Uśmiechali się podobnie. Również to łagodne, ale pełne kpiny spojrzenie. Jakby kto przekleił tylko oczy i zmienił delikatnie kolor, podsycił jasne tony, uciszył granat wzburzonego morza w czasie sztormu, a dał się wybić agresywnemu lazurowi wód Morza Śródziemnego.
Nosy też mieli inne. On zdecydowanie prostszy. Przecież nigdy się z nimi nie lał, żeby móc skończyć z tak krzywym, brzydkim wyrostem z nosa, który tylko szpecił.
Rysy miał twardsze, bardziej męskie niż tamten.
Był lepszy. Był lepszy pod każdym względem. Był przystojniejszy, mądrzejszy, wyżej ustawiony, z większym doświadczeniem, z jeszcze gorszym spojrzeniem, z jeszcze jaśniejszym uśmiechem, przyjemniejszym dla oka ciałem. Był młodszą, podkręconą wersją.
Śmiał się czysto, melodyjnie.
Mówił tonem, który z łatwością wojował w sercach kobiet i mężczyzn.
Kolana im miękły, a on doskonale o tym wiedział.
A wąż syczał coraz głośniej.
„Zdecydowanie wdał się w ojca”.
Żądza? Porządek dzienny. Pragnienie? Ostoja. Krzyk, płacz, zgrzytanie zębów i krew? Nie powstrzymam się, kochanie. Będę brnąć. Będę chcieć. Będę oczekiwał. Nie odpuszczę, nie pozwolę się uwolnić, nie pozwolę uciec. Choćby po trupach. Choćby z ryzykiem własnego żywota.
Syczę. Głośno syczę. Węże pod moją skórą wibrują, nerwowo przypominają mi o sobie, kuszą, plączą się gdzieś tam, między nogami. Nakłaniają, przekonują, psują widok, mglą spojrzenie.
„Żyję mocniej.
Czuję.
Mocniej pragnę.
Ale więcej płacę.”
„Nie, według mnie bliżej mu do matki”.
Jak łatwo przychodzi wam trawić wszystko, czym się z wami podzieliłem? Doświadczeniami, uczuciami, nadzieją, radością. Żrecie jak świnie, które ledwo co dorwały się do koryta, jesteście wygłodniali, jesteście bezpardonowi, węże spod waszej skóry już dawno wypełzły na powierzchnię, już dawno zatańczyły, zrobiły kółka na ciele, już dawno wpiły się w tkanki i zaraziły was. Zaraziły was szczerą nienawiścią. Do świata, do ludzi.„I mocniej, zanim stracę oddech. Napiąć się, wypełnić ogniem.
Zmieniam w żywą się pochodnię.”
„Rozumiesz coś z tego?”
Był kurewsko inteligentny. Był kurewsko niewygodny. Był kurewsko wymiziany.
Aniołek z bożej łaski się znalazł.
Gładzili go pół życia po cipce, to wyrósł taki. Oblężony stertą podręczników. Wykształcony. Wypieszczony i wypielęgnowany.
Bo przecież wszystko w tej popieprzonej rodzince musiało być idealne.
On miał być idealny.
Przecież nazwisko zobowiązuje do zachowania ładu i składu w tej cudownej rzeczywistości.
I tego zazdrościłem mu najbardziej.
Bo to wszystko przepłacone było moim skrzywieniem.
„Nie wierzę, że to zrobił, to nie w jego stylu”.
Ufacie mu bezgranicznie. Spoglądacie z nadzieją na te zasrane, błękitne oczęta i jęczycie z zachwytu nad tym, jaki cud genetyczny udało wam się wygrać w totku. Bo się trafił. Atrakcyjny, mądry, pełny filozoficznych przemyśleń. Z gadaną i charyzmą. Z czymś, jakimś pierwiastkiem, którego z chęcią bym od niego zażądał. Był waloną kumulacją milion dwieście tysięcy rubli za jakiś opluty kupon.Był tak podobny, a tak różny jednocześnie.
Był tak piękny, a tak obrzydliwy. Przyjemny i niepokojący. Łagodny i agresywny. Był wodą i ogniem. Był dniem i nocą. Powietrzem i ziemią.
Był wszystkimi przeciwieństwami zaklętymi w jednym wątłym ciele.
Był moją alfą i omegą.
„Kłamiesz, Gabriel by się tego nie dopuścił”.
Mam wiele masek, kochanie. Mam wiele słów, wiele gestów, wiele kart, które z chęcią odsłonię.
Mam więcej niż wy wszyscy razem wzięci.
Cytaty: Coma — „Rudy”
Spieprzaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz