czwartek, 30 listopada 2017

Wspomnienia sobotniej nocy [X]

Sunęliśmy przez korytarz do przodu, leniwie i powoli, jakby świat wokół nas nie istniał, choć pewnie nasze tempo spowodowane było innymi rzeczami niż marzeniami i niebieskimi migdałami. Cisza, niebieskowłosy chłopak również zamilkł, odpłynął w swój własny świat. Jego oddech muskał delikatnie i nienachalnie moją szyję, wprawiając złote kosmyki włosów w ruch. Wzdrygnęłam się, przypominając sobie słowa lekarza.
Możliwe, że zaczną wypadać. Nie garściami, ale lepiej będzie zgolić całą głowę.
Oj nie, tego w planach nie miałam, tak jak chodzenia z chustą na głowie, co jednak w końcu musiałam zrobić. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głośno, chcąc troszeńkę opanować oddech, który jakoś tak nagle przyspieszył. Bez powodu.
A może jednak ten powód był?
— Umm. Tak właściwie, to... Jak masz na imię? — Pytanie przerwało niesprzyjającą ciszę, a ja podskoczyłam zaskoczona głosem tak bardzo blisko mojego ucha i otworzyłam oczy ze zdziwienia. To... to się nie przedstawiłam? Jakim cudem?
Wyprostowałam się, nos zadarłam do góry (co pewnie wyglądało dosyć zabawnie z chusteczką dalej znajdującą się w nim), kilka razy zatrzepotałam rzęsami i uśmiechnęłam się.
— To może zaczniemy od początku? Nie znamy się, pan nagle na mnie wpada, ja mdleję, historia jak z najprawdziwszej bajki... — powiedziałam, parskając cichym, ale jednak melodyjnym i przepełnionym radością śmiechem.
Odeszłam na bok od chłopaka, tak aby móc spokojnie spojrzeć mu w twarz. Kolana lekko się ugięły, jednak na ziemi niw wylądowałam. Na szczęście.
— A tak poważnie, Wanda Anastazja Przewalska, miło mi poznać.
I tak właśnie zaczęła się całkiem trwała przyjaźń.

Wspomnienia sobotniej nocy [8]

— Na razie dojdźmy do akademika, później przekażę panu dokładne koordynaty. — Wręcz słychać było, jak się uśmiecha...
Nie wiem, czy uśmiech można usłyszeć, raczej nie, było to fizycznie niemożliwe. W końcu nasze mięśnie, nasz organizm za bardzo nie wydaje dźwięków przy ruchach. Nie licząc strzelania, czy jęku przepełnionego udręką. Także tak, uśmiechu usłyszeć za bardzo nie było jak. Tak właściwie to pomyślałem o tym tylko ze względu na opowiadania autorek pewnych... Dość dziwnych historii, które uważały, że takie pomysły, jak słyszenie uśmiechu, czy zmieniający się nagle kolor oczu, są niezwykłe i zachwycają czytelnika.
Nie pytajcie, skąd to wiem.
Wcale nie czytam o idolach nastolatek...
Wcale.
Pokręciłem szybko głową i ponownie skupiłem się na pilnowaniu kroku, dziewczyny i otoczenia, bo o stłuczkę na tym polu pasących się baranów nie było trudno, jak mam być szczery. Moje żebra były już w opłakanym stanie, siniaki wcale nie znikały, a do tego miałem wrażenie, że moja nerka za chwilę padnie.
Każde zerknięcie w naszą stronę nagradzałem spojrzeniem typu piątego, czyli "Błagam odkurw się".
Powinienem odłączać tryb Matki Teresy, ostatnio ten Rudzielec, teraz panienka z balu.
Panienka z balu.
Kolejny ostrożny krok. Szliśmy dość wolno, jak mam być szczery. Bardzo nie chciałem, żeby mi po drodze zasłabła, albo nagle zaczęła ciągać stopami po ziemi.
— Umm. Tak właściwie, to... Jak masz na imię? — spytałem, chcąc zabić wiszącą nad nami ciszę, która poczynała mi już dokuczać, bo stanowczo bodła mnie swoimi widełkami.

Bąbelkowy chłopiec [3]

— Tak, rozumiem, że wywnioskowałeś to po moim zachowaniu? — Zaśmiałem się ni rozbawionym, ni ponurym śmiechem i przekrzywiłem głowę, wyginając usta w szerokim, nieco krzywym uśmiechu. Po kilku sekundach wahania oraz miotania wzrokiem po różnych punktach chwyciłem jego rękę, żeby w końcu stanąć na równych nogach i spojrzeć na świat z wyższego poziomu niż podłoga.
— Mniej więcej, przeważnie to ignorują, ale zdarza się, że parę osób stale pomaga mi wstać i proponuje owinięcie mnie w folię bąbelkową. Ciekawe rozwiązanie, ale wątpię bym mógł się w jakikolwiek sposób poruszać w takim zabezpieczeniu — odpowiedziałem, otrzepując się i poprawiając mankamenty swojego wyglądu. Już pominę fakt, że lepiej wyglądać nie mogłem, bo przypominałem siedem nieszczęść, ale powiedzmy, że minimalnie się przejmuję swoja aparycją "Wypadłem przez okno z trzynastego piętra i przejechała mnie żółta ciężarówka".
— Często lądujesz z twarzą w podłodze?
Uśmiech nieznacznie został poszerzony i stał się nieco bardziej krzywy.
— Cóż, powiedzmy, że dla mnie dzień bez upadku zwiastuje koniec świata, ewentualnie wtedy śnię. — Czasami zastanawiałem się, czy mój byt nie powinien być podpięty pod jakiś rodzaj czarnego humoru. Tylko czekać, aż naprawdę wypadnę przez to okno, przejedzie mnie ciężarówka lub coś innego, co zakończy mą marną egzystencje. Nawet śmiercionośna uczelnia nie była w stanie zmienić mojego nastawienia do wszelakiego rodzaju wypadków lub nie wypadków.
— Ale hej, żyję? Żyję. To chyba najważniejsze, nawet jeśli widuję się z podłogą częściej niż to konieczne — dodałem, spoglądając w dół, jakby podłoże miało ożyć i znowu sprowadzić mnie do swojego poziomu. Brr, chyba kiedyś przez nią dostanę paranoi, traumy i fobii.

Królewna Smerfetka i dwóch krasnoludków [X]

Gorzki i smutny uśmiech pojawił się na moich ustach, gdy Alex klął na cały świat i mamrotał sfrustrowany różne słowa. Nie dziwiłam się mu, ponieważ to miało wyglądać inaczej, całkowicie inaczej. Miały być uśmiechy i beztroskie siedzenie w swoim towarzystwie. Zamiast tego ponure miny, ciernie w sercu i wszyscy chodziliśmy jak struci.
— Posprzątajmy to i idź z nim porozmawiać, proszę. Ja jestem na to zdecydowanie mniej spokojny. Palnę coś niestosownego i będzie słabo. — Odruchowo spojrzałam na drzwi, jakby Aurelek nadal tam był i pokiwałam powoli głową. Odwróciłam się dopiero, gdy jasnowłosy chłopak zaczął niszczyć balony, a charakterystyczny trzask wybudził mnie z rozmyślań.
 — Zrobię co w mojej mocy — odpowiedziałam, zastanawiając się, co ojciec Hortensji mógł od niego chcieć i zabrałam się za sprzątanie jedzenia oraz picia. Właściwie ja też miałam mu coś do powiedzenia, ale teraz zastanawiało mnie, czy to naprawdę był dobry czas na wszelakiej maści wyznania.
"Biją mnie."
Wzdrygnęłam się, a obraz przed moimi oczami stał się rozmyty. Szybko starłam łzy i pomogłam Alexowi z dekoracjami, pragnąc jak najszybciej zniknąć, a potem porozmawiać z Hortensją. Byleby nie myśleć o tym, jak przebiegły jego wakacje i się nie rozryczeć z powodu czarnych wizji.
Przynajmniej wyjaśniało to wylewne przywitanie.
Pożegnałam się z Margaretką [kojarzył mi się z tym kwiatem] i rozpoczęłam swoje latanie po terenie kampusu w poszukiwaniu wyrośniętego, niebieskiego chłopaka. Chciałabym powiedzieć, że podczas biegu udało mi się go znaleźć i z nim o wszystkim porozmawiać, pocieszyć go. Nie powiem, bo nie znalazłam Hortensji i naprawdę bałam się, że zwiędnie. Albo już zaczęła.

środa, 29 listopada 2017

Wspomnienia sobotniej nocy [7]

Zapadła zręczna-niezręczna cisza. Opuściłam wzrok, po czym syknęłam, łapiąc się za nos, bo znowu przeszła przez niego fala bólu. No cóż, co zrobisz Wando. I tak już wyglądasz jak świeżo zakopane ciało, które po chwili zostało wyjęte z ziemi, bo ktoś popełnił literówkę w dokumentach.
— Ale mogę — oświadczył po dłuższym namyśle i wstał z ławki. Podskoczył, zrobił piruet, wyskoczył, kto tam wie. To wszystko wyglądało po prostu energicznie. — No, chodź, zanim mi tu wykitujesz. — Wyciągnął w moim kierunku dłoń, szarmancko wręcz, i uśmiechnął się, a ja ten uśmiech odwzajemniłam, troszkę słabiej, ale odwzajemniłam! Taki ładny, przyjacielski, skłaniający do zaufania. I nie, zdecydowanie nie przypominał tego pana Hopecrafta.
Wsunęłam palce między te jego. Ciepła dłoń zacisnęła się, troszkę niepewnie, jakby bojąc się, że leży w niej najkruchsze szkło czy porcelana na świecie, po czym pociągnęła mnie do góry, a ja, choć blada, osłabiona i słaniająca się na nogach, poddałam się ruchowi, a po chwili stałam obok niebieskowłosego pana o ładnych oczach. Stanął za mną i podłożył swoje palce pod moje łokcie, dzięki czemu cały czas miałam najprawdziwszą asekurację w razie omdlenia.
— Mów, jak mam iść — powiedział Nivan, pochylając się lekko w moim kierunku.
Uśmiechnęłam się troszeczkę szerzej, przymknęłam oczy i chyba na krótszą chwilkę odpłynęłam. Po kilku sekundach ciszy powróciła świadomość.
— Na razie dojdźmy do akademika, później przekażę panu dokładne koordynaty.

wtorek, 28 listopada 2017

Wprowadzenie: Anders [2]

— Um... Prze-Przepraszam... — Podniosłem oczy do góry. Oho, chyba właśnie pojawił się Anders Ulam. Nieśmiałe zwrócenie mojej uwagi, jąkanie się, wręcz brakowało telepiących się nóg. Czyżbym był aż tak straszny? Może przejmuję cechy pana "piękne szmaragdowe oczy"? W końcu doskonale mogę zrozumieć biednych pierwszaków, których to właśnie on miał wprowadzić (bo i spotkał mnie ten sam los, tylko ci teraz unikają nieprzyjemnych wtargnięć do umysłu). Straszny, dwumetrowy mężczyzna bez uśmiechu na twarzy. Jak się go nie bać, gdy jest się nowym? Ale drżeć przed panem Przewalskim? Tego jeszcze nie grano. — Gdzie ma-mam pójść, bo jestem tu nowy i nie wiem co zrobić — dokończył szybko i od razu opuścił wzrok, jakby zawstydzony. Na cesarza!
Gwałtownie podniosłem się z ławki, ledwo utrzymując przy tym równowagę, bo lewa noga oczywiście musiała stwierdzić, że jest to idealny moment na przyduszony ból, który niedługo zmienić się miał w ten trochę mniej przyjemny, paraliżujący. Odchrząknąłem, wyprostowałem się i uśmiechnąłem się.
— Dobrze trafiłeś, Anders Ulam jak mniemam? — dopytałem na wszelki wypadek, choć święcie przekonany byłem, że jednak trafiłem na odpowiedniego ucznia. — Foma Dymitr Przewalski, miło mi poznać, to właśnie ja ciebie oprowadzę po szkole — przedstawiłem się, podając mu dłoń, podczas gdy w drugiej cały czas ściskałem potrzebne papiery.

Wspomnienia sobotniej nocy [6]

— Nie musisz — odparła tym charakterystycznym tonem. Niekoniecznie dla niej, raczej każdej kolejnej jednostki. Ten dźwięk był identyczny dla każdego indywiduum. Dźwięk mówiący o tym, że tak i siak zdaje sobie sprawę, jak ktoś postąpi.
Zauważyłem, że marzyła. Odlatywała, siedziała gdzieś indziej. Jakby dla mnie zostało tylko pudełko, a środek wirował daleko stąd, nie bacząc na przyziemne problemy.
Nie wiem, czy krew dalej się sączyła. Cieczy, póki co nie było widać, chusteczka wręcz raziła swoją bielą.
Widywałem te barwy tak często. Mimo bólu dalej uważam, że są piękne.
Dostrzegłem łzę, pojedynczą, pierwszą i prawdopodobnie ostatnią. Przynajmniej taką miałem nadzieję... Nie, nie będzie już płakać. Nie teraz, nie przy mnie. Odpuści później. Dużo później.
Przesiedziałem obok niej jeszcze chwilę, dokładnie obserwując zachowanie dziewczyny, każdy jej ruch, każde drgnięcie, lekkie przechylenie na bok. Byle zachować czujność. Byle zainterweniować, zanim będzie za późno.
— Ale mogę. — Podniosłem się z ławki i poprawiłem w miejscu. — No, chodź, zanim mi tu wykitujesz. — Wyciągnąłem ku niej dłoń, którą przyjęła. Po czasie, z pewną dozą nieśmiałości, niepewności. Uniosła się z tą samą gracją, lekkością. Zdążyłem już zauważyć, że gładkie, taneczne podrygi były dla niej chlebem powszednim, częścią nieodłączną, cechą charakterystyczną.
Złapałem ją pod łokcie i począłem prowadzić przed sobą, bo naprawdę nie chciałem, żeby skończyła na ziemi, a słaniała się na nogach, nieważne jak bardzo nie zapewniała innych, że przecież jest dobrze.
— Mów, jak mam iść.

Kapitulacja Białorusi [7]

Chłopak otworzył półprzymknięte oczy, odetchnął głęboko i zaczął swoje standardowe chrzanienie. 
— Postaram się już tego nie robić. Chociaż denerwowanie cię tym jest ciekawe. — Zaśmiał się cicho. — Moment, w którym próbujesz nie wybuchnąć, jest ciekawy. — Przewróciłem oczami, a moja dłoń w jego włosach zatrzymała się na moment, żeby po chwili wrócić do ponownego głaskania. Prowokowanie mnie jest miłe, owszem, ale do momentu, gdy trzeba się zmierzyć z późniejszymi konsekwencjami. I o ile dobrze sobie przypominam, to ostatnim razem skończyliśmy pieprząc się jak króliki, co jednak nie należało do odpowiednich obowiązków dyrekcji. Już ogólnie o kadrze nie wspominając. 
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, a naprawdę jestem ciekaw. Jak minęły ci wakacje? Robiłeś coś ciekawego? — Upiłem kolejny łyk wina, zyskując na czasie. — Bo moje były bardzo wesołe, przynajmniej pierwsze dni, kiedy nie było mnie w domu.
— Dużo roboty, przebudowa szkoły planowana i tak dalej, i tak dalej. Widziałem się z rodzeństwem, pomęczyły mnie siostrzenice z bratankami i zrobiłem sobie tydzień wolnego, przed wyjazdem do Cesarza. Nic ciekawego. — Zastukałem palcem o szkło. — Co robiłeś przez pierwsze dni? Nie lubisz domu? — spytałem niepewny sytuacji chłopaka. Kto wie, co te dzieciaki za perypetie rodzinne swoje mają, to tez okres buntu i sam ledwo z nimi wytrzymywałem, rodzice pewnie mieli podobny problem.

poniedziałek, 27 listopada 2017

Wprowadzenie: Nivan [5]

Gadanina, paplanina, odpowiedź na pytanie, której oczekiwałem. Tylko czy nie dało się krócej? Z pewnością się dało...
Mówi to ten, który zawsze robi dosłownie wszystko w sposób bardziej skomplikowany, miłujący się w utrudnianiu życia sobie i wszystkim naokoło.
Przetarłem leniwie swoje ramię, przechyliłem głowę na lewo, spojrzałem na niego spod półprzymkniętych powiek. Zdrzemnąłbym się, jak mam być szczerzy. Spałem w samochodzie, droga nie była długa, ale i tak...
Może to po prostu przez niego? Jamesa? Znudzony ton, monotonny, flaki z olejem. Mordka typowego aniołka, z zachowania podobny, póki co, te włoski tylko wizerunek dopełniały. Złote loczki, kudły, długie. Przypominał mi nieco mojego znajomego, tyle że starszego i... no, bardziej zapuszczonego, co tu dużo mówić.

— Masz jeszcze jakieś pytania? — Spytał z łagodnym, ciepłym uśmiechem na twarzy. Ściągnąłem brwi, przetarłem leniwie buzię, spojrzałem na niego, na rękawiczki, znowu na niego.
Bruzda na czole. Tyle mi wystarczało.
— Każdemu klepiesz tę formułkę o stołówce? — Założyłem ręce na piersi, wyprostowałem się i zadarłem lekko głowę. Trudno było patrzeć na niego z góry, głównie ze względu na jego wzrost. Kiwnął głową bez przekonania. — To co się dziwicie, że w pół godziny żarła nie ma. Każdego straszysz, to lecą na złamanie karku. Bydło. — Pokręciłem głową. — To chyba wszystko. Dziękuję za cały trud włożony w oprowadzenie mnie. Pewnie macie lepsze rzeczy do roboty jak zajmowanie się nowymi studentami... — Posłałem mu delikatny uśmiech, bo zwyczajnie nie mogłem się powstrzymać. — No, a teraz dobranoc — mówiąc to, otworzyłem drzwi i wolno wpełzłem do pokoju. Co z tego, że była pora dość wczesna...

Wprowadzenie: Nivan [4]

Szybki przemarsz po szkole pozwolił zapoznać się chłopakowi ze wszystkimi obowiązującymi prawami. Streściłem godziny wydawania posiłków, że z kucharkami należy być na dobrej stopie relacji, bo inaczej cały rocznik dostaje po tyłku i tak dalej, i tak dalej. Kto jest w samorządzie, że aktualnie trwają wybory i może być później przetasowanie, ale jeżeli miałby jakiekolwiek pytania to zapraszam do mnie i reszta dyrdymałów, które można by spokojnie pominąć. 
Poprawiłem rękawiczki, widząc, jak chłopak przypatruje się im z zainteresowaniem. Nie musiałem ukrywać, czułem się nieco niekomfortowo, zazwyczaj ludzie praktycznie nie zwracali na nie uwagi, ewentualnie dość szybko tracili zainteresowanie. 
— Czy stołówkowe żarcie jest zjadliwe? — spytał znudzonym głosem.
— Jeżeli przyjdziesz wystarczająco wcześnie albo zaprzyjaźnisz się z kucharkami, to tak — odparłem pewnie. — Z rzeczy bardziej aktualnych, to po pół godzinie zazwyczaj nic nie ma, więc staraj się być zawsze wcześniej. No i gdy chcesz się pouczyć, to samotnie do biblioteki nigdy nie chodź, bo tam nam duchy drobne i większe grasują, potem studenci nie wracają, a wysyłanie ekipy poszukiwawczej czasami skutkuje miernymi efektami — ostrzegłem go. Zatrzymaliśmy się w końcu przed pokojem chłopaka, zastanawiając się, co dalej. Wpuściłem go do środka, oddałem mu Kartę Atlancką i poinformowałem, żeby się z nią nie rozstawał.
— Masz jeszcze jakieś pytania? — spytałem ciepło.

Wyznania [nie]romantyczne [2]

— Myślę, że wszystko w porządku. — Kamień natychmiast spadł mi z serca, a oddech od razu się uspokoił. Uśmiechnąłem się wraz z dziewczyną, która właśnie słodziła swoją herbatkę miodem. — Jaki wybrałeś film? — spytała, sadzając się bliżej mnie. Wszedłem w folder z [pirackimi oczywiście] video. Nie miałem wybranego konkretnego, a raczej całą bibliotekę, nagromadzoną przez lata, z czego ponad połowy nigdy nie przyszło mi oglądnąć.
— A jaki sobie zażyczysz, Pelciu. — Dwa kliknięcia i zaprezentowanie całej listy przeróżnych tytułów. — Hellboy, Sherlock, jacyś Avengersi, Klub Winowajców, Na śmierć i życie, Pitch Perfect jeden i dwa, Mustang z Dzikiej Doliny? Co to tu robi? — Wydąłem usta, udając, że jestem absolutnie dojrzałym mężczyzną, dla którego bajki to obcy temat. Szybko przewinąłem kolejne kilka tytułów dla dzieci i wróciłem na ścieżkę moich nieuporządkowanych filmów akcji, romasideł i thrillerów. — Pamiętnik? Do wyboru do koloru, mam tu nawet po kilka odcinków jakiś słabych seriali. Moda na skrzydła? Odcienie nieszczęścia? Farma?
Dziewczyna tylko przewróciła oczami i kazała mi puścić to, co się nawinie jako pierwsze. Więc trafiło na jakiś tytuł tuż pod kursorem. Zatonąłem w kocach i poduszkach, zerkając na wiercącą się delikatnie Pel. Mogłem się założyć, że i tak nie będziemy oglądać tego, co odtworzyliśmy, tylko przesiedzimy noc, gadając o pierdołach.
— Co u Mordechaja, Radii i Vici? — Przewróciłem się na bok, podparłem głowę o dłoń i czekałem w spokoju na odpowiedź, obserwując przytulającą się do kubka z herbatą, Pel.

Wprowadzenie: Julia [2]

Poczułem, jak coś irytującego narusza moją strefę osobistą. Poirytowany złapałem winowajcę na za palec, który wtykano w miejsca do tego nie przeznaczone i ścisnąłem go delikatnie, przypatrując się... elfikowi? Dziewczynie? Karzełkowi? Elfik, chyba ta pierwsza nazwa najbardziej pasowała do dziewczyny. Niska, kurduplasta wręcz, w dodatku opalcowana (widocznie) w nadmiarze, skoro chciała jeden stracić. Musiałem schylić głowę, żeby w ogóle ją zauważyć, o przyjrzeniu się nawet nie wspominając. 
— Przepraszam. Jestem tutaj nowa. — Nadal niewybaczalne, ciesz się, że to nie był Dexter, bo lizałabyś już podeszwy własnych butów. — Mam na imię Julia Smars i dopiero przyjechałam. Nie bardzo się orientuję, gdzie powinnam się teraz wybrać. Czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie mam teraz iść? — wydukała z siebie, a mi zeszła nieco złość. Ostatecznie była nowa, faktycznie nieświadoma sytuacji, pewnie zagubiona, bo jednak początek semestru to nie był i można było pogubić się w tłumie smarkaczy i pochodnych. Zdecydowany o daniu drugiej szansy, skłoniłem się niedbale, wyciągając dłoń i podnosząc torbę dziewczyny.
— Ja to wezmę, panienka nie powinna targać. — Uśmiechnąłem się przyjaźnie, drugą dłoń kierując w stronę dziewczyny na powitanie. — Jestem James, przewodniczący, mam się tobą zająć. Nie krępuj się zadawać jakiekolwiek pytania i tak dalej. Skąd przyjechałaś? 


Panna jak malowana [2]

Dziewczyna zarumieniła się z nagła, a ja mogłem dokładniej się jej przyjrzeć. Dwa luźne warkocze związane z tyłu głowy z kilku pasm, spadające na ramiona i spływające wzdłuż tułowia. Mogłem zauważyć jedną z ukochanych bransoletek dziewczyny, która zapięta na jej dłoni przypominała utopijskie, technologiczne cudeńka.
— Nic się nie stało. Jasne, że mam ochotę. Miałam nadzieję, że w końcu się uda — odparła. Poczułem odrobinę ciepła, a moje policzki pewnie zabarwiły się na podobny odcień, co te dziewczyny. To była taka drobna, mała iskierka zadowolenia, bo z Ayą naprawdę miło mi się rozmawiało i nie chciałem, aby nasza znajomość zakończyła się na wartkich obietnicach. — Daj mi tylko chwilkę, lekko się ogarnę i możemy iść.
Ruszyła szybko do łazienki i, szczerze mówiąc, nie spodziewałem się cudów. Naoglądałem się przez ten cały czas filmów i obrazków w k-necie, w których mijają miesiące, zanim kobieta wyjdzie przygotowana, ale, o dziwo, nawet nie zdążyłem się obejrzeć, a Aya już stała obok mnie, zamykając drzwi.
— Jestem gotowa. — Skinąłem z uśmiechem głową i ruszyliśmy spacerkiem przez las do miasta. Droga była wydeptana, miejsce niezbyt odległe, więc nie opłacało się nawet brać taksówki czy łapać busa. Słońce świeciło pięknie  tego dnia, a podróż upływała na niezobowiązującej rozmowie. 

Wspomnienia sobotniej nocy [5]

— Na pewno? — zapytał, pochylając się nade mną i przyglądając mi się uważnie.
Podniosłam wzrok na chłopaka, przykładając dłoń do twarzy, jakby chcąc zasłonić bladą skórę czy spuchnięty nos. Nieświadomie.
Był przystojny, zdecydowanie nie dało się temu zaprzeczyć, ale do ideałów również nie należał. Ale w końcu, kto należy? Ostro zarysowana szczęka, a jednak kobieca, wąskie usta przecięte blizną (ciekawe, jak ją zdobył?), choć jeszcze jedna, zdecydowanie większa, przechodziła przez lewą brew.
A i tak najbardziej pochłaniały uważnie studiujące ogromne oczy, kryjące jakieś tajemnice. Niebieskie, wręcz nienaturalnie niebieskie, jak włosy, aktualnie związane, jak u samuraja.
Uśmiechnęłam się. Nieświadomie.
Pomyślałam o tym, jak płynęliśmy razem w tańcu. Jak dobrze prowadził, choć jego ruchom czasami brakowało perfekcyjnej lekkości, ale czy to mi przeszkadzało? Pomyślałam o naszej krótkiej rozmowie po francusku, jak nieporadna ona była, jak potoczyła się w zupełnie innym kierunku, niż zaplanowano.  Nivan nie był perfekcyjny, idealny czy cudowny. Ale to zupełnie nie przeszkadzało, wręcz tak bardzo pasowało w tym natłoku pilnowania, przykładania do linijek czy ustalonych wzorców i zachowań. Był po prostu żywy.
Opuściłam głowę. Jakaś jedna łza wydostała się na zewnątrz. Nieświadomie.
Chłopak miał w sobie to coś. To coś interesującego, coś, co przyciągało mnie jak magnes. 
— Pomóc ci dotrzeć do pielęgniarki? Albo pokoju? — zapytał, a ja wróciłam z krainy myśli do świata żywych.
Uśmiechnęłam się.
— Nie musisz — odpowiedziałam.
Ale i tak to zrobi.

Wprowadzenie: Alexandra [4]

— Pokazałbyś mi proszę pokój, w którym mam zamieszkać? Wolałabym nie zwiedzać wszystkiego z walizką — zapytała lekko zdezorientowana. Brawo Przewalski, wprowadzanie nowych uczniów idzie ci cudownie
Pokiwałem głową (bo co miałem zrobić?) i zacząłem mówić.
— Tak, oczywiście. Masz całkowitą rację. — Uśmiechnąłem się szeroko. I niezręcznie. — Twój pokój jest na... — szybie potwierdzenie informacji, bo w końcu lepiej się upewnić — na pierwszym piętrze. Przy okazji pokażę ci kilka ważnych miejsc, przekażę kuralet... — Ziemia do Przewalskiego, znowu odpływasz...

Znowu giniesz pochłaniany przez morskie fale...

Potrząsnąłem głową, próbując powrócić do rzeczywistości. Nowa dziewczyna znowu wyglądała na zdezorientowaną. Super.
— Przepraszam, mógłbyś powtórzyć jeszcze raz to, co przed chwilą powiedziałeś? Przepraszam bo zamyśliłam się trochę i... — zapytała, a jej język zaczął tańczyć, plątać się i potykać pomiędzy zębami. Ups. — I nie dosłyszałam, co mówiłeś. Więc przepraszam, czy proszę powtórzyłbyś... Poproszę. — Zerknięcie w moje oczy, nieporadny uśmiech i lekkie przekręcenie głowy w bok.
Podrapałem się po głowie, westchnąłem i zacząłem od początku. Lub nie.
—Tak, tak, oczywiście, ja też przepraszam, moja wina, pewnie trochę cię speszyłem — przyznałem, opuszczając wzrok. — Już prowadzę cię do pokoju, przy okazji pokażę ci kilka miejsc z daleka i przekażę kuralet. Nie wiem, czy nie będziesz potrzebować chwili dla siebie, jeżeli tak, to będę czekać w pokoju samorządu, ostatnie piętro — oświadczyłem, uśmiechając się szeroko. — To co, gotowa? — zapytałem. — Ah, i czy mógłbym poprosić panienkę o walizkę? — dodałem po chwili, kłaniając się przerysowanie.

Wspomnienia sobotniej nocy [4]

— Jest ok. Dziękuję.
Po co pytałem, skoro wiedziałem, że skłamie? Wszystko jest tak proste, na wyciągnięcie ręki, tak banalne, a ja... A ja zawsze szukam na okrętkę, zawsze staram się obrać dłuższą drogę, zawsze wszystko utrudniam.
Dlatego sprawa się rypła. 
Chociaż z drugiej strony. To miłe, gdy ktoś dba... Troszczy się? No, nawet zapyta o to, czy wszystko jest dobrze. Może jednak nie było tak źle? Ja...
Ja zaczynam pierdolić głupoty. 
Delikatne potrząśnięcie głową, powrócenie do rzeczywistości, bo nie ma co uciekać tam, gdzie niebo jest czystsze, a trawa zieleńsza.
— Na pewno? — Lekko się nachyliłem, zerkając z nastolatki z dołu. Była młodsza. Zdecydowanie.
J'adorerais.
Głos zabrzęczał mi w uszach, przypominając mi o tamtym wieczorze. O gładkich ruchach dziewczyny, o tym, jak płynęła w tańcu. Jak oddawała się muzyce, a świat tracił dla niej jakiekolwiek znaczenie. Po prostu błyszczała, a jak duch, jedynie ją podtrzymywałem, by nie spadła nieszczęśliwie, by nie zrobiła sobie krzywdy, co i tak było mało prawdopodobne, patrząc na to, jak dobrze panowała nad swoim ciałem, jak dbała o każdy szczegół.
Może wszystko idealizuję, ale muszę przyznać. Panna... Panna... Właśnie, imię. Bo koniec końców go nie zdradziła. Wracając, miała w sobie to coś. Coś, co sprawiało, że nie sposób było oderwać od niej oczu.
Nawet, teraz gdy prawie ryczała, siedziała z tamponem w nosie, a skóra przypominała odcieniem bardziej ścianę, bądź truposza, a nie młodą, piękną, rumianą dziewczynę.
— Pomóc ci dotrzeć do pielęgniarki? Albo pokoju? — Znowu głupie pytanie.
I tak to zrobię.

Kapitulacja Białorusi [6]

Gdy minęła chwila zdziwienia, opadłem plecami na oparcie. Dłoń wplątana we włosy była przyjemnym uczuciem. Nie będę kłamał przed samym sobą — brakowało mi tego.
— Wydoroślałeś. — Siedzenie nieco ugięło się pod dodatkowym ciężarem, oh.  — Powiedzmy, że ci wybaczam. Panoszenie się po moim gabinecie. Jednorazowo. — Otworzyłem wpół zamknięte oczy, kiedy je przymknąłem? Mniejsza o to.
Odetchnąłem cicho, przyglądając się dyrektorowi, on nie zmienił się wcale.
— Postaram się już tego nie robić. Chociaż denerwowanie cię tym jest ciekawe. — Zaśmiałem się cicho. — Moment, w którym próbujesz nie wybuchnąć, jest ciekawy. — Poprawiłem szybko, to było nieco egoistyczne, ale cóż. Taka jest prawda. Ten moment jest przerażający, dziwny i rozbawiający jednocześnie.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, a naprawdę jestem ciekaw. Jak minęły ci wakacje? Robiłeś coś ciekawego? — Zerknąłem na kieliszek trzymany przez Adama. Właściwie to lepiej, że mi go zabrał. Po ilości, która została wlana we mnie w wakacje, nie pomogłoby to mojemu żołądkowi, czy nerkom. Sam nie wiem, czy w ogóle bym to przełknął.
— Bo moje były bardzo wesołe, przynajmniej pierwsze dni, kiedy nie było mnie w domu. — Wzruszyłem ramionami i czekałem na odpowiedź. Spędził je z rodziną, pracował tak, jak powiedziałem w żartach, a może błądził tu i tam, zupełnie sam?

niedziela, 26 listopada 2017

Wprowadzenie: Sofia [0]

Zwróć je, jeżeli uznasz to za słuszne, ale
Przyznam się szczerze, oni chyba myśleli, że ja nie mam co robić, tylko ludzi wprowadzać. Dexter latał za Fomą, próbował dostać się gdzieś tam na staż i kij go tam jeszcze, gdy jego chłopak obwieścił radosną nowinę, że zamierza startować do samorządu uczniowskiego. Tak zaczęło się właśnie piekło. Co prawda nie rozumiałem, skąd u nich pojawił się znikąd wątek jakiś wąsów, ale niech im dobrze będzie, lepiej razem, żeby przynajmniej się nie kłócili znowu.
chciałabym zakończyć to inaczej
A ja otrzymałem list i w sumie cały mój świat legł w gruzach. Wiadomość była krótka, treściwa, papeteria pachniała jabłkiem, litery były rozmazane, jakby ktoś nad nimi płakał, a poza tym listem przyszło kilka kolejnych. Aktualnie spoczywały pod moim materacem do momentu podjęcia decyzji. Nie było żadnego formalnego nakazu oddania ich właścicielem.
nie jest dobrze, ale jest okey.
Ale był ten jeden, cholerny, fałszywy, który sprawiał, że chciałem płakać. Koperta była cięższa, choć mniej wypukła, a ja nie potrafiłem się zmusić, żeby oddać ją właściwej osobie.
Brednie, to wszystko były brednie, które nie miały żadnego znaczenia, skoro, jak sama zauważyła, już prawdopodobnie nie wróci. I jakoś to bolała, ta mała cząstka, która aktualnie stała i marzła na dworze, czekając na nową, głupią dziewczynę, kolejną do wprowadzania w akademicki świat. 
nie martw się, przecież wiesz, że sobie poradzę.
Stałem i marzłem, złorzecząc pod nosem. Nie ukrywając, od dłuższego czasu to nie był mój najlepszy okres w życiu, dlatego byłem gotowy zaraz zacząć wrzeszczeć na pierwszą lepszą osobę. 

Kapitulacja Białorusi [5]

— Nie, nie upijam się jednym kieliszkiem. Tamta sytuacja była... jednorazowa. To był czysty przypadek i błąd. Tak myślę. — Uniósł nieco wyżej głowę, nie mogłem nie przewrócić oczami, gdy panoszył się tutaj, jak pierwszy lepszy smarkacz, myślący, że zna ten biznes i gabinet lepiej ode mnie. Niedoczekanie jego. Jednorazowa sytuacja? Owszem, powtórki nie było, choć w paru momentach zahaczało to o absurdalne przekraczanie granicy i w sumie to sam nie wiedziałem, gdzie to wszystko nas prowadzi. Raz tak, raz tak. Z jednej strony pieprzenie dla pieprzenia, z drugiej po jednorazowej wpadce nic z tego się już nie powtórzyło. 
— Tak, trochę urosłem. Ale nie chcę o tym rozmawiać. To nie było zbyt przyjemne. Kiedy indziej, dobrze? — Oh...? — Usiądź, nie stój tak nade mną. To przytłaczające i przerażające równocześnie. Nie mam pojęcia dlaczego. Jak minęły ci wakacje? Przebudowa szkoły poszła tak, jak sobie zaplanowałeś? A może rzuciłeś tym w cholerę i wróciłeś do domu, i leniłeś się te kilka miesięcy? — Parsknął śmiechem. — Wróć, pracujesz tyle, że pewnie trudno byłoby ci nic nie robić.
Podszedłem do niego, wyciągając dłoń i zanurzając ją w jego włosach, nieco dłuższych, przypominających bardziej łagodne fale niż wcześniejsze kłaki. Dzieciak drgnął zaskoczony, a jedyne, co mogłem przyznać, było zbyt irytujące i niedowierzające, żebym mógł to wypowiedzieć. A zresztą.
— Wydoroślałeś — przyznałem, siadając obok chłopaka, nadal palcami przeczesując jego włosy. — Powiedzmy, że ci wybaczam. Panoszenie się po moim gabinecie. Jednorazowo — ostrzegłem, biorąc w dłonie kieliszek i upijając łyka.

Jako zombie pracujemy za grosze [2]

Co robić, nic się zrobić nie dało. Reformę edukacji należało należycie przedyskutować, tym bardziej, że powoli emocje brały nad nami górę. Nauczyciele wrzeszczeli na siebie w myślach, publicznie jedynie łypali wzrokiem jeden na drugiego, a sprawy były poważne. Zmiany w akademiku, zmiany w mieszkaniach profesorskich, plany budowy nowego kampusu, żeby utworzyć miasteczko studenckie. Wtedy władze szkoły nie byłyby aż tak ograniczone prawami akademickimi, moglibyśmy bardziej zaingerować w teren i uniknąć nadmiarowych kosztów z racji absurdalnie wysokich podatków. 
Ktoś spał, ktoś mruczał pod nosem niezrozumiałe wyzwiska, ktoś udawał, że słucha, a w rzeczywistości grał na kuralecie pod stołem. Przysięgam, zdecydowanie potrzebujemy zmian kadrowych, bo tak dalej być nie może. 
I wtedy wpadł Nibyłowski, trzaskając drzwiami. 
Zgromiłem, właściwie nadal chłopaka, wzrokiem, zaciskając dłonie i przewracając oczami.
— Żeby mi to było ostatni raz Nibyłowski, razem z Remusem macie jeszcze raport z zebrania sporządzić — obwieściłem z odpowiednim uśmiechem, upewniając się, że mój głos jasno wskazuje na stan mojego ducha, czyli nie irytację a już prędzej wkurwienie. — I przy okazji z następnych pięciu kolejnych.
Życie życiem, ale pewnych obowiązków nie dało się przeskoczyć, a jako cudowny szef, zdecydowałem się podzielić z tą bandą idiotów częścią mojej doli. Raport musiałem potem wysłać do Cesarza, żeby padalec złożył jeden, durny podpis zezwalający na przebudowę akademika i wtedy będę w niebie, będę mógł pić, palić i wziąć sobie zasłużone wolne.

Czerwone jak... Cegła? Mak? Krew? [3]

Lekcje tego dnia minęły mi wyjątkowo szybko. Wszystko przebiegło dość sprawnie, pomijając fakt, iż ktoś znów nadepnął mi na ogon. Oczywiście go ofuknęłam, za co otrzymałam reprymendę w postaci dodatkowej pracy domowej. Osoba, która odważyła się nastąpić na moją kitę, nie poniosła żadnych konsekwencji. Pewnie, gdybym się uparła, dałoby się to podciągnąć pod rasizm bądź seksizm, ale nie zawracałam sobie głowy. Moje myśli skupione były częściowo na szyciu, częściowo na wieczornym spotkaniu. Kiedy więc po kolacji ruszyłam do biblioteki, liczyłam na to, że dziewczyna na mnie czeka. Nie zawiodłam się. Brunetka stała na środku biblioteki, wyglądając na zagubioną. Gdy tylko ją spostrzegłam, ruszyłam w jej stronę. Uśmiechnęłam się chytrze, po czym zagadnęłam:
— Chyba nie miałam okazji się przedstawić. Jocelyn. — Od razu przeszłam do konkretów.
— Hannah — bąknęła pod nosem, ale nie dodała nic więcej.
Najwyraźniej nie jest nazbyt rozmowna. Świetnie, najwyraźniej zapowiadała nam się dobra współpraca. Poprowadziłam Hannah przez bibliotekę, wskazując jej mój ulubiony stolik, schowany na tyłach za innymi półkami. Zazwyczaj mogłam się tu w spokoju uczyć, nie narażając się tym samym na niebezpieczeństwo ze strony jakiegoś zwierzątka Jane. Usiadła przy jednym krześle, a Hannah postanowiła usiąść naprzeciwko. Zauważyłam, że cały czas unikała bezpośredniego kontaktu wzrokowego. Nieco mnie to irytowało, ale niewiele mogłam na to poradzić.
— Więc tak, mam pewną teorię, która dotyczy ciebie. Uznajmy, że to eksperyment, a jednocześnie test dla mnie. Ale zanim przystąpimy do właściwych badań, powinnyśmy się bliżej poznać. Może ja zacznę... — Nie poczekałam na odpowiedź. — ... Urodziłam się w największym mieście w Valentine. Jestem drugim dzieckiem, ale zarazem pierwszą córką mojej matki, Monique. Nigdy nie poznałam swojego ojca, który od nas odszedł. Matka robiła z tego wielką tajemnicę, więc nie wiem, czy on umarł, czy, nas opuścił. Mam brata, Louisa, który częściowo go zastępuje, jednak sam ma już stałą partnerkę, którą też musi się zajmować. Kilka lat po mnie urodziły się moje młodsze siostry, Veronica, Cassandra oraz Melissa. Zanim zdążyły się urodzić, ojca już nie było. Matce ciężko było utrzymać czwórkę małych dzieci, chociaż mój wtedy zaledwie siedmioletni brat starał się jej pomagać. Źle wspominam ten okres życia, było bardzo ciężko. Nigdy nie chodziłam do szkoły. Nie było na to ani czasu, ani pieniędzy. W bardzo młodym wieku zaczęłam pracować. Często robiłam to do nocy za małe pieniądze, starając się dopomóc rodzinie. — Przemilczałam fakt, że nikt nie chciał mnie w pracy dziennej. — Teraz Twoja kolej. Mów wszystko, do jakich szkół chodziłaś, gdzie mieszkałaś. Nie pomijaj żadnych szczegółów.
Popatrzyłam na nią wyczekującym wzrokiem.

Nigdy nie pokazuj, że cierpisz [0]

Stojąc przy oknie, wystukując jakiś dziwny, nieznany mi rytm o kant parapetu, byłam w stanie stwierdzić, że inni ludzie są szczęśliwi. Pary trzymały się za ręce, przyjaciele opowiadali sobie jakieś historię z życia wzięte i żarty, co jakiś czas udało mi się wychwycić przez ledwo uchylone okno lekki śmiech. Ayę i Hanabi już gdzieś dawno wywiało — z resztą co im się dziwić, zostając sam na sam ze mną nie mogły liczyć chociażby na krótką, ograniczającą się do dwóch wypowiedzi konwersację. Nasze jedyne rozmowy odbywały się zazwyczaj tak samo, najzwięźlej jak się dało. Pytania: "Łazienka wolna?" czy "Widział ktoś mój długopis?" pozostawały dotychczas moją codziennością.

W pokoju nie było żadnej żywej duszy, oprócz mnie, a po wykonaniu już swoich codziennych czynności było chyba nawet nudniej niż nudno, do następnych zajęć nadal pozostawało dwadzieścia wolno upływających minut. Odkurzenie książek już dawno pozostawało na mojej liście zrobionych rzeczy, tak samo jak i układanie ubrań w szafie. Z resztą wszystkie czynności zostały już dawno odhaczone, jeśli nie liczyć słuchania muzyki.

Kolejne trzy minuty zleciały w żółwim tempie. W końcu zebrałam się w sobie, w końcu jedno jedyne wyjście na dwór w przerwie obiadowej nie obróci mojego życia. Jedyne, co tam będę robiła to siedziała, może czytała jakąś książkę, która akurat znajdzie się pod moją ręką, ewentualnie posłucham muzyki. Zawsze dobre, żeby poudawać, że cię tam nie ma. Przeskakiwałam po dwa schodki, a potem wyszłam na dwór, rozkoszując się świeżym powietrzem. Bez namysłu usiadłam na ławce, skupiając wzrok w jednym punkcie, jakim było liściaste drzewo. Co jakiś czas przechodziła jaką grupka ludzi, ale starałam się nie zwracać na nich uwagi. Dopóki... No cóż, dopóki na moją głowę nie spadł jakiś ciężki przedmiot. Zdezorientowanym spojrzeniem zaczęłam rozglądać się w okół, szukając sprawcy, tego jakże śmiesznego "wypadku", dyskretnie łapiąc się za bolące miejsce. Nigdy nie pokazuj, że cierpisz. Nawet jak ten ból jest tylko błahostką, niewartą uwagi. 

Wprowadzenie: Anders [1]

Oparłem głowę na zimnej szybie pojazdu. Ten świat nie był aż tak inny, nawet przypominał Ziemię. Czułem się beznadziejnie sam, zawsze ktoś przy mnie był. Zawsze, za każdym razem, a teraz? Byłem sam w innym wymiarze, w którym mam chodzić do jakiejś tam uczelni. Cudownie. Najgorsze jest to, że swoją rodzinę zobaczę za rok. Chociaż może wypuszczą mnie na święta? Oni w ogóle mają tu święta? Na pewno coś muszą mieć w tym stylu, ale pytanie czy pozwolą mi wrócić do domu. W końcu mógłbym uciec, kupić bilet do Turkmenistan i zmienić imię na Mustafa Pasza. W sumie nie najgorszy pomysł, ale już tak jakby jest za późno na jego zrealizowanie, bo zaraz będę wysiadał koło mojej nowej uczelni. Mam nadzieję tylko, że uda mi się to wszystko wnieść do mojego pokoju w akademiku. Tak, oczywiście moja rodzicielka musiała mi jeszcze kazać dopakować setki, jakże niezbędnych, rzeczy. I w ten oto sposób skończyłem z dwoma ogromnymi walizkami, sportową torbą na ubrania i z dwoma reklamówkami na cytuję "przekąskami na drogę". Bo w końcu czajnik elektryczny jest obowiązkowym wyposażeniem na wycieczkę w każde miejsce, nawet jeśli nie wiesz czy tam jest prąd. Jestem święcie przekonany, że naprawdę potrzebne mi rzeczy zajęłyby góra jedną walizkę, ale w końcu po co się ograniczać, nie? Samochód w końcu się zatrzymał, a ja chcąc nie chcąc z niego wysiadłem. Kierowca również i otworzył mi bagażnik, bo w końcu sam bym nie dał rady albo zabrałbym mu koło zapasowe. Bez słowa podał mi wszystkie moje bagaże, za co podziękowałem i skierowałem się w stronę, jak przypuszczam, akademika. Niosąc te wszystkie torby czułem się jak jakiś wielbłąd, w sumie garb się zgadza... I w tym miejscu zakończyły się wszystkie moje plany, bo pojęcia zielonego nie miałem co zrobić. Stałem jak ciołek na środku i rozglądałem się bezradnie po okolicy. Zauważyłem jakiegoś chłopaka siedzącego na ławce, więc uznając, że wygląda dość przyjaźnie i odpowiedzialnie niepewnie do niego podeszłem.
— Um... Prze-Przepraszam... — Tak to jest naprawdę fenomenalny moment, żeby zacząć się jąkać, w końcu liczy się pierwsze wrażenie. — Gdzie ma-mam pójść, bo jestem tu nowy i nie wiem co zrobić — zakończyłem szybko wypowiedź.  

Barwne odnowienie znajomości [1]

Przetarłam oczy, odłożywszy lornetkę i zamrugałam parokrotnie, mrużąc je. Wszystko zaczęło mi się rozmazywać, a ból głowy dawał mi znać, że powinnam przestać gapić się na mapy, szukając kogoś, kogo i tak pewnie nie znajdę. Ironicznie. Przeszukałam kieszenie mundurka, po czym wyciągnęłam z jednej z nich półokrągłe okulary, które zaraz włożyłam na nos. Wszystko od razu stało się wyraźniejsze i mogłam w końcu ruszyć się z parapetu bez ryzyka, że może jednak wyjdę oknem. Rozsunęłam zasłony, za którymi byłam cały czas schowana, składając mapę. I wtedy zostałam zaatakowana przez ogon. Wzdrygnęłam się zaskoczona, odruchowo cofając się o krok, ale zdążył mnie pacnąć.
Przyjrzałam się właścicielowi mojego "napastnika", w oczy od razu rzuciła mi się znajoma ruda czupryna z kocimi uszami. Jak się dziewczyna nazywała? Joy? Niee, jakoś dłużej. Hmm... Jocelyn! Tak, Jocelyn. W sumie Joy mogłoby być zdrobnieniem.
— ...Vene, prawda? — Mrugnęłam, wracając duchem do rudowłosej kotołaczki i kiwnęłam głową na znak potwierdzenia. Yup, na całe me szczęście nadal byłam Vene.
— A ty Jocelyn, dobrze zapamiętałam? — spytałam dla pewności.
Podążyłam za wzrokiem dziewczyny, patrząc na plamę na mojej marynarce i przypomniałam sobie o pacnięciu ogona oraz słowie "rozpuszczalnik", które doleciało do moich uszu, gdy odpłynęłam, a dziewczyna coś mówiła. Ah, usunąć plamę. No tak, przydałoby się.
— I dzięki, chętnie skorzystam z propozycji.

Bąbelkowy chłopiec [2]

Chłopak zdawał się całkowicie zlewać fakt, że posmakował brudnej podłogi, utulił ją i zarył o nią [krzywym już] nosem.
Uniósł lekko głowę, spojrzał na mnie, uśmiechnął się, jak gdyby nigdy nic.
— Dziękuję za troskę. Jesteś pierwszorocznym, prawda? — spytał, dalej nie podnosząc się z ziemi. Przekrzywiłem głowę, dokładnie obserwując zachowanie rudego chłopca.
— Tak, rozumiem, że wywnioskowałeś to po moim zachowaniu? — Ukucnąłem przy nim i wystawiłem ku niemu otwartą dłoń. Podparł się na łokciach, rzucał wzrokiem to na rękę, to na moją twarz. W końcu uchwycił kończynę, a ja dźwignąłem się na nogi, ciągnąc go za sobą, tak przy okazji.
Chwiejne, chude nóżki starały się utrzymać młodziana w pionie. Dopóki, gdy na sto procent był w stanie się zrównoważyć, puściłem jego dłoń. Otrzepał zabrudzony mundurek, jeszcze raz oglądnął się od stóp do głów.
— Często lądujesz z twarzą w podłodze? — Przełożyłem delikatnie ciężar ciała na prawą nogę, przechylając się przy okazji, oczekując odpowiedzi od chłopaka, którego buźka była obita bardziej od mojej. Ściągnąłem brwi. Biedaczysko.
Był chyba tutejszym Facetem Krzywdą, tym, który kończy z gwoździem w stopie, tym, który robi sobie krzywdę, podpisując się, tym, który przewraca się na prostej drodze [jak teraz] oraz tym, na którym ciążyła paskudna klątwa, której bał się... właściwie każdy.

sobota, 25 listopada 2017

Wyznania [nie]romantyczne [1]

Miałam wrażenie, że Aurelion się rozpłynął po całym przyjęciu, a nawet jak gdzieś mi migał w tłumie, to nie potrafiłam go złapać. W końcu spuściłam głowę, zajmując się przygotowaniami do nauki [ponieważ musiałam się przyłożyć], tylko co jakiś czas szukając niebieskiego osobnika wzrokiem. I kto by pomyślał, że kiedy przysiadłam  do wróżbiarstwa, to Hortensja sama wyrosła mi za plecami, niemalże przyprawiając o zawał.
Ale mimo wszystko musiałam przyznać, że bardzo się cieszyłam z jego pojawienia się. Chyba nawet bardziej niż bardzo.

XXX

Amigo, owinięty wokół mojej talii, przytrzymał mi koc, żeby nie spadł z moich ramion, a ja porządkowałam zastawę w hortensje oraz listki. Całkiem spore trzy imbryki z różnymi gatunkami herbat, filiżanki ze spodkami i łyżeczkami, dwie cukierniczki z innymi rodzajami cukru plus słoiczek miodu. Jak spędzać noc poza akademikiem, to szaleć, choć perspektywa przyłapania przez sadystyczną panią profesor od zielarstwa nie nastawiała optymistycznie. Cóż, jakoś wybrniemy, jeśli nie postanowią nas od razu zabić.
— A u ciebie, Pelciu? Wszystko w porządku? — Zerknęłam na niego z zamyśleniem, podsumowując rzeczy, które mogłam podpiąć pod rubryczkę "dobrze". Listy ładnie napisane i wysłane, w pokoju Promienia na parapecie z dumą stała różowa eszeweria, a moje oceny ulegały poprawie. Powoli przyswajałam obecną sytuację i nie wiedziałam, czy się cieszyłam, czy jednak byłam przerażona.
— Myślę, że wszystko w porządku — odpowiedziałam w końcu z lekkim uśmiechem i odrobiną niepewności. — Jaki wybrałeś film? — spytałam, dodawszy do herbaty malinowej trochę miodu i przysunęłam się, żeby zerknąć na ekran.

Wspomnienia sobotniej nocy [3]

Wyjął paczkę chusteczek z tylnej kieszeni swoich spodni, otworzył ją szybko, jakby doskonale wiedział, co zrobić w tego typu sytuacji, a następnie podał mi jedną. Posłałam mu mętny uśmiech, biorąc ją, a następnie przyłożyłam kawałek białego papieru do nosa, psując całą jego nieskazitelność krwią. Ciemnoczerwonym, obrzydliwym płynem. Ponownie wyciągnął rękę w moim kierunku, po raz kolejny z chusteczką, tym razem jednak zwiniętą w stożek. A ja ponownie wzięłam ją od niego, przy czym musnęłam jego dłoń swoimi palcami, przez co przy okazji zostawiłam na skórze chłopaka trochę krwi i powoli wsunęłam do nosa papierek, krzywiąc się przy tym nieświadomie. Bo obrzydzał mnie ten stan. Bo chyba też trochę przerażał.
— Potrzebujesz usiąść? — zapytał, pochylając się nade mną i przekręcając głowę w bok.
Nie odpowiedziałam, jedynie zbyłam pytanie, kręcąc głową, a przy tym uśmiechając się przepraszająco. Tak bardzo wyćwiczony uśmiech. Zachwiałam się na nogach, a w moich oczach pojawiło się jeszcze większe przerażenie. Jest aż tak źle?
Niebieskowłosy ewidentnie zauważył coraz bledszą twarz, przez co chwycił mnie pod ramię, a ja w tej chwili po prostu uwiesiłam się na nim, doskonale wiedząc, że jednak potrzebuję usiąść. Poprowadził mnie do najbliższej ławki i delikatnie na nią popchnął, czując mój (co prawda coraz słabszy) opór.
 — Jak się czujesz? — zapytał. Cicho, delikatnie, troskliwie.
I w tym momencie opuściłabym pewnie głowę ze wstydu, gdyby nie ta lejąca się litrami krew. Zamiast tego po prostu odpłynęłam wzrokiem, gdzieś przed siebie, ledwo powstrzymując łzy. Bo chyba troszkę mnie to przerastało, troszkę przerażało.
— Jest ok — mruknęłam cicho, bez ani jednej nutki sarkazmu. — Dziękuję.
Ale i tak wszyscy wiemy, że jest źle.

Wspomnienia sobotniej nocy [2]

Uśmiech podbijający rumiane policzki, tak mocno odznaczające się na jasnej skórze dziewczyny. Za jasnej. Za bladej. Wręcz trupiej, białej, jak ściana.
Ściągnąłem brwi.
Śmiałe kroki, kierujące mnie bliżej towarzyszki, z którą zdążyłem już się spotkać, zatańczyć, cokolwiek.
— Bonjour.
Nie wiedziałem, czy przywitała się ze mną, czy może jednak ze strużką krwi, która jak na zawołanie popłynęła z drobnego, nieco zadartego noska.
Drobna dłoń powędrowała do twarzy, ze znudzeniem w oczach, czystym, emanującym spokojem. Jakby całkowicie spodziewała się tego, co właśnie nastąpiło. Uniosłem delikatnie brwi, widząc, jak zapewne jeszcze ciepła ciecz powoli spływa po jej ustach i szczupłych palcach, które delikatnie ujmowały krwawiącą część ciała.
Kap. Kap. Kap.
Farba płynie jak po płótnie.
Rozlewa się.
Dobrze znasz ten widok.
Wyjąłem paczkę chusteczek z tylnej kieszeni spodni. Beznamiętnie ją otworzyłem, podałem jedną dziewczynie. Przytknęła ją do buzi, poczęła wycierać się z juchy. Ślady po niej brzydzą, zawsze. Brudne, czerwono-brązowe, tak charakterystyczne i paskudne. Chwyciłem kolejny kawałek papieru, zwinąłem go w „tampon”, dość cienki, byle zmieścił się w nozdrzu dziewczyny.
Upchnęła go, krzywiąc się lekko. Nie wiem, czy z bólu, czy z faktu, że nie chciała tego robić. No, a może była już znudzona, bo zdarzało się to zbyt często? Nie wiem, nawet nie wiem, czy chcę wiedzieć.
— Potrzebujesz usiąść? — Nachyliłem się lekko nad blondynką. Pokręciła głową z uśmiechem, z typowym dla butnych dzieciaków wyrazem twarzy, który wręcz krzyczał „Nie potrzebuję twojej pomocy”. Słaniała się jednak na nogach, delikatnie zachwiała.
Więc mimo lekkiego zaparcia w poczynaniu ruchów przez nastolatkę, chwyciłem ją pod ramię i pokierowałem do najbliższej korytarzowej ławki, sadzając ją na niej. Rzekłbym, że zrobiłem to siłą.
— Jak się czujesz? — Głos drgnął, na końcu, delikatnie przesiąkł troską.
Źle.

Wspomnienia sobotniej nocy [1]

Nowy rok się zaczął, wakacje minęły szybko, nieprzyjemnie, zdecydowanie nie wypoczęłam. Nie z omdleniami, bólami głowy i krwią lejącą się litrami z mojego nosa. Kto wie, może za mało żelaza krąży w moim układzie krwionośnym i to po prostu anemia?
Z Hopecraftem chyba oboje stwierdziliśmy, że po prostu lepiej jest, gdy nie wchodzimy sobie w drogę. Zatańczyłam z nim jeden taniec na balu, po czym prawie straciłam przytomność. Zdecydowanie wystarczy mi wrażeń, bo nie gustuję w masochizmie, BDSM czy innych tego typu fetyszach. Adrenaliny mi dostarczono, ja odkryłam, jak pociągać za odpowiednie struny, a on pewnie ma mnie za jeszcze większego bachora. I tyle.
Kampania wyborcza Fomy chyba szła dobrze, Dexter drżał na myśl, że jego zielonooki chłopiec może wygrać (Fajtłapa wspominał coś o jakimś zakładzie?). No cóż, ja na pewno miałam zamiar wspierać mojego ukochanego brata, i pomagając mu w wymyśleniu hasła na plakat (moja duma!), i podsuwając kilka pomysłów.
Lekcje się skończyły, a ja zdecydowanie byłam zmęczona. Coraz bardziej zmęczona. A przecież cały czas biorę leki, ostatnio nawet zwiększoną dawkę, wszystko pod kontrolą lekarza. Westchnęłam, opierając się o najbliższą ścianę i odchylając głowę do tyłu. Źle, źle, źle, Wanda, nie padaj na ziemię na oczach tych wszystkich ludzi. Mój wzrok, trochę zagubiony czy przymglony, krążył po korytarzu w poszukiwaniu znajomej twarzy, Fomy, który od razu zaprowadziłby mnie do pokoju, przykrył kocem, przyniósł wodę...
Przed oczami mignęły mi niebieskie włosy, które miałam przyjemność poznać na balu. Chłopak uśmiechnął się delikatnie w moim kierunku, a ja odwzajemniłam uśmiech. Podszedł do mnie.
Bonjour – powitałam go po francusku, bo w końcu tak zaczęła się nasza znajomość.
A następnie na ustach poczułam metaliczny smak, podniosłam dłoń do nosa.
Krew.
I tyle.

Bąbelkowy Chłopiec [1]

Dzień zaczął się normalnie, czyli cudowną pobudką, jakim był upadek z łóżka. Przeważnie to było tylko zwykłe, codzienne spotkanie z panelami, ale, jako że rysowałem do późna, mojej niedługiej podróży powietrznej towarzyszyły liczne kredki i kartki. Zanim się wyplątałem z kołdry z pięć ołówków zdążyło mi się wbić boleśnie w bok, a na skórze pojawić niewielkie zacięcia od brzegów papieru. Notabene pogniotłem wszystkie swoje nocne prace, meh. Zapamiętać - nie rysować przed snem.
Parę siniaków, niewielkich plastrów na ranki i żyłem dalej w przeciwieństwie do swoich przyborów, które swoim cielskiem połamałem na pół. Później się je zatemperuje i powinno być dobrze. W pośpiechu posprzątałem po sobie i ogarnąłem się, patrząc, czy jednak przeoczyłem gdzieś krew na mundurku. W drodze do sali już aż tak nie pędziłem, żeby mieć przynajmniej złudzenie, że wcale się nie wywalę o własne stopy. Jak już mówiłem - "złudzenie", bo zaraz zaliczyłem widowiskowego orła i "przytulałem" podłogę. Cóż, przynajmniej większość uczniów zdążyła się przyzwyczaić do mojej tendencji do upadania i mało kto zwracał na to uwagę.
— Tej, żyjesz? Nic ci nie jest? — Uniosłem głowę na dźwięk nieznanego głosu, wykorzystując czas, gdy się podnosiłem , na sprawdzenie, czy niczego sobie nie uszkodziłem. Więcej siniaków. Pieczenie i ból w okolicach nosa, jednak nie wydawał się złamany, ani nie krwawił. Nie zdarłem również łokci i kolan, więc było dobrze. Lekko kręciło mi się w głowie, ale utrzymałem się jakoś na równych nogach. Żyłem? Żyłem!
— Chyba jestem cały, już się przyzwyczaiłem — powiedziałem, mając ochotę zrobić obrót, żeby sprawdzić, czy nigdzie nie było krwi, ale w moim przypadku to był bardzo zły pomysł. — Dziękuję za troskę. — Uśmiechnąłem się, unosząc nieco wyżej głowę.
— Jesteś pierwszorocznym, prawda?

czwartek, 23 listopada 2017

Wprowadzenie: Alexandra [3]

Na moje szczęście chłopak okazał się być miły. Nie wyglądał też jakoś strasznie, nie miał kłów, ani pazurów, czy rogów. Problem leżał w tym, że mówił dużo, a w dodatku szybko, więc nie do końca rozumiałam, co takiego właściwie chciał mi przekazać.
— Ah, przepraszam, trochę za bardzo się rozgadałem... — O, chyba się zorientował, że potrzebuję chwilki na przyswojenie informacji. I mnie przeprosił, co jest dość ciekawe, bo zwykle to ja przepraszam wszystkich dookoła.
Moment.
Czyli teraz ja mam mu coś odpowiedzieć, tak? Świat nagle przestał być taki różowy, zaczęłam się trochę denerwować, bo co niby mam mu powiedzieć, najlepiej jeszcze z sensem i żeby mnie nie wyśmiał... Zaczęłam się delikatnie rozglądać, próbując znaleźć coś o co mogłabym się zapytać, żeby zyskać na czasie i wymyślić jakąś dłuższą wypowiedź. Mam — walizka! Przecież muszę coś z nią zrobić.
— Pokazałbyś mi proszę pokój, w którym mam zamieszkać? Wolałabym nie zwiedzać wszystkiego z walizką — to brzmiało trochę zbyt formalnie, ale chyba może być, przynajmniej powiedziałam coś co nie jest całkowitym bełkotem bez ładu i składu. Tak, jest naprawdę nieźle patrząc na to, że zwykle przy pierwszych kontaktach w ogóle się nie odzywam. Co ja mówię jakich pierwszych kontaktach, przecież przez całe moje życie nie poznałem właściwie nikogo. Właściwie? Nigdy nikogo nawet nie próbowałaś poznać. Uświadomiłam sobie, że Foma zdążył mi już odpowiedzieć i spoglądał teraz na mnie w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję.
— Przepraszam, mógłbyś powtórzyć jeszcze raz to, co przed chwilą powiedziałeś? Przepraszam bo zamyśliłam się trochę i... — zaczęłam się plątać, a to zdecydowanie nie był dobry znak. — I nie dosłyszałam, co mówiłeś. Więc przepraszam, czy proszę powtórzyłbyś... Poproszę — Oj, zaczęłam bełkotać, jest bardzo źle.

środa, 22 listopada 2017

Wprowadzenie: Anders

Kolejna osóbka do wprowadzenia, ewidentnie musiałem zacząć przygotowywać się do przyszłej roli. Bo do świętej trójcy dużo osób nie startowało, a widziałem te uśmiechy (i nie były to uśmiechy politowania!) puszczane w moją stronę na korytarzach, kilka razy zostałem nawet poklepany po plecach. I głównie tylko Dexter pomrukiwał, czy aby na pewno nie chciałbym zrezygnować z brania udziału, bo w końcu to tyle roboty, w końcu tyle papierków, a on wie, jak ja łatwo się przemęczam, po czym szybko biegnę po kawę (od której, mówiąc wprost, w pewnym momencie się uzależniłem, bo aktualnie piłem ją codziennie – mój układ krwionośny wraz z nerwowym się radują), a on nie chce, żebym leżał potem martwy i bez chęci do życia... No cóż, za późno, plakaty z jakże cudownym hasłem wyborczym wymyślonym przez moją siostrę zostały już porozwieszane, ja nie miałem ochoty biegać i ich ściągać, a Dexter, z którym zaczęliśmy myśleć na temat wynajmu wspólnego przytułku i znalezienia pracy, po prostu będzie musiał załatwić sobie dobry wosk. Zakład to zakład, nie miałem ochoty być przez dwadzieścia cztery godziny tylko na jego łasce i dobroci... Załóżmy, bo jednak myśl ta, gdzieś w czeluściach umysłu podniecała.
Wyszedłem przed budynek akademika, w końcu bez żadnego płaszcza czy bluzy, a po prostu w czarnej, obcisłej koszulce i usiadłem na najbliższej ławce, po czym na szybko przejrzałem dokumenty, bo jednak wypada coś wiedzieć o nowej osobie. Anders Ulam, szesnastoletni esper ze świata realnego. Zapowiada się interesująco.

wtorek, 21 listopada 2017

Królewna Smerfetka i dwóch krasnoludków [3]

Moment, w którym usłyszałem dzwonek telefonu, a Aurel wyszedł po prostu... złamał mnie. Myślałem, że mój humor nie potrafi osiągnąć tak niskiego poziomu. A jednak.
Owinąłem gumkę z czapeczki na palec i zacisnąłem powieki. Mocno. Jak do tego mogło dojść? Chciałem idealnej niespodzianki, miło spędzonego czasu, a ten kurwski pseudo ojciec wszystko zepsuł. Aurel nie zasługiwał na takie traktowanie, powinni go traktować jak drogocenny, niebieski diamencik.
— Po... Powinniśmy to przełożyć na zupełnie kiedy indziej, Margaretko. — Usłyszałem słowa Pel, westchnąłem głośno. Byłem bliski płaczu, a to nie zdarza się często. Otworzyłem wreszcie oczy, musiały wyglądać jak tafle wody.
— Powinniśmy, powinniśmy. Zrobimy to kiedy indziej, kiedy będzie lepiej. Cholera jasna to nie tak miało wyglądać! — Z frustracji kopnąłem nogę łóżka, skończyło się to tylko głośnym syknięciem. Balon z wesołą świnką dyndał wesoło pod sufitem, tylko mnie irytując. Na co to było? Dlaczego nie wyrwałem mu telefonu, zanim zniknął z zasięgu mojego wzroku?
— Posprzątajmy to i idź z nim porozmawiać, proszę. Ja jestem na to zdecydowanie mniej spokojny. Palnę coś niestosownego i będzie słabo. — Blady uśmiech posłany w kierunku Pelagoniji, rozwalenie dwóch balonów z drwiąco uśmiechającą się świnką i baranem.
Aurelek na to nie zasługiwał, cała nasza trójka o tym wie. Tylko jak mamy mu pomóc?

Wprowadzenie: Julia [1]

Podałam kierowcy pieniądze i pośpiesznie opuściłam taksówkę. Miałam cichą nadzieję, że szybko znajdę osobę, która będzie pokazywała mi szkołę i, chociaż jeden raz w moim życiu, zrobię dobre wrażenie. Rozpuściłam włosy, które delikatnie opadły mi na ramiona łaskocząc je przy tym. Podeszłam do bagażnika, wyjęłam swój bagaż, który swoją drogą wcale nie był taki duży i zaczęłam ciągnąć torbę w stronę akademika, który był jeszcze kawałek drogi przede mną.
Rozglądałam się za jakimś samotnym uczniem, którego mogłabym się o wszystko wypytać, ale ku mojemu rozczarowaniu pierwszego samotnego ucznia spotkałam dopiero po dojściu do akademika. Stał tam długowłosy, bardzo wysoki chłopak. Jako że jestem dosyć nieśmiałą osobą, trochę mi zajęło bicie się z myślami, czy może podejść do niego, czy jednak szukać kogoś innego. Stwierdziłam, że jestem okropna. To samo pewnie pomyślę, jak znajdę kogoś innego, a w sumie chodzi mi tylko o to, żeby zapytać się, do kogo się zgłosić.
Powoli podeszłam do tego olbrzyma, chociaż z tego co widzę, nie jest on jedynym wysokim chłopakiem w tym miejscu. Musiałam wyglądać komicznie, kiedy patrzyłam na mojego potencjalnego rozmówcę z dołu, a on zdawał się jakby mnie nie widzieć. Dalej się rozglądał. Nie myśląc zbyt długo, postanowiłam ukłuć chłopaka palcem w brzuch, ale zamiast czegoś miękkiego poczułam twarde mięśnie, no chyba, że nosi jakiś ochraniacz, albo cholera wie co jeszcze. Chłopak drgnął i popatrzył na mnie z góry.
– Przepraszam. Jestem tutaj nowa. Mam na imię Julia Smars i dopiero przyjechałam. Nie bardzo się orientuję, gdzie powinnam się teraz wybrać. Czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie mam teraz iść? – wydukałam z siebie dosyć cicho, ale chłopak chyba usłyszał, bo pokiwał głową.

KA: M.S.AU.3


Podstawowe informacje:
Imię: Anders
Nazwisko: Ulam
Wiek18 lat
Klasa: Słońca
Miejsce Zamieszkania: Akademik [Pokój Jakiśtam]

Rozszerzone informacje:
KlubyZastanawia się nad klubem młodych alchemików
PrzyjacieleBrak
SympatiaBrak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost181 cm
Waga: 62 kg
Kolor oczu: Czarne
Kolor włosów: Czarne
Cechy szczególne: Jakiś taki ponurak wymachujący łapami.
Rasa: Esper
Orientacja: Biseksualna

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 200 rubli atlanckich

Ekwipunek:  
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw mundurków (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)

WYBORY DO SAMORZĄDU

Opisz co postać chciałaby zmienić/dodać w szkole (kółka, wycieczki, dodatki, np. radio szkolne)



Co chciałbym zmienić w szkole? Zdecydowanie ułatwić kontakt uczniom z gronem pedagogicznym. W końcu na tym polega też rola samorządu, czyż nie? I dlaczego by nie zorganizować otwartych kółek dyskusyjnych? Może pomóc w uruchomieniu nowych klubów (w tym wielbicieli kawy i herbaty) czy wolontariatu? Tyle pomysłów, tak mało czasu, ale dlaczego by nie spróbować ich zrealizować? I chciałbym przeprowadzić przynajmniej kilka ankiet na temat funkcjonowania naszej uczelni. Zapomniałbym! W końcu nie jesteśmy jedyną szkołą na tym świecie, więc można zorganizować wiele ciekawych imprez międzyszkolnych! Oh, i kto wie? Możliwe, że wśród nas kryją się nieźli sportowcy, którzy chcieliby się rozwinąć i pokazać na zawodach?
No i oczywiście, Dexter Davon zapuści wąsy. 





Koniecznie jakąś wycieczkę w plener np. biwak nad jeziorem. Akcje społeczne, integracja różnych warstw społecznych, poznanie ich zwyczajów.


Kółko ogrodnicze to podstawa, całe szafki obstawione kaktusikami. Lepsze jedzenie, obiady teraz to dno dna i Alex nie lubi, nie pozwoli truć uczniów. I zezwolenie na zdjęcie tej marynarki z mundurka, fe.



Nawet nie wiesz, że istnieje, ale i tak zagłosujesz.

Pij lemoniadę, będziesz wielki [8]

Gry? Lenienie się? Brak znajomych? Zupełnie jak ja.
Ojciec próbował jakkolwiek utwardzić mu głowę? Przecież chłopakowi przez to wszystko wątroba mogła wykitować. Co za nieodpowiedzialny, parszywy skurwysyn. Dotąd, gdy Alex opowiadał o rodzicach, dostrzegałem w jego oczach nienawiść, albo smutek, zrezygnowanie i strach. Nie lubił ich, to było chyba oczywiste. Teraz nie dziwiłem się czemu.
Ale upijać własnego syna? Podawać mu alkohol tak często? Tylko po to, żeby nie wychodził na mięczaka? Co za ludzie, cholera jasna. Ściągnęłam brwi. To było po prostu obrzydliwe, tyle.
Z zamyślenia wyrwało mnie dopiero coś, co ułożyło się na moich kolanach. Dokładniej tym czymś, była głowa chłopaka, który żarł jagody w najlepsze i uśmiechał się wielce zadowolony z siebie. Prychnąłem cicho i odchyliłem się do tyłu, w celu podparcia się dłońmi.
— Było dobrze. Nieco zintegrowaliśmy się rodzinnie. — Spotkaliśmy się w sądzie, a ojciec pomalował mnie jakimiś niebieskimi farbkami, żeby nie było widać siniaków. — Dostałem dużo wspaniałych listów od Ja... Pelci. Nawet zapoznałem nowe towarzystwo. — Ludzi z internetu, których na oczy nie widziałem, bo rodzina dalej nie chciała wypuszczać mnie na dwór, do świata, gdzie swoim wyglądem mógłbym zrobić złe wrażenie. — Co do obcinania pazurów, ścierają się, jak chodzę, ostatnio za dużo szuram łapami o parkiet — bąknąłem, uśmiechając się w stronę chłopaka, którego włosy rozsypywały się po moich udach. Były dłuższe, niż mogło się wydawać, a z odsłoniętym czołem wyglądał zabawnie. — Leżysz mi na kolanach i rozmawiamy o pedicure, wow, jesteśmy bardziej spedaleni, niż myślałem. — Opadłem z westchnięciem na plecy i ułożyłem dłonie pod głową.

Co dwie zołzy, to nie jedna [2]

— To chyba znowu panna gburowata. — Uniosłam brwi, gdy przyszło mi usłyszeć słowa konusa, który powoli zaczynał sobie grabić. Gburowata? Ja gburowata? Chyba nigdy nie spotkała ciotki Felicji, przy niej nawet charczący wieśniak mógł się schować. — Czy to jest zły omen? — Dodała po chwili z parszywym, przebrzydłym uśmieszkiem, który przyprawiał o mdłości nawet mnie.
— Rzekłabym dramatyczny. Myślałam, że koty zawsze spadają na cztery łapy, a tu proszę. Chyba jakiś trefny model. — Założyłam ręce na piersi, obserwując dziewczynę, która nieporadnie podnosiła się z ziemi i poprawiała spódnicę. Ściągnęłam brwi i parsknęłam śmiechem, widząc, że ogon paskudnie jej wadził, a ona sama za żadne skarby świata nie potrafiła się z nim uporać. Czyżby dodatkowe kończyny sprawiały aż tak wielki problem? Ten niebieski knypek, który ostatnio ryczał przy oknie, też ma jakieś problemy ze sobą, a kita na końcu ogona wadziła również osobom z jego otoczenia. Ostatnio przypadkowo trzepnął Shioko z tego, co widziałam. Niedorajdy życiowe.
Przewróciłam oczami i zignorowałam marchewkę, ruszając przed siebie, obierając za cel dalsze błądzenie po szkole w poszukiwaniu person bardziej, bądź mniej ciekawych. No i przede wszystkim takich, którym pazur nie grozi moim kabaretkom, bo drapaczka im się zdarła do granic możliwości. Podobno koty są najlepszymi przyjaciółmi wiedźm. Gówno prawda, żmije i kruki są o niebo lepsze.

Pij lemoniadę, będziesz wielki [7]

Łaskotki na brzuchu dały o sobie na chwilę znać, ale nie na tyle, żebym parsknął śmiechem. Wszelkie gesty ze strony Aurela były tak cholernie miłe, że czasem sam się im dziwiłem. Wrzuciłem do ust jagodę i przymknąłem na chwilę oczy. Idealne.
— Czy ja wiem? Pierwsze dni spędziłem poza domem, później ojciec chciał mnie wytresować na syna idealnego. Kazał mi pić pieprzone wino kilka razy w tygodniu. Uważał, że jeśli będę się upijał, tak szybko, jak miało to miejsce w zeszłym roku, to nie jestem godzien być jego synem. — Zaśmiałem się głośno. Sama wizja posiadania dziecka "żeby było idealne" było absurdem. A jeszcze większym, gdy syn nie jest taki, jaki powinien być, zaczynając od łóżka. Biedni rodzice, przeszliby załamanie nerwowe. Jeśli kiedykolwiek się dowiedzą.
— Poza tym leniłem się całymi dniami w łóżku albo grałem w gry. Nie mam za wielu znajomych poza uczelnią. — Wzruszyłem ramionami i zjadłem kolejny owoc albo i pięć. — A co u ciebie? Oczywiście nie mów, jeśli nie chcesz, rozumiem to. Nie chcę naciskać, to nie dotyczy mnie, ale dotyczy ciebie. Uważam, że wygadanie się komuś pomaga, nie uważasz? —  Wykorzystałem okazję i położyłem głowę na udach Fasolki. Były szerokie i przyjemnie miękkie, mógłbym leżeć tak częściej. — Pomóc obciąć ci pazury? Boję się o własną aortę.

Wyznania [nie]romantyczne [0]

— Ty, ja, altanka, dziś noc. — Zawisnąłem nad uczącą się dziewczyną, która natychmiast podskoczyła na miejscu, kładąc dłoń na swojej piersi i zerkając na mnie z oburzeniem. Latałem za nią po całej szkole, by finito odnaleźć mojego malutkiego kwiatuszka siedzącego w najcichszej możliwej sali, powtarzającego pierdoły związane z wróżbiarstwem. Jeśli dobrze słuchałem na lekcjach Nibyłowskiego, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co właśnie pomyślałem, a w rubryczce w dzienniku, tuż przy moim nazwisku zawiśnie wspaniała, tłusta szmata. Cudownie.
— O ile wcześniej nie dostanę przez ciebie zawału, Hortensjo — bąknęła i dostałem delikatnie po łapkach, które znajdowały się po obu stronach dziewczyny. Wyszczerzyłem się jak skończony dureń. — Plus następnym razem może lepiej się spytaj, czy nie mam planów? No i zapowiadaj swoje wejścia smoka — wymamrotała, gładząc delikatnie Amigo. Przewróciłem oczami i oparłem się podbródkiem o czubek jej głowy.
— Masz plany na dzisiejszy wieczór?
— Teraz już tak.

xXx

Tona kocyków, mięciusich, wielkich płacht. Jeszce więcej poduszek, na tym wszystkim zielony kot. Otrzepałem dłonie, gdy ułożyłem już laptopa na boku, wszystkie świeczuszki zapachowe zostały odpalone, a Pelcia przygotowywała właśnie zestaw do zaparzania herbaty. Ilość naczyń, którą przyniosła, mnie powalała. Noc Porcelanowa? Przynajmniej nikt nie strzela...
— A jak nas przyłapią? — zapytała, zerkając na mnie znad paczuszki z herbatami. — Malina? Pomarańcza? Inspiracja? — Pytający wzrok.
— Schowasz się pod kocami i niepostrzeżenie cię stąd wyniosę — zaśmiałem się krótko. — Dzisiaj wyjątkowo inspiracja, była nawet dobra, nie powiem. — Wyciągnąłem mocno łapy, napiąłem kulasy na całej długości i ziewnąłem. Było już po ciszy nocnej, mimomimo że wymknęliśmy się przed nią. Nie było odwrotu. Musimy spędzić tu całą noc.
Chciałem wynagrodzić jej to całe nieporozumienie związane z ostatnią imprezą, gdzie tak paskudnie wystawiłem ją z Alexem. Ojczulek dał sobie siana, przynajmniej na kolejne dwa miesiące, a ja miałem spokój i mogłem w końcu skupić się na tych lepszych stronach życia. Czegokolwiek.
Co do Lee, ten dalej popitalał za dyrkiem z wywalonym jęzorem, ja przewracałem oczami, a Mińsk zastanawiał się, jak strzelić, żeby nie zabić.
Westchnąłem cicho i przetarłem oczy, potem całą buzię, potem odgarnąłem włosy do tyłu i uśmiechnąłem się błogo.
— Wszystko dobrze, Aurelku? — spytała, podając mi herbatę.
— Jest lepiej niż dobrze. Jest wspaniale. Cudownie. Pięknie. — Odstawiłem kubek, zaraz po tym, jak przyszło mi go odebrać. Był za gorący i tyle. Powinienem dolewać do płynu zimną wodę, żeby móc od razu delektować się smakiem. — A u ciebie, Pelciu? Wszystko w porządku?

poniedziałek, 20 listopada 2017

Wspomnienia sobotniej nocy [0]

— Co to ma być — mruknąłem sam do siebie, widząc sterczące na wszystkie strony wszechświata [bo świata to zdecydowanie za mało] włosy. Poziom zniszczenia kudłów był już tak zaawansowany, że żele, nie żele, psikadła, gumy, czy lakiery nie pomagały, a wręcz pogarszały całą sytuację. — Co zrobiłem źle — zawyłem, zdając sobie sprawę, że wszystkie osobistości zdecydowały się już opuścić łazienkę, wcześniej zerkając na mnie z rozbawieniem. Takie to śmieszne, że łatwo się odkształcają, co? Takie zabawne, nie no, rzeczywiście, boki zrywać.
Z grymasem na twarzy, związałem kłaki w kitkę "samuraja", bo nic innego nie mogłem z tym zrobić. Największy minus mojej fryzury, jak ma gorszy dzień i się zbuntuje — za Chiny nie ułożysz. Zostało mi tylko spędzić resztę dnia jako jajko. Brzydkie, niebieskie jajko. Wspaniale.
O dziwo, jajko utrzymało się prawie przez cały dzień latania po szkole, przepychania się między ludźmi, przepełnionego przypadkowymi pociągnięciami za włosy, bo w końcu każdemu się zdarzało, prawda? Musiałem tylko co jakiś czas zaciągać kitkę, żeby poprawić gumkę, tak, jak teraz, siedząc na korytarzowym parapecie i powtarzając historię, która za bardzo mnie nie lubiła [a ja nie lubiłem jej].
Zamknąłem z westchnięciem książkę i przetarłem ze zmęczeniem twarz. Muzyka na uszach nie pomagała, litery pląsały po kartce, daty zlewały się w jedną breję, a ja miałem stanowczo dosyć tego wszystkiego.
Podniosłem głowę, by dojrzeć naprzeciwko siebie dziewczynę. Znajomą dziewczynę. Podpierającą ścianę dziewczynę. W ten sam sposób zadzierającą nosek tak samo dumną i wyprostowaną. Z błyskiem w oku, ale zdecydowanie szczeniacką postawą.
Posłałem jej delikatny uśmiech, gdy napotkała mnie wzrokiem.
Tak, zdecydowanie z nią przyszło mi tańczyć na balu, który wspominałem dosyć miło, nie powiem.

Kły wiszą w powietrzu [0]

Ziewnęłam przeciągle i przewróciłam się na drugi bok. Kolejny dzień, który będzie zmarnowany przez zbyt wczesną pobudkę. Świetnie. Zwlekłam się z łóżka, sięgając po spódnicę od mundurka. Dobre kilka minut zajęło mi ubranie jej tak, jak trzeba. Niby wkładanie spódnicy nie jest zbyt skomplikowane, jednak z ogonem jest to o niebo trudniejsze. Kiedy w końcu ulokowałam ją w odpowiedni sposób, zaczęłam szukać bielizny. Zakładanie najpierw spódnicy, a potem majtek, nie było najmądrzejszą rzeczą, jednak rano mój mózg funkcjonował na wolniejszych obrotach. Przy zapinaniu stanika niemal połamałam sobie paznokieć, a przy guzikach koszuli, z której znalezieniem uporałam się dość szybko, prawie połamały się kolejne trzy. Całkowicie zirytowana, zaczęłam sznurować wysokie glany. Nie były to najbardziej pasujące buty, jakie mogłam wybrać, ale zawsze dodawały mi kilka centymetrów. Mimo wszystko były też moimi najlepszymi butami. Ziewnęłam po raz kolejny, wychodząc z pokoju. Skierowałam się do stołówki. Poprzedniego dnia, bardzo nierozważnie, zjadłam mało na kolację. W nocy z głodu nie mogłam długo zasnąć, przez co dzisiejszy dzień był jeszcze bardziej udany od poprzedniego. Tak, porządny posiłek był zdecydowanie dobrym pomysłem.
Po drodze uświadomiłam sobie, że się nie uczesałam, więc musiałam cofnąć się do pokoju. Przez wrócenie się do łazienki powoli zaczynało brakować mi czasu. Za dwadzieścia dziewiąta wpadłam do stołówki, gotowa na śniadanie. Albo trochę tego, co zostało po innych. Okazała się to być zimna już jajecznica, której wzięłam podwójną porcję oraz kawałek suchego chleba. Udało mi się także złapać kubek gorącej kawy. Uzbrojona w jedzenie i sztućce, podążyłam do pierwszego wolnego stolika, który udało mi się dostrzec. Postawiłam tacę na stół i usadowiłam się na krześle. Jako że nie miałam zbyt wiele czasu do stracenia, zaczęłam jeść w zawrotnym tempie. Prawdopodobnie zarobiłam jakieś zdegustowane spojrzenie od dziewczyny stojącej nieopodal, ale miałam to w głębokim poważaniu. Po zjedzeniu połowy porcji zwolniłam. Pierwszy głód został zaspokojony, teraz mogłam w spokoju dokończyć. Usłyszałam, jak ktoś odsuwa krzesło naprzeciwko mnie i na nie opada. Zerknęłam na niego. Osobą, która (świadomie lub nie) zdecydowała się koło mnie usiąść, był wysoki chłopak. Zidentyfikowałam go jako Vincenta, który chodził ze mną do klasy. Od kilku semestrów mieliśmy wspólnie większość lekcji, ale nadal nie mieliśmy okazji porozmawiać dłużej niż trzydzieści sekund, zadając jedynie pytanie w stylu "Jaką teraz mamy lekcję?" lub "Co było zadane z...?". Za to można winić chyba jedynie moje nastawienie do innych ludzi. Zaszczyciwszy go jedynie przelotnym spojrzeniem, powiedziałam:
— Zdajesz sobie sprawę, iż nie jest to ostatnie wolne miejsce w stołówce, prawda? — Pewnie zabrzmiało to bardziej kąśliwie, niż pierwotnie miało, ale co ja mogę poradzić...? Pewnie teraz zaszura krzesłem o ziemię, a ja znowu będę siedziała sama przy stoliku. Pewnie mogłam być milsza.

niedziela, 19 listopada 2017

Bąbelkowy chłopiec [0]

Przetarłem nadgarstek prawej dłoni, rozglądnąłem się niespokojnie po korytarzu, starając się obserwować otoczenie i słuchać go, co było dość trudne, zważając na fakt, że miałem w uszach słuchawki, a w nich dudniącą muzykę, ustawioną na maksymalną moc. Przyznam, mądre to to nie było, ale przynajmniej nie zawracano mi czterech liter sprawami mało ważnymi, ba, wręcz mnie ignorowano. Fakt ten niezmiernie mnie radował, cieszył, przyprawiał wręcz o stan ekstazy.
Jak dotąd nie poznałem nikogo ciekawego i nie miałem tego w planach, bo, póki co, pan Hopecraft wywarł na mnie pierwsze i, niestety, bardzo złe wrażenie. Automatycznie moja chęć zaznajomienia się z ludźmi spadła do zera, a blondyn odpływał sobie w siną dal statkiem S.S.NigdyWięcej.
Rudzielec na horyzoncie, chwiejący się na chudych nóżkach, majtający główką na wątłej szyjce na wszystkie strony. Wyglądał jak szmaciana lalka, którą ktoś potrząsał. W lewo i w prawo. Przód i tył. Zaraz szwy panu puszczą!
No, niekoniecznie szwy. Raczej nogi, bo tuż przede mną wywinął fenomenalnego orła, placnął całym cielskiem na ziemię, a gdy uderzył głową [a raczej nosem] o parkiet, słychać było dość głuchy dźwięk. Zerknąłem na niego przerażony, podczas gdy cały korytarz uczniów zdawał się nie zwracać na to zbytniej uwagi.
Zeskoczyłem z parapetu, wyrwałem słuchawki z uszu i ukucnąłem przy chłopaku.
— Tej, żyjesz? — spytałam, łapiąc się na myśli, że chyba rzeczywiście mam przed sobą trupa. Podniósł niemrawo głowę, jakby to wszystko było absolutnie zaplanowane, albo przynajmniej był już do tego przyzwyczajony. — Nic ci nie jest?
Pokaleczona buźka. Siniaki, plasterki, ranki dosłownie wszędzie. Chłopak powinien zostać zawinięty w folię bąbelkową w trybie ekspresowym, bo nam tu wykituje.

Wprowadzenie: Nivan [3]

Ale że serio? Mundurek? Za jakie grzechy, mamo, gdzieś ty mnie posłała? Cały urok prysł, a ja miałem ochotę w trybie natychmiastowym uciekać do samochodu rodzicielki, który chyba jeszcze nie odjechał za daleko. Bardzo prawdopodobne jest to, że nawet nie opuścił parkingu, a kobieta obserwowała mnie przez lornetkę, żeby upewnić się, że wszystko na tysiąc dwieście procent jest w absolutnym porządku.
Ponownie poprawiłem uwierającą mnie w ramię torbę i pokiwałem głową, na znak, że chłopak śmiało może przejść do rzeczy.
Wydawał się miły. Wydawał, to dobre słowo, bo wraz z początkiem recytacji majstersztyku powitalnego, coś nieprzyjemnego błysnęło w jego oku, a cała otoczka ciepłego, miłego chłopaka zniknęła wręcz natychmiastowo. Zamiast tego spotkałem się z uderzeniem równym temu, kiedy ktoś przydzwoni nam zimną patelnią.
Wydąłem wargi i posłusznie podążyłem za chłoptasiem, który paplał ciekawostki o szkole, z jakże potężnym i wyczuwalnym znużeniem.
No i ta pewność siebie, którą szło wyczuć nawet na dwa kilometry. Śmierdział nią, aż w głowie się przewracało. James Hopecraft, pan przewodniczący, Loczek, Złota Główka AWU, Władca... Rękawiczek? Czy on chodził w rękawiczkach? Panicz? Szlachcic? Psychol, który mnie udusi i potrzebuje braku dowodów? A może wszystko naraz? Błękitna krew często miała nieźle nasrane we łbie.
Potrząsnąłem delikatnie głową i ponownie przybrałem swój ulubiony, pełen znudzenia wyraz twarzy. Przydałoby się posłuchać tego, co ma do powiedzenia.
— Jakieś pytania? — Skończył monolog.
— Czy stołówkowe żarcie jest zjadliwe? — Dmuchnąłem delikatnie ku górze, pragnąc odgarnąć kosmyk, który, jak zawsze zresztą, opadł mi na czoło. Tak to się kończy, jak ma się obie ręce zajęte. Zacznę nosić spineczki, przysięgam.

Wprowadzenie: Julia

Co robić, co robić, gdy nie ma komu i wciąż brakuje rąk do pracy. Nadchodzące wybory zdawały się być ostatnią iskierką nadziei, która być może (i prawdopodobnie) okaże się płonna. Szczerze, to nawet nie wiedziałem po co robimy tak dużo papierkowej roboty, która jest całkowicie niepotrzebna, nie zdziwiłbym się, gdyby Mińsk po otrzymaniu kolejnych kartonów pełnych formularzy, zwyczajnie paliłby nimi w piecu. 
A prawda była taka, że zwyczajnie brakowało mi tej jednej osoby, która ostatnio pozaganiała nas wszystkich do pracy i daliśmy radę się wyrabiać we trójkę. Na razie jednak zostawało nam tylko wrzeszczeć na zamknięte drzwi od gabinetu, gdyż dyrektor odmawiał odpowiedzi na wszelki pytania. Jak zwykle zresztą. 
Zmęczony przetarłem oczy, wpatrując się w stertę wciąż nieskończonych rubryczek. Z westchnieniem podniosłem się, związałem niesforne włosy w kok, stwierdzając, że jest to zdecydowanie wygodniejsza fryzura. Nie leciały aż tak bardzo na oczy, nie musiałem się martwić, że zaraz zaczną żyć własnym życiem i gdzieś się zaplączą, a przy tym nie kręciły się. 
Ruszyłem na plac główny, gdzie oczekiwałem przybycia kolejnej uczennicy. Julia Smars, lat siedemnaście, kolejna księżycowa panienka. Co prawda, to prawda, na zdjęciu w dokumentach wyglądała ładnie, ale stanowiła kolejny nabytek do stada kurdupli. Naprawdę nie rozumiałem, dlaczego ludzie w akademii dzielili się na szczególnie niskich i szczególnie wysokich.
Rozejrzałem się wokoło, szukając wzrokiem dziewczyny. Cip cip, kurczaku nowy, gdzie jesteś? 

Wprowadzenie: Nivan [2]

Okey, to nie zapowiadało się na miłą znajomość. Smarkacz przypominał bardziej źle obrany owoc, który w dodatku obijał się o wszystkie możliwe skrzynki w drodze z sadu do sklepu, przez co nadawał się, ewentualnie i tylko ewentualnie, co najwyżej na zrobienie z niego papki dla dzieci. Tej wielokrotnie rozdrabnianej, przez co wytrzymać da się ją tylko w wersji płynnej i tylko dla tych, którzy nie mogą odmówić jej zjedzenia, bo, oczywiście, smakowała okropnie. Kolorowe włosy sprawiały, że przypominał bardziej Smerfa, nawet bardziej niż niebieskoskóry Aurelion, może dlatego, że brakowało mu tylko białej czapeczki i podpisu "Maurda", bo mina się zdecydowanie zgadzała. 
— Oto jestem. — Posłał mi przyjazny uśmiech, z którego na kilometry bił fałsz. Może to przez nadmiar kolczyków i tatuaży, byliśmy prawie równego wzrostu i, cóż, jeżeli nie nazwałbym go Smerfem, to należało odnieść się do mafijnego gangstera. 
— James Hopecraft, przewodniczący. Mam cię wprowadzić do akademii, na razie jesteś zakwaterowany w tymczasowym pokoju, mundurek znajdziesz w szafie, na łóżku będzie czekał kuralet, mobilny tablet do twojej dyspozycji. Na terenie całego ośrodka jest darmowy internet, o to się nie martw. Mów, jeżeli będziesz miał jakiekolwiek pytania. — Wyrecytowałem standardową formułkę. — Pozwolisz, że prowadząc cię do pokoju pokażę ci resztę ustrojstwa? Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda zagmatwanie, ale nie martw się, łatwo wbijesz się w klimat.

KA: F.K.JS.3


Podstawowe informacje:
Imię: Julia
Nazwisko: Smars
Wiek19 lat
Klasa: Księżyca
Miejsce Zamieszkania: Akademik [Pokój Jakiśtam]

Rozszerzone informacje:
KlubyArtystyczny i muzycczny
PrzyjacieleBrak
SympatiaBrak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost159 cm
Waga: 46 kg
Kolor oczu: Szare
Kolor włosów: Czarne
Cechy szczególne: Czy to są... KŁY?
Rasa: Dhapir
Orientacja: Heteroseksualna

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 200 rubli atlanckich

Ekwipunek:  
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw mundurków (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)

Czerwony jak....Cegła? Mak? Krew? [2]

— Spotkaj mnie dziś wieczorem w bibliotece. — Wytrzeszczyłam oczy. Byłam przerażona. Nie chcę jej spotykać. Wystarczy mi, że raz już ją spotkałam i to w dodatku o drugiej w nocy. Czego ta ruda dziewczyna jeszcze ode mnie chce? Jeszcze ta dziwna reakcja na to, że nie używam lakieru, bez wątpienia jest dowodem, że kotołaczka jest świrem.

Spokojnie, to tylko jeden wieczór. I to w dodatku nawet niecały, zapewne zostanie zabrane z mojego życia jakieś trzydzieści minut, czy mniej. Chyba warto spróbować, chociażby po to, żeby się dowiedzieć, czy w przyszłości omijać tę dziewczynę szerokim (czy wąskim) łukiem. A zgadując po pierwszych momentach w jej towarzystwie, nie skończy się to dla nas znajomością. Z resztą nikt nie chce przyjaźnić ani chociażby znać takiej osoby jak ja. Szczególnie taka niezależna dziewczyna jak ona.

Dzień minął mi jak z bicza strzelił, choć muszę się przyznać, że niekoniecznie mnie to satysfakcjonowało. Najważniejszy powód było jasny, a mianowicie przerażało mnie spotkanie z dziewczyną, zaś drugi był raczej strachem przed następną prawdopodobnie nieprzespaną nocą. Minęło dziesięć ciężkich minut, zanim udało mi się choć trochę uspokoić oddech, stojąc z wyrazem bezsilności na twarzy po środku biblioteki, usilnie próbując wmówić sobie, że wszystko jest w porządku. Nie, nic nie jest.

Drzwi biblioteki uchyliły się, a do środka wkroczył nie kto inny, jak rudowłosa dziewczyna. Leniwym spojrzeniem zlustrowała resztę pomieszczenia, aż w końcu jej wzrok zatrzymał się na mnie. Bez zastrzeżeń ruszyła w moją stroną, wymachując z gracją swoim ogonkiem.

sobota, 18 listopada 2017

Kapitulacja Białorusi [4]

Zacisnąłem wargi w wąską linię. Czego oczekiwałem? Traktowania mnie jak równego sobie? Dobre żarty. Adam nie jest w stanie tego zrobić. Miałem wrażenie, że jestem dla niego problemem, nieznośnym pięciolatkiem, który uparł się, że chce lizaka.
— Nie, nie upijam się jednym kieliszkiem. Tamta sytuacja była... jednorazowa. To był czysty przypadek i błąd. Tak myślę. — Zadarłem głowę, żeby spojrzeć na niego gdy podszedł. Gdybym schował na chwilkę dumę do kieszeni, usiadł w spokoju i porozmawiał, może się to zmieni? Alex, nierozumna kupo kości i mięsa. Odpierdalasz nie wiadomo co od pierwszego dnia wizyt w tym gabinecie, a nie wpadłeś na zachowywanie się normalnie.
— Tak, trochę urosłem. Ale nie chcę o tym rozmawiać. To nie było zbyt przyjemne. Kiedy indziej, dobrze? — Opadłem na kanapę chwilę później. — Usiądź, nie stój tak nade mną. To przytłaczające i przerażające równocześnie. Nie mam pojęcia dlaczego. — Nie czekając na spełnienie lub zignorowanie mojej prośby, oparłem skroń o oparcie, kręgosłup na pewno zacznie boleć, jeśli posiedzę dłużej w ten pozycji. — Jak minęły ci wakacje? Przebudowa szkoły poszła tak, jak sobie zaplanowałeś? A może rzuciłeś tym w cholerę i wróciłeś do domu, i leniłeś się te kilka miesięcy? — Parsknąłem na samą myśl, gdy zadałem to ostatnie pytanie. — Wróć, pracujesz tyle, że pewnie trudno byłoby ci nic nie robić.

Herbata, listy i zielony kot [X]

— Vladdy prędzej kopnąłby cię w twarz, niż pozwolił się dotknąć. Jeden z nauczycieli już się o tym przekonał — odpowiedziałam, chichrając się. Miałam wrażenie, że wszystko błyszczało, gdy rozmawialiśmy i śmialiśmy się raz głośniej, raz ciszej, a uśmiech stawał się coraz szerszy. Nawet opowiedziałam mu o tym, jak nasza wesoła rodzinka zapisała się do tej samej szkoły. Zacząwszy na ataku latających świnek morskich, zahaczyłam po drodze o pewnym gościu, któremu Vicia uszkodziła śródstopie, oraz uczniach okupujących stołówkę i miotających czym popadnie w każdą osobę, próbującą dostać się do środka [a to wszystko dzięki cichutkiej Radii, która poderwała szkolną społeczność do buntu], po czym nareszcie skończyłam na wizycie w gabinecie dyrektora i dziadku, który oświadczył, że się rozczarował, bo zakładał, iż wytrzymamy przynajmniej tydzień i przegrał przez nas sto florenów. Cóż, trzy dni dotrwaliśmy, a dyrektor miał do nas aż nadto cierpliwości przez ten czas. Ale było zabawne. Zwłaszcza gdy z Marvim ozdobiłam połowę ludzi z klasy kwiatkami, a potem słuchałam poematów brata używającego biurka nauczyciela jako sceny. To były naprawdę miłe czasy. Zerknęłam na Aureliona, który podziękował jeszcze raz za listy i zielonego kota. Uśmiechnęłam się rozczulona i wyciągnęłam z kieszeni list pachnący fiołkami, po czym go mu podałam.
— Nie powiem nikomu, Hortensjo. Nie powiem — powtórzyłam ciepłym tonem i pogłaskałam go po raz kolejny.
Wszystko naprawdę błyszczało.

Tylko mi perkusji nie pomaluj [0]

Ludzie mówili coś o wyposażeniu Uczelni, znajomy spoglądali z zazdrością na moją wyprawkę, zgrzytali zębami, gdy uśmiechałem się na myśl o szkole, wykształceniu, dzięki któremu będę mógł jakkolwiek się ogarnąć i poradzić w życiu.
Taaaaak, jasne.
Przetarłem ze znudzeniem kark i poprawiłem kołnierz. Mundurek był upierdliwy, drapał, uwierał, obrzydzał kolorem. Mus to mus, cóż poradzić.
Wracając, zachwalali szkołę, jakich to nowiusieńkich sprzętów tam nie mają, no i, cholera, mieli absolutną rację. Nie powiem, gdy postawiłem pierwszy krok w sali muzycznej, nieco mnie wcięło. Cudowne, zadbane instrumenty, a na samym końcu, błyszcząca się w światłach reflektorów [o ile świetlówki można tak nazwać] perkusja, dziecko moje, jedyne, ukochane, najwspanialsze. Sonor. Zostało mi tylko zbierać szczękę z podłogi, bo, jak dotąd, grywałem tylko na najtańszych, używanych przez kilkadziesiąt lat, Dorbanach [Mało znana firma z Valentine, nie pytajcie].
Wręcz czułem, jak oczy mi się błyszczą, zachodzą łzami, a ja sam miałem ochotę paść na kolana i całować naciąg bębna wielkiego, składać mu pokłony, czyścić kapkami.
Pochwyciłem pałeczki, zasiadłem przy instrumencie i nieśmiało uderzyłem w talerz, kocioł, a na samym końcu przycisnąłem delikatnie pedał. Moja radość była podobna do tej, którą spotykało się przy dziecku, które otrzymało długo wyczekiwaną zabawkę, albo cukierka.
Wręcz bałem się cokolwiek zagrać, byle nie naruszyć piękna i akustyki, wystrzegałem się tego, co jeżeli coś popsuję? Co, jeżeli będę musiał nauczyć się grać od nowa?
Raz, dwa, trzy.
Uderzenie jedno, drugie, kolejne. No, a potem jedynie wpadnięcie w istny amok i walenie w bębny z taką radością i takim zaangażowaniem, że koledzy z piwnicy spojrzeliby na mnie jak na furiata i skończonego oszołoma, mimo że sami wyprawiali takie cuda na kiju przy swoich solówkach, że głowa mała.
Głośne chrząknięcie, gdy wszystko ucichło. Odwróciłem się w stronę drzwi, gdzie stała ciemnoskóra maluśka, która oprócz czystej irytacji, wykazywała również cechy wskazujące na to, że jeszcze chwila i zemdleje. Przynajmniej takie odnosiłem wrażenie.
— Mogę w czymś pomóc? — Uśmiechnąłem się szeroko i odgarnąłem delikatnie włosy, które, jak zawsze zresztą, opadły mi na oczy.

Co dwie zołzy, to nie jedna [1]

Cały dzień rozmyślałam nad tym, ile materiału zejdzie na projekt, który ostatnio wymyśliłam. W mojej głowie odbywały się niezwykle absorbujące plany, ściśle powiązane z wykrojem na nową spódnicę. Chciałam do tego użyć jednej ze starych koszulek brata, którą w wakacje zabrałam z domu. Ostatnio lepiej było z pieniędzmi, głównie przez dziewczyny. Miały już wszystkie po szesnaście lat, więc były w kwiecie wieku. Dodatkowo wszystkie były do siebie tak podobne, że chętnie zatrudniano je jako kelnerki na prywatnych przyjęciach. Takie zazwyczaj zarabiały niezłą sumę, a praca była w porównaniu z innymi nawet przyjemna. Mnie nikt nigdy nie chciał takiej proponować. Byłam zbyt niska i wredna, żeby ktoś chciał mnie oglądać na prywatnym przyjęciu. Generalnie wiązanie końca z końcem stało się łatwiejsze, od kiedy dziewczyny się porządnie wzięły za pracę. Ja teraz nie stanowiłam ani dochodu, ani wydatku. Stąd niewiele mogłam pomóc, jedynie z ubraniami. Jeśli będą wysyłać mi te stare i poniszczone, będę mogła coś z nimi pokombinować. Wstałam z ławki, na której od dłuższego czasu siedziałam. Ogon już niemal całkiem mi zdrętwiał, siedziałam na nim przez ponad godzinę. Od razu po wejściu do szkoły, poczułam uderzenie, dzięki któremu w tempie ekspresowym znalazłam się na podłodze. To chyba po prostu uroki bycia takim lekkim i małym.
— Ej, czy to nie ty się we mnie wpierdoliłaś przed wakacjami? — spytała dziewczyna choinka.
A, tak, to chyba ta sama. Pewnie, gdyby zrobiła się czerwona na twarzy, mogłaby zostać bombką choinkową. Uśmiechnęłam się drwiąco i zwinnie podniosłam z ziemi:
— To chyba znowu panna gburowata — odpowiedziałam, otrzepując spódnicę. — Czy to jest zły omen?
Może było coś takiego, co mówiło, iż jak nadepniesz na toczącą się bombkę, to święta w tym roku będą wyjątkowo ponure. Jeśli tak, to moje zapowiadały się niesamowicie szaro. Zmrużyłam oczy.

piątek, 17 listopada 2017

Wprowadzenie: Nivan [1]

Kolejny całus w policzek, podczas którego mamusia musiała stanąć na palcach swoich malutkich stóp, aby być w stanie dosięgnąć mojej twarzy. Wymizianie kciukami moich lic, poprawienie włosów, których pojedyncze kosmyki opadały na oczy. Znowu zamknęła mnie w swoim słabym uścisku. Kto by pomyślał, że żegnanie się z nią będzie trwało dobre pół godziny.
— Ubieraj się odpowiednio do pogody, uważaj na siebie, nie szalej, bądź miły dla uczniów i pedagogów, szanuj wszystkich i siebie też, Nivuś — mruczała, ciągle smarcząc i gładząc mnie po buzi. Przewróciłem jedynie oczami, zerkając z uśmiechem na niższą kobietę, z którą przyszło mi spędzić osiemnaście lat swojej, jakże marnej, egzystencji.
— Przecież wiem, mamo, umiem o siebie zadbać, naprawdę. — Złapałem jej dłonie, ścisnąłem delikatnie i ucałowałem je, starając się dodać otuchy, a potem złapałem walizki i odszedłem, zanim doszłoby do sytuacji, gdzie kobieta się rozmyśla i zabiera mnie z placówki, zanim dobrze się w niej znalazłem.
Mama nie była przyzwyczajona do tego, że nie ma mnie w domu więcej niż dwa dni, a co dopiero cały rok. Po prostu nie przepadaliśmy za sypianiem poza rodzinnym gniazdkiem, tyle.
Poprawiłem przerzuconą przez ramię potężną torbę, gdzie było wszystko. Dosłownie. No, może nie dosłownie, bo druga część wszystkiego znajdowała się w walizce, którą ciągnąłem za sobą ze znudzeniem. Podobno miał być jakiś „komitet powitalny” w postaci jednej persony. Po co? Potrafię sam o siebie zadbać, podobnie jak większość osób... dobra, jednak nie, dzieci tych wszystkich panów i władców wszechświata miały zazwyczaj problem z podtarciem sobie tyłka czymś innym, niż wysadzany cyrkoniami złoty papier toaletowy.
Sam miałem ochotę westchnąć ciężko przez beznadziejność mojego poczucia humoru.
Plac przed szkołą, mizdrzące się za drzewkiem gołąbeczki, centaury kłusujące ze spokojem dookoła budynku, czy siedzące na ławkach, zatracone w świecie lektury persony, a w środku tego całego kotła — ja. Mały, szary człowiek.
— Nivan Oakley? — Miękki, aczkolwiek nieco przesiąknięty irytacją głos zabrzęczał mi nad uchem. Zerknąłem na stojącego obok chłopaka, wyższego ode mnie. Blondasek, przeciętny, z ledwo widocznym grymasem na twarzy, bo prawdopodobnie miał lepsze zajęcia, aniżeli witanie nowych studentów.
— Oto jestem. — Posłałem mu uśmiech jak najmilszy, jak najdelikatniejszy. Tylko mnie nie zjedz, Loczku.

Herbata, listy i zielony kot [11]

Uderzająca z impetem w tył mojej głowy poduszka, była bardzo dobrym pomysłem. Zaśmiałem się pod nosem, mając ochotę rozmasować miejsce, które, swoją drogą, aż tak nie bolało. Zerknąłem na sprawcę wypadku, którym okazał się pluszowy miś z wyraźnym rosyjskim akcentem. Ściągnąłem brwi, ale za chwilę uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. To Eternumowie, czego się spodziewałem? Pewnie gadające pluszanki są u nich na porządku dziennym.
Klnący, sowiecki towarzysz broni, który zamiłowania do alkoholu nie ukrywał. Tak, zdecydowanie warty uwagi.
Dziewczyna wtuliła się we mnie, chichocząc przez miśka, który postanowił opuścić pomieszczenie. Potarłem dłonią jej rękę, ponownie otuliłem ją ramieniem, śmiejąc się pod nosem. Znowu pogłaskała mnie po głowie, wyglądam jak kot, czy dziewczyna ma swoje nietypowe zamiłowania?
— Chciałbym takiego miśka, moje tylko mówiły „A poczochraj mi mój plusz!” i do tego tylko wtedy, gdy nacisnęło się magiczny, zakopany głęboko w jego brzuchu, guziczek. Nie polecam.
Nawet nie wiem, jakim cudem skończyliśmy leżąc i przytulając się do siebie nawzajem, jak do wielkich pluszaków, śmiejąc się z byle głupot, gadając o kwiatach, anegdotkach z rodziny Eternumów, czy też o tym, jak spędziliśmy wakacje. Jeśli mam być szczery, to różyczki na ciele już nie bolały, a fiołki powoli znikały. Nawet opowiadanie najgorszych żartów, nabierało kolorów, a uśmiech tańczący na ustach Pelci, był najwspanialszym punktem tego dnia.
Odgarnąłem kosmyk z buzi dziewczyny.
— Jeszcze raz dziękuję za listy, Pelciu. No i za kotka, jest cudowny. — Wyszczerzyłem się, mrużąc oczy. — Psst. Spałem z nim i dalej to robię — wyszeptałem, ściągając lekko usta i przyjmując najpoważniejszą minę, na jaką było mnie stać. — Ale to ma zostać między nami, zrozumiano?
Śmiech.

Panna jak malowana [1]

Kiedy już miałam odpowiedzieć, że z chęcią wybiorę się z Jamesem do kawiarni, do pokoju wpadł Dexter. Ci ludzie są niesamowici. Chyba nigdy się nie dowiem, jak umieją się odnaleźć.  Chodziło o jakiś problem z Jane.
James przeprosił mnie i nim zdążyłam coś powiedzieć, opuścił pokój w pośpiechu.
Później to było już tylko nauka, nauka i nauka do egzaminów końcowych.
O dziwo tym razem skończyły się  dla mnie o wiele lepiej niż poprzednim razem. Byłam bardziej przygotowana na różne rodzaje pytań. Dobry reasearch robi swoje… i gadżet powodujący niewidzialność. Dzięki temu byłam w stanie wejść do biblioteki i nie odnieść nawet uszczerbku na zdrowiu psychicznym, spowodowanym ostrzegawczym straszeniem atakiem ducha z biblioteki. Chyba nawet nie wiedział, że tam byłam.
Egzaminy się skończyły, a ja z tylko lekkim zawodem, że nie udało mi się spotkać z Jamesem, wróciłam na wakacje do domu. W tym czasie wraz z ojcem uczyliśmy się tworzenia rzeczy z użyciem kamieni szlachetnych, na które zapanowała moda w Utopii. Jedyne utrudnienie w wykonywaniu takich rzeczy to to, że w Utopii od dawna już nie ma złoży takich kamieni. Trzeba je zamawiać ze świata rzeczywistego lub innych wymiarów, co automatycznie powoduje, że takie produkty stają się bardziej pożądane i większość sprzedawców wystawia je za wyższe ceny. Są one tam po prostu traktowane jak towar ekskluzywny, z limitowanej edycji. Nauczyłam się wielu różnych technik i z nową wiedzą wróciłam do Cesarstwa Anory, by zacząć kolejny rok na Atlanckiej Wyższej Uczelni.
Minęło kilka dni, pierwsze zajęcia i… niespodzianka.
Puk, puk.
To James.
Ze swoim zwyczajnym szerokim uśmiechem i, na Cesarza, z bukietem kwiatów.
— Cześć, przepraszam, że tak długo to trwało, ale nie miałabyś może ochoty wyskoczyć razem ze mną do kawiarni? — spytał ciepło.
Zamrugałam oniemiała, patrząc to na niego, to na kwiaty. Na moje policzki wstąpił rumieniec. Pamiętał.
Uśmiechnęłam się równie ciepło co on.
— Nic się nie stało. Jasne, że mam ochotę. Miałam nadzieję, że w końcu się uda — odparłam. — Daj mi tylko chwilkę, lekko się ogarnę i możemy iść.
Nie dając mu dojść do słowa, weszłam szybko do łazienki i poprawiłam lekko ułożenie włosów oraz wygładziłam mundurek. Chwilę później wyszłam.
— Jestem gotowa — oznajmiłam, wychodząc na korytarz do Jamesa.
Zamknęłam za sobą drzwi.
.
.
.
.
.
.
template by oreuis