środa, 28 lutego 2018

Deja vu [X]

Wróciłam i ujrzałam Yeva, który już trzymał w ręku dwa termosy i inne przekąski. Ja także miałam koszyk z kanapkami i koc pod pachą w drugiej ręce. Tak uzbrojeni ruszyliśmy (chłopak wcale nie potknął się po drodze trzy razy i nie musieliśmy zbierać wszystkich ciastek rozsypanych po całym korytarzu) pod bibliotekę, by usiąść pod drzewem w cieniu i zajadać się smakołykami. Zapasy niektórych w tej szkole wydały się wręcz nieskończone, a zakaz cukry nie obchodził nikogo, zdawało się, że tylko zachęcał do zwożenia wszelkich rodzai ciasteczek. W sumie to jak ten rok miał wyglądać tak jak pierwszy semestr, czyli siedzenie na kocyku z herbatą porzeczkową i ciastkami, w towarzystwie uroczego rudzielca, to ten rok wcale nie będzie taki zły. Przymknęłam oczy i przechyliłam do tyłu głowę, pozwalając promieniom słońca błądzić po mojej twarzy. Cieszyłam się z chwili ciszy, która wyjątkowo nastała, zazwyczaj było tu głośno od licznych uczniów gromadzących się dookoła szkoły. Yev też wydawał się zadowolony, bo dotarłszy w jednym kawałku na miejsce, klapnął obok mnie na kocu i oparł się plecami o drzewo, także przymykając oczy. W sumie to nie zdziwiłabym się jakbyśmy tu zaraz zasnęli, rozmyślając o wszystkim i niczym. Dlatego, nie chcąc mącić ciszy, poszerzyłam uśmiech i upiłam kolejny łyk ukochanego napoju, ciesząc się chwilą.

Ponowne kwitnięcie [X]

Pytanie, które zadałem, było zapalnikiem dla potoku słów z ust dziewczyny, zdecydowanie. Od razu rzuciła propozycję, wiedząc, że nie będę w stanie się nie zgodzić.
— Co powiesz na to, że dasz mi się naherbatkować i podręczyć w towarzystwie mojego gadającego misia, który ostatnio warczy mi o ciastka i wczuwa się w Tron Quamalartu bardziej niż ja? — Jak mogłem zapomnieć o herbacie? To było oczywiste, że o niej wspomni. — I tak, ta część o misiu jest poważna, obraził się na Mińska za zakaz cukru i nawet alkoholu nie pije. — Vladdy i brak alkoholu? Ciekawe. Poza tym, hej! Adam widocznie był inny, zachowywał się zupełnie inaczej niż kiedyś i to nie był mój wymysł.
— Myślę, że to bardzo dobra propozycja i chętnie skorzystam. Masz nadal tę herbatę malinową? Była pyszna. Do tego możemy udobruchać Miśka ciasteczkami owsianymi. Podzieli się ze mną? Jak uważasz? — Bez skrupułów złapałem ją za dłoń i splotłem razem nasze palce. To nic złego, prawda? Uśmiechnąłem się szeroko i zacząłem kierować się do pokoju dziewczyny, a ona bez zastanowienia zaczęła iść za mną. To było miłe spotkanie, zapewne czeka nas równie miły dzień, a cały rok zapowiada się niesamowicie. Ilość gorących napojów, które wypiję, zapewne przekroczy normę, ale to będzie miłe przedawkowanie.

Zagubiony przewodnik [X]

Postukałam palcami o kolano, przyglądając się zmartwiona dziewczynie i słuchałam jej odpowiedzi.
— Nie, ciężko powiedzieć, żeby wszystko było w porządku... — Ładny, lekki uśmiech zakwitł na ustach dziewczyny, jednak nie umiałam dostrzec w nim jakiegokolwiek śladu radości. — Bardzo złą, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Odpowiadając na twoje pytanie, które pewnie zaraz zadasz, sprawy sercowe, typowe rozterki młodej dziewczynki. Nie masz czym się przejmować — oświadczyła, poszerzając uśmiech i spojrzała na mnie. Dreszcz przeszedł mi po plecach, a coś w sercu ukuło, gdy patrzyłam w zielone oczy.
No tak, to zawsze była miłość.
Uśmiechnęłam się pocieszająco, a zarazem przepraszająco, bo miałam kijowe poczucie czasu i powinnam smażyć się w piekle za zwalanie się na głowę w nieodpowiednich porach, a potem po prostu ją przytuliłam. Jak nie wiedziałam, co zrobić ze smutnymi ludźmi, to ich przytulałam, mimo że nie powinnam była naruszać ich przestrzeni osobistej. Jakoś tak miałam.
— Nie wiem, co to za osoba, ale mam nadzieję, że szybko przejrzy na oczy albo ty znajdziesz kogoś lepszego — powiedziawszy to, odsunęłam się od Wandy, nie chcąc sprawić, żeby poczuła się niezbyt komfortowo. I tak przekroczyłam swoje granice. W głowie zanotowałam, że miałam pierwszą osobę do podrzucania cichaczem czekolad, kwiatków i innych drobnostek dla uśmiechu. Podsunęłam jej pudełko cukierków, które zdecydowanie jej bardziej się przyda niż mnie, po czym wstałam ze swojego miejsca. — Ja cię już nie dręczę. I dziękuję za odpowiedzi. Trzymaj się, Wando — dodałam z lekkim uśmiechem, chcąc w pewien sposób podnieść ją na duchu. Czy się udało? Nie wiem.
I to nie tak, że po wyjściu ze szklarni poszłam robić niewielką paczkę dla panny Przewalskiej. Mnie tu nie ma, ja nic nie wiem, o czym wy do mnie w ogóle rozmawiacie?

Odrodzenie mocy [X]

Zmarszczyłem brwi i usiadłem prosto, przyglądając mu się uważniej. Zaczął się tłumaczyć zupełnie niepotrzebne. Obaj wiedzieliśmy, że rodzice są sprawą specyficzną i nie powinniśmy za nich przepraszać. Mimo, że oboje to robiliśmy. Posrana sprawa.
— Daj spokój, stało się i tyle. Niepotrzebnie roztrząsasz tę sprawę, kiedyś to po prostu powtórzymy i będzie tak, jak być powinno wcześniej. — Wyciągnąłem dłonie w jego stronę i objąłem go mocno, jakby chcąc potwierdzić swoje słowa. Niebieskoskóry drgnął w pierwszym momencie, ale nie minęło dużo czasu, a odwzajemnił uścisk. Ogon ułożył się na moich pleców, a dłonie objęły dokładne. Akurat tego się nie spodziewałem.
— Mogę się tym zająć w następnym semestrze, Pelcia na pewno mi pomoże. Co ty na to? Zrobimy to na większą skalę, zaprosimy więcej osób i doprowadzimy tym całe grono pedagogiczne do białej gorączki. — Sięgnąłem po kilka saszetek i wsypałem zawartość jednej z nich do ust. Skrzywiłem się nieznacznie na smak sztucznej cytryny, która jedynie podrażniła język. W cholerę by to, mogłem spojrzeć, co złapałem w dłonie.
Uniosłem w rękach różowe opakowanie i, nie chcąc słuchać kolejnych tłumaczeń przyjaciela, wepchnąłem mu proszek w usta. Jego mina, mimo bycia złą, nie powodowała, że przestałem się uśmiechać. Było dobrze, tak jak dawniej i naprawdę mi się to podobało.

Poleńmy się razem [X]

Dziewczyna wzięła kolejne ciastko, a ja tylko uśmiechnąłem się pod nosem, przechylając lekko głowę w bok. No tak, niech się częstuje, przecież Przewalscy głodzić nikogo nie będą, tak? Jeszcze takimi potworami nie jesteśmy. Chyba. Raczej. Na pewno.
— W sumie, nigdy się nie zastanawiałam nad tym. Czyli jak ktoś nie zda, to pisze dwie prace z wybranych przedmiotów? Czy rozszerzonych już w twoim przypadku, czy jak? — zapytała, a ja pokręciłem głową, bo zupełnie nie trafiła, ba, nawet blisko nie była.
— W czwartej klasie masz do napisania pracę do obrony — oświadczyłem, uśmiechając się słabo. Zdecydowanie nie moja bajka, no cóż, co zrobić, jak można tylko pisać, płakać i nie spać. — A że w związku z drobniutkim wypadkiem, w którym ucierpiałem, nie pisałem egzaminów, więc miałem dwa wybory. Powtarzać klasę, a nie wyobrażam sobie siedzieć na lekcjach z moją siostrą, lub pisać dwie prace zamiast jednej. Wybrałem to drugie, umysł mi podpowiada, że powinienem żałować, no ale cóż — stwierdziłem, a Wanda w odpowiedzi prychnęła.
— O czym piszesz? — zapytała, przekręcając się na plecy i głowę kładąc mi na kolanach.
— Archeologiczne bzdury, działanie jakiś czynników na szczątki różnych ras i gatunków, takie tam. Nic o roślinkach, nic ciekawego — odpowiedziałem, pokazując jej język.
W sumie to leniło się całkiem przyjemnie.

niedziela, 25 lutego 2018

Zagubiony przewodnik [7]

— ...Prawda, ale w miarę możliwości wolałabym, żeby nie szukała czegoś. Albo kogoś. Kij ją wie — mruknęła, ewidentnie niezbyt zachwycona, a następnie wyciągnęła rękę po moją dłoń, która zdążyła się zdecydowanie porządnie zacisnąć, a ja przecież nic nie poczułam. Rozłożyła moje palce, odciągnęła paznokcie od skóry, na której zostały czerwone ślady, choć pewnie jeszcze troszkę, a udałoby mi się porządnie podrapać. — Też tak robię, ale potem blizny zostają — oświadczyła, aby następnie wyciągnąć z magicznej torby myszkę. Pluszową myszencję z czarnymi oczkami. Wcisnęła mi ją w dłoń. — Skóra cała, stres zejdzie, a myszka narzekać nie będzie. Wiem, że to nie mój interes, ale wszystko w porządku? Złą porę wybrałam na wypytywanie się, prawda? — zapytała w końcu, wypowiadając wyczekiwane przeze mnie pytanie, a ja westchnęłam, parsknęłam beznadziejnym śmiechem i odwróciłam głowę w bok, nie chcąc spoglądać na dziewczynę.
Odchrząknęłam, ściskając myszkę.
— Nie, ciężko powiedzieć, żeby wszystko było w porządku... — wymruczałam pod nosem i uśmiechnęłam się lekko, zdając sobie w końcu sprawę z beznadziei całej sytuacji. — Bardzo złą, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Odpowiadając na twoje pytanie, które pewnie zaraz zadasz, sprawy sercowe, typowe rozterki młodej dziewczynki. Nie masz czym się przejmować — oświadczyłam, poszerzając uśmiech i spoglądając na dziewczynę.
Ale jednak zielone oczy szczęśliwe nie były.

sobota, 24 lutego 2018

Deja vu [6]

Na widok uśmiechu oraz roziskrzonych ocząt dziewczyny ucieszyłem się, że rzuciłem tą propozycją ruszenia w plener i zrobienia małego pikniku.
— Taaak, jesteś genialny. — Podskoczyła zabawnie podekscytowana. — To ja pójdę do kuchni zrobić kanapki, a ty po herbatę, chętnie spróbuję tej o smaku czarnej porzeczki. I za 15 minut się zobaczymy przed budynkiem. — Mrugnąłem zaskoczony i odprowadziłem wzrokiem odchodzącą w podskokach Sofię, której brązowe loki podskakiwały razem z nią. Po dłuższej chwili, gdy ogarnąłem sytuację, roześmiałem się cicho, zwracając uwagę paru uczniów, ale ich zignorowałem. W końcu musiałem zrobić herbatę, prawda?
Ruszyłem w kierunku akademiku, w czasie drogi układając listę rzeczy do wzięcia oraz przeanalizowałem, ile słodyczy pochowałem na dnie walizki i jakie. Minąłem ślady po pastelach na podłodze w pomieszczeniu, których nie umiałem zmyć, więc sobie były. Miałem tylko kilkanaście minut, więc w pośpiechu, nieogarze i nadziei, że nie wywinę orła i zaryję twarzą o deski pokoju w trakcie pakowania. Po sześciu minutach byłem gotowy z dwoma termosami herbaty o smaku czarnej porzeczki, paroma paczkami ciastek, herbatników, biszkoptów i innych takich, no i aparat. W zeszłym roku mało zdjęć porobiłem, to trzeba nadrobić i zapełnić puste miejsca na karcie pamięci. No, i miałem tylko jednego siniaka, bo uderzyłem się o krawędź łóżka! Może jednak dwa... Ale jak na mnie to wyczyn. Raźnym krokiem ruszyłem na umówione miejsce, zerknąwszy na zegarek. Ten dzień zdecydowanie zapowiadał się miło.

Poleńmy się razem [5]

— Mam dwie prace końcowe do napisania — mruknął, ledwie słyszalnie, podciągając wysoko nogi pod brodę, tak samo, jak ja. Jego siostra za to dalej leżała na łóżku, z głową schowaną w połowie pod kocem, jęcząc, czy to z bólu, znudzenia, czy smutku, kto wie. Ach tak, nie uczyło się do egzaminów, a potem się chodzi z worami pod oczami. No cóż, nie byłam jego mamą (ani Dexterem), żeby mu marudzić. — Możliwe, że wynika to z tego. No cóż, sam sobie rabanu narobiłem, to teraz za niego płacę. — Parsknął śmiechem, ale nie tym prawdziwym, zachęcającym do odwzajemnienia chichotu, ale tym smutnym, od którego można było co najwyżej płakać. — A Wanda ma po prostu okres, spokojnie, jest na ziółkach, nie ugryzie. — Dziewczyna na dźwięk słów chłopaka prychnęła groźnie, a mi pozostało się zastanawiać, czy na pewno jest taka niebezpieczna i niewinna jak to jej brat zapewniał. Rozumiałam ją doskonale, sama przeżywałam to samo.
Sięgnęłam po jeszcze jedno ciastko, kiedy nikt tego nie robił. Wypadało mi? Już jakiś czas minął, od kiedy wzięłam poprzednie, ale może jednak powinnam jeszcze chwilę poczekać. W końcu wgryzłam się, ale po wszystkich rozmyślaniach już nie czułam tej satysfakcji, raczej czułam się winna.
— W sumie, nigdy się nie zastanawiałam nad tym. Czyli jak ktoś nie zda, to pisze dwie prace z wybranych przedmiotów? Czy rozszerzonych już w twoim przypadku, czy jak?

Czarownicy pies [X]

— Nie ma za co, raczej ja przepraszam, że musiałam być przy tej rozmowie — odparła tylko szeptem. Prychnąłem pod nosem i pokręciłem głową, bo w sumie to, co gówniara innego miała zrobić, skoro moje dość nienormalna towarzyszka zatrzasnęła drzwi na amen, pomachała nam kluczykiem przed oczami i zaczęła swój bal, swoje mądrości, swoje dogryzania i potok słów, głównie boleśnie prawdziwych. Oboje mogliśmy chyba tylko położyć uszy po sobie i słuchać tego, co na nas wypluwała, głównie na mnie, ale mniejsza o to.
Podkulenie ogona i cisza zawsze była dobrym wyjściem, czemu teraz nagle przestaje działać. Czemu wszystkie brudy nagle wychodzą na wierzch? Miały tyle lat, czemu dopiero teraz i w takim tempie?
Westchnąłem cicho i przejechałem dłońmi przez włosy, odgarnąłem je do tyłu, zatrzymałem ręce na karku i pociągnąłem nosem. Za dużo, zbyt szybko.
— Przypomniała sobie kurwa po iluś latach, idź pan z tym wszystkim w pizdu — warknąłem, przemieszczając się do swojego biurka, żeby móc zagarnąć wszystkie własności, teczkę, skórzaną torbę, piórnik i inne, absolutnie niepotrzebne do życia szpargały. — Najlepiej zapomnij o tym, co miało miejsce — rzuciłem do dziewczyny przed opuszczeniem gabinetu.
Prochów nie mam, alkohol się kończy, moje relacje międzyludzkie zanikają w zatrważającym tempie, tajemnice zawodowe już wcale nie są tajemnicami, a mi wszystko się na łeb wali i pali.
Jeszcze do tego wszystkiego pełnia.
Cudownie.

Wprowadzenie: Izel [9]

— Yup, jak najbardziej. No, to teraz chodźmy do twojego pokoju, w sumie to nie musisz się wysoko wspinać. W akademiku znajdziesz też sekretariat, oczywiście królestwo Mińska i Est, naszej ukochanej sekretarki, która zrobi wszystko dla ciebie za dobrą kawę, ale bez kawy nawet nie licz na uśmiech. No może przesadzam, ale wiesz pewnie, o co mi chodzi — stwierdził, przeczesując włosy, a ja kiwnęłam na znak, że rozumiem. Jak do sekretariatu to z kawą, zapamiętać. Ciekawe, jaką kawę pani Est lubi? Trzeba będzie wybadać, ewentualnie próbą błędów dojść do odpowiedniego rodzaju kawy, chociaż to mogłam mocno przypłacić tym, że trafię na nieodpowiednią. — Co o jeszcze... Ah, pokój samorządu jest niestety na samej górze, czwarte piętro, jak wejdziesz to od razu się zorientujesz. Gdybyś miała coś do załatwienia czy coś byś zgubiła, to wiesz gdzie iść. Pomóc ci z bagażami?
Stuknęłam czubkiem buta o podłogę jakby w zamyśleniu i pokręciłam głową, rzucając okiem na swoje rzeczy.
— To nie będzie potrzebne — odpowiedziałam, poprawiając zjeżdżające okulary z nosa okulary[soczewek po prostu nie lubiłam i nie zapewniały mi takiego bezpieczeństwa]. Machnęłam dłońmi, obserwując jak bagaż posłusznie unosi się w górę, żeby podlecieć bliżej mnie, a następnie podążać za mną. Zaklęcia lewitujące przydatne zawsze i wszędzie, zwłaszcza dla ludzi słabszych i leniwych. — Ah, zapomniałam jeszcze spytać, czy są jakieś konkretne zakazy, jakich stworzeń nie można przygarniać w mury uczelni? — spytałam.

Zagubiony przewodnik [6]

Obserwowałam jasnowłosą, wsłuchując się w jej przyjemny dla ucha, cichy śmiech, chcąc wyłapać nutę, która potwierdzi moje przypuszczenia. Jedna z dłoni dziewczyny zwinęła się w piąstkę. Dość mocno. Moim zdaniem odrobinę za mocno.
— Vene robi wszystko, tylko nie sprawia kłopotów. Przynajmniej mi, nie wiem, jak z innymi... — Ponownie parsknęła śmiechem. — Naprawdę, jest cudowna, czasami nie wiem, co bym bez niej zrobiła, pewnie zgubiłabym się w tych wszystkich moich notatkach. Co do dbania o siebie... Zdarza jej się siedzieć po nocach. Ale każdemu się to zdarza, prawda? — Rozciągnęła usta w uśmiechu i wzruszyła ramionami, a mi pozostało tylko westchnąć i podrapać się po policzku. No tak, każdemu się zdarza, ale Evive nie powinno, jeśli miała choć odrobinę oleju w tej głowie.
— ...Prawda, ale w miarę możliwości wolałabym, żeby nie szukała czegoś. Albo kogoś. Kij ją wie — burknęłam niezadowolona i chwyciłam Wandę za dłoń, rozkładając ją delikatnie. — Też tak robię, ale potem blizny zostają — wymamrotałam, wyciągając z torby niewielką, pluszową, okrągłą myszkę - tak, miałam w niej wszystko - a następnie wcisnęłam ją do rączki Przewalskiej. — Skóra cała, stres zejdzie, a myszka narzekać nie będzie. Wiem, że to nie mój interes, ale wszystko w porządku? Złą porę wybrałam na wypytywanie się, prawda? — spytałam z przepraszającym uśmiechem, układając dłonie z powrotem na kolanach.

Co się odwlecze, to nie uciecze [X]

I to była rzecz, której z cierpliwością wyczekiwałem, której obrzydliwie pragnąłem i którą miałem nadzieję dostać. Krótka piłka. Szybkie kroki blondynki, a potem zamachnięcie się i piękny strzał, prosto w policzek, aby odgięło mi głowę w drugą stronę, aby wszystko zapiekło, aby pokazać, że jednak nie jest się bezbronnym dzieciakiem.
Dostałem za wszystko, co kiedykolwiek zrobiłem i doskonale o tym wiedziałem. Dostałem za przychodzenie z problemami. Dostałem za przytulanie od tyłu. Dostałem za zachodzenie dziewczyny. Dostałem za gorący oddech na szyi. Dostałem za dłoń na udzie. Dostałem za pocałunek. Nawet za ten pierwszy, nieszczęsny taniec, podczas którego nie wiedziałem, gdzie to zabrnie. Dostałem za złapanie jej na korytarzu i pomoc, gdy była blada jak ściana.
Cholera, to już ponad rok.
Potem zrobiła istny piruet i dumnym chodem Przewalskich ruszyła do drzwi.
— Było miło. Naprawdę — dodała, chwytając za klamkę i wychodząc z pokoju.
Przetarłem policzek. Skąd tyle siły w takim ciałku? Dobrze się jeszcze nie ogarnąłem i nie wymasowałem, gdy do pokoju wlazł nabuzowany do granic możliwości Hindus i mogłem przysiąc, że za chwilę dostanę kolejnego strzała, po którym wyląduję na ostrym dyżurze.
— Co to miało być? — rzucił oburzonym tonem.
— Koczowałeś pod drzwiami?
— Może, co to miało być, co jej powiedziałeś? — Parsknąłem śmiechem i odwróciłem głowę do okna. Byle nie patrzeć na rozjuszonego chłopaka, który gotów był użyć przemocy, chociaż rzadko kiedy do tego dopuszczał.
— Wszystko, co miałem powiedzieć — odparłem, wlepiając wzrok w kłusującego gdzieś tam centaura. Widział rozryczaną Przewalską, widział mnie, wiedział wszystko, co chciał i aktualnie mało brakowało, żeby zdjął rękawiczki i dotknął mnie, byle pozbyć się kłopotu na dobre. Nie będąc empatą, czy innym ścierwem, człowiek był w stanie wyczuć aktualne emocje Kumara, które wręcz się z niego wylewały, zalewały wszystko dookoła i dusiły. Siadały na klatce piersiowej, łamały żebra, odbierały dech.
— Jesteś dokładnie taki sam jak twój ojciec. — Drzwi się zamknęły, a kolejny człowiek został złamany, niczym zapałka, bo czym innym byliśmy w tym świecie, marnej imitacji czegoś wspaniałego.

Co się odwlecze, to nie uciecze [12]

— Zdecydowanie — odparł, uśmiechając się, a ja uśmiech odwzajemniłam.
Aby następnie podejść do niego powoli i muszę przyznać, może ciut za bardzo dałam ponieść się emocjom, może musiałam po prostu wyżyć się na niebiednym Nivanie Oakleyu, który tak naprawdę niczemu nie zawinił, bo to ja pozwalałam, to ja doskonale się bawiłam, pozwalając na to wszystko i to ja skończyłam z uszczerbionym serduszkiem, bo złamane przecież nie było, bo to nie była ta jedyna miłość, będą przecież inni ludzie, lepsi, może po prostu bardziej trafieni. To po prostu było dziecinne zauroczenie, nastoletnia miłostka, cichy crush, a przecież te rzeczy rzadko kiedy kończą się dobrze.
Ale to wszystko nie powstrzymało mnie przed uniesieniem dłoni i uderzeniem chłopaka w policzek. Za to wszystko, za tą wyższość i chłód, to pogrywanie, za ten jedyny pocałunek. Oczywiście, że nie tylko on był winien, bo przecież do jakiejkolwiek relacji potrzeba dwójki osób. Ale jednak był winny, bo doskonale zdawał sobie sprawę od samego początku, że to nie wyjdzie. A jednak pozwalał.
Oboje pozwalaliśmy.
Odwróciłam się na pięcie, duma i złość powróciły, a smutek schowałam gdzieś z tyłu głowy, bo i tak miał powrócić wieczorem, aby nie dać Vene normalnie się wyspać.
— Było miło. Naprawdę — szepnęłam, stojąc przy drzwiach i kładąc dłoń na klamce.
Bo w sumie co więcej mogłam mu powiedzieć.

Czarownicy pies [13]

Stałam z boku, a dialog się ciągnął. Monologi kobiety, przerywane krótkimi jękami i zaprzeczeniami ze strony nauczyciela. Dla mnie nauczyciela, dla niej... przyjaciela? Kiedyś chyba, teraz już sama nie wiedziałam. Chociaż w sumie ja też już średnio go widziałam jako przykład, jako kogoś, na kogo się patrzy z podziwem. Trochę już nie był w moich oczach nauczycielem. Co nie znaczyło, że miałam zaraz lecieć do kogokolwiek im o tym wszystkim opowiadać. Bo po co? Mimo wszystko dość lubiłam pana Remusa, a ludzie zaczęliby tylko jeszcze bardziej gadać. Dlatego nie miałam zamiaru opowiadać nic, nawet Herze.
Kobieta gadała i gadała, aż powiedziała wszystko, co chciała i wyszła. Tak po prostu, zostawiając nas samych. A w sumie jego, bo ja dalej stałam z boku i pewnie nawet zapomniał, że tu jestem.
— Przepraszam. — Usłyszałam nagle, wypowiedziane cicho, za cicho, przez kogoś, kto ewidentnie znowu powstrzymywał się przed płaczem i padnięciem na ziemię z braku sił.
— Nie ma za co, raczej ja przepraszam, że musiałam być przy tej rozmowie — powiedziałam więc tylko, równie cicho i ostrożnie. Cała chęć zwykłego dogryzania nauczycielowi i śmiania się z niego zniknęła i było mi go po prostu żal.
Choć tak naprawdę to bardzo zasłużył.

Co się odwlecze, to nie uciecze [11]

Nawet na nią nie patrzyłem. Nie zerkałem na to, jak uwala się na podłodze, jak ryczy, jak smarczy, jak łka, niczym rozpieszczony bachor, który nie dostał cukierka. Dźwięk tłuczonego szkła, bitego szczeniaka, czy obdzieranego ze skóry człowieka nie równał się dźwięku łamanego na tysiące części serca. Żaden odgłos nie podniecał tak bardzo, jak ten należący do wywłoki człowieka, która to właśnie ginęła gdzieś w odmętach wszechświata, uświadamiając sobie, że tak właściwie bajki nie istnieją.
I płakała u mnie na podłodze, podkurczając kolana, kuląc się w sobie i prawdopodobnie zasłaniając twarz rękami, wydając z siebie nieludzkie odgłosy, a ja musiałem przyznać, że wyjątkowo ładne ptaki szybowały wokół terenów akademii, wyjątkowo urokliwe drzewa rosły wokół niej i wyjątkowo zakochane pary snuły się po okolicach, kurczowo ściskając swoje dłonie, namiętnie szepcząc sobie na ucho i szczerząc się, bo w końcu stoi obok nich ktoś, kogo kochały.
I musiałem przyznać, że mimo faktu, iż Przewalska i ja byliśmy niczym, to dziewczyna siedziała mi głęboko w sercu. Solo. Beze mnie.
Może dlatego też tak pilnie chciałem ją stamtąd wypędzić.
— Udana ta rozmowa — powiedziała nagle, przy czym towarzyszył jej dźwięk unoszonego ciała. Zerknąłem na nią. Rzeczywiście, czerwona na twarzy, ze spuchniętymi oczami, ledwo widocznymi zielonymi, mocno wybijającymi się tęczówkami i napęczniałymi, malinowymi wargami, widocznie je zagryzała.
Przykre.
— Zdecydowanie — odparłem, uśmiechając się delikatnie i krzyżując nogi w kostkach.

Co się odwlecze, to nie uciecze [10]

— Jak uważasz. — Ciche, bezosobowe mruknięcie dochodzące z jego ust, a ja i tak słyszałam wszystko, jakbym znajdowała się za szybą, jakby to mnie kompletnie nie dotykało.
Wyminął mnie, podchodząc do okna, by usiąść na fotelu, zostawić mnie samą, choć w sumie nie, nie zostawić, bo ja przecież byłam sama, byłam sama przez całą tę relację, odkąd go poznałam nie mogło być nawet iskierki, bo po prostu nie mogła zaistnieć.
A ja w końcu rozpadłam się na malutkie kawałeczki, perfekcyjność i duma idealnej dziewczynki z dobrego domu zniknęła, a zostały mi łzy, miękkie kolana i drżące ręce, i w sumie to już ich nie hamowałam, po prostu uklęknęłam na podłodze, chowając twarz w dłoniach i zaczął się ryk jak u dziecka, okropnie przeszywający ból w klatce piersiowej oraz drżenie, walka o jakikolwiek oddech, bo autentycznie czułam się, jakby ktoś dosłownie przed chwilą połamał mi żebra.
Zabawna sytuacja. Wanda Anastazja Przewalska, dziewczynka z dobrego domu pokładała się na podłodze, płacząc, a Nivan Oakley obserwował to wszystko, bez słowa, siedząc na fotelu.
Westchnęłam, odchylając się do tyłu, prostując się i siadając na piętach.
W sumie to chyba był koniec. Ostateczny.
A przecież sama wiedziałaś, że tak to się skończy, a i tak brnęłaś i brnęłaś, udając, że to wszystko nic nie znaczy.
— Udana ta rozmowa — mruknęłam, podnosząc się do góry i odchrząknęłam.
Czekała mnie długa noc.

Co się odwlecze, to nie uciecze [9]

Rozpadające się kawałek po kawałeczku ciało było ciekawym widokiem. Runące resztki względnego spokoju i błogości, wszystko leciało na łeb na szyję, pozostawiało dziewczynę przede mną całkiem nagą, pozbawioną jakichkolwiek barier, zabezpieczeń, ochron przed czynnikami zewnętrznymi. Była jak drobny szczeniak pozostawiony na mrozie bez mamy albo chociaż sweterka.
Krzywiła nie tylko twarz, ale i myśli i doskonale dało się widzieć to wszystko w zielonych oczętach, w bruździe na czole, w opadniętych kącikach ust. Ogromnej ilości zawodu i pewnego rodzaju gniewu, prawdopodobnie i na mnie i na siebie samą. Bo sama do tego dopuściła i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
— Nie, oczywiście, że nie — odparła martwo, cichutko, splatając te drobne dłonie przed sobą i kręcąc głową. Pokiwałem głową, nie spuszczając z niej wzroku, już uspokojonego, bez kpiny, bez nivowatości, bez bezwzględnego chłodu.
— Jak uważasz — mruknąłem, wymijając nastolatkę i zajmując miejsce na fotelu pod oknem. Była już tylko cisza, zamknięty temat, tysiące niewypowiedzianych kwestii, miliony scenariuszy i nasza dwójka, absolutnie zagubiona w aktualnej rzeczywistości, którą spaprałem w dosłownie chwilę, ale trzeba było to zrobić, trzeba było wreszcie uciec z niewygodnej klatki, zbyt małych przestrzeni. Od bólu piersi i głowy, bo okłamywało się nastolatkę przez tak długi czas, bo wmawiało się, że jest dobrze, bo całowało się te pierdolone usta.

Co się odwlecze, to nie uciecze [8]

Co mi strzeliło do głowy.
Co myślałam, gdy pozwalałam na troszkę odważniejsze ruchy z jego strony, drobne gesty, które normalnie świadczyłyby o czymś więcej, ale w tej sytuacji nie świadczyły dosłownie o niczym.
Bo nazwał to dobrze. Byliśmy niczym i tylko tym mogliśmy być.
To nie tak, że dłonie mi drżały, że ledwo hamowałam łzy, które w połączeniu z chłodnym uśmiechem wyglądały komicznie i to nie tak, że chciałam, żeby jednak jego dłoń była dalej na policzku, żeby przyciągnął mnie do siebie i przytulił, pozwolił po raz kolejny rozpłynąć się w ramionach i aby jego usta zahaczyły jeszcze raz o moje, niewinnie, z błyskami całej tej zabawy w błękitnych oczach.
Ale może jednak tak mogłoby być i zdecydowanie bym nie narzekała.
A jednak w błękitnych oczach był już tylko chłód i znudzenie, a mnie bolał brzuch, bolała klatka piersiowa i głowa.
Odsunął się, z uśmieszkiem oczywiście, i zaplótł ręce na klatce piersiowej, odcinając się.
— Jak sobie życzysz — odparł, krótko i zwięźle. w sumie mając rację. Tak sobie zażyczyłam, a więc tak mam. — Coś jeszcze?
Pokręciłam głową gwałtownie, zagubiona i roztrzęsiona mała, rozpieszczona dziewczynka żyjące w bajce. Czar w końcu musiał prysnąć, prawda?
— Nie, oczywiście, że nie — mruknęłam cicho.
Splotłam dłonie przed sobą i znowu zaczęłam wbijać paznokcie w skórę. Nieświadomie oczywiście.

Co się odwlecze, to nie uciecze [7]

Czyżbym uczuł chorą satysfakcję z wglądu w oczęta dziewczyny, które zachodziły łzami, przez które przemykały cienie przerażenia, bólu, czy też zmęczenia całą tą sytuacją. Znałem moje zapędy sadystyczne, masochistyczne również, ale aż tak? Czy naprawdę łzy u niewinnej istoty były w stanie otworzyć u mnie zapadkę z endorfinami aż tak mocno, by zalały ciało i wciągnęły na usta niewybredny uśmieszek, którym każdy już wymiotował? Którego każdy miał dość?
Yamir mnie zabije, złapie, ubije na miejscu, rozerwie na strzępy, zrobi sobie ze mnie figurki i postawi nad kominkiem, gdy już wybuduje sobie ładny domek rodzinny, posadzi drzewo i spłodzi syna.
I wtedy dziewczyna kontynuowała małe zabawy, uśmiechnęła się równie parszywie, równie parszywie zatrzepotała rzęskami i złapała mnie za dłoń, by odciągnąć ją od swojego polika.
— Nie dotykaj mnie. — Wręcz mogłem usłyszeć stado żmij wariujących w jej strunach głosowych, wręcz mogłem uczuć, jak zmienia dotykiem w lód, jak gorzko się nagle zrobiło.
A mi wszystko ulżyło, bo pozbyłem się zbędnego balastu. W drastyczny sposób, zły sposób, ale przynajmniej nie będę miał świergoczącej nastolatki nad uchem, przyczepiającej się do tyłka, proszącej o uwagę i widocznie czekającej na coś więcej, podczas gdy ja nie mogłem jej tego dać.
— Jak sobie życzysz — odparłem tylko, zakładając ręce na piersi. — Coś jeszcze?

Co się odwlecze, to nie uciecze [6]

Obrzydliwy uśmiech, tak bardzo niepoważny i znowu ta wyższość w błękitnych, cudownych oczach, od której powoli zaczynało mnie mdlić. W kilku krokach znalazł się przy mnie, za szybko, zbyt gwałtownie, tak, że nawet nie udało mi się troszkę cofnąć, nie pozwolić mu na następny ruch. Dłonie na moich policzkach, delikatne zdjęcie łez z rzęs.
— Wandziu... — wymruczał moje imię jak rasowy kot, uśmiechnął się, pokazując przy tym zęby, a ja zamknęłam oczy, byleby nie spoglądać na jego twarz, byleby nie patrzeć w te błękitne, te, w których cały czas tonęłam ukochane oczy. — Niczym. Jesteśmy absolutnie niczym. — Zimna informacja, nagły chłód i walka o oddech, bo moje płuca jakby zostały zgniecione natłokiem informacji, przestały normalnie funkcjonować.
Kto wie, może Nivan rzucił się na mnie i połamał mi żebra? W sumie to brakowało tylko jego parsknięcia śmiechem, wzruszenia ramionami i powrócenie do tego, co było przed chwilą. Wszystko ok, dalsze granie, że nic się nie dzieje.
A przecież doskonale wiedziałaś, że to wszystko się tak skończy, że skończysz w łóżku z mokrą poduszką i pościelą, czerwonymi oczami oraz podrażnionym nosem.
Równie chłodny uśmiech z mojej strony, brak reakcji oraz zatrzepotanie rzęsami.
— Nie dotykaj mnie — syknęłam, zdejmując powoli jego dłoń z mojego policzka.
Oj, w pokoju zdecydowanie zrobiło się zimno.

Wprowadzenie: Hope [X]

— Nie masz czym się przejmować, towarzyszu, bez nervov — odparł, odpowiadając równie szerokim uśmiechem, zaciągając dziwnym, słowiańskim akcentem i przyciągając do mnie myśli o tym, skąd pochodzi chłopak i jak tak ładnie wymawia każdą literkę. — To co, ruszamy? — spytał, na co kiwnąłem głową, bo co innego mogłem zrobić, jak w końcu ruszyć do paszczy lwa, potężnych lochów, w którym spędzę jakiś czas.
Budynek był ładny, nowoczesny, dość przytulny i jeszcze nienaruszony przez masy zwyrodniałych nastolatków, którzy odnajdywali niezwykłą frajdę w niszczeniu dosłownie wszystkiego, czego się tknęli. Stołówka spora, oblężona, jak zawsze zresztą. Ludzie dość przyjemni, mili, schludni, no, z wyjątkami, ale już odnosiłem wrażenie, że w sumie to się zadomowię. Kuchnia, do której chłopak miał jako taki dostęp, dużo informacji, dużo ciekawostek i anegdotek, bylebym się nie zabił w nowym miejscu na samym starcie i nie podburzył renomy szkoły. Oprowadzenie po korytarzach, korytarzykach, przedstawienie sal lekcyjnych, co ciekawsze miejsce i legendarna biblioteka, o której nasłuchałem się od towarzystwa, bo plotek o AWU było dużo, wszędzie, najczęściej rzucane w eter przez zawistne istoty, którym nie dało się tam dostać.
Myślałem, że wszystkiego będzie więcej, jak się okazało, oprowadzenie trwało dość krótko, możliwe, że doświadczony kilkoma uczniami chłopak postanowił ominąć większość tematów i podać mi te najważniejsze w pigułce, nie chcąc jednocześnie odstraszyć mnie i przerazić wizją placówki.
Było nawet, nawet. Przyjemnie dość.
Wyjdzie w praniu.

Gdzie jest mój tygrysek? [3]

Różowawe włosy zatańczyły w powietrzu, rozbiegany wzrok padł na mnie, a mi pozostało się zastanawiać nad tym, na jakiego świrusa trafiłem tym razem, bo powiedzmy sobie szczerze, w tej szkole nikt nie był do końca normalny. Tur nagle westchnął, jakbym mu zrzucił kamień z serca, znowu zwrócił na mnie swój wzrok, na co posłałem mu nieśmiały uśmiech, bo jednak mam nadzieję, że nie postanowi połamać mi wózka, albo kości, albo wózka i kości.
— Nie, nie. To ja się zamyś... — Zatrzymał się wcięty, pustka w oczach, chwilowe mielenie tematu, a po chwili powrót do obłąkanego ciała. — Powinienem uważać, a nie słyszeć, że ktoś się martwi moim stanem. — Zaśmiał się, a mi zostało się zastanowić, z jakiej choinki urwał się chłopak, bo słowa były nieskładne, mało co rozumiałem, on najwidoczniej też. — Z tego wszystkiego zapomniałem... Przepraszam, ale chyba nie miałem jeszcze usłyszeć, jak się nazywasz. — Tym razem to ja parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową, bo nie no, zdecydowanie brakowało mu którejś tam klepki. Norma, absolutna norma dla tej szkoły, chyba nie spotkałem tutaj jeszcze nikogo, kto byłby w stanie racjonalnie myśleć i postępować, ze mną włącznie.
— Hope Dawkins, cała przyjemność po mojej stronie — odparłem, nie urywając śmiechu i przy okazji wystawiając dłoń w stronę chłopaka.

Co się odwlecze, to nie uciecze [5]

Drgnięcie piąstek, krótki, nagły grymas, który zawadził o jej twarz, uradował mnie, bo dalej, Przewalska, pokaż pazury, pokaż, że nie jesteś tylko siedemnastoletnią gówniarą, zachowującą się jak irytująca trzynastolatka.
— Oh tak, dalej graj pana „ale ja nie wiem, o co chodzi”, idzie ci doskonale, Nivan — fuknęła nagle, na co nie mogłem powstrzymać szerszego uśmiechu, bo może w końcu coś wyklarujemy, coś sobie pokażemy, wrócimy do punktu zero i jako tako zaczniemy od nowa, ze świeżym wglądem na sytuację i trzeźwym umysłem. Wystarczyło tylko powiedzieć o kilka słów za dużo. — Cała te relacja jest chora, to wszystko nie działa tak jak powinno, idziemy do przodu, a potem od razu cofamy się o dwa kroki — dodała, odwracając głowę, uciekając wzrokiem. — Powiedz mi Nivan, kim my dla siebie jesteśmy? Nazwij to, bo to pytanie usłyszałam już kilka razy od różnych osób i praktycznie nigdy nie wiedziałam jak na nie odpowiedzieć. — Zamilkła na chwilę, po czym ponownie na mnie spojrzała, tym razem z zaszklonymi oczętami, niespokojnym oddechem i niezadowolonym grymasem na tej swojej ładnej buźce.
Dotarcie do dziewczyny, nim zdążyła cokolwiek zrobić i ułożenie dłoni na jej policzkach, by kciukami zdjąć pojedyncze łzy z jej rzęs, bo powoli zaczęły zbierać się w kącikach, wołać o uwolnienie.
— Wandziu... — Uśmiechnąłem się tak ślicznie, jak tylko potrafiłem, wystawiając delikatnie ząbki, dalej gładząc dziewczynę palcami przeciwstawnymi po policzkach. — Niczym. Jesteśmy absolutnie niczym.

KA: M.K.JoM.3


Podstawowe informacje:
Imię: Joshua
Nazwisko: Miller
Wiek: 20 lat
Klasa: Księżyca
Miejsce Zamieszkania: Akademik, pokój będzie jakiś tam

Rozszerzone informacje:
Kluby: Muzyczny
Przyjaciele: Brak
Sympatia: Brak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost: 178 cm
Waga: 60 kg
Kolor oczu: Czerwonawe? Brązowawe? A kto tam to wie.
Kolor włosów: Różowe
Cechy szczególne: Hoho, Pan hop do przodu się znalazł
Rasa: Człowiek
Orientacja: Biseksualny

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 200 rubli atlanckich

Ekwipunek: 
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw mundurków (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)

Wprowadzenie: Hope [14]

Pokiwał głową, uśmiechnął się po raz kolejny, szeroko i ciepło.
— Przydałoby się, nie chcę skończyć w innym wymiarze, trafiając w nie te drzwi, co trzeba. Prowadź, towarzyszu, ja się nie znam, zarobiony jestem — oświadczył, a ja w odpowiedzi parsknąłem śmiechem i odwzajemniłem szeroki uśmiech chłopaka. — To znaczy, przepraszam, tak, byłoby bardzo miło... — Szybkie zreflektowanie się po chwili, zagubiony wzrok i małe zakłopotanie.
Pokręciłem głową przecząco i machnąłem ręką. Bo za co ten biedny chłopak miał przepraszać?
— Nie masz czym się przejmować, towarzyszu, bez nervov — oświadczyłem, utrzymując uśmiech na twarzy, cały czas spoglądając na zakłopotanego chłopaka. — To co, ruszamy?
I ruszyliśmy, powolutku i spokojnie przed siebie, natrafiając przy okazji na moją siostrę, Jamesa czy Herę, zahaczając o kuchnię po coś dobrego i słodkiego. I oczywiście, że przekazałem mu informacje najważniejsze typu do kogo się zbliżać, a kogo zostawić w świętym spokoju, kto w tym naszym małym rozgardiaszu jest przyjacielem, a kto wrogiem, a to wszystko przyozdobione pokazaniem klas, najważniejszych pól codziennych bitew i zwieńczone odwiedzeniem biblioteki, w której duch zamieszkał na stałe i raczej nie planował się wynosić. Bardzo dobrze, w końcu nasze wspólne relacje były na przyzwoitym poziomie i nie musiałem wręcz wykradać książek z biblioteki, tak jak robili to niektórzy.

Gdzie jest mój tygrysek? [2]

Odetchnąłem z ulgą. Całe szczęście nie stało się nic poważnego, przynajmniej takie mam informacje. Mam nadzieję, że później nie wyjedzie mi z żadnymi kosmicznymi rachunkami, bo okaże się, że pojawiła się jakaś ryska na jego wyścigówce. Będzie jeszcze gorzej, kiedy stwierdzi, że doznał uszczerbku na zdrowiu psychicznym i przyjdzie mi pokryć koszt jego wizyty u psychologa. O nie, to by było złe... Bardzo złe. Usłyszałem przeprosiny, a następnie coś na wzór tłumaczenia. Poczułem się niezręcznie, chociaż to całkiem typowa reakcja (rozumiesz Hopuś, jesteś typowy... żarcik), jednak zdecydowanie coraz częściej spotykam się z gardzącym spojrzeniem i agresywnym wyminięciem. No cóż, gdybym był uważniejszy, mógłbym go ominąć czy coś. Zresztą łatwiej skręcać na własnych nogach, niżeli driftować na wózku...
— Nie, nie. To ja się zamyś... — Moment, wróć. Reska nie potrafisz myśleć, a co dopiero się zamyślić! W sumie nowy kolega jeszcze cię nie zna, może dałby się nabrać, że czasem umiesz użyć mózgu. — Powinienem uważać, a nie słyszeć, że ktoś się martwi moim stanem. — Zaśmiałem się do niego. — Z tego wszystkiego zapomniałem... Przepraszam, ale chyba nie miałem jeszcze usłyszeć, jak się nazywasz.

Co się odwlecze, to nie uciecze [4]

Podniósł brew, dokładnie lustrując całą mnie błękitnymi oczami. Zacisnęłam dłonie mocniej i przełknęłam ślinę, a trybiki w głowie przeskakiwały cały czas. I bardzo możliwe, że na zielonym tle moich oczu pojawiły się przebłyski przerażenia.
Co on powie, co powie.
— Rozumiem — odparł cicho, spoglądając na mnie spod byka. Możliwe, że na skórze miałam już czerwone ślady po paznokciach. — Więc co takiego mamy sobie do powiedzenia? O co chodzi? — zapytał, a ja od razu poczułam to kpiące podejście, to typowe ukrycie się za dymem "ale co mnie to obchodzi" czy "jestem ponad to i ty doskonale o tym wiesz". Zresztą sam uśmieszek świadczył o tym doskonale.
Odchrząknęłam i oczywistą oczywistością było to, że aktualnie się zdenerwowałam. Bardzo.
— Oh tak, dalej graj pana "ale ja nie wiem, o co chodzi", idzie ci doskonale, Nivan — syknęłam, prawdopodobnie dając się zbytnio ponieść emocjom. Przełknęłam ślinę i obróciłam głowę w bok, chcąc spojrzeć za okno, chcąc chodź na chwilę stamtąd uciec. — Cała te relacja jest chora, to wszystko nie działa tak jak powinno, idziemy do przodu, a potem od razu cofamy się o dwa kroki — stwierdziłam. — Powiedz mi Nivan, kim my dla siebie jesteśmy? Nazwij to, bo to pytanie usłyszałam już kilka razy od różnych osób i praktycznie nigdy nie wiedziałam jak na nie odpowiedzieć.
Drgnęłam kilka razy, a następnie spojrzałam na niego.
Bardzo możliwe, że pierwsze łzy zbierały mi się już w kącikach oczu.

Niezapowiedziane spotkania [6]

— Spokojnie, nadążam. — Kąciki ust blondyna powędrowały ku górze. — Muszę cię niestety zmartwić, walca będziemy tańczyć pomiędzy jako rozproszenie, na wejście mamy tradycyjny, anorski. Ale w razie czego polecam się do nauki. — Wstał, skłaniając się teatralnie przede mną i wyciągając dłoń, niczym zaproszenie do tańca. — A za pomoc w organizacji dziękuję, Mińsk oszalał z ogarnianiem tej roboty, zdecydowanie.
Czyli anorski? No tak, w sumie czemu mnie to nie zdziwiło i nie pomyślałam wcześniej. Przecież to było takie logiczne! Biorąc głęboki oddech, podniosłam się z krzesła.
— A więc chyba będę musiała skorzystać i wziąć kilka lekcji. — Na mojej twarzy pojawił się delikatniejszy, ale równie ciepły uśmiech, kiedy kładłam dłoń na dłoni Jamesa. Już nawet nie zwracając uwagi na tę rękawiczkę, o którą kiedyś spytam, ostrożnie ją ścisnęłam. — Bierzmy się zatem do pracy, partnerze. Najpierw papiery i wszystkie formalności, a na koniec coś lżejszego, czyli będziesz musiał nauczyć mnie tańczyć, bo kompletnie nigdy tego nie tańczyłam. A i od razu przepraszam za podeptane stopy. — Parsknęłam śmiechem, spoglądając na stertę papierów.
Od czego by tu zacząć? Na lepsze myślenie [o ile to cokolwiek pomoże] otworzyłam przemyconą paczkę herbatników i od razu wpakowałam go sobie do ust, starając się też za bardzo nie nakruszyć. Wyciągnęłam rękę z opakowaniem ciastek w stronę Jamesa.
— Proponuję załatwić na razie sprawę strojów i omówić z krawcem wszystkie kwestie. Kiedy przyjedzie, zajmie się na spokojnie swoją pracą, a my będziemy na spokojnie ogarniać resztę — zaproponowałam, zerkając kątem oka na blondyna.

Strach na wróble [X]

W sumie to kiedyś przydałoby się tu posprzątać. Wspomnienia do kilku nocy wstecz, jakieś niedojedzone resztki, czy skarpety robiące za zakładki nie były czymś szczególnie cieszącym oko, ale jeśli mam być szczery, to razem z Kumarem w tym chaosie odnajdowaliśmy się wręcz idealnie.
Chwała, żeśmy trafili w momencie, gdy Hindus w całkowitej ciszy i spokoju, którą był w stanie rozsiewać na kilometry sześcienne, prawdopodobnie szukał inspiracji, albo naturalnej henny po taniości, a nie leżał rozłogiem, mając przy okazji włączone na cały regulator trapy, którymi lubił męczyć uszy wszystkich dookoła.
— Yamir, prawda? — rzucił towarzysz, który najwidoczniej zdążył się już zaaklimatyzować. Pudelek spojrzał na niego tym nieco rozmarzonym, złocistym wzrokiem i tylko kiwnął w moją stronę, gdy uniosłem rękę w geście przywitania. Przyrzekam, gdybyśmy mogli, zaczęlibyśmy wzruszać ramionami z minami „Nie, naprawdę nie wiem, co on tu robi”. — Strach Na Wróble wspominał, że posiadasz dobra materialne o wartości niezmierzonej w hektolitrach szczęścia... — Uniosłem brwi na słowa chłopaka. Strach Na Wróble? Tego jeszcze nie grali. Yamir tylko parsknął pod nosem, a ja już wiedziałem, że szczególnie spodobała mu się nowa szpila. — Ile, czego, za co? — powiedział, zbliżając się do chodzącego metalu szlachetnego. W tym momencie Kumarowi odpowiednia zapadka przeskoczyła, po czym przeleciał go wzrokiem od stóp do głów, by już za chwilę posłać mi pełne oburzenia spojrzenie.
— Nivan, mieliśmy się już w to nie bawić — mruknął oschle, dalej nie spuszczając ze mnie wyjątkowo chłodnych, nawet jak na złoto, oczu.
— Nie narzekaj, trochę wpadnie ci do kieszeni i tyle, co za problem. — Założyłem ręce na piersi, by spotkać się z chwilowym zacięciem płyty, agresywną pracą trybików w głowie chłopaka, widokiem analizy wszystkich możliwych wyjść z tej sytuacji i obliczania prawdopodobieństwa niewypału. Westchnął cicho.
— A czego ci potrzeba?

Niezapowiedziane spotkania [5]

— To. Brzmi. Świetnie. Cudownie, już nie mogę się doczekać. Taniec, stroje, dekoracje. To będzie coś niesamowitego. Będzie walc? Znaczy, pewnie walc, ale wiedeński czy angielski? Oba są równie piękne, choć osobiście wolę angielski, bo jest taki bardziej płynny, dużo uniesień. Jednak biorąc pod uwagę, że nie każdy jest urodzony do tańca, polecam wiedeński. Kroki są proste, powtarzają się i ogólnie szybko wchodzą do głowy. — Skinąłem ze zrozumieniem głową, wpatrując się w rumieniącą się z ekscytacji twarz Nan. Cała impreza wydawała się naprawdę ją oczarować, nie mogłem się nie uśmiechnąć, widząc, jak bardzo promienieje na wieść o zwykłym balu. — Ze wszystkim ci pomogę! Obiecuję dać z siebie wszystko. Samo uczestniczenie w balu brzmi super, ale organizowanie jest jeszcze wspanialsze. Będzie dużo pracy, ale damy radę. — Roześmiałem się dźwięcznie, wsłuchując się w melodyjny, naładowany emocjami głos dziewczyny. 
— Przepraszam, za dużo gadam. I za szybko. 
— Spokojnie, nadążam. — Poszerzyłem uśmiech. — Muszę cię niestety zmartwić, walca będziemy tańczyć pomiędzy jako rozproszenie, na wejście mamy tradycyjny, anorski. Ale w razie czego polecam się do nauki. — Wstałem, skłaniając się teatralnie przed dziewczyną i wyciągając dłoń jak do tańca. — A za pomoc w organizacji dziękuję, Mińsk oszalał z ogarnianiem tej roboty, zdecydowanie. 

Strach na wróble [16]

— Yamir, złoty chłopaczyna, zaprawdę. Dosłownie i w przenośni, a co do poznania, powiedzmy, że zetknąłem się z tym osobnikiem na jednej z wycieczek między krajoświatami — odparł, otwierając drzwi. Skinąłem ze zrozumieniem głową, wchodząc do środka, doskonale wiedząc, że usłyszałem pewnie skróconą i niekoniecznie zgodną z prawdą wersję, ale hej. Podobnie przedstawiłbym moją relację ze światłością mojego życia. Dziwność, złotość i jednocześnie nic specjalnego pod względem historii. Doszliśmy plątaniną korytarzy, najprawdopodobniej do pokoju chłopaka, żeby już po chwili zagłębić się w ewidentnie męskie królestwo. Co więcej można powiedzieć? Bokserki zwisały z lampy, skarpetki leżały swobodnie na komodzie, a szafa pewnie była pełna wszystkiego oprócz elementów ubioru. Śmierdziało, jakby coś tu zdechło i znajdowało się już w późnej fazie rozkładu, ale strzelałem, że całość stanowiła woń zwietrzałych fajek i mieszanina środków odurzających.
Chociaż wolałem nieco większy porządek, to chyba właśnie trafiłem do raju.
— Yamir, prawda? — odchrząknąłem, spoglądając na siedzącego na łóżku chłopaka. — Strach Na Wróble wspominał, że posiadasz dobra materialne o wartości niezmierzonej w hektolitrach szczęścia... — Dobra, skończ pierdolić, James, bo już ci się ponownie łapy zaczynają trząść. — Ile, czego, za co? — rzuciłem, robiąc krok do przodu, żeby nie stać w miejscu, bo już i tak byłem zbyt podminowany, znudzony, rozproszony. 

piątek, 23 lutego 2018

Love Yourself [X]

— Nie trzeba, naprawdę, wystarczy, że będę spożywał twoje ciasteczka, serio — powiedział, na co ja obróciłam się w stronę windy i weszłam do niej pewnym krokiem, a chłopak wjechał tyłem. Uśmiechnęłam się, naciskając zero. Znowu przepełniło nas, a przynajmniej mnie, to dziwne uczucie z windy, tyle że tym razem jechaliśmy w dół, więc żołądki podskakiwały nam do gardeł. Czy coś.
Wyjechaliśmy na trawę i usiedliśmy na ławce pod drzewem. To znaczy, ja usiadłam, chłopak tylko zatrzymał się obok. Było to nawet całkiem komfortowe, bo w końcu mogłam rozmawiać z nim na tej samej wysokości, a on nie musiał zadzierać głowy do góry. Podałam mu pudełko z ciastkami, z którego nieśmiało zabrał jedno, chrupiąc je długo i dokładnie. Cisza była, ale nie niezręczna. Raczej taka "jest ciepły letni dzień i są walentynki i tak przyjemnie się siedzi w cieniu pod drzewem w ciszy z ćwierkającymi ptakami" cisza. I muszę powiedzieć, że całkiem mi pasowała. A przynajmniej do czasu jak pojawią się komary.
Chociaż nie wypowiedziałabym tego w tej chwili na głos, to cieszyłam się, że nas wylosowali. Chłopak był miły, uprzejmy, i przede wszystkim nie był zbyt natrętny w rozmowie. Po prostu, jak trzeba było, to trzymał się na dystans. I to było całkiem miłe. No i miał te długie rzęsy.

Laurki z chusteczek [X]

— Pierwszy, wiem, że pewnie już go widziałeś, ale ja jeszcze w ogóle nie oglądałam tego sezonu — powiedziała, upijając łyk herbaty. Uśmiechnąłem się sam do siebie, z zadowoleniem rejestrując, że nie dostrzegłem skrzywienia na twarzy dziewczyny. Jeden punkt dla mnie więcej. — A co ty mówiłeś o tym origami? — Zaśmiała się. Przewróciłem oczami, zabierając się do roboty. Wziąłem kilka chusteczek, pstrykając palcami, żeby przywołać mazaki z drucikami i już po chwili w moich dłoniach zaczęły przyjmować właściwe kształty. Raz, drugi, trzeci. Przewiązanie drucikiem, pokolorowanie mazakiem, wszystko przywiązane do zielonego drutu.
— Prosz — mruknąłem, podając dziewczynie goździka, gdzieś tam z tyłu głowy, czując ukłucie tęsknoty. Ostatni raz robiłem je dla córki? Chyba coś takiego, miała zdecydowanie zbyt wysoką gorączkę, nudziła się, siedząc w domu, a ja zdecydowanie byłem zbyt mało zorientowany, żeby przetrzymać dziecko przed telewizorem. Chwila, czy wtedy były telewizory?
— To która z bohaterek jest twoją ulubioną? — rzuciłem w przestrzeń i już po chwili debatowaliśmy nad faktem, która dziewczyna jest najlepsza na ekranie. Oczywiście broniłem mojej ukochanej aktorki, rozwodząc się nad wspaniałością prezentowanej postaci, to przecież seks, życie i wszystkie emocje świata na ekranie. A jeżeli do tego była wysoką, zielonooką blondynką, której uśmiech powalał to tylko dodatkowe profity.

Walentynkową zabawę czas zacząć! [X]

Pokiwała twierdząco głową.
Trafione, zatopione, dwa zero dla mnie z nieznanym przeciwnikiem po drugiej stronie. Całkiem nieźle mi idzie.
— Zgadza się. Jak na razie, nie licząc ciebie, no i Jamesa, który mnie wprowadzał, to poznałam Renee i Vanilię. Sympatyczne osóbki. No i zostałam staranowana przez centaury. Mają szczęście, że nie miałam przy sobie książki. Oj marny byłby ich los — przerwała, by westchnąć głośno i smutno, a ja pokiwałem z uwagą głową, po czym pochyliłem się do przodu z zainteresowaniem. — No a ty? Bo w sumie to nawet nie wiem, do której klasy chodzisz, co nie powinno mnie dziwić ze względu na mój krótki pobyt tutaj — dopytała się po chwili, oczywiście z błyskiem w bardzo ładnych, niebieskich oczętach. Uśmiechnąłem się.
Dziewczyna w oczekiwaniu na odpowiedź oczywiście zajadała się bardzo trafionym ciastem czekoladowym.
— Psst. Mogę spróbować? Obiecuję, że będzie to tylko jeden, malutki kawałeczek i ani okruszka więcej — mruknęła nagle, a ja parsknąłem głośnym śmiechem, kiwając głową i podsuwając dziewczynie talerzyk.
Ja i tak już się najadłem.
— Co do klasy, to czwarta, jestem tu na takiej niby wymianie bez wymiany, wiesz o co chodzi — odpowiedziałem, machając przy tym widelczykiem, jakby próbując nadać głębi moim słowom. — Co do tarty, oczywiście, częstuj się, ja i tak już ledwo co mogę.
Tak, walentynkowe popołudnie zdecydowanie spędziłem miło.
W dobrym towarzystwie.
Przy ciekawej rozmowie.
Pysznym cieście.
Perfekcyjnie.

Brokatowe serduszko i słaby poeta [X]

Chłopak złapał mnie gwałtownie za dłoń i zaczął ciągnąć w kierunku kuchni, spiżarni, miejsca, w którym znaleźć mieliśmy życiodajne jedzonko upragnione przez wszystkich. I w końcu dotarliśmy i tam, zostawiając wszystkich daleko w tyle. Na korytarzu staliśmy sami, tylko ja i Alex, ale i tak pochylił się do przodu, i tak stał się cichszy i uważniejszy, i tak zaczął rozglądać się wokół siebie, jakby kradł najcenniejszy kamień szlachetny na świecie.
A ja w tym wszystkim stałam na uboczu, uśmiechałam się ładnie, parskając pod nosem śmiechem, widząc jego "tajniacką" postawę. Po prostu robiłam to, co umiałam najlepiej — ładnie wyglądałam i ładnie pachniałam. Idealnie.
W końcu wynurzył się z pomieszczenia z nosem wysoko zadartym do góry oraz prowiantem w dłoniach — owocami i ciasteczkami, które zdecydowanie ratowały mnie, moje oczekiwania co do dzisiejszych słodkości oraz żołądek. Ale bądźmy poważni, wieczorem i tak załatwiłabym sobie jeszcze więcej słodyczy. Tak na idealne spędzenie samotnie Walentynek.
— Dostawa przyszła, panno Przewalska. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe mojego zachowania i nie powiesz ani słowa swojego bratu. Nie chcemy mieć kłopotów, prawda?— zapytał, a ja parsknęłam śmiechem i gwałtownie pokręciłam głową. Oczywiście, że nie. — Ta zbrodnia była wspólna, mogłaś mnie powstrzymać — oświadczył, podając mi pudełko z ciasteczkami, a ja uśmiechnęłam się szeroko i ponownie się zaśmiałam.
No tak, przecież to oczywiste.
Wyciągnął w moim kierunku ramię, a ja przyjęłam je z ogromną chęcią oraz uśmiechem.
W sumie to te Walentynki nie były takie złe.

Brokatowe serduszko i słaby poeta [6]

Gdy tylko dziewczyna zgodziła się na moją propozycję, złapałem ją za dłoń i skierowałem powoli w stronę spiżarni. Miałem nadzieję, że nie uzna tego za niestosowne, czy coś podobnego. Nie chciałem dodatkowo wywołać afery.
Gdy tylko stanęliśmy przed drzwiami, masywnymi jak wcześniej, nigdzie nie zauważyłem kłódki, która byłą tutaj jeszcze podczas wizyty z Aurelionem, a to ciekawe. Wzruszyłem ramionami, nie chcąc i nie mając czasu nad tym rozmyślać, otworzyłem je. Od razu buchnął na mnie chłód, ale nie spowodowało to większego zastoju. Ktoś mógł w każdym momencie przechodzić korytarzem. Wanda pewnie wiedziała, że mogliśmy to załatwić inaczej, ale bez ryzyka nie ma zabawy, prawda?
Wślizgnąłem się do środka, zgarnąłem pudełko soczystych truskawek, jagód, a do tego wpakowałem w szczelinę pomiędzy łokciem i brzuchem opakowanie ciasteczek owsianych. Byłem w pełni przygotowany na przygodę, o ile coś mi nie spadnie po drodze.
— Dostawa przyszła, panno Przewalska. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe mojego zachowania i nie powiesz ani słowa swojego bratu. Nie chcemy mieć kłopotów, prawda? Ta zbrodnia była wspólna, mogłaś mnie powstrzymać. — Podałem jej pudełko ciastek, a później wyciągnąłem w jej kierunku ramię. Miałem być dżentelmenem, to nim, kurde, będę, tatusiu. Tak miły nie byłem dawno, niech te wszystkie wpajane informacje w końcu się przydadzą.

Love Yourself [10]

Akurat, gdy obracałem się do wyjścia, winda wydała z siebie charakterystyczny dźwięk oznajmiający o dotarciu na wybrane piętro. Uśmiechnąłem się, gdy dziewczyna czmychnęła do swojego pokoju, zostawiając mnie dosłownie na sekundę samemu, bo już po chwili znowu sterczała po mojej prawej stronie, zaciskając palce na opakowaniu czekoladowych ciach, które miały być jako takim wybawieniem dnia dzisiejszego dla naszej dwójki i kiedyś będę musiał jej je zwrócić, bo jak to tak żerować bez zobowiązań? Nie można.
— No, teraz możemy jechać z powrotem na dół — rzuciła, klikając magiczny pstryczek elektryczek i otwierając drzwi. Już nawet nie chciało mi się odwracać, stwierdziłem, że wjadę po prostu tyłem i spróbuję jakoś nie zabić się w tak zwanym międzyczasie. — Chyba że jeszcze chcesz herbatę — dodała nagle, obracając się, przerzucając ciężar ciała z jednej nogi na drugą, spoglądając na mnie z pytaniem na ustach i w oczach. Pokręciłem głową i parsknąłem śmiechem, bo zdecydowanie bycie uroczą i kulturalną dziewuchą jej wychodziło.
— Nie trzeba, naprawdę, wystarczy, że będę spożywał twoje ciasteczka, serio. — Które swoją drogą będę musiał jej zwrócić, chociaż pewnie i tak zjem tylko dwa, żeby nie wyjść na chamskiego łasucha bez zasad i żołądkiem bez dna. Co to, to nie, nie mam zamiaru robić sobie na starcie złej reputacji, w sumie, to może jeszcze dzisiaj wynagrodzę jej to jakimś drobiazgiem. Tak, to dobry pomysł.

Idzie facet do lekarza, a tam Hopecraft [18]

— Rozchmurz się, powiedzmy, że do takich specjalistów jeszcze nie przywykłeś — powiedział chłopak, jakoś nieszczególnie poprawiając mi tym humor. Z jednej strony obrzydliwie wręcz chciałem wierzyć w słowa Hopecrafta, z drugiej absolutnie miałem dość jakichkolwiek leczeń i chciałem już to rzucić w pizdu, przekonany o swojej nieuleczalności i liczący tylko i wyłącznie na szybką, bezbolesną śmierć, bo czasami naprawdę można było zwariować z tymi problemami.
— Nadal boli? — dopytał po chwili, ruszając delikatnie rękami, powodując częstsze mrowienia, dziwne ukłucia, a jednocześnie niezwykłą ulgę, chociaż w odpowiedzi na jego pytanie musiałem pokiwać głową, bo tak, bolało, bardzo, okrutnie, przyprawiając mnie o bezsilność. Czekoladowe oczy pełne skupienia, spokojna twarz z delikatną bruzdą malującą się na czole i nawet przycięty zarost. — Często masz mocniejsze ataki? — rzucił nagle, znowu stukając poranionymi palcami po moim brzuchu, ściągając brwi i zaciskając mocniej żuchwę, najwidoczniej mimowolnie.
— Tylko od jakiegoś czasu — skwitowałem krótko, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym to moja poprzednia wizyta nie potrwała zbyt długo, a nawet jeśli, to nie miałem jakoś okazji dokładniej przyjrzeć się tutejszym przestrzeniom. Miałem już otworzyć usta i dopowiedzieć coś, do całej tej sytuacji, może jakoś go nakierować na to, co to za cholerstwo żeruje mi na tej biednej nerce, kiedy nagły spazm doprowadził mnie do uniesienia ciała, złapania go kurczowo za nadgarstek i oderwania ręki od mojej osoby, bo nagle zrobiło się gorzej. Rozrywający wręcz ból, kolejna szpila wbita w bogu ducha winne ciało, kolejne stęknięcie, kolejne sapnięcie, kolejne wspomnienie o szpitalach majaczące przed oczami i kolejne klęcie pod nosem, bo przecież mogłem o siebie bardziej dbać.

Róże [4]

Szybka wymiana walentynkami, oczywiste odczytanie ich i uśmiech na twarzy, byle sprawić tej drugiej osobie radość i sprawiać wrażenie, że jednak wiesz co robić i wcale nie czujesz się nieswojo, bo temat nie chciał się zagaić, rozmowa była sztywna, a ty sam miałeś ochotę zniknąć gdzieś pod ziemią i nie wracać. Zdecydowanie.
Jednak oboje zaśmialiśmy się, poprawiliśmy sobie nawzajem humor i chyba oboje stwierdziliśmy, że w sumie to nie jest aż tak źle.
— Też nie jestem zbyt dobrym poetą, ale mam nadzieję, że będzie okej — mruknęła, z dziwną pustką w zielonych oczętach, które natychmiastowo wyblakły. Znikanie w swoim świecie myśli było już chyba jedną z podstawowych rzeczy spotykanych u każdego na kampusie i obowiązkiem ucznia AWU było zostać wybudzonym przez inną osobę jakąś cichą, głupawą kwestią. Ludzie zaczynali czasem przypominać żywe trupy.— I pozwolę, herbaty nigdy nie odmawiam — dodała po chwili, wracając, posyłając mi uśmiech i rzucając we mnie ulgą, bo widocznie trafiłem, jeśli chodzi o napój. Przynajmniej tyle dobrego. — Zwłaszcza, że moje zapasy prawdopodobnie topią się w wannie, bo pewien ruski misiek jest na mnie zły — powiedziała jeszcze na dokładkę, a ja pokiwałem głową. Już w sumie nic mnie tu nie zdziwi, nie po zobaczeniu tego, jak wyglądają ręce Hopecrafta, nie po tym, co przeżyłem z Yamirem i nie po tym, co sam zaczynałem momentami przeżywać. Naprawdę, parzenie herbaty w wannie już gdzieś kiedyś widziałem.  Ruskie misie też. Tak, zdecydowanie.
— A więc, mademoiselle, zapraszam. — Wystawiłem jej łokieć z uśmiechem na ustach i wspomnieniem Przewalskiej, która kiedyś, po podobnej kwestii wyjechała do mnie z wręcz perfekcyjną, francuską wymową. Niech cię, Wandaleno.

Motylki w brzu... Co? [5]

W sumie to reakcja nie była taka zła, jak się spodziewałem. Myślałem, że uniesie brwi, prychnie i spyta, czy serio odnosiłem wrażenie, że to przejdzie, po czym uzna, że w sumie to powinienem się zwijać na drzewo, wiadomo co robić. W sumie to taka reakcja zupełnie do niej nie pasowała, światłości narodów, kruszyna wyglądała na najpocieszniejszą istotę w tym uniwersum, zaraz po Pel, oczywiście.
— Dużo miłości to już bogactwo, a jak ktoś robi sam karteczkę, to jednak włożył więcej wysiłku w swoją pracę niżeli ten, kto po prostu coś kupił. Poza tym fragmentem o robaczkach już mnie masz — odparła z uśmiechem na ustach, puszczając mi oczko i śmiejąc się cicho. Sztywno, bardzo sztywno, bardzo nieciekawie i drażniąco, losie, miej nas w opiece. Jednak hej, dowiedziałem się, że lubi robaki, zanotować, może kiedyś nadarzy się jakaś okazja, gdy trzeba będzie użyć tej wiedzy. — Więc moja droga walentynko — powiedziała nagle, odganiając ode mnie myśli i przywracając na ziemię. Chrząknąłem i przytaknąłem, gdy dziewczyna kontynuowała temat — gdzie chciałabyś się wybrać? — dodała, a uśmiech wręcz dało się usłyszeć w jej głowie.
— Więc moja droga walentynko, spytałbym się ciebie o dokładnie to samo, bo nie mam zielonego pojęcia — parsknąłem cicho, drapiąc się po policzku i ściskając mocniej misia w łapce. — Może wypad do miasta? Znam mało rozchwytywany sklepik, gdzie mają absolutnie najlepsze słodkości na rynku, co ty na to?

Co się odwlecze, to nie uciecze [3]

Przemknęła szybko do pokoju, woń letnich owoców agresywnie zaatakowała moje nozdrza, złoty kucyk prawie obił się o twarz, a ciężar nagle spadł na duszę, przyprawiając mnie o trudności w złapaniu oddechu.
— Cześć — wyszeptała tylko drętwo, nawet nie obdarzając mnie krzywym spojrzeniem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że ta rozmowa nie będzie przyjemna, że żadne z nas nie wyjdzie z niej ubawione, a raczej zdołowane i rozmemłane, jak papka dla niemowląt. Jednak z uporem maniaka próbowałem wmówić sobie, że to wszystko nic nigdy dla mnie nie znaczyło, że ta znajomość była dokładnie taka sama jak inne, prędka, szybka, bez zobowiązań i z dużą dozą zabawy i psucia innych. Dlatego zostawało mi tylko westchnąć cicho, przejechać palcami przez granatowe różowe włosy i zamknąć drzwi, odwracając się do Przewalskiej.
W sumie to dawno nie widziałem jej tak rozbitej, tak zagubionej i niemrawej i chyba nigdy nie widziałem jej krzywo stawiającej stopy, tak, jak w tym momencie. Gdzie te dystyngowane, idealne ruchy pani perfekcyjnej?
— No... — Opuściła wzrok jak zbity szczeniak. — Jak już wiesz, bo ci o tym mówiłam, musimy porozmawiać — przerwa — o nas. O tej całej niewygodnej relacji, o tym, w jakim kierunku to wszystko idzie i no... Rozumiesz, prawda?
Uniosłem brwi, poprawiając ręce zaplecione na piersi, prostując się nieco bardziej. Poprawiła ton, zachowanie, znowu przybrała wizerunek damulki. Czyżby w końcu zaczynała dostrzegać, co jest na rzeczy? Co się dzieje? Jak się dzieje? Że coś zgrzyta, cofa się, psuje harmonię, jak zacinający się odtwarzacz?
— Rozumiem — odparłem niskim mruknięciem, dalej dokładnie lustrując ją wzrokiem. — Więc co takiego mamy sobie do powiedzenia? O co chodzi? — Zmiana tonacji, nieco wyższy głos, prychnięcie, firmowy uśmieszek czterdzieści sześć.

Masz bardzo ładne oczy [X]

Jak się okazało, dziewczyna nie postanowiła zostać mi dłużna i taka wymemłana, zawinięta w koc, z rozwianym włosem i obolałym spojrzeniem, zaczęła się do mnie zbliżać. Dość smętnym, bo pewnie uważającym, by nie wywołać ataków bólu brzucha, krokiem, ale jednak nie mogłem zaprzeczyć, mimo wszystko było w nim coś dumnego, jakaś namiastka gracji i wandziowatości. Nivan miał rację, ustawiona dziewczynka, córeczka polityka, która od zawsze była jak od najdokładniejszej linijeczki.
Jednak przymknąłem oczy i uśmiechnąłem się delikatnie, gdy zawinęła włosy za uszy i nachyliła się nade mną, z szelmowskim uśmiechem, łobuzerskim nastawieniem i szczyptą ponętności.
— Bardzo chętnie skorzystam z propozycji — mruknęła, wywołując krótki dreszcz na długości całego kręgosłupa. Już po chwili znalazła się tuż przy drzwiach, całkowicie gubiąc gdzieś po drodze ten cały uwodzicielski ton, którym zdecydowanie chciała zagrać mi na emocjach. — Ale niestety, czas goni, lekcje same się nie zrobią, a książki nie przeczytają, przykro mi — powiedziała, wzdychając po chwili. — Pozdrów ode mnie Niva, gdy wróci. — Kiwnąłem głową, gdy dziewczyna na mnie spojrzała, bo myślę, że bucowi nawet w chwili przysłowiowego focha zrobi się nieco lżej na sercu, gdy usłyszy, że jednak komuś na kim ździebko zależy i ktoś o nim pamięta.
— Dzięki za zaopiekowanie się mną — powiedziała z charakterystycznym pomrukiem w głosie, wyrywając mnie przy okazji z błogiego rozmyślania i za chwilę znowu odsyłając w inny wymiar za pomocą krótkiego, niepozornego puszczenia oczka. Po chwili opuściła pokój, zostawiając mnie w kropce, z niezłym mętlikiem w głowie i widokiem zielonych oczu, który ciągle wizualizował mi się w głowie.

Niezapowiedziane spotkania [4]

Gdy krzesło pojawiło się obok mnie, przycupnęłam, by zaraz wysłuchać, czego dotyczy sprawa.
— Bal nam się zbliża — powiedział, śmiejąc się, a ja już poczułam, jak ogarnia mnie nie euforia. — Cesarz przyjeżdża, chce sprawdzić, czy tutaj faktycznie na ludzi gawiedź wychodzi, choć nieludzie byliby lepszym odpowiednikiem. No i trzeba papierkową robotę załatwić, jakieś lekcje tańca, krawieckie ogarnianie, a przede wszystkim zająć się organizacją. Zgadnij kto się tym zajmuje. — Było to coś pomiędzy parsknięciem, a jęknięciem. — W każdym razie, jak się nastawiasz na tradycyjne, dworskie tańce?
Zaczęłam z podekscytowania nerwowo przebierać nogami. No bo hej, nigdy na żadnym balu może i nie byłam, ale po obejrzeniu wielu materiałów wyglądało naprawdę bajecznie. Zawsze chciałam ubrać się w jakąś piękną, długą suknię, mieć fantazję na głowie i zatańczyć, jak na tych balach za dawnych czasów.
— To. Brzmi. Świetnie. Cudownie, już nie mogę się doczekać. Taniec, stroje, dekoracje. To będzie coś niesamowitego. Będzie walc? Znaczy, pewnie walc, ale wiedeński czy angielski? Oba są równie piękne, choć osobiście wolę angielski, bo jest taki bardziej płynny, dużo uniesień. Jednak biorąc pod uwagę, że nie każdy jest urodzony do tańca, polecam wiedeński. Kroki są proste, powtarzają się i ogólnie szybko wchodzą do głowy — powiedziałam to wszystko na jednym tchu, ale w miarę wolno, żeby James za mną nadążył. A przynajmniej się starałam. — Ze wszystkim ci pomogę! Obiecuję dać z siebie wszystko. Samo uczestniczenie w balu brzmi super, ale organizowanie jest jeszcze wspanialsze. Będzie dużo pracy, ale damy radę. — Uśmiechnęłam się z entuzjazmem.
Nakręciłam się i już nie było odwrotu. Karuzela zaczęła działać, a ja nie chciałam zejść z mojego konika, jakim był bal.
— Przepraszam, za dużo gadam. I za szybko. — Posłałam w stronę chłopaka przepraszające spojrzenie.

Laurki z chusteczek [8]

— Tylko nikomu nie powtarzaj, chyba lepiej jest, jak moja miłość do seriali egzystuje sobie po cichu — rzucił cicho, a ja zaśmiałam się w duchu. Akurat. Niech on nie myśli, że obędzie się bez powtarzania Herze i nowych plotek w gazetce. Z pewnością każdy chce wiedzieć, że nasz szkolny gentlemen uwielbia oglądać serial, i to jeszcze jaki. Nagle zostanie obrzucony z wszystkich stron przez dziewczęta, które zapraszają go do oglądania Mody na Skrzydła. Swoją drogą, to może być całkiem śmieszne. Osobiście nigdy nie należałam do grona fanek Hopecrafta, raczej z Herą się z niego śmiałam, więc wszelkie starania zbliżenia się do niego przez dziewczyny zawsze nas bawiły. — I już lecę sprawdzić popcorn — dodał, i poderwał się z kanapy, jakby parzyła.
— To który odcinek wybrałaś? — spytał, kiedy wrócił z popcornem i podał mi miskę z mniejszą połową.
— Pierwszy, wiem, że pewnie już go widziałeś, ale ja jeszcze w ogóle nie oglądałam tego sezonu — powiedziałam, przechylając do końca rumiankową herbatę, która wcale nie była taka rumiankowa i wsadziłam sobie garść popcornu do buzi. — A co ty mówiłeś o tym origami? — Zaśmiałam się. Czyżby blondyn również umiał układać serduszka z papieru? Doprawdy, szkoda, że Hera nie rozstawiła tu gdzieś kamer. Chyba że znowu o czymś nie wiem, czerwonowłosa była zdolna do wszystkiego. Tylko następnym razem może by mnie zawczasu wtajemniczyła w swoje plany?

Love Yourself [9]

— Nieszczęsne czwarte, sama góra i katorga, niech projektanta tego budynku zwolnią w trybie natychmiastowym. — Westchnął, a ja się zaśmiałam. No tak, umiejscawianie kogoś na wózku na ostatnim piętrze należało do dość ciekawych wyborów. Swoją drogą, to pierwszy raz jak jechałam tą windą. Ciekawe czemu nikt się do tego wcześniej nie rwał, w końcu to nie tak, że nam leni brakuje w tej szkole. Czyżby winda również skrywała jakieś mroczne sekrety? Spojrzałam dookoła siebie, jakbym miała przed sobą zobaczyć zaraz jakąś czarną dziurę, w którą byśmy wpadli, gdybyśmy tylko poszli o krok, albo obrót kołami, za daleko. — I ciastka czekoladowe powiadasz? Widzę, że wszyscy ubezpieczyli się na cukrową głodówkę — powiedział, zwieszając nisko głowę. Czyżby sam nic nie zabrał? Ale przecież to nie szkodzi. Ja spakowałam ciastka po prostu, dopiero po przyjeździe dowiedziałam się o zakazie cukru. Nie, żeby ktoś się nim przejmował. Zamkną nas wszystkich za te ciastka bunkrowane w pokojach.
Winda zatrzymała się na trzecim piętrze i otworzyła drzwi. Spojrzałam zawiedziona na tablicę numerową. Myślałam, że winda w magicznej akademii jednak się do mnie odezwie. Wyszłam i poszłam raźnym krokiem do pokoju. Wpadłam, złapałam ciastka i wypadłam z pokoju, zanim chłopak zdążył się obejrzeć.
— No, teraz możemy jechać z powrotem na dół — powiedziałam, śmiejąc się i znowu wcisnęłam guziczek przy windzie, która od razu otworzyła się, jako że jeszcze tam stała. — Chyba że jeszcze chcesz herbatę — dodałam szybko, w połowie obracając się w drugą stronę i stojąc w wahaniu, przenosząc ciężar ciała z jednej strony na drugą, czekając, aż chłopak podejmie decyzję.

Walentynkową zabawę czas zacząć! [11]

— Jesteś na pierwszym roku, prawda? — zapytał, chcąc zagaić jakoś rozmowę.
Pokiwałam twierdząco głową, bo właśnie miałam kawałek ciasta w ustach, a przecież nie ładnie mówić z pełną buzią. Przełknęłam, wzięłam łyk soku i byłam gotowa do udzielenia odpowiedzi.
— Zgadza się. Jak na razie, nie licząc ciebie, no i Jamesa, który mnie wprowadzał, to poznałam Renee i Vanilię. Sympatyczne osóbki. No i zostałam staranowana przez centaury. Mają szczęście, że nie miałam przy sobie książki. Oj marny byłby ich los. — Westchnęłam cicho. Zakrwawione kolana to jednak nie najprzyjemniejszy widok na świecie. — No a ty? Bo w sumie to nawet nie wiem, do której klasy chodzisz, co nie powinno mnie dziwić ze względu na mój krótki pobyt tutaj. — Przysięgam, że powinnam się już zamknąć, bo inaczej wyczerpię limit słów na najbliższe trzy lata.
W oczekiwaniu na odpowiedź naturalnie zajadałam się moim darem od bogów, niebios, brownie. Zrobiłam sobie krótką przerwę. Zawsze od szybkiego jedzenia mój brzuch lubił robić sobie długie koncerty złożone z bulgotania o różnej tonacji i intensywności. Tym razem wolałam sobie, jak i chłopakowi tego oszczędzić. Szybko rzuciłam okiem na otoczenie. Wszyscy jakby powoli, stopniowo zaczynali się zbierać, aby przejść do kolejnego punktu wycieczki. Mój wzrok padł na tarcie cytrynowej chłopaka. W sumie to nigdy nie miałam okazji jeść tarty, zwłaszcza cytrynowej.
— Psst. Mogę spróbować? Obiecuję, że będzie to tylko jeden, malutki kawałeczek i ani okruszka więcej. — Dla lepszego efektu zrobiłam tą sławną minę na smutnego szczeniaczka, a przynajmniej się starałam.

czwartek, 22 lutego 2018

Niezapowiedziane spotkania [3]

— Nie szkodzi. Właśnie widzę, więc przybyłam z odsieczą! — Nan była zdecydowanie jak światełko w tunelu. Aktualnie światełko w tunelu, które posiadało paczkę herbatników i byłem gotów nazwać dziewczynę błogosławieństwem narodu i przez następny semestr oddawać jej hołd. W tych nerwach mógłbym nawet stworzyć jej kapliczkę lub ołtarzyk, zawsze coś.  — Mam nadzieję, że lubisz. Poza tym, pomogę, jeśli mogę. Inaczej sam niedługo utoniesz w tych papierach i staniesz się kłębkiem nerwów, a tego chyba nie chcemy — dodała, podchodząc do sterty papierów. Powstrzymałem odruch przytulenia jej z wdzięczności, bo aktualnie jakakolwiek ludzka istota była wybawieniem od tych papierzysk. No, może tylko Nanette, ale dziewczyna miewała zbawienny wpływ na mój humor, polepszając go samą swoją obecnością. 
— A więc czego dotyczy sprawa? No chyba, że to informacje pilnie strzeżone, a zwykłe pospólstwo nie może mieć do nich dostępu. 
— Siadaj. — Pstryknąłem palcami, przywołując wolne krzesło, żeby dziewczyna mogła usiąść. — Bal nam się zbliża — poinformowałem ją ze śmiechem. — Cesarz przyjeżdża, chce sprawdzić, czy tutaj faktycznie na ludzi gawiedź wychodzi, choć nieludzie byliby lepszym odpowiednikiem. No i trzeba papierkową robotę załatwić, jakieś lekcje tańca, krawieckie ogarnianie, a przede wszystkim zająć się organizacją. Zgadnij kto się tym zajmuje — parsknąłem, a może raczej jęknąłem? — W każdym razie, jak się nastawiasz na tradycyjne, dworskie tańce? 

Laurki z chusteczek [7]

— Masz nawet najnowszy? — spytała z niedowierzaniem. Ze śmiechem pokiwałem głową, zastanawiając się, jak muszą mnie widzieć w tej szkole, skoro siedziałem praktycznie trzy dni w tygodniu o tej samej porze w świetlicy, dumnie moszcząc się na moim ulubionym fotelu i oglądając kolejne, najnowsze odcinki moich ukochanych seriali.
— Ej, a ten popcorn przypadkiem się jeszcze nie przypalił? 
— Tylko nikomu nie powtarzaj, chyba lepiej jest, jak moja miłość do seriali egzystuje sobie po cichu — rzuciłem. Ostatecznie telewizja nie była najnowszym wynalazkiem, ale zawsze uwielbiałem sztuki teatralne i możliwość zobaczenia tego w nowej odsłonie, lepiej, wielokrotnego obejrzenia ulubionych momentów była zbawienna. W takich momentach kochałem rozwój techniki, który znacznie przyśpieszył na przestrzeni ostatnich lat.  — I już lecę sprawdzić popcorn. — Podskoczyłem, podając dziewczynie płytę z najnowszym sezonem i sam popędziłem prosto do kuchni. Popcorn nieco się przypalił, ale to nie było nic, co nie naprawiłaby odrobinka magii. Jedno czy dwa pstryknięcia, kto by się tym przejmował. Dogotowałem masło, bo popcorn bez roztopionego masła do maczania do niczego się nie nadaje, a już po paru minutach byłem z powrotem na kanapie, podając miskę z połową popcornu do Van.
— To który odcinek wybrałaś? — spytałem, podrzucając jeden kawałek kukurydzy i łapiąc ją do ust. 

Idzie facet do lekarza, a tam Hopecraft [17]

— W sumie to termin może być dowolny —  rzucił cicho, spoglądając na mnie spod półprzymkniętych powiek. Nie ukrywał wcześniej swojego zirytowania, mrużył przy gorszych myślach oczy, co razem z jego prawie kobiecą twarzą tworzyło naprawdę zabawny efekt.
— Rozchmurz się, powiedzmy, że do takich specjalistów jeszcze nie przywykłeś — odparłem, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że mówimy o metodach, który się powszechnie nie praktykuje. Czasem dla dobra ogółu, a czasem, ponieważ sekrety plemienne czy klanowe bywają ważniejsze od potrzeb świata, nie każdy był gotów podzielić się wiedzą zdobywaną latami przez prababcie i pradziadków, skrzętnie notowaną w rodzinnych kronikach.
— Nadal boli? — spytałem, manewrując skrzętnie liniami, starając się dotrzeć do najbardziej narażonych na uszkodzenie miejsc. Powiedzieć, że organy powoli mu wysiadały to mało, ale obserwowanie jak pracują podczas presji, zbytniego natężenia i w dodatku oszpecone latami prochów czy kiepskiego leczenia, to było coś niesamowitego. Nawet jak na trzy nerki.
Nivan był zaskakujący cichy, jak na niego. Wydawało mi się zawsze, że dzieciak robił wokół siebie dużo hałasu, jak tylko wchodził do pomieszczenia, to zaraz robiło się nieco gwarniej, czas przyśpieszał, wszystko wokoło nabierało kolorów i emocji.
— Często masz mocniejsze ataki? — spytałem, zaczynając ponownie stukać po brzuchu chłopaka, starając się dostać do nowych połączeń. 

Motylki w brzu... Co? [4]

Na początku wątpiłam, że pluszak jest dobrym wyborem na prezent, bo niestety, nie wszyscy lubili miśki do tulenia. Tak, mi też trudno w to uwierzyć, ale istnieją takie osoby. Jednak wraz ze śmiechem chłopaka wszystkie moje wątpliwości zostały rozwiane, sumienie uspokojone i moje wewnętrzne ja mogło odtańczyć mały taniec zwycięstwa.
— Łoj panie! Miś? Losie, dostałem walentynkowego misiaka, będę miał z czym spać. — Roześmiałam się cicho, chociaż coś w jego tonie mi mówiło, żeby był poważny. Panie i panowie! Oto nadzieja dla fanów pluszaków mierząca ponad dwa metry i wiekiem oscylująca koło osiemnastki [tak strzelałam, nie mam aż tak dobrej pamięci by spamiętać wszystkich z książeczki]. Nagle z szerokiego uśmiechu twarz chłopaka zamieniła się na niezręczny, zakłopotany grymas, gdy podawał mi kartkę. — Ode mnie tak biednie, przepraszam, ale przesyłam dużo miłości! — Posłałam mu pocieszający wyszczerz i pokręciłam głową, otwierając różową karteczkę z uroczym serduszkiem i jeszcze bardziej uroczym wierszykiem. Kupił mnie tymi robaczkami, bez oceny, proszę.
— Dużo miłości to już bogactwo, a jak ktoś robi sam karteczkę, to jednak włożył więcej wysiłku w swoją pracę niżeli ten, kto po prostu coś kupił. Poza tym fragmentem o robaczkach już mnie masz. — Mrugnęłam do niego porozumiewawczo, ale zaraz zaśmiałam się, pochylając się nieco do przodu i pozwalając włosom zasłonić moją zaczerwienioną od zbyt dużej ilości śmiechu twarz. Dlaczego z niektórymi rozmowa szła łatwiej, a z niektórymi trudniej? — Więc moja droga walentynko — zaczęłam teatralnym tonem, wyprostowawszy się i ogarnąwszy swoje emocje — gdzie chciałabyś się wybrać? — dokończyłam wesołymi nutami w głosie.

Róże [3]

— Ja również mam taką nadzieję. Pozwolisz, że ukradnę cię do miastowej kawiarenki na herbatę i ciastko? — spytał, uśmiechając się delikatnie z nutką szelmostwa, przez co przypominał mi liska z ukochanej bajki. Szczwany lisek. — Ale przedtem dopełnię tylko formalności. — W moją stronę została wyciągnięta różowa kartka, swoją drogą bardzo ładna, z motywem róż, na której widniały walentynkowe życzenia [z internetu jak głosiła strzałeczka, na co się zaśmiałam się cicho]. Wręczyłam mu również swoją walentynkę, którą właściwie robiłam o drugiej nad ranem, stwierdzając, że będzie dobrze, jeśli napiszę jakikolwiek wierszyk, dam słodką naklejkę i życzę miłego święta zakochanych. Innymi słowy sama nie zabłysłam.
Poszerzyłam uśmiech rozbawiona.
— Też nie jestem zbyt dobrym poetą, ale mam nadzieję, że będzie okej — powiedziałam, przejeżdżając palcami po krawędziach walentynki i spuściłam wzrok. Przeważnie dawałam kwiaty, ale jako że nie wiedziałam, dla kogo miałam przygotować bukiecik, to zrezygnowałam z tego pomysłu. Wiersze były jego specjalnością. Wychodziły mu, nawet gdy nie wiedział co napisać. — I pozwolę, herbaty nigdy nie odmawiam — zaśmiałam się cicho, podnosząc w końcu spojrzenie na Nivana. Nawet jeśli była słabsza od Róż czy verlitki, ale to zawsze było coś. Mrugnęłam niewidzącymi oczyma, starając się skupić na chłopaku przede mną, jakby jego obraz był trzymającą mnie przy rzeczywistości kotwicą. Ech, dlatego nie lubię wszelakich mniejszych bądź większych świąt. — Zwłaszcza, że moje zapasy prawdopodobnie topią się w wannie, bo pewien ruski misiek jest na mnie zły — powiedziałam na wpół świadoma tego, co wypływa z moich ust, przechylając głowę i westchnąwszy, uśmiechnęłam się szeroko.

Zagubiony przewodnik [5]

Usiadła sztywno na krześle, cały czas spoglądając na moją twarz z taką dziwną nadzieją, a ja uśmiechnęłam się pokrzepiająco i sama zrobiłam to samo, cały czas przyglądając się dziewczynie z należytą jej uwagą. Bo przynajmniej na chwilę mogłam uciec od tych cholernych, błękitnych oczu...
— Okej... — mruknęła, zaczynając swoją wypowiedź, na samy, początku cichutko, a ja pochyliłam się do przodu ciekawa. — To zacznijmy od tych lżejszych — stwierdziła dziewczyna, uśmiechając się zdecydowanie pewniej i tak ładniej, szczerzej, bez tego stresu skrytego za świecącymi oczami.. — Czy Vene nie sprawia ci kłopotów? I błagam, powiedz, że dba o siebie, bo własnoręcznie ubiję tę idiotkę, jeśli nie dba o swoje zdrowie, a wymówki, że pielęgniarz to dupek, nie uznaję — zapytała, aby następnie burknąć, fuknąć i ściągnąć groźnie brwi.
Parsknęłam cicho śmiechem, nerwowo zaciskając jedną dłoń w piąstkę na tyle, żeby wbić paznokcie w skórę. Opuściłam wzrok.
— Vene robi wszystko, tylko nie sprawia kłopotów — odpowiedziałam szczerze, spoglądając na twarz fioletowowłosej dziewczyny. — Przynajmniej mi, nie wiem, jak z innymi... — dodałam szybko po chwili, parskając śmiechem. — Naprawdę, jest cudowna, czasami nie wiem, co bym bez niej zrobiła, pewnie zgubiłabym się w tych wszystkich moich notatkach. Co do dbania o siebie... Zdarza jej się siedzieć po nocach. Ale każdemu się to zdarza, prawda? — stwierdziłam, uśmiechając się i wzruszając ramionami.

Co się odwlecze, to nie uciecze [2]

I oto on, chłopiec w różowych włosach, z miną świadczącą o postawie "zostaw mnie, kurwa, w świętym pokoju", trzymał drzwi, opierając się o nie znudzony. Westchnęłam gdzieś z tyłu głowy, już cała zestresowana i poddenerwowana, gotowa do ucieczki, płaczu czy nawet ryku.
— Hej, wchodź — mruknął, a ja uśmiechnęłam się nieśmiało, szybko przemykając się obok niego.
— Cześć — szepnęłam przy tym pod nosem, nie spoglądając przy tym na twarz chłopaka, a w tym błękitne oczy, w których zdecydowanie za często się gubiłam, a i o tym miałam przecież porozmawiać podczas naszej dyskusji, możliwe że wymuszonej przez pewną czarownicę z zielonymi warkoczami bo obu stronach jej głowy.
Westchnęłam ciężko, czekając aż chłopak się odwróci i spojrzy na mnie z rękoma zaplecionymi na klatce piersiowej i wzrokiem typu "zaczynaj, bo już mam dosyć". Przełknęłam ślinę , zaplatając dłonie przed sobą i bardzo możliwe, że wbiłam sobie paznokcie w skórę, tak mocno ściskając piąstki. No, taka sytuacja.
— No... — mruknęłam, opuszczając wzrok i kręcąc stopą nerwowo. Wszystko nerwowo, tak niezgrabnie i nieładnie. Ściągnęłam brwi, marszcząc przy tym czoło. — Jak już wiesz, bo ci o tym mówiłam, musimy porozmawiać — zaczęłam, przerwałam i spojrzałam na Nivana, gest troszkę pewniejszy, ale możliwe, że właśnie taka powinnam być. Pewniejsza, dumniejsza, troszkę chłodniejsza — o nas. O tej całej niewygodnej relacji, o tym, w jakim kierunku to wszystko idzie i no... Rozumiesz, prawda?

Masz bardzo ładne oczy [32]

Pokiwał głową i obrócił się w moją stronę całym sobą z uśmiechem wymalowanym na twarzy oraz drobnym rumieńcem, którego nie mogłam nie zauważyć. Odwzajemniłam uśmiech.
— Rozumiem, nie naciskam, ale wiesz, drzwi zawsze stoją szerokim otworem, tak na wszelki — oświadczył, a później, przysięgam, puścił do mnie oko i pokazał białe zęby w szelmowskim uśmieszku.
A więc tak graliśmy.
Również się uśmiechnęłam, również szelmowsko i dumnie, aby powoli wstać z łóżka i podejść do Yamira leniwym, kocim krokiem, uważnie stawiając każdy krok, nie spiesząc się nigdzie, bo po co, przecież nikt mnie nie gonił. I tak wyglądała każda czynność, schowanie włosów za ucho, pochylenie się nad nim, by móc wyszeptać mu kilka słówek do ucha.
— Bardzo chętnie skorzystam z propozycji — mruknęłam, a po chwili, powracając do normalnych ruchów, obróciłam się prędko na pięcie, zostawiając chłopaka w tyle.
Kilka kroków i już stałam przy drzwiach.
— Ale niestety, czas goni, lekcje same się nie zrobią, a książki nie przeczytają, przykro mi — stwierdziłam, wzdychając teatralnie i po raz ostatni spoglądając na Yamira. — Pozdrów ode mnie Niva, gdy wróci.
I już łapałam za klamkę, już miałam wychodzić, ale do głowy wpadł jeszcze jeden pomysł, możliwe, że drobny, zabawowy pstryczek w nos, wręcz zachęcający do dalszej zabawy, ale już nie tego dnia. Spojrzałam na niego kątem oka.
— Dzięki za zaopiekowanie się mną — mruknęłam z uśmiechem i, oczywiście, puściłam mu oczko.

Love Yourself [8]

— To cudowny pomysł — odparła, wysyłając mi niezwykle ładny uśmiech, pokazując delikatnie białe ząbki i mrużąc czekoladowe oczęta. No co innego miałem zrobić, jak zdjąć rumieniec z twarzy i też dostać wyszczerzu? Dziewczyna odwróciła się, wręcz na pięcie i ruszyła w stronę znaną mi mniej lub bardziej, bo przejeżdżałem tędy, ale nie pamiętałem wszystkiego w stu procentach. Ruszyłem wózek jednym, gładkim pchnięciem. — Mam ciastka czekoladowe w pokoju — rzuciła, zerkając pod nogi, co dostrzegłem dopiero w momencie zrównania z nią tempa, co było niezbyt szczególnym wyczynem. Sofia była dość nieśmiała, to wszystko, co mogłem powiedzieć, po tych kilku chwilach znajomości. No i niezwykle urocza, ale przede wszystkim nieśmiała. Tak. — Które piętro? — zapytała, gdy znaleźliśmy się w windzie, gdzie wcisnęła trójeczkę. Szczęściara.
— Nieszczęsne czwarte, sama góra i katorga, niech projektanta tego budynku zwolnią w trybie natychmiastowym. — Westchnąłem ciężko, bo co jak co, ale jeśli winda się popsuje, to skończę z niczym. Ani nie wjadę, ani nie zjadę, więc albo zostanie mi zniesienie na sam dół przez mutanty, albo zrezygnowanie na jakiś czas z zajęć. Powinienem kiedyś podciąć jakieś kabelki w windzie, może wtedy architekt by się opamiętał, a dyrektor zdecydował się na mały remont. — I ciastka czekoladowe powiadasz? Widzę, że wszyscy ubezpieczyli się na cukrową głodówkę. — Parsknąłem śmiechem. Wszyscy oprócz mnie. Cudownie.

Co się odwlecze, to nie uciecze [1]

Niech wszyscy, do cholery jasnej się ode mnie odpierdolą i dadzą mi święty spokój. Naprawdę, moi ukochani towarzysze, uwieszanie mi się na dupsku w takich momentach było absolutnie zbędne.
Plotki rosły, nadmuchały się do gargantuicznych rozmiarów, ich bariera robiła się niezwykle cienka, a co za tym idzie, podatna na szkody i mogłem przysiąc, jeszcze chwila i rozpęknie się z hukiem, który mocno odbije się na mojej osobie.
Przewalska też obrzydliwie grała mi na nerwach niewybrednymi przytykami, uśmiechem pod nosem i mruczeniem, czy pisaniem o Hopecrafcie, doskonale wiedząc, co się za tym ciągnie i jak reaguje, bo powiem to chyba w końcu szczerze, nie wiem, czemu, ale moje ciągoty do blondyna i miękkie nogi niepokoiły nawet mnie.
Krótki konflikt zbrojny z nią, jak i z upierdliwym Hindusem został wstrzymany przez krótką wiadomość blondynki i prośbę o złapanie chwilki i pogadanie, bo podobno rozmowa była aktualnie obowiązkowa i zastanawiałem się, co będzie miała mi do powiedzenia i czego będzie ode mnie oczekiwać. Dlatego mimo dość sporych oporów, wywaliłem Kumara z pokoju i czekałem na zielonooką przedstawicielkę płci pięknej, z domu Przewalska, esper z krwi i kości.
Ktoś zapukał do drzwi, a raczej każdy wie, kto zapukał do drzwi, bo aktualnie z moich bliższych lub dalszych znajomych to tylko ona to robiła.
— Hej, wchodź — mruknąłem, gdy otworzyłem już drzwi przed wypięknioną i wypachnioną nastolatką.

Masz bardzo ładne oczy [31]

Stukający palec, który natarczywie stukał i który natarczywie starałem się zignorować, bo inaczej doprowadziłby mnie do szału, istnej furii, czy czegokolwiek innego o znaczeniu mniej lub bardziej negatywny. Jednak już po chwili, jak na zawołanie zaprzestała i usadowiła rzuciła się na łóżko, śmiejąc się pod tym swoim zadartym noskiem.
— Jest aż tak upierdliwy? — Pokręciłem z niedowierzaniem, bo sądziłem, że ta oczywista oczywistość jest już dziewczynie znana. Jak widać, myliłem się i Nivan ładnie sobie zagrał. — Przepraszam, głupie pytanie, oczywiście, że jest. Ale uwielbiany — dopowiedziała, co już bardziej mi się spodobało, bo rzeczywiście, miała jako taką rację. Uwielbiany był, szczególnie, często bez wzajemności, ale jednak. No, nie licząc wyjątków, w których było na odwrót. — A ja z tobą, jak mogłabym tu pewnie spędzić wieczność, bo jest spokojnie, to na noc nie zostanę, przepraszam — dodała, znowu się śmiejąc i znowu przyprawiając mnie o uśmiech z delikatnymi rumieńcami. Pokiwałem głową i znowu odwróciłem się całym ciałem do dziewczyny.
— Rozumiem, nie naciskam, ale wiesz, drzwi zawsze stoją szerokim otworem, tak na wszelki. — Miałem ochotę strzelić sobie w łeb, kiedy mimowolnie puściłem jej oczko i uśmiechnąłem się, niby zawadiacko, niby zwyczajnie, niby nikt nie wie, o co chodzi.

Wprowadzenie: Hope [13]

— Tak, trzeba przyznać, jest całkiem przyjemnie, a wiem co mówię, bo już cztery lata mi się nazbierały. — Uniosłem brwi. Cztery lata? Bardzo ładny wynik, ale co się dziwić, skoro niektórzy spędzą tu jeszcze o kilka więcej. Nie sądziłem, że placówka już tyle istnieje, przecież plotki o Atlancie dopiero co zaczęły się roznosić, ludzie dopiero co napominali, że podobno idą tam niezłe fundusze i że w końcu będzie gdzie te dzieci kształcić.
No proszę, zleciało, jak z bicza strzelił i sam w końcu doczekałem się miejsca w tej prestiżowej placówce od siedmiu boleści z dość ciekawą renomą. Jedno jest pewne, będzie ciekawie i to zdecydowanie.
— To co, szybkie obejście terenu uczelni? — Wybudził siebie, jak i mnie z krótkiego zamyślenia, na co zareagowałem drgnięciem i ponowieniem monotonnego wyrazu twarzy, delikatnego uśmiechu, tak dobrze wyuczonego, chociaż momentami dalej naturalnego. — Główny budynek, biblioteka i proponuję też zobaczenie altanki — dodał, blond kudły zadrżały, okulary zsunęły się z nosa i cały Foma zaczął wyglądać jakoś tak nieporadnie. Pokiwałem jednak głową.
— Przydałoby się, nie chcę skończyć w innym wymiarze, trafiając w nie te drzwi, co trzeba. Prowadź, towarzyszu, ja się nie znam, zarobiony jestem. To znaczy, przepraszam, tak, byłoby bardzo miło...

Laurki z chusteczek [6]

— Masz chrypę — powiedział. — Chyba — dodał niepewnie, a ja się zaśmiałam. Po co miałabym udawać chrypę w walentynki? Albo w ogóle w jakikolwiek dzień? — Poza tym łagodzi nudności, złe samopoczucie, zwalcza bakterie, działa kojąco na nerki, łagodzi podrażnienia, obniża gorączkę, zwalcza katar i kaszel. Jak dla mnie wypisz wymaluj twoje objawy, przynajmniej te trzy ostatnie na pewno — powiedział szybko, a ja tylko przekręciłam oczami. Gdy tylko wspomniałam o serialu, jego usta otworzyły się w gwałtownym sprzeciwie. — Hej, nie oceniaj mnie! Mam wszystkie sezony razem z odcinkami specjalnymi — powiedział z dumą, a ja tylko jeszcze raz przewróciłam oczami i zaśmiałam się pod nosem. Czyżby nasz szkolny flirciarz po nocach oglądał Modę na Skrzydła? — Wystarczy, że zarzucisz, który chciałabyś obejrzeć. No i lepiej dopij herbatę, zaufaj mi. — Prychnęłam i podniosłam kubek do ust. O dziwo nie smakowała jak żaden rumianek, jaki w życiu piłam, a nawet smakowała podejrzanie bardzo jak herbata malinowa. Spojrzałam na blondyna, ale zdecydowałam się tego nie komentować.
— Masz nawet najnowszy? — spytałam z niedowierzaniem. Gdy chłopak ze śmiechem pokiwał głową i włożył płytę do telewizora, ułożyłam się wygodnie na kanapie i przykryłam kocem.
— Ej, a ten popcorn przypadkiem się jeszcze nie przypalił? — spytałam, gdy poczułam zapach dochodzący z kuchni.

Love Yourself [7]

— Myślę, że aktualnie w miasteczku są tłumy i wszyscy się tam rzucili, kawiarnia i kwiaciarnia to pierwszy lepszy strzał, który każdy wymierza właściwie już na samym początku. Zaproponowałbym ciasteczko, ale z własnych zasobów i na świeżym powietrzu, a potem, jak się rozrzedzi, skoczyć po jakieś słodkości i wiem, że się rozgaduję i przepraszam, że tak narzucam swoje myśli, ale to propozycje i przepraszam, no ale nie chcę pchać się w tłum wygłodniałych nastolatków i przepraszam, już się zamykam. — Podczas gdy chłopak mówił, na mojej twarzy pojawiał się tylko coraz większy uśmiech. Przyglądałam mu się, kiedy coraz bardziej gubił się w słowach, kiedy nie wiedział co powiedzieć, ale coś mówił i jakby nie mógł przestać.
— To cudowny pomysł — skomentowałam więc tylko, posyłając mu jak najbardziej promienny uśmiech, przez co chłopak robił się coraz bardziej czerwony. Obróciłam się więc na pięcie i zaczęłam iść przed siebie, a niebawem usłyszałam za sobą szybkie stukanie kół. — Mam ciastka czekoladowe w pokoju — powiedziałam nieśmiało, wpatrując się w linie na ziemi, kiedy szłam i starałam się nie nadepnąć na nie, gdyż jak każdy wiedział, znaczy to koniec świata i jeszcze gorzej. Nacisnęłam guzik na windzie i weszłam do środka, przepuszczając chłopaka przodem. — Które piętro? — spytałam, sama wciskając trójkę.

Zagubione w lesie [6]

Uśmiechnęłam się na widok jej zdziwionej miny, powstrzymując chichot. Może wyglądałam na chuchro, ale po latach targania tej torby ze sobą już dawno przestało mi sprawiać trudności noszenie jej. Bardziej martwiłam się tym, że niedługo ona pęknie, jeżeli nie przestanę gromadzić w niej rzeczy. Wyjścia były dwa — ogarnąć większą torbę albo zaklęcia zmniejszające. Jak na razie pracowałam nad tym drugim.
— Poprosiłabym kawałek czekolady i herbatę. — Jak poprosiła, tak jej nalałam herbaty do nakrętki termosu i podałam wraz z czekoladą, a sama dorwałam się do mandarynek. Gdy zaczęłam je obierać, w powietrzu rozniósł się charakterystyczny zapach cytrusów. Lubiłam przebywać na zewnątrz, zdecydowanie było przyjemniej niż w środku szkoły ze ścianami wszędzie dookoła oraz szmerami rozmów innych ludzi zamiast śpiewu ptaków.
— Jak się na razie odnajdujesz w szkole? — Spojrzałam na brunetkę, odkładając na bok pomarańczową skórkę i wzięłam do ust pierwszy kawałek owocu. Wydałam z siebie przeciągłe "Emm...", zastanawiając się, co zrobiłam przez te kilka dni.
— O wiele lepiej niż się spodziewałam — odpowiedziałam w końcu, przełknąwszy słodką mandarynkę. — Z tego, co słyszałam, to myślałam, że trupy będą latać, a ja będę walczyć o przetrwanie każdego dnia. Jak na razie trupa nie widziałam, nauczyciele jeszcze mnie nie zabili, zaś moją jedyną walką było zdzielenie pewnego chłopaka z rocznika wyżej książką, bo chciał zamordować pająka. Więc nie jest źle — zaśmiałam się cicho.
— A tobie jak idzie na drugim roku? — odbiłam piłeczkę z delikatnym uśmiechem, nadal zajadając się mandarynkami.

Co się odwlecze, to nie uciecze [0]

Renee mówiła, że muszę z nim pogadać.
I to chyba był idealny (no może jednak nie) dzień do wykonania tej czynności. Oczywiście, że wcześniej upewniłam się, czy aby na pewno mogę to zrobić (podobno tak, czy to była prawda to co innego), ale życie to życie, przecież czeka nas w nim tyle cudownych niespodzianek.
Westchnęłam, wiążąc włosy w bojowy kucyk i w sumie nie biorąc ze sobą nic, uśmiechnęłam się nerwowo tylko do mojej współlokatorki, a następnie wyszłam na korytarz, zostawiając ją samą w pokoju.
Co ja najświętszy stwórco, boże, cesarzu, niebiański ludku robiłam.
Dumnym krokiem zaczęłam zmierzać na pole bitwy, strefę śmierci, z której już nigdy mogłam nie wyjść i bardzo możliwe, że przesadzałam. Że nic się nie zmieni, że wszystko będzie piękne i cudowne, i dlaczego ja w ogóle jestem taka zdenerwowana. A przecież niby wybór miałam, niby mogłam po prostu zostać w pokoju i dalej żyć w słodkich marzeniach, nie rozmawiać, nie poruszać tematu, bo po co. Ale obiecałam Renee, a obietnica to obietnica, czyż nie?
W końcu przed drzwiami stanęłam i w sumie to po cichu miałam nadzieję, że Nivana tam nie będzie, a zamiast niego pojawi się Yamir, który się uśmiechnie i zaprosi mnie do środka, a rozmowa po prostu się odwlecze. Westchnęłam i oczywiście zapukałam.

środa, 21 lutego 2018

Brokatowe serduszka i słaby poeta [5]

— Raczej chodzi mi o sam fakt, że będzie tam stać. Brokat to zdradziecki pyłek i jest dosłownie wszędzie, czego jestem najlepszym przykładem — oświadczył, ponownie biorąc się za trzepanie spodni, a ja pokiwałam głową z uwagą, parskając pod nosem śmiechem. No tak, tu musiałam się zgodzić, moje zeszyty z drogocennymi notatkami po prostu zdecydowanie by ucierpiały. — Ale jak wolisz. No i twoja walentynka też jest bardzo ładna, podoba mi się. Ale co to telezegarynki? — zapytał, przeczesując włosy dłonią i już kiedy miałam się odezwać, odpowiedzieć, że w sumie sama nie wiem, ale po prostu najlepiej się rymowało, przerwał mi, prostując się gwałtownie i zdecydowanie bardzo dumnie. — Nie stójmy tu bezczynnie — oświadczył. — Może zabierzemy ze sobą jakieś owoce ze spiżarni, a potem przejdziemy się na spacer? Nie jestem przekonany co do spędzenia tego czasu w szkole, mamy dziś naprawdę ładną pogodę — stwierdził Alex, a ja pokiwałam głową z uśmiechem.
A miałam ochotę na ciastko. No cóż, owoce też najgorsze nie były, w sumie to też jakaś forma cukru, czyż nie? A i zdrowsze, chociaż odchudzanie raczej potrzebne mi nie było.
— W sumie dlaczego by nie, bardzo chętnie, dziękuję za propozycję — odparłam, cały czas z uśmiechem.

Walentynkową zabawę czas zacząć! [10]

— Czy to... Czy to brownie? Podwójne brownie? — zapytała, spoglądając na mnie jak na bóstwo, wwiercając się wzrokiem w mój umysł, a ja z przyjemnością pokiwałem twierdząco głową. Trafione zatopione, to się nazywa wyczucie. — Rajciu, nie wiem, czy czytasz mi w myślach, ale już cię uwielbiam i właśnie zdobyłeś u mnie plus sto punktów — stwierdziła, uśmiechając się baaardzo szeroko, a ja uśmiech odwzajemniłem, bo co miałem innego zrobić i włożyłem kawałek tarty do ust. Jak bardzo mi tego brakowało, zdecydowanie potrzebowałem czegoś słodkiego. Natychmiast. — Bardzo, bardzo dziękuję — dodała na sam koniec, również biorąc się za swoje jedzenie, dzielnie wywalczone przeze mnie i wyciągnięte z tłumu z potem i krwią. Pokiwałem głową, uważnie się jej przyglądając, cały czas z szerokim uśmiechem, bo ludzie, trafiłem, i to jak!
— Jesteś na pierwszym roku, prawda? — zapytałem, chcąc zacząć jakąkolwiek rozmowę pomiędzy nami, bo bądźmy poważni, jak cudowne słodycze nie były, to nie przyszliśmy tu tylko dla nich (choć czas spędzony na jedzeniu nigdy czasem zmarnowanym nie jest), a przecież również i dla siebie nawzajem, jak dziwnie by to nie brzmiało. Walentynki to Walentynki, tak?
Wziąłem kolejny kęs tarry, uśmiechając się błogo. Tak, zdecydowanie bardzo dobry wybór, w tym też dobrze trafiłem.

Masz bardzo ładne oczy [30]

Spojrzał na mnie kątem oka, zdecydowanie zdziwiony i oburzony, a ja w odpowiedzi na jego minę po prostu parsknęłam nerwowym śmiechem, chowając przy tym niesforne pasmo włosów za ucho, a sam również się zaśmiał, obracając się całą twarzą do mnie. Pokręcił głową, uśmiechając się niedowierzająco, a ja tylko wzruszyłam nieśmiało ramionami i uciekłam wzrokiem od tych złotów oczu, ewidentnie rozbawionych.
— Jakbyś mi przeszkadzała, to nawet nie znalazłabyś się w tym pokoju, zacznijmy od tego, dobrze? — fuknął w końcu, zakładając nogę na nogę i rozsiadając się pewniej na krześle. Ponownie wzruszyłam ramionami i zastukałam kilka razy o parapet palcem. Tik nerwowy zdecydowanie ostatnio się nasilił, nie zaprzeczę. — Jesteś tu przeze mnie chętniej widywana, niż Oakley, serio, siedź do woli — oświadczył, parskając śmiechem, a ja jak na komendę podeszłam do łóżka i usiadłam padłam na nie, wzdychając głośno i również z moich ust wydobyło się ciche parsknięcie.
— Jest aż tak upierdliwy? — zapytałam, po chwili się reflektując. — Przepraszam, głupie pytanie, oczywiście, że jest. Ale uwielbiany — zauważyłam, uśmiechając się szeroko. — A ja z tobą, jak mogłabym tu pewnie spędzić wieczność, bo jest spokojnie, to na noc nie zostanę, przepraszam — dodałam po chwili, już po raz setny, tysięczny parskając głośnym śmiechem, tym razem zasłaniając dłonią twarz.

Wprowadzenie: Hope [12]

Odłożył rzeczy na stolik, kiwając głową i w sumie była to dobra decyzja.
Nie żebym coś wiedział o gubieniu kart atlanckich, ale no cóż, przezorny zawsze ubezpieczony.
— Dziękuję, zapamiętam na przyszłość i zaopiekuję się troskliwie — odpowiedział, cały czas z uśmiechem i pogładził dłońmi spodnie. — Ładne tu te akademiki, urokliwe, nie ma co — dodał po chwili, ewidentnie chcąc zacząć jakąś dłuższą rozmowę i parskając śmiechem.
Pokiwałem głową, oczywiście odwzajemniając uśmiech.
— Tak, trzeba przyznać, jest całkiem przyjemnie, a wiem co mówię, bo już cztery lata mi się nazbierały — powiedziałem, w sumie orientując się przy tym, jak już dużo czasu spędziłem na uczelni.
Cztery lata od niezręcznego pierwszego dnia, pstrykania zdecydowanie za dużo zdjęć (ale były cudowne i dalej na nie spoglądałem!), poznania pieprzonego Dextera, bycia wrzucanym do jeziora i innych ciekawych przypadków. Czas leciał chyba coraz szybciej, oficjalna dorosłość się zbliżała, a ja w sumie dalej nie wiedziałem, co ze sobą począć, bo w końcu z tego głównego, jedynego planu już dawno musiałem zrezygnować. Westchnąłem, chowając dłonie do kieszeni spodni. Milutko.
— To co, szybkie obejście terenu uczelni? — zapytałem, przekręcając głowę w bok z uśmiechem na twarzy. — Główny budynek, biblioteka i proponuję też zobaczenie altanki.

Brokatowe serduszko i słaby poeta [4]

Odebrałem swoją walentynkę od dziewczyny i przeczytałem wierszyk, był rozczulający. Może nie dorównywał twórcom, których znali wszyscy, ale był specyficzny i bardzo mi się podobał.
— Kto wie, może i postawię sobie ją na biurku, żeby przy pisaniu pracy na zielarstwo trochę humor mi poprawiała. — Wlepiłem wzrok w dziewczynę, a ona widocznie zrozumiała to zupełnie inaczej. Wcale nie chodziło mi o to, że jej nie wierzę. Bardziej zacząłem martwić się stanem jej przyborów szkolnych i książek. — Naprawdę. Serio, serio, serio. — Posłałem w jej stronę kolejny uśmiech.
— Raczej chodzi mi o sam fakt, że będzie tam stać. Brokat to zdradziecki pyłek i jest dosłownie wszędzie, czego jestem najlepszym przykładem. — Jak na zawołanie znowu spróbowałem otrzepać spodnie. — Ale jak wolisz. No i twoja walentynka też jest bardzo ładna, podoba mi się. Ale co to telezegarynki? — Podrapałem się w tył głowy. Nie miałem pojęcia, a ciekawość była ważniejsza. Pewnie ją nieźle rozbawiłem. Mniejsza o to, powinna zrozumieć, że nie muszę znać wszystkiego!
— Nie stójmy tu bezczynnie — odezwałem się, zanim Wanda chociażby otworzyła usta. — Może zabierzemy ze sobą jakieś owoce ze spiżarni, a potem przejdziemy się na spacer? Nie jestem przekonany co do spędzenia tego czasu w szkole, mamy dziś naprawdę ładną pogodę.
.
.
.
.
.
.
template by oreuis