piątek, 27 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [21]

Cały czas kręcił głową, śmiejąc się pod nosem, a ja z wielką chęcią mu zawtórowałam, nawet jeżeli cała sytuacja była... dziwna.
— Spokojnie, mowę już mam, obrączki czekają, nawet gołąbki zamówiłem, ryż leci już z chińskich plantacji, grosiki zbieram, odkąd Kumara poznałem, nie masz się o co martwić, jestem przygotowany od A do Z, już nawet garnitur mam wyprasowany i wisi w specjalnym miejscu — stwierdził, parskając jeszcze raz śmiechem, a ja mimowolnie przewróciłam oczami, tak bardzo, że mogło zaboleć. Zastukał palcem o szklankę. Moją szklankę z moim sokiem. Posłałam mu gromiące spojrzenie. — Ach, te dzieci, tak szybko dorastają — mruknął i upił łyk pomarańczowego płynu.
O nie, nie, niech sobie nawet o tym nie myśli. Odchrząknęłam, prostując się dumnie.
— Nivan, jeżeli chciałeś soku, wystarczyło poprosić czy się upomnieć, błagam, oddaj tę szklankę — jęknęłam, wzdychając ciężko. — I wcale nie jestem dzieckiem. Jestem jakże poważną nastolatką, która już za rok w realnym będzie dorosła, nie pozwalaj sobie, dziadku — dodałam, udając próżność i wyższość, ale chwilę później uśmiechnęłam się szeroko i parsknęłam śmiechem. — Brakowało mi tego... — mruknęłam pod nosem, machając rękoma, by nadać sens ostatniemu słowie. — Wszystko pomiędzy nami ok? A przynajmniej... w miarę? — zapytałam cicho, spoglądając w błękitne oczęta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis