piątek, 30 czerwca 2017

Od Heather, CD ktoś

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, zaczynając rozumieć, że organizacja różnego rodzaju przedsięwzięć szkolnych zbliżała się nie ubłagalnie. I wszystko byłoby dobrze, chłopacy byli przecież najcudowniejsi na świecie, gdyby nie kilka złożonych faktów. Przede wszystkim Dexter jak szalony latał za Fomą, imając się wszystkiego, byle nie pracować przy rzeczach nudnych i nudniejszych. W kwestii zdobywania informacji bywał niezastąpiony, ale sterta papierzysk mimo pomocy ze strony Pel, wciąż rosła. James miał świetny kontakt z uczniami i zdecydowanie znał większość z nich, w przeciwieństwie do reszty z nas, ale nadal zmuszenie go do podpisów oscylowało w granicach cudu. Nico starał się jak mógł, ale w praktyce i jego nie mogliśmy zanadto wykorzystywać, bo końcowe egzaminy powoli zaczęły się zbliżać. Gorzej, część uczniów wpadła w istny szał ogarniania, mimo tego, że osoby od sprawy biblioteki zawaliły sprawę, to i tak parę osób zdecydowało się na przepisywanie notatek z książek. Podobno niedługo mieli wprowadzić nową bibliotekarkę, więc nie mogło być aż tak źle. Chyba. 
Może dlatego stałam na korytarzu szkolnym, rozwieszając samotnie plakaty informacyjne odnośnie następnego większego spotkania. Zgodnie z wolą Cesarza miało przyjechać kilka uczniów z wymiany z innej akademii, również ufundowanej z ramienia cesarstwa, w związku z tym zaczęłam szukać ludzi do komitetu powitalnego. Wszystko trzeba zorganizować, co prawda mieli być tylko kilka dni, ale w połączeniu z niesamowitą ilością plotek odnośnie aktualnej sytuacji na świecie - to wydawało się błahostką. Nawet Hera ostatnio mówiła, że coś jest z Lotaryngią nie tak, ale kto to tam wie. 
Odetchnęłam z ulgą, doklejając rogi ostatniego plakatu. Zrobiłam krok w tył, chcąc ocenić efekt, jednocześnie nadeptując komuś na stopę. Odwróciłam się szybko, przepraszając. 


wtorek, 27 czerwca 2017

Kompilacja: [Heather x Jaśmin]

Zamrugałam parokrotnie, gdy zostałam zasypana lawiną pytań przez Heather, po czym zastanowiłam się nad odpowiedziami, rysując w rogu trumienkę i kwiatki z kondolencjami skierowanymi do chłopaków, a nieco niżej zaczęłam właściwie streszczenie regulaminu.
–  Bardzo mi się podoba, zwłaszcza oranżeria. Wszyscy wydają się mili, chociaż niewiele osób poznałam. Pokój mam z bratem, więc na nudę nie narzekam, tylko Fintanowi trochę współczuję, że trafił na nas. Nauczyciele są wymagający, ale nie narzekam –  odpowiedziałam powoli, uśmiechając się delikatnie. –  Co do egzaminów, nie poszły źle. Myślałam, że po tak długiej przerwie od szkoły będzie gorzej –  zaśmiałam się cicho, nieco z ulgą. Naprawdę myślałam, że pójdzie mi tragicznie, a wszystkie nauki dziadka pójdą się walić. Jednak było znacznie lepiej.
–  A tobie jak poszły egzaminy?

Poszerzyłam uśmiech, słysząc melodyjny ton dziewczyny. Jej ręka osunęła się na papiery, które zaczęła zdobić delikatnymi, drobnymi rysunkami. Sądząc po wybranych motywach, nie wątpiłam, że nawiązywały one do Jamesa i Dextera. Cóż, zdecydowanie chyba znalazłam bratnią duszę do wypełniania wszystkiego rodzaju druczków oraz plenienia nieścisłości, trzeba będzie podrzucić im coś sensowniejszego do pokoju. Pomoc samorządowi szkolnemu zawsze powinna być wynagradzana.
–  W miarę. Jakieś plany na resztę dnia? –  spytałam, przekładając kupki papierzysk.

Przechyliłam głowę o parę stopni w prawo, przyglądając się przez ułamek dziewczynie, ale zaraz spojrzałam na papiery. Może tylko mi się wydaje, że nie miała ochoty mówić o swoich egzaminach? Może. Chwyciłam czerwony flamaster, zaczynając zakreślać najważniejsze rzeczy.
–  Czytać książki, uzupełniać zielnik albo siedzieć w towarzystwie kwiatów. Któreś z tych, ewentualnie wszystko na raz –  odpowiedziałam, zastanawiając się, czy nie miałam zamiaru też czegoś wyhaftować, ale stwierdziłam, że dziś odpuszczę sobie bawienie się nićmi i igłami. - Oczywiście, najpierw pomogę tobie z papierkową robotą. –  Uśmiechnęłam się, streszczając kolejny regulamin i zakreślając czerwonym flamastrem. Nie wygoni mnie, choćby bardzo chciała, to zostanę do końca. A jak zmartwiony Marviś przyjdzie, to go zmusimy, żeby też pomógł. Na smutne oczy i ciastka się go przekona. Plan idealny.
–  A panienka co ma zamiar robić potem?

O, pojawił się czerwony flamaster, czyli trzeba będzie się temu bardziej przyjrzeć. Kiwnęłam ze zrozumieniem głową, wyglądało na to, że dziewczyna preferuje zdecydowanie bardziej spokojne okoliczności. Nie spodziewałam się co prawda, że haftuje, ale z drugiej strony idealnie wpasowywała mi się w obrazek spokojnej, dobrze ułożonej dziewczyny, więc tego rodzaju zajęcia raczej stanowiły codzienność.
– Oprócz morderstwa? – spytałam z rozbawieniem. – Nic szczególnego, trochę się pouczę, poczytam, pewnie ściągnę jakiś film.

– Jak będziesz potrzebowała pomocy przy ukryciu zwłok, to wołaj – powiedziałam z szerokim uśmiechem, zakreślając fragmenty tekstu, po czym znowu sięgnęłam po czarny flamaster i pisałam streszczenia.
Co do ukrywania zwłok, to chyba niedługo będzie mnóstwo okazji do ich ukrywania. Chociaż najbardziej się nastawiam na atak latających świnek morskich, ewentualnie pozwanie któregoś z klubów. Z drugiej strony imienia z francuskim słówkiem nie widziałam. Będę musiała jakoś to sobie poukładać.
Sterta papierów w końcu zaczęła maleć. Co prawda powoli, ale zaczęła. Jest postęp.
– Pomijając ciebie, Dextera, Jamesa i Nico, jest ktoś jeszcze w samorządzie?

Roześmiałam się głośno, wyobrażając jak niewinna, niska wróżka łąkowa (do lasu się nie nadawała, to musiały być łąki) chowa ze mną trupy. Cmentarz, ciemna noc, niebo usiane gwiazdami, w pełnię księżyca, tak bardzo złowieszczą i tak bardzo niedocenianą. Sterta papierów stopniowo malała, przez co odetchnęłam z ulgą. W porównaniu ze zwykłym czasem, to teraz szło nam wręcz abstrakcyjnie dobrze.
– Póki co nikt, ale niedługo może będziemy robić nowe wybory i tasowanie będzie.

Spojrzałam na dziewczynę, unosząc brwi, powstrzymując uśmiech, który gdzieś tam się czaił w kąciku moich ust.
–  Cóż, to cię tak śmieszy? –  spytałam, domyślając się, że chodzi o chowanie zwłok. Powinnam uznać to za komplement czy obrazę? Chyba komplement, jeśli weźmie się pod uwagę moją poprzednią szkołę. Kilka iście elokwentnych uwag do kartoteki czerwonym atramentem i wydalenie ze szkoły. Aż trochę posmutniałam, ale zaraz odgoniłam od siebie nieprzyjemne myśli, rysując gdzieś z boku nieudolną podobiznę Dexter, Jamesa, Nico i Heather.
– Dobrze, że mojego brata nie interesują takie rzeczy Nastałyby mroczne czasy.. –  W głowie mignął mi obraz dziecka, które stało na stercie kartonów, z peleryną, papierową koroną oraz chochlą w dłoni. Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową.

Początkowe rozbawienie dziewczyny, zmieniło się w smutek. Pusty, duszący, a przy tym nadal czysty. Zmarszczyłam nieco brwi, starając się w jakiś sposób wyciszyć moją zdolność, ale nie działało to na wszystkich frontach, w rezultacie wciąż czułam delikatny posmak zawodu oraz niezrozumienia na języku.
– Dexter coś wspominał, razem z Nico. Bodajże to oni was wprowadzali, prawda? Powiedzieli, że Marvill jest... specyficzny. Otrzymałam od niego wniosek o dofinansowanie na strzelbę i parę naboi, czy mam się bać? – spytałam z rozbawieniem. – Swoją drogą, przepraszam, jeżeli wyda ci się to nieuprzejme, ale... Co jest z twoim szalikiem? – spytałam. – Cechy szczególne i tak dalej. – Machnęłam ręką.

Spięłam się. Że co, że jak, że kiedy?! Oj, chyba wymienię się rolą z Vladdym, ewentualnie dołączę do miśka i zacznę ochrzaniać brata, a potem przywiążę go do krzesła szalikiem, żeby owej strzelby nawet palcem nie dotknął. Zgadywałam, że teraz pewnie Mordek ową strzelbę miał w posiadaniu. Eww, Vicia by się przydała. Ogarnęłaby ich, a potem dała porządnego kopa w cztery litery i miotała przysłowiowymi piorunami z oczu, że żadne nie odważyłoby się cokolwiek zrobić. Nah, miejmy nadzieję, że nie wywalą nas po trzech dniach.
–  Owszem, bałabym się, ale postaram się go ogarnąć i wybić mu z głowy to, co planuje. –  I dorwać Mordechaja przed bliźniakiem. Tak, to dobry plan.
–  Hmm? –  Zamrugałam zaskoczona i spojrzałam na Amigo, który poruszył się niespokojnie. - Noszę go po prostu wszędzie. To mój najukochańszy przyjaciel – powiedziałam, po czym zorientowałam się, że słowo „przyjaciel” było nie na miejscu. –  Znaczy się… Szalik. Mój najukochańszy szalik – poprawiłam się, uśmiechając się delikatnie, odrobinę zbyt nerwowo.

Coś czuję, że nie tylko moi idioci skończą tego dnia w trumnie, co prawda dziewczyna nie wyglądała na wściekłą, ale po cichu kibicowałam w zmyciu głowy Marvillowi. Jeszcze go nie poznałam, ale wniosek o tego rodzaju rzeczy zdecydowanie nie napawał mnie optymizmem. Tym bardziej, że trzeba było napisać dokładny powód jego odrzucenia oraz poprzeć jakimiś argumentami, a do głowy przychodziło mi tylko "Chyba cię popitoliło", w najlepszym wypadku dla dodatku.
– Jest bardzo ładny. – Uśmiechnęłam się, spoglądając na kolorowy szalik. Wróciłam do wypełniania kolejnych papierzysk, w rezultacie już po godzinie sterta została ukończona. Cudownie. Fenomenalnie.

– Nie ma za co – wymruczałam śpiąco, uśmiechając się leniwie. Na magiczne słowo „ciasto” prawie się obudziłam. Prawie. Senność wygrywała na razie, więc nie poderwałam się natychmiastowo. Pokiwałam tylko głową energicznie na znak, że chętnie pójdę, ale powieki same mi opadały, nie mówiąc o tym, że nie miałam siły podnieść głowy.
– Zaaraz. Tutaj jest wygodnie. –  Na tyle ile stół mógł być wygodny. Zamruczałam cicho, gdy dziewczyna przeczesała moje włosy. Nah, teraz naprawdę nie wstanę. –  W sumie to która godzina?

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, ponownie przeczesując kilka kosmyków. Jeżeli to ją uspokajało, to zdecydowanie zasłużyła.
–  No już –  spróbowałam ponownie, szturchając ją palcem w policzek. –  Twój brat wnosił o sfinansowanie strzelby, nie wiem co zrobi, jeżeli dowie się, że zasnęłaś na stole – powiedziałam z rozbawieniem. –  Dwudziesta trzecia, pora czmychać do pokoi.

Mogłabym być głaskana częściej, ale lepiej nie będę się zapędzać, bo się uzależnię i rozleniwię. Prychnęłam rozbawiona, wyobrażając sobie jak mój bliźniak lata ze strzelbą.
- Gdyby jeszcze umiał strzelać. Chociaż rzeczywiście bym się bała, po tym co zrobił mojemu byłemu, ale tobie to raczej nie grozi – parsknęłam śmiechem, przypominając sobie nagranie. Trochu okrutne, ale zawsze mimowolnie na to wspomnienie się uśmiechałam. Gdy dostałam odpowiedź, podniosłam się natychmiastowo i otworzyłam oczy. Że dwudziesta trzecia? Za pół godziny cisza nocna. - Która!? - jęknęłam, niechętnie wstając i chwyciłam swój szalik, niezdarnie kierując się ku wyjściu.
- Marvill mnie zabije. Tfu, zwiąże i nigdy nie wypuści – wymamrotałam cierpiętniczo.

Westchnęłam z ubolewaniem, zastanawiając się, czy aby strzelba i naboje nie powinny przerażać mnie nieco bardziej. Aktualnie zamartwiałam się sytuacją dziewczyny, która wyleciała jak pocisk wystrzelony z procy z pomieszczenia, wołając coś odnośnie jej brata. Znaczy, niekoniecznie wyleciała. I raczej nie jak pocisk. Chybotała się, mamrotała coś pod nosem, przecierała zaspane oczy. 
– Poczekaj – powiedziałam, podbiegając w jej stronę. – Chociaż cię odprowadzę – zaproponowałam.


Dziewczyna słaniała się praktycznie na nogach, aż miałam wrażenie, że zaraz wywinie porządnego fikołka i już nie wstanie. Co chwilę później już się ziściło, ale na całe szczęście zdążyłam ją złapać. 
–  Cóż, nie ma za co. To ja raczej powinnam podziękować – powiedziałam z uśmiechem, wracając do siebie. Skierowałam się prosto do mojego pokoju, James gdzieś wybył, a Dexter jak zwykle nocował u Fomy. Zanim się obejrzałam wpadłam w objęcia Morfeusza. 

Marvill nie spał. Wpatrywał się we mnie z kamienną twarz i nie odezwał się nawet słowem, siedząc na łóżku. Fintan sobie smacznie spał, więc nie chcąc go budzić, starałam się zachować jak najciszej, gdy stawiałam kroki w jego kierunku, aż w końcu zmęczona usiadłam obok niego.
– Pomagałam przy papierkowej robocie – mruknęłam, usprawiedliwiając się, ale cisza nadal wydawała się ciężka i napięta. Oparłam głowę na jego ramieniu, przymykając oczy. Domyśliłam się, że mi nie odpowie.
– Nie zapomniałam – burknęłam, czując jak się spiął. – Po prostu szukam – dodałam jeszcze coraz bardziej senna. – Więc się nie gniewaj – westchnęłam, zasypiając i zdążyłam jeszcze ułożyć usta w uśmiechu, poczuwszy, jak głaszcze mnie po włosach.
Rano, gdy się obudziłam, jego już nie było, więc sama udałam się do klasy. W tłumie mignęła mi gdzieś Heather, więc pomachałam jej nieśmiało, wzrokiem szukając brata. Nah, nie widziałam go. Wszystkie lekcje przeżyłam w zamyśleniu oraz z krzywym uśmiechem.
– Wszystko dobrze? - Wzdrygnęłam się i spojrzałam nieprzytomnie na blondynkę, poszerzając delikatnie uśmiech.
– Tak, tylko się zamyśliłam – powiedziałam nadal odrobinę rozkojarzona.

Rozejrzałam się wokoło, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki od trzech, zawzięcie kłócących się par. Serio, niedługo iskierki Jamesa zaczną stwarzać przynajmniej zagrożenie pożarowe, bo to zaczęło przekraczać wszelkie granice. Dla przykładu Dexter i Foma właśnie się coś gryźli, na tyle, że w ciągu paru chwil powinni zacząć rozdrapywać własne tętnice. Usłyszałam tylko coś o "kocie" i "kyo", co nie powinno skończyć się dobrze. Jednocześnie Hera z Vincentem w tym samym momencie również rozpoczęli przedwczesne przygotowania do święta mordowania, bo inaczej nie można tego nazwać. Zwykle spokojny wampir odpitalał teraz cuda, świecąc przed Rudą zębiskami, która nie była mu dłużna - nawet jeżeli w przeciwieństwie do niego nie posiadała kłów wielkich. Jednocześnie Jamesa złapała sekretarka, zaczęli się o coś drzeć - a James się przecież nigdy nie drze! Zanim i mi zaczęło odwalać przez empatię, zawinęłam się najbliższymi drzwiami. Wpadłam przy okazji na siostrę Marvilla. 
– Wszystko dobrze? – spytałam z uśmiechem, widząc jej rozdygane emocje. 
– Tak, tylko się zamyśliłam – powiedziała nadal odrobinę rozkojarzona.
– Długi dzień i krótka noc, co?

– Długi dzień i krótka noc, co?
Uśmiechnęłam się do niej szerzej i z wahaniem pokiwałam głową.
– Można tak powiedzieć – odpowiedziałam powoli, jakby dobranie tych trzech słów kosztowało mnie dużo wysiłku i jakbym nadal nie była pewna ich doboru. Jednak zaraz się ogarnęłam, a przynajmniej starałam wydawać się ogarnięta. – A u ciebie wszystko w porządku? Jak zabijanie Dextera i Jamesa – spytałam z lekka żartobliwie.

Kompilacja [Cesare x James]

Cesare uśmiechnął się delikatnie i nawet uniósł trochę głowę. W dłoniach trzymał tablet, a wszystkie informacje na temat jego użytkowania próbował wchłonąć do swojego umysłu. 
A co do gotowania to się nie martwił. Wprawdzie nie nadawał się na kucharza najwyższej klasy, ale jego potrawy były zjadliwe, a nawet, jeśli wierzyć Clarine, smaczne. 
– Chyba nie mam wyboru – odpowiedział trochę śmielej z delikatnym uśmiechem.

– Powiedz mi tylko, że umiesz gotować, a się od ciebie nie odczepię – odparłem z rozbawieniem. To w sumie było nie fair. Heather była w stanie sama sobie nieco pogotować, ale najczęściej jadła o tak dziwnych porach, pomiędzy nawałem pracy w rzadkich momentach przerwy, że nikt więcej się nie łapał. Z kolei Dexter zagarnął Fomę w całości dla siebie, a jak już trzasnął, to zwykle zjadał dobre rzeczy, zanim ktokolwiek usłyszał, że Foma woła na żarcie. 

– Jeśli można wierzyć mojemu opiekunowi, to umiem – odpowiedział po chwili wahania, ale z nietypowym dla siebie uśmiechem.
Może Clarine rzeczywiście miał rację mówiąc, że Cesare znajdzie sobie przyjaciół. W każdym razie jeleniołak chciał w to wierzyć, choć wydawało się to dla niego równie nieprawdopodobne, co zostanie przykładowym królem jakiejś krainy.
Mam przyjaciela – powiedział sobie w myślach na wypróbowanie i zachwycił się brzmieniem tych dwóch prostych słów. Tak nieprawdopodobne, że niemal magiczne. Czuł się jak małe dziecko, które z całą dumą obnosiło się z nową zabawką. Nigdy nie miał prawdziwego dzieciństwa i takie proste rzeczy sprawiały, że chciał wierzyć w świat.
Podniósł do góry głowę i spojrzał nieśmiało na Jamesa. Nawet zdobył się na to, by posłać mu przyjacielski uśmiech! Choć nie był pewny czy nie wyglądało to bardziej jak bliżej nieokreślony grymas. Nie był przyzwyczajony do uśmiechania się.
Wtedy usłyszał donośne burczenie w brzuchu chłopaka i kąciki jego ust powędrowały jeszcze bardziej do góry. Ramiona zadrżały mu od wstrzymywanego śmiechu.
– Głodny, co? – spytał szczerze rozbawiony, a dopiero wtedy dotarło do niego jak lekceważąco się zachował.
Cesare natychmiast spuścił głowę w dół i cofnął się spłoszony swoją odwagą. Wbił przerażone spojrzenie w swoje splecione ze sobą dłonie, a oddech mimowolnie mu przyspieszył.
Złe zwierzę - gruby, wściekły głos jego dawnego pana zabrzęczał mu w całej swojej sile w głowie. - Jesteś, byłeś i będziesz tylko zwierzęciem stworzonym by płaszczyć się do stóp swoich panów. Jesteś, byłeś i będziesz tylko nędznym niewolnikiem. Nie zapominaj jeleniu, gdzie twoje miejsce.
Cichy głos w głowie Cesare zdawał się wołać, że to nieprawda, że już po wszystkim, ale zniknął on w chaosie nagłych myśli i wspomnień. Cesare przysięgał, że znów czuje, jak jego pan go poddusza ciągnąc za łańcuch przypięty do kolczastej obroży na szyi.
–Ja... ja... przepraszam. To się więcej nie powtórzy – powiedział spanikowany, wyłamując sobie palce. Zaraz potem zganił się w myślach za to, że się tłumaczy. Za to, że był taki słaby. W głowie znowu zabrzęczały mu dwa kluczowe słowa.
Złe zwierzę.

– Już cię kocham – powiedziałem z rozbawieniem. Umiał gotować i miał cztery racice, na cesarza, czego chcieć od życia więcej? W myślach widziałem już, jak Heather z Dexterem z zazdrością spoglądają na moje pełne smakowitości racje żywnościowe, które pochłaniam niczym Kudłaty z kreskówki, którą kiedyś Heat przywiozła z domu do ośrodka. Chłopak w międzyczasie posłał mi coś, co w zamierzeniu prawdopodobnie miało być przyjacielskim uśmiechem, a w praktyce przypominało bardziej skrzywienie czarnowłosego okularnika, gdy ktoś podbijał nieopatrznie do Fomy, zapominając o pewnym drobnym szczególe w postaci tabliczki "Zajęty!". Pokręciłem z niedowierzaniem głową, zastanawiając się, jak to możliwe, że jeleniołak, który jeszcze niedawno był niewolnikiem (Zapamiętać, podziękować Heat za zakreślanie i streszczenia akt!),, zachowuje się tak swobodnie. Zaburczało mi w brzuchu. Głośno. Potwornie głośno, jakby chóry anielskie dopominały się o uwagę. 
– Głodny, co? – spytał rozbawiony. Miał piękny uśmiech, naprawdę szczery, nawet jeżeli nienawykły do ukazywania się na jego ładnej, drobnej twarzy. Jednak już po chwili w oczach chłopaka ponownie pojawił się strach, on sam napiął mięśnie i ponownie wycofał się. 

– Ja... ja... przepraszam. To się więcej nie powtórzy – wyjąkał. Na Cesarza, wyglądał, jakby zaraz miał z nerwów wyzionąć ducha. Zrobiłem ostrożny krok w jego stronę, z rękami uniesionymi przed sobą, a potem jeszcze jeden. I kolejny. Aż w końcu wyciągnąłem dłoń, głaszcząc go po szyi. (Miał bardzo miękkie futro). 
– Hej, spokojnie. Powiedzieć, że głodny to mało – powiedziałem swobodnie, mając nadzieję, że zaraz mi nie wpadnie w jakiś większy atak paniki. – Co powiesz na przekąskę? 

Cesare spiął się, czując dłoń Jamesa na swojej szyi. Zastygł w miejscu i czekał aż palce chłopaka zacisną się na jego zgrubionej przez blizny skórze. Czekał aż zacznie go dusić, ale nic takiego się nie stało. Palce odziane w rękawiczkę delikatnie go głaskały, a on niemal nie otworzył ust ze zdziwienia. Jedyne Clarine był wobec niego łagodny i delikatny, każdy inny dotyk był brutalny i bolesnym. Ten dość osobisty gest wbrew wszystkim prawom wszechświata uspokoił zamiast przestraszyć Cesare. Jakby tego było mało, jeleniołak nieśmiało lgnął do tego dotyku, który był dla niego nowym doświadczeniem.
– Hej, spokojnie. Powiedzieć, że głodny to mało. Co powiesz na przekąskę? – zapytał James swobodnym tonem.
Cesare podniósł głowę i spojrzał w łagodne czekoladowe oczy chłopaka. Blondyn zdecydowanie naruszył strefę bezpieczeństwa jeleniołaka. Wystarczyłoby, że Cesare wyciągnie do przodu rękę i mógłby chwycić z mundurek Jamesa. Jednak mimo wszystko jeleniołak się nie cofnął.
– Jeśli chcesz – przytaknął, ruszając nieśmiało uszami.

Kilka minut później znajdowaliśmy się już w bezpiecznej i wolnej od innych osób kuchni. Jeleniołak sprawnie zorientował się, co gdzie leży, całe szczęście, bo sam nie miałem o tym kompletnie zielonego pojęcia. Sól od pieprzu odróżniałem tylko po kolorze, a gdy Foma z Heather rozmawiali o jakiś rodzajach ziół i innych dziwnych rzeczach, byłem w stanie tylko kręcić z niedowierzaniem głową. Cynamon dla mnie to proszek, wanilia podobnie, ewentualnie smak lodów, a oni zaczęli jakieś dziwne wynaturzenia. Wyglądało na to, że znaleźliby wspólny język z Cesare, który wyglądał, jakby był w swoim żywiole. 

Kuchnia nie była jakoś specjalnie nowoczesna, ale była to tak naprawdę jedyna technologia, którą Cesare potrafił okrzesać. Wprawdzie aneks diametralnie różnił się od tego, który miał Clarine czy jego dawni właściciele, ale wystarczyło pare pobieżnych spojrzeń i już wiedział co i jak. Cesare zdjął plecak, który wylądował na podłodze wprost obok torby z jego grzbietu i zaczął przeglądać szafki. W tym czasie James usiadł przy stole i patrzył na poczynania jeleniołaka.
Cesare stanął nagle i kątem oka spojrzał na chłopaka przy stole. Przygryzł wargę, zastanawiając się, co może on lubić. Niestety miał za mało odwagi by spytać. Zajrzał do lodówki, błagając w myślach, by były w niej jajka. Choć los się nad nim zmiłował.
Nie minęła chwila, a na stole pojawiły się wszystkie składniki potrzebne do naleśników - jego specjalności. W jednej z szafek znalazł miskę i patelnię. Szybko przygotował ciasto, a już po chwili całą kuchnię wypełnił zapach smażonych naleśników. Talerz po chwili zapełniał się rumianymi plackami, więc Cesare przeszukał szafki w poszukiwaniu dodatków do nich. Panicznie próbował wypatrzeć czegoś na kształt masła czekoladowego, orzechowego lub bitej śmietany czy choćby owoców. Niestety nie znalazł niczego, więc niemal biegając po małym pomieszczeniu robił własnoręcznie bitą śmietanę na przemian z przerzucaniem placków na drugą stronę.
Przygotowywanie jedzenia zajęło mu łącznie piętnaście minut. Po kwadransie przed Jamesem stał już talerz parujących naleśników, a obok w miseczce wzrok kusiła własnoręcznie zrobiona bita śmietana.
– Nie wiedziałem co zrobić, ale mam nadzieję, że lubisz naleśniki. Mogę przygotować coś innego, jeśli chcesz – powiedział szybko, po czym dodał: – Smacznego.
Obrócił się i podszedł do zlewu. Odkręcił wodę, nalał płynu na gąbkę i zaczął zmywać, modląc się by jednak smakowało.

Usiadłem przy stole, decydując się nie przeszkadzać mistrzowi przy pracy. Moje umiejętności kuchenne współgrały z tymi od Dextera, czyli nawet wodę na herbatę byliśmy w stanie przypalić. Po prostu w moich stronach tego rodzaju rzeczy były oczywistością - a oczywistości ogarnialiśmy za pomocą magii, nie pracą fizyczną. Widzieć, że jajecznica nie ubija się sama z siebie za sprawą drobnego zaklęcia, to jak nieprzebyty przez nikogo jeszcze szok kulturowy. Barbarzyńcy, wszędzie barbarzyńcy. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero zapach ambrozji. Czystej, nieprzeniknionej ambrozji. Zaciągnąłem się wonią naleśników, praktycznie podskakując na krześle. Chłopak wyczyniał akrobacje, patatajał i robił wiele dziwnych rzeczy, których nie byłem w stanie nazwać, ale hej, gotowanie to sztuka, a sztuka wymaga potwierdzeń, a prawdziwi artyści mają prawo robić dziwne i niezrozumiałe rzeczy. W końcu tworzą wiekopomne dzieła, a sądząc po zapachu - to było z rodzaju tych wybitnych i wybitniejszych. 
– Nie wiedziałem co zrobić, ale mam nadzieję, że lubisz naleśniki. Mogę przygotować coś innego, jeśli chcesz – powiedział szybko, po czym dodał: – Smacznego.
Spróbowałem z rozkoszą jeden kęs. Potem drugi. Zanurzyłem w bitej śmietanie. Na cesarza, ten jeleniołak to geniusz. Sekret tkwi w racicach czy silnych ramionach do ubijania? Zapamiętać, sprawdzić. W każdym razie – cudowny smak rozpływał się na języku. Ponownie dźwięki wyrwały mnie z zamyślenia, tym razem wody z kranu. Pochłonąłem jeden naleśnik, zanim spojrzałem na chłopaka. 
– Um, nie jesz? – spytałem. – Chwila, ty gotowałeś, ja zmywam! – powiedziałem z rozbawieniem, zanim dodałem. – A naleśniki cudowne – wyjąknąłem, dobierając kolejny kęs. 


poniedziałek, 26 czerwca 2017

Od Shioko, CD Foma

Ostatecznie nie byłam w stanie powstrzymać strachu pomieszanego ze wstydem i łzy samowolnie spłynęły po moich policzkach. Cóż za upokorzenie…
– Hej, hej… – Przypomniałam sobie o obecności Fomy. – I tak już nic z tym nie zrobisz, nie ma sensu płakać. – Miał naprawdę miły głos, aż chciałoby się go słuchać godzinami. – Mogę z tobą pójść do sekretariatu, tam ustalimy co dalej. – Pokazał zęby w uśmiechu. Moje ciało przeszły ciarki. Aż szkoda, że nie był dziewczynką. – Mam chusteczki w torbie, jak chcesz. 
Lekko skinęłam głową, przyjmując podarunek i wycierając twarz. Foma pierwszy się podniósł, po czym podał mi rękę. Zabrał resztę kuraletu i ruszył, zachęcając mnie gestem. Chooolera, już za kilka minut miałam zostać wydalona ze szkoły, do której chodziłam tylko niecałe dwa semestry. Świetnie, ojciec na pewno byłby ze mnie dumny… Poszłam za Fomą dobrze znanym mi już korytarzem w stronę sekretariatu. Strach ściskał mi gardło, serce biło szybciej niż zazwyczaj, a nogi drżały. 
Stanęliśmy przed drzwiami do gabinetu. Chłopak uniósł rękę, żeby zapukać do drzwi, ale zatrzymał rękę w powietrzu. 
– Zapomniałem! – Uśmiechnął się. – Jak chcesz uniknąć konfrontacji i horrendalnych kosztów, to właśnie wiem, jak to rozwiązać. Mam chłop… wtyki w samorządzie, więc jeżeli chcesz możemy tę sprawę załatwić przez naszych przewodniczących. 
Oh. Uczniowie zawsze byli lepszym rozwiązaniem, niż nauczyciele. W końcu potrafili wczuć się w konkretną sytuację i zazwyczaj nie oceniali subiektywnie. Tym bardziej, że każdy z członków rady był ode mnie starszy. 
– Czyli – zaczęłam niepewnie – wcale nie musimy tu wchodzić…?

Od Marvilla, CD Shioko

– Na pierwsze pytanie odpowiedziałam kilka minut temu – zaczęła się tłumaczyć. No naprawdę, istotnie ciekawe. – Chciałam z nią pogadać, po prostu nie znam jeszcze wielu osób – ciągnęła – No i... tak, zamierzam, jak z każdym uczniem tej szkoły zresztą. Z tobą również. – Uśmiechnęła się bezczelnie, podczas gdy ja jednym uchem przysłuchiwałem się jej paplaninie, drugim wypuszczałem to zmarnowane powietrze w stanie nienaruszonym. Czy tą są, za przeproszeniem, jakieś jaja? Ohh, Ozyrysie! Na wszystkich bogów i bożków, duchy i demony, senne mary! Bo jeszcze mi się niedobrze zrobi. Czy to dziewczę próbuje ze mną flirtować...? Błagam, zaklinam, niech to tylko moje urojenie. Bo już teraz czuję, jak sok trawienny w żołądku mi się przewraca. Czy to tak trudno zrozumieć, naprawdę? Zostawcie nas. Ani ja, ani Pel nie zamierzamy zawiązywać bliższych znajomości z tymi pasożytami zwanymi ludzkością. Jeszcze nie upadliśmy tak nisko, by szukać towarzystwa wśród morderców. Parsknąłem cicho, odgarniając włosy z czoła. Wszyscy, wszyscy. Wszyscy to tacy cholerni idioci.
– Widzisz... To dość zabawne, że czynisz sobie takie plany na przyszłość. Przyszłość... Bywa nieprzewidywalna. Nigdy nie wiadomo, co ci się może przydarzyć już za rok... Za miesiąc... Za tydzień... Za dobę... Za godzinę... – kontynuowałem beztroskim tonem, jedną ręką wyciągając telefon z kieszeni. Odblokować ekran, ustawić stoper... – Za minutę... Za trzynaście sekund. – I makabryczne przedstawienie czas zacząć.

niedziela, 25 czerwca 2017

Od Vene, CD Jocelyn

Pielęgniarka z początku mocno się krzywiła, czytając moje dokumenty, ale koniec końców kiwnęła głową i powiedziała, że jak coś będzie nie tak mam przyjść. Przytaknęłam, z radością opuszczając jej gabinet o niby kojącym kolorze ścian. Brrr, zimny błękit. Wprowadzenie za mną, pielęgniarka odhaczona, chyba wszelakie formalności załatwione i mogę oddać się rysowaniu mapy. Co prawda James wspominał, że mam plan w kuralecie, ale ja lubiłam zawsze wolałam sama się rozezna. A nuż odkryję jakieś miejsce.
Wetknęłam ołówek za ucho, uśmiechając się i rozejrzałam się po korytarzu, ściskając w dłoni papier. Stopą wybijałam rytm, w głowie układając linie, które miałam przenieść oraz obmyślając dopiski, które się znajdą obok. Dlatego można powiedzieć, że moja uwaga skupiła się całkowicie na tym, zaniedbując omijanie uczniów, których było pełno. To było oczywiste, że prędzej czy później wpadnę na kogoś albo ktoś na mnie. Więc poczuwszy uderzenie, niezbyt się zdziwiłam na widok dość niskiej, rudowłosej dziewczyny.
– Wybacz, zamyślenie mi nie służy – powiedziałam, podając jej rękę i postawiłam do pionu. - Nic ci nie jest?
Przyjrzałam się jej, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie zrobiła sobie jakiejś krzywdy i mimowolnie uniosłam brwi, widząc kocie uszy oraz ogon. Zwierzołak. Nah, no tak. Arisa coś tam mówiła, opowiadała i cytowała, ale głównie kojarzyłam równouprawnienie. Zmieniając temat… Jaka istnieje szansa, że jak ją pogłaszczę, to oberwę po łapach? Pewnie duże. Uśmiechnęłam się przyjaźnie do dziewczyny i trzymałam ręce przy sobie, żeby mnie nie kusiło.

Od Jocelyn, CD Vene

Odłożyłam książkę i westchnęłam przeciągle. Od kilku godzin siedziałam w bibliotece, czytając najróżniejsze książki. Czytałam je z zainteresowaniem. Ciekawym doświadczeniem była dla mnie nauka. Większość ludzi w moim wieku uważa ją za stratę czasu. Dla mnie poznawanie nowych informacji było... No cóż, ciekawe. 
– Wypożyczasz coś? – Usłyszałam za sobą głos bibliotekarki
Podskoczyłam na krześle i odwróciłam się gwałtownie. Może ta reakcja była przesadzona, ale kiedy byłam zaczytana w lekturze, a na dodatek reagował mój czuły słuch, dźwięk wydawał się wyjątkowo głośny
– Nie, chyba po prostu jutro tu wrócę – mruknęłam i wstałam. Na końcu języka miałam słówko 'Dziękuje', ale jakoś się rozmyśliłam. Po namyśle posłałam jej lekki uśmiech i wstałam.
– Pójdę już, do widzenia – powiedziałam tylko i ruszyłam ku wyjściu.
Biblioteka była ogromna, kiedy po raz pierwszy tu weszłam byłam pod wielkim wrażeniem. Nadal zapierało mi dech w piersiach na myśl o wszystkich wątkach we wszystkich książkach.
Pchnęłam wielkie drzwi i wyszłam na korytarz. Przez chwile miałam bardzo klaustrofobiczne wrażenie. W porównaniu z wielką biblioteką, tu było bardzo ciasno. Ruszyłam przed siebie. Chyba miałam pojęcie dokąd iść, chociaż w Uczelni trudno mi się nawigowało. W normalnych sytuacjach mogłam polegać na węchu, ale niestety przez zbyt wiele różnych zapachów. Stołówkowe jedzenie zaburzało wszystko, a jeśli do tego doliczyć jeszcze spocone ciała innych uczniów czy ich perfumy, to mój nos kompletnie odpadał. Taki urok mieszkania w akademiku.
Idąc, zamyśliłam się tak bardzo, że na kogoś wpadłam. Upadłam na ziemię wraz z jakimiś papierzyskami. Zerknęłam w górę. Nade mną stała jakaś wysoka dziewczyna.

<Vene? :3>

sobota, 24 czerwca 2017

Od Jocelyn, CD Shioko

– Cześć – powiedziała, gdy tylko usiadłam na ławce.
Przyjrzałam jej się uważnie. Tak, to z pewnością była moja współlokatorka. Niska, chociaż mimo wszystko wyższa ode mnie dziewczyna o wściekle różowych włosach. Nawet nie wiem jakiej rasy, ale nie mogłam dojrzeć żadnych charakterystycznych oznak. Na pewno nie zwierzołak ani ikar. Ciekawe czy kolor włosów był jakąś właściwością jej rasy czy raczej mocno postrzelonym pomysłem. Gdyby mnie było stać na farbowanie włosów wybrałabym jakiś mało rzucający się w oczy kolor, ale też taki, który pasowałby do intensywnie zielonych oczu. Miedziany blond lub popielaty brąz pewnie by wyglądały ładnie. 
Potrząsnęłam lekko głową, odpędzając od siebie myśli o kolorach włosów. Miałam być miła, a póki co wyszłam na kompletną dziwaczkę, która gapi się zamyślona przed siebie:
– Cześć – odpowiedziałam. Kąciki moich ust lekko wygięły się ku górze. Na lepszy uśmiech i tak nie było mnie stać. Mięśnie mojej twarzy były wyjątkowo słabo rozwinięte. Może to było po części winą mojej dotychczasowej pracy. W nocy nikt nie wymagał, żebym się uśmiechała. Kogo obchodziło czy dziewczyna, która sprząta salę kinową, się uśmiecha? – Jestem Jocelyn – powiedziałam. W sumie to nie wiem czy to wiedziała. Ja sama nie miałam pojęcia jak nazywają się moje współlokatorki. – Jestem Twoją współlokatorką – dodałam.
– Wiem – powiedziała tylko. Na chwilę zapadło milczenie. – Nazywam się Shioko
Zerknęłam na jej talerz. Nie do końca wiedziałam co jadła, ale chyba nie chciałam tego wiedzieć. Przeszukałam głowę o tematy do rozmowy. Żaden nie przyszedł mi do głowy. Powiedzenie "Wiesz może jak nazywa się nasza druga współlokatorka?" byłoby mocno nie na miejscu. Nie dość, że z nimi nie rozmawiałam to jeszcze nie wiedziałam jak się nazywają. Mało towarzyskie, a ja planowałam zrobić dobre wrażenie. Znów zaczęłam myśleć jaką rasą mogła być dziewczyna. Człowiekiem? Możliwe, chociaż nie wykluczałam też innych opcji. 
Odchrząknęłam, nie wiedząc co dokładnie powinnam powiedzieć.

<Shioko?>

piątek, 23 czerwca 2017

Od Heather, CD Reska

Następnego dnia spotkaliśmy się, zgodnie z planem, po lekcjach. Miałam o tyle dobrego, że Foma powoli zaczął ogarniać chłopaków w kontekście wypełniania papierów. Strasząca ich Hera również mogła co nieco dopomóc, a choć czar nie potrwa długo, to wolne popołudnie było miłe. Oprowadziłam go po rynku, wyjaśniając mniej-więcej nieco skomplikowaną strukturę całego obiektu. Miasteczka uniwersyteckie, szkolne i akademickie były całkowitą nowością. Atlanta zaoferowała się przekwalifikować z miasta górniczo-handlowego, co w sumie wyszło im tylko na dobre, zważywszy, że tutejsze złoża rudy i surowców mineralnych były już praktycznie na wyczerpaniu. Nie wątpiłam, że taka ochocza propozycja znacząco wpłynęła na wybór umiejscowienia pierwszej z wielu akademii ufundowanych z ramienia cesarza. Sadząc po ilości raportów, nasza była pierwsza, ale już w tym momencie działały trzy kolejne, a czego jedna przyjmowała wyłącznie dzieci poniżej piętnastego roku życia. Prawdopodobnie przynajmniej kilka z nich zasili w przyszłym roku nasze szeregi. No własnie, trzeba było zabrać się za wstępne sprawdzanie zgłoszeń na nowy rocznik, z tym jak zwykle dużo roboty, a efekty wymierne. Westchnęłam w duchu, komentując miejscowe stragany. Chłopak szybko odpłynął.
– Coś się stało? – spytałam, unosząc brwi nieco bardziej do góry.
– Tylko się zamyśliłem. – Kiwnęłam ze zrozumieniem głową, oprowadzając go dalej.
– Rynek, idziemy właśnie tam. – Przeszliśmy kilkoma mniejszymi uliczkami. – Nie jest to nic specjalnego, ostatecznie wciąż Atlanta nie bardzo ma się czym pochwalić, bo nastawieni byli na eksport złóż, ale po utworzeniu akademii jest moc. Osoby, które prowadzą stragany, są specyficzne. I stragany też są specyficzne. Nawet bardziej niż nasza biblioteka, także najlepiej niczego nie dotykaj, nie dotykaj bez pytania i nawet z oddechem uważaj – poradziłam, wspominając kilka własnych przejść z omyłkowym zwierzyńcem.
– Myślę, że skończyliśmy. Co ci się podobało najbardziej? – spytałam.
– Tak naprawdę... – Zaczął się śmiać, drapiąc się po głowie. – Nie słuchałem przez połowę drogi i niewiele zdążyłem zapamiętać. Wybacz.
– Jak tak można? – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Oprowadzam cię z dobrej woli, a ty nawet nie słuchałeś?
– Jeszcze raz proszę o wybaczenie.
– To pewnie przez to twoje zamyślenie, co? Czego dotyczyło?
– Nieważne, gdybym mógł ci zająć jeszcze odrobinę więcej czasu, może pokazałabyś mi miejsca, które lubisz?
– No nie wiem, czy jest w tym sens, skoro i tak olejesz to, co mam ci do powiedzenia. – Zaśmiałam się pod nosem, obracając się i stawiając kolejne kroki do przodu. – Może jak mi powiesz, nad czym tak myślałeś, skoro było to ważniejsze od twojej wycieczki.
– Wieś jest taka spokojna. Sąsiedzi są blisko, ale nie za blisko. Wszyscy się praktycznie znają, a jak nie, to przynajmniej kojarzą ze słuchu, więc wiadomo, gdzie, do kogo uderzyć w danej sprawie. Własne podwórko, domowy ogródek. Tyle pamiętam, kiedy byłem na noclegu z kolegami u ich dziadków. W mojej wsi, w której się urodziłem, w powietrzu wisiały pyły z pobliskich kopalni i zapachy z hut, ale dało się normalnie żyć, a to się liczy. – Uśmiechnąłem się do niej. – A ty? Wolisz wsie czy miasta?
– Nie bardzo mam porównanie. – Wzruszyłam ramionami. – W większości miałam kontakt tylko z wsiami, nie odwiedzałam za wielu miast, chyba wolę to pierwsze. – Przysiedliśmy na najbliższej ławce. – Skąd przyjechałeś, swoją drogą? 

czwartek, 22 czerwca 2017

Od Vene, CD James, ktoś

Miałam ochotę zakasłać i udusić się powietrzem, słysząc jego imię, ale zamiast tego odwzajemniłam uśmiech, starając się uważnie słuchać wszystkiego, co mówił. Nawet jeśli umiałam zapanować nad swoją reakcją, to w moich myślach mimowolnie pojawiło się słowo „owieczka”, ale zaraz je przekreśliłam. Ten James przypominał bardziej milutkiego, z lekka niezdarnego szczeniaka niż owieczkę. Usłyszawszy o bibliotece, zastrzygłam przysłowiowo uszami i zaczęłam słuchać uważniej. Ekhem… Chyba nie dotrzymam obietnicy siostrze… Zaraz... Czy ja w ogóle składałam jakieś obietnice? Nie, więc nic nie złamię. I pewnie rudzielec klaskałby w dłonie z uciechy na wieść o mojej śmierci. Wyobraziłam sobie, jak szczerzy zęby w uśmiechu oraz z ogromnym entuzjazmem wyrzuca wszystkie moje rzeczy. Mój uśmiech odrobinę się poszerzył. Cóż, wiedzieli, że uwielbiałam się pchać tam, gdzie nie powinnam. Z takimi rozmyślaniami podążyłam za blondynem, dzieląc swoją uwagę na tą, która słuchała oraz na taką, która myślała, co zrobić zaraz po oprowadzaniu. Chyba tradycyjnie zwiedzanie z ołówkiem, papierem oraz wspomnianym przez chłopaka kuraletem. 
– Masz jakieś pytania? – Ponownie skupiłam całą uwagę na chłopaku i zastanowiłam się nad odpowiedzią. Leki, zdrowie, pielęgniarka, bądź pielęgniarz. Matka kazała spytać, ale to wolałam już kierować do rzeczonej osoby. Koniec końców potrząsnęłam głową, ponownie wyginając usta w delikatnym uśmiechu.
– Brak – odpowiedziałam. – Bardzo dziękuję za wprowadzenie – dodałam, odruchowo lekko dygając. Gdy zostałam sama, a chłopak zniknął z mojego pola widzenia, ułożyłam na szybko plan działania. Najpierw pielęgniarka, potem rysowanie map albo to wszystko po drodze. To teraz wykonanie. Z ciężkim westchnięciem wyciągnęłam jakieś tam papiery o moim zdrowiu, kartki do rysowania map, ołówek oraz kuralet. Po wyjściu z pokoju zamrugałam parokrotnie, rozglądając się i szukając odpowiedniej drogi do gabinetu, a gdy znalazłam z niemrawą miną ruszyłam korytarzem.

środa, 21 czerwca 2017

Od Reski, CD Heathter

Nie spodziewałem się czegoś wielkiego, w końcu wychodzę z założenia, że każde miasto jest do siebie podobne. Jedno ma bogatszą historię, więc i piękniejsze budynki z przeszłości, kolejne dopiero się buduje i przeważają w nim cuda techniki. Osobiście bardziej przepadam za wsiami, większa swoboda. Odpłynąłem. Wystarczyła dosłownie chwila, a moja towarzyszka zapytała, czy coś się stało. Zaskoczony pytaniem o samopoczucie, zatrzymałem się i musiałem troszku poświęcić, żeby zorientować się, o co właściwie chodzi. Troszkę zawstydzony zacząłem nerwowo kręcić głową, "to nic takiego" powtarzałem.
– Tylko się zamyśliłem.
Dała mi znać, że zrozumiała i poprowadziła dalej. Zgubiłem to, kiedy przenieśliśmy się w inne miejsce. Trudno, może nie było to coś bardzo ważnego. Chociaż blondynka nie wyglądała na osobę, która tak bardzo przywiązuje uwagę do wszystkiego, co ją otacza i woli mówić o tym, co ważne, co istotne. Zastanawiałem się, gdzie teraz się wybierzemy, jednak zanim zdążyłem spytać, dziewczyna mnie wyprzedziła:
– Rynek, idziemy właśnie tam.
Czyli to, o co się zahacza na większości wycieczek do dużych miast "z przeszłością". Powolnym krokiem zbliżaliśmy się do celu, a w międzyczasie mówiła mi o nim co nieco. Mam się nie spodziewać jakichś rewelacji, bo to zwykły rynek ze straganami. Zdarza się, że przyjeżdżają kupcy z różnych zakątków świata, ale to raczej ci miejscowi królują w rankingach sprzedaży. "Jesteśmy na miejscu", oznajmiła. Pokiwałem głową i zacząłem się rozglądać wokół. Duży plac otoczony budynkami, niektóre wyglądały jak obiekty przypominające muzea, inne przerobione w lokale proponujące niejednolite dania. Miasto było oblegane przez studencików, przez różnorodnych studencików z innych środowisk, więc ciekaw jestem, jak prezentowały się ceny i nastawienie tutejszych pracowników. Heather skończyła mówić i stanęła przede mną. Posłała delikatny uśmiech i zaczęła:
– Myślę, że skończyliśmy. Co ci się podobało najbardziej?
– Tak naprawdę... – Zacząłem się śmiać, drapiąc po głowie. – Nie słuchałem przez połowę drogi i niewiele zdążyłem zapamiętać. Wybacz.
– Jak tak można? – Skrzyżowała ręce na piersi. – Oprowadzam cię z dobrej woli, a ty nawet nie słuchałeś?
– Jeszcze raz proszę o wybaczenie.
– To pewnie przez to twoje zamyślenie, co? Czego dotyczyło?
– Nieważne, gdybym mógł ci zająć jeszcze odrobinę więcej czasu, może pokazałabyś mi miejsca, które lubisz?
– No nie wiem, czy jest w tym sens, skoro i tak olejesz to, co mam ci do powiedzenia. – Zaśmiała się pod nosem, obracając się i stawiając kolejne kroki do przodu. – Może jak mi powiesz, nad czym tak myślałeś, skoro było to ważniejsze od twojej wycieczki.
– Wieś jest taka spokojna. Sąsiedzi są blisko, ale nie za blisko. Wszyscy się praktycznie znają, a jak nie, to przynajmniej kojarzą ze słuchu, więc wiadomo, gdzie, do kogo uderzyć w danej sprawie. Własne podwórko, domowy ogródek. Tyle pamiętam, kiedy byłem na noclegu z kolegami u ich dziadków. W mojej wsi, w której się urodziłem, w powietrzu wisiały pyły z pobliskich kopalni i zapachy z hut, ale dało się normalnie żyć, a to się liczy. – Uśmiechnąłem się do niej. – A ty? Wolisz wsie czy miasta?

Od Jamesa, CD Vene

– Dzień dobry.  A może nie dobry? – Podskoczyłem, wyrwany z zamyślenia. Dziewczyna w końcu się pojawiła, niewiele niższa ode mnie. Byłem przekonany, że w naszej szkole istnieją albo kurduple, albo bardzo wysokie osobniki, ale w końcu doświadczyłem spotkania z normalnym, przeciętnym wzrostem. Chwała i alleluja, czego chcieć więcej? Uśmiechnąłem się przyjacielsko, nie chcąc jej przestraszyć. Ostatecznie to nowe miejsce, nowe otoczenie, a zmiana szkoły w połowie roku szkolnego na pewno nie należała do ulubionych czynności normalnych uczniów. Z drugiej strony - normalni ludzie do tej szkoły nie byli w stanie się dostać, ale te drobne nieścisłości nie powinny przeszkadzać w zacieśnianiu relacji studenckich. Wyciągnąłem rękę na powitanie, która szybko została uściśnięta przez dziewczynę i zaraz zabrałem się do wprowadzenia. 
– Jestem James, jak mogłaś już zauważyć, będę cię wprowadzał. – Poszerzyłem nieco uśmiech. – Zacznijmy od kilku prostych zasad, wifi na terenie całego kampusu jest darmowe, ogólnodostępne, twój kuralet będzie się z nim łączył bezproblemowo. – Podałem jej go. – Znajdziesz nim plan lekcji, plan kampusu oraz wszystkie najważniejsze informacje, z którymi powinnaś się zapoznać. Mundurek czeka już w twoim pokoju. Do biblioteki radzić nie chodzę, występują w niej pewne... – przerwałem, żeby znaleźć lepsze słowo. – Anomalie. Aczkolwiek niedługo prawdopodobnie będzie od nich całkowity spokój. Od szóstej do dziewiątej wydawane są śniadania, od dwunastej trzydzieści do czternastej obiady, kolacja od siedemnastej trzydzieści do dwudziestej. Możliwe, że niedługo własnej kuchni się w akademiku doczekamy na wyższym piętrze, ale jeszcze zobaczymy. I gwarantuję, dla własnego dobra i zdrowia przychodź wcześniej. Starają się kucharki, ale stołówkowe żarcie to stołówkowe żarcie, po pół godzinie zostają same niedobre ochłapy, słabo doprawione i praktycznie deserów już ni ma. –  Zastanowiłem się przez chwilę. – Pokażę ci twój pokój –  powiedziałem, biorąc szpargały dziewczyny. Kilka minut później staliśmy już na jej piętrze, a w międzyczasie wyjaśniałem jej co gdzie jest położone i do kogo może się zgłosić w razie problemów. – To ten tego – zacząłem, drapiąc się po szyi. – Masz jakieś pytania? 

Od Vene, CD James

– Vene, usiądź normalnie i weź przestań stroić fochy na matkę, nie ma jej tutaj. Nie wystarczy ci, że musimy teraz remontować kuchnię? Jak przez ciebie wjadę w drzewo, to módl się, żebyśmy zginęły na miejscu – warknęła Arisa, zerkając na moje odbicie we wstecznym lusterku z niemą groźbą w spojrzeniu.
– Ale to ty znacznie przekraczasz prędkość – odparowałam, zarabiając kolejną dawkę morderczych spojrzeń. Przewróciłam oczami i prychnęłam, ale posłusznie poprawiłam się na siedzeniu, drąc w kolejnym miejscu pogniecioną mapę. Jęknęłam niezadowolona na widok podarcia wzdłuż jednego ze zgięć. Będę musiała przerysowywać.
– Za dwieście metrów skręć w prawo – powiedziałam, naśladując bezemocjonalny, słodki głos pani z systemu nawigacji satelitarnej. Arisa zaczęła kaszleć, niemalże dusząc się z powstrzymywanego śmiechu, aż sama wykrzywiłam usta w uśmiechu. - Proszę się nie śmiać, bo naprawdę rozbijemy się na drzewie – dodałam tym samym głosem, a rudowłosa machnęła niedbale ręką.
– Spokojna, twoja rozczochrana – odpowiedziała i dodała gazu, przez co myślałam, że ją zabiję. Nawet nie. Zabić to mało, powinnam w jakiś bardziej wyrafinowany sposób uprzykrzyć jej w zemście życie. Wbita w swój fotel zacisnęłam dłoń na pasie, modląc się do wszystkich znanych mi bóstw, żeby ta przejażdżka jak najszybciej się skończyła. Może nie skończyła się tak szybko, jakbym sobie życzyła, ale już po paru minutach siostra zatrzymała się z piskiem opon na miejscu, a ja poleciałam do przodu, uderzając głową o fotel przed sobą. Syknęłam z bólu, mordując ją wzrokiem, na co w odpowiedzi wzruszyła ramionami ze złośliwym uśmieszkiem.
– Nigdy z tobą więcej nie jadę.
– Mhmm. Allen prosił o pocztówkę. Nikogo nie zabij, nie zabij siebie i baw się dobrze! – wyrzuciła z siebie dobrze znane mi formułki, machając na pożegnanie, gdy wyciągałam swoja walizkę z bagażnika. Potem zostałam sama i stałam przed tym nieszczęsnym uniwersytetem, przypominając sobie wczorajszą awanturę. Rozpoczęłam odliczanie, biorąc głęboki oddech i zmrużyłam oczy, chowając na oślep mapę do torby. Jeden. Schyliłam się, żeby poprawić sznurówki od kolorowych trampek, tak gdzieś z cztery raz je poprawiałam. Dwadzieścia dwa. Wydłużyłam koszulkę z malowniczym cmentarzem. Dwadzieścia siedem. Rozwiązałam i związałam ponownie włosy w dwa kucyki. Czterdzieści trzy. W końcu chwyciłam za walizkę, wystukując tap kodem wiersz „Już tylko się znamy” i zrobiłam kilka pierwszych kroków, nie przestając stukać palcami o rączkę walizki. Nie mogłam w nieskończoność tego odwlekać.
Zatrzymawszy się na chwilę, przekrzywiłam głowę na widok samotnego chłopaka, który był pogrążony wśród swoich myśli [chyba dość niemiłych myśli], po czym podeszłam do niego z pół uśmiechem, wystukując ostatni wers.
– Dzień dobry – przywitałam się, wyrywając go z zamyślenia i stanęłam przed nim. – A może nie dobry?
Eww, to nie pierwsza szkoła, Vene, ale może tym razem się uda. Może.

wtorek, 20 czerwca 2017

Kompilacja: [Dexter x Foma] 1

Cisza była niewymowna, a Heather coraz bardziej wkurwiona. Oddaliłem się nieco, marząc o możliwości bezpiecznej ewakuacji, zanim przedmioty wokół Jamesa zaczęły dosłownie latać.
- To - wydukałem. - Może ja do Fomy skoczę, a wy... pogadacie? - Nie czekając na odpowiedź zwiałem, słysząc po drodze jak ich głosy zmieniają się w ostre rzępolenie.

Siedziałem przy komputerze, walcząc aktualnie z moim zacinającym się ciągle programem graficznym i zdjęciami do gazetki szkolnej. Oh, przydałaby mi się kawa. I koc. I ciastko.
Ziewnąłem, odchylając się do tyłu. Ygh, jak ja tego nienawidziłem. Bawienie się z cholernymi ustawieniami czy usuwanie niepotrzebnych obiektów zawsze było... nieprzyjemne. Wypuściłem powietrze z płuc, wstając z krzesła i ruszając do okna, by je otworzyć. Usłyszałem pukanie.
– Proszę! – krzyknąłem, wpuszczając do pokoju świeże powietrze.

Zapukałem do pokoju, mając nadzieję, że wyglądam na mniej zdezorientowanego niż jestem. O dziewczynie (pierdolona blondynka) wiedzieliśmy tyle, że jest z Atlanty, przyjechała do kogoś na nowicjat i robi właśnie ostatni stopień. I że zaczęła się kręcić przy Jamesie, co ostatnio przyczyniło się do pojawienia u mnie przynajmniej jednego siwego włosa. U Heather pewnie z dziesięciu. Wbiłem do pomieszczania, ruszając w stronę Fomy.
– Oni się pozabijają – jęknąłem.

Parsknąłem śmiechem, obracając się do czarnowłosego chłopaka, który wyglądał na załamanego. Cholera, te wory pod oczami zdecydowanie mi się nie podobały.
– Hej. – Podniosłem rękę w geście przywitania i usiadłem na krześle. – Nie wiem, czy im na tym zależy. Typowe końskie zaloty, minie im w końcu, daj im trochę czasu, przestrzeni i spokoju. No i pilnuj z boku, żeby nie rozdrapali sobie tętnic szyjnych. Siadaj. – Uśmiechnąłem się, wskazując na łóżko. – Blondi znowu się kręciła przy Jamesie? – zapytałem, od razu przyjmując poważniejszą postawę i pochyliłem się do przodu.

Podszedłem do niego, siadając na łóżku Powstrzymałem instynktowną chęć schowania twarzy we własnych dłoniach. Włosy Heather raz prawie zostały podpalone, zalali nam łazienkę, a latające po pokoju rzeczy to już normalna.
– To nie końskie zaloty, a raczej walki byków – jęknąłem cierpiętniczo. – Nie wiem co mnie bardziej boli – dodałem.
Gdyby się faktycznie ze sobą spiknęli, musiałbym poszukać innego pokoju, bo trzymanie na trzecie koło u roweru nie należało do moich ulubionych zajęć. Ale teraz tym bardziej muszę innego pokoju poszukać, bo inaczej przy okazji ich sprzeczek w końcu zginę.
– Ja nie rozumiem – jęknąłem. – Raz James się do Heather przystawiał i dostał w mordę. Ja też dostałem w mordę! A teraz jakieś pitolone akcje odpitala. Kobiety są straszne – podsumowałem. – A ta blondynka to pitolona pchła.

Oj. Ojojoj.
– Hej. Tak, kobiety są... – zacząłem, jednak szybko się poprawiłem. – Wszyscy są straszni. Zwłaszcza, jeżeli są zakochani, a wokół ich wybranka czy wybranki kręcą się te cholernie jadowite węże. Norma. Po prostu trzeba się pozbyć blondynki, po cichu i higienicznie, a następnie zrobić miejsce dwójce, by wszystko sobie wyjaśnili. Pod nadzorem oczywiście. – Wzruszyłem ramionami, jakby stwierdzając oczywistość. – Za to ty, Panie Davon, musisz się w końcu ogarnąć, w tym porządnie się przespać, bo nie myśl, że nie zauważyłem worów pod oczami. I napić się wody. – Zmarszczyłem brwi, przyglądając się jeszcze chłopakowi. – I uczesać.

– Generalizujmy, kobiety to zło. Twoją siostrę i te moje ugłaskamy kiedyś tam – rozłożyłem się wygodnie na łóżku, przy okazji uderzając głową o ścianę. Jęknąłem głośno, ignorując rozbawione prychnięcie Fomy. Poprawiłem się nieco, trzymając prawą dłonią tył czaszki.
– Auć – parsknąłem. – Najpierw to ja pokój znaleźć muszę. Więcej do nich nie wracam. – Ziewnąłem. – Łatwo powiedzieć ,trudniej zrobić.

– Oh. – Spojrzałem się na niego, próbując przy tym znaleźć odpowiednie słowa i nie brzmieć nachalnie. Odchrząknąłem. – Aktualnie jestem jedyną osobą w tym pokoju. Więc gdybyś chciał... To przez jakiś czas mógłbyś tutaj pobyć. – Parsknąłem nerwowym śmiechem i przeczesałem włosy.
Miejmy nadzieję, że moje policzki nie przybrały barwy świeżego pomidora.

Zignorowałem czerwień na policzkach chłopaka.
– Foma, kocham cię – jęknąłem, rozkładając się jeszcze wygodniej na łóżku. Skopałem buty i zwinąłem się w pozycji embrionalnej. – Dobranoc – wymamrotałem, zamykając teatralnie oczy .

Zmarszczyłem brwi, a czerwień na moich policzkach stała się pewnie jeszcze jaskrawsza. Przez kilka pierwszych chwil z mojego gardła nie mogło wydobyć się żadne słowo, jedynie ciche, bliżej nieokreślone chrząknięcia.
– Do usług... – mruknąłem niezbyt śmiało, odwracając się do komputera i zacząłem znowu grzebać przy zdjęciach. – Tylko nie zajmij całego łóżka, też bym się chciał w końcu przespać.

Podniosłem nieco głowę, słysząc jego zmęczony ton. Zmrużyłem oczy, wyciągając na oślep rękę. Chwyciłem z jego koszulę, ściągając go z krzesła. To musiało się skończyć upadkiem, a poprzedni siniak z czoła jeszcze mu nie zszedł. Otwierając oczy, słyszałem jego przekleństwo. Ewidentnie uderzył się w mały palec u nogi. Pociągnąłem go do siebie.
- Nie wiem czego Hera cię tak męczy, ale idziesz spać - zawyrokowałem. - Znowu ledwo na nogach się będziesz trzymał.

Kurwa. Zdecydowanie, nawet gdy był zmęczony, miał siłę. I pachniał tymi pieprzonymi cytrusami. Kurwa po raz drugi.
– Musiałeś? Chyba jest złamany, nawet ruszyć nim nie mogę – jęknąłem mu do ucha, dalej czując, jak palec u stopy pulsuje okropnym bólem. – Idź spać, ja tylko skończę te dwa, może trzy zdjęcia i się położę, obiecuję.

– Chrzań się. Dwa czy trzy zdjęcia, znowu nockę przesiedzisz. Nie myśl, że nie widziałem, do której wczoraj paliło się u ciebie światło. Poszedłeś w ogóle spać? – wymamrotałem z wyraźnie zaznaczoną irytacją. Podniosłem się nieco, zanim wciągnąłem go na łóżko, mimo złorzeczeń i przekleństw chłopaka. Przytrzymałem go nieco na miejscu.
– Jest prawie dwudziesta trzecia, zrób sobie przerwę, drzemka cię nie zje – jęknąłem. – Na serio palec boli?

– Nie – odpowiedziałem chłodno, chowając głowę w jego szyję i mamrocząc coś jeszcze. – Kawa mi wystarcza, serio. Przynajmniej nie mam takich worów pod oczami jak ty.
Jeszcze raz spróbowałem poruszyć palcem.
– Tak, cholernie. Jutro będzie cały spuchnięty i siny – jęknąłem, wyobrażając sobie, jak próbuję włożyć prawą stopę w buta.

Oh. Pachniał wanilią. Słodką, aromatyczną wanilią. Jego ciepły oddech łaskotał mnie w szyję.
– Kawa ci wystarcza, właśnie dlatego jesteś zmęczony – prychnąłem, decydując się nie skomentować tematu worów pod oczami.
– Przepraszam – wymamrotałem, rozluźniając nieco uścisk, ale wciąż nie całkiem go puszczając.

– Dopóki żyję, jest ok – odpowiedziałem krótko.
Hm. Cholerne cytrusy zdecydowanie nie ułatwiały mi myślenia. Odchyliłem głowę i spojrzałem na twarz Dextera. Zdjął okulary, co dawało mi doskonały widok na jego szmaragdowe oczy, które tak lubiłem.
– Masz wybaczone. – Uśmiechnąłem się. – Tylko jutro rano masz mi załatwić kawę.

Prychnąłem głośno, wyrażając moje niezadowolone ja.
– Dopóki żyję, ten fragment mnie martwi – wymamrotałem, układając się nieco wygodniej. Przeniosłem spojrzenie na oczy Fomy, które śledziły mnie z uwagą. – Kawa jest pewna. Jeszcze jakieś życzenia? – spytałem, zbliżając się nieco do niego.

– Spokojnie, gdybym planował moją śmierć, będziesz jednym z pierwszych, którzy się o tym dowiedzą. – Puściłem mu oko.
Przybliżył się, nasze czoła praktycznie się stykały, a ja czułem jego oddech na swojej twarzy. I cytrusy. Zawsze rozpraszające cytrusy.
– A co mógłbyś zaoferować? – Na mojej twarzy pojawił się chytry uśmiech.

– Oczywiście, że będę pierwszym, ktoś będzie musiał napisać dla ciebie odpowiednią mowę pożegnalną – prychnąłem, uśmiechając się złośliwie.
– Cóż, mogę zapewnić ci naprawdę ładną mowę pożegnalną. I na przykład upewnić się u Hery, że pewne zdjęcia nie ujrzą światłą dziennego, pamiętasz jeszcze o nich? – zakpiłem.

Prychnąłem.
– Tak, doskonale o nich pamiętam, dziękuję za przypomnienie. Z tym akurat poradzę sobie sam – stwierdziłem, wypuszczając głośno powietrze. – Załóżmy, że sobie poradzę. A zresztą, niech wrzuca, co chce, nie tylko ona potrafi robić zdjęcia.

Cały dzień nic tylko prychaliśmy. To oczywiście zasłużyło na kolejne prychnięcie z mojej strony, takie podsumowujące.
– Głupi, chodzi o to, że nie musisz. – Ziewnąłem. – Radzić sobie sam – doprecyzowałem. – A miałbyś coś na Herę? Bez obrazy, ale ona jednak bawi się nieco w te klocki – wymamrotałem. – Jakieś pomysły z twojej strony?

– A ja się nie bawię? – Podniosłem brew do góry. – Ostatnio kręciła się przy tym wampirze, nie myśl, że tego nie zauważyłem.
Hm. Zastanowiłem się chwilkę i jeszcze bardziej przybliżyłem moją twarz do twarzy Dextera. Nasze usta praktycznie się muskały.
– Kompletnie nic. Null. Pustka. Zero absolutne. To pewnie przez te cytrusy.

– Oczywiście, że się bawisz, ale to nie ten poziom. Nadal ze mną rzadko wygrywasz, a Hera to... Cóż, powiedzmy, że urodziła się do tej gry – wymamrotałem. A zdecydowanie wolałem widzieć go żywym niż martwym. – Nie zadzieraj z Vincentem. Niby pierwsza woda po kisielu, ale nie zapominaj, z której jest krwi – zauważyłem. – W takim wypadku masz inne propozycje? – spytałem złośliwie.

Uśmiechnąłem się chytrze, spoglądając na jego usta. Kusiły. Bardzo kusiły. Przybliżyłem się i musnąłem je trochę odważniej moimi.
Cholerne, cudowne cytrusy.

Prychnąłem, czując na swoich ustach delikatne muśnięcie tych, które należały do chłopaka.
– Już raz się sparzyłeś, naprawdę chcesz próbować ponownie? – wyszeptałem.

Pokiwałem głową, uśmiechając się.
– Nawet nie wiesz jak. Wtedy byłem pijany, a za każdym razem kusi coraz bardziej – mruknąłem, przyciskając swoje usta do jego.
Przeczesałem dłonią jego czarne włosy.

Prychnąłem rozbawiony, mając silne deja vu. Już kiedyś nie prowadziliśmy rozmowy w podobnym tonie?
– Wiesz, że cię zabiję, jeżeli tym razem obudzisz się i powiesz, że niczego nie pamiętasz? – spytałem, zanim w końcu właściwie posmakowałem tych ust.

Parsknąłem śmiechem.
– Tym razem role się odwracają? – zapytałem, przygryzając jego wargę. – Myślę, że może być ciężko zapomnieć.

– Poczekamy zobaczymy – wyszeptałem, w końcu otumaniony zapachem cytrusów i wanilii. Mogłem w spokoju maltretować jego usta, mając pewność, że tym razem procenty we krwi nie zburzą doznań.

Jęknąłem, już całkowicie poddając się wszelkim emocjom. Przeszedłem na górę i zająłem się guzikami od jego koszuli, starając nie odrywać się od jego ust.

Ułożyłem się nieco niżej, oddając mu kontrolę. Ostatecznie i tak byłem zmęczony, a jemu można dać szansę na próbę zdominowania. Raz kiedyś, oczywiście. Każdy jego kolejny jęk był coraz słodszy, rozpiąłem mu dwa górne guziki z koszuli, dla przypomnienia, że wciąż kontroluję sytuację.

Hm. Niby wycofany, a jednak cały czas kontrolujący. Uśmiechnąłem się, dalej trzymając usta na tych Dextera. Cudowne cytrusy. Zacząłem powoli i uważnie schodzić z ust chłopaka, przenosząc się na jego żuchwę, a następnie na szyję. Jęknął. Oh.

Jęk przeważył szalę, moja osobista duma zdecydowanie na tym ucierpiała. Chyba go coś popierdoliło, jeżeli myśli, że dam mu to ciągnąć dalej. Kilka sekund, role się odwróciły i to ja zapalczywie maltretowałem jego szyję. Gdzieś tam z tyłu umysłu cichy głosik uświadamiał mi, że zostawianie malinek to droga prosto do piekła, ale kto by się tym przejmował. Pozbyłem się jego koszuli, ignorując fakt, że w ten sposób urwałem jeden czy dwa guziki.

Kurwa. Nagle znalazłem się pod nim, kompletnie bezbronny. Otworzyłem usta w bezdźwięcznym jęku, odchylając głowę do tyłu by dać mu dostęp do mojej szyi. Będę musiał kupić nową koszulę, a on będzie musiał bardzo chętnie za nią zapłacić lub zabawić się w krawca. Przejechałem ręką przez jego czarne włosy. Boże, dalej, nawet jak ta cholera właśnie robi mi malinki.

To było nawet zabawne - sposób, w jaki reagował. Doskonale był świadomy faktu, który z nas jest bardziej dominujący, a mimo to próbować się odgrywać, kąsać i przerywać, jakby to miało go uratować przez całkowitym utonięciem. Skupiłem się na zagłębieniu pomiędzy jego prawym obojczykiem a szyją, mając nadzieję, że zaraz powrócę do mojej bardziej spokojnej postawy.

Jęknąłem głośniej, przyciskając jego głowę do mojej skóry. W końcu odpuściłem, całkowicie mu się oddałem, rezygnując z kąsa... Dobra, może nie, przynajmniej starałem się powstrzymywać i tak bardzo nie wiercić.
– To nie fair – mruknąłem pomiędzy moimi jękami. – Zdejmij przynajmniej koszulę.
Spróbowałem dostać się do guzików.

Prychnąłem głośno, obserwując jak drży, gdy wyczuwa mój oddech na jego skórze. Reagował tak żywo, że to powinno być prawnie zabronione. A ten głos, zdecydowanie uderzał w bardziej skore do pobudzenia rejony mojego ciała. Parsknąłem śmiechem, widząc jak nieporadnie próbuje ściągnąć ze mnie koszule, aż w końcu sam mu pomogłem.
– Potrzebuję odpowiedzi – wymamrotałem gdzieś pomiędzy pocałunkiem a drobnym ugryzieniem, które zacząłem zostawiać na jego karku. – Co dokładnie chcesz zrobić. I jak daleko jesteś gotowy się posunąć. – Jeszcze mi tego brakowało, żeby wrócić z nim do ewentualnego punktu wyjścia, zdecydowanie nie chciałem tym razem niczego spieprzyć.

Pachniał tymi cholernymi, słodkimi cytrusami, które doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Kontrolował wszystko, każdy dźwięk czy ruch, a ja byłem w kompletnej rozsypce, jęczące ciało bez żadnej kontroli, zdecydowanie gotowe na więcej. Chciałem jego, tak bardzo go chciałem.
– Chcę ciebie – szepnąłem, całując go. – Spokojnie, sam wiesz, że to nie jest mój pierwszy raz. No chyba, że to twój pierwszy... z mężczyzną? – zapytałem, gwałtownie podnosząc się do góry. Zreflektowałem się dopiero po chwili. – Dobra, wróć, głupie pytanie, po tym co ze mną robisz.
Opadłem na łóżko.
– Masz moją całkowitą zgodę – mruknąłem, przyciągając Dextera do siebie.

Wszystko przesiąkło wanilią, a ja byłem w stanie tylko się w niej pogrążyć, utopić, pozwolić sobie na ominięcie wszystkich barier, planów oraz retrospekcji. Widziałem w jego oczach, że doskonale zdał sobie (ponownie) sprawę, który z nas jest drapieżnikiem, a który tylko dzikim kotem. I w pewien sposób gdzieś z tam tyłu głowy cichy głosik powtarzał, że jeszcze niejeden numer mi ten kot wywinie, tak raczej niezbyt mnie to przerażało. Parsknąłem śmiechem, widząc jego minę.
– Oh, w sumie to kilka rzeczy mnie zastanawia – zacząłem, mówiąc teatralnie miłym tonem. Chwyciłem jego nadgarstki i przytrzymałem je nad jego głową.

Zmarszczyłem brwi, jednak na mojej twarzy dalej widniał uśmiech.
– Ej! – warknąłem, próbując się oswobodzić. Dexter jednak zdecydowanie nie chciał na to pozwolić i jedynie posłał mi widok swoich białych zębów. – I będziesz mnie tak trzymać, a ja będę leżeć bezczynnie, podczas gdy tylko ty będziesz się męczyć? – mruknąłem teatralnie. – Przynajmniej pozwól się pocałować... – jęknąłem, próbując zbliżyć moją twarz do jego. Nic z tego. – Jesteś okropny.

Prychnąłem z rozbawieniem, widząc jak się mota. Wszystko pachniało wanilią, było wanilią, każdy fragment skóry, odzieży, pościeli. W nadmiarze, do przesytu, wręcz za słodko. Posłałem mu promienny, zadowolony uśmiech. Upewniłem się, że utrzymam go jedną dłonią, a drugą powędrowałem w kierunku jego spodni.

Odchyliłem głowę do tyłu, podczas gdy ten powoli, delikatnie muskał moją klatkę piersiową i kusił, kierując swą dłoń w stronę moich spodni, cały czas obserwując mnie uważnie swoimi szmaragdowymi, cudownymi oczami. Wygiąłem się w łuk, podstawiając się pod rękę chłopaka.
– Naprawdę nie dasz mi tej przyjemności z dotknięcia ciebie? – zapytałem, lekko przytłoczony przez wszelkie odczucia.
Pachniał cudownie, wyglądał cudownie, brzmiał cudownie. Był cudowny.

Wgryzłem się w jego szyję, w końcu zaczynając rozumieć dlaczego Hera za każdym razem po spotkaniu z Vinem wracała z coraz bardziej zasłoniętą szyją. To było jak narkotyk, uzależnienie, którego substytutu pragniesz coraz więcej i bardziej. Odsunąłem swoją dłoń od jego krocza, puszczając jego ręce. Nie ma bata, zabawa z nim jest zbyt przyjemna, żeby tak szybko dawać mu, co chce.
– Za dużo? – spytałem, palcami lewej dłoni przeczesując jego włosy.

Jęknąłem głośno. Bardzo głośno. Korzystając z wolności, wbiłem paznokcie w jego plecy i przyciągnąłem chłopaka do siebie. Dlaczego odsunął dłoń. Kurwa. Pokręciłem głową, szukając słów, które wylatywały z mojej głowy za każdym razem, gdy jego usta znajdowały się na mnie, a cytrusowy zapach drażnił nozdrza.
– Za mało – jęknąłem dwa krótkie słowa, które były jedynymi, które mogły wydobyć się z mojej krtani, po czym przygryzłem jego ucho.

Całe plejady gwiazd w jednym miejscu. Ugryzienie za ugryzieniem, chyba zaczynałem odkrywać w sobie jakiś szyjny fetysz. Jęk za jękiem. Głośno i wolno, zważywszy na to, ze ciągle mieliśmy na sobie spodnie
– Proście, a będzie wam dane – wyszeptałem obok jego ucha.

– Proszę – mruknąłem, gdy ten zajmował się moim uchem. – Proszę, błagam – jęknąłem cicho.
Moje ręce wędrowały po jego całym ciele, zostawiając w niektórych miejscach nawet krwawe ślady. Coś za coś, on malinki, ja zadrapania.
– Kurwa, Dexter, ja błagam. – Głos ostatecznie mi się załamał, przypominało to raczej płacz.
Byleby mnie dotykał, byleby mnie tu nie zostawiał i byleby dalej czuć woń cytryn.

Bylem pewny, ze ślady paznokci na plecach zostaną mi jeszcze przez dłuższy czas. I wtedy Foma się złamał. Był naprawdę piękny z załzawionymi oczami, czerwienią na policzkach i błaganiem w tonie. Ponownie złapałem jego nadgarstki i umieściłem je nad jego głowa, przytrzymując go jedna ręka.
– Nie ruszaj się, dopóki nie powiem. Nie dochodź, nie zamykaj oczu, chce patrzeć – poleciłem. Powędrowałem dłonią w kierunku jego krocza, delikatnie przejechałem palcami po materiale, zanim rozpiąłem w końcu jego rozporek, opuszczając nieco jego spodnie.

Wypuściłem powietrze z płuc, a usta rozchyliły się w bezdźwięcznym jęku. Niezamykanie oczu było bardzo trudne, choć widok jego szmaragdowych oczu studiujących mnie z tym charakterystycznym zachwytem i ciepłego, a nie sarkastycznego uśmiechu zapierał dech w piersi. On był przepiękny, a ja byłem szczęściarzem. Przypominał marmurową rzeźbę, dzieło sztuki. Zacisnąłem ręce w pięści, gdy mnie dotknął, a moje ciało wygięło się w łuk. Więcej.

Pozbyłem się w końcu jego spodni, swobodnie przejeżdżając palcami po bieliźnie chłopaka. Łapał powietrze, jakby każdy oddech miałby być jego ostatnim. Starał się za to nie zamykać swoich (pięknych) oczu, co zdecydowanie zasłużyło na nagrodę. Opuściłem jego bokserki, delikatnie dotykając czubka przyrodzenia.
– Gdzie masz lubrykant? – wychrypiałem.

Jęk. I kolejny jęk. Tyle wrażeń na raz, za dużo, za mało, więcej, mniej. Tak bardzo go chciałem. Chciałem, żeby jęknął znowu, żeby jego głos zadrżał. Dzieło sztuki bawiło się właśnie ze mną, doprowadzając mnie prawie do orgazmu, podczas gdy ja nic nie robiłem. Dlaczego.
– Szafka przy oknie, druga półka od góry, kosmetyczka – wymruczałem w końcu z plączącym się od emocji językiem.

– Ręce przy ramie – wyszeptałem z rozbawieniem, widząc jak dostosowuje się do polecenia. Sam skierowałem się w stronę kosmetyczki, biorąc zarówno lubrykant, jak i prezerwatywy. Oh, to ciekawe. Wróciłem do chłopaka, otwierając buteleczkę i mocząc sobie mazia dłonie, a następnie cały pakunek zostawiłem obok na podłodze.
- Dlaczego mam wrażenie, ze jesteś tak dobrze przygotowany? - prychnąłem, otaczając jego penisa moja dłonią.

Wzruszyłem ramionami i przygryzłem wargę, by powstrzymać głośny jęk.
– Bo jestem – wysapałem z uśmiechem na twarzy. – Lepiej być przygotowanym, niż w środku lecieć do sklepu czy zostać zostawionym przez partnera.
Jego dłoń na mnie, powoli i uważnie, z taką jego starannością i gracją. Zagryzłem mocniej wargę.

Prychnąłem z irytacja, gdy dotarla do mnie jedna z kilku znaczących informacji. Partnera. Kogokolwiek. Jak miał ten z pytań? Adam? Zakląłem głośno, przyspieszając ruchy dłonią. Każdy dźwięk był jak symfonia, kto jeszcze był w stanie usłyszeć jego jęki? Nie bylem zazdrosny, wcale. Zwyczajnie ruchy stały się jeszcze szybsze, nieco brutalniejsze, a drugą dłonią zacząłem szczypać lewego sutka Fomy. Nad drugim pochyliłem się, zaczynając go na przemian lizać i podgryzać.

– Kurwa, Dexter, ty idioto – wyjęczałem, zdecydowanie rozpoznając jego humor. – To nie znaczy, że jestem pieprzoną dziwką. Codziennie nie włażę do łóżka byle jakiej oso... – Moją wypowiedź przerwał jęk, gdy jego usta znalazły się na mojej klatce piersiowej.

Prychnąłem głośno.
– Nawet jedna osoba jest wystarczająca – warknąłem, zwalniając nieco ruchy dłonią, tworząc mocne, silne, ale powolne pociągnięcia. Zadrżał pode mną. – Dojdziesz, kiedy ci pozwolę – ostrzegawczo ścisnąłem dłoń. Kolejny jęk, tak bardzo pełen frustracji. Ugryzłem mocno jego sutek, wolna dłoń przenosząc na jego tyłek. Palec sam powędrował w kierunku szczeliny.

Spojrzałem na niego z wyrzutem.
– Hm? A ty ilu miałeś? – zapytałem chłodno.
Kurwa. Dexter. Za mało. Więcej. Spróbowałem wyrwać ręce z mocnego uścisku. Chciałem dojść, a następnie sprawić, by on doszedł. Chciałem go dotknąć. Usłyszeć ten cholernie piękny jak on, jak to pierdolone dzieło sztuki, jęk, który wydobył się z niego wcześniej.
– Dexter, proszę... – jęknąłem.

Zignorowałem proszący ton chłopaka. Kilka ostrych brutalnych pociągnięć, palec przekroczył pierścień mięśni, skupiając ścianki od zewnątrz. Zacząłem go swobodnie pieprzyć jednym palcem, widząc jak biodra mimowolnie podrygują mu do góry. Odsunąłem sie od sutków, schodząc niżej i ustami badając strukturę jego przyrodzenia. Był taki piękny, nadal starał się trzymać oczy otwarte.
– Możesz – puściłem go dłonią, rozkoszując się cierpkim smakiem na języku.

W końcu musiałem zamknąć zielone oczy, z mojej krtani wydobył się dosyć niski, chropowaty i długi jęk, pociągnąłem biodra do góry, spiąłem mięśnie. Opadłem w końcu bezwładnie na łóżko, dalej trzymając zablokowane przez Dextera ręce przy ramie. Zachwyt wymalowany w jego szmaragdowych oczach. Zachwycał się mną, tak jak ja nim. Uśmiechnąłem się. Jesteśmy cholernymi szczęściarzami.
– A ty... – szepnąłem cicho, próbując uspokoić rozedrgany oddech. – Proszę, pozwól.

Ten jęk, piękny jęk, ostatni podryg bioder. Dołożyłem drugi palec, swobodnie pieprząc go nimi po i w trakcie orgazmu. Był taki wrażliwy, taki cudowny, kwilił wręcz, aż w końcu rozlał się na pościel. Uchwyciłem językiem kilka słodko-gorzkich kropel. Uśmiechnąłem się z rozbawieniem, puszczając jego dłonie. Zacząłem nieco mocniej go rozciągać.
– Palce zostają, dalej rób co chcesz – wyszeptałem, przygryzając jego dolna wargę. Nadal mialem na sobie spodnie i to było cholernie niesprawiedliwe.
I wtedy otworzyły się drzwi od pokoju. Heather z Jamesem wyglądali jakby przeszli przez druga wojnę światową. Widząc niecodzienną sytuacje, twarz chłopaka zmieniła się z wkurwionej na rozbawioną.
– Widzisz, nawet oni w końcu się ogarnęli – prychnął z oskarżeniem przemieszanym z irytacją. Zapadła cisza, co prawda zasłaniałem w większości Fome, na tyle że widzieli tylko twarz. Ze złośliwością poruszyłem mocniej palcami wewnętrzu chłopaka, wracając do wcześniej przerwanej czynności. James raczej niczego nie zauważył, a Heather spłonęła czerwienia. Oh, empatia
– To w takim wypadku można pomyśleć o kwadracie zamiast... – Nie dokończył, bo oberwał od dziewczyny, która zamknęła drzwi. To było... Dziwne.

Chłopak poruszył we mnie palcem, gdy dwójka stała w drzwiach. Spróbowałem powstrzymać jęk, jednak nic z tego nie wyszło. Zerknąłem kątem oka na niego. Na twarzy wymalowany miał ten swój chytry uśmieszek. Kurwa. Serio?
– Dexter, pojebało cię po całości? – zapytałem, przewracając naszą dwójkę. Teraz ja na górze, on na dole, nie ma przebacz.
Rzuciłem się na niego z ustami, przygryzając co chwilę jego wargę. Oderwałem się w końcu, chcąc spojrzeć na niego w całości.
– Zasady takie same – mruknąłem, biorąc gwałtownie jego nadgarstki i blokując je przy ramie łóżka. – Oczy otwarte, ręce na górze, nawet nie próbujesz nie jęczeć, nie dochodzisz bez pozwolenia. Za pierwszym razem krótka przerwa, za drugim odchodzę do komputera i zostawiam ciebie w łóżku samego ze sobą. Myślę, że dosyć proste do zrozumienia. Tak, to kara.
Uśmiechnąłem się słodko i zająłem się jego uchem, podczas gdy wolną ręką walczyłem z paskiem od spodni.

Ewidentnie był wkurwiony, ale nie potrzebowałem zerkać, żeby wiedzieć, że podnieciło go to tak samo jak mnie. Moje ucho piekło, usta bolały, ale był to naprawdę przyjemny rodzaj bólu. Utrzymałem ręce przy ramie łóżka, jęcząc, gdy rozpiął moje spodnie.
– Przyznaj. Zwyczajnie ci się to spodobało – zadrwiłem.

Oderwałem się od ucha chłopaka, by znowu spojrzeć na tą cholerną i cudną twarz. W tym czasie udało mi się ściągnąć jego spodnie. Dotykałem go przez bokserki, a on dalej starał się mieć swoje szmaragdowe oczy szeroko otwarte.
– Może. Prawdopodobnie. Tobie też się to spodoba, obiecuję – odpowiedziałem, przenosząc moje usta na szyję Dextera. – Pamiętaj o zasadach – mruknąłem pomiędzy pocałunkami, gdy zacząłem dosyć mocniej i gwałtowniej dotykać go. Oczywiście, dalej przez bieliznę.

Jęknąłem głośno, czując jego palce. Pitolony, mały, złośliwy chochlik, dziki kot, który chyba zapomniał gdzie... Zakwiliłem cicho, przymykając na moment oczy. Zaraz jednak je otworzyłem.
– Wiesz, że, jeszcze, się, zemszczę, prawda? - wysapałem.

Oh. Cudowny dźwięk. Parsknąłem śmiechem na słowa Dextera.
– Trudno – mruknąłem, przechodząc coraz niżej, pozostawiając malinki. – Dla takich jęków mogę wytrzymać bardzo dużo. I nie myśl, że nie widziałem tych oczu. Pilnuj się. – Ugryzłem chłopaka tuż nad obojczykiem, na co ten odpowiedział przepięknym odgłosem. Zdecydowanie jego jęki mogłem porównać do symfonii najlepszych kompozytorów. Oddychające arcydzieło.
Moja ręka dalej się z nim bawiła, powoli zsuwając jego bokserki.

Otworzyłem usta, ale zamiast sensownego potoku słów wydobył się niezbyt skory do artykulacji dźwięk, coś pomiędzy warknięciem, prychnięciem, a jękiem. Próbowałem utrzymać oczy otwarte, nawet jeżeli wymagało to w kij wielkiego wysiłku.
– Chrzań się – wymamrotałem.

– Też cię lubię – mruknąłem z szerokim uśmiechem na twarzy, biorąc lubrykant.
Wyglądał przecudownie. Rozpalony, jęczący bałagan, pachnący cytrusami i będący przy tym najpiękniejszym dziełem sztuki. Mój bałagan. Dałem mu szybkiego całusa w nos, a następnie otworzyłem lubrykant zębami, nie chcąc puszczać jego nadgarstków. Choć teraz był w kompletnej rozsypce, to dalej pozostał tym cholernym drapieżnikiem, który zawsze był gotowy do ataku.
Zacząłem delikatnie dotykać końcówkę jego członka. Zadrżał, a ja oderwałem od niego rękę, chcąc się trochę pobawić i zmusić go do błagania.

Czułem się jak jeden wielki bałagan, nieprzenikniony burdel, nie wiedząc czy powinienem jęczeć, kląć czy może w ogóle trwać w swojej ciszy. Zapadłem się w zapachu cytrusów i wanilii, szarpiąc nadgarstkami. Jęknąłem głośno, następnie przygryzłem wargi, byle tylko nie dać mu tej satysfakcji.
– Jeszcze zobaczymy – wydyszałem.

– Zasady – powiedziałem krótko, gdy zauważyłem, jak przygryzł wargę. Odsunąłem się od rozpalonego chłopaka, zostawiając tylko moją dłoń na jego nadgarstkach.
– Za kolejnym razem wracam do zdjęć. Naprawdę nie będziesz prosić?
Dmuchnąłem. Zadrżał.

– Kurwa, proszę – wymamrotałem, rozluźniając spięte mięśnie. Ja to sobie jeszcze na nim odbiję, już to widzę, niech sobie za dużo nie myśli, oh, to będzie naprawdę bolesna zemsta, już ją widzę.
– Wiesz, że cię zabiję, prawda? – jęknąłem.

– Chcesz zostać nekrofilem? – Parsknąłem śmiechem, znowu przybliżając się do chłopaka.
Usta znowu na ustach, szkoda, że do życia potrzebny jest tlen. Poluźniłem mój uścisk na jego nadgarstkach, a sam przeniosłem uwagę na jego członka, zostawiając na nim mokre ślady po ustach. Jęknął. Na cesarza, to była symfonia, muzyka.

– W sumie uśmiercić takie ciało to grzech – wymamrotałem, jęcząc. Jeszcze chwila, jeszcze moment i będę w całości utopiony w symfonii jęków, przemieszanym zapachu.

Parsknąłem śmiechem.
– Możesz – wymruczałem, będąc gotowym na nagłą zmianę miejsc.
Podniosłem trzymającą dłoń, jeden, najmocniejszy ruch nadgarstkiem i ostatni pocałunek.

Odetchnąłem z ulgą, spiąłem się i już chwilę później złapałem ze świstem powietrze, łkając. Opadłem na łóżko, całkowicie zmęczony i pochłonięty orgazmem. Nieprzespane noce dawały o sobie znać, gdy obecnie nie chciałem ruszyć nawet palcem.

Najcudowniejszy dźwięk w całym moim życiu. Tak słodki, tak cierpki, tak gorzki. Zawierający w sobie wszelkie pochwały i przekleństwa, modlitwy i klątwy. Dexter Davon, arcydzieło. Uśmiechnąłem się i podciągnąłem się w kierunku twarzy mojego cudu. Szmaragdowe, świecące oczy przysłonięte powiekami były mokre, policzki zaczerwienione, oddech rozedrgany. Zacząłem gładzić chłopaka po policzku, uważnie go obserwując.
– Boże, kto mógłby stworzyć takie arcydzieło... – mruknąłem, składając pocałunek na czole Dextera.

Prychnąłem z rozbawieniem, widząc jak próbuje mnie studiować.
– Mogę powiedzieć to samo – wymamrotałem sennie, przyciągając go do siebie. Nie ma szans, żebym teraz wypuścił go z powrotem do komputera. Ja do pokoju na pewno nie wrócę, a z Heather i Jamesem wolałem na razie się nie widzieć. – Spaaać – wymamrotałem.

Parsknąłem śmiechem.
– I nie pozwolisz mi się nawet wykąpać? – wymruczałem, chowając głowę w zagłębieniu pomiędzy jego szyją a ramieniem, składając tam kilka pocałunków.
– Mam nadzieję, że etap porannego mordowania mamy już dawno za sobą. – Uśmiechnąłem się.

Przycisnąłem go do siebie, mamrocząc coś sennie o wanilii.
– O, tak, koniec z mordowaniem – ziewnąłem. – Ewentualnie tym razem oboje będziemy mordowani przez Heather. Jej mina była, cóż – parsknąłem śmiechem w szyję chłopaka.
– Kąpanie jutro, druga w nocy już jest – jęknąłem.

Jęknąłem, myśląc o brudzie z całego dnia, który właśnie przeszedł na moją pościel. Cofnij, zmieszał się z brudem na mojej pościeli. Będę musiał ją zmienić.
– Co zrobisz? Nic nie zrobisz – stwierdziłem uśmiechając się. – Było bardzo przyjemnie, a oni niech nauczą się pukać.

Prychnąłem, słysząc jego jęk.
– Daj spokój, tylko odrobinka brudu – Co prawda rano oboje będziemy się kleić. Trochę napaskudziliśmy.
– Mam przeczucie, że po komentarzu Jamesa, to nie nam się najbardziej oberwie – jęknąłem sennie, przyciskając Fomę do siebie jak poduszkę.

Parsknąłem.
– Odrobinka? Wyobraź sobie te wszystkie... – Przeszedł mnie dreszcz. – Dobra, nieważne. Idź spać, nie mogę się patrzeć na te twoje wory pod oczami. Co do Heather i Jamesa, zajmiemy się nimi rano. Miłych snów. – Uśmiechnąłem się, całując go po raz ostatni i zamykając oczy.

Zarazki, bakterie i inne dziwne rzeczy. Prychnąłem z rozbawienie, całując go w czoło. Chwilę później już trwałem w objęciach Morfeusza. Poranek zapowiadał się fenomenalnie.

Wprowadzenie: Vene

Rozejrzałem się wokoło, poprawiając rękawiczki. Zdecydowanie stały się już nieco zużyte, skóra się rozciągnęła, a i one same nie dopasowywały się już tak dobrze do kształtu mojej dłoni. Z jednej strony było to niezwykle irytujące, z drugiej każda wymówka byle tylko zwiać na kilka momentów do miasta była jak manna z nieba. Zawsze dobry sposób na ucieczkę od Heather i wszelkiego rodzaju papierzysk. Początkowo w kwestii naszego nieogarniania wszystkiego i wszystkich próbował interweniować nawet Foma, ale w końcu i on zdał sobie sprawę, że niektóre działania są zwyczajnie w świecie bezcelowe. No bo, jak to tak? Nawet Dextera nie był w stanie przymusić, żeby usiadł nad więcej niż kilkoma papierkami, tym bardziej, że zwykle kończyło się to głośnymi jękami, których pochodzenia wolałem nie znać. Cały problem polegał na tym, że wspaniałą dwójkę uciszył, na szczęście i jedynie, nowy współlokator dodany do pokoju. Znaczy, Dexter wbił i tak na chama, ale zgodnie ze zwyczajem, że swoich brudów się nie rusza - przymykaliśmy oczy, jako rada samorządu, na ten haniebny proceder. Z kolejnej strony, powodów do uciekania było coraz więcej. Okularnik z wiecznie połamanymi oprawkami i pewna Ruda Wariatka planowali zamknąć nakład gazetki szkolnej w jak najkrótszym czasie. Co nie kończyło się dobrze dla biednych, wymęczonych uczniów, którzy nagle zorientowali się, kto zabrał całe dofinansowanie. I na co ono poszło. (Chlip, biedne kamery, których sporą ilość już zniszczono przy sytuacjach z ich odkrywaniem w prywatnych miejscach!). Wróciłem myślami do obecnej sytuacji, Vene, przyjeżdżaj, zanim dostanę szału, czekając tu na ciebie. 

niedziela, 18 czerwca 2017

Od Heather, CD Reska

– Wrzosy to jest to, ale chyba wolę fiołki. – Nabrał łyżeczkę lodów. – Mają dość słodki zapach i ładnie fioletowy kolor, poza tym łatwo je rozpoznać.
Przytaknęłam z rozbawieniem, myśląc, że w sumie byliśmy praktycznie zgoni. A zwłaszcza w kwestii kolorów, fiolet rządził. Gdybym mogła pokój samorządu już dawno zmieniłby barwę, ale w praktyce Dexter prychał na wszystko co nie byłoby odcieniami granatu, a James marudził, że barwa, od której mógłby pochodzić różowy nie jest godna goszczenia na naszych ścianach. Przyglądałam się ciekawie, jak Reska próbował podpatrzeć treść "Tomiku dla nieznajomej". Nie należało to do złej literatury, raczej tej bardzo pogmatwanej i niezbyt logicznej. Elfy miały w zwyczaju skupiać się wyłącznie na dwóch tematach: nieszczęśliwej miłości albo powrotu do utraconej ojczyzny. Drugiego w planach nie mieli, nie mogli mieć, zważywszy, że proces hodowlany elfów rozpoczął się wiele wieków temu. Wątpliwe, że zachowały się z tego okresu dokładne dane na temat położenia świata, z którego zostali zabrani. W takim wypadku uwzięli się na pierwszy motyw, co nie skończyło się dobrze dla biednych, umęczonych studentów.  Wystarczy wspomnieć, że autor poświęcił zbiór pięćdziesięciu wierszy jakiejś ikarzynie, którą zobaczył raz kiedyś. Spędził sześćdziesiąt lat życia, tworząc poezję o swoim uwielbieniu, zamiast ruszyć tyłek i spróbować ją odszukać. Dało się jednak czytać, a to najważniejsze.
– Podoba ci się? – zapytał. 
– Cóż... Czytało się lepsze, ale nie jest aż taka zła.
Mruknął coś niezadowolony pod nosem, co rozbawiło mnie tylko jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek zawtóruję Dexterowi, ale Reska wydawał się naprawdę interesujący. Dokończyliśmy swoje porcje w ciszy, ciesząc się chwilą. O, zdecydowanie potrzebowałam wyleźć ze szkoły, z papierzysk i z ogarniania wszystkiego. 
– Heather? Lubisz sport? Moglibyśmy kiedyś razem zagrać. Nie poskąpili ci wzrostu, więc zdecydowanie lepiej by się z tobą grało w koszykówkę czy może siatkówkę. Wiesz, granie z kimś, kto ledwo odrósł od ziemi jest zabawne tylko wtedy, kiedy za bardzo nie chce się grać. Wróć! Najpierw to my się musimy umówić na to oprowadzanie! To jak? Zostajemy przy jutrze?
– Pewnie. – Kiwnęłam głową. – Jutro brzmi dobrze, godzinę po lekcjach, znowu przed szkołą? A co do gry, bardzo chętnie, uwielbiam. 
Wróciliśmy do kampusu, pożegnaliśmy się, a ja z radością zakopałam się w papierach. Byłam najedzona, zainteresowana, miło spędziłam czas i w dodatku zapowiadało się na powtórkę, najlepszy dzień od jakiegoś czasu. Rozluźniłam mięśnie, przeciągnęłam się i wróciłam do czytania tomiku w spokoju. 

Od Marvilla, CD Cesare

No nie wierzę, fortuna mi sprzyja! Zgodził się, połowa sukcesu. Chociaż jeszcze nie wie biedaczyna na co... Ale to już nie meine problem. Uśmiechnąłem się na tą myśl, wolnym krokiem zmierzając do wyjścia budynku. Cichy stukot par kopyt zasygnalizował mi, że jelonek grzecznie zamotał się w przygotowane sidła. 
Polowanie. Zabójstwo, które zabójstwem trudno nazwać. Jednocześnie dozwolone i potępiane, piękne i krwawe. Powiedzże mi, Marvillu, czymże jest śmierć? Jak to jest wcielić się w rolę Mrocznego Żniwiarza, zadającego ostateczny cios? 
Mi trudno samemu w to uwierzyć... Ale nie pamiętam, bym kogoś kiedykolwiek zabił. Torturował? Oczywiście. Szykanował? Pewnie. Straszył? Codziennie. Znęcał się psychicznie? Nie raz, nie dwa razy. Ale żebym kogoś zabił? Nigdy. Czy to nie dziwne...? A przecież byłbym do tego zdolny, ba! Więc jak to z tym jest? Może właśnie przez to niczego nowego nie mogę wymyślić? Bo stoję w miejscu, umysłem i duszą, a myśli moje krążą ciągle wokół tego samego punktu zaczepnego? Jak Ziemia przez miliardy lat krążyła wokół tego samego Słońca, tak i ja jak ślepiec krążę  wokół tej samej gwiazdy. I broń boże, nie śmiem urągać Jaśminowi! To moja gwiazda, która pozostanie moją na wieki. Co nie oznacza, że od czasu do czasu nie podniosę wzroku wbitego w ziemię na nieboskłon, by podziwiać całą gametę migoczących i inspirujących gwiazd. Bo chociaż i tak słońce jest od nich piękniejsze i bliższe, nadal warto zwracać uwagę na piękno mniejsze i dalsze.
Mijając jadalnię zaraz przypomniałem sobie, że mimo wszystko trochu powinienem objaśnić jeleniołakowi. I mówiąc trochę, jestem bardzo słowny. No naprawdę, przecież nie powiem mu o moich prawdziwych zamiarach, jeszcze nie chcę wylądować w więzieniu! Spokojnie, łeb na karku. Mój urok jest niezawodny, więc nie wydaje mi się, by cokolwiek podejrzewał. Nie zamierzam również już teraz, w tym momencie gonić go ze strzelbą, broń boże! Choćby z tego prostego powodu, że nie mam strzelby. Ani stroju moro. Chyba jednak będę musiał sporo odłożyć z kieszonkowego, naaaah! Albo po prostu napisać do odpowiedniego człowieka i upiec mu szarlotkę. Wybieram to drugie. 
– Więc, jelonku... – zacząłem ostrożnie miłym i proszącym tonem. Niech biedaczyna nadal myśli, że to kwestia jego wyboru. – Jestem artystą. Artystą najwyższych lotów, ba! A dokładniej poetą. Przebywałem w bibliotece w tym właśnie celu, by znaleźć inspirację... Niestety, od kilku dni cierpię na blokadę wenową. Nie wiem co napisać! – Spuściłem głowę, kręcąc nią z nieukrywanym smutkiem. – widzisz... Czułem się naprawdę beznadziejnie. Ale wtedy, kiedy cię zobaczyłem, olśniło mnie od razu! Potrzebuję natchnienia. Dokładniej, ciebie. – Przystanąłem w końcu przed wyjściem ze szkoły, odwracając się w stronę jelonka i przybierając niemal błagający wyraz twarzy. Kamień by się skruszył! - Nie wymagam wiele... Po prostu od czasu do czasu pobaw się ze mną. Jestem pewien, że zabawa z równie kochanym i delikatnym stworzeniem zaraz natchnęłaby me trzewia i przywróciła potok weny na właściwy tor ku mnie. Tak poza tym, nazywam się Marvill. A ty?

KA: F.K.VE.6

Podstawowe informacje:
Imiona: Vene
Nazwisko: Evail
Wiek: 23 lata
Płeć: Kobieta
Miejsce Zamieszkania: Akademik Szkolny [Pokój Świtu]

Rozszerzone informacje:
Kluby: Brak
Przyjaciele:  Pelagonija Eternum, Izel Carter
SympatiaBrak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost 179
Waga: 60 kg
Kolor oczu: Zielone
Kolor włosów: Brązowe
Cechy szczególne: GPS, GPS, GPS, SOS....
Rasa: [starannie skreślony niezrozumiały zlepek znaków] Człowiek
Orientacja:  Biseksualna

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 280 rubli atlanckich

Ekwipunek:  
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw mundurków (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)

Od Jaśmin, CD Marvill

– Księżniczka raczyła przybyć! Otworzyć bramę! – Mimo że się spodziewałam czegoś w tym stylu, to i tak podskoczyłam zaskoczona, ale mój i tak szeroki uśmiech stał się jeszcze szerszy.
Uśmiechnęłam się do Vladdy’ego, który z miną męczennika [misie mają miny męczenników?] odsunął jeden z koców. Wpełzłam do fortecy, rozglądając się z zaciekawieniem po wnętrzu, aż mój wzrok padł na Marviego w papierowej koronie. Nie wiedziałam, czy było to bardziej zabawne czy urocze. Chyba obydwa naraz.
Zachichotałam, gdy na mojej głowie wylądowała papierowa korona taka sama jak na głowie Marviego, a potem zostałam pociągnięta na jego kolana, choć piszczałam, że jestem przemoczona od deszczu. Nah, aż dzieciństwo się przypomina. Spędzaliśmy wtedy całe dnie w fortecach z koców i bawiliśmy się. Brakowało tylko smoka alias mendy, której pysk się nie zamykał.
– Podczas gdy giermek przyniesie nam najwyższego rodzaju napój bogów. Śmiało, śmiało! Jednak z góry ostrzegam, że wszelkie ssij oko, dżemy, czterookie chujki i inny plebs mają zakaz wstępu do fortecy. Bez imigrantów!
Ponownie zaniosłam się cichym śmiechem.
– A co z naszym drogim współlokatorem, jaśnie książę? – spytałam wesołym tonem, poprawiając papierową ozdobę na mojej głowie.
Napojem bogów było oczywiście kochane, słodkie kakao, a giermkiem pewnie biedny Vladdy z papierową czapeczką na głowie. Oparłam głowę o ramię brata i omiotłam wzrokiem jeszcze raz całe wnętrze.
– Widzę, że dobrze się bawisz podczas „choroby”, sir Narcyz – wymamrotałam z rozbawieniem. – Choć nauczyciele nieszczególnie byliby zadowoleni.

Od Shioko, CD Marvill

– Psychol? Oj nie, nie zrozum mnie źle... Nie jestem szalona. Jestem artystą. To kompletnie co innego. – Gadał od rzeczy. Do artysty brakowało mu przynajmniej kilka kilogramów mózgu. Potem mówił coś jeszcze, ale przestałam go słuchać. Nie ukrywam, nieco zirytował mnie fakt, że kompletnie zignorował ugryzienie. Byłam wręcz pewna, że zostawi mnie, jeśli posunę się do czegoś takiego. Ah, nie, zwyczajnie go to nie wzruszyło, a ja ogłupiłam się na oczach kilkunastu osób, których, swoją drogą, wcześniej nie widziałam.
Pociągnął mnie w stronę drzwi. Próbowałam się zapierać, krzyk na nic by się już nie zdał. Ktoś spróbował nawet iść w naszą stronę, ale w połowie drogi zawrócił z miną przestraszonego psa. Marvill ostatecznie wypchnął mnie za drzwi, poza pole widzenia kogokolwiek i zaczął prowadzić pustymi korytarzami. Cóż, wszyscy byli na stołówce albo w drodze na nią - kompletnie gdzie indziej. Nauczyciele jadali w kompletnie innym budynku - nie było kogo poprosić o pomoc w próbie obrony. Pomimo z lekka kobiecego wyglądu, w rękach miał niezłą siłę i mniej więcej po minucie zaprzestałam wyrywania się. OH. Znałam tę drogę doskonale. Biblioteka. Niezależnie od miejsca, w które mnie prowadził, nie było szans na ucieczkę. W najlepszym wypadku - dostanie się nam obojgu. O ile przeżyję tę niesamowicie straszną, ale też z jakiegoś powodu ciekawą konfrontację. Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi biblioteki. Oj, byłam pewna, że jest zamknięta. Pchnął mnie do środka, zastawiając wyjście swoim ciałem. Spojrzałam mu prosto w oczy, szukając odpowiedzi. Nadal trzymałam się wersji, w której prawie nie zawiniłam.
– Więc... – odezwał się w końcu, jednak jego głos przybrał całkowicie inną barwę, niż wcześniej, przy ludziach – może mi teraz ładnie, potulnie wyjaśnisz, jak poznałaś Pel? Czemu ją zawołałaś na stołówce? Chcesz kontynuować z nią znajomość w jakikolwiek sposób?
Ugh. Pel. Pel, Pel, Pel. Nawet nie pamiętam jej pełnego imienia... Zdecydowanie miał obsesję na punkcie swojej siostry. Ciężko było mi uwierzyć, że to jedynie troska. W końcu... troszczenie się o rodzeństwo, czy kogokolwiek bliskiego, też ma jakieś granice.
– Na pierwsze pytanie odpowiedziałam kilka minut temu – zaczęłam się tłumaczyć. Oh, jak nisko upadłam, skoro tłumaczę się komuś jak pięcioletnie dziecko? – Chciałam z nią pogadać, po prostu nie znam jeszcze wielu osób – ciągnęłam. – No i... tak, zamierzam, jak z każdym uczniem tej szkoły zresztą. Z tobą również. – Uśmiechnęłam się, pokazując w uśmiechu zęby. Zdecydowałam się nie wspominać o sytuacji nad stawem.

Od Marvilla, CD Shioko

– Puść mnie, psycholu! – warknęła bezczelna baba, przyciągając uwagę kilkunastu par oczu na raz. Auć. No nie powiem, zabolało. I bynajmniej nie same słowa, bo przyzwyczajonym do gorszych wyzwisk (Mieszkaliście kiedyś z misiem przeklinającym po rusku? Nie? Cóż, nie polecam). Z niesmakiem wymalowanym na twarzy rozluźniłem uścisk, ale nie puściłem jej całkowicie. Hola hola! Nadal nie wiem, jak z tą trumną. Choć z dwojga złego... Czy to takie istotne? W końcu teraz zaczynam wątpić, czy będzie co po niej zbierać. 
– Psychol? Oj nie, nie zrozum mnie źle... Nie jestem szalony. Jestem artystą. To kompletnie co innego. – Zignorowałem namolne spojrzenia pozostałych uczestników tej maskarady, swoją uwagę poświęcając wyłącznie przyszłym zwłokom. – Wiesz... Ja wiem, że jestem cholernie seksownym ciachem, ale gryźć mnie to już przesada. A robienie takich publicznych scen...? Co za tchórzostwo. Mamy konflikt, moja panno. Konflikt interesów. Pozwól, że załatwimy to bez takiej ilości świadków.
Moi drodzy, w języku Marvilla znaczy to tyle co "Jesteś moim problemem i załatwię cię bez świadków".  Uwaga, trzy, cztery: Odmawiajmy modlitwy za tą nędzną duszę! Chociaż sam nie wiem, czy i duszy nie rozszarpię. A ramię już prawie rozszarpałem, kiedy znowu pociągłem tą bezczelną paskudę, tym razem zaciągając ją do biblioteki. Ale hola hola! Marvill, czyś ty zdurniał? Przy tylu świadkach takie groźby..? Oj oj... Kto mię nie zna, nie zrozumie. Ale nie ma, powtarzam, NIE MA na tym świecie dla mnie wspanialszej świątyni niż ta mojego ciała. Ona ją naruszyła. Kondolencje dla rodziny, że też mają w swoim gronie równie bezmyślne dziewczę.
Jeden chłopak najwidoczniej chciał podejść, zareagować (cóż za ofiarność!), ale dziwnym trafem w połowie drogi wzdrygnął się, napotykając mój jakże życzliwy uśmiech, po czym w tempie strusia pędziwiatra zawrócił. A już myślałem że pochowam dzisiaj dwa trupy, naah. Choć z drugiej strony to dobrze, że naszym społeczeństwem manipuluje strach. W tym wypadku: ja jestem strachem.
Pani a'la jednorożec puścił pawia i stąd mam fryzurę spróbowała jeszcze wyrwać się, bądź rzucić mi przynajmniej wojownicze spojrzenie, lecz po kolejnym wbiciu paznokci w jej ramię (kto wie, czy nie nabiłem jej siniaków?) nieco się uspokoiła. I cudownie! Teraz jeszcze bardziej przypomina trupa, którym za moment zostanie.
Po przejściu tych kilku korytarzy wepchnąłem dziewczynę do środka, wchodząc zaraz za nią i zastawiając sobą drogę ucieczki. No, o wiele lepiej.
– Więc... – zacząłem lodowatym tonem i z słynnym satanisycznym uśmiechem na ustach – może mi teraz ładnie, potulnie wyjaśnisz, jak poznałaś Pel? Czemu ją zawołałaś na stołówce? Chcesz kontynuować z nią znajomość w jakikolwiek sposób?
.
.
.
.
.
.
template by oreuis