sobota, 30 czerwca 2018

Wprowadzenie: Mackenzie [3]

— Później może podepniemy się pod kogoś z parasolką i uda nam się pokazać twoją kwaterę bez uprzedniego przeżycia potopu atlanckiego — mówi Yamir, otwierając przed nią drzwi. 
—  Chyba rzeczywiście lepiej będzie zacząć od szkoły — odzywa się blondynka i szybko wchodzi pod dach, aby nie moczyć dłużej i tak przemokniętych ubrań. Nie mogąc się dalej powstrzymywać, ziewa delikatnie i szybko zasłania twarz ręką, zdając sobie sprawę, że jeśli nawet jej ciężko znieść widok swojego rozdziawionego otworu gębowego w lustrze, to inni mogą jeszcze bardziej stronić od tego, tym bardziej, że nie może się pochwalić złotym uzębieniem. — Przepraszam — mówi szybko, gdy tylko odzyskuje władzę nad szeroko otwartą szczęką, w której z pewnością mogłyby się zmieścić dwa porządne burgery. — Sen, a raczej jego brak potrafią porządnie dać się we znaki. — Od razu zaciska szczękę w delikatnym uśmiechu, aby zapanować choć w najmniejszym stopniu nad oznakami zmęczenia, głównie ziewaniem oraz, żeby uniknąć myśli o kiepskich fast foodach z obleśnej knajpy, która znajdowała się tuż obok domu, w którym mieszkała w dzieciństwie. Na samą myśl o nich dziewczyna miała i wciąż ma dosyć silne odruchy wymiotne, a, jak dla niej, lepsza jest już zasłaniana dłonią czarna dziura jej otworu gębowego niż zginanie się w pół i łapanie się za brzuch, starając się przy tym nie pokryć posadzki śniadaniem w płynie.

czwartek, 28 czerwca 2018

Sprawa duchów [3]

— Po pierwsze to właśnie Hopecraft mnie przysłał — powiedziała, na co mogłem tylko przewrócić oczami. Hopecraft czasami dosyłał ludzi do wszystkich, ale rzadko kiedy ktoś traktował to poważnie. Zresztą panienka nie wyglądała w żaden sposób na wartą mojego czasu. Zlustrowałem ją wzrokiem, szukając czegoś wyjątkowego, tej iskry, która sprawiłaby, że chciałoby mi się zająć jej, jakkolwiek wątpliwą, sprawą. Cokolwiek ona tam miała do zrobienia.  — Po drugie na imię mi Noah — dodała szybko, jakby bojąc się, że dostanie zaraz ode mnie słowną wyliczankę. — Nie Życiowa Sierota. Chcę się dowiedzieć skąd wzięła się moja umiejętność. Chcę wiedzieć coś więcej o Przewodnikach Dusz. Kim są ci ludzie, skąd pochodzą, czy jest ich więcej? Jak ich znaleźć? A James Hopecraft powiedział mi, że ty możesz mi pomóc, znaleźć odpowiedź na te pytania. — Och, na niebiosa mniejsze i większe. Stworzenie stojące przede mną było urokliwe. I równie ciekawe, co mój uciekający z papierosa popiół. 
— A więc? — mruknęła, ponaglając mnie, a ja tylko sięgnąłem po kolejnego papierosa. Co tu zrobić, co tu z nią wymyśleć, co ona tutaj zaszaleje. Czy warto się w to wszystko zagłębiać? Wyciągnąłem dłoń po zapalniczkę, ale już sekundę później moje ukochane ukojenie wylądowało w błocie. 
— Słuchałeś mnie w ogóle? — warknęła. — Poza tym możesz mi podziękować. Od palenia można dostać raka i w ogóle jest to bardzo nieeleganckie. 
— Skarbie — zacząłem, uśmiechając się szeroko, zanim przerzuciłem dłoń przez szyję dziewczyny, opierając łokieć na jej ramieniu — jak to możliwe, że właśnie wkurwiasz jedyną osobę, która może ci pomóc, hm? — spytałem, palcami wolnej ręki zaczynając okręcać kosmyk jej włosów. — Widzisz wszystko ma swoją cenę, nic w tym świecie nie jest proste, a ty się pałętasz jak jakieś nieboskie stworzenie, krytykując cudze nałogi. Nieeleganckie jest proszenie o pomoc, a później obrażanie swojego przyszłego wybawiciela, nie sądzisz? Co powiesz na to? Ja ci powiem, że nic nie wiem. Ty wrócisz do Hopecrafta. On przyśle cię ponownie. I tak w kółeczko. No, chyba że masz ochotę wytłumaczyć mi, skąd taka niecodzienna prośba? Znany to to temat nie jest, ogarnięty jeszcze mniej, a ty wyglądasz raczej na świeżynkę w tym naszym politycznym grajdołku, więc? 

wtorek, 26 czerwca 2018

Sprawa duchów [2]

Ten chłopak był więcej niż niegrzeczny. Wredny, arogancki i impertynencki! Zachowywał się, jakby wszystko było mu wolno i jakby był lepszy od każdej żyjącej na tym i “TYM” świecie istoty. I na dodatek palił! Okropny nawyk. Normalnie bym odpuściła i uciekła jak najszybciej się dało, ale nie dzisiaj. Miałam dość tego, że utknęłam nie mam pojęcia gdzie i nie mam pojęcia z kim. A na dodatek zaczęłam dostrzegać duchy! Jakby sam fakt ich słyszenia nie był wkurzający. 
— Dobra, czego chcesz? — zapytał, odpalając to świństwo.
Odetchnęłam głęboko. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Miracles zdążył mnie jeszcze obrazić. 
— Po pierwsze to właśnie Hopecraft mnie przysłał — powiedziałam. — Po drugie na imię mi Noah — dodałam szybko, zanim zdążył mi przerwać. — Nie Życiowa Sierota.
Łał, Noah! +10 punktów do pewności siebie!  
Chłopak znów zlustrował mnie wzrokiem. Jakby chciał mnie ponaglić. Nie dałam się mu tym zbić z tropu.
— Chcę się dowiedzieć skąd wzięła się moja umiejętność. Chcę wiedzieć coś więcej o Przewodnikach Dusz. Kim są ci ludzie, skąd pochodzą, czy jest ich więcej? Jak ich znaleźć? A James Hopecraft powiedział mi, że ty możesz mi pomóc, znaleźć odpowiedź na te pytania.
Chwile mijały, a milczenie się przeciągało. W tym czasie popiół z papierosa chłopaka, był znakiem, że czas w ogóle płynie. Miracles nie śpieszył się z odpowiedzią.
— A więc? — mruknęłam już trochę zniecierpliwiona, zaplatając ramiona na piersi. Zmrużyłam oczy.
On jednak zamiast odpowiedzieć mi, sięgnął po drugiego papiersa. Zanim jednak zdążył wziąć zapalniczkę, wyrwałam mu papierosa i paczkę po czym wrzuciłam wszystko w rozmokłą breję zwaną śniegiem. Chłopak się wkurzył. Nie obchodziło mnie to jednak.
— Słuchałeś mnie w ogóle? — warknęłam. — Poza tym możesz mi podziękować. Od palenia można dostać raka i w ogóle jest to bardzo nieeleganckie. 

Wprowadzenie: Coppélia [7]

Mrugnęłam zdziwiona i przymknęłam powieki, zamyślając się, jednocześnie przysłuchując się wypowiedzi Renee. No tak, miejsce, „gdzie wszystko chciało cię zabić”, jak to określił Gapcio. Pomińmy to, że jego tylko podłoże i wszystko, co stało na jego drodze chciało zabić, a ja nie potrzebowałam pomocy, ze śmiercią byłam już umówiona i miałam nadzieję, że grzecznie i punktualnie przyjdzie, chociaż jeżeli się spóźni, to nie będę narzekała. Tylko niech nie przychodzi za wcześnie.
Westchnęłam cichutko, gdy do moich uszu dotarły informacje o pielęgniarzu. Trudno, o siebie sama umiałam zadbać, najwyżej leki trzeba będzie samemu ogarnąć. Notowałam w pamięci nazwiska podawane przez dziewczynę.
— A przed kim mogę nie uciekać i normalnie zagadać, bez strachu o to mą małą egzystencję? — spytałam, unosząc kącik ust w krzywym, lekkim uśmiechu. — I czy powinnam zaopatrzyć się w jakąś broń? Na przykład kij? Chociaż nie. Prędzej sama sobie bym zrobiła krzywdę, niż komuś innemu — wymruczałam ostatnie zdanie cichszym tonem i przewróciłam oczami. Złośliwy chichot rozbrzmiał w moich uszach. Powstrzymałam ułożenie ust w podkówkę z niezadowolenia i machnięcie dłonią, jakbym chciała odgonić natrętnego komara.
Czasami przeklinałam, że moją zdolnością nie były bariery fizyczne, jednak nie mogłam narzekać w porównaniu do Yevgeniego. Zawsze miałam coś i bywało nawet użyteczne, acz nigdy nie miałam jakiś większych zatargów czy starć z osobami posiadające moce psychiczne.

Palenie o poranku [8]

— Heather, skarbie, ty nawet nie wiesz, jak ja bardzo się cieszę, że mi się tutaj trafia ktoś taki jak ty, no nareszcie ktoś rozumie, co mam na myśli i dlaczego mam na myśli, reszta to chyba jakieś średnio rozgarnięte i mało ucywilizowane osły, no ja nie wiem, co im siedzi w czerepach, że nie mogą się tak ładnie uśmiechnąć, jak ty, uspokoić i normalnie pogadać, tylko fukają, prychają i patrzą na człowieka jak na zło konieczne, a człowiek tylko chce im pomóc, prawda? No oczywiście, że prawda, czemu miałaby nie być, co? No czemu? Mleko Mantikory swoją drogą nie tyle, że zajebiste, ale i odżywcze, tylko wydojenie jej może skończyć się tragicznie, ale ja bym kebsa opierdolił, chodźmy kiedyś razem na kebsa, co ty na to, Heather? — Przytaknęłam smętnie, lustrując wzrokiem chłopaka. Zbysiu, Zbysieńku, kochanie moje, gdzie ty się chowałeś przez całą moją obecność w tej szkole, jak to możliwe, że nas sobie jeszcze nie przedstawili, że tu takie rzeczy się dzieją, praktycznie same z siebie. — Chyba robi się chłodno, czemu jest chłodno, mogłoby trochę przygrzać słoneczko i która jest w końcu godzina? Wiesz, co ci powiem, czego szympans nie zrobi, tego szympans nie będzie miał, a ja czuję się jak szczur korporacyjny, chociaż pracy jeszcze nie złapałem, co ty tam robisz w tych gabinetach i salonach?
— Zbyyysiu — zaczęłam, mrużąc oczy. — Bo to źli ludzie są, im nie wolno ufać, oni powiedzą, że na wszystkim zależy, że papiery dobrze wypełnione, a potem poprawiasz to samo cholerstwo razy pierdyliard, bo szaleją. To źli, źli ludzie, Zbysieńku. A fukanie i prychanie jest w cenie, bo to te wszystkie diwy salonowe robi modnym, ą i ę, w ogóle to bułkę przez bibułkę i tak dalej. Chyba pogoda nam się psuje, Zbysiu, godziny nie wiem, ale zawsze jest dobra godzina na to, żeby się kawki i herbaty napić, no, to co ty na to? A to za małpę to ja tam robię, to ja nawet wiem, skoro moim szefem jest osioł, to my w ogóle w takie zoo tam możemy pójść. A nawet bardziej! W spółkę z.o.o! Tyle biurokratury tam, tam jest, że głowa mała. Ja tam pilnuję, żeby oni nie spieprzyli niczego jeszcze bardziej, Zbysiu, ale oni w ogóle nie traktują mojej pracy poważnie, sowiniści. Albo szowiniści. Jak to leciało? 

piątek, 22 czerwca 2018

Już skończyliście? [19]

Zaśmiał się głośno. Zdecydowałam się w końcu zdjąć zdenerwowane spojrzenie z Yamira, który najwidoczniej jakoś średnio chciał się ostatnimi czasy trzymać mojej strony i naprawdę wiem, że to ta cała równowaga wszechświata, ale i tak. Mógłby okazać mi, chociaż odrobinkę wsparcia, czy coś.
— To jest plan, w sumie chyba najlepszy z tych dotąd zaproponowanych, muszę ci to przyznać — odparł, a z jego ust buchnęło dymem, całą chmurą, potężną chmurą. — Macie może popielniczkę? Nie chcę wam parapetu brudzić... — spytał, dalej niemiłosiernie mocno marszcząc czoło, do tego stopnia, gdzie to moje zaczynało pobolewać i dawać o sobie się we znaki, bo w końcu jak bardzo musiało mu się tam to wszystko napinać i ściskać.
No i spojrzał na Oakleya tym maślanym, rzekomo zmartwionym spojrzeniem, któremu za żadne skarby świata nie chciałam wierzyć, choćby mnie do tego zmuszali.
— Jasne — mruknął Kumar, podnosząc nieco swoją czuprynę i za chwilę odciągając je swoją cienką, białą opaską, a gdy już skończył, ruszył do legendarnej komody i z drugiej szuflady od dołu wyciągnął wymarzony przedmiot. Bez jakiegokolwiek mruknięcia, po prostu go podał, dalej zachowując ten względnie neutralny wyraz twarzy.
Uśmiechnęłam się, gdy oddech powoli się unormował. Gdy powieki już nie drżały.
Gdy zaczął wyglądać na po prostu zrelaksowanego.

Już skończyliście? [18]

Posłałem Hindusowi szczery uśmiech, gdy tylko skwitował moje pytanie skinięciem głowy oraz wzruszeniem ramionami. Bo zdecydowanie potrzebowałem tego jednego papierosa, zaciągnięcia się dosyć dużą ilością dymu prosto w płuca, nawet na tyle, aby po prostu zacząć się dusić, bo przecież raz na jakiś czas ten sposób był najlepszym na oczyszczenie własnego umysłu. Przymknąłem oczy, wkładając papierosa do ust i wyjmując tą różową zapalniczkę, która zajmowała tak ważne miejsce w moim serduszku.
— Adam, proszę, też nie bądź taki pewny, co mu w głowie, sercu, duszy i dupie gra, czy jak to leciało — mruknąłem nagle Yamir, na co tylko pokiwałem głową, gdy leniwie tylko przeniosłem na niego wzrok. — A ty, Renee, przestań aż tak bardzo grzebać w jego życiu, niech sam zdecyduje, co będzie dla niego lepsze i co chce tak właściwie zrobić. — Westchnął głośno, przerywając na chwilę, a ja znowu powróciłem do wyglądania przez okno, które chwilę później jednak otworzyłem, nawet jeżeli na dworzu panował wyjątkowy mróz. Oakley i tak robił za nasz własny kaloryfer i miałem wrażenie, że ogrzewał powietrze w całym pomieszczeniu. — Po prostu dajmy mu pożyć jego własnym, popieprzonym życiem, co wy na to?
Parsknąłem głośnym śmiechem, kiwając głową.
— To jest plan, w sumie chyba najlepszy z tych dotąd zaproponowanych, muszę ci to przyznać  — mruknąłem cicho, wypuszczając dym z ust. — Macie może popielniczkę? Nie chcę wam parapetu brudzić... — zapytałem, spoglądając na chłopaka, z cały czas zmarszczonym czołem.
Och, przysięgam, zaraz mi wyskoczą zmarszczki.
Po chwili przeniosłem swój dosyć zmartwiony wzrok na Oakleya, którym dalej zajmowała się Renee. Przynajmniej nie był w tym wszystkim sam, prawda?

czwartek, 21 czerwca 2018

Już skończyliście? [17]

Przewróciłem kolejny raz oczami, paskudne przerzucanie się piłeczką i Nivanem, jakby był pieprzoną rzeczą. Jakby nie miał własnego rozumu, tylko dwójka zarozumiałych ludzi miała decydować, co i jak, a także co będzie dla niego najlepsze.
— Mogę zapalić? — spytał mężczyzna, brzmiąc, jakby coś go porządnie kopnęło i zgięło w połowie. Kiwnąłem głową, wzruszając przy okazji ramionami, niech robi, co chce, jeden szlug w tej komorze gazowej różnicy nie zrobi. — Wracając, Renee, jak bardzo bym chciał to zrobić, to słuchając się ciebie, zranię Oakleya, czytaj, okażę się takim chujem co zawsze, wyjdzie na twoje, a i tak w sumie to obaj skończymy w cudzych łóżkach, byleby zapomnieć, ewentualnie w jakimś tanim barze rycząc do kieliszka, bo byliśmy idiotami. Błędne koło, z tej sytuacji nie ma wyjścia, konflikt tragiczny. Zresztą, wszyscy jesteśmy masochistami i nawet nie staraj się zaprzeczać.
A negatywna siła w pokoju narastała i naprawdę chciałem to jakoś zrównoważyć, chociaż pewnie było to niemożliwe.
— Adam, proszę, też nie bądź taki pewny, co mu w głowie, sercu, duszy i dupie gra, czy jak to leciało — mruknąłem, siadając na swoim łóżku, gdy mężczyzna zapalał papierosa. — A ty, Renee, przestań aż tak bardzo grzebać w jego życiu, niech sam zdecyduje, co będzie dla niego lepsze i co chce tak właściwie zrobić.
Oparłem łokcie o kolana i westchnąłem cicho.
— Po prostu dajmy mu pożyć jego własnym, popieprzonym życiem, co wy na to?

Przekleństwa przy dźwiękach gitary [5]

I ta mina mówiąca „o czym ty do cholery mówisz, stary dziadzie, daj mi że święty spokój i najlepiej weź, spierdalaj”. Och tak, czułem to, aż mi w kościach strzykało.
No i zaczęła sobie plumkać na gitarce, absolutnie ignorując to, co mówiłem, to, co tu robiłem i najpewniej to, że w ogóle istniałem, funkcjonowałem, żyłem, et cetera. Byłem zbyt miałki, zbyt ciepły, zbyt rozlazły, żeby ludzie zwracali na mnie uwagę i naprawdę nie pojmowałem, dlaczego ja jeszcze byłem nauczycielem. Chyba trzeba będzie wziąć się za siebie i albo zrezygnować z pracy, albo dotychczasowego stylu bycia i życia, które jak do tej pory za bardzo mi się nie opłacały. Wręcz przeciwnie, naprawdę.
— Tylko problemy z pamięcią, które nagle zaczęły mi przeszkadzać — odparła w pewnym momencie, po prostu zasuwając palcami po pudle rezonansowym, stukając, pukając. — Ale to się jakoś rozwiąże. Trochę poszukam, trochę poklnę, na czym świat stoi i jakoś będzie — mruknęła naprawdę nisko, naprawdę cicho i chyba żałowałem, że te wszystkie instynkty były aż tak wyczulone. — A pan jak się czuje? W zeszłym roku nie wyglądał pan najlepiej — spytała w pewnym momencie, zerkając na mnie i chyba, raczej, na pewno, wiedziałem, że to jednak jest w pewnym stopniu wymuszone, ale wzruszyłem ramionami i zdecydowałem się odpowiedzieć.
— Dziękuję, że panienka pyta, raczej dobrze, jeszcze dycham, więc to chyba wychodzi na plus, przynajmniej dla niektórych. Co tam za melodyjkę przygrywałaś?

Nasza zima zła [14]

I chyba widząc już same iskierki w zielonych oczętach, załapałem, że mógł to być naprawdę porządny błąd z mojej strony, tak po prostu odpowiadać, że może pytać do woli.
Nie myliłem się, nie minęła chwila, a z ust dziewczyny zaczął wypływać potok słów, wykorzystywała pytania, jak naboje w karabinie maszynowym, strzelała nimi prosto we mnie i nie miałem możliwości ich ominąć.
— To zaczynając od tych klasycznych, jak ci się podoba w szkole? Nauka nie daje w kość? Wszyscy mili? Jakie masz zainteresowania? Masz rodzeństwo? Albo zwierzaka? Chyba, że zaliczasz rodzeństwo do kategorii zwierząt jak niektórzy. Nie będzie ci przeszkadzać, jeżeli zostaniesz Wawrzynkiem? Troszkę mi przypominasz wawrzynka, ale te miłe wawrzynki, nie te szkodliwe. Kim chciałbyś zostać w przyszłości? Albo inaczej. Co chciałbyś robić w przyszłości? Coś powtórzyć? — Szybko, dużo, agresywnie, nagle, a ja kiwałem głową, kodowałem, a raczej starałem się i mrugałem namiętnie oczami, licząc na to, że nie wylecą mi za chwilę z orbit.
Trzeba było chyba nabrać dużo powietrza w płuca i dostosować tempo wypowiedzi do zadanego pytania.
— Naprawdę fajnie, ludzie są mili, tyle mi starczy. Nauka, jak to nauka, nie za ciekawie, ale znieść trzeba. Jestem jedynakiem, zwierzaka jak do tej pory nie miałem, alergia taty, rozumiesz. Absolutnie mi nie przeszkadza, wręcz uważam za urocze. A kim chcę być? Albo pisarz, albo zająć się jakimiś sprzętami dla osób z niepełnosprawnościami, wiesz, ułatwienie życia codziennego, czy coś. Chociaż pewnie pozmienia mi się jeszcze z pięć razy.

środa, 20 czerwca 2018

Już skończyliście? [16]

W sumie to nie spodziewałem się widzieć płaczącej Renee, uśmiechającej się chłodno przez łzy.
Tak jak nieprzytomnego Nivana na haju, ale to z tych dwóch chyba było bardziej prawdopodobne.
Nie spodziewałem się również tego zawistnego spojrzenia, w sumie nie do końca wiem za co. Ale to po prostu była Illene i chyba powinienem to zignorować.
— Byłby, byłby, kurwa, o wiele szczęśliwszym i normalniejszym Oakleyem, jak kiedyś, bo był taki, bo potrafił i się spierdoliło — jęknęła, chowając twarz w swoich dłoniach, a ja po prostu spoglądałem na nią dosyć nieprzytomnym wzrokiem, bo skąd ja to kurwa mogłem wiedzieć, a raczej, przecież większość dzieciaków miało te chwile beztroski i nieprzejmowania się niczym. Ale dzieciakiem nie było się przez całe swoje życie, czas pędził nieuchronnie, nawet jeżeli czasami można było go oszukać. — Powiem ci teraz inaczej, Walsh, zostaw go i spieprzaj od niego, nie dlatego, że zrobisz mu krzywdę, wręcz przeciwnie. Bo to on wykrawa ci trzewia, wypruje żyły, czy cokolwiek innego, na serio, nie ściemniam, kurwa.
Westchnąłem głośno, podnosząc się do góry i spoglądając na swoje stopy, dalej ze zmarszczonym czołem, które powoli zaczynało boleć.
— Mogę zapalić? — zapytałem, wyjątkowo cicho jak na siebie, bo przecież tego właśnie wymagała jakakolwiek kultura. — Wracając, Renee, jak bardzo bym chciał to zrobić, to słuchając się ciebie, zranię Oakleya, czytaj, okażę się takim chujem co zawsze, wyjdzie na twoje, a i tak w sumie to obaj skończymy w cudzych łóżkach, byleby zapomnieć, ewentualnie w jakimś tanim barze rycząc do kieliszka, bo byliśmy idiotami. Błędne koło, z tej sytuacji nie ma wyjścia, konflikt tragiczny — podsumowałem, podchodząc do okna i wyglądając przez nie. — Zresztą, wszyscy jesteśmy masochistami i nawet nie staraj się zaprzeczać.

Czy już jestem Ofelią? [6]

— Wanda. — Kolejny raz wypowiedział moje imię, a ja kolejny raz zadrżałam, gdy podniósł moją głowę za podbródek i spojrzał się tymi ciemnymi oczami prosto w moje. Pociągnęłam nosem, po czym skrzywiłam się nieznacznie (jakbym już nie była skrzywiona do bólu), bo przecież nie wypada i to takie. No. — Nie chcesz, żeby było dobrze. Chcesz, żeby było lepiej, a to jest zwykle wrogiem dobrego — mruknął, niby łagodnie, niby miło, ale jednak stanowczo, a ja uciekłam wzrokiem, bo może i miał rację. — Co ci się znowu przytrafiło to tam, złamane serce to dopiero początek, a ty się przejmujesz, jakby pół świata się zwaliło. A to ty czyjąś tam miłość odrzuciłaś? Jakieś wycieczki do klasztoru planujesz Głowa do góry, popraw makijaż i wracaj na salony. Świat nie jest miłym miejsce, Wandziu, jeżeli już cię złamał, to się martwię, co tobie zrobią, jak wyniesiesz się z AWU. — Potarł kciukiem mój policzek, a ja tylko westchnęłam, przymknęłam na krótką chwilę oczy, po czym zdjęłam swoją dłonią jego palce z mojej skóry.
Wyprostowałam się, odchrząknęłam, choć łzy dalej lały się strumieniami, czkawka przeszkadzała, a nos był zatkany.
— Gdzie rzuciłeś maść? — zapytałam cicho, rozglądając się po pokoju i pociągając nosem, już nawet nie zwracając uwagi na kulturę osobistą, bo to chyba nie był na to dobry moment.
Po chwili zauważyłam to małe, plastikowe pudełeczko, które znalazło się tuż za nami, sięgnęłam po nie i podniosłam wieczko. Kolor trochę przypominał ten od maści propolisowej (nie żebym narzekała, martwiłabym się, gdyby wyglądał inaczej), zapachu nie było, tyle dobrego, że w pewnym momencie udało mi się zniwelować ten nieprzyjemny odór.
Ponownie odchrząknęłam z poważną miną, spoglądając na Hopecrafta i wyciągając w jego kierunku dłoń.
— Poproszę.

Wprowadzenie: Coppélia [6]

— Trochę mówił, trochę zachowywał się, jakby chronił sekrety cesarskie. Głównie opowiadał o Sofii, Jamesie i pielęgniarzu. Czy ten ostatni od razu mnie znienawidzi przy mojej pierwszej wizycie, czy dopiero wtedy, gdy zacznę chodzić równie często, co Gapcio? — zapytała, a ja prawie parsknęłam głośnym śmiechem, gdy usłyszałam określenie, którym nazywała swojego brata, cholera, tego jeszcze nam tutaj na tym Awuskim padole nie grali. — Ewentualnie prosiłabym o osoby, których powinnam się wystrzegać, bo jak na razie wywnioskowałam, że macie bardzo krzywe podłogi — dodała ze śmiechem, gdy znalazłyśmy się już w ciepłym, przytulnym wnętrzu budynku. Nawet odważyła się wystawić nos spoza szalika, który do tej pory dokładnie opatulał buźkę nastolatki.
— Pielęgniarz ogólnie jest drażliwy, polecam znaleźć sobie znajomych w kimś, kto zna się jako tako na medycynie, naprawdę, pierwszy lepszy uczeń lepiej naklei ci plaster, niż on, o ile w ogóle będzie je miał — parsknęłam cicho. — Powiem tak, wystrzegaj się nauczycieli, szczególnie tej od zielarstwa, stara rura z ambicjami na poziomie pantofelka, której w życiu się nie powiodło, no co zrobisz. Uciekaj, jak usłyszysz nazwiska Miracles, Ophelieon, Oakley, D'arc, O'connor, Illene, Walsh, Davon i Hopecraft, serio, spierdzielaj wtedy w podskokach, nic nie stracisz, ba, wręcz zyskasz.
Mruczałam, kierując się schodami powoli na górę, do jej nowego pokoju.

Już skończyliście? [15]

Nie wiedziałam, kogo tak właściwie chciałam uspokoić i pocieszyć, gładząc to nieprzytomne ciało, które było tak bardzo rozgrzane i tak ciężko oddychało. Jego, który i tak nie kontaktował, nie wiedział, nie mógł wiedzieć, co się dzieje? Yamira, który się wszystkiemu przyglądał? Może Walsha?
A może po prostu samą siebie, która naprawdę nie miała ochoty dalej w to brnąć, ale musiała, bo wiedziała, że inaczej skończy się to gorzej niż źle.
Dlatego zaciskałam tak kurczowo szczęki i marszczyłam brwi, patrząc na te szeroko otwarte usta, twarz bez wyrazu i słysząc ten płytki, urywany oddech, co wcale mi się nie podobało.
— Bo to Oakley — odezwał się, kurwa, znawca, pan świata, rasa władców, przekonany o tym, że wie wszystko, że zna go na wylot i rozumie, co się dzieje pod niebieską czupryną. — Czy bez te nutki szaleństwa, idiotyzmu i kombinowania dalej byłby Oakleyem? — I uśmiechał się, śmiał, zerkał nieprzytomnie, to na mnie, to na chłopaka, a ja mogłam już tylko zazgrzytać zębami, rzucić na niego nienawistne spojrzenie i wygiąć usta w niezwykłym grymasie, bo tak, proszę państwa, oto w oczach Renee pojawiły się zalążki łez, które pewnie świeciły się właśnie jak psu jajca.
— Byłby, byłby, kurwa, o wiele szczęśliwszym i normalniejszym Oakleyem, jak kiedyś, bo był taki, bo potrafił i się spierdoliło — jęknęłam, opierając czoło na dłoni i pociągając nosem. — Powiem ci teraz inaczej, Walsh, zostaw go i spieprzaj od niego, nie dlatego, że zrobisz mu krzywdę, wręcz przeciwnie. Bo to on wykrawa ci trzewia, wypruje żyły, czy cokolwiek innego, na serio, nie ściemniam, kurwa — dodałam żałosnym tonem.

Przekleństwa przy dźwiękach gitary [4]

— Oczywiście, że jest od tego, żeby w niej grać, jednak wolałbym wiedzieć, kto i czy akurat ktoś w niej brzdąka. Potem coś się dzieje, nie daj bór, się coś popsuje i to ja, a nie wy macie problemy, bo nawet nie ma się kto przyznać, bo przecież wtedy w sali nikogo nie było. Też, że mu podorabialiśmy klucze i teraz wszystkim pożycza, trzeba będzie pogadać. — Ups, chyba nieumyślnie sprowadziłam na Varena lekkie kłopoty. Trzeba będzie go przeprosić i poinformować przy oddawaniu kluczy. — W każdym bądź razie. Coś się stało? — Nagle ton mężczyzny stał się łagodniejszy, na co mimo woli uniosłam brwi, ale zmrużenie oczu oraz ich przewrócenie powstrzymałam. Zagrałam jakąś krótką, skoczną melodyjkę, zastanawiając się, czy odpowiedzieć, czy po prostu zignorować istnienie tego pytania. Acz kiedy ucichł ostatni dźwięk gitary, stwierdziłam, że będzie to bardzo niegrzeczne, jeżeli udam, iż słowa Amadeusza były niesłyszalne.
— Tylko problemy z pamięcią, które nagle zaczęły mi przeszkadzać — odpowiedziałam w końcu, stukając w pudło palcem, starając się znaleźć odpowiedni rytm. — Ale to się jakoś rozwiąże. Trochę poszukam, trochę poklnę, na czym świat stoi i jakoś będzie — wymruczałam pod nosem, bardziej do siebie, ale zaraz dodałam głośniej: — A pan jak się czuje? W zeszłym roku nie wyglądał pan najlepiej.

Nasza zima zła [13]

Z każdą chwilą coraz bardziej się rozluźniałam i pozwoliłam sobie brnąć w wierze, że, póki miałam herbatkę w łapkach, organizmie i to przyjemne ciepło nie pozwalało mi zamarznąć, wszystko było w porządku.
— Kto pyta, nie błądzi, prawda? Pytaj śmiało, nie krępuj się. — Wyszczerzyłam się najszerzej, jak umiałam i zgarbiłam się odrobinę, przyciskając kubek do piersi obydwiema dłońmi. Powoli, Pel, powoli. Nigdzie się nie pali, nikt się nie topi, nikt nie spada, to herbatka. Może nie w Krainie Czarów, ale herbatka. Kurczę, przydałby się mój cylinder.
Wzięłam głęboki wdech, myśli gdzieś się zawieruszyły, a moje „powoli” szlag trafił, gdy z moich ust poleciały pierwsze słowa.
— To zaczynając od tych klasycznych, jak ci się podoba w szkole? Nauka nie daje w kość? Wszyscy mili? Jakie masz zainteresowania? Masz rodzeństwo? Albo zwierzaka? Chyba, że zaliczasz rodzeństwo do kategorii zwierząt jak niektórzy. Nie będzie ci przeszkadzać, jeżeli zostaniesz Wawrzynkiem? Troszkę mi przypominasz wawrzynka, ale te miłe wawrzynki, nie te szkodliwe. Kim chciałbyś zostać w przyszłości? Albo inaczej. Co chciałbyś robić w przyszłości? Coś powtórzyć? — Zdania płynnie wylatywały z moich ust, które nadal układały się w radosnym uśmiechu i gdyby nie to, że krzesło było za niskie na machanie nogami nad ziemią, to by pewnie moje stopy już dawno szybowały w powietrzu.
Zero zimna, zero duszącego zapachu, zero topienia się i spadania. Czysty spokój.

Droga do Treobaru [2]

Chciałbym powiedzieć, że przyszedłem na miejsce spotkania w pełnej glorii i chwale, onieśmielając wszystkich wokół i automatycznie wygrywając bilet w jedną stronę na tamten świat. Naprawdę, chciałbym, aby tak było. Niestety, cała sprawa przyjęła zupełnie inny obrót, prawie doszczętnie niszcząc plany o rychłym zgonie. Po pierwsze, ta dziwna odmiana humanoidów, zwana nerdami, przybyła tutaj w ilościach hurtowych. Część już poprzebierana i uzbrojona w piankowe miecze stała między drzewami, inna ogrzewała się przy przenośnym palenisku, a jeszcze inna przebierała w skrzyniach, gdzie prawdopodobnie znajdowały się wszystkie te rzeczy potrzebne do odprawiania rytuałów. Sam przyszedłem jedynie z ledwie zaczętą kartą postaci, gdzie to wcielałem się w elfiego księcia Arnela z rodu Landharów. Samo wymyślenie tej pieprzonej ksywki zajęło mi kilka godzin i dziesiątki przejrzanych stron. Oby to było tego wszystkiego warte.
Jakiś uczeń, którego mijałem już kiedyś na korytarzu, zjawił się w punkcie zbiorowym, wyglądając na osobę równie nieogarniającą sytuacji, jak ja. Rzekłbym, że to bratnia dusza, lecz to by było przywiązywanie się, a tak nie należy robić z nowo poznanymi ludźmi. Bo jeszcze się to jeszcze w znajomość przerodzi i co wtedy?
— To tak zawsze? — Cholera, dlaczego ten palant musi posiadać usta. Łaskawie zwróciłem na jasnowłosego swą uwagę — Bo mnie tu ściągnęli chyba pod złym pretekstem, żadnej nadchodzącej imprezy nie widzę, laski wyglądają jak marchewki i raczej dziewic nie przypominają, więc zakładam, że mnie tutaj wrobiono i pewnie piwa też nie dostanę?
Ten smutek. Ta tragedia w głosie. Jeszcze mi się tu rozpłacze, chociaż w to akurat szczerze wątpię. Westchnąłem cicho, zbierając się w sobie i zerkając kątem oka na przybysza.
— Sorry, nie ta polana. Tutaj tylko będą porywać ludzi, wycinać im nerki i mordować dla wyższego dobra. Taką mam przynajmniej nadzieję, bo nie po to się fatygowałem na ten wypizdów — Złożyłem kartę w zgrabną kostkę, wcisnąłem ją do kieszeni kurtki i skrzyżowałem ręce na piersi — Jaką postać sobie wymyśliłeś na ten cały festyn nędzy i rozpaczy?

Wprowadzenie: Coppélia [5]

Starałam się dotrzymać kroku dziewczynie, jednak nadal pozostawałam w tyle, ponieważ serce zaczynało mi się tłuc w piersi, więc starałam się iść w jak najbardziej optymalnym tempie, żeby nie udusić się na miejscu.
— Ja? Trzecia słońca, już półmetek, jak ten czas szybko leci — mruknęła nieco nieobecna, bardziej do siebie niżeli do mnie, jednak nie przeszkadzało mi to. Czyli ten sam rocznik, ale klasy inne. W pewien sposób było to pocieszające. — Jeśli będziesz chciała wiedzieć coś o szkole, ludziach, nauczycielach, to wal śmiało, chociaż pewnie wiesz już co nieco od brata, czy jednak zachowywał tajemnicę państwową?
— Trochę mówił, trochę zachowywał się, jakby chronił sekrety cesarskie. Głównie opowiadał o Sofii, Jamesie i pielęgniarzu. Czy ten ostatni od razu mnie znienawidzi przy mojej pierwszej wizycie, czy dopiero wtedy, gdy zacznę chodzić równie często, co Gapcio? — spytałam, notując sobie w głowie, żeby sprawdzić, czy dostał listę moich leków. Niby swoją niezbędną apteczkę miałam, acz wolałam mieć pewność, że w nieprzewidzianej sytuacji będę zabezpieczona. — Ewentualnie prosiłabym o osoby, których powinnam się wystrzegać, bo jak na razie wywnioskowałam, że macie bardzo krzywe podłogi — dodałam rozbawionym tonem.
Ku mojej uldze znalazłyśmy się w środku budynku i zaraz poczułam falę ciepła, która mnie ogarnęła, więc odsłoniłam twarz, bo jednak przegrzać się też nie chciałam. Ani tamto, ani to nie było dobre.

Już skończyliście? [14]

— Póki co nie ma potrzeby iść po wodę i tak się nie napije, potrzebuje tylko snu — odparła, dosyć cicho jak na Renee Illene, a ja zgodnie pokiwałem głową, bo w sumie miała rację. — A ktokolwiek równałby się prędzej kłopotom, bo zaraz rozgada połowie szkoły, co i jak — dodała jeszcze, a ja jęknąłem w odpowiedzi, bo tutaj też musiałem się z nią zgodzić, choć po cichu miałem nadzieję, że Oakleyem zajmie się ktoś, kto po prostu się na tym zna, nawet jeżeli Illene była najlepszą osobą właśnie do tej sytuacji. W końcu go znała, wiedziała jak reagować i tak dalej, ale może i w klatce piersiowej pojawiało się drobne ukłucie zazdrości, gdy palcami przejeżdżała przez niebieskie włosy.
I pieprzyć to, że ma chłopaka, a Oakley jest gejem.
— Czemu ty zawsze robisz nam takie psikusy, co? Jeszcze tak na ostatnią prostą, jakbyś już nie mógł sobie tego oszczędzić — szepnęła, na co zmrużyłem oczy, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi z tą ostatnią prostą.
No cóż, ta informacja chyba pisana mi nie była, więc po prostu postanowiłem ją przemilczeć. Nie wszystko musisz wiedzieć, Walsh, nie wszystko, a reszta w swoim własnym czasie.
W sumie żałuję, że wtedy nie zapytałem.
— Bo to Oakley — stwierdziłem, parskając beznadziejnym śmiechem. — Czy bez te nutki szaleństwa, idiotyzmu i kombinowania dalej byłby Oakleyem? — zapytałem z niemrawym uśmiechem i kątem oka spoglądając na wiedźmę.

Palenie o poranku [7]

— Zooorganizujmy coś. Ja brata kopnę, Miraclesa znaczy, niech się ruuuszy i coś w końcu zrobi, tak nie może być, żeby nic ciekawego się nie działo. Ja się z nim nie wożę, on sam się nawet do miasta nie umie dowieźć, ja bym z nim do auta nie wsiadła, choćby kotki i inne zwierzęta pokazać obiecywał, to by się źle skończyło, Zbysiu, Dex jest szurnięty i to brzydko szurnięty, poza tym krzyczy, nie lubię jak ktoś krzyczy. Ale tak, to ten od tamtego od tamtej, a Wandzialina to w ogóle szurnięta jeszcze bardziej jest i ja w ogóle nie rozumiem, co oni w niej widzą, co ona w nich widzi też nie rozumiem, bo to wszystko dzikie takie, puste takie, a oni pewnie by ręką machnęli na gówniarę i to nic złego być gówniarą, no ale takie napatoczyło się, znaczy ona jedna się napatoczyła. Już nawet James mi na nią burczał, wiesz? A James praktycznie w ogóle nie burczy, a jak burczy, to znaczy, że coś jeszt na rzece. Na rzeczy znaczy. A Renee jest super. I ma zawsze ładne buty. Nie znam Alberta, ale musi mieć bardzo ładny uśmiech. I nie jesteś nieznośny i dziwny, jesteś cudowny, Zbysiu, to ten świat jest smutny i on nie rozumie, że potrzebuje takiego człowieka jak ty, a to stare babsko od zielarska to się do Mińska nawet przystawiało na moim dyżurze ty wiesz, a jak ktoś się do Mińska przystawia, to to nie może być zdrowe psychiczne, znaczy psychicznie i ona też jest szurnięta. To w ogóle powinien nie być, że szkoła, a zakład dla umysłowo chorych, ja ci mówię. A Mantikory możemy potem wydoić.
— Heather, skarbie, ty nawet nie wiesz, jak ja bardzo się cieszę, że mi się tutaj trafia ktoś taki jak ty, no nareszcie ktoś rozumie, co mam na myśli i dlaczego mam na myśli, reszta to chyba jakieś średnio rozgarnięte i mało ucywilizowane osły, no ja nie wiem, co im siedzi w czerepach, że nie mogą się tak ładnie uśmiechnąć, jak ty, uspokoić i normalnie pogadać, tylko fukają, prychają i patrzą na człowieka jak na zło konieczne, a człowiek tylko chce im pomóc, prawda? No oczywiście, że prawda, czemu miałaby nie być, co? No czemu? Mleko Mantikory swoją drogą nie tyle, że zajebiste, ale i odżywcze, tylko wydojenie jej może skończyć się tragicznie, ale ja bym kebsa opierdolił, chodźmy kiedyś razem na kebsa, co ty na to, Heather? — Skrzyżowałem szybko nogi w kostkach, zerkając na nastolatkę i przecierając wierzchem dłoni nos. — Chyba robi się chłodno, czemu jest chłodno, mogłoby trochę przygrzać słoneczko i która jest w końcu godzina? Wiesz, co ci powiem, czego szympans nie zrobi, tego szympans nie będzie miał, a ja czuję się jak szczur korporacyjny, chociaż pracy jeszcze nie złapałem, co ty tam robisz w tych gabinetach i salonach?

wtorek, 19 czerwca 2018

Już skończyliście? [13]

Momentalne spięcie mięśni u Walsha przyprawiło mnie o podejrzliwe ściągnięcie brwi i założenie rąk na piersi, gdy Illene, dalej ignorując resztę towarzystwa, głaskała nieprzytomnego już mężczyznę po różnych częściach ciała. A to dłonie, a to ramiona, klatka piersiowa, brzuch, policzek, włosy. Prawdziwa Matka Teresa dla tych małych, zapuszczonych dzieci, które zdecydowanie nie wiedziały, co ze sobą począć.
Nivan był bachorzyskiem. Najgorszym z najgorszych, obrzydliwym, egoistycznym fiutem, który dla własnej radochy [która kończyła się płaczem i co najlepsze, tym jego] krzywdził innych i tak dalej.
I naprawdę nigdy nie wiedziałem, co ktokolwiek, kiedykolwiek w nim widział, w tym ja sam, chociaż przecież to była akurat tylko i wyłącznie przyjaźń.
— Mam pójść po wodę, cokolwiek lub kogokolwiek? — spytał nagle ten cały zestresowany desperat, kucając przy okazji przy łóżku i wyglądając, jakby zaraz przez to wszystko miał zrobić pod siebie. Illene nie obdarzyła go zbyt przychylnym spojrzeniem, nawet jeśli gapił się na Oakleya, jak ciele na malowane wrota.
— Póki co nie ma potrzeby iść po wodę i tak się nie napije, potrzebuje tylko snu — odparła cicho, dalej gładząc kciukiem policzek mężczyzny. — A ktokolwiek równałby się prędzej kłopotom, bo zaraz rozgada połowie szkoły, co i jak — jęknęła dodatkowo. — Czemu ty zawsze robisz nam takie psikusy, co? Jeszcze tak na ostatnią prostą, jakbyś już nie mógł sobie tego oszczędzić — szeptała nisko.

Już skończyliście? [12]

— Prawdopodobnie większość z tych znanych na rynku — odpowiedziała i westchnęła cicho, a ja jej zawtórowałem, przy okazji przymykając oczy i krzywiąc się nieznacznie. — Dzisiaj pewnie kokainę albo coś kokainopodobnego — przerwała na chwilę, by palcem podciągnąć powiekę chłopaka do góry i spojrzeć prosto w te błękitne oczy, które nawiedzały mnie po nocach. Dosłownie i w przenośni. — Zdecydowanie to.
Nie mogłem powstrzymać warknięci, które uciekło z moich ust, tak samo jak dłoni, które przejechały przez włosy i pociągnęły za nie lekko.
Walsh, idioto, nie masz czym się przejmować, przecież pewnie nie raz był w tego typu sytuacji.
Prawda?
— Nie spał dzisiaj tutaj, prawda? — zapytała jeszcze, a ja dosłownie zamarłem, bo dla naszej trójki odpowiedź była oczywista.
Nie spał tu, jak i u mnie.
Nawet nie zauważyłem, gdy metalowy smak dotarł do moich kubków smakowych, a drogą dedukcji i dosyć uproszczając, ugryzłem się w język. Albo w wargę, i z tego, i z tego krew może lecieć, ale obstawiałbym to drugie.
Takie tam, tiki i te sprawy.
— Mam pójść po wodę, cokolwiek lub kogokolwiek? — zapytałem, podchodząc do dziewczyny, po czym przykucnąłem obok łóżka, po raz kolejny wzdychając ciężko.
Oj, Oakley, Oakley, co z ciebie wyrosło i co my wszyscy z tego mamy.

Palenie o poranku [6]

— Wiesz, co ci powiem, Heather, my chyba musimy sami coś zorganizować, bo te wszystkie gnidy nie ruszą dupy, no co zrobisz, jak nic nie zrobisz, koko dżambo i do przodu, a tak właściwie, to jak to jesteś, ale nie tak? Nie jesteś gówniara, gówniara to ta cała... Kurwa, wyleciało mi. Ty się wozisz z tym, tym, tym, mutantem, wysokim takim czarne włosy, Demon czy coś takiego, a on dawał dupy temu od konia... To ta jego siostra, o, to jest gówniara, ja słyszałem, że ona tak z kwiatka na kwiatek, bo dobrze tam tego od Goldilocks nie ogarnęła, a już się z Oakleyem mizdrzyła po kątach, a potem? A potem jeszcze ten, co z nim co piątek popalam, się wtrynił i ci powiem, dobrze, że on z tą wiedźmą teraz się buja, przynajmniej jadu tam takiego nie ma i toksyn. — Kiwałam głową, wsłuchując się w przydługi monolog chłopaka, któremu jadaczka się nie zamykała, ale nic złego w tym nie było, cisza zdawała się straszna, a tak dźwięki zaczynały powoli dopasowywać się do kolorów i człowiek miał wrażenie, że zaraz nie zejdzie na zawał, że wszystko będzie dobrze, że teraz może się już zająć tylko paleniem papierosa, uśmiechaniem i rozmową z ciekawym, nowym kolegą. — A mi serce? Chyba nie, no może, nie licząc Alberta, no on się tak ładnie uśmiecha, a na blanta wyciągnąć się nie da, a on popala, ja to wiem, ja to widzę, ale chyba to we mnie tkwi problem, Heather, czy ja jestem nieznośny i dziwny, ja nie wiem, ja się staram, a ci ludzie mi tego nie doceniają, czy ty wiesz, że ja nawet dla tej od Zielarstwa zrobiłem krem na zmarszczki, a ona nic, ja nie rozumiem tego, jeszcze mnie opierdoliła, ja tu dbam, a raczej staram się choć trochę wyratować jej twarz, a ona z takim czymś i czy ty w ogóle wiedziałaś, że Mantikory dają zajebiste mleko, naprawdę, zjadłem ostatnio taką grzankę i ci mówię, no niebo w gębie.
— Zooorganizujmy coś — zaproponowałam, podchwycając pomysł chłopaka. — Ja brata kopnę, Miraclesa znaczy, niech się ruuuszy i coś w końcu zrobi, tak nie może być, żeby nic ciekawego się nie działo. Ja się z nim nie wożę, on sam się nawet do miasta nie umie dowieźć, ja bym z nim do auta nie wsiadła, choćby kotki i inne zwierzęta pokazać obiecywał, to by się źle skończyło, Zbysiu, Dex jest szurnięty i to brzydko szurnięty, poza tym krzyczy, nie lubię jak ktoś krzyczy. Ale tak, to ten od tamtego od tamtej, a Wandzialina to w ogóle szurnięta jeszcze bardziej jest i ja w ogóle nie rozumiem, co oni w niej widzą, co ona w nich widzi też nie rozumiem, bo to wszystko dzikie takie, puste takie, a oni pewnie by ręką machnęli na gówniarę i to nic złego być gówniarą, no ale takie napatoczyło się, znaczy ona jedna się napatoczyła. Już nawet James mi na nią burczał, wiesz? — spytałam, pociągając ponownie nosem. — A James praktycznie w ogóle nie burczy, a jak burczy, to znaczy, że coś jeszt na rzece. Na rzeczy znaczy. A Renee jest super. I ma zawsze ładne buty — przypomniałam sobie. — Nie znam Alberta, ale musi mieć bardzo ładny uśmiech. I nie jesteś nieznośny i dziwny, jesteś cudowny, Zbysiu, to ten świat jest smutny i on nie rozumie, że potrzebuje takiego człowieka jak ty, a to stare babsko od zielarska to się do Mińska nawet przystawiało na moim dyżurze ty wiesz, a jak ktoś się do Mińska przystawia, to to nie może być zdrowe psychiczne, znaczy psychicznie i ona też jest szurnięta. To w ogóle powinien nie być, że szkoła, a zakład dla umysłowo chorych, ja ci mówię.  A Mantikory możemy potem wydoić. 

Już skończyliście? [11]

Ciało było ciężkie, ciało drgało, ciało miało naprawdę niespokojny oddech. Ciało od zawsze było ciężkie, ciało od zawsze drgało, ciało od zawsze miało naprawdę niespokojny oddech. Ciało od zawsze było więzieniem dla tego lekkoducha, od zawsze stanowiło swego rodzaju barierę przed światem, którego przez to ciało nie mógł zwojować.
Miarowe głaskanie głowy Oakleya, cicho prychając, gdy ten ledwo co się uśmiechał, było już chyba czymś utartym w naszych codziennych rytuałach. Co prawda, nie zawsze był spizgany, chyba tylko to poróżniało całą sytuację od przeciętnego dnia w tym małym pokoju wymiary trzy na dwa.
Nie spoglądałam już nawet na Kumara, wiedziałam, że marszczy brwi i się w nim gotuje, bo sam brał, ale gdy ktoś inny tykał jakiekolwiek świństwo, dostawał prawdziwej korby, świra, jakiegoś nieokiełznanego ataku agresji i może paniki.
— Co bierze? — spytał w pewnym momencie Walsh. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, kładąc kciuk pod łukiem brwiowym mężczyzny.
— Prawdopodobnie większość z tych znanych na rynku — odpowiedziałam, wzdychając cicho, już któryś raz. — Dzisiaj pewnie kokainę albo coś kokainopodobnego — mruknęłam i odsunęłam powoli powiekę, otworzyłam oko chłopaka, zerknęłam na uciekającą tęczówkę i skinęłam głową. — Zdecydowanie to.
Wytarłam palce w jego koszulkę i poklepałam delikatnie po brzuchu.
— Nie spał dzisiaj tutaj, prawda?
Nie potrzebowałam odpowiedzi.
Wiedziałam.

Droga do Treobaru [1]

Świat był nudny, ja się nudziłem cholernie i w ogóle wszystko było pustą, nieskończoną nudą, co sprawiało, że miałem ochotę rzucać kredkami w portret starszego brata, który gdzieś tam trzymałem w pamięci mojego telefonu. Inna rzecz, że ekran prawdopodobnie by tego nie wytrzymał, z rzutkami już sprawdziłem, długopisami również, patyczki z grafitowym wkładem pewnie nie zniszczyłyby go kompletnie, ale porysowały. A na ponowną wymianę całego cholerstwa, już mnie stać nie było.
Na dobrą sprawę, nie wiem, za co w ogóle się zabrałem. Byłem już w cholera zjarany, nie zdziwiłbym się, jeżeli nawet na zjeździe i własnie tego ranka ścignął mnie pierdolony Hopecraft. Zaciągnął do odosobnionej klasy i już miałem na niego warczeć, że jeżeli chce nagle wychodzić z szafy, to powinien uderzyć do tego swojego okularnika, a jeżeli zamierzał mi tylko przypierdolić, to oddam mu trzy razy mocniej, ale położył mi dłoń na ramieniu. Normalnie z miną, jaką mógł mieć tylko drewniany aktor z hiszpańskich seriali dla dzieci puszczanych wieczorami na Disney Channel czy innym cholerstwie, czyli już miałem sugerować zapędy pedofilskie, a tu zonk.
Hopecraft zamierza odejść z AWU. I nawet nie wie kiedy, czy teraz, czy dopiero pod koniec roku, bo jakieś hiper ważne sprawy rasowo-kulturowe wzywają czy inne badziewia, a on dla mnie propozycję życia ma. 
Państwo i panowie, chyba zostałem w ten sposób prezesem. Nie fanklubu Szczura, oczywiście, ale całego szanownego przybytku edukacji, dopiero ten fakt uświadomił mi, że Złociuteńkie Chłopisko może nie być tak jasne, jakby mi się wcześniej zdawało.
Ale w sumie, to nie wiedziałem, co ja robię tutaj. Ani gdzie jestem. Miał być alkohol, dziewice i ogólnie impreza, a przynajmniej zapowiadali to pod nazwą "późniejszej uczty biesiadnej", więc miałem ochotę zatrzeć rączki i oddać się słodko-gorzkiej libacji. A potem zaczęły pojawiać się wokoło mnie nerdy i zacząłem rozumieć, że chyba wylądowałem w złym miejscu, o złym czasie i ładna dziewczyna z wcześniej mogła wcisnąć mi kit stulecia.
— To tak zawsze? — spytałem, jakiegoś gościa, który podobnie jak ja przyglądał się zbierającej się gawiedzi. — Bo mnie tu ściągnęli chyba pod złym pretekstem, żadnej nadchodzącej imprezy nie widzę, laski wyglądają jak marchewki i raczej dziewic nie przypominają, więc zakładam, że mnie tutaj wrobiono i pewnie piwa też nie dostanę? — spytałem z żałością, doskonale słyszalną w moim tonie.


Już skończyliście? [10]

— Renee — wtrącił się Kumar, może i dobrze dla mojej twarzy, brzucha, czy czego tam jeszcze, bo miałem wrażenie, że chwila moment, a dziewczyna szykowałaby się do ataku. Albo byłaby już po. — Możesz teraz...? — zapytał, a ja już miałem mu odpowiadać, że jak najbardziej, pokiwać głową i tylko z uśmiechem poprosić, by dał mu znać, że go szukałem.
Ale cóż, nic z tego, bo zguba w końcu się odnalazła, wparowując do pokoju, przerywając wszelkie rozmowy i po prostu uwieszając się na szyi Hindusa.
— Spać, idę spać, chuj — oświadczył, po wymruczeniu jeszcze jakiegoś marnego zdania do przyjaciela, a następnie pociągnął go za sobą, prosto na łóżko.
Opuściłem wzrok, chowając dłonie do kieszeni.
— Masz swoją zgubę — skomentowała w końcu dziewczyna, oglądając się za chłopakami, a ja tylko skinąłem głową i westchnąłem cicho, po czym zacząłem rozglądać się po pokoju. — Rzyganie, płacz, czy po prostu odleci?
A następnie podeszła do naszej zbłąkanej owieczki i nie przejmując się niczym, wzięła jego twarz w swoje całkiem długie palce i odchyliła wargę, a ja po prostu ściągnąłem brwi, bo przecież wiedziałem, że Oakley lubił czasami coś popalić, ba, ja też, a z nim to w ogóle, ale może i gdzieś z tyłu głowy, nie spodziewałem się, że zażywa również w ten sposób.
Ale przecież to był Nivan Oakley, a Nivan Oakley chyba przepadał za rozwalaniem sobie swojego życia i tak dalej.
Odchrząknąłem cicho i spojrzałem się na Illene, marszcząc czoło, może i trochę zmartwiony, zaniepokojony, a zwijcie to jak chcecie.
— Co bierze?

Przekleństwa przy dźwiękach gitary [3]

To spojrzenie i mina srającego na płocie kota, gdy wymacywała okulary na podłodze, nie zapowiadały niczego dobrego, ale co innego mogłem zrobić, jak przyjrzeć się nastolatce i założyć ręce na piersi.
— Przepraszam, nie sądziłam, że to pan mnie nastraszy, stawiałam bardziej na jakiegoś ucznia, dlatego z rozpędu poszła wiązanka — odparła z chrypą, na co pokiwałem głową z lekkim rozbawieniem. Dostałem kiedyś w pysk od gówniarza, kilka przekleństw raczej różnicy mi nie zrobi. — Brzdąkam, klnę na świat, takjakbynutypiszę… A dostać się dostałam za pomocą kluczy. Poprosiłam Varena, to mi dał.
Pokazała mi kluczyk, potrząsnęła nim i dokładnie zaprezentowała, jakby chcąc mnie w tym wszystkim upewnić.
— Poza tym sala muzyczna jest od tego, żeby w niej grać, prawda? Więc nie rozumiem, co takiego złego robię, szarpiąc struny.
Dzieciaki naprawdę zaczynały zmierzać w niebezpiecznie złym kierunku, bo patrząc na ich podejście do życia i aktualny stan psychiczny, człowiek naprawdę jest w stanie się zaniepokoić i zmartwić.
— Oczywiście, że jest od tego, żeby w niej grać, jednak wolałbym wiedzieć, kto i czy akurat ktoś w niej brzdąka. Potem coś się dzieje, nie daj bór, się coś popsuje i to ja, a nie wy macie problemy, bo nawet nie ma się kto przyznać, bo przecież wtedy w sali nikogo nie było. Też, że mu podorabialiśmy klucze i teraz wszystkim pożycza, trzeba będzie pogadać — mruknąłem już bardziej do siebie, odgarniając włosy do tyłu. — W każdym bądź razie. Coś się stało? — spytałem nieco delikatniejszym, czy tam wrażliwszym tonem.
Czemu ja jestem, kurwa pedagogiem.

Nasza zima zła [12]

Ta buźka, która wyraźnie mówiła, że dziewczynie jest bardzo dobrze i bardzo przyjemnie, niesamowicie mnie rozbawiła, tak właściwie, to z trudem powstrzymałem herbatę przed ucieknięciem mi nosem, gdy cicho parsknąłem.
— Zawsze można próbować wszystko wypić, dla chcącego nic trudnego — odparła, sadzając się na krzesełku i poprawiając w miejscu. — A czy się łapię na rekord, to nie wiem. Może. Chociaż z tego co wiem, to nie tylko ja jestem, byłam kolekcjonerem herbat. Może ktoś, kiedyś, gdzieś zrobi książeczkę awuską z rekordami i mnie wpisze jako tą, co robi najwięcej herbatek i zgarnia przypadkowe osoby. Kto wie? Powiedz mi, Wawrzynku, jeżeli będę przesadzać, bo mam do tego tendencje, a najlepiej krzyczeć, bo możliwe, że gdzieś umknę i nie usłyszę, ale chciałabym cię spytać, a w sumie to zasypać pytaniami. Mogę? Mogę? — zapytała z szerokim uśmiechem, dość szybko, tonem, który wyraźnie mówił, że jest naprawdę zadowolona z obecnego stanu całej tej sytuacji, która nas spotkała.
Odłożyłem kubek na biurko, uznając, że na chwilę mi starczy, dam napojowi ostygnąć, bo póki co tylko parzyłem sobie wargi i język.
— Kto pyta, nie błądzi, prawda? Pytaj śmiało, nie krępuj się — odparłem z uśmiechem, łapiąc nogawki spodni i poprawiając się nieco w siedzeniu.

Wprowadzenie: Coppélia [4]

Odetchnęłam z ulgą, gdy dziewczyna przytaknęła, zgodziła się i jednocześnie sprawiła, że mogłam bez wyrzutów sumienia ruszyć z nią do środka, bo chyba tego chciałam najbardziej, groźba odmrożonych palców, uszu i nosa naprawdę mi się nie podobała.
— Byłabym wielce rad, zwłaszcza że pogoda do najcieplejszych nie należy, a ty pewnie zmarzłaś, Renee. Prowadź — odparła, widocznie się uśmiechając, bo chociaż usta zasłonięte, to oczy zmarszczyły się w charakterystyczny sposób. Zsunęła jeszcze okulary z powrotem na nos, czego nie skomentowałam, każdy miał swoje widzimisię, swoje fetysze, czy inne pierdoły. — Tak swoją drogą, na którym jesteś roku i klasie? — spytała, gdy wspinałyśmy się leniwie po schodach prowadzących do głównych drzwi budynku.
— Ja? Trzecia słońca, już półmetek, jak ten czas szybko leci — mruknęłam ciszej, bardziej kierując całą wypowiedź do siebie, bo jednak cholera, dopiero co, żem tu przybyła, męcząc się w Katowni i decydując się na małą zmianę w życiu, bo może i to rodzinka mnie tu wysłała, ale w rzeczywistości absolutnie ignorowałam to, co mi kazano zrobić. Nie miałam ochoty zachodzić w ciążę i rodzić pierwszego bachora w wieku siedemnastu lat, żeby skumulować w nim cokolwiek, nie jestem, kurwa, klaczą rozpłodową, co to, to nie. Przynajmniej miło powspominać sobie pierwsze odzywki kierowane do Hopecrafta i ten cały hype na jego osobę. — Jeśli będziesz chciała wiedzieć coś o szkole, ludziach, nauczycielach, to wal śmiało, chociaż pewnie wiesz już co nieco od brata, czy jednak zachowywał tajemnicę państwową?

Palenie o poranku [5]

— Bo tu nie ma fajnych imprez — jęknęła w odpowiedzi, najwidoczniej niezbyt uradowana tym faktem i naprawdę musiałem jej przyznać rację, sam westchnąłem głośno, bo przecież spotkania towarzyskie były ważne, ja nie wiem, czemu tu wszyscy nagle tak zesztywnieli, chyba trzeba będzie kiedyś rozruszać tutejszą gawiedź, bo widzę, że się niesamowicie zastała, a ja nie lubię, jak mi mleko kiśnie. — Bo myśmy tu tyle mieli mieć, ale Hera jakoś stała się cnotką, Ophelion nic nie organizuje, kawalerski wina dalej niż bliżej i to jest straaaszne, Zbysiu, my musimy kiedyś razem wypić, tak za nasze zdrowie. Za nasze zdrowie jeszcze nie piliśmy, prawda? Na Cesarzyka, my w ogóle nie piliśmy, o Jezu, mamy tyle rzeczy do uczczenia, to trzeba za pierwsze picie też wypić, za znajomość nową kwitnącą i za te kolorki. I ja nie jestem z Rebusem. Znaczy jestem, ale nie tak. Znaczy chciałabym być, ale to tak nie działa. I w ogóle to ja gówniara jestem, smarkata jestem i pewnie ma mnie dosyć. A ty, Zbysiu? Nikt ci serduszka przez ten rocznik nie złamał?
Zapaliła kolejnego papierosa, ciągając nosem i wyglądając, jak siódme nieszczęście, albo się uśmiechnęła i ja już po prostu za bardzo nie kojarzyłem, co się dzieje tak właściwie. Nie, wątpię, nie było chyba jeszcze tak źle, ja nie wiem, co ludzie widzieli w całym tym trendzie na palenie marychy ze szklanego blanta, bibułka to jednak było to.
— Wiesz, co ci powiem, Heather, my chyba musimy sami coś zorganizować, bo te wszystkie gnidy nie ruszą dupy, no co zrobisz, jak nic nie zrobisz, koko dżambo i do przodu, a tak właściwie, to jak to jesteś, ale nie tak? Nie jesteś gówniara, gówniara to ta cała... Kurwa, wyleciało mi. Ty się wozisz z tym, tym, tym, mutantem, wysokim takim czarne włosy, Demon czy coś takiego, a on dawał dupy temu od konia... To ta jego siostra, o, to jest gówniara, ja słyszałem, że ona tak z kwiatka na kwiatek, bo dobrze tam tego od Goldilocks nie ogarnęła, a już się z Oakleyem mizdrzyła po kątach, a potem? A potem jeszcze ten, co z nim co piątek popalam, się wtrynił i ci powiem, dobrze, że on z tą wiedźmą teraz się buja, przynajmniej jadu tam takiego nie ma i toksyn. — Poprawiłem czapkę, która zdążyła zsunąć mi się na czoło i zmarszczyłem porządnie brwi, zauważając, że powoli kończy mi się papieros, ale naprawdę nie chciało mi się sięgać po kolejnego, paczka była tak daleko, a mi było tak dobrze i wygodnie. — A mi serce? Chyba nie, no może, nie licząc Alberta, no on się tak ładnie uśmiecha, a na blanta wyciągnąć się nie da, a on popala, ja to wiem, ja to widzę, ale chyba to we mnie tkwi problem, Heather, czy ja jestem nieznośny i dziwny, ja nie wiem, ja się staram, a ci ludzie mi tego nie doceniają, czy ty wiesz, że ja nawet dla tej od Zielarstwa zrobiłem krem na zmarszczki, a ona nic, ja nie rozumiem tego, jeszcze mnie opierdoliła, ja tu dbam, a raczej staram się choć trochę wyratować jej twarz, a ona z takim czymś i czy ty w ogóle wiedziałaś, że Mantikory dają zajebiste mleko, naprawdę, zjadłem ostatnio taką grzankę i ci mówię, no niebo w gębie.

Już skończyliście? [9]

Jak bardzo nie chciałem być neutralny, tak to spojrzenie osoby przeświadczonej o swoim byciu lepszym, które Walsh posłał Illene, po prostu mnie nieco rozbawiło. Jak cała sytuacja. Dwójka tak namiętnie walcząca o Oakleya i mająca tak właściwie brak jakiegokolwiek pojęcia o tym, co jest z tym chłopakiem i co mu w duszy gra. Żadne z nich racji nie miało, oboje się wygłupiali, a ja mogłem tylko wzruszać ramionami i wzdychać pod nosem, słysząc idiotyzmy wypowiadane przez dwójkę.
— Jak bardzo mnie znasz, Renee? — Oparłem się o łokieć, zerkając na dwójkę i przewracając raz po raz oczami. — Ile razy rozmawialiśmy? Ile razy słyszałaś moją rozmowę z Oakleyem? Widziałaś i znasz nasze relacje? Bo mam wrażenie, że na każde z tych pytań odpowiedź będzie, no cóż, nie działająca na twoją korzyść. Ja nie znam ciebie, ty nie znasz mnie, dobrze, wytłumaczyłaś mi, że mam nie krzywdzić Oakleya i czy już skończyliście, a może Kumar ma coś do dodania, hm?
Stanięcie obok Renee nie zajęło mi zbyt długo.
— Uznaję, że równowaga wszechświata jest utrzymana w ryzach, więc. — Wzruszyłem ramionami.
— Wystarczy, że widzę, jak on teraz funkc...
— Renee — mruknąłem twardo, gdy dziewczyna znowu zaczynała gadkę i nawet jeśli jakąś ją tam popierałem, to chciałem mieć tego człowieka po prostu z głowy. — Możesz teraz...? — spytałem spokojnie, tym razem mężczyzny i już miał coś odpowiedzieć, może warknąć, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich, oczywiście, cały sprawca zamieszania.
Przewracający oczami, gdy tylko zobaczył, że w pokoju jest cała trójka.
Ale za chwilę, szybkim krokiem dotarł do mnie i uwiesił się, mrucząc coś niemrawo, drgając i pociągając nerwowo nosem.
Oczekujące odpowiedzi spojrzenie, nachylenie się nad uchem, jego ciepły oddech.
— Dawno, już ze mnie schodzi, naprawdę — wyszeptał tylko, mocniej zaciskając ramiona na moim ciele. — Spać, idę spać, chuj — mruknął już głośniej, prawie pociągając mnie ze sobą na wyrko.
— Masz swoją zgubę — skomentowała krótko Renee. — Rzyganie, płacz, czy po prostu odleci? — skierowane szybko, w moją stronę, bez ceregieli. Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi.
I tak podeszła, przysiadła się obok mężczyzny i za chwilę, przeciągając leniwie dłonią przez jego włosy, doczekała się jego zaśnięcia. Przyrzekam, sprawdziła wszystko, by po podniesieniu dość wysoko wargi chłopaka, stwierdzić, że pewno poszło w nos, bo najbardziej nabrzmiały.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Przekleństwa przy dźwiękach gitary [2]

No, kurna, cudownie.
— Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na „ty”, panienko Evail. I czy mogę się dowiedzieć, co panienka tu robi i jak się tu dostała? — Przymknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i pochylając się nad ziemią, zgarnęłam na oślep okulary, które zaraz wepchnęłam na nos, żeby wyprostować się na stołku. Gdy poczułam, że serce bije ciszej, spokojniej i zdecydowanie wolniej, otworzyłam oczy, zadzierając głowę i skierowałam wzrok w stronę profesora Remusa.
— Przepraszam, nie sądziłam, że to pan mnie nastraszy, stawiałam bardziej na jakiegoś ucznia, dlatego z rozpędu poszła wiązanka — powiedziałam obojętnym, nieco zachrypniętym głosem, więc odkaszlnęłam, mając nadzieję, że będę jakoś brzmieć wyraźniej. — Brzdąkam, klnę na świat, takjakbynutypiszę… — Ostatnie słowo wymruczałam szybko, jakby te kilka słów były jednym wyrazem, a nie osobnymi frazami. — ... A dostać się dostałam za pomocą kluczy. Poprosiłam Varena, to mi dał.
Wyciągnęłam kluczyk z kieszeni, nakładając kółko na palec wskazujący. Przedmiot cicho zabrzęczał, kiedy potrząsnęłam nim, pokazując mężczyźnie i z powrotem zacisnęłam palce na nim.
— Poza tym sala muzyczna jest od tego, żeby w niej grać, prawda? Więc nie rozumiem, co takiego złego robię, szarpiąc struny — dodałam, unosząc lekko brwi i zmrużyłam oczy. Mój głos był wyzuty z jakiegokolwiek entuzjazmu czy emocji, przez co nawet dla mnie brzmiały odrobinę irytująco. Wykrzesz z siebie cokolwiek, Vene, naprawdę brakuje tylko wizyty twojej matki do tego całego bajzlu.

Nasza zima zła [11]

— Nie, po prostu czysta ciekawość. Na taką ilość to by raczej i życia nam nie starczyło, o wieczorku nie mówiąc. — Ładny, krótki śmiech wydostał się z trzewi chłopaka, a ja znowu mrugnęłam, jednak żeby bardziej się oprzytomnić i poszerzyłam swój wyszczerz, z powrotem dzierżąc ukochany, ciepły kubek z naparem. Tym razem od razu upiłam łyk, mrucząc cicho z zadowoleniem. — Nie łapiesz się przypadkiem na jakiś rekord? Sporo tego.
Wzruszyłam ramionami, przyglądając się chłopakowi spod przymkniętych powiek i zastanowiłam się nad odpowiedzią, sącząc herbatkę i mrucząc niczym kot.
— Zawsze można próbować wszystko wypić, dla chcącego nic trudnego — mruknęłam, siadając na krześle, uprzednio je przygarnąwszy bliżej siebie. — A czy się łapię na rekord, to nie wiem. Może. Chociaż z tego co wiem, to nie tylko ja jestem, byłam kolekcjonerem herbat. Może ktoś, kiedyś, gdzieś zrobi książeczkę awuską z rekordami i mnie wpisze jako tą, co robi najwięcej herbatek i zgarnia przypadkowe osoby. Kto wie? — spytałam z rozbawieniem, ponownie unosząc ramiona, żeby zaraz je opuścić.
— Powiedz mi, Wawrzynku, jeżeli będę przesadzać, bo mam do tego tendencje, a najlepiej krzyczeć, bo możliwe, że gdzieś umknę i nie usłyszę, ale chciałabym cię spytać, a w sumie to zasypać pytaniami. Mogę? Mogę? — Uśmiechnęłam się, a z moich ust poleciał potok słów zdecydowanie mniej składnych niż poprzednio, gdy uczucie błogości mnie ogarnęło.

Wprowadzenie: Coppélia [3]

Dziewczyna nie wyglądała na najszczęśliwszą osobę na świecie i zdecydowanie trochę się trzęsła. Dopiero na moje krótkie przedstawienie jakby się obudziła i parsknęła śmiechem, na co uśmiechnęłam się nieco szerzej, bo to chyba był dobry znak, prawda?
— Witam Coppélio z uśmiechniętym akcentem na „e”, nazywam się Renee, u mnie akurat uśmiechu brak, ale coś się wykombinuje. To jak, proponuję zanieść walizkę do twojej kwatery i może trochę się ogrzać? — zadała pytanie, na które w odpowiedzi kiwnęłam głową. Zwłaszcza to ogrzanie się brzmiało obiecująco. Odmrożeń w końcu nie chciałybyśmy mieć, a katar jeszcze w porównaniu zapalenia płuc, mocnego przeziębienia czy przeraźliwie wysokiej gorączki, nie był taki zły.
— Byłabym wielce rad, zwłaszcza że pogoda do najcieplejszych nie należy, a ty pewnie zmarzłaś, Renee. Prowadź — powiedziałam, szczerząc się jak głupia, mimo że uśmiech był zasłonięty szalikiem. Ale dobrze jest się uśmiechać, jak się uśmiechasz, to świat z tobą, czy jak to tam leciało. Z powodem nałożyłam okularki na nos, ponieważ czułam się dość niekomfortowo ze swoimi oczyskami i ruszyłam za nowo poznaną Renee w stronę akademika. — Tak swoją drogą, na którym jesteś roku i klasie?
Byłam ciekawa, czy od razu trafiłam na towarzysza niedoli klasowego bądź rocznikowego, czy jednak będę szukała dalej, ale właściwie nie przeszkadzało mi to. Lubiłam poznawać nowych ludzi, zabawę miałam przednią.

Już skończyliście? [8]

— Mówi sam mistrz obserwacji, oceniania ludzi i traktowania ich ze startu jako niższego sortu, czy ty się słyszysz, Walsh. — Przewróciłem oczami, chowając dłonie do kieszeni swoich spodni i kątem oka spoglądając na Kumara, który całej tej rozmowie przyglądał się ze zmarszczonym czołem. — Chodzisz do tego pierdolonego grajdołka już ponad rok? To naprawdę wystarczy, żeby zobaczyć, jak funkcjonujesz i jak postępujesz z ludźmi, wzrok to tylko kumulacja w totku, która upewnia w podejrzeniach. Nawet nie udawaj, że to wszystko to fałsz, panie obserwuję wszystkich i wszystko, mając nadzieję, że i tym razem uda mi się ich omotać wokół małego paluszka u dłoni. I zmiana? Walsh, nie chcę cię martwić, ale to nie jest American Dream, czy fanfik napalonej trzynastki, żeby ktokolwiek gdziekolwiek był w stanie tak nagle i wyjątkowo się przewrócić na lewą stronę i zgrywać pięknego pana zawsze idealnego dla kogoś innego.
Westchnąłem ciężko, kręcąc głową i wzruszając ramionami, bo co ja mogłem zrobić, jak dziewczyna cały czas powtarzała to samo, popełniała ten sam błąd i chociaż wspominałem o nim kilka razy, ona dalej brnęła w swoje.
— Jak bardzo mnie znasz, Renee? — zapytałem sucho i bez emocji, już nawet nie spoglądając w jej twarz, bo po co, w sumie spotkałbym się z tym samym wzrokiem, co za każdym razem. — Ile razy rozmawialiśmy? Ile razy słyszałaś moją rozmowę z Oakleyem? Widziałaś i znasz nasze relacje? — stwierdziłem, opuszczając spojrzenie na nią. — Bo mam wrażenie, że na każde z tych pytań odpowiedź będzie, no cóż, nie działająca na twoją korzyść. Ja nie znam ciebie, ty nie znasz mnie, dobrze, wytłumaczyłaś mi, że mam nie krzywdzić Oakleya i czy już skończyliście, a może Kumar ma coś do dodania, hm? — mruknąłem, mrużąc oczy.

Palenie o poranku [4]

Powoli sama nie wiedziałam, kto jest kim, kto z kim trzymał i co się tutaj w ogóle działo, ale przecież tamte kwiatki, które kwitły pod zamarzniętą taflą jeziorka były cudowne. Miałam wrażenie, że na raz wychodziło słońce, chmurki, padał deszcz i pojawiała się tęcza, która skakała z roślinki na roślinkę, powoli mianując każdy listek osobistym, prywatnym i ekskluzywnym strażnikiem wróżkowego pyłu. A może to wszystko były po prostu resztki emocji zjaranego Zbycha, który awansował w ciągu minuty na Zbysia, Zbysieńka, no Zbyśka zwyczajnie, może niekoniecznie nawet resztki, prędzej osobna fala, coś na tyle mocnego, że ból głowy uciekał w podskokach mimo występowania coraz bardziej oczojebnych kolorów. 
— Gruba, że Fiona, Beatrycze? Nie słyszałem o niej chyba, co ona mi tutaj, jakaś była? Czekaj Be, Be, Be, Bel, Briel, a, że Gabriel, no to było mówić, że Gabriel. No to Gabriel chyba nie chodziła tutaj, chodziła? Nie wiem, jak chodziła, to ja ci powiem, z nikim się tak nie paliło, jak z nią, no naprawdę. A Fiona? Fiona każdemu robi paznokcie, panie, hybrydy, żele, zwykłe, nawet ci machnie jakiś wzorek, czy coś. Tylko przynieś jej batonika, najlepiej z żurawiną, albo z bananem, albo zabierz ją na kawę, kurwa, jak ja bym kawę taką dużą opierdolił, ale wiesz, taką mocną, czarną, ze słomką. A nauczyciele, jak nauczyciele, ja nie wiem, o co oni się drą, przecież to im nic nie daje, tylko sobie gardło zdzierają, a ja uważam. — Zaraz, moment, co, gdzie, jak? Jaka Fiona, jaka Beatrycze, ale za to na paznokcie chętnie bym się podłapała. — trochę inaczej, ale uważam. A tobie? — mruknąłem. — Czekaj, ty tam z tym. Kurwa, wyleciało mi. Rebus. Tak, z tym sudoku, to wy tam coś razem? Ja nie wiem, kurwa, żeby jeszcze on coś normalnego, to znaczy ze mną tam popali, ale brudna kokaina? Heroina? Tak? Ja ciebie w sumie lubię, wiesz, Heather, fajna jesteś, czego my jeszcze nie usiedli na jakiejś imprezie, co?
— Bo tu nie ma fajnych imprez — załkałam z nagła, przeciągając ostatnią samogłoskę. — Bo myśmy tu tyle mieli mieć, ale Hera jakoś stała się cnotką, Ophelion nic nie organizuje, kawalerski wina dalej niż bliżej i to jest straaaszne, Zbysiu, my musimy kiedyś razem wypić, tak za nasze zdrowie. Za nasze zdrowie jeszcze nie piliśmy, prawda? Na Cesarzyka, my w ogóle nie piliśmy, o Jezu, mamy tyle rzeczy do uczczenia, to trzeba za pierwsze picie też wypić, za znajomość nową kwitnącą i za te kolorki — paplałam praktycznie bez sensu, otumaniona, szczęśliwa i roześmiana na wszystkie możliwe — I ja nie jestem z Rebusem. Znaczy jestem, ale nie tak. Znaczy chciałabym być, ale to tak nie działa. I w ogóle to ja gówniara jestem, smarkata jestem i pewnie ma mnie dosyć. — Pociągnęłam nosem, wybierając kolejną fajkę z paczki i zapalając. — A ty, Zbysiu? Nikt ci serduszka przez ten rocznik nie złamał?

Już skończyliście? [7]

Wybuchnął gromkim śmiechem, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy to naprawdę jedyna rzecz, jaką ten człowiek miał w zanadrzu. Na wszystko reagował parsknięciami, przeświadczony o swojej zajebistości, niesamowitości, inteligencji i wyższości nad każdą inną, napotkaną w okolicy jednostką. Nienawidziłam tego typu ludzi, naprawdę nienawidziłam, sama gardziłam, sama fukałam, sama syczałam, ale, kurwa on? Jego charakter? Do wytarcia zarzyganej przez pierwszego lepszego menela podłogi, ba, chodnika, nic więcej.
— Nawet najładniejsze i najszczersze oczka najwidoczniej mogą łamać serduszka, Ilenne, czyż to nie hipokryzja? Zresztą o gustach i guścikach się nie rozmawia, błagam, Renee, naprawdę szanuję ciebie za tę całą postawę i troskę o Nivana, ale, za przeproszeniem, kurwa, mówisz, że nie oceniasz książek po okładce, po czym syczysz mi w twarz, że nie lubisz mojego spojrzenia. Bo jest chłodne? Fałszywe? Czy nieprzyjaźnie nastawione, bo w sumie zamiast odpowiedzieć, że po prostu nie wiecie, woleliście warknąć o kilka słów za dużo? Złota zasada, najpierw spójrz na siebie, później oceniaj innych. Daleko mi do idealności, to prawda, nie jestem święty, nie jestem empatyczny, ale, kurwa, mam wystarczająco lat, by powiedzieć ci, że w tym świecie inaczej się nie da, ale przecież są osoby, dla których, jak zresztą chyba sama wiesz, można się przekręcić o te sto osiemdziesiąt stopni i po prostu pokazać z innej strony, prawda?
— Mówi sam mistrz obserwacji, oceniania ludzi i traktowania ich ze startu jako niższego sortu, czy ty się słyszysz, Walsh. Chodzisz do tego pierdolonego grajdołka już ponad rok? To naprawdę wystarczy, żeby zobaczyć, jak funkcjonujesz i jak postępujesz z ludźmi, wzrok to tylko kumulacja w totku, która upewnia w podejrzeniach. Nawet nie udawaj, że to wszystko to fałsz, panie obserwuję wszystkich i wszystko, mając nadzieję, że i tym razem uda mi się ich omotać wokół małego paluszka u dłoni. I zmiana? Walsh, nie chcę cię martwić, ale to nie jest American Dream, czy fanfik napalonej trzynastki, żeby ktokolwiek gdziekolwiek był w stanie tak nagle i wyjątkowo się przewrócić na lewą stronę i zgrywać pięknego pana zawsze idealnego dla kogoś innego.

Czy już jestem Ofelią? [5]

— Ale po prostu nie chcę być tylko dla siebie — szepnęła, ale w praktyce dalej płakała, zalewając się rzewnymi łzami, a ja wciąż niewiele mogłem na to poradzić. Co powiedzieć, co zrobić? Ostatni raz dziecko musiałem uspokajać z dobre osiem lat temu? Chyba po raz ostatni, gdy kolejny eksperyment w naszym ówczesnym gronie nie wyszedł i Heather zaczęła ni stąd, ni zowąd ryczeć.
— James, jak bardzo już szalona jestem i jak bardzo blisko mi do Ofelii, i dlaczego mi się to przytrafiło, co ja tym ludziom zrobiłam — jęczała znowu. Doświadczenia w tym (pocieszaniu gawiedzi, plebsu) większego nie miałem, z rozumieniem w czym problem podobnie. Owszem, nieco się w życiu dziewczyny musiało pozmieniać, ale ja się tu spodziewałem jakiś wielkich dramatów, a tu nagłe odniesienia do Ofelii i chęć uczynienia wszystkie dobrym... — Ja tylko chcę, żeby było dobrze, czy to za dużo?
— Wanda — westchnąłem cierpko, chwytając jej twarz w donie i unosząc nieco podróbek dziewczyny. Starałem się przy tym nie dotykać jej zbyt mocno, przynajmniej na części dłoni zaczynając tworzyć iluzję. — Nie chcesz, żeby było dobrze. Chcesz, żeby było lepiej, a to jest zwykle wrogiem dobrego — powiedziałem łagodnie, chociaż powoli dawało się w tym odnaleźć szorstkie nuty. — Co ci się znowu przytrafiło to tam, złamane serce to dopiero początek, a ty się przejmujesz, jakby pół świata się zwaliło. A to ty czyjąś tam miłość odrzuciłaś? Jakieś wycieczki do klasztoru planujesz Głowa do góry, popraw makijaż i wracaj na salony. Świat nie jest miłym miejsce, Wandziu, jeżeli już cię złamał, to się martwię, co tobie zrobią, jak wyniesiesz się z AWU — kontynuowałem, trąc powierzchnią kciuka o lewy policzek dziewczyny. 

Palenie o poranku [3]

I to albo ja, albo te dwie blondynki nagle pojawiły się obok trzeciej i wszystkie tak ładnie się uśmiechały i tak radośnie się na mnie zerkały, że samemu mi się banan na twarz wkradał i szczerzyłem się i bujałem i powoli jarałem tego nawet smacznego szluga, chociaż powiem szczerze, miałem, gastro i jezus maria jak ja kocham ludzi, oni są cudowni, na przykład ten z wczoraj pan, co się ładnie uśmiechnął, może skrzywił, a potem na mnie darł, że co ja robię w pomieszczeniu gospodarczym, a ja nie wiedziałem, co mu chodziło i dlaczego, ale w sumie miał fajne zakola, to przybiłem mu żółwika i wyszedłem, żegnając się z Moniką, fajna była szprycha, miła taka, gadała mało, słuchała, nawet ruszała się średnio, tylko chyba była sprzątaczką, bo dezynfekantem leciała, ale ogólnie rzecz biorąc, no naprawdę fajni ludzie, mam nadzieję, że mi przyjdą na pogrzeb kiedyś, albo ślub, może znajdę największego rywala i każę się odwieźć w nowe miejsce pochówku statkiem jego imienia, to by było jednak życie, no nie ma bata, chociaż tak to trochę słabo.
— Zbysiu — spytała tak radośnie, że mi się ciepło na serduchu zrobiło, no takie uśmiechnięte, radosne dziecko i nawet nie każe mi sobie iść, ja ich nie rozumiałem chyba. — Zdecydowanie za wczesna, żeby się nią martwić. A Gruba? Że Beatrycze? Zazdroszczę, myślisz, że mi też zrobi, jak ładnie poproszę? Jak ci swoją drogą życie mija, nauczyciele niezbyt upierdliwi?
— Gruba, że Fiona, Beatrycze? Nie słyszałem o niej chyba, co ona mi tutaj, jakaś była? Czekaj Be, Be, Be, Bel, Briel, a, że Gabriel, no to było mówić, że Gabriel. No to Gabriel chyba nie chodziła tutaj, chodziła? Nie wiem, jak chodziła, to ja ci powiem, z nikim się tak nie paliło, jak z nią, no naprawdę. A Fiona? Fiona każdemu robi paznokcie, panie, hybrydy, żele, zwykłe, nawet ci machnie jakiś wzorek, czy coś. Tylko przynieś jej batonika, najlepiej z żurawiną, albo z bananem, albo zabierz ją na kawę, kurwa, jak ja bym kawę taką dużą opierdolił, ale wiesz, taką mocną, czarną, ze słomką. A nauczyciele, jak nauczyciele, ja nie wiem, o co oni się drą, przecież to im nic nie daje, tylko sobie gardło zdzierają, a ja uważam — przeciągnąłem oba „a” — trochę inaczej, ale uważam. A tobie? — mruknąłem. — Czekaj, ty tam z tym. Kurwa, wyleciało mi. Rebus. Tak, z tym sudoku, to wy tam coś razem? Ja nie wiem, kurwa, żeby jeszcze on coś normalnego, to znaczy ze mną tam popali, ale brudna kokaina? Heroina? Tak? Ja ciebie w sumie lubię, wiesz, Heather, fajna jesteś, czego my jeszcze nie usiedli na jakiejś imprezie, co?

Już skończyliście? [6]

No i stanęła przede mną, z tym swoim niezbyt dużym, a raczej po prostu marnym wzrostem, ale ogniem w oczach i w sumie cieszyłem się, że Oakley miał takich przyjaciół, nawet jeżeli oni zbytnio za mną nie przepadali, a on nie raz warczał mi na nich, gdy leżeliśmy obok siebie i wsłuchiwaliśmy się w swoje gorzkie słowa i naprawdę ładne głosy.
— Widzę twoje oczy, Walsh, to mi wystarczy. To, że Nivan popatrzy na ciebie tym maślanym spojrzeniem, ze szczenięcą nadzieją, a ty to odwzajemnisz w ten swój pseudo sposób, nic nie znaczy. Możesz go namawiać, możesz z nim leżeć po nocach, palić, mizdrzyć się, głaskać go po cipce, cokolwiek, może przychodzić i gadać, jak to cudowny, kurwa, nie jesteś, ale naprawdę, jak bardzo byś nie chciał wpłynąć na rzeczywistość, twoje świńskie oczka mówią wszystko. Proszę, idź, mam go dalej, zabawiaj się w najlepsze, ale tknij go w zły sposób, gdy będzie patrzył na ciebie tym rozmarzonym spojrzeniem, zrób mu coś, zrań jakkolwiek, a nie ręczę za siebie.
Och, nie, błagam, mojego wybuchu śmiechem nie dało się po prostu zatrzymać.
— Nawet najładniejsze i najszczersze oczka najwidoczniej mogą łamać serduszka, Ilenne, czyż to nie hipokryzja? — zapytałem szeptem, pokazując zęby w szerokim, chłodnym uśmiechu. Odchrząknąłem, pochylając się nad dziewczyną lekko. — Zresztą o gustach i guścikach się nie rozmawia, błagam, Renee, naprawdę szanuję ciebie za tę całą postawę i troskę o Nivana, ale, za przeproszeniem, kurwa, mówisz, że nie oceniasz książek po okładce, po czym syczysz mi w twarz, że nie lubisz mojego spojrzenia. Bo jest chłodne? Fałszywe? Czy nieprzyjaźnie nastawione, bo w sumie zamiast odpowiedzieć, że po prostu nie wiecie, woleliście warknąć o kilka słów za dużo? — zapytałem. — Złota zasada, najpierw spójrz na siebie, później oceniaj innych. Daleko mi do idealności, to prawda, nie jestem święty, nie jestem empatyczny, ale, kurwa, mam wystarczająco lat, by powiedzieć ci, że w tym świecie inaczej się nie da, ale przecież są osoby, dla których, jak zresztą chyba sama wiesz, można się przekręcić o te sto osiemdziesiąt stopni i po prostu pokazać z innej strony, prawda?

Droga do Treobaru [0]

Ten dzień miał być normalny. Żadnych wybitnych akcji, żadnego wychylania się poza szereg. Taką decyzję przecież podjąłem, kiedy tylko obudziłem się na cholernie niewygodnym łóżku i zrozumiałem, że moja egzystencja nie ma żadnego większego celu. Ot, typowe myśli na dzień dobry, aby zajebiście pozytywnie zacząć dzień. Motywacja idealna dla żywego trupa.
Wszystko jednak zmieniło się, kiedy to w czasie przerwy między lekcjami, które swoją drogą ciągnęły się w nieskończoność, zobaczyłem niewielki tłumek ludzi. Czy raczej "ludzi", gdyż w tej zbieraninie można było znaleźć co najmniej kilka różnych ras. Z niewielką dozą ciekawości, podszedłem do ciżby i zmierzyłem wzrokiem stertę gier planszowych, książek czy sprzętu. Czy to jest maczuga?
— Witaj, podróżniku! Czy zechcesz dołączyć do Drużyny Śmiałków i wyruszyć na poszukiwania drogi do Treobaru? To nic nie kosztuje! — Odsunąłem się momentalnie, kiedy niska dziewczyna, której okulary wyglądały na zrobione z denek od butelek, wstała i chwyciła mnie za nadgarstek.
No i super. Jeszcze w jakiś kult mnie wpakują, w ofierze złożą i się z głową pożegnam. Hej, to dobry pomysł.
— Tak, jasne, zawsze chciałem pójść do Treogru. — Uśmiechnąłem się gorzko, a jakaś człekokształtna istota przewróciła oczami.
— Treobaru, śmiertelny. I nie kpij z naszej wyprawy, sam król nas wysłał, aby odzyskać porwaną księżniczkę!
— Wybacz, za bardzo wczuwa się w to całe larpowanie... — Okularnica szturchnęła buca, no i wszystko ruszyło.
Zaczęli mówić jeden przez drugiego, więc jedyne, co mi zostało, to wziąć kartkę z kartą postaci i miejscem spotkania. Machnąłem im ręką na pożegnanie, po czym skierowałem się w stronę kolejnego miejsca mentalnych kaźni. Po drodze minąłem jakiegoś kolesia, również patrzącego na tę bandę dziwaków. Mam nadzieję, że nie ma zamiaru dołączyć do tego kultu, bo to ja mam być dziewicą na stole. Nie on. Nikt inny nie będzie taką świetną dziewicą jak ja.

Już skończyliście? [5]

I wlazł do pokoju z buciorami, Renee już chyba całkiem żyłka pękła, a ja tylko zacząłem zastanawiać się, co zrobić, żeby które któremu krzywdy większej nie zrobiło, bo trochę zgęstniało w powietrzu.
Karmo, ja chciałem tylko spędzić czas ze swoją dziewczyną, nacieszyć się chwilą, czemu nam zawsze wieczór spieprzą, jak nie ten, to Nivan z telefonem, Xavier z pierdołą, albo Falka ogarniaczowo, bo potrzeba wiedzieć, czy na sto procent jedziemy w tym roku na wakacje i co załatwić.
Drzwi się zamknęły, a ja miałem ochotę rzucić się na łóżko i przekląć głośno, okropnie głośno.
— Dlaczego miałbym zostawić dosyć drogą mi i lubianą przeze mnie osobę? — spytał, zmarszczył czoło, a Illene wyglądała, jakby miała wybuchnąć mu gromkim śmiechem prosto w buźkę. — Bo powiedziała mi tak zielonowłosa wiedźma, bo ma jakieś okropne uprzedzenia co do ludzi? Oj, Renee, mama nie uczyła, że nie wolno ludzi po okładce oceniać? — Wystarczyło parę słów, parę gestów, żeby już porządnie złapać Renulkę, włączyć pstryczek i nie wiem co jeszcze. — Mogę wam tylko obiecać, że krzywdy mu nie zrobię, choć pewnie i obietnica ode mnie zostanie potraktowana przez was, no niepoważnie, prawda?
Dziewczyna również zsunęła nogi na podłogę i pochyliła się do przodu.
— Ogólnie rzecz ujmując, mam w dupie to, co mówiła, czy czego nie mówiła moja matka, a zresztą, nie kpij sobie z nas, Walsh. — Podniosła się z wyrka i podeszła o odrobinę z tymi swoimi stu sześćdziesięcioma sześcioma centymetrami wzrostu do naszego zmutowanego obatela. — Uwierz, nie należę do osób, które oceniają przez pryzmat opinii, okładki książek uważam za największe gówno, ale wiem tyle, że twoje obietnice, zaprzysiężenia i inne pierdoły, nie mają, kurwa, przełożenia na rzeczywistość — syknęła. Splotłem palce swoich dłoni i spojrzałem na dwójkę niezbyt przychylnym wzrokiem. — Widzę twoje oczy, Walsh, to mi wystarczy. To, że Nivan popatrzy na ciebie tym maślanym spojrzeniem, ze szczenięcą nadzieją, a ty to odwzajemnisz w ten swój pseudo sposób, nic nie znaczy. Możesz go namawiać, możesz z nim leżeć po nocach, palić, mizdrzyć się, głaskać go po cipce, cokolwiek, może przychodzić i gadać, jak to cudowny, kurwa, nie jesteś, ale naprawdę, jak bardzo byś nie chciał wpłynąć na rzeczywistość, twoje świńskie oczka mówią wszystko. Proszę, idź, mam go dalej, zabawiaj się w najlepsze, ale tknij go w zły sposób, gdy będzie patrzył na ciebie tym rozmarzonym spojrzeniem, zrób mu coś, zrań jakkolwiek, a nie ręczę za siebie.

Rekurencja [4]

— No cóż... Gdyby przebiegły wszystkie naraz mogłyby stanowić niebezpieczeństwo, jednak nie widzę zbyt wielu powodów, dla których miałyby kogoś stratować. Oprócz tego konie są roślinożerne, czego nie można powiedzieć o kaczkach. Chociaż w ich jadłospis wchodzą głównie rośliny, to zdarzają się także mniejsze insekty.
Złożyłem dłonie w wieżyczkę i oparłem na palcach podbródek. Taki gest zobaczyłem w jednym z seriali, o którym ostatnio było głośno w szeroko pojętym internecie. Podobno pomagał się skupić głównemu bohaterowi i zebrać swe myśli. A tego właśnie mi brakowało. Zebrania luźnych linijek tekstu, ułożenia ich w jeden, zgrabny kod źródłowy i przekazania dalej, ażeby tylko dyskusję podtrzymać. Tylko... Jakie ta istota, która teraz siedzi w pozycji zamkniętej, co według podręcznika do behawioryzmu oznacza niechęć do rozmowy, posiada ID? Zapomniałem jej o to spytać. Czy to zostanie uznane za nietakt, jeśli zrobię to teraz?
— Pojmuję twój punkt widzenia. — Na krotką chwilę mój program zawiesił się, a ja w tym czasie musiałem podjąć ważną decyzję. Bo oto pojawił się dodatkowy kod, którego nie napisałem ani ja, ani mój ojciec. A ten, posiadający na ten moment jedynie nietrwałą etykietę, zwał się "żartowanie". Pchany ciekawością, pozwoliłem programowi zadziałać. — Kaczy profesorze. — Zaśmiałem się na tyle naturalnie, jak maszyna jest w stanie to zrobić. — Jak mogę cię zaklasyfikować w swoim rejestrze?
Za zasłoną uśmiechu, ukryłem prawdziwe myśli o tym, że coraz więcej rzeczy w moim programie wymyka się spod kontroli. I to zaczyna być niepokojące.

Palenie o poranku [2]

— Okej. — Zamrugałam nerwowo, przez moment zastanawiając się, czy to mnie trzepło, czy to chłopak przyniósł za sobą takie cudowne emocje. Wszystko było nie tyle radosne, co kolorowe, feeria sprawiała wrażenie wyrwanej z tęczy, jakby ciało mężczyzny było dzikim, nieogarniętym pryzmatem, który wokoło rozświetlał swoją obecnością cały świat. Po kilku pierwszych sekundach wyczuwałam już nadchodzący ból głowy. Wszystko było wielkie, piękne, ale jednocześnie dzikie i miałam wrażenie, że sama zaczynam się uśmiechać, będąc pijana emocjami napływającymi z drugiej strony. Odetchnęłam głęboko, powoli wydychając powietrze, prawie się nim zachłystując. Na Cesarza, czyżbym właśnie miała spotkać tego słynnego Zbyszka? Zbycha, ten tego Zbycha? Sądząc po ostatnich (niewygodnych, niejasnych, a przy tym nadal niekomfortowych, ale w miarę regularnych, rzekomy obowiązek starszego brata) rozmowach z Miraclesem, przede mną stał młody bóg. Apollo rarytasów smakowo-zapachowych. Pokłońcie się marchewki, o to nadchodzi wasz pan i mistrz w osobie własnej. 
— W ogóle to ostatnio gadam z Grubą, a ona, że zrobiła Oakleyowi paznokcie i tak żem ryj rozjebał, tak się śmiałem, a ona wtedy do mnie, że mi przecież też zrobiła i zgniłem jeszcze bardziej i się chyba ujebałem w język, ujebałem się? Która godzina?
— Zbysiu — zaczęłam niespodziewanie radosnym glosem, zaciągając się powoli papierosem. — Zdecydowanie za wczesna, żeby się nią martwić. A Gruba? Że Beatrycze? Zazdroszczę, myślisz, że mi też zrobi, jak ładnie poproszę? — spytałam, wyciągając teatralnie dłoń i przyglądając się własnym paznokciom, zanim odwróciłam się nieco bardziej do chłopaka profilem. — Jak ci swoją drogą życie mija, nauczyciele niezbyt upierdliwi? 

Przekleństwa przy dźwiękach gitary [1]

Rozumiecie to uczucie, gdy ktoś nagle, absolutnie bez pozwolenia, zgody, pogadania, czegokolwiek, łapie się za twoją własność, jakby należała do niego i do nikogo innego? Znacie? Oczywiście, że znacie, każdy miał tego upierdliwego znajomego w szkole, który zabierał ci kanapki, długopis, czy książkę, a potem na studiach, który traktował twoją biedną, piszczącą biedą lodówkę jako szwedzki stół, z którego może brać garściami bez zmartwienia o koszty, bo wszystko szło na rachunek firmy, czy coś.
Oczywiście wkurw narastał, gdy dobierali się do twojego ulubionego, owocowego jogurtu, takiego brzoskwiniowego, Jogobella, czy inny doktor, no wtedy to już była gruba przesada, panie, trzy miesiące na słoikach od mamy leciałem, żeby sobie na to pozwolić, a ty mi to ot, tak zapierdalasz, jak to na czarną godzinę było, na stos z nim.
No i tak właśnie się poczułem, gdy zdawałem sobie sprawę, że klucze od muzycznej chrzęszczą, stukają i dzwonią mi w kieszeni, czy przy pasku, Varena wyniosło, cholera wie gdzie, a w sali i tak brzdąkało i grało i kto wam, kurwa, pozwolił naruszać moją drugorzędną świątynię wy małe gnidy?
— Ja pierdolę, dajcie mi umrzeć — wybączała z siebie siedząca na stołku z gitarą posiadaczka brązowych włosów i okularów, co zauważyłem, po wparowaniu do sali. Oczywiście po względnym cichaczu i stanięciu za nastolatką. A potem chrząknięcie. To była chyba ta, Van? Wanda? Nie, wróć, Ven... Vene? Coś w ten deseń. Podskoczyła jak oparzona, prawie spadając z poddupka. — Kurwajegomać,czymógłbyśmniełaskawieniestraszyć? — wyrzuciła z siebie z prędkością opróżniania magazynku karabinu maszynowego. Uniosłem brwi, zmarszczyłem i spojrzałem na nią z lekkim oburzeniem, może niedowierzaniem, bo łapała się za pierś, jakby zaliczyła zawał.
— Nie pamiętam, żebyśmy przeszli na „ty”, panienko Evail — mruknąłem, podwijając rękawy żółtej koszuli. — I czy mogę się dowiedzieć, co panienka tu robi i jak się tu dostała?

Już skończyliście? [4]

Prychnąłem, gdy Hindus nie załapał tej drobnej aluzji i w sumie to nawet cieszyłem się gdzieś z tyłu głowy, że Przewalska ostatecznie z nim nie wylądowała.
W sumie to zasługiwała na kogoś bardziej ogarniętego, choć, i tak jak lubią mówić, miłość jest ślepa i pewnie wyląduje z jakimś innym idiotą, bo była to osóbka zdecydowanie za bardzo empatyczna.
Przeniosłem wzrok na ewidentnie rozjuszoną wiedźmę.
— I jak widzisz, nie siedzi tutaj, więc mógłbyś z łaski swojej w końcu wynieść się z tego pokoju i zostawić nas, jak i Niva w spokoju, co ty na to? — zapytała, a ja przewróciłem oczami i jak na ich złość ostatecznie wlazłem do pokoju, zamykając za sobą drzwi po cichu, bo w końcu tak rozmawiać w progu to nieładnie.
Oho, czyżbym zrobił coś źle, nie tak, a nie, przepraszam, po prostu niektórzy uwielbiali się, kurwa, do innych uprzedzać, zgadywać i wymyślać historie niestworzone.
— Dlaczego miałbym zostawić dosyć drogą mi i lubianą przeze mnie osobę? — zapytałem, marszcząc czoło. — Bo powiedziała mi tak zielonowłosa wiedźma, bo ma jakieś okropne uprzedzenia co do ludzi? Oj, Renee, mama nie uczyła, że nie wolno ludzi po okładce oceniać? — wymruczałem, stukając palcem w swoją żuchwę i przekręcając delikatnie głowę. Następnie podniosłem ręce do góry, jakby w geście poddania się. — Mogę wam tylko obiecać, że krzywdy mu nie zrobię, choć pewnie i obietnica ode mnie zostanie potraktowana przez was, no — przerwałem, aby westchnąć głośno — niepoważnie, prawda?

Czy już jestem Ofelią? [4]

No i ostatecznie zaczęła się czkawka, a ja drżałam i drżałam, nie do końca wiedząc, co ze sobą począć, bo w sumie to po co ja tu przychodziłam, pewnie tylko mu przeszkadzałam, pewnie już coś robił i jaki w tym wszystkim był sens, tak?
— Wanda — mruknął moje imię, głaszcząc mnie swoją biedną, poharataną i zniszczoną dłonią moje włosy, ale jakoś zbytnio nie przeszkadzało mi, że tym razem nie nałożył na skórę tej sprytnej sztuczki, która i tak była iluzją i nic więcej nie zmieniała — to tak nie działa. Nie musisz być nikomu potrzebna za wyjątkiem samej siebie, wiesz? — zapytał cicho, a ja schowałam swoją twarz pomiędzy szyją mężczyzny a ramieniem i dalej płakałam, beczałam, ryczałam, bo ja przecież nigdy dużo nie wymagałam, ja naprawdę dużo nie potrzebowałam, a gdy już na horyzoncie pojawiał się ktoś, kto był tym światełkiem w tunelu, osóbką, która po prostu posiedzi ze mną w tej szklarni, porozmawia o jakiś głupotach, parsknie śmiechem i chuchnie ciepłym powietrzem, gdy tylko to potrzebne, no i nie wyzwie od masochistek, doprowadzając do po prostu kolejnego płaczu, bo dla mnie było to po prostu obrzydliwym wypominaniem czyjejś wady, ba, po prostu cechy, która już miała się za nim ciągnąć...
Ale czy on ciebie kiedyś tak nie nazwał?
— Ale po prostu nie chcę być tylko dla siebie — szepnęłam i w sumie to ponownie wybuchnęłam płaczem. — James, jak bardzo już szalona jestem i jak bardzo blisko mi do Ofelii, i dlaczego mi się to przytrafiło, co ja tym ludziom zrobiłam — jęczałam, a słowa przerywane były tą natrętną czkawką, której powoli zaczynałam mieć dosyć. — Ja tylko chcę, żeby było dobrze, czy to za dużo?

Wprowadzenie: Rosalie [0]

Rosalie Emerald miała bardzo ładne imię, bardzo ładną twarzyczkę, ale to niczego nie zmieniało, bo i tak byłem wkurwiony jak cholera, po kolejnej kłótni z Diaskro wypalając chyba już czwartego szluga ze świeżutkiej paczuszki. Jeszcze znajdę blondynkę, wcisnę jej te blond kudły do pieca i będę patrzeć, jak powoli zajmują się ogniem. Niech płonie, dosłownie, niech wszystko dzisiaj płonie. Byłem jebanym arystokratą, miałem możliwości, szanse i chęć, żeby w sumie praktycznie mieć świat u kolan, a zamiast tego siedziałem w jakiejś zasranej akademii, nie wiedząc jak, gdzie, co i dlaczego, a w dużej mierze szukałem tylko wolnej chwili, aby zwiać, zapalić i poudawać, że wszystko z powrotem gra. Do domu wrócić nie mogłem, matki i tak nie było, drzwi pewnie zostawiła zamknięte, klucza nie miałem, zresztą ten cholerny budynek zawsze był dziki i otwierał się w zależności od swojego humoru, a po moim ostatnim wybryku z mazaniem farbą po ścianach nie wątpiłem, że drzwi będą stały przede mną otworem.
— Na co mi to, kurwa, wszystko było — wymamrotałem sam do siebie, rzucając papierosa na ziemię i depcząc go czubkiem buta. Rozejrzałem się wokoło, wciskając zmarznięte dłonie w kieszenie, byle tylko odrobinę się ogrzać. Uwielbiałem ciepełko, a temperatury panujące na dworze nie należały do moich ulubionych. Rose, Rose, gdzie ty się podziewasz?

Już skończyliście? [3]

Nivan od dawna nie był szczęśliwy. Nivan od dawna szczerze się nie uśmiechnął. Nivan od dawna nie tlił się tym swoim naturalnym, powiązanym z mocą ogniem. Nivan od dawna po prostu nie był Nivanem. A w szczególności gasł, gdy ten tutaj, który śmiał zakłócić nam nasz przenajświętszy spokój, przypałętał się i zagarnął to naiwne, głupie, pragnące czułości dziecko na lipne cukierki i dwa przytulasy.
A wiadome było, że nie da mu nic poza tym, a jedynie wpędzi go w jeszcze większy dół mentalny i zasieje zalążki łez w tych i tak wystarczająco smutnych oczach.
— Lub po prostu uciekł z pokoju, bo znowu na niego nawarczałeś — mruknął, a ja prychnęłam, gdy zobaczyłam, że ten skurwiel śmie wyliczać na swoich krzywych paluszkach tak właściwie cokolwiek. — Lub pociesza ryczącą Przewalską, bo z tego co wiem, znowu ktoś zrobił jej kuku. — Puścił oczko w stronę Hindusa, który tylko zmarszczył brwi, najwidoczniej nie łapiąc w sumie, o co może mu biegać i naprawdę, Yamir czasami był debilem, kochanym, ale jednak debilem, który nie rozumie, co się wokół niego dzieje i co czują do niego ludzie. Wyszedł na chuja? A i owszem, jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Oczywiście, to go nie usprawiedliwia, no ale i tak. — Lub po prostu wyszedł na fajkę. Lub po prostu jakoś się minęliśmy. Bo, jak widzicie, nie, kurwa, nie siedzi u mnie — syknął, jak popsuta zabawka z Tesco, która powinna drzeć mordę po naciśnięciu.
— I jak widzisz, nie siedzi tutaj, więc mógłbyś z łaski swojej w końcu wynieść się z tego pokoju i zostawić nas, jak i Niva w spokoju, co ty na to? — Warknęłam, stukając paznokciami o kolano, szybko, niespokojnie.

Wprowadzenie: Coppélia [2]

Przeklinanie w duchu powoli przestało wystarczać, gdy sterczałam na dworze już piętnastą minutę, przebierając nogami i obejmując się ramionami, bo zdecydowanie, kurwa, ciepło nie było. Żeby jeszcze przenośny grzejnik się tutaj przytargał, to naprawdę, pół biedy, wszyscy szczęśliwi, przytuliłabym się do szarej bluzy i dałabym jakoś radę, mrucząc pod nosem, że powinien przestać spotykać się z tym zidiociałym, zrogowaciałym debilem, który nie ma wyczucia i prędzej czy później go zrani, bo to zawsze robią takie typki, ale jak widać, pan Oakley miał to wszystko głęboko w poważaniu. No i co? No i brnął w to gówno, nie zważając na konsekwencje, a potem przyleci zasmarany, bo pan Walsh postanowi dać mu spektakularnego kosza z nowym chłopakiem w roli głównej. Przelizanie się na dziedzińcu z powiedzmy, już przykładowo, Davonem, nie byłoby dla niego większym problemem, zapewniam.
Już miałam kurwować na głos, krzyczeć, tupać i warczeć pod nosem, gdy nagle ni stąd, ni zowąd, przed moją osobą, jak grzybek po deszczu, wyrosła, no wypisz wymaluj Yev, tylko wersja Gender Bender i zdecydowanie ładniejszy.
— Przepraszam, że tak długo. Nie zmarzłaś? — zapytała, zdejmując okulary przeciwsłoneczne, a wtedy byłam już całkiem pewna swoich poprzednich słów. Trochę sapała, wzdychała, cholera wie co. — Nazywam się Coppélia, ale wolę Éli. Krótsze, łatwiejsze do zapamiętania i trzeba się uśmiechać przez akcent na „e”. — Uśmiechnęła się szeroko i wystawiła dłoń na przywitanie.
Parsknęłam śmiechem.
Kolejne kochane dziecko do wytulania i wymiziania. Brakowało mi kogoś z pazurem, kogoś, kogo mogę pownerwiać i kto mnie pownerwia, bo wszyscy się rozmemłali.
— Witam Coppélio z uśmiechniętym akcentem na „e”, nazywam się Renee, u mnie akurat uśmiechu brak, ale coś się wykombinuje. To jak, proponuję zanieść walizkę do twojej kwatery i może trochę się ogrzać?

Już skończyliście? [2]

Och, te tak bardzo mi źle życzące spojrzenia, och, te chłodne warknięcia i och, ta dłoń chłopaka na udzie dziewczyny.
Czyżbym w czymś przeszkodził?
— O, a nie siedzi u ciebie? — mruknął Hindus, opuszczając swoje stopy na podłogę i wiercąc się na łóżku. — Nowość. — Parsknąłem śmiechem, pokręciłem głową i oparłem się o framugę drzwi, przyglądając się tej słodkiej dwójeczce z zainteresowaniem, która chyba dobrego humoru dzisiaj nie miała albo, cofnij, to ja zepsułem go w dosłownie kilka sekund. A chciałem tylko dowiedzieć się, gdzie jest Nivan...
— Nie rób sobie nadziei, pewnie obija dupę, niekoniecznie swoją w jakimś klubie — syknęła Illene, na co jej chłopak parsknął śmiechem, a ja równie chętnie mu zawtórowałem.
Głośno i wesoło, bo te docinki były jakieś... nieudane i może zbytnio mnie nie obchodziły.
— Lub po prostu uciekł z pokoju, bo znowu na niego nawarczałeś — zacząłem mówić i wymieniać, wyliczając kilka opcji na palcach prawej dłoni. — Lub pociesza ryczącą Przewalską, bo z tego co wiem, znowu ktoś zrobił jej kuku. — Puściłem oczko w kierunku Hindusa i uśmiechnąłem się ładnie, choć jeżeli miałbym szczerze wypowiedzieć się o całej sytuacji, to blondynki naprawdę było mi szkoda, nawet jeżeli Kumar nie zrobił nic z tego specjalnie. Tak po prostu wyszło, życie. Złamane serduszko, szantaż z tego co ostatnio podsłuchałem i sam się rozejrzałem, wyjazd Fomy... No cóż, łatwo jej nie było, nawet jeżeli kilka z tych rzeczy wynikało po prostu z gołębiego serduszka. — Lub po prostu wyszedł na fajkę. Lub po prostu jakoś się minęliśmy — stwierdziłem, wzdychając ciężko. — Bo, jak widzicie, nie, kurwa, nie siedzi u mnie — syknąłem, prostując się i rozkładając ręce na boki.

Nasza zima zła [10]

— Hm? — mruknięcie, mrugnięcie i spojrzenie w stylu „Czekaj, Hope, co ty do mnie mówisz?” nieco mnie rozbawiło i postawiło w pozycji, która mówi, że zdecydowanie raczej sama nie ma o tym większego pojęcia. — ...To jest dobre pytanie — odparła z tonem godnym greckiego filozofa, żeby nie czekając ani chwili dłużej, rzucić wszystko w siną dal i rzucić się z błyskiem w oczach do plecaka, szukać, badać i liczyć, bo widocznie zabiłem jej jakiegoś tam gwoździa i rzeczywiście postawiłem ciekawe pytanie.
— Nie doliczysz się, Jaśmin. — Parsknąłem śmiechem, gdy Misiek postanowił dorzucić swoje trzy grosze, ponownie wychylając się z góry pościeli, koców i innych rzeczy do przytulania w wyrku, czy na kanapie, a po chwili ponownie w nich zniknąć, gdy kobieta odpowiedziała tylko wystawieniem mu języka i naprawdę, dużo ludzi tu dalej było dziećmi. Wspaniałymi, cudownymi dziećmi wprowadzającymi porządny powiew świeżości do zgrzybiałego społeczeństwa i zrzędliwego świata.
— Powiedzmy, że bardzo dużo. A co? Chcesz je wszystkie wypróbować? Nie wiem, czy starczyłoby nam czasu. I miodu. I kombinacji mieszanek, bo jeżeli chcesz wszystkie wypróbować, to dużo połączeń jest dość obrzydliwe w smaku.
— Nie, po prostu czysta ciekawość. Na taką ilość to by raczej i życia nam nie starczyło, o wieczorku nie mówiąc — parsknąłem śmiechem, ogrzewając nieco zmarznięte dłonie o filiżankę. — Nie łapiesz się przypadkiem na jakiś rekord? Sporo tego.

Już skończyliście? [1]

Trójkowe przesiadywanie wróciło do dziennej normy, śmianie się znowu nie było sztuczne i wymuszone, a ja w końcu poczułem, że zaczynam odzyskiwać przyjaciela. Przerwa trwająca jedną trzecią roku do najprzyjemniejszych nie należała, szczególnie że jednak dzieliliśmy ten pokój, że przesiadywaliśmy w nim większość czasu i jednak dalej dzieliliśmy przeszłość, która niejednokrotnie odbijała się w takich zwykłych, rutynowych czynnościach. Bo nawet robiąc zdebilniałego skręta pierwsze, co mnie nachodziło, to pytanie „Van, chcesz?”, ale przecież mieliśmy te swoje ciche dni i nie można było się odezwać. Tym samym człowiek narażał się na kolejną kłótnię o pierdołę w stylu, że znowu zostawiłem skarpetki na jego połowie pokoju.
A oprócz tego, z Renee szło i to zaskakująco ciekawie, dobrze, przewspaniale, idealnie, bo chyba myśl, że zaraz się to wszystko rypnie, zaczęła gdzieś znikać. Coraz więcej frajdy odnajdywałem w zwykłych chwilach, siedzeniu, śmiejąc się z tego, jak Oakley się ubrał, czy faktu, że jeśli z babą od zielarstwa chciałoby się na „Hiszpana”, to penis lądowałby w jej pępku przez rozmiar tych cycków.
„Może zarzucić je sobie na plecy, jak dobrze się zamachnie” kwitowała wiedźma.
I potem takie głupie odzywki zmieniały się w migdalenie, a migdalenie, o ile w odosobnionym miejscu, w kolejne stadium.
I tak było też tego dnia, gdy dłoń nagle wylądowała na biodrze, a wyjątkowo sauté usta, niemachnięte żadną czarną szminką, musnęły moje wargi, wydając przy okazji słodkie cmoknięcie.
No i oczywiście, w tym jednym, jedynym dniu, gdy nikt nam dupy nie zawracał, musiał wejść książunio z bajki.
Raczej niskobudżetowego horroru.
Adam Walsh, aktualna zmora dla naszej trójki, no, może raczej dwójki, bo Oakley był na tyle zdebilniały i otumaniony ofertą seksu za frajer z dodatkowym przytulaniem się po nocach, że nie widział w tym człowieku niczego złego, podczas gdy ten jebał jadem i toksycznymi związkami na kilometr.
W skrócie — nie lubiłem chuja.
— Wiecie, gdzie jest Oakley? — spytał, a my z Illene prawie natychmiast odsunęliśmy się od siebie, chociaż niezbyt chętnie zsunąłem palce z jej uda.
— O, a nie siedzi u ciebie? — mruknąłem z przekąsem, ściągając nogi na podłogę, gdy Renee usiadła po turecku. — Nowość.
— Nie rób sobie nadziei, pewnie obija dupę, niekoniecznie swoją w jakimś klubie — syknęła wiedźma, lustrując mężczyznę niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
Parsknąłem śmiechem.
Niva był jej, całkowicie, maksymalnie.
Sama gadała, że nie pozwoli, żeby kto jej niebieskowłosego czuba skrzywdził, bo mu nogi z dupy powyrywa i wepchnie w nią tak głęboko, że mu gówno mordą wyjdzie.
Oczywiście wszystko jest jednym wielkim cytatem, ja tam tylko papuguję i powtarzam.
Moja mała obrończyni uciśnionych popierdoleńców.

Poszukuję [0]

Vene była coraz dziwniejsza i bardziej niespokojna, ale na moje pytania machała dłonią, uśmiechając się szeroko i pchała mi w dłonie teretańskie cukierki, żebym się rozchmurzyła, bo „Izel, burzę zaraz wywołasz, dosłownie”. A potem wystarczyło szepnąć słówko, że może Carmen przysłała wiadomość, że może Kalejdoskop będę mogła przygarnąć do murów AWU i całkowicie popadałam w ekscytacje, zapominając o zmartwieniach oraz przypominając sobie o nich dopiero po paru ładnych godzinach, gdy nie mogłam wrócić do tematu. Za łatwo dawałam się spławiać brunetce, za co ochrzaniałam siebie w myślach, ale nie drążyłam, mając nadzieję, że prędzej czy później mi powie.
Tymczasem próbowałam się nie przejmować i latałam z niedyskretnie upchanymi w kieszeniach granatowego swetra cukierkami, które wypadały z nich przy każdym moim bardziej skocznym kroku, oraz pudłem popcornu, który cudem nie poszedł w ślady cukierków. Najwyżej zgarnę naganę, ale pragnę zauważyć, że mi raczej do kuli armatniej daleko.
Moje nogi poniosły mnie do świetlicy, gdzie ciesząc się z pustki padłam na kanapę i zastanawiałam się, co mogłabym obejrzeć. A może tak weszłabym w „cudowny” świat oper mydlanych? Co prawda w pewnym momencie będę walić głową o ścianę, ale dobra, dlaczego by nie? Warto spróbować. Stuknęłam palcem w policzek, wyciągając wolną dłonią telefon i zabrałam się za pisanie na stronie ogłoszenie. Po kilku chwilach wstukałam parę słów i przeleciałam wzrokiem po tekście, chcąc się upewnić, że wszystko w miarę brzmi.
„Poszukuję osoby, która wprowadzi mnie w, jak mniemam, cudowny świat „Mody na skrzydła” i innych seriali, bo sama się pewnie pogubię. Ewentualnie równie nieobeznanej niemoty jak ja. Zapewniam zapłatę w cukierkach i popcornie.
Zapraszam, pozdrawiam,

Izel Carter ze świetlicy.”

Wzruszyłam ramionami i wcisnęłam przycisk „wyślij”, dając dwadzieścia minut na jakikolwiek odzew. No co? Oglądanie samemu jest nudne.

.
.
.
.
.
.
template by oreuis