaty to nie przestępstwo [1]

Towaru wciąż nie posiadałem, nie mam zielonego pojęcia, gdzie mi to wszystko zaginęło, jednak wiedziałem jedno. Kiedy byłem czysty, nie byłem raczej osobą zbyt przyjazną i pozytywnie nastawioną do życia.
Do tego stopnia, że chyba naprawdę wywołałem niechęć do mojej osoby u każdej istoty żyjącej. W tym Fiony, co boleśnie odbiło się na moim, powiedzmy sobie szczerze, mimo wszystko wrażliwym serduszku.
Może dlatego łaziłem jeszcze bardziej poddenerwowany, łypiąc groźnym spojrzeniem na dosłownie każdego i warcząc niemiłosiernie. Może i przez to traciłem reputację miłego Wujka Dobrej Rady, może i przez to ludzie się ode mnie odsuwali, ale chyba inaczej po prostu się nie dało i w końcu wyszło szydło z worka.
Patrzcie państwo, co rzeczywiście kryje się pod owczą skórą skrzętnie zakładaną przez ostatnie kilka lat. Podziwiajcie dorodnego wilczura, bójcie się i odskakujcie, gdy tylko błysnę ślepiami, albo co gorsza — kłami.
A później coś zostało wściubione prosto na moją głowę. Konkretniej wianek, przywleczone przez jakieś drobne i do tego blade jak ściana łapki, za to jakże zwinne i prędkie. Odskoczyć nie było jak i basta.
— Hej — rzuciła z uśmiechem na delikatnej buźce i musiałem przyznać, że gdzieś ją już kiedyś chyba widziałem. Chyba. Kiedyś. — Coś się stało? — zapytała, na co uniosłem delikatnie brwi, bo czy naprawdę, aż tak było widać po mnie, że coś było na rzeczy?
Co mogłem zrobić. Wzruszyłem ramionami, może cicho wzdychając.
— Jest ok? — odparłem, no, może bardziej zapytałem, gdy na moją twarz wtoczył się delikatny grymas. — Tak, chyba jest ok.

poniedziałek, 10 września 2018

Idziemy zaszaleć [4]

— Prędzej się przeliżą, błagam, skończą dokładnie tak samo jak Oakley z Walshem — stwierdziła, ruszając do szafy, na co nie mogłam nie odpowiedzieć śmiechem. Nieoficjalny romans naszej pary gorących gołąbków kwitł w najlepsze, przynajmniej w wyobraźni szkolnych kolegów oraz koleżanek. Cóż mogliśmy zrobić, gdy Dexter i Foma ze sobą zerwali, to Oakley z Walshem stał się nieoficjalnym królem i królem szkolnego, tęczowego parkietu. A że żaden z nich się do potajemnych macanek raczej otwarcie nie przyznawał, przynajmniej o żadnym oficjalnym obwieszczeniu szanownej pary królewskiej nie słyszałam, to tylko nakręcało biedny, uciemiężony nudą lud jeszcze bardziej. 
Innymi słowy, sami cierpieliśmy na posuchę, więc rzucaliśmy się na cudzą chmurkę. 
— Foma już nie ma nic do gadania i tak się nie odzywa, a więc będziemy kwita i ja również się nie odezwę — prychnęła, wyciągając w końcu jakiś bordowy golf. — Dam radę z malowaniem. Chyba. No. A co tam u ciebie, Heat, jak ci życie mija? 
Westchnęłam głośno, poprawiając pasma włosów, które zakrywały mi oczy. Zdecydowanie niedługo powinnam ruszyć do fryzjera, były już zbyt długie i przeszkadzały w trakcie normalnej pracy. Zastanowiłam się przez moment, czy powinnam powiedzieć prawdę, ale z drugiej strony później i tak wszystko wyszłoby na jaw. 
— Zamierzam odebrać mojej matce prawa rodzicielskie nad młodszą siostrą — powiedziałam w końcu, uśmiechając się cierpko. — Ale jestem niewystarczająco pijana, żeby o tym gadać, więc póki co, Mińsk obiecał mi robotę po zakończeniu nauki, będę uczyć i sekretarkować, więc jest moc. 

Idziemy zaszaleć [3]

— Cichaj, bo mamy robotę do wykonania — przerwała mój wywód, chyba stwierdzając, że cały ten bałagan wcale tak bardzo jej nie przeszkadzał. I może to lepiej. — Będziesz wyglądać cudownie, w końcu się napijesz i pogadamy od serca, obgadując wszystkich chłopaków na uczelni. I dziewczyny. I zapoznamy cię z Miśką, więc będzie fajnie — oświadczyła Heat, przedłużając niektóre samogłoski, a ja w odpowiedzi parsknęłam śmiechem, bo kobieta ewidentnie była bardzo pozytywnie nastawiona. — Zatem do roboty. Za dwie godziny masz być ubrana, cudowna i w dobrym humorze na przekomarzanie się ze mną, musimy w końcu zakłady postawić czy Hera z Diaskro się zabiją, czy prędzej przeliżą. Poza tym zakaz zbierania materiału dowodowego, więc żadne zdjęcia do Fomy nie wyciekną, a ty może poznasz kogoś fajnego. W doborze stroju nie pomogę, ale mogę zawołać Diaskro, jakbyś potrzebowała pomocy w malowaniu — stwierdziła, w końcu na mnie spoglądając z pytaniem błyskającym w tych niebieskich oczętach.
Przejechałam nieporadnie dłonią przez nieuczesane włos i ponownie rozejrzałam się po pokoju.
— Prędzej się przeliżą, błagam, skończą dokładnie tak samo jak Oakley z Walshem — stwierdziłam, w końcu decydując się, aby podejść do szafy, a przy tym choć ciut rozluźnić, bo przecież to miał być dobry dzień, dobry wieczór, przepełniony babskimi wygłupami. A więc czego chcieć więcej? — Foma już nie ma nic do gadania i tak się nie odzywa, a więc będziemy kwita i ja również się nie odezwę — prychnęłam, wyciągając któryś z bordowych golfów, których miałam zdecydowanie ciut za dużo i musiałam w końcu zastanowić się nad posprzątaniem i ogarnięciem swojej szafy. — Dam radę z malowaniem. Chyba. No. A co tam u ciebie, Heat, jak ci życie mija?

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [10]

I spojrzenia się spotkały. Na krótką, dosłownie kilkusekundową chwilkę, która w jakiś magiczny sposób przedłużyła się w minuty i godziny.
Prawdopodobnie wieczność.
I złote oczy błysnęły, zalśniły, a ja mogłam posłać mu tylko marny uśmiech, gdy pasemko blond włosów uciekło zza mojego ucha, ponownie wyrwało się i opadło nieporadnie na czoło. Nie chciałam nic mówić, może i się bałam, tak, najpewniej strach powoli mnie zżerał. Po prostu czułam się z tym wszystkim źle.
Bo przecież zawsze wymagałam od innych ludzi szczerości, pewnej otwartości i surowych emocji, podczas gdy ja, a przynajmniej takie miałam wrażenie, z każdym dniem coraz bardziej się chowałam, udając, że wszystko było dobrze, starając się zapomnieć o tych wszystkich uczuciach, które jednak zjadały mnie powoli w środeczku, wręcz delektując się i nigdzie się nie spiesząc.
A chciałam, żeby to wszystko po prostu się skończyło, odeszło w zapomnienie.
Ale to prawdopodobnie miało już trwać wieczność.
I doszliśmy nad to nieszczęsne jezioro, do tego kolejnego, legendarnego już miejsca. Trochę zarosło, może i nabrało jakiejś poetyckiej czy wręcz romantycznej tajemniczości, zwłaszcza w całej tej ulewie spadającej prosto na nas. Scena jak z bajki.
Westchnęłam cicho, ostatecznie decydując się, by ściągnąć buty, bo co to za różnica, czy będę chodzić po mokrej trawie boso czy jednak będę chlupać swoimi trzewikami. A zresztą łatwiej pływa się bez obuwia. Zerknęłam kątem oka na mężczyznę, który chyba odpłynął na krótszą chwilę.
— Kto ostatni w wodzie ten frajer! — krzyknęłam, parskając śmiechem, aby następnie ruszyć szybko w kierunku jeziora z szerszym uśmiechem na twarzy.

niedziela, 9 września 2018

Klub Lornetkowy [7]

— Byłbyś paskudnym przyjacielem — potwierdziła, krzywiąc się na moment, gdy sam zająłem się pałaszowaniem kolejnej czekolady, którą zwinąłem z kamiennego gzymsu. Zdecydowanie gdybym miał wybrać jedną rzecz, do której Vene miała prawdziwy talent, to byłoby to wybieranie słodyczy. Zawsze wiedziała na co miałem ochotę w danym momencie, co uważałem za zbyt słodkie gówno, a co za niewystarczająco czekoladową podróbkę.
Stara, dobra, Vene. Nawet nie umiałem policzyć, ile lat się już znaliśmy, wspominając pierwsze spotkanie, kiedy nasze matki w końcu nas sobie przedstawiły. Oczywiście, pierwsze skrzypce z naszej strony grali raczej Orion ze Skylar, ale staraliśmy się dotrzymywać im tempa. Dokazując, marudząc i integrując się z nowo poznanym kuzynostwem. 
— Matka siedzi w pracowni i pracuje nad obrazami, James pewnie układa sobie swoje kolorowe życie z Mary Lou, Arisa dalej lata za spódniczkami, chociaż kij ją wie. Bliźniaki prawdopodobnie sieją chaos. Albo Leia poderżnęła gardło chłopakowi Leitha i odprawiają pogrzeb, kłócąc się nad grobem biednego, niedoszłego szwagra. Zgaduję. Ostatnio ich widziałam w wakacje, a przez te kilka miesięcy mogą odprawiać różne cuda. — Uśmiechnęła się ciepło. — Do stolicy, a ze stolicy każdy poszedł w swoją stronę. — Och, skąd ja to znałem. U nas też wszyscy niby razem, niby osobno, ale to były naprawdę dzikie, niezrozumiałe i w pewien sposób samotne czasy. 
— A twoje rodzeństwo? Wieki was wszystkich nie widziałam. I musisz mi opowiedzieć o Heather, bo może moja pamięć jest do kitu i ma mnóstwo dziur od Mysterium, ale Heat bym pamiętała.
— Lepiej ty mi powiedz, jak to możliwe, że James po rumienieniu się od Oriona i tak wiedzie życie nędznego heteroseksualisty. Biorę to za ujmę na honorze odnośnie czarowności mojego rodzonego brata. Jestem za to dumny za coming out Leitha, na Livernell, jak ja mogłem to przegapić? — jęknąłem zdruzgotany. Całe moje życie właśnie legło w gruzach. — To długa historia. Matka ześwirowała. Ale już tak całkowicie świrneła, że jej wszystkie klepki na raz poszły. No i wyszło, że mamy siostrę. Skóra zdjęta z Cassie, a Cassie zwiała chuj ją wie gdzie, Sky w ogóle się zaszyła po kryjomu i ona nic nie wie, nic nie kojarzy, dajcie mi wszyscy święty spokój. Orion poszedł i nawet nie wiem, co on tam macha, w bibliotece chyba dalej siedzi, jak tamten jego miał na imię? Jiz? Jaz? Jason, coś chyba. No, Vi sobie oczywiście, kurwa, radzi najlepiej, zaliczając wszystko co się rusza, bądź nie, i nie ucieka na drzewo, szczerząc ząbki. Z Omegą własną do domu jeszcze nie wróciła i jesteśmy przerażeni, że kiedyś to może nastąpić. Lilka została wybitną pani profesor od siedmiu boleści, ma własnego bachora, rzuciła Jamesa, a studenci ją nienawidzą. Czyli wszystko w normie — streściłem. 

Skrzaty ich nienawidzą, odkryli metodę... [4]

— Czy te hełmy są naprawdę potrzebne? — Skinęłam głową, doskonale rozumiejąc skąd u chłopaka brak entuzjazmu. Sama czułam się przekomicznie w abstrakcyjnie dużych ubraniach, o zwisających i spadających nam na głowach spodkach kosmicznych już nie wspominając. — I w ogóle jak się ich pozbędziemy? Chyba nie będziemy ich mordować, prawda? — dopytał się, kucając i zaczynając bawić się nieco zmokłą od ostatniego deszczu trawą. — Bo ja to jednak jestem fanem pokojowych rozwiązań, o dziwo udało mi się przeżyć te kilkanaście lat mojego życia bez zabijania muchy, jestem w jakiś sposób z tego dumny i no... rozumiecie. 
Miałam już coś odpowiedzieć, ale Dexter wciął mi się po raz kolejny, przewracając oczami i nie siląc się nawet na ściszenie głosu do pospolitego mruknięcia.
— Yhm, pierdoleni pacyfiści. Spójrz na to w inny sposób, ty zeżresz ich albo oni ciebie. Ja tam wolę się nie przekonywać na własnej skórze, czy oni też sadzą kwiatki, robią pokój zamiast wojny i dzielą między siebie fajkę pokoju. Ubierasz, szorujesz do nich i upewniasz się, że zamkniesz każdemu z nich paszczękę rękawiczką...
— Są nasączone środkiem usypiającym, który jest nieszkodliwy dla ludzi, ale jego zapach nawet w małej dawce potrafi uśpić skrzaty. Problem polega na tym, że receptory odpowiedzialne za wyczuwanie zapachu są u nich na początku gardła, więc trzeba je przytrzymać jedną ręką i wsadzić drugą. Jeszcze jakieś pytania? — spytałam, przeliczając w myślach z iloma chochlikami mamy do czynienia. Co najwyżej dziesiątką, ale hałas robili jak cała armia. — Grunt, żeby przy załatwianiu jednego, nas nie chciało załatwić pozostałe dziewięć. 


Uciekając przed bratkami [0]

Leżałam zdyszana na mokrej trawie, ściskając trzęsącego się Krzyśka na brzuchu i miałam gdzieś, że w sumie teraz moja koszulka przesiąkła pozostałą wodą po deszczu, lepiąc się do ciała, moje włosy wyglądały, jakby z nich miało wylecieć całe stado ptaków i prawdopodobnie wędrowały sobie mrówki [lubiłam mrówki, więc mogły sobie mieszkać]. I wypadałoby odkazić dłonie, bo ranki szczypały. A to wszystko za sprawą tego małego diabła, który jak gdyby nic machał tymi swoimi włochatymi odnóżami, szczekając swoim kaczuszkowym, piskliwym głosem. Przysięgam, że jak się pozbieram z ziemi, to znajdę tego pierwszaka co nie dość, że mu wcisnął orzechy włoskie, to jeszcze jego koleżanka przyszła z przeklętą doniczką bratków, więc popylałam po całej szkole za tym szalonym żukiem.
— Ja pierdolę, gdybym cię tak, Krzysiek, nie kochała, to już dawno byśmy się pożegnali — mruknęłam, wzdychając ciężko i zaraz robaczysko wyślizgnęło mi się z rąk, żeby powędrować wyżej i przycisnąć mi nóżkę do twarzy. — ...To bardzo słaby protest — burknęłam, niechętnie podnosząc dłoń i odciągnęłam łapę robaczka od swoich ust. Jak na razie niespieszno było mi wstać, zwłaszcza, że słonko grzało, a na następną burzę czy deszczyk się jeszcze nie zapowiadało. Może wyschnę. Może, gdyby ktoś nie postanowił nie stanąć nade mną i zasłonić mi ciepłe promienie.
— Oddajcie mi słońce — jęknęłam, leniwie unosząc powieki, żeby spojrzeć w twarz osobie, która tak perfidnie zabrała mi ciepłe światło. 

Bo wszystkie kaczki lubią herbatę i ciasteczka jeść [2]

Odwzajemnił uścisk, garbiąc się przy tym, ponieważ był grubo wyższy ode mnie i prawdopodobnie skończyłabym, wisząc nad ziemią, gdyby się nagle wyprostował. Powinnam zainwestować w jakiś taboret albo eliksir wzrostu czy coś. Pewnie dziadek by coś miał, ale powiedziałby, że po cholerę mi.
— Też się cieszę, że cię widzę. Też cię naprawdę długo nie przytulałem i co to za głupie pytanie? Oczywiście, że się napiję. — Roześmiałam się radośnie i klasnęłabym w dłonie z uciechy, ale miałam je zajęte.
— Formalności. Jakbyś odmówił, to pewnie i tak bym przytaszczyła ze sobą całą zastawę porcelanową albo termosik z dwoma kubkami. Wiesz przecież, że jestem bardzo ciężkim przypadkiem herbatolizmu, wręcz nieuleczalnym — powiedziałam poważnym tonem z iście poważnym wyrazem twarzy, jednak nie wytrwałam w tym zbyt długo, bo zaraz uśmiechnęłam się od ucha do ucha. — I choć chętnie bym z tobą tak poszła, to boję się, że byśmy się wywrócili po drodze i połamali sobie kości, roztrzaskali nos albo zdarli skórę jak Yevgeni. Chyba że znasz jakiś niezawodny sposób, jak przejść na czwarte piętro akademika w tej pozycji — dodałam rozbawionym tonem, delikatnie się odsuwając, bo jednak go plecy będą boleć, mnie szyja i się jeszcze poprzewracamy, jak spróbujemy zrobić kroczek. Zwłaszcza, że długość jego kroków była zdecydowanie większa od moich. 

Klub Lornetkowy [6]

— Yhm, wyłącznie dlatego, że chciałem ochronić cię przed otyłością. Co ze mnie był za przyjaciel z dzieciństwa, gdybym pozwolił ci na starość zostać nie dość, że starą, to jeszcze grubą? — Prychnęłam z rozbawieniem, gdy próbował wyglądać dostojnie, opierając się o barierkę, ale w swoim obecnym stanie wyglądał bardziej jak zaspany student, który wyszedł bez ogarnięcia się z domu. Że też mu te kapcie nie pospadały w drodze. — Co tam w domu, co tam u rodzeństwa, gdzie wyście się tam porozjeżdżali?
— Byłbyś paskudnym przyjacielem — odpowiedziałam i włożyłam do ust kawałek czekolady. Nieznacznie wykrzywiłam usta w grymasie, ale powędrowałam myślami do reszty rodzeństwa, zastanawiając się, co mogli właściwie porabiać. — Matka siedzi w pracowni i pracuje nad obrazami, James pewnie układa sobie swoje kolorowe życie z Mary Lou, Arisa dalej lata za spódniczkami, chociaż kij ją wie. Bliźniaki prawdopodobnie sieją chaos. Albo Leia poderżnęła gardło chłopakowi Leitha i odprawiają pogrzeb, kłócąc się nad grobem biednego, niedoszłego szwagra. Zgaduję. Ostatnio ich widziałam w wakacje, a przez te kilka miesięcy mogą odprawiać różne cuda. — Uśmiechnęłam się krzywo i następne kostki ambrozji wylądowały w mojej jamie ustnej. Zawsze gdy rozmawiałam o rodzinie, to mi cukier spadał. — Do stolicy, a ze stolicy każdy poszedł w swoją stronę — dodałam, przeczesując włosy nerwowym gestem, bo czasami człowiek złożył o parę obietnic za dużo, a potem lądował w jakimś strasznie drogim burdelu, kurwiąc na swoje życie i próbując zgadnąć, czy znalazło się właściwą osobę, czy jednak jego GPS skrewił.
— A twoje rodzeństwo? Wieki was wszystkich nie widziałam. I musisz mi opowiedzieć o Heather, bo może moja pamięć jest do kitu i ma mnóstwo dziur od Mysterium, ale Heat bym pamiętała. 

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [9]

Nie powstrzymywałem nawet uśmiechu, który znienacka wtargnął na moje usta, gdy równie niespodziewanie, dziewczyna zaczęła odgarniać przyklejone do mojego czoła włosy, poskręcane, namoczone loczki, które powoli nabierały wody, a co za tym idzie, stawały się coraz cięższe.
Zielone oczy błyskały się bardzo ładnie i bardzo łagodnie, zerkając na moją twarz, obserwując ją dokładnie, z pierwiastkiem czegoś, czego ponownie, nie byłem w stanie określić. Wanda Przewalska zawierała w sobie jedną jedyną emocję, która już na zawsze miała pozostać mi potężną niewiadomą, bo nie potrafiłem zrozumieć, co to takiego. Sama natomiast raczej nie miała zamiaru mi tego wytłumaczyć i powiedzieć prosto w twarz.
włosów na bok.
— Wyglądasz jak taki bardzo biedny i ładny kot w złotej obróżce wrzucony prosto do jeziora — rzuciła ze śmiechem, na co pokiwałem głową, bo jednak miała w tym swoją rację, nie sposób było się nie zgodzić z tym, co mówi. — Oboje tak wyglądamy, sama do końca nie wiem, co nam do głowy strzeliło, by się tak stroić. W dodatku moja ulubiona sukienka — dodała z dość głośnym westchnięciem i rozłożeniem ramion w geście pełnym niemocy.
A później nawet nie wiem, kiedy zostałem pociągnięty w stronę lasu, z powodzią w butach, przemoczonymi ubraniami i ciężką, bardzo ciężką głową.
Dotrzymywałem jej tempa, patrząc na nią z tyłu, patrząc na mokry materiał szczelnie opinający wąskie ramiona. Idealnie podkreślający każdy szczegół. Odkrywający przede mną fakt, gdzie w danym momencie znajduje się lewe ramiączko stanika.
Szum deszczu wpadającego w korony drzew. Chrzęst gałęzi pod stopami, zatapiające się w podłożu buty. Zapach odżywającego świata. Parno, duszno.
Palce kurczowo zaciskające moją dłoń, jakby wręcz upewniające się i proszące o to, żeby ta nagle nie zniknęła. Nie miała najmniejszego zamiaru.
Później? Później dosłownie na chwilę, ukradkiem, zerknęła na mnie przez ramię, gdy docieraliśmy do szkolnej altanki.
Jest to jedyna klatka z całego tego filmu, którą tak dokładnie pamiętam. Pamiętam, że przed lewym okiem przeleciała wtedy kropla deszczu. Pamiętam, że kosmyk opadł wtedy zza jej ucha, ponownie wślizgnął się na twarz. Pamiętam, że nieco mocniej przycisnęła palec wskazujący. Pamiętam zapach, doskonale potrafię go sobie przypomnieć, nawet teraz.
Nigdy dokładnie tego nie dookreśliłem, ale uznawałem to za jeden z potencjalnych momentów.
Momentów, w których zakochałem się w Wandzie Anastazji Przewalskiej.

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [8]

— Nie wiem kto to, czy co to, ten cały Kubrick, ale jak uważasz — parsknął, a ja po prostu zgromiłam go wzrokiem z oburzeniem błyskającym w tęczówkach.
Bo jak to tak, nie znać jakiegoś kanonu, podstawy? Przecież Odyseja od zawsze była obowiązkiem!
— Ale zbieramy się — dodał jeszcze, ostatecznie podnosząc się z tej legendarnej ławki, która pojawiała się w każdej przygodzie odbywającej się na terenie naszej uczelni.
A brązowe loki dosłownie przyklejały się mu do czoła, praktycznie włażąc do oczu, blokując wzrok i tak dalej. Uśmiechnęłam się pod nosem, również decydując się na ciut odważniejszy ruch, czyli odgarnięcie tych szalonych włosów na bok.
— Wyglądasz jak taki bardzo biedny i ładny kot w złotej obróżce wrzucony prosto do jeziora — mruknęłam, parskając cichym śmiechem i uśmiechając się ciut szerzej. — Oboje tak wyglądamy, sama do końca nie wiem, co nam do głowy strzeliło, by się tak stroić. W dodatku moja ulubiona sukienka — westchnęłam i nieporadnie rozłożyłam ręce, zdając sobie w końcu sprawę z tego, że i bielizna mi pewnie przemokła, bo przecież materiał mojego odzienia raczej za gruby nie był.
A następnie prawdopodobnie do głowy wskoczył mi wcale nie tak wyjątkowo głupi pomysł, może ciut zainspirowany wcześniejszą wypowiedzią, więc po prostu chwyciłam Yamira za rączkę, aby następnie pociągnąć go za sobą w kierunku lasu, prosto do tej równie sławnej altanki nad jeziorem, po drodze oczywiście wyrzucając papierowy kubeczek, przecież śmiecić nie wolno.
Bo w końcu może i lało, ale przecież było ciepło, prawda? A jak byliśmy przemoczeni do suchej nitki, to przynajmniej można z tego skorzystać. Raz się żyje, i tak dalej.

sobota, 8 września 2018

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [7]

Kilka prostych, typowych dla niej gestów, upicie herbaty prawdopodobnie do końca, bo spodziewałem się, że za dużo w kubeczku już nie zostało, no i finalnie, podniesienie się z ławki z delikatnym uśmiechem i słowami na ustach.
— Już za późno, jeżeli mieliśmy coś złapać, to pewnie już to się stało, przynajmniej z moją odpornością. Ale bardzo chętnie obejrzę jakąś słabą komedię romantyczną. Albo wręcz odwrotnie, może coś ciut ambitniejszego. Kubrick? — dopytała, zerkając na mnie z góry i unosząc te ładnie wyregulowane brewki ku górze. Oczywiście cała pływała, woda bezlitośnie spływała po włosach, buzi i ubraniach. Sam pewnie wyglądałem podobnie. — To co, zbieramy się?
— Nie wiem kto to, czy co to, ten cały Kubrick, ale jak uważasz — parsknąłem, prawdopodobnie wychodząc na kogoś po prostu nieogarniętego, ale co poradzę, że nie byłem szczególnym fanem filmów i aż tak często ich nie pochłaniałem. — Ale zbieramy się — dodałem, również się podnosząc i jedynie domyślając się tego, jak dramatycznie w tym momencie musiały wyglądać moje włosy.
Jak dobrze, że nie mamy takiej możliwości, żeby siebie zobaczyć, nie licząc momentów, gdy zerkaliśmy w lustro, taflę wody, czy szkło.
Naprawdę, Karmie dzięki, w innym wypadku prawdopodobnie około pięćdziesięciu razy dziennie przeżywałbym załamanie psychiczne i swego rodzaju osłabienie.

Skrzaty ich nienawidzą, odkryli metodę... [3]

— Dyrektor Mińsk wylosował ciebie do pomocy w pozbyciu się skrzatów ogrodowych.
I może miałem drobne podejrzenia, że po prostu to samorząd wybrał mnie jako swoją ofiarę, a to, co powiedziała blondynka było mniejszym kłamstwem, ale w końcu postanowiłem to wszystko zignorować. W końcu miała być to zawsze jakaś przygoda, prawda?
— Ogółem cholery jedne zadomowiły się w altance przy jeziorze. Jeżeli jeszcze tam nie byłeś to świetnie, przy okazji jeszcze posprzątać mamy, to ci wszystko pokażemy, gdzie ogniska, gdzie grilla i tak dalej, co tam może wyprawiać — oświadczyła, gdy już wesoło szliśmy leśną ścieżką, a krople deszczu kapały na nasze nosy (choć akurat ten Dextera chroniony był przez ogromny hełm).
Pokiwałem głową, postanawiając, że po prostu będę siedzieć cicho, układając sobie w głowie kolejne pytanie, które będę mógł im zadać. A tych miałem pełno.
I ostatecznie doszliśmy do tej nieszczęsnej altanki i, ku mojemu rozczarowaniu, opowieść o chochlikach była prawdziwa. Bo te krzyczały, warczały i piszczały, a ja miałem wrażenie, że w sumie niepotrzebnie się tu znaleźliśmy, jeżeli te i tak zaraz rzucą sobie do gardeł i tętnic szyjnych, czy aort (czy skrzaty miały aorty?).
— No to przebieranki — mruknęła w końcu Heather, a ja stanąłem nieporadnie przy dwójce z samorządu, gdy ci wciągali na siebie ogrodniczki.
— Czy te hełmy są naprawdę potrzebne? — mruknąłem cicho, podnosząc jeden z tych nieszczęsnych garnków i zakładając sobie go na głowę. Ciut za duży, czy dyrekcja myślała, że ich uczniowie to trzy czy czterometrowe wielkoludy o ambicjach ogrodniczych? Wyglądałem komicznie. — I w ogóle jak się ich pozbędziemy? Chyba nie będziemy ich mordować, prawda? — dopytałem się jeszcze, kucając na chwilkę i zawijając źdźbło mokrej trawy wokół palca. — Bo ja to jednak jestem fanem pokojowych rozwiązań, o dziwo udało mi się przeżyć te kilkanaście lat mojego życia bez zabijania muchy, jestem w jakiś sposób z tego dumny i no... rozumiecie.

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [6]

— Oczywiście, że dajesz — zaczął z promiennym uśmiechem, a ja po prostu przewróciłam oczami. Bo przecież to wcale nie było aż tak oczywiste ostatnimi czasami. — Czemu byś nie miała, co?
Spojrzał na mnie kątem złotego oka, opierając łokcie na kolanach, na co uciekłam wzrokiem, bo jakoś nie miałam ochoty spoglądać w te jego iskrzące się źrenice, na tę twarz, która czasami śniła się po nocach lub nawiedzała myśli w najmniej odpowiednim momencie. Po prostu nie chciałam, by zauważył te drobne wahania, niepewność w zmarszczonym czole, czy zagubienie widoczne po brakującym uśmiechu.
— Jesteś przecież, jak to się mówiło... Herszt baba, o — dodał jeszcze, no i chyba parsknęliśmy oboje śmiechem, nie do końca wierząc, czy to określenie do mnie pasowało. Bo raczej daleko mi było do tej Renee Illene, która wydawała się właśnie tą, która ma dosłownie wywalone na wszystko. Nawet jeżeli wcale tak nie było, a za tym jej ostrym spojrzeniem kryła się ogromna wrażliwość i zbiór najróżniejszych emocji. — Jeszcze trochę tak posiedzimy i złapie nas jakieś choróbsko, zobaczysz. Proponuję wstąpić do środka i się osuszyć. Może jakaś durna komedia, żeby rozwiać nieco te mniej radosne uczucia, co?
Westchnęłam, zastukałam palcami o udo i odchyliłam się do tyłu, by wziąć ostatni łyk herbaty, a następnie zerknąć na mężczyznę.
— Już za późno, jeżeli mieliśmy coś złapać, to pewnie już to się stało, przynajmniej z moją odpornością — stwierdziłam i uśmiechnęłam się dosyć nieporadnie. — Ale bardzo chętnie obejrzę jakąś słabą komedię romantyczną. Albo wręcz odwrotnie, może coś ciut ambitniejszego. Kubrick? — zapytałam, bardziej siebie niż Yamira, a następnie podniosłam się energetycznie i zwinnie z ławki, by choć raz spojrzeć na niego z góry, a to wszystko z wodą skapującą z mojego nosa i spływającą z czoła do oczu. Przyjemnie, nie zaprzeczam, miałam wrażenie, że zaraz dosłownie odpłynę, a w moich butach urządzają już regaty. — To co, zbieramy się?

Pióra na wietrze [1]

Ja pierdolę, kurwa czyjakolwiek mać, czy ja wyglądam na jakiś rzadki okaz miśka polarnego? Co? Czy to już ten okres, gdzie ta buda upadła doszczętnie, zapominając zainwestować w systemy grzewcze? Było zimno, kurewsko zimno, wystarczająco, żebym miał ochotę schować się w jakiejś zapyziałej dziurze, otulić się setką koców i nigdy więcej nie wychylać nosa zza grubych pierzyn. Seryjnie, niby ledwo mróz ściął pobliskie rzeki, strumyki, nasze leśne jeziorko, a ja już kłapałem zębiskami na prawo i lewo, trzęsąc się przy niskich temperaturach. Nic poradzić na to nie mogłem, z natury zaliczałem się do zwierząt wybitnie ciepłolubnych, lubujących się w słoneczku, plażach i ogólnym błogim leniuchowaniu. A do leniuchowania bynajmniej nie zaliczałem przedzierania się przez zaspy, śniegi i tak dalej.
A pośrodku zasypiska stał jakiś idiota, przytulający kwiatka do piersi. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, rozpoznając w nim jednego z młodszych stażem uczniów. Uśmiechał się delikatnie głupio, wprawiając mnie przez moment w osłupienie, bo chyba jako jedyny nie dygotał cielskiem.
No tak, pewnie mu czujników temperatury nikt nie zamontował w tym dzikim ciele.
— Witaj — powiedział z szerokim, ciepłym uśmiechem, na tyle promiennym, że aż musiałem zmrużyć oczy.
— Musisz wstawić go do wody — mruknąłem — inaczej za parę godzin ci padnie z odwodnienia — poinformowałem chłopaka. — Zaklimatyzowałeś się już u nas na uczelni? — spytałem, chcąc podtrzymać lekką konwersację. 

czwartek, 6 września 2018

Idziemy zaszaleć [2]

Dziewczyna zdecydowanie potrzebowała kilku chwil na przetrawienie mojego krótkiego monologu, ale wydała się zaakceptować podjętą bez jej wiedzy decyzję. No i dobrze, nie wiedziałam, czy miałabym siłę na przekonywanie jej, wciskanie w kieckę i robienie dobrej miny do złej gry, a Przewalska zdecydowanie tego potrzebowała. Wiedziałam, że niby miała tam kilku znajomych, kręciła się w końcu z Nivanem i Yamirem, ale przecież Nivek zwiał, gdzie pieprz rośnie razem z Hopecraftem, a Yamirek w moich oczach sam sobie z życiem nie za bardzo radził. W rezultacie zostawało grono ludzi bliskich, ale nieprzyjemnie dalekich, gdy przychodziło do wygadania się czy zwyczajnego, wspólnego ogarniania. Ott, nieraz wystarczające, żeby nie czuć się przez dwadzieścia cztery na siedem samotnym, ale to za mało, żeby rzucać się w wir wspólnych tematów czy zainteresowań. A ta cisza w piątkowy czy tam sobotni wieczór nadal zostawała tylko pustą ciszą. 
— Rozumiem, że nie znasz słowa “nie”? Bardzo chętnie się z wami zabiorę — rzuciła ostrożnie, wpuszczając mnie do pokoju. Wparowałam szybko, bez precedensu, rozglądając się po lekko zagraconym pokoiku, machając ręką. Jakbym u siebie nie trzymała z Dexterem większego burdelu w naszej dwuosobówce. — Przepraszam za ten cały bajzel, ale no… Sama widzisz.
— Cichaj, bo mamy robotę do wykonania. Będziesz wyglądać cudownie, w końcu się napijesz i pogadamy od serca, obgadując wszystkich chłopaków na uczelni. I dziewczyny. I zapoznamy cię z Miśką, więc będzie fajnie — celowo przeciągnęłam pierwszą samogłoskę o kilka sekund za długo — zatem do roboty. Za dwie godziny masz być ubrana, cudowna i w dobrym humorze na przekomarzanie się ze mną, musimy w końcu zakłady postawić czy Hera z Diaskro się zabiją, czy prędzej przeliżą. Poza tym zakaz zbierania materiału dowodowego, więc żadne zdjęcia do Fomy nie wyciekną, a ty może poznasz kogoś fajnego. W doborze stroju nie pomogę, ale mogę zawołać Diaskro, jakbyś potrzebowała pomocy w malowaniu — kontynuowałam. 

Pióra na wietrze [0]

Przez ostatnie miesiące było zimno. Bardzo zimno nawet, jak mówili niektórzy ludzie, snujący się bez wyraźnego celu po uczelni. Nie byłem w stanie potwierdzić tych słów ze stuprocentową pewnością. Niby czułem jakieś ukłucia chłodu na syntetycznej skórze, niby policzki przybierały barwę całkiem naturalnego różu. Mimo wszystko jednak zimna samego z siebie nie odczuwałem, podobnie jak wilgoci. Z tego powodu postanowiłem po zajęciach wyjść na mokry trawnik, kiedy to smugi deszczu uderzały w okna w szaleńczym, lecz i po części uporządkowanym, tempie. Moja uwaga została przykuta przez jeden, drobny element, wyróżniający się pośród setek innych, dzielnie trwający mimo wybitnie niesprzyjających warunków pogodowych. Kucnąłem w pobliżu kępki kwiatów, które pewnie dopiero co przebiły się przez ziemię, biegnąc ku górze, aby zdobyć chociaż kilka cennych promieni słońca. Wyglądały jak nieprawidłowy element układanki w mozaice uczelni, gdzie to wszyscy szli przed siebie, zupełnie nie bacząc na pozostałych.
Polubiłem tego kwiatka. I nawet zacząłem mu współczuć. Musi być przecież taki samotny, zagubiony w bezkresnym świecie, potrzebował kogoś, kto się nim zaopiekuje. Dlatego dotknąłem opuszkami palców białych płatków, chłonąc wzrokiem każdy milimetr rośliny, aby później ostrożnie zerwać nowego przyjaciela. Obróciłem go kilkukrotnie, chcąc lepiej się przyjrzeć dziełu natury w dłoniach. Uśmiechnąłem się delikatnie i przytuliłem kwiat do piersi. Podniosłem się stopniowo, oglądając się przez ramię na drzwi, przez które zaledwie chwilę temu wyszedłem z budynku. 
— Witaj — powiedziałem z szerokim uśmiechem, kiedy ujrzałem w środku drugą osobę, kiedyś już zapewne mijaną na korytarzu.

Bo wszystkie kaczki lubią herbatę i ciasteczka jeść [1]

Kolejny rok, a jakże by inaczej, co? Kiedy pierwszy raz postawiłem łapę w tej szkole, naprawdę nie spodziewałem się, że minie to tak prędziutko, a tu już proszę, za chwilę stuknie połowa piątego rocznika. Dwadzieścia lat, staroć ze mnie paskudny, już czuję, jak mi w kościach strzyka, a kto ja i jak ja, to dalej ani widu, ani słychu, uznajmy więc, że jestem czymś, może, że jestem Aurelem i przy tym pozostańmy.
Kolejny rok i co? I nic się nie zmieniło, absolutnie nic, Pelagonija ponownie rzuciła mi się w ramiona, uwieszając przy tym całym swoim drobnym ciałem, nadając jak katarynka, za którą nie sposób było nadążyć, więc w sumie już nawet nie próbowałem się połapać w potoku słów, który nagle wylał się z tych względnie małych ust. No ale trzymałem ją, śmiejąc się przy tym i kręcąc głową.
— ...I napijesz się ze mną herbatki? — zapytała, bo oczywiście, że to pytanie musiało w końcu paść. Zerknęła na mnie tymi maślanymi, zielonymi oczyskami, zamrugała, zdmuchnęła zagubiony kosmyk i za chwilę mocniej obejmując mnie tymi wątłymi ramionkami. — Dawno cię nie przytulałam.
— Też się cieszę, że cię widzę — rzuciłem, poprzedzając wypowiedź śmiechem i pogładzeniem jej po plecach, trochę się przy tym garbiąc. — Też cię naprawdę długo nie przytulałem i co to za głupie pytanie? Oczywiście, że się napiję.

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [5]

Zamarła, momentalnie, a ja do mnie chyba coraz skuteczniej i coraz mocniej docierało, że nie powinienem tego robić, że powinienem zacząć się zastanawiać nad swoimi ruchami, bo przecież tej mogło się to nie podobać, bo przecież naruszałem jej przestrzeń osobistą, bo przecież było tyle drogi do przebycia, a ja zachowywałem się jak natręt.
— To była nasza wspólna decyzja — odparła, na co pokiwałem głową, odsuwając powoli dłoń. Wzruszyła ramionami, może nie chciała, żeby tak było, ale zdecydowanie wyglądała po prostu marnie. — Rozeszliśmy się w dobrych relacjach — mruknęła i uśmiechnęła się, co i tak nie do końca mnie uspokoiło. — Ale no. Po prostu wzięło mnie na jakieś przemyślenia, cholerną melancholię i dramatyzm w deszczu, nic strasznego i w ogóle. Chyba daję radę, nawet bez Fomy.
— Oczywiście, że dajesz — zacząłem z uśmiechem. — Czemu byś nie miała, co? — Zerknąłem na nią, pochylając się do przodu i opierając łokcie na kolanach. — Jesteś przecież, jak to się mówiło... Herszt baba, o — dodałem, parskając dość głośnym śmiechem i o losie, kręcąc przy okazji głową, bo sam do końca nie wierzyłem w to, co mówię. — Jeszcze trochę tak posiedzimy i złapie nas jakieś choróbsko, zobaczysz. Proponuję wstąpić do środka i się osuszyć. Może jakaś durna komedia, żeby rozwiać nieco te mniej radosne uczucia, co?
.
.
.
.
.
.
template by oreuis