niedziela, 31 grudnia 2017

Serca łamane sumieniem [X]

— Hej, hej, dobrze się czujesz, niziołku? — Varen podszedł do mnie, poniósł dłoń i położył na moim czołe. Pewnie chciał sprawdzić, czy nie jestem chora. Aż tak bardzo po mnie widać? Podniosłam chusteczkę do nosa, starając się nadal utrzymywać pozory. Przecież nic się nie dzieje. Uspokój się. Będzie dobrze. Czułam, jak staję się coraz bardziej roztrzęsiona, a z oczu coraz szybciej zaczynają lecieć łzy. Próbowałam się podnieść, ale nie mogłam ruszyć nóg. Głowa robiła się ciężka, a oczy wilgotne. — Van? — spytał jakby z niepokojem w głosie. Co za idiota. Jak może, najpierw pytać mnie o Herę, a potem się o mnie martwić. Wysmarkałam nos i szybko wysuszyłam oczy.
— Nic mi nie jest — powiedziałam i szybko wstałam. Za szybko. Czułam, jak mi się kręci w głowie, jakbym zaraz miała zemdleć. Musiałam stąd wyjść. Wtedy będzie dobrze. Ignorując poczucie słabości, ruszyłam w stronę drzwi. A właściwie zaczęłam biec. Byleby wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem. Zapomnieć o tym wszystkim, a przynajmniej do czasu pogadania z Herą.
Wyszłam z sali, lecz nie przestałam biec. Przebiegłam korytarz, kolejny, mijając salę i zdumionych uczniów. Przebiegłam przez główne drzwi i długą alejką do bramy, nie zwracając na nikogo uwagi. Zatrzymałam się, żeby złapać oddech. Kątem oka zauważyłam fontannę, więc podeszłam, żeby się napić. Kręcenie w głowie się nasiliło, wręcz zamieniło w karuzelę. Przed oczami zrobiło mi się ciemno i upadłam na ziemię. Będzie dobrze.

Cukier światłością narodu [X]

Uśmiechnęłam się zmieszana, widząc spojrzenie Dextera. O ile samą Estalię kochałam ze względu na jej niepowtarzalną atmosferę i zdecydowanie wolałam te ciemniejsze uliczki od centrum stolicy, to moje kijowe relacje z ojcem oraz przez własne zażenowanie, raczej w najbliższym czasie nie postawię stopy w mieście.
— Tajga, urokliwy kraj pełen nocy, krwiopijców i przeciwników czosnku. Wiedziałaś, że mamy nawet własną partię antyczosnkową, która walczy o prawa do wolności nosowej na terenie wszystkich Światów Zjednoczonych? — Uniosłam zdziwiona brwi i mimowolnie roześmiałam się serdecznie. Dobra, spodziewałam się, że Tajga, ale takiej ciekawostki już nie. Tak samo innych faktów, które Vincent rzucał, a ja szczerzyłam się coraz szerzej, przysłuchując się z zainteresowaniem, co jaki czas chichocząc. Lubiłam słuchać takie rzeczy o miejscach, których nie znałam, a w sumie miałam zamiar poznać w jakiejś dalekiej, bądź niedalekiej przyszłości. O ile ogarnę, kim chcę być, ewentualnie znowu rzutki. Ehh, życie. Zerknęłam kątem oka na Dextera, który wpatrywał się w sufit ze zmarszczonymi brwiami, najwidoczniej nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Cóż... Chyba na dzisiaj starczy, listę zakupów miałam, dobry humor też i przy okazji dowiedziałam się paru przydatnych rzeczy, a jak nie przydatnych rzeczy, to przynajmniej zabawnych.
— To była bardzo zabawna i urocza rozmowa, ale muszę się już powoli zbierać — powiedziałam, powoli wstając ze swojego miejsca i uśmiechnęłam się szerzej do chłopaków. — Mam nadzieję na kontynuację, bądź powtórkę i odpowiedź, Dexter, bo widzę po twojej minie, że właściwie nie wiesz, co odpowiedzieć — parsknęłam, mrużąc oczy i pomachałam im na pożegnanie, kierując się ku wyjściu, ale tuż zanim przekroczyłam próg, jeszcze obróciłam głowę. Nie wiem, co mnie do tego popchnęło, ale chciałam zaryzykować jednak teorię, że wszechświat jest mały i może jednak... — Przy okazji pozdrów ode mnie Sky. Dawno jej nie widziałam — rzuciłam niby niedbałym tonem, po czym zwiałam. Tak po prostu.

Jakiś lekarz na sali? [X]

— Yevgeni, ale żeby ludzie nie łamali sobie języka Yev. — Ładnie, nietypowo, pasuje mu. — Na drugim i zastanawiam się nad rozszerzeniami, które mam mieć w przyszłym roku. Nie uczę się najgorzej, ale najlepiej też nie. A moje poznawanie ludzi ogranicza się do wpadania na nich i ewentualnie proszenie ich o pomoc — parsknął śmiechem, ale jakby nie przyszedł do mnie po pomoc, to byśmy się nie poznali.  — Także, jeżeli nie będziesz miała mnie dość, to chętnie będę pukać.
— Jasne, pukaj, kiedy chcesz. — Uśmiechnęłam się do chłopaka. — W końcu sama nie zjem wszystkich ciastek.
Spojrzałam na zegar, który pokazywał godzinę późną, tak samo, jak widok za oknem. Słońce zaszło, a pokój był oświetlany już tylko ciepłym światłem z lampy.
— Wiesz co, muszę jeszcze pójść szybko do biblioteki, oddać te książki, ale bardzo miło było. Wpadaj kiedy, chcesz. — Wzięłam książki i wstałam, uśmiechając się do złotookiego, który też powoli zbierał się do wyjścia.
— Do zobaczenia, Sofio — powiedział chłopak, przy czym ostatnie słowo było już raczej krzykiem przerażenia, jako że chłopak prawie wylądował na ziemi. Odwróciłam się, żeby spojrzeć, czy nic mu się nie stało. Podniósł się szybko i otrzepał ręce.
— Nic mi nie jest — powiedział szybko, a ja się uśmiechnęłam.
— Miłego wieczoru. — Odeszłam szybkim krokiem, zostawiając za sobą tylko uśmiech, i delikatny dźwięk trampek uderzających o podłogę.

Konflikt biblioteczny, czyli noworoczny event

Podobny obraz

Duch biblioteki wyjrzał zza regału, żeby dostrzec dwoje mężczyzn, krzątających się po JEGO pomieszczeniu, dotykających JEGO wyjątkowych książek, psujących JEGO cudowny układ względem kolorystyki i wielkości okładek. A potem dwoje mężczyzn spojrzało na niego i zrozumiał, że w końcu wysłano po niego Łowców Duchów. 

Event rozpoczyna się 31 grudnia 2017 o godzinie 20 i trwa do godziny 20 5 stycznia 2018 roku. W międzyczasie zadaniem zainteresowanych postaci, jest zdobycie jak największej ilości punktów, umożliwiającej przepchanie szali zwycięstwa na jedną lub drugą stronę. 1 słowo = 1 punkt, wątek "Konflikt biblioteczny" jest wspólny i otwarty dla każdego członka AWU, każdy może się dołączyć w każdym momencie, to wasza historia. 

Pod TYM postem należy w komentarzu napisać imię swojej postaci + czy będzie w drużynie A (broniącej ducha), czy w drużynie B (pomagającej Łowcom Duchów). 

Zwycięska drużyna zdecyduje o losie Ducha Biblioteki. Dodatkowo zostaną przyznane mniejsze nagrody w postaci rubli, dostępu do dodatkowych mocy, ras dla: 
a) osób najaktywniejszych 
b) osoby z najdłuższym opkiem
c) osoby z najciekawszym sposobem na pomoc duchowi
d) osoby z najciekawszym sposobem na pomoc łowcom duchów

Przypominamy jednocześnie o tym, że konkurs na opowiadanie został przedłużony do 10 stycznia. Miłej zabawy. : ) 

sobota, 30 grudnia 2017

Pan do wynajęcia [X]

— James, jesteś tam? — Dotychczasowe podśmiechujki zastąpione zostały nagłym atakiem paniki, chaotycznym machaniem i bezgłośnym skandowaniem "Błagam cię, zrób coś". No, jeżeli chłopak nie zareaguje i dalej będzie liczył na to, że odwalę całą czarną robotę za niego, to się bardzo zdziwi, a ja bardzo zezłoszczę i przyrzekam, że do końca swoich dni będzie powtarzał moje nazwisko z miną kota srającego na...
Jęk. Głośny, jamesowy jęk.
Oh mój, kurwa, borze wszechlistny.
Nie spodziewałem się, że te usta potrafią robić cokolwiek oprócz paplania jakiś inteligentnych, albo schlebiających naiwnym panienkom komentarzy, a tymczasem proszę bardzo. Nawet jeśli się na tym "nie znał" i "potrzebował mojej pomocy", to nie mogłem zaprzeczyć, iż po usłyszeniu tego dźwięku, rozpłynąłem się i prawdopodobnie kolorem przypomniałem dorodnego pomidora.
Chwila oddechu, opamiętanie się i powrócenie na ziemię, bo rozmyślanie o Hopecrafcie w takim momencie zdecydowanie nie wychodziło mi na dobre.
Dobitne, dość głośne klaśnięcie i donośny jęk z mojej strony, imitujące inne, niecne działania, kilka chwil teatrzyku i byliśmy bardziej niż pewni, że duo nie spojrzy na nas normalnie, a może i nawet spełnią skryte marzenia Hopecrafta, wynosząc się na dobre.
Śmialiśmy się jeszcze długo, dopijając trunek, ja wypalając papierosa po papierosie, wciąż udając, wciąż mrucząc, chociaż konieczne to już nie było.
James...

Tragikomedia [16]

— Porozmawiamy najpierw o tym, dlaczego myślałeś, że cię zgwałcę — rzucił, a ja otworzyłem szerzej oczy, dalej grając, przekręciłem głowę w bok i na końcu zmarszczyłem czoło. Kurwa, kurwa, nie tak miało być. — Byłeś zalany w trupa, praktycznie zombie, a nekrofila jakkolwiek mnie nie interesuje, tak mam wrażenie, że to miało podłoże psychologiczne. Więc chcę wiedzieć tu i teraz, co się odpierdalało i kogo mam zajebać za to, co ci zrobił — warknął, a ja automatycznie uciekłem wzrokiem, skuliłem się w sobie, zasłoniłem i zadrżałem. Kurwa, kurwa, kurwa.
Westchnąłem, ponownie spoglądając na czarnowłosego chłopaka siedzącego na skraju łóżka. Odchrząknąłem nerwowo, drapiąc się po głowie.
— Przygoda z poprzedniego związku, było i minęło, nie ma sensu wspominać — rzuciłem od niechcenia, wzdychając, prychając, bo w końcu o przeszłości nie było sensu wspominać, czyż nie? Było tu i teraz, obok tej dobrej osoby i tyle mi wystarczało.
Spojrzałem prosto w szmaragdowe oczy, w których zdecydowanie widać było zniecierpliwienie. Wypuściłem powietrze z płuc, po czym szybko wziąłem głęboki oddech.
— Adam Walsh, tak, ten z niebieskimi oczami i brązowymi kudłami, tak, ten z tym chytrym, denerwującym uśmieszkiem, tak, ten, który wepchnie się w każde towarzystwo. Wystarczy? — warknąłem. — I nie zostałem zgwałcony, po prostu poszło ciut za mocno i za daleko.
Oj, Foma, zdecydowanie za dużo emocji. Zdecydowanie za dużo.

Tragikomedia [15]

— O nie, czyżbym wkopał towarzysza mojej pijackiej wycieczki? — mruknął i sięgnął po lusterko, po chwili pozbywając się z oczu irytujących soczewek. Wolałem, gdy nosił okulary, rzadziej robił sobie tym krzywdę, może niedosłownie, ale łzy, czerwone oczy, to wszystko składało się na obraz istnej ofiary losu. I to mnie bolało, bo Foma był wspaniały, cudowny i zasługiwał, żeby świat udowadniał mu przy każdym oddechu.
— A co, coś odwaliłem? Nie wiem, zarzygałem ręczniki, rozbiłem się o ścianę czy prawie utopiłem w wannie? — Parsknął na odwal śmiechem, doskonale znałem te sztuczki, które miały odwrócić uwagę od właściwego problemu. Przewróciłem oczami, wpatrując się nadal w chłopaka. 
— Porozmawiamy najpierw o tym, dlaczego myślałeś, że cię zgwałcę — rzuciłem szorstko, zastanawiając się, co się odwaliło przez cały ten czas. — Byleś zalany w trupa, praktycznie zombie, a nekrofila jakkolwiek mnie nie interesuje, tak mam wrażenie, że to miało podłoże psychologiczne. Więc chcę wiedzieć tu i teraz, co się odpierdalało i kogo mam zajebać za to, co ci zrobił — wyrzuciłem z siebie zły, prawie warcząc, całkowicie na jednym wydechu, co zaliczało się raczej do wyczynu. Wściekłość? Mało powiedziane, miałem ochotę kogoś zabić, udusić i potem nabić na pal. Doskonały plan, tak przy okazji.

Cukier światłością narodu [12]

— Dobrze mówiłeś, Sybilli. Nie polecam chodzić bez okularów. — Skinąłem ze zrozumieniem głową, niby nic, ale takie ostrzeżenia lepiej brać na poważnie, zwłaszcza, skoro nic na dobrą sprawę nie wiedziałem na pewno o tym całym dziwnym narodzie, rasie czy czym to to jest. Przezorny zawsze ubezpieczony. 
— Tak, ale w wakacje jeżdżę i niektóre wolne, a do Estalii po ostatnich wydarzeniach nie bardzo mnie ciągnie. — Spojrzałem na dziewczynę z niezrozumieniem, zastanawiając się, o czym ona w ogóle mówi, zanim doszło do mnie, że raczej nie chciałaby o tym rozmawiać. Nie wyglądało to na zbyt miły temat. 
— A wy? Skąd jesteście? 
— Tajga, urokliwy kraj pełen nocy, krwiopijców i przeciwników czosnku. Wiedziałaś, że mamy nawet własną partię antyczosnkową, która walczy o prawa do wolności nosowej na terenie wszystkich Światów Zjednoczonych? — Vincent zabawiał dziewczynę ciekawostkami i historiami na temat swojej ojczyzny, a ja w tym czasie zastanawiałem się, co sam mogę powiedzieć. Utopia? Cesarstwo Anory? Kuramia? Nic do końca prawdziwego, bo choć korzenie sięgały moje przede wszystkim w Cesarstwie, to mieszkałem od dzieciństwa w utopijnym, pływającym hrabstwie na Północnym Pacyfiku. Cóż, chyba brak cukru dawał mi się znacząco we znaki, dawno nie miałem takich problemów z nakręcaniem rozmowy.

Gówniarz nie zaliczy [X]

— Co to jest, z czym to się je, dlaczego się to je, dlaczego nie powinno się bać o tym mówić i że dla każdego to sprawa całkowicie indywidualna — wyliczył, a potem wzruszył praktycznie ramionami. Wydawał się niezainteresowany całym przedsięwzięciem, co było nieco przewidywalne, ale przy okazji głupie. Lepiej, żeby zrobił raz dobrze i miał potem za sobą, bo w przeciwnym wypadku, to wszystko mogło się naprawdę źle skończyć.
— No co? Nie mam zamiaru robić zajęć pod tytułem "Jak nie robić sobie bachora". O tym już każdy słyszał pierdylion razy i mają dosyć, bo to nic nie daje, tak właściwie. Nie znają podstaw i idei, dlatego rżną się jak króliki, nie znają umiaru i robią to w sposób nadzwyczaj zły, co za tym idzie niesatysfakcjonujący, co za tym idzie, chcą więcej i chcą lepiej. Do tego to wszystko dalej otoczone jest niekomfortową błonką tabu, a co nieznane i zakazane kusi. — Rozłożyłem ręce, decydując się nie odzywać w trakcie całej tyrady chłopaka, dopiero na sam koniec zmierzyłem go wzrokiem, starając się rozgryźć, skąd u niego to całe pokurwienie dnia dzisiejszego. Czy miał rację? Może nie w tych słowach, ale jakąś wiedzę i poglądy musiał posiadać, a oparł to o własne przeżycia jako nastolatka, więc kto wie, może nawet było to bardziej prawdziwe niż wersja psychologów z ministerstwa oświaty.
— Skakaj na lekcje, Oakley.

Pan do wynajęcia [17]

No błagam cię. — Odchylił głowę, eksponując mocno szyję. — Nie porównuj tego nieudolnego klikania w klawisze, licząc na to, że wyjdzie z tego "Mrugaj, mrugaj gwiazdko ma" do mojej Chopinowskiej Nokturny op. 9. — Parsknąłem śmiechem, zastanawiając się, z której choinki chłopak się urwał. Bo nie, to nie było normalne. Był taki żywy, tak bardzo zagarniał sobą przestrzeń, że czasem zastanawiałem się, czy starczy powietrza w jednym pomieszczeniu dla wszystkich tych ludzi plus on w komitecie powitalnym u bram piekła. 
Upiłem łyk wódki i zakrztusiłem się nią, słysząc dźwięki wydobywające się z gardła chłopaka. Spojrzałem na niego z miną, która wyraźnie mówiła "Serio" i "Ty tak na zawołanie potrafisz?". Wcale nie czułem się dziwnie, wcale, ale byłem pewny, że moja twarz stawała się coraz bardziej czerwona. 
Plus taki, zarówno ja, jak i Oakley, powstrzymywaliśmy się resztkami sił, na Cesarza, Foma mi tego zdecydowanie nie wybaczy. Upiłem jeszcze łyk alkoholu, zastanawiając się, dokąd nas to zaprowadzi, zanim przez drzwi przebiło się ciche
— James, jesteś tam? — Nivan spojrzał na mnie, wskazując dłońmi na drzwi i wykonując jakieś dziwne znaki. Pokręciłem z niezrozumieniem głową, żeby po chwili zauważyć, jak otwiera usta i stara się coś bezgłośnie literować. Jęknąłem głośno, ale przynajmniej brzmiało na szczere, tyle dobrego. 

piątek, 29 grudnia 2017

Serca łamane sumieniem [5]

— Nie wiem, Varen, czy jestem ci w stanie pomóc. Ale serio? Dlaczego Hera? Zaczarowała cię swoimi włosami? Czy piskliwym głosem, będącym wszechobecnym w szkole? — Spróbowałem znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale gdzieś tam wiedziałem, że po prostu... to Hera. Hera, która się dużo śmieje, umie walczyć o swoje i bez żadnego problemu skopie każdemu tyłek, jeżeli za bardzo zapatrzy się na jej klatkę piersiową zamiast twarz. Przy tym dało się zawsze znaleźć jakiś wspólny temat, zerwała długi czas temu z Vinem, więc żadna stara miłość nie stała mi już na przeszkodzie i miliard innych rzeczy, ale w myślach ciągle brzęczał mi melodyjny śmiech ognistej (dosłownie) dziewczyny. 
— Kup wino i kwiatki, i się pojaw pod mieszkaniem. Spróbuję się dzisiaj zawinąć. — Skinąłem głową, słysząc poradę od Van. Dobre wino i na pewno dobre kwiaty, pewnie coś z komedii romantycznych w zestawie, może jednak horror? Tyle opcji, tylko jedna szansa, żeby dobrze wypaść. I wtedy dostrzegłem minę kurdupla, która nie zwiastowała niczego dobrego.
— Hej, hej, dobrze się czujesz, niziołku? — Podszedłem bliżej, dłonią sprawdzając czy nie ma przypadkiem gorączki. Była nienaturalnie blada, w oczach miała łzy, zaczynała wyglądać jak siedem nieszczęść, zwłaszcza, gdy smarkała nosem, starając się nie wybuchnąć płaczem. — Van? — spytałem z niepokojem. 

Cukier światłością narodu [11]

— Sky kiedyś coś wspominała, to z sibili? Sybilli? Czy jak to się tam nazywało, dobrze mówię? — Całą siłą woli powstrzymałam drgnięcie i uniesienie brwi na dźwięk imienia pewnej brunetki, ale hej. Panien o imieniu Sky jest wiele, wszechświat nie jest aż tak mały. Chyba. Ewentualnie bogowie zwijają się ze śmiechu tam na górze i patrzą na nas z pełnymi politowania uśmiechami. Mimowolnie wlepiłam spojrzenie w zielone oczy Dextera i przewiercałam go wzrokiem. Co prawda czytać nie umiałam, ale siostra mówiła, że tak się wpatruję, iż czasami ma się wątpliwości, czy aby na pewno nie zaglądam do ich głowy. Dopiero po dłuższej chwili przeniosłam wzrok pomiędzy nich, po czym kiwnęłam głowa na potwierdzenie i postanowiłam odpowiedzieć na obydwa pytania.
— Dobrze mówiłeś, Sybilli. Nie polecam chodzić bez okularów — powiedziałam półżartem, półserio, przymierzając się w duchu do drugiego pytania i układając sobie w miarę ładną odpowiedź. — Tak, ale w wakacje jeżdżę i niektóre wolne, a do Estalii po ostatnich wydarzeniach nie bardzo mnie ciągnie. — Nakręciłam na palec zbłąkany kosmyk, unosząc kąciki ust w wesoło-smutnym uśmiechu. Matkę szlag trafia, ojca tak samo, a on pewnie nic nie ogarnia. Cóż, tak bywa.
— A wy? Skąd jesteście? — Odbiłam piłeczkę, zostawiając temat Sybilli, Estalii i ogółem Imarii na zdecydowanie kiedy indziej. Może jutro o tym porozmawiamy, może za tydzień, może za miesiąc, może nigdy. Albo dowiedzą się od kogoś innego. Zobaczymy.

Jakiś lekarz na sali? [6]

— Nie powiedziałeś mi jeszcze, jak się nazywasz — zauważyła brunetka, na co uśmiechnąłem się do niej z zakłopotaniem i przyjąłem kubek z gorącym naparem. Mój błąd. Najchętniej to bym tylko pytał i nic nie mówił.
— Yevgeni, ale żeby ludzie nie łamali sobie języka Yev — powiedziałem, przypominając sobie trudności niektórych z wymową (głównie Hopecrafta).
Podmuchałem herbatę w naiwnej nadziei, że trochę szybciej ostygnie do stanu, w którym nie poparzę sobie języka i jednocześnie nadal będzie ciepła.
— Tak, jestem na pierwszym roku. Z nauką raczej nie mam problemów, gorzej z poznawaniem ludzi. Oprócz balu przez pierwsze tygodnie siedziałam w pokoju. Cieszę się więc, że zapukałeś. Jakby pielęgniarz jeszcze kiedyś miał cię dość, to zapraszam, mam jeszcze dużo bandażów. A ty? Na którym roku jesteś?
Wysiliłem swoją pamięć, żeby przypomnieć sobie, czy gdzieś przypadkiem Sofie na balu nie widziałem. Możliwe, że na nią wpadłem przypadkowo podczas odhaczania swojego obowiązkowego tańca, ale ogółem zbyt dużo ludzi przewijało się w mojej głowie i nie było w nich brunetki. I znalazłem kogoś, kto nie będzie rzucał we mnie apteczką! Jednak życie nie cierpi mnie aż tak bardzo.
— Na drugim i zastanawiam się nad rozszerzeniami, które mam mieć w przyszłym roku. Nie uczę się najgorzej, ale najlepiej też nie. A moje poznawanie ludzi ogranicza się do wpadania na nich i ewentualnie proszenie ich o pomoc. — Parsknąłem śmiechem. — Także jeżeli nie będziesz miała mnie dość, to chętnie będę pukać.

Diabeł ucieka zachodem [X]

Chłopak na chwilę odpłynął, gdzieś w zakamarki swojego umysłu, ale już po chwili znowu pojawił się ten sam Hopecraft, co zawsze.
— Cóż, co to za zabawa, odkrywać wszystkie karty za pierwszym razem? Spróbuj kiedy indziej, Przewalska — mruknął, uśmiechając się.
Założył rękawiczki, a zniszczone dłonie zniknęły sprzed moich oczu, po czym wstał z krzesła i odwrócił się w stronę okna. Odwzajemniłam jego uśmiech, bo jednak ta krótka wypowiedź oznaczała, że jeszcze będzie szansa. Westchnęłam i tym razem już stanęłam na, troszkę chwiejnych, nogach.
— A więc liczę na kolejne szanse — oświadczyłam, parskając śmiechem, po chwili stukając obcasem i odwracając się na pięcie. — Jeszcze raz dziękuję za pomoc, mam nadzieję, że będę miała okazję się odwdzięczyć — powiedziałam, a mój uśmiech się poszerzył, bo oboje wiedzieliśmy, że nie odpuszczę, a odwdzięczę się w już znany nam sposób. — To... do widzenia, miło się rozmawiało i wyczekuję kolejnych spotkań, choć w milszych okolicznościach — pożegnałam się, ostatni raz spoglądając na blondyna, który oparł się o ścianę i z dłońmi włożonymi w kieszenie, obserwował mnie z lekko zmarszczonym czołem.
Dygnęłam, po raz kolejny parsknęłam śmiechem, po czym wyszłam z pokoju, jakoś nie zastanawiając się, żeby poczekać na odpowiedź. Bo po co?
Myślę, że oboje wiedzieliśmy, że maść i tak powstanie.

Tragikomedia [14]

Położył rzeczy na szafce obok łóżka, po czym podał mi szklankę z życiodajną, cudowną wodą. Westchnąłem, biorąc łyk.
— Musimy pogadać — stwierdził, a ja drgnąłem, podnosząc brew i spoglądając na niego. Odchrząknąłem, przy czym uciekłem wzrokiem do okna, bo jakoś nie miałem ochoty tego robić. — Poważnie porozmawiać. Zacznę od tego, że pierdolony Remus będzie wieczorem martwy, ale to raz. — Odwróciłem oczy i ponownie spoglądałem na niego, parsknąłem śmiechem. No tak, brawo Foma, wkopałeś swojego towarzysza. — Dwa, co pamiętasz ze wczoraj? Dokładniej z akcji łazienkowej? — zapytał, marszcząc czoło w konsternacji, a ja ściągnąłem brwi.
Bo jednak miałem świadomość i przebitki pewnych rzeczy, o których wolałem nie pamiętać. I o których on też nie powinien wiedzieć. Ale przecież zawsze można grać. Jak zawsze.
— O nie, czyżbym wkopał towarzysza mojej pijackiej wycieczki? — mruknąłem i sięgnąłem po lusterko, po chwili przystępując do wyciągania soczewek. Zdecydowanie za tym nie przepadałem i zdecydowanie powinienem kupić nowe okulary. — A co, coś odwaliłem? Nie wiem, zarzygałem ręczniki, rozbiłem się o ścianę czy prawie utopiłem w wannie? — zapytałem, po raz kolejny parskając śmiechem i sięgnąłem przy tym po krople do oczu. Których też nienawidziłem.
Z miarę ogarniętymi oczami zerknąłem na czarnowłosego, aktualnie schowanego za "dymną" zasłoną słabego wzroku, czekając na jakąkolwiek reakcję.

Diabeł ucieka zachodem [19]

Dziewczyna wydawała się uspokajać, a ja zastanawiałem się, czy mogę ją pozwać za bawienie się moim ciśnieniem. Raz miła i układna, raz wredna i pyskata, a znowu w nadmiarze dumna i wtykająca nos w nieswoje sprawy, ale gdy tak myślałem o tym bardziej, przecież to była własnie cała kwintesencja Przewalskiej. Ta cała niepewność, chwiejność, chaotyczność.
W niektórych kręgach może nawet całkiem urokliwe akceptowalne. Przystępne. No, może jednak tylko akceptowalne. 
— Spokojnie, w pełni zrozumiane — powiedziała, poprawiając koszulę. Nie gap się, James, nie gap. Przewalska może być nadetną młódką, ale to nadal uchodzi za podglądanie damy. I prawdopodobnie również pedofilię. — A moja propozycja z maścią nadal aktualna, zawsze w poniedziałki po lekcjach mam oranżerię praktycznie dla siebie, więc zapraszam. — Podrapałem się z zakłopotaniem po szyi. Za duże ryzyko. Już i tak wypapałem zbyt dużo, bo mój język praktycznie sam się rozwiązywał przy dziewczynie, a to znaczyło, że powinienem zwiewać w podskokach. Nawet jeżeli w sumie miała nawet oczy podobne do Lisbeth.
Nie pomyślałeś o tym, Hopecraft.
— Nie jesteś czarodziejem, prawda? — Tak, skup się na pytaniu, skup się, wnerw się, zareaguj.
— Cóż, co to za zabawa, odkrywać wszystkie karty za pierwszym razem? Spróbuj kiedy indziej, Przewalska. — Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, wstając i zakładając z powrotem rękawiczki. 

czwartek, 28 grudnia 2017

Tragikomedia [13]

— Wal się, Królewno Śnieżko. — Wiedziałem, to przecież od samego początku było oczywiste, że będzie zdychał. Zwłaszcza, że pamiętałem, co się działo, gdy pierwszy raz zalał się w trupa, jeszcze na tamtej imprezie z początku roku szkolnego, to zwyczajnie nie mogło skończyć się dobrze, nikt nie był tak głupi, a czasem Foma zapominał, że jest hiperinteligentnym aktywistą z zapędem do dziennikarsko-fotograficznego smykadła.
Ma za swoje, ale jakoś nie potrafiłem się zmusić do "A nie mówiłem", widząc w jakim stanie jest jego ciało. Za to profesorek-ćpun również zapłaci, oj tak. Kto normalny puszcza przez las i całe miasto zalanego w trzy dupy ucznia?
No, tak. Amadeusz pieprzony Remus. 
— Dexter... Czy możesz przynieść jakieś lusterko? I krople do oczu z mojej kosmetyczki? — Przewróciłem oczami, czego nie mógł widzieć i ruszyłem do łazienki, zabrałem z niej wszystkie potrzebne rzeczy i wróciłem do chłopaka, kładąc od razu cały asortyment na pobliskiej szafce nocnej i podając Fomie szklankę z wodą. 
— Musimy pogadać — zakomunikowałem hardo, wpatrując się w jego zaspane, czerwone, podkrążone i jednocześnie skacowane oczy. — Poważnie porozmawiać. Zacznę od tego, że pierdolony Remus będzie wieczorem martwy, ale to raz. Dwa, co pamiętasz ze wczoraj? Dokładniej z akcji łazienkowej? — Zmarszczyłem brwi.

Cukier światłością narodu [10]

— Estalia — odpowiedziała z melodyjnym akcentem i przez moment szukałem nazwy w pamięci. Dziwne, czyżby było to możliwe? Zamrugałem ze zdziwieniem, wpatrując się w dziewczynę, która niezrażona kontynuowała. — Albo prościej będzie powiedzieć, że z Imarii. — Bingo. — Dość daleko, ale nie narzekam. Zmiana otoczenia dobrze mi robi. — Skinąłem ze zrozumieniem głową, próbując przypomnieć sobie, dlaczego te nazwy brzmiały aż tak znajomo. Przysiągłbym, że skojarzenie siedziało mi na końcu języka, a sama dziewczyna raczej oczekiwała na jakiś komentarz zwrotny. I wtedy mnie olśniło.
— Sky kiedyś coś wspominała, to z sibili? Sybili? Czy jak to się tam nazywało, dobrze mówię? — spytałem szybko, przeszukując całą pamięć odnośnie innych wspomnień. Nienawidziłem tkwić w niewiedzy, a już zwłaszcza, gdy rozmowa schodziła na tematy, w których nie mogłem brylować fanfarem czy błyskać erudycją.
— Nie tęsknisz za bardzo za domem? — Kocham cię, Vin, zdecydowanie winien będę na wieki wieków ci przysługę za przerwanie tej nagłej ciszy, która tak jakoś sama z siebie się pojawiła. Widocznie temat żadnemu z nas nie przypasował za mocno, choć dostrzegałem, że Vene wyraźnie wahała się nad zapytaniem o coś. Cóż, przynajmniej nie byłem samotny, bo chętnie dowiedziałbym się więcej o jej ojczyźnie, zwłaszcza, że sama nazwa brzmiała intrygująco. 

Introwertyczne pogaduszki [X]

— Zdecydowanie. — Uśmiechnęła się, a ja uśmiech odwzajemniłem. Bo w końcu te ładne powinno się odwzajemniać, nieprawdaż? — No i widzisz jak wyszło, miałam ci doradzać, a w końcu jest odwrotnie. Chcesz jeszcze poszukać czegoś dla siebie, czy idziemy? — zapytała, a ja w tym momencie ściągnąłem upragniony tomik wierszy nieprawdziwych z półki. Znaczy, prawdziwych, tylko tak po prostu nazywał się tomik. Nieważne.
Parsknąłem śmiechem, wyglądając za okno, po czym mój telefon zabrzęczał w kieszeni. Oho.
— Przeproszę panienkę na chwilę, jeśli łaska — mruknąłem i spojrzałem na ekran. Dexter chyba właśnie wrócił do pokoju.
Westchnąłem, wyprostowałem się (i pewnie w tym momencie poprawiłbym okulary na nosie, jeżeli dalej bym je miał). No cóż, ewidentnie musiałem kupić nowe, bo wszystko mi to sugerowało. A tym bardziej przesuszone oczy i zagrożenie zapalenia spojówek.
— No cóż, ja muszę uciekać, ktoś ewidentnie jest zły i niecierpliwy, i czeka na mnie w pokoju — stwierdziłem, parskając śmiechem pod nosem i schowałem komórkę z powrotem do kieszeni. — Miło się rozmawiało, liczę na kolejne spotkania w bibliotece. I życzę miłej lektury, bo to jest chyba najważniejsze — rzuciłem, puszczając oko do dziewczyny i odwróciłem się tanecznie na pięcie, stukając przy tym czubkiem mojego buta o podłogę.
Zdecydowanie dawno tego nie robiłem.

środa, 27 grudnia 2017

Introwertyczne pogaduszki [8]

— No... Mój praprapraprapradziadek lub ktoś jeszcze starszy był z Rosji. I czasami w domu mówimy po rosyjsku. W sensie po prostu mówimy. Ale tylko w gronie rodziny, gdy są goście czy nasza kucharka to rozmawiamy w anorskim, jak każdy. No chyba, że przyjeżdża moja babka, wtedy już mówimy po rosyjsku, bo się zawsze upiera. — Jeżeli pierwszy człowiek, którego spotykam na prostej drodze do biblioteki jest tak ciekawy, to pewnie przynajmniej połowa reszty uczniów też. I pewnie też nie gryzie... Czemu jak właściwie siedzę w tym pokoju? — I tak jakoś wyszło... Nusz tosz... — Skrzywił się, jakby sam do siebie, że użył takiego, lekko mówiąc, troszkę przestarzałego terminu. Nie, żeby mi to przeszkadzało. — Znaczy, no cóż.
Wracając do wierszy, do malinowej porównałbym Thomasa Smitha, całkiem przyjemne. — Przez chwile byłam wytrącona z równowagi, zastanawiając się o jakiej malinowej on mówi (malinowej jako wiersz?), ale potem przypomniało mi się o czym wcześniej mówiliśmy i przyjrzałam się tomikowi, który podał mi z górnej półki. Był zielony, jasny, ze złotymi literami. — No, to teraz będziesz miała co czytać.
— Zdecydowanie. — Uśmiechnęłam się, patrząć na trzy tomiki w rękach. Pewnie od razu je zacznę, jak wrócę do pokoju. Problem (albo nie) z wierszami jest taki, że nie umiem ich szybko czytać. Większość książek przeczytam i zacznę kolejną, ale z wierszami tak nie mogłam, musiałam każdy przemyśleć. — No i widzisz jak wyszło, miałam ci doradzać, a w końcu jest odwrotnie. Chcesz jeszcze poszukać czegoś dla siebie, czy idziemy?

Syberia [3]

Wanda, wytłumacz mi, co byście zrobili, gdyby to się powtórzyło.
Słowa, na które dobrej odpowiedzi nie było. Albo była, ale zbyt drastyczna, by wypowiedzieć ją na głos, by przeszła przez gardło, by w ogóle pojawiła się gdzieś w zakątkach umysły. A pojawiła się, i w moim, i w jego, to widziałam doskonale, jak czarną, ogromną kropkę na białej kartce. Bo jego oddech przyspieszył, oczy zaczęły mnie unikać, ramiona drgnęły, a on zagubił się we własnej głowie, po raz kolejny się schował się w swoim umyśle. Uciekł do okna, ewidentnie wybierając brak kontaktu wzrokowego.
— Foma — mruknęłam, podchodząc do niego i dotykając jego ramienia. — To się nie powtórzy. Wiem to, czuję to, jesteś starszy, oboje jesteśmy, potrafisz się kontrolować, patrz, jak dawno nie miałeś wybuchu, jest dobrze, jest bardzo dobrze — stwierdziłam, zaczynając rysować koła na jego barku. Spiął się, a ja zabrałam dłoń.
— Wanda, do cholery, problem leży w tym, że nie potrafię się kontrolować — warknął, dalej spoglądając przez okno. I miał rację, dlaczego tym razem to on miał rację. — To sobie siedzi we mnie i żyje własnym życiem. Pieprzony pasożyt.
— Wtedy miałeś dziesięć lat — zauważyłam, prostując się. — Miałeś całkowite prawo, by...
— By zrobić tobie krzywdę? — zapytał, po czym odwrócił się w moim kierunku. Zielone oczy były zimne, przestraszone, tak bardzo chłodne, a mnie w środku mroziło, bo wszystkie jego argumenty były trafne. — By zrobić krzywdę tamtym dzieciakom, nawet jeżeli niektórzy stwierdzą, że na nią zasługiwały?
Opuściłam wzrok. Chłopak podszedł do mnie bliżej, poczułam bezpieczny zapach wanilii.
— Wanda — szepnął i położył dłoń na moim policzku. Czuły, braterski gest, tak ukochany. — Wtedy po prostu miałem szczęście. Bo nie widziało tego za dużo osób. Bo jestem synem polityka, który zna się na zamiataniu spraw pod dywan. Bo nikogo nie zabiłem. Ale do cholery, nawet nie próbuj mi wmawiać, że to nie jest moja wina. Przeze mnie masz bliznę, przeze mnie chorowałaś...
Spojrzałam się na niego, jakby nie wiedząc o co chodzi, a on w odpowiedzi prychnął.
— Nawet nie myśl, że nie wiem o twoich próbach upiększania, brzdącu. — Parsknął cierpkim śmiechem, a atmosfera się nawet troszkę poprawiła.
Westchnęłam, po czym opadłam na mojego brata i wtuliłam się w niego. Jego długie palce zaczęły przeczesywać moje włosy, a ja mruknęłam.
— Przepraszam, Foma. Że ci nie powiedziałam, że udawałam, że nie wytłumaczyłam. Przepraszam.

Girl Power [X]

Oczywiście zamiast krótkiego "tu i tu" otrzymałam całą biografię dziewczyny. Nie narzekam, zdobytych informacji nigdy nie za wiele. Xavier Etho? Na sztuce się nie znam, nazwisko mi obce. Pewno rozpoznawalny tylko przez maniaków sztuki i innych takich. Osoby, które interesowały się tego typu sprawami, rzeczywiście nie mogły być normalne, kto bowiem jest w stanie pojąć abstrakcję, albo interesować się architekturą? Maziajami? Dziwnymi, surrealistycznymi malowidłami, które wyglądają jak te zrobione przez trzylatka, który dopiero co nauczył się trzymać ołówek?
Twarde stąpanie po ziemi brzmiało o niebo lepiej. Przynajmniej nie zatraci się głowy, gdy za bardzo pomyśli się o niebieskich migdałach, czyż nie?
— Hej, słońce zachodzi, muszę powoli wracać do Hery, w końcu jest chora, zobaczymy się jeszcze kiedyś, prawda? — Dziewczyna jakby się obudziła i wróciła do żywych, bo chwilkę temu odpływała w krainę myśli, przynajmniej tak wyglądała. Uśmiechała się, bardzo szeroko, wręcz promieniście, od ucha do ucha. Typowo dla niej, nie ma co.
— Oczywiście, Vanilko. — Również obdarzyłam ją delikatnym wykrzywieniem ust, mrużąc przy okazji, lekko piekące, oczy. — Miłego wieczora, pożycz ode mnie zdrowia Herze i zrób jej wywar z Oniszka Lekarskiego, pomaga, serio. Zielarnia w mieście powinna być jeszcze otwarta.
Odnosiłam wrażenie, że słońce zaszło wraz ze zniknięciem Van z mojego pola widzenia.

Girl Power [11]

— Czy mam braci albo siostry? Oczywiście, ale raczej to drugie. Ogólnie w mojej rodzinie nie ma mężczyzn, jak mam być szczera. Nie są to jakieś szczególne ilości na pokolenie, ale owych jest naprawdę sporo i zdają się ciągnąć w nieskończoność. Wiesz, niczym sekta — śmiała się, a ja spojrzałam na nią podejrzanie. Kobiety? Sekta? Brzmi bardzo podejrzanie, jak to wiedźma. Ciekawe, trzeba będzie to obgadać z Herą. — A ty? Skąd pochodzisz?
— Ja? Urodziłam się na Wszechbrzeżu, w Aleraji, ale nie byłam tam od czasu, jak miałam dziewięć lat. Szkolił mnie Xavier Etho, słynny malarz, możliwe, że o nim słyszałaś. A potem, po jego śmierci, przyjechałam tutaj. Czasem myślę, o odwiedzeniu rodziny, ale od długiego czasu nie dostałam od nich żadnego listu, nie wiem nawet, czy mnie pamiętają. — Zamyśliłam się, wspominając wesołe czasy z dzieciństwa. Śmiech, koleżanki z wioski, uciekanie do miasta, malowanie na piachu z braku alternatyw. Brakowało mi tego, dzieciństwa. Czas z mistrzem był świetny i dużo się nauczyłam, ale był też bardzo samotny. Choć Etho był świetnym nauczycielem i przyjacielem, nie wystarczał, bym nauczyła się kontaktu z ludźmi, szczególnie w moim wieku. Dlatego teraz zamykałam się w sali artystycznej, jednocześnie unikając ludzi, jak i mając nadzieję, że ktoś jednak do mnie przyjdzie.
— Hej, słońce zachodzi, muszę powoli wracać do Hery, w końcu jest chora, zobaczymy się jeszcze kiedyś, prawda?

Introwertyczne pogaduszki [7]

Skrzywiła się, i to jak, a ja drgnąłem, bo chyba powiedziałem coś źle.
— Bardzo poetyczne porównania, ale chyba mi nie pasują. Znasz coś porównywalnego z herbatą malinową? To jedyna, którą piję. No i czasem jeszcze porzeczkową. — Parsknęła śmiechem, przy okazji uważnie oglądając niebieski tomik z wierszami. — Nie wiem czemu, ale niesamowicie ciekawi mnie ten tomik. Chyba go wypożyczę i wezmę jeszcze ten Kobrovy, pomimo twego lekko obrzydzającego dla mnie porównania. Kobrova przypadkiem nie ma korzeni Rosyjskich? I jak dobrze wypowiedziałeś jej nazwisko, uczyłeś się tego języka? — zapytała dziewczyna, a ja opuściłem wzrok i podrapałem się po głowie.
No tak. Akcent czasami się pojawiał, gdy trochę za daleko popłynąłem.
— No... Mój praprapraprapradziadek lub ktoś jeszcze starszy był z Rosji. I czasami w domu mówimy po rosyjsku. W sensie po prostu mówimy. Ale tylko w gronie rodziny, gdy są goście czy nasza kucharka to rozmawiamy w anorskim, jak każdy. No chyba, że przyjeżdża moja babka, wtedy już mówimy po rosyjsku, bo się zawsze upiera. — Oj, Przewalski, ale się rozgadałeś. — I tak jakoś wyszło... Nusz tosz... — mruknęłam, spoglądając na swoje buty i po raz drugi drgnąłem, orientując się, że znowu mi się wymknęło. — Znaczy, no cóż. — Uśmiechnąłem się niemrawo do dziewczyny. — Wracając do wierszy, do malinowej porównałbym Thomasa Smitha, całkiem przyjemne. — Sięgnąłem po zielony tomik, wspinając się na palce i podałem go dziewczynie. — No, to teraz będziesz miała co czytać.

wtorek, 26 grudnia 2017

Klęska głodu [X]

Ubrany jak na stypę chłopiec również się uśmiechnął. Wyglądał jak upośledzony emo, dziwna grzywka, czerń, czerń i czerń, tylko cieni pod oczami, pióropusza z tyłu i napisanego wielkimi literami na czole „A kto umar ten nie rzyje” jakimś tanim markerem, albo co lepsze, żyletką.
Bawiąc się warkoczem, ruszyłam korytarzem, a zagubiony chłopiec podążył za mną. Nie mówił, nie wydawał się zbyt zadowolony z faktu, że musi gdziekolwiek iść, a uśmiech pojawiał się mało kiedy, najprawdopodobniej, kiedy myślał o jedzeniu, bo jego burczenie brzucha szło usłyszeć z drugiego końca korytarza.
Postanowiłam go nie zagadywać, miałam go tylko doinformować, gdzie jest stołówka. No i wydawał się bardzo nieogarnięty, o żadnych niuansach raczej się od niego nie dowiem.
Właściwie to, kto go oprowadzał i dlaczego zrobił to tak źle, że chłopina nie wie, gdzie jeść dają? No, a może to on sam nie uważał? Nie dowiem się, jeśli się nie zapytam, a tego czynić zamiaru nie miałam, powód podany jest wyżej, nie będę się powtarzać.
Koniec końców stanęliśmy przed drzwiami do raju każdego nastolatka, miejsca wydawania posiłków. Nie najlepszych, ale lepszy rydz niż nic, czyż nie? Tak brzmiało to przysłowie, prawda?
— Proszę bardzo, Śpiąca Królewno, oto i twoja sala balowa. Następnym razem staraj się nie gubić w szkole, a jak już się to wydarzy, to szukajta mnie, służę pomocą. — Odmachałam na odchodne. Co się będę pruć przy milczku.

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Cisza przed burzą [9]

— Możesz się rozejrzeć po pomieszczeniu albo od razu zabrać się za papiery, to długo nie potrwa — powiedział tylko, wychodząc z pokoju.
Po jego wyjściu przez chwilę stałam w miejscu, czując się niekomfortowo. Opanowałam się jednak dość szybko i najpierw obejrzałam pokój. Był zdecydowanie większy od innych, zwykłych pokoi uczniowskich. Żeby zamieszkać w takim pokoju, trzeba było mieć zdecydowanie wpływy i znajomych. Nie miałam ani pierwszego, ani drugiego. Po dogłębnych oględzinach pokoju usiadłam do biurka. Było idealnie uporządkowane z kilkoma stosami papierów. Zapewne należało do Jamesa, ale zdziwiłam się, że nie ma na nim jakiegoś zdjęcia jego dziewczyny. W sumie to nawet nie wiedziałam, czy on ma jakąś partnerkę, ale chłopcy jego pokroju zazwyczaj je mają. Wzięłam stos papierów leżący najbliżej. Na jego wierzchu była karteczka samoprzylepna z napisem "PILNE", nabazgranym czerwonym markerem. Skrzywiłam się na ten widok i odłożyłam ją na miejsce. Nie miałam pojęcia, na ile mogłam sobie pozwolić, więc chciałam zacząć od czegoś bez podpisywania. Zauważyłam rachunki za jedzenie stołówkowe z naklejką "SEGREGACJA DATY". Idealnie. Zajrzałam do kilku plików i prędko zdałam sobie sprawę z powodu dla którego trzeba było je przejrzeć. Pliki kartek leżały bez konkretnej kolejności, co zdecydowanie utrudniało ich przeczytanie. Dodatkowo część z nich była do góry nogami lub na drugiej stronie. Z tego, co udało mi się zauważyć, były to wykazy cen jedzenia oraz ilość pobranych porcji pobranych danego dnia przez różne osoby wymienione z imienia i nazwiska. Zanim skończyłam segregować kartki według dat, wrócił James i wręczył moją kartę.
— Nie chciałam zaczynać tamtych bez ciebie. — Wskazałam papiery, które pierwotnie miałam w ręce — Stwierdziłam, że w tych nie da się nic popsuć. — Dołożyłam kilka ostatnich kartek na swoje miejsce, a potem wręczyłam je przewodniczącemu.

Jakiś lekarz na sali? [5]

Do drugiej filiżanki również włożyłam torebeczkę malinowej herbaty, po czym prawie utopiłam w niej swój nos, chcąc poczuć ulubiony zapach na świecie. Odwróciłam się gwałtownie, słysząc głos za plecami.
— Co do tego, jak zrobiłem sobie krzywdę... Rysowałem, a jako że jestem bałaganiarzem i wyjątkowo siedziałem dzisiaj na podłodze, to wokół mnie było dość dużo przedmiotów, w tym nożyczki. Gdy chciałem wstać, zaraz wylądowałem z powrotem, bo nogi mi zdrętwiały, a ręka podparła się tam, gdzie nie powinna i ta-daaa! Oto jestem. — Chciałam wybuchnąć śmiechem, zaraz jednak powstrzymałam się. Przecież każdemu może się to zdarzyć, co z tego, że to jego trzeci raz w tym tygodniu. — A pielęgniarz raczej ma dość oglądania mojej stale okaleczonej persony w progu jego gabinetu. — Tak myślałam, pielęgniarz nigdy nie budził zbytnio mojej sympatii. — Jesteś na pierwszym roku, mam rację? Jak sobie radzisz?
— Nie powiedziałeś mi jeszcze, jak się nazywasz — zaśmiałam się, podając mu kubek z parującym napojem i jeszcze raz podstawiając mu pudełko z ciastkami. — Tak, jestem na pierwszym roku. Z nauką raczej nie mam problemów, gorzej z poznawaniem ludzi. Oprócz balu przez pierwsze tygodnie siedziałam w pokoju. Cieszę się więc, że zapukałeś. Jakby pielęgniarz jeszcze kiedyś miał cię dość, to zapraszam, mam jeszcze dużo bandażów. A ty? Na którym roku jesteś? — Uśmiechnęłam się i napisałam się herbaty, przy okazji parząc sobie język.

Gdzie jest Gienio? [X]

Po raz kolejny uciekł wzrokiem i opuścił głowę, zerkając na zabawkę. Niebieskie włosy przesłoniły twarz chłopaka, a ja się zmartwiłam. Bo coś było na rzeczy, ale jednak nie chciałam poruszać tematu, wiercić i dźgać bo gdzie w tym był sens?
— Jest ze mną od zawsze — zaczął, a ja przysunęłam się do Niva i zerknęłam mu przez ramię. —  Pamiętam, jak pierwszy raz go zgubiłem. Byłem na występie córki koleżanki mamy. Tak się podekscytowałem, że zaraz po poleciałem ją pochwalić i pogratulować wyczynu, bo sam bałem się publiki. Zostawiłem go na swoim miejscu i potem spanikowałem. Płakałem. Pewnie jakby teraz się już nie znalazł, to też bym płakał. Widzisz jego ogon? Musieliśmy go przyszywać, bo jakiś cymbał z mojej grupy w przedszkolu go wyrwał — zapytał, a w głosie wyczułam nutkę dziwnej melancholii. Prychnął, a ja uśmiechnęłam się delikatnie, mimo całkowitej ucieczki od poprzedniego tematu. Jeżeli tego nie chciał, to i ja nie miałam zamiaru tego kontynuować.
Westchnęłam, po czym opuściłam głowę i położyłam ją na mocnym ramieniu, mrucząc. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w oddech chłopaka.
— Zobaczysz, Niv — szepnęłam w pełni pozytywnie, a przy tym doskonale przekonana o tym, że jest to prawdziwe. — Wszystko się ułoży. Tylko daj czas.
Zapadła cisza, ale jakaś taka miękka i przystępna, bo siedziałam obok kogoś specjalnego.

niedziela, 24 grudnia 2017

Girl Power [10]

— Nie, mnie też raczej w te strony nie ciągnie. Nawet nie chodzi o to, że nie lubię ludzi, ale chyba mi się po prostu nie chce. Widzisz, jestem dość leniwa. Jeżeli chodzi o pożytki z tego, to głównym jest chyba pokój samorządu, a ja go nie potrzebuję. Poza tym nie mam czasu, bo maluję, a jeszcze przydałoby się czasami pouczyć. — No tak, przecież dziewczyna malowała, spędzała tam całe boże dnie, śmierdziała farbą, była wiecznie pobrudzona kolorowymi ciapkami i mogła uchodzić za tęczowego jaguarołaka, czy co to tam było. — Słyszałam od Hery, że jesteś z Katowni? Masz tam rodzinę? To znaczy, masz braci albo siostry? Ja ich mam aż za dużo. — Na  pytanie zareagowałam głośnym, aż nieco za głośnym śmiechem, bardzo szczerym, bardzo prawdziwym. Zdjęła bluzę, o którą tak walczyła, bo jednak było dla niej za ciepło. Tak myślałam. Zawsze tak jest. 
— Czy mam braci albo siostry? Oczywiście, ale raczej to drugie. Ogólnie w mojej rodzinie nie ma mężczyzn, jak mam być szczera. — Zaczęłam bawić się warkoczem, rozplątywać to znowu zaplatać, albo poluzowywać poszczególne kosmyki, bo coś mi po prostu nie pasowało. — Nie są to jakieś szczególne ilości na pokolenie, ale owych jest naprawdę sporo i zdają się ciągnąć w nieskończoność. Wiesz, niczym sekta. — Pokręciłam głową, dalej delikatnie śmiejąc się pod nosem. — A ty? Skąd pochodzisz? — Rudowłosa szuja zdążyła już zagrać mi na nerwach. Podejściem do życia, swoim gwiazdorzeniem i wiedzeniem o dosłownie wszystkim. A idź pan z tym.

Gdzie jest Gienio? [16]

— Niv, spójrz na mnie. — Dłoń na brodzie, lekkie pociągnięcie, kciuk pocierający delikatnie skórę, która okraszona była wyrastającym właśnie zarostem, bo rano się ogoliłem. Ciepłe, drobne palce na podbródku. — Nie masz za co przepraszać. Nie zachowałeś się jak buc. A nawet jeśli, to nie jak ostatni i największy. — Zaśmiała się, melodyjnie, delikatnie, łagodnie. Przeniosła dłoń na włosy, zaczęła je przeczesywać, tak, jak lubiłem, zawsze pomrukiwałem, gdy to robiła, jak rasowy kot. — Nie uciekaj wzrokiem, bo i tak siedzę tutaj cały czas, i po prostu nie uciekniesz. Nie ma sensu rozpamiętywać, bo przecież nie jestem zła, a każdy ma gorsze chwile. — Dłoń się odsunęła, śmiech dalej gdzieś się tam przebijał, a zielone oczy dalej na mnie zerkały. To one były jej prawdziwym uśmiechem. To one były zwierciadłem jej duszy, humoru i stanu.
Pięknie się iskrzyły, naprawdę pięknie się iskrzyły.
Odwróciłem wzrok na pluszową zabawkę, którą dalej kurczowo ściskałem w dłoniach, miętoliłem, wbijałem w nią palce, gdy Wanda do mnie mówiła. Bo się stresowałem. Jak zawsze strasznie się stresowałem i denerwowałem całą tą sytuacją.
— Jest ze mną od zawsze. Pamiętam, jak pierwszy raz go zgubiłem. Byłem na występie córki koleżanki mamy. Tak się podekscytowałem, że zaraz po poleciałem ją pochwalić i pogratulować wyczynu, bo sam bałem się publiki. Zostawiłem go na swoim miejscu i potem spanikowałem. Płakałem. Pewnie jakby teraz się już nie znalazł, to też bym płakał. Widzisz jego ogon? Musieliśmy go przyszywać, bo jakiś cymbał z mojej grupy w przedszkolu go wyrwał — mówiłem, tak właściwie bez większego sensu, przeskoczyłem gładko na inny temat, bo tamten za bardzo mnie uwierał. Nie wiem, czemu, ale lubiłem mówić o Gieniu.
Ominąłem temat, że wyrwanie ogona było pierwszym przypadkiem, kiedy kogokolwiek uderzyłem.
Bo po co...

Gówniarz nie zaliczy [11]

Jego mina równająca się tej srającego kota na płocie wcale nie zachęcała, a wręcz przeciwnie. Założyłem ręce na piersi, zerkając na niego z czystą irytacją, wkurwem i lekkim znudzeniem, bo nie chciałem tu być, wolałem już wyrwać się do Wandzi, Renuli, sali muzycznej, czy chociażby na dwór, bo pogoda była bardzo ładna.
Wyjrzałem przez okno, zamyśliłem się. Działo się dużo i to dość nieciekawie. Kartka pod łóżkiem ciągle trwała, ciągle przypominała mi o swojej obecności, ciągle drażniąco siedziała z tyłu mojej głowy. Mimo że była zgnieciona, że dokładnie zawinięta, to doskonale mogłem zobaczyć jej treść.
Mama nie dzwoniła już tak często, jak na początku. Na domiar złego Wandzia...
— Jaki masz plan na pierwsze zajęcia? — Dyrektor wybił mnie z nieco przygnębiającego toku myślenia, z odpłynięcia w krainy mniej, lub bardziej ciekawe. Głównie bolące.
Życie chyba zawsze rzuca dosłownie wszystkim kłody pod nogi, a tym, którym nie, to chyba później porządnie przetrzepie dupsko za zbyt długie obijanie się.
Poprawiłem się w miejscu, przekrzywiłem głowę i nie ukrywałem swojej czystej niechęci skierowanej w stronę starszego ode mnie mężczyzny.
— Co to jest, z czym to się je, dlaczego się to je, dlaczego nie powinno się bać o tym mówić i że dla każdego to sprawa całkowicie indywidualna — mruknąłem beznamiętnie, szybko, na jednym wydechu. Nie wyglądał na usatysfakcjonowanego, ba, patrzył na mnie jak na skończonego idiotę, którym byłem w jego oczach. — No co? Nie mam zamiaru robić zajęć pod tytułem "Jak nie robić sobie bachora". O tym już każdy słyszał pierdylion razy i mają dosyć, bo to nic nie daje, tak właściwie. Nie znają podstaw i idei, dlatego rżną się jak króliki, nie znają umiaru i robią to w sposób nadzwyczaj zły, co za tym idzie niesatysfakcjonujący, co za tym idzie, chcą więcej i chcą lepiej. Do tego to wszystko dalej otoczone jest niekomfortową błonką tabu, a co nieznane i zakazane kusi. — Rozgadałem się, a nie powinienem. Nie przy nim. Nie przy dyrektorze. Nie w tej kwestii. Powinienem po prostu dać mu te papiery, powiedzieć, żeby sobie sam sprawdził i spierdolić stąd w podskokach.

Jakiś lekarz na sali? [4]

— Nazywam się Sofia, spokojnie, nie przerwałeś mi, a przynajmniej nie robiłam nic specjalnego, tylko czytałam. A właściwie próbowałam czytać. A mogę się spytać, co takiego robiłeś, że aż rękę ci trzeba bandażować? Co do tego, że tu przyszedłeś, to rozumiem, pielęgniarz musi mieć cię już dość, pewnie mu wszystkie plastry zużyłeś.
Odwzajemniłem uśmiech Sofii i przyjąwszy pudełko ciastek od brunetki, wziąłem sobie jedno, po czym zaraz wpakowałem je do ust, mając gdzieś jeszcze z tyłu głowy wykład o kulturze. Zamruczałem cicho, zadowolony, w głębi duszy się zastanawiając, jak dziewczyna przemyciła słodycze, skoro był zakaz cukru. Chociaż jeszcze nie zaczęli nam sprawdzać pokoi, od kiedy ta zasada weszła w życie, więc prawdopodobnie przynajmniej połowa akademika nielegalnie chowała po kątach słodkości. Ale ja nie narzekam!
— Malinowa czy porzeczkowa? — spytała, a ja wybudziłem się ze swoich myśli, po czym spojrzałem na dziewczynę, a następnie odpowiedziałem z uśmiechem:
— Malinową, poproszę. — Choć wybór był trudny, bo uwielbiałem zarówno malinową, jak i porzeczkową, to jednak malina miała w moim serduchu specjalne miejsce.
— Co do tego, jak zrobiłem sobie krzywdę... Rysowałem, a jako że jestem bałaganiarzem i wyjątkowo siedziałem dzisiaj na podłodze, to wokół mnie było dość dużo przedmiotów, w tym nożyczki. Gdy chciałem wstać, zaraz wylądowałem z powrotem, bo nogi mi zdrętwiały, a ręka podparła się tam, gdzie nie powinna i ta-daaa! Oto jestem — powiedziałem, żartobliwie rozkładając ręce, niczym jakiś pojawiający się znikąd iluzjonista. — A pielęgniarz raczej ma dość oglądania mojej stale okaleczonej persony w progu jego gabinetu — zaśmiałem się nerwowo. — Jesteś na pierwszym roku, mam rację? Jak sobie radzisz?

Introwertyczne pogaduszki [6]

— Co do autora, to wiersze Kosowskiego są całkiem przyjemne. Lekkie, porównałbym do białej herbaty z domieszką owoców. Ale jeżeli lubisz smęty, to poleciłbym ci Kobrovą, te od niej są raczej... dołujące. Bardzo dołujące, ale za to styl, słownictwo i jej zabawa słowem są godne podziwu. Jeżeli miałbym porównać do herbaty, to zdecydowanie czarna z dymną nutą — skończył, a ja starałam się nie patrzeć z obrzydzeniem. Biała herbata, no jeszcze, szczególnie z owocami, ale czarna? Bleeee. Podał mi czerwony tomik, którego prawie nie rzuciłam na ziemię, niemal czując gorzkie krople czarnej herbaty na języku.
— Bardzo poetyczne porównania, ale chyba mi nie pasują. Znasz coś porównywalnego z herbatą malinową? To jedyna, którą piję. No i czasem jeszcze porzeczkową — zaśmiałam się, wertując niebieski tomik w ręku. — Nie wiem czemu, ale niesamowicie ciekawi mnie ten tomik. Chyba go wypożyczę i wezmę jeszcze ten Kobrovy, pomimo twego lekko obrzydzającego dla mnie porównania. Kobrova przypadkiem nie ma korzeni Rosyjskich? I jak dobrze wypowiedziałeś jej nazwisko, uczyłeś się tego języka? — powiedziałam, czując, jak powoli język mi się rozwiązuje i zaczynam prowadzić jakieś w miarę normalne rozmowy. Widzisz Sofia, jednak się da, nie trzeba zawsze się z wszystkich stron zamykać i bronić. Albo siedzieć w swoim pokoju i czytać. Ludzie nie gryzą, a przynajmniej większość. Pomyślałam o rudym chłopaku, który ostatnio mnie odwiedził. On był miły. Nieco roztrzepany, i trochę ciamajdowaty, ale w bardzo uroczy sposób.

Girl Power [9]

— Samorząd? Zawsze jakoś mnie odrzucało, nie lubię babrać się w polityce, nawet takiej szkolnej. Więc nie, raczej nie, lenistwo i niechęć wygrywa. No i nie mam jakiś szczególnych zapędów przywódczych. — Uśmiechnęłam się, przyglądając się dziewczynie, która wydawała się nabierać trochę życia. Twarz jej się rozjaśniła, oczy zabłyszczały, a pojedyncze kosmyki włosów wypadły z warkoczy i otulały twarz.
— Nie, mnie też raczej w te strony nie ciągnie. Nawet nie chodzi o to, że nie lubię ludzi, ale chyba mi się po prostu nie chce. Widzisz, jestem dość leniwa — zaśmiałam się, dalej idąc ścieżką. — Jeżeli chodzi o pożytki z tego, to głównym jest chyba pokój samorządu, a ja go nie potrzebuję. Poza tym nie mam czasu, bo maluję, a jeszcze przydałoby się czasami pouczyć.
Pomyślałam o matce, ojcu, siostrach i braciach, którzy pewnie już prawie o mnie zapomnieli. Nie byłam w domu od czasu, jak wyjechałam na nauki do mistrza. Wysłałam im tylko list z wiadomością, że mam zaproszenie od cesarza do nowo otwartej uczelni. Ciekawe, czy w ogóle mnie pamiętają.
— Słyszałam od Hery, że jesteś z Katowni? Masz tam rodzinę? To znaczy, masz braci albo siostry? Ja ich mam aż za dużo — zaśmiałam się, zdejmując bluzę i przewiązując ją sobie w pasie. Gorąco.

Klęska głodu [2]

Czułem się straszliwie głupio, pytając po tak długim czasie od rozpoczęcia semestru o coś takiego, jak położenie stołówki. Po tylu dniach w tej szkole, akademii, um, w tym miejscu szkolenia młodych umysłów, nawet nie wiem, jak to się nazywa, mój zakres wiedzy jest naprawdę poniżający, nawet nie wiem, gdzie tu się je. Przynajmniej chodziłem od czasu do czasu na zajęcia, chociaż nie, to było coś więcej niż od czasu do czasu, bo ja uczęszczałem na nie często i w miarę regularnie. Niestety albo stety, po każdej lekcji oddalałem się na bezpieczną odległość od ludzi i innych stworzeń z mojego roku. Nie miałem najmniejszej ochoty na żadną integrację z nimi. Ugh, zdecydowanie dokładnie wypełniam wszystkie punkty z listy "rzeczy, których nie robić w innym świecie", ale co ja poradzę, że nikogo tu nie znam? Przeżyję jakoś edukację tutaj i wrócę do domku, jeszcze tylko jakieś pięć lat...
— Jasne, to na dole, ale z chęcią cię tam zaprowadzę — odparła dziewczyna z szerokim uśmiechem na twarzy.
W głowie odtańczyłem mały pląs zwycięstwa. Powtórzyłem jej gest i dodatkowo pokiwałem energicznie głową. Ugh, nareszcie coś zjem. Sam się zdziwiłem, że moje malutkie zapasy okazały się na tyle duże, że starczyły mi aż do dzisiaj. Kolorowowłosa ruszyła przed siebie, a ja za nią.

Syberia [2]

— Wiesz o tym, co ja? — zapytała niepewnie, a ja przewróciłem oczami, bo tak kurwa, wiedziałem, czekałem na tę rozmowę przez cały semestr, a idiotą nie byłem.
Spojrzałem na przykuloną dziewczynkę, ukochaną siostrę, która teraz aktualnie miała zebrać baty za błędy naszych rodziców. Przygarbiłem się, zamknąłem oczy, wypuściłem powietrze z płuc, a z tyłu głowy hamowałem obrzydzenie do samego siebie. Schowałem zaciśnięte w pięści dłonie do kieszeni, paznokcie wbiłem w skórę.
— Wiem — opowiedziałem tym samym słowem co poprzednio, zimno i chłodno, bo nawet nie miałem chęci, by silić się na kojące czy ciepłe słówka.
— O bliźnie?
— O wszystkim, Wanda — warknąłem, spoglądając na sufit, bo nie mogłem spojrzeć jej w oczy.
Zapadła cisza, tak bardzo wymowna, świadcząca o tym, że jest źle, że te wszystkie rzeczy nie powinny się nigdy zdarzyć. Oddech mi ugrzązł w gardle wraz ze słowami, klatka piersiowa zadrżała, a ja cały czas zatrzymywałem łzy i krzyk.
— Przepraszam — mruknęła cicho, a ja nie wytrzymałem, bo to nie ona powinna tu przepraszać.
— Kurwa, Wanda, to ja powinienem przepraszać. Powinienem błagać ciebie na kolanach o wybaczenie. Powinienem zniknąć, nigdy więcej nie spojrzeć ci w oczy. — Głos mi się podniósł, po chwili załamał, a ja chyba ewidentnie drżałem. — Kurwa, jestem potworem, a wy ukrywaliście to przede mną całe życie i spodziewaliście się, że nigdy się nie dowiem? Że będę żyć w błogiej nieświadomości? Wanda, wytłumacz mi, co byście zrobili, gdyby to się powtórzyło. — Spojrzałem na dziewczynkę, westchnąłem i podszedłem do okna, bo zdecydowanie było duszno, za duszno.

Gdzie jest Gienio? [15]

Spojrzał na mnie uważnie swoimi błękitnymi ślepiami, a po chwili uciekł wzrokiem nerwowo, jakby orientując się, co przed chwilą zrobił
— Jak najbardziej — mruknął, ale ja wyczułem tę nutę niepewności, a on opuścił oczy na pluszaka i przejechał palcem po miękkim pyszczku. Po chwili Niv znowu spoglądał na mnie, ale już bez ładnego, rozmarzonego uśmiechu. Przykre.. — Jeszcze raz przepraszam, Wandziu. Zachowałem się jak buc. Ostatni i największy — mruknął, opuszczając błękitny wzrok, a ja drgnęłam, bo przecież nic się nie stało, każdy ma gorsze chwile, a on nie powinien się obwiniać.
— Niv, spójrz na mnie — szepnęłam, w głowie uważnie ważąc słowa, bo jednak musiałam uważać, być delikatna i wyrozumiała.
Położyłam dłoń pod jego brodą i pociągnęłam ją w górę, chcąc ponownie ujrzeć ładne, niebieskie oczy. I co z tego, że nie powinnam tego robić.
— Nie masz za co przepraszać. Nie zachowałeś się jak buc. A nawet jeśli, to nie jak ostatni i największy — stwierdziłam, parskając śmiechem, a dłoń przeniosłam na niebieskie włosy. — Nie uciekaj wzrokiem, bo i tak siedzę tutaj cały czas, i po prostu nie uciekniesz. Nie ma sensu rozpamiętywać, bo przecież nie jestem zła, a każdy ma gorsze chwile.
Uśmiechnęłam się, po czym po raz ostatni przejechałam dłonią przez jego włosy.


Introwertczne pogaduszki [5]

Dotarliśmy do mojej ukochanej półki, a ja rozpromieniłem się jeszcze bardziej.
— Masz jakiś ulubiony tomik? Albo autora? Albo wiersz? — zapytała, przy czym uważnie przejrzała całą półkę, przejeżdżając palcem po okładkach tomików. — Ja nie, z wierszy czytam raczej smęty, byleby nie były ckliwe — stwierdziła.
Uśmiechnęła się nagle, a jej dłoń zatrzymała się przy jednej z książek na dłużej. Chwilę później ręka ruszyła dalej, uważnie studiując fakturę okładek. Ciekawe zajęcie, nie zaprzeczę.
— Czytałeś to kiedyś? — zapytała, widząc niebieską okładkę, a ja podniosłem brew, podchodząc bliżej brązowowłosej dziewczyny. — Ja nie. Ale wygląda ciekawie. Może zabiorę, chociaż dzisiaj nawet nie pada deszcz. — Parsknęła śmiechem i wyjrzała przez okno, a ja jej zawtórowałem.
— Co do autora, to wiersze Kosowskiego są całkiem przyjemne. Lekkie, porównałbym do białej herbaty z domieszką owoców. Ale jeżeli lubisz smęty, to poleciłbym ci Kobrovą, te od niej są raczej... — wstrzymałem się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa — dołujące. Bardzo dołujące, ale za to styl, słownictwo i jej zabawa słowem są godne podziwu. Jeżeli miałbym porównać do herbaty, to zdecydowanie czarna z dymną nutą.
Wyszukałem szybką autorkę i po chwili w dłoni trzymałem czerwony tomik ze złotymi zdobieniami. Podałem go dziewczynie.
— A to, co zauważyłaś, to właśnie Kosowski, jeden z jego pierwszych tomików, z tego co pamiętam — mruknąłem, mrużąc oczy. — Oh, no i bym zapomniał. Elfia liryka też jest warta uwagi, choć trochę... przesadzona.

sobota, 23 grudnia 2017

Introwertyczne pogaduszki [4]

— Spokojnie, orientuję się — powiedział, puszczając oko. — I nie chowaj się, nie gryzę, zresztą sama wiesz, bo w końcu jeden taniec mamy za sobą. — No tak, tańczyć to on umiał. — Ale bardzo chętnie poszukam czegoś nowego z tobą, a może i to ja ci coś doradzę. I może przekonam panienkę też do poezji w te słoneczne dni. — Uśmiechnęłam się, odsuwając włosy z twarzy ręką.
Spojrzałam się na niego, przypominając sobie jak tańczyliśmy na balu, kręcąc się dookoła innych i zwinnie ich omijając. Może nie było się czego bać? Może mogłam po prostu wyluzować i normalnie porozmawiać? Zawsze możesz spróbować.
Zatrzymaliśmy się przed półką z wierszami. Spora część autorów była z Valentine i Cesarstwa.
— Masz jakiś ulubiony tomik? Albo autora? Albo wiersz? — spytałam, przeglądając półki. — Ja nie, z wierszy czytam raczej smęty, byleby nie były ckliwe. — Uśmiechnęłam się, widząc ukochany tomik z dziecińswa. Wiersze, które mama mi zawsze czytała na dobranoc.
Nagle zauważyłam książkę, której jeszcze nigdy nie widziałam. Bardzo inna niż reszta, z jasno niebieską okładką.
— Czytałeś to kiedyś? — spytałam — Ja nie. Ale wygląda ciekawie. Może zabiorę, chociaż dzisiaj nawet nie pada deszcz. — Zaśmiałam się, spoglądając na promienie słońca wpadające przez okno.

Syberia [1]

Dłonie drżały wraz z oddechem, bo odwlekana rozmowa ciążyła mi na sercu i duszy, męczyła i dusiła. Bo bałam się. Jego reakcji, krzyku, tej winy wymalowanej w zielonych oczach, obrzydzenia. A przecież to nigdy nie była jego wina.
Westchnęłam, wchodząc po schodach jak na ścięcie. Z tego co widziałam, Dexter uciekł do alchemicznej (a ja doskonale wiedziałam po co i nawet uśmiechnęłam się na jego widok), James mignął mi gdzieś na korytarzu, więc on też był z głowy. Pokój powinien zajmować tylko pewien blondyn, ukochany brat, którego tak bardzo skrzywdziliśmy, ja skrzywdziłam.
Oddech ugrzązł w płucach, odkaszlnęłam i oparłam się o ścianę. Spokojnie. Wszystko i tak wróci do normy. Drgnęłam, westchnęłam, po czym ruszyłam dalej.
I w końcu ujrzałam drzwi, pokój samorządu, a gdzieś z tyłu głowy pojawiła się ukryta duma z brata, bo on nigdy nie pchał się w światła reflektorów. Zapukałam. Raz, potem trzy. I usłyszałam. Krótkie "proszę", zmarnowane i zmęczone, a ja drgnęłam po raz kolejny, zła, przestraszona, zmartwiona, zaniepokojona.
Weszłam. Szybko przestudiowałam pokój i gdy upewniłam się, że nikogo tam nie było, zaczęłam.
— Foma, musimy porozmawiać.
— Wiem.
A mi słowa ugrzęzły w gardle, bo to wszystko miało wyglądać inaczej, a on już wiedział, co nas czekało. Przygarbiony, włożył dłonie do kieszeni, a ja po cichu domyślałam się, że te dłonie aktualnie zaciśnięte były w pięści.
— Wiesz o tym, co ja? — zapytałam, aby się upewnić. Bo może się myliłam, bo może nie myśleliśmy o tym samym.
— Wiem. — Kolejny raz to samo słowo, a ja drgnęłam, bo w jego oczach było to, czego się spodziewałam.
— O bliźnie?
— O wszystkim, Wanda.
I zapadła cisza. Opuściłam wzrok, zacisnęłam dłoń na nadgarstku.
— Przepraszam. — Krótkie słówko z mojej strony, które i tak nie miało już znaczenia.

Gdzie jest Gienio? [14]

Zająłem miejsce obok dziewczyny, ugniatając pluszaka w dłoniach. Masowałem kciukami jego brzuch, uśmiechałem się na widok szyi, która była stanowczo za krótka jak na żyrafę. Na widok odpadającego ucha, krzywego szwa na boku, który zrobiła mama, gdy Gienio się rozpruł. Przeżył dużo. Miał osiemnaście lat, był ze mną od początku, od kołyski, nawet przed. Moja babcia kupiła go, gdy jeszcze żyła, to było na kilka miesięcy przed moimi narodzinami. Trzy, czy cztery, mama często o tym mówiła, ale nigdy nie pamiętałem, jak właściwie było.
— Już wszystko dobrze? — spytała, zerkając na mnie i na miśka w moich dłoniach. Uśmiechałem się, już nieco delikatniej, ale dalej bardzo szeroko. Tak łagodniej. Tak ładniej. Jak dziewczyna lubiła, bo zawsze widziałem w jej oczach ten błysk, który tylko dodatkowo utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Ona też posiadała te uśmiechy, które wielbiłem ponad wszystko. Te rumiane policzki, te świecące ślepka.
O czym ja, do cholery jasnej, pieprzę.
— Jak najbardziej — mruknąłem, przejeżdżając palcem wskazującym po niekształtnym pysku zwierzaka. Prawie stracił go na jednej z wojen, a tak na serio, to nie. Odwróciłem w końcu głowę w stronę dziewczyny, zdjąłem z twarzy rozmarzony uśmiech, bo nie powinienem. — Jeszcze raz przepraszam, Wandziu. Zachowałem się jak buc. Ostatni i największy. — Spuściłem wzrok na jej kolana niczym zbity pies. Nie śmiałem spojrzeć w jej oczy. Po prostu nie.

Syberia [0]

Westchnąłem, przekładając kolejną stronę w książce, którą udało mi wybrać spośród wielu innych na półkach w bibliotece. Jakoś tak... było dziwnie. Bardzo dziwnie, bo nagle wszystkie rzeczy do roboty się skończyły, papiery zostały uzupełnione, leżały posegregowane na biurku, ankiety napisane, wszystkie sprawy załatwione, nawet pokój zdążyłem ogarnąć. Dexter uciekł do alchemicznej, zostawiając mi rozczochrane włosy i kawę, która już zdążyła wystygnąć. Długa rozmowa wisiała pomiędzy nami, ale jeszcze nikt nie odważył się zacząć. Bo jednak nie wydawało mi się, że będzie miła.
Pociągnąłem za kartkę i usłyszałem charakterystyczny dźwięk. Kurwa, chwila zamyślenia, a strona się podarła. Chyba ostatnio za dużo myślałem.
Westchnąłem, zamknąłem książkę z hukiem i odrzuciłem ją w kąt, po czym runąłem jak długi na łóżko i zwinąłem się w drżącą, bezbronną kulkę przepełnioną emocjami. Bo tyle rzeczy się działo, niefajnych rzeczy, a aktualnie byłem całkowicie sam, choć w każdej chwili mogłem zadzwonić, napisać smsa, ale nie, to chyba był moment, w którym sam musiałem pozostać. Łza uciekła z oka, ale szybko zniknęła zabrana przez moją dłoń. Wypuściłem powietrze z płuc, modląc się w duchu, żeby nikt nie przyszedł, nikt nie zapukał, ani nie wyważył drzwi. Kurwa, chętnie bym zapalił.
I wtedy ktoś podniósł rękę, po czym uderzył w drzwi. Raz, a później trzy.
Westchnąłem, podniosłem się z łóżka, poprawiłem roztrzepanie włosów.
— Proszę — mruknąłem beznamiętnie.
I wtedy w drzwiach stanęła ona. Ukochana dziewczynka o złotych włosach i zielonych oczach, dokładnie tak samo zmarnowana jak ja.
— Foma, musimy pogadać. — Trzy słowa, ale tyle mówiły, wszystko mówiły.
Wstałem z materaca.
— Wiem.

Pan do wynajęcia [16]

— Tak dla przypomnienia, taką samą muzykę Foma z Dexterem puszczają mi pięć na siedem nocy w tygodniu — mruknął, chrypiąc, jak nienaoliwione drzwi. Ściągnąłem usta w dzióbek, słysząc ten przyjemny dla ucha dźwięk. Uwielbiałem chrypę, szczególnie poranną, ale taką również nie gardziłem. Chrząknął cicho, dopił trunku, zakołysał szklanką, mrużąc przy okazji czekoladowe oczy.
— No błagam cię. — Odchyliłem głowę, eksponując mocno szyję. — Nie porównuj tego nieudolnego klikania w klawisze, licząc na to, że wyjdzie z tego "Mrugaj, mrugaj gwiazdko ma" do mojej Chopinowskiej Nokturny op. 9. — prychnąłem, śmiejąc się cicho i drapiąc przy okazji po skroni. Wręcz mogłem usłyszeć, jak ciągle pijący facet, przewraca oczami, całkowicie tracąc jakąkolwiek wiarę w moją osobę. Wzruszyłem ramionami i odłożyłem szklankę, z której za dużo nie uszczknąłem, zgniotłem peta w popielniczce i przeciągnąłem się, wyginając kocio plecy. Kark mi zesztywniał, mięśnie na plecach się spięły, ramiona bolały, jak zazwyczaj zresztą. Powinienem się wyluzować. Alkohol nie pomagał, nie potrafiłem chociaż trochę odetchnąć, bo coś z tyłu głowy ciągle szturchało mnie w stronę wiecznego stresu.
Dźwięk otwieranych drzwi. Moje powieki, jak i brwi drgnęły, Hopecraft skinął głową i znowu zanurzył nos w szklance. Zerknąłem niepewnie na mojego towarzysza, który tylko wzruszył ramionami, bo widocznie naprawdę nie wiedział, co powinien tak właściwie robić.
Spizgam się.
Dialog między Dexterem i Fomą został nagle przerwany przez dwa głośne, głębokie sapnięcia, jedno krótsze, płytsze i gardłowo—mruczące jęknięcie.
Nie śmiej się Oakley, nie śmiej się kurwa.

Girl Power [8]

— Nic ciekawego w sumie, rozmyślam sobie o samorządzie i ile to roboty. Myślałaś kiedyś o tym, by wziąć udział w wyborach? — powtórzyła, a ja wręcz mogłam usłyszeć zawód w jej głosie spowodowany moją nieuwagą i całkowitym laniem na to, co mówi towarzyszka.
Teren wokół akademii od zawsze był ładny, ale dopiero teraz mogłam dostrzec jego prawdziwe piękno. Może to po prostu te walone afrodyzjaki jakoś wpływały na psychikę, że człowiekowi od razu się bardziej to wszystko podobało. Nie ma to, jak mięta.
— Samorząd? Zawsze jakoś mnie odrzucało, nie lubię babrać się w polityce, nawet takiej szkolnej. Więc nie, raczej nie, lenistwo i niechęć wygrywa. No i nie mam jakiś szczególnych zapędów przywódczych. — Miałam to krótko skwitować, koniec końców wyszło na to, że nieco się rozgadałam, chociaż chyba nie powinnam. Zaciągnęłam rękawy swetra na dłonie, sweater paws zawsze w modzie, może dodadzą mi, chociaż odrobiny uroku. Bliżej mi było w tym momencie do menela, który żebrze w pobliskim sklepiku. Mogłam się założyć, że do tego wszystkiego cień i tusz mi się rozmazał, włosy już przetłuściły, a na policzku, albo – co gorsza – na nosie wyskoczył syf wielkości Etny.
Powinnam przestać tak bardzo przejmować się swoim wyglądem.
— A ty? Masz jakieś takie dziwne ciągoty w te strony? — Zerknęłam na burzę loków. Z tego, co słyszałam, dziewczyna jest niziołkiem. Niziołka na oczy nigdy nie widziałam, ale zdawało mi się, że bywają niższe. Właśnie. Zdawało się. No chyba, że to dziewczyna była dość wyrośnięta albo jednak owym niziołkiem nie była.

Serca łamane sumieniem [4]

— Słuchaj, co lubi robić Hera? — Yh, co to ma znaczyć? Odwróciłam się, próbując ukryć zmieszanie na twarzy — Chwila, znaczy, to nie jest tak, to po prostu... Uhm. — No, domyśliłam się, że nie po prostu. Ale serio? Hera? Z wszystkich ludzi w Akademii, na świecie, Hera? Nie mogłeś sobie znaleźć nikogo innego? Musiałeś mi to robić? — Błagam, tylko jej tego nie powtarzaj, bo zdecydowanie będzie się ze mnie potem śmiać. Po prostu, co najbardziej do niej przemawia? — Głupek, i tak będzie się z niego śmiać. Bo to jest co Hera lubi robić najbardziej, śmiać się z ludzi. Co do niej przemawia? A bo ja wiem? Tanie wino, tandetne filmy.
— Nie wiem, Varen, czy jestem ci w stanie pomóc. Ale serio? Dlaczego Hera? Zaczarowała cię swoimi włosami? Czy piskliwym głosem, będącym wszechobecnym w szkole? — Próbowałam powstrzymać łzy, które same napływały mi do oczu. Bo tak, z Varenem głównie się kłócę i często na siebie wrzeszczymy, ale jakoś wydawało mi się, że jest coś więcej. Jakaś iskra. Ale się myliłam. I jest jeszcze gorzej.
— Kup wino i kwiatki, i się pojaw pod mieszkaniem. Spróbuję się dzisiaj zawinąć — powiedziałam, wymuszając uśmiech na twarzy. Musiałam stąd wyjść.

Diabeł ucieka zachodem [18]

Odchrząknął, opuszczając wzrok, a ja zmarszczyłam czoło, bo czy ten Hopecraft był właśnie zakłopotany?
— Jestem... — zatrzymał się na chwilę, ściągając brwi, bo chyba szukał odpowiednich słów — kiepskim chirurgiem plastycznym. I ratownikiem medycznym. I lekarzem. I psychologiem. Ale jak już jesteśmy przy dawaniu sobie rad i nie wrzeszczeniu na siebie, to powinnaś poszukać arianina. I wiem, nazwa brzmi kijowo, niczego o nich nie znajdziesz, ale z całego serca, polecam ci się Mińska podpytać. Ma jakieś kontakty ze swojej strony gatunku, z tego co wiem, a oni się bardziej specjalizują w leczeniu, niżeli jak moja strona w magii. To taka sugestia — stwierdził, po czym odchrząknął i opuścił wzrok, a ja pochyliłam się w jego stronę, bo chyba zdradził ciut za dużo, kilka źle dobranych słów wymsknęło się zza jego ust, a szczerze mówiąc, byłam ciekawa.  — Jakkolwiek, polecam leczenie psychiatryczne. — Drgnęłam, prychnęłam, bo nie, do schizofrenii było mi daleko. — Znaczy konsultację! — poprawił się po chwili, a ja parsknęłam śmiechem, bo jednak ciut zabawnie wyglądał, gdy był taki zakłopotany. — To raczej bardziej psychiczna bariera, niż fizyczna.
Pokiwałam głową, uśmiechając się, bo poczułam się troszkę pewniej, bo nie było już warczenia, ani krzyczenia, ani przyszpilania do ściany. Parsknęłam śmiechem.
— Spokojnie, w pełni zrozumiane — powiedziałam, poprawiając koszulę. — A moja propozycja z maścią nadal aktualna, zawsze w poniedziałki po lekcjach mam oranżerię praktycznie dla siebie, więc zapraszam. — Uśmiechnęłam się, patrząc na nadal lekko zakłopotanego blondyna. — Nie jesteś czarodziejem, prawda? — zapytałam po chwili, dość ryzykownie, no ale cóż, czasu nie cofnę.

Introwertyczne pogaduszki [3]

Spojrzała na mnie zakłopotana, pochylając się lekko do przodu. Chyba źle postąpiłem, chyba była nieśmiała i chyba mnie nie pamiętała, a raczej te wszystkie "chyba" zastąpić powinienem zastąpić "napewno". No cóż, czasu nie cofniemy, nie ten typ espera, sorry-memory. Uśmiechnąłem się, a jednak gdzieś z tył głowy czułem to wspólne zakłopotanie i "pomocycojamamzrobić".
— A więc gustujesz w wierszach? Ja je lubię, ale tylko w deszczowe dni — oświadczyła, a ja parsknąłem cichym śmiesznem. Ciekawa istotka, bo jednak określać gusta po pogodzie? — Chodź, pójdę z tobą, może coś ci pomogę wybrać. Co prawda nie jestem specjalistą, ale większość tomików już przerobiłam — stwierdziła, machając ręką, a ja ponownie parsknąłem śmiechem, widząc, jak się gubi, troszkę panikuje.
Odwzajemniła mój uśmiech i schowała się za falą brązowych loków, uciekła wzrokiem ode mnie. Serio, czy ja byłem aż tak straszny?
— Spokojnie, orientuję się — powiedziałem, puszczając oczko. — I nie chowaj się, nie gryzę, zresztą sama wiesz, bo w końcu jeden taniec mamy za sobą. Ale bardzo chętnie poszukam czegoś nowego z tobą, a może i to ja ci coś doradzę. I może przekonam panienkę też do poezji w te słoneczne dni — mruknąłem, uśmiechając się, po czym ukłoniłem się teatralnie, wyciągając w jej kierunku dłoń.

Gdzie jest Gienio? [13]

Usiadł na łóżku, przeklął, warknął, a ja westchnęłam, przewracając oczami i spojrzałam na niego z podniesioną brwią. Bo przecież nie było co rozpaczać, na pewno to, co znaleźć się musi, znajdzie się za chwilkę. Pokręciłam głową, uśmiechnęłam się szeroko i usiadłam obok niego. A w tym samym momencie zadzwonił telefon chłopaka, który, gdy tylko spojrzał na wyświetlacz, rozpromienił się od razu, znowu miał ukochany błysk w oku i drobny uśmiech. Przeprosił mnie szybko, odebrał, a mi pozostało rozglądać się po pokoju niezręcznie, jak zawsze, kiedy ktoś odbiera telefon, a ty zostajesz całkowicie sama. No cóż.
Usłyszeć dane mi było tylko wypowiedzi Niva, oczywiście, ale to wystarczyło, by wywnioskować, że rozmowę toczy ze swoją mamą, która ewidentnie była wybawieniem, bo w pewnym momencie podskoczył jak oparzony, ruszył do plecaka i wyjął zgubę. Pluszową żyrafę, która ewidentnie już trochę przeżyła, ale jednak była zadbana, wytulona i wykochana. Uśmiechnęłam się szeroko, bo energia wstąpiła w niebieskowłosego, ponownie był tym wesołym Nivem, z którym się dogadywałam. Rozłączył się, telefon ponownie trafił do kieszeni, a on zamachał pluszakiem w moją stronę z szerokim uśmiechem, bardzo szerokim uśmiechem na twarzy. Parsknęłam śmiechem, widząc błysk w oku.
— Już wszystko dobrze? — zapytałam, gdy ten ponownie usiadł obok mnie.

Tragikomedia [12]

— Jak się spało, Śpiąca Królewno? — To pytanie, pełne drwiny, pewnie z tym charakterystycznym dupkowatym, ale ukochanym, uśmieszkiem, z nutką pogardy, ale gdzieś ze szczyptą politowania. Oj, cudownie, zapowiada się wspaniały dzień.
— Wal się, Królewno Śnieżko — Krótkie mruknięcie z mojej strony zachrypniętym głosem i od razu wiadomo było, o co chodzi.
Kurwa, głowa bolała. Bardzo. Tak samo oczy, bo soczewki. Wszystko bolało, bolała drwina, bolało to, że mało rzeczy pamiętałem z poprzedniej nocy, bolały też dłonie, które pewnie ratowały mnie od upadku. A w gardle było tak bardzo sucho, ono też drapało i nie mogłem się ruszyć, bo mięśnie ciągnęły. Zwinąłem się w kulkę, uciekłem przed promieniami słonecznymi i szmaragdowymi oczami pod kołdrę.
— Dexter... — Ciche mruknięcie, już delikatniejsze, bardziej miękkie i błagające, przytłumione przez poduszkę i kołdrę. — Czy możesz przynieść jakieś lusterko? I krople do oczu z mojej kosmetyczki?
Oj, zdecydowanie nie chciałem spoglądać na te przekrwawione, zasuszone jak mumia oczy, ale no cóż, soczewki trzeba było wyjąć, modlić się, że nie dostanę zapalenia spojówek, no i przez jeden dzień być ślepym jak kret. Cudownie.
— I wody, proszę — dodałem po chwili, wystawiając głowę zza kołdry, przy czym otworzyłem oczy (auć), by jednak poszukać wzrokiem ukochanego dupka, który siedział spokojnie na parapecie i uważnie obserwował moje poczynania.
— Hej — mruknąłem, uśmiechając się blado.

Diabeł ucieka zachodem [17]

Dziewczyna zaczęła się rozbierać, a ja odwróciłem nieporadnie wzrok. Wolałem zostawić jej jednak odrobinę prywatności, zresztą nie wiedziałem, jak daleko zamierzała się posunąć, a jakiekolwiek ukradkowe spojrzenia w jej kierunku w aktualnym momencie, sprawiłyby, że poczułbym się jak pedofil. Już nie wspominając o tym, że Foma, gdyby kiedykolwiek się dowiedział, zabiłby mnie mocno i boleśnie. 
— Jeżeli wyjdzie to poza naszą dwójkę, mówię tu też o Fomie — zaczęła dziewczyna zimno — to obiecuję, dowiem się o tym. Bardzo szybko. I nie ręczę wtedy za moje słowa, swoje działania i inne rzeczy, które mogą się tobie przydarzyć.  — Skinąłem głową, tajemnica za tajemnicę. Ostatecznie załatwienie Przewalskiej nie było czymś trudnym, ale z drugiej strony układ przedstawiał się uczciwie. Ja też wolałem nie paradować ze świadomością, że każdy wie, co się wyprawia z moimi cholernymi dłońmi. 
— Przepraszam, brzmi to beznadziejnie — stwierdziła i wróciła do odsłaniania się. 
— Ciągnie się od łopatki do kolana. Tyle — westchnęła i rozpuściła włosy. — Głęboka, źle zagojona, bo dobrze zagoić się nie mogła. — Zastanowiłem się przez moment, rozważając wszystkie za i przeciw. Przewalska mnie zabije. Przewalski mnie zabije. Ale z drugiej strony, może warto spróbować? 
Odchrząknąłem, zanim niepewnie zabrałem głos.
— Jestem... — idiotą, bęcwałem, luzerem — kiepskim chirurgiem plastycznym. I ratownikiem medycznym. I lekarzem. I psychologię. Ale jak już jesteśmy przy dawaniu sobie rad i nie wrzeszczeniu na siebie, to powinnaś poszukać arianina. I wiem, nazwa brzmi kijowo, niczego o nich nie znajdziesz, ale z całego serca, polecam ci się Mińska podpytać. Ma jakieś kontakty ze swojej strony gatunku, z tego co wiem, a oni się bardziej specjalizują w leczeniu, niżeli jak moja strona w magii. To taka sugestia. — Odchrząknąłem jeszcze raz, stwierdzając, że i tak już za dużo powiedziałem, zbyt wiele niedomówień, zbyt wiele pytań bez odpowiedzi, ale również nazbyt wiele wskazówek, niewłaściwy dobór słów, cholera. — Jakkolwiek, polecam leczenie psychiatryczne. — Szlag, źle to zabrzmiało. — Znaczy konsultację! — poprawiłem się szybko. — To raczej bardziej psychiczna bariera, niż fizyczna. — Z kompleksami znaczy się, ale nie musiałem już tego mówić głośno. 

Pan do wynajęcia [15]

— Zapalić. No i napić się. — Skinąłem ze zrozumieniem głową, rozglądając się za jakimiś kieliszkami, ale w zasięgu mojego wzroku znalazły się wyłącznie małe szklanki, które szybko porwałem w ręce i zaprowadziłem chłopaka do łazienki. Doskonale rozumiałem potrzebę upicia się, po moich refleksjach sam tego potrzebowałem. Po prostu, borze, kiedy moje życie dotarło do tego punktu? Co się stało z tym moim całym zainteresowaniem historią, podróżami, opisywaniem innych kultur? Kiedy zakręciłem się za bardzo wobec tej dwójki dzieciaków, które przyszło mi praktycznie wychowywać w Nervill? Kiedy zrezygnowałem dla całego mojego planu i uznałem, że sugestia tej starej baby, żeby zostać na miejscu, była wystarczająco mocna, żeby mnie usadzić na paręnaście lat?
— Ja pierdolę. — Zaśmiał się chłopak. — Mam nadzieję, że jesteś gotowy na istną symfonię dla twych biednych, zmarnowanych zgiełkiem korytarzy, uszu. — Omójborze, ten uśmiech. Ten uśmiech, dla którego damska część tej szkoły byłaby się gotowa pozabijać. 
— Tak dla przypomnienia, taką samą muzykę Foma z Dexterem puszczają mi pięć na siedem nocy w tygodniu — zauważyłem, ale mój głos nieco ochrypł. Odchrząknąłem dla niepoznaki, zastanawiając się, czy Nivan będzie potrzebował pomocy. Może później, na razie zdecydowanie potrzebowałem wypić. Złapałem za szklankę, nalałem wódki i wypiłem na raz, zastanawiając się, jak dawno tego również nie robiłem. Co się z tobą dzieje, James.

Gówniarz nie zaliczy [10]

Chłopak upił odrobinę alkoholu, ale nie musiałem być znawcą, żeby zauważyć lekki grymas na jego twarzy. Wzruszyłem ramionami i zacmokałem z drwiną. Młodzież i smarkateria zdawała się mieć z roku na rok coraz gorsze gusta. Z jednej strony mogłem to zrozumieć, sam pamiętałem wczesne lata na studiach, gdzie radośnie kwitł handel wymienny i głównymi towarami było jedzenie oraz najtańszy alkohol. Piwo troli, które zdawało się mieć zbawienny wpływ na głupich nastolatków oraz krasnoludzka "wódka", czyli spirytus zmieszany z czymkolwiek w proporcji 99/1. Nic tak nie kopało, nawet pędzony ukradkiem przez gawiedź studencką bimber za kasę dyrektora. 
Rozstaliśmy się w ciszy, a ja przez kilka kolejnych dni zajmowałem się dalszą papierologią. Wyjaśniłem potrzebę organizacji tego rodzaju zajęć Cesarzowi, który ochoczo przekonał do pomysłu swoją radę ministrów, więc sam mogłem tylko popukać się w czoło. Człowiek, który w sumie rządził nami wszystkimi, powoli zaczynał mnie przerażać. A właściwie jego nieogarnięcie, stany depresyjne i wszystkie pochodne składniki, które sprawiały, że przechodziły mnie ciarki, gdy spoglądałem na jego trzęsące się dłonie czy podkrążone oczy. 
Otwarcie plotkowano o problemach wychowawczych z młodszymi członkami rodziny królewskiej czy tabunie kobiet, które najwyraźniej pomyślały, że droga do korony wiedzie przez cesarskie łóżko. Nic bardziej mylnego. 
I właśnie wtedy, pomiędzy jednym podpisem na akcie notarialnym a drugim, wpadł Oakley.
Przewróciłem oczami, czytając papiery. 
— Jaki masz plan na pierwsze zajęcia?

piątek, 22 grudnia 2017

Tragikomedia [11]

Chłopak pokiwał głową i zwinął się w kulkę, co było wystarczająco złym znakiem. Ostatecznie chwile, gdy był ugodowy i tak bardzo posłuszny, przychodziły z rzadka. Zazwyczaj stawał opór, jeżeli nie fizyczny, to przynajmniej słowny. Lubił walczyć o swoje, lubił prowokować, a chyba najbardziej lubił udowadniać, że jego zdanie jest mojsze i tak w ogóle, to nie mam żadnego prawa do rozporządzania jego kawowym nawykiem.
(Który zaszedł już za daleko, przeistoczył się w uzależnienie i odezwał się w tej chwili.) 
— A ja też dostanę kawę? — mruknął cicho, yhym. Na nagrody trzeba zasłużyć, poczekamy, zobaczymy, może się zastanowię, jak pójdzie spać jak człowiek i jutro nie będzie kręcił nosem na moje próby morderstwa jego kompana do kieliszka. — Z kim? Byłem sam. Wolałem być sam. Tak... łatwiej — szepnął, ściągając brwi. — Znaczy później pojawił się ten od sztuk artystycznych... Remus... — Ziewnął, a mi, przysięgam, skoczyło ciśnienie. Zajebię pierdolonego imbecyla, co on sobie myślał? Picie z Fomą jednym, nieumiarkowane picie z Fomą drugim, pozwolenie się mu upić trzecim, ale jak pomyślałem, że pozwolił mu samemu dostać się do domu w stanie, gdy nie mógł ustać sam prosto było... 
Zajebię. Po prostu zajebię.
 — Przepraszam.
— Śpij —  mruknąłem cicho, głaszcząc go po włosach i obserwując, jak powoli zasypia. 

x X x

Wstałem wcześniej, skoczyłem po śniadanie, butelkę wody, aspirynę i wróciłem do pokoju. Siedząc na parapecie, oczekiwałem na powolną pobudkę chłopaka i długo nie kazał mi się nudzić.
— Jak się spało, Śpiąca Królewno? — spytałem z doskonale wyczuwalną drwiną w głosie.

Jakiś lekarz na sali? [3]

— Naprawdę dziękuję, bez twojej pomocy pewnie bym się wykrwawiał. — Szczerzył się, przez co jeszcze bardziej uwydatniał piegi, które jakby wydawały się świecić. — Co do ciastka i herbaty, to poproszę, chociaż czuję się, jakbym cię wykorzystywał. — Zgarbił się, jakby zażenowany tym, że przyjmuję moją propozycję. — Przy okazji jak masz na imię? Przepraszam, bo ci tak przerwałem twoje zajęcie i nawet nie wiem, jak się nazywasz.
— Nie, skąd, przyjemność po mojej stronie, przynajmniej nie będę tyła. — Uśmiechnęłam się, gotując wodę w małym czajniku, który zabrałam z domu. Wyjęłam ciasteczka, od razu jedno kradnąc i podałam pudełko chłopakowi. Dziwne, ale przy nim nie czułam się, jakbym musiała się czegoś wstydzić, wręcz czułam rodzinną atmosferę. — Nazywam się Sofia, spokojnie, nie przerwałeś mi, a przynajmniej nie robiłam nic specjalnego, tylko czytałam. A właściwie próbowałam czytać. A mogę się spytać, co takiego robiłeś, że aż rękę ci trzeba bandażować? Co do tego, że tu przyszedłeś, to rozumiem, pielęgniarz musi mieć cię już dość, pewnie mu wszystkie plastry zużyłeś. — Zaśmiałam się, wlewając wodę do kubków i wyjęłam herbaty. Może powinnam zakupić jakieś inne dla ewentualnych gości? Na razie o tym nie myślałam, bo nikt mnie nie odwiedzał. — Malinowa, czy porzeczkowa? — spytałam, wkładając sobie już torebeczkę malinowej.

Introwertyczne pogaduszki [2]

— Foma Przewalski, ale my już się znamy — mruknął, uśmiechając się przy tym. Oh, no tak, widziałam go na balu. Zarumieniłam się gwałtownie, marząc, że mogłabym zapaść się pod ziemię. Nie mam pamięci do twarzy, ale jak mogłam zapomnieć? Dżentelmen, który mnie uratował od samotności na balu, kiedy dopiero co przyjechałam do szkoły. Inaczej pewnie stałabym, podpierając ściany przez cały bal. Spojrzałam na drzwi, zastanawiając się, czy zauważy, jak szybko ucieknę. — Zdążyłem zauważyć, kompletnie nie mój typ. Wręcz powiem, że aktualnie miałbym ochotę na jakieś... wiersze? — przerwał mi moje plany, tym samym je niszcząc. A więc ucieczkę można skreślić z listy. Zostaje mi... odpowiedzieć? Spojrzałam na niego nieśmiało, ale nie, chyba się nie gniewał.
— A więc gustujesz w wierszach? Ja je lubię, ale tylko w deszczowe dni. — Sofia, zamknij się, nikogo nie obchodzą twoje preferencje wierszowe. — Chodź, pójdę z tobą, może coś ci pomogę wybrać. Co prawda nie jestem specjalistą, ale większość tomików już przerobiłam. — Co ty wyprawiasz, serio myślisz, że mu możesz pomóc? Jest dobre dwa lata starszy. Weź się ogarnij i najlepiej już stąd wyjdź.
Uśmiechnęłam się, dając kurtynie długich, brązowych loków opaść na twarz, ukrywając kolejne rumieńce na polikach.

Girl Power [7]

Kiedy wróciłam i upewniłam się, że dziewczynie nie będzie zimno, wyszłyśmy na zewnątrz. Spacerowałyśmy alejkami przed szkołą, nie mając żadnego celu i nigdzie się nie spiesząc. Uwielbiałam takie słoneczne dni jak ten. Nie za ciepło, nie za zimno, ale za to, jak pięknie. Rozglądałam się w poszukiwaniu kwiatów, które mogłyby być inspiracją dla moich obrazów.
— Podoba ci się nowy wybór osób do samorządu? James to było wiadomo, że będzie, żadnych niespodzianek, Foma miał jakiś zakład z Dexterem, a przynajmniej Hera tak mówiła, więc zakładam, że to prawda. Ten białowłosy dzieciak z drugiego rocznika się dostał i zwiał, nie wiem co o tym myśleć, chyba nic, a tej kocicy za bardzo nie znam. I tak najwięcej roboty odwala Foma, ale to było wiadomo od samego początku, jest zbyt nieśmiały, żeby poprosić kogoś innego o pomoc. Ale to nic dla mnie, taki samorząd, za dużo pracy z tym. A pewnym sensie podziwiam ludzi, którzy to robią. A ty? Chciałabyś kiedyś startować? — Spojrzałam na dziewczynę, która wyglądała, jakbym ją właśnie wybiła z rozmyśleń. Czyżbym była aż tak nudna?
— Przepraszam, co mówiłaś? Zamyśliłam się? — odparła prędko w zmieszaniu.
— Nic ciekawego w sumie, rozmyślam sobie o samorządzie i ile to roboty. Myślałaś kiedyś o tym, by wziąć udział w wyborach?

Diabeł ucieka zachodem [16]

Westchnął, pokręcił głową i pochylił się do przodu. Brązowe oczy błysnęły, blond włosy przysłoniły twarz.
— Pokaż. Zobaczymy, co można z tym zrobić — powiedział, a ja drgnęłam. Beznamiętnie spojrzałam na blondyna, prostując się, a dłonie kładąc na kolanach. Nie, nie chcę, nie pokażę. Panika się wdarła do oczu, palec stuknął kilka razy. — A tak przy okazji, to wiesz, że blizny i różne cholerstwa nie mają wielkiego znaczenia? — zapytał, machając ręką, a ja drgnęłam ponownie, na twarz wdarł się wyraz wyrzutu i złości, bo nie, niektóre blizny mają ogromne znaczenie.
Już po raz kolejny zapadła cisza. Znienawidzona cisza, która mówiła tak wiele, zdradzała i praktycznie pokazywała wszystkie karty drugiej osoby. Przełknęłam ślinę i, nie dowierzając, że to robię, wyjęłam koszulę ze spódnicy, po czym zaczęłam odpinać dolne guziki. Oczywiście nie wszystkie, nie miałam zamiaru rozbierać się przed Hopecratem, tak jak niektórzy, tylko tyle, by móc pokazać mały kawałek blizny, ociupinkę. Blizny bolesnej, blizny z nieprzyjemną historią, coś, co nie powinno nigdy powstać, nigdy nie powinno się zdarzyć. Drgnęłam po raz trzeci, wzięłam głębszy oddech. To tylko kawałek skóry, Wanda, oddychaj. Przecież to, co się stało, już się nie powtórzy.
— Jeżeli wyjdzie to poza naszą dwójkę, mówię tu też o Fomie — zaczęłam chłodno, biorąc przy tym krótki oddech — to obiecuję, dowiem się o tym. Bardzo szybko. I nie ręczę wtedy za moje słowa, swoje działania i inne rzeczy, które mogą się tobie przydarzyć.
Zmarszczyłam czoło, gdy doszło do mnie, co przed chwilą powiedziałam. Groziłam Hopecraftowi. Brawo Wanda, tak dalej, zaraz wylądujesz w grobie, który właśnie sama sobie kopałaś. Pokręciłam głową, parsknęłam nerwowym śmiechem.
— Przepraszam, brzmi to beznadziejnie — stwierdziłam i powróciłam do odsłaniania blizny.
I oto ona. Ciągnąca się przez całe prawe biodro, przez nogę, przez plecy, blizna przypominająca te po poparzeniu, poszarpana, nierówna, ewidentnie odznaczająca się na tle skóry. Głęboka. Bolesna, tak bardzo bolesna. Oczywistą oczywistością było to, że Hopecraft nie zobaczył jej całej. Tylko wyrywek, kawałek.
— Ciągnie się od łopatki do kolana. Tyle — oświadczyłam, wzdychając i zaciskając oczy. Opuściłam materiał koszuli, po czym rozwiązałam włosy, bo warkocz zaczął ciągnąć, ciążyć. — Głęboka, źle zagojona, bo dobrze zagoić się nie mogła.

Cukier światłością narodu [9]

Powstrzymałam serdeczny śmiech, gdy krzątali się po kuchni w poszukiwaniu czegoś do napisania listy dla mnie. Ostatecznie zadowolili się serwetką i ołówkiem, a Davon zabrał się zaraz do tworzenia listy, zaś Vincent rozpoczął marudzenie o wróżbiarstwie. Lubiłam wróżbiarstwo, choć lekcje z Nibyłowskim odrobinę przyprawiały mnie o ból głowy i nigdy nie wzięłabym tego przedmiotu na rozszerzenie, bo ni kija nie miałam talentu do tego i umiejętności. Co nie zmieniało faktu, że mnie to interesowało. Zwłaszcza że chłopak marudził konkretnie o poszukiwaniu przedmiotów. Następnym razem powiem Lei, żeby przyłożyła się do wróżbiarstwa, gdy zacznie znowu mi jęczeć nad uchem, że coś zgubiła i czy mogłabym jej pomóc. Przy okazji chyba będzie trzeba przemyśleć to stworzenie Biura Do Rzeczy Znalezionych.
Z uśmiechem przyjęłam karteczkę z listą i zaczęłam pisać cyferki obok wymienionych rzeczy. Gdzieś pod koniec podliczania dotarło do mnie pytanie Dextera i zastanawiałam się, czy rzucić nazwą państwa, czy miasta. Przypomniał mi się też mój cudowny, rozmazany i półprawdziwy formularz, który swoją drogą przechodził przez łapy samorządu. Nie mógł się rozczytać czy w ogóle nie zerknął? Oto jest pytanie. Stawiam na to drugie, biorąc pod uwagę cudowne rozgarnięcie chłopaków. I w sumie James mnie wprowadzał, więc siłą rzeczy musiał spojrzeć.
— Estalia — odpowiedziałam z melodyjnym akcentem i uśmiechnęłam się krzywo, decydując się na miasto, po czym zrobiłam pętelkę wokół końcowej liczby. — Albo prościej będzie powiedzieć, że z Imarii. Dość daleko, ale nie narzekam. Zmiana otoczenia dobrze mi robi — dodałam już zwykłym głosem, bez akcentu. Meh, nie miałam po co kłamać, w sumie czekałam, aż przyjedzie rodzina i komuś wyjdzie "Genevive" z ust, zamiast "Vene". W sumie jeszcze dwa lata. Może się uda.

Jakiś lekarz na sali? [2]

Gdy drzwi się otworzyły, moim oczom ukazał się mój ratunek w postaci dziewczyny o brązowych oczach i ciemnych włosach. Uśmiechnąłem się do niej szerzej, nieco zakłopotany i otworzyłem usta, żeby zadać pytanie o apteczkę. Właściwie nawet nie musiałem, bo zanim zdążyłem się odezwać, zostałem wciągnięty do wnętrza pokoju, a dziewczyna mówiła coś o zbawiennych bandażach.
Zdołałem jedynie mrugnąć, zamknąć rozdziawioną gębę i potulnie czekałem, aż skończy bandażować moje skaleczenie. Zajęła się nawet tymi nieco starszymi, które nadal denerwująco powoli się goiły, ale cóż, nie uważasz, Yevgeni, to teraz cierp. Tak przy okazji z innej beczki — wymieńmy pielęgniarza na nią! Znaczy się, nie, żebym nie dziękował za jego nieskończoną dobroć, ale mimo wszystko...
— Gotowe, ciastko czekoladowe i herbata na pocieszenie? Z góry przepraszam, mam tylko malinową i porzeczkową.
...No, idealna! Ciastko i herbatę jeszcze proponuje.
Wlepiłem w nią pełen wdzięczności, niedowierzania i uwielbienia wzrok, a na moje usta mimowolnie wkradł się uśmiech. Przez chwilę poczułem się jak małe dziecko, które przyszło do mamy, bo zrobiło sobie kuku i oczekuje pocieszenia. Właściwie... Tak to wyglądało.
— Naprawdę dziękuję, bez twojej pomocy pewnie bym się wykrwawiał — zaśmiałem się cicho, przyglądając się bandażowi wokół dłoni. — Co do ciastka i herbaty, to poproszę, chociaż czuję się, jakbym cię wykorzystywał — dodałem zażenowany i nieco się zgarbiłem. Trzeba będzie się ładnie odwdzięczyć.
— Przy okazji jak masz na imię? Przepraszam, bo ci tak przerwałem twoje zajęcie i nawet nie wiem, jak się nazywasz.

Diabeł ucieka zachodem [15]

— Nie odpuścisz, prawda? — mruknęła, a ja tylko uśmiechnąłem się słabo. Jak tak dalej pójdzie, ta cała nasza rozmowa przekształci się w grę pytanie za pytanie, ale wtedy już na pewno, jedno z nas nie przeżyje. Dziewczyna nie wydawała się czuć zbyt komfortowo z mówieniem o swojej małej, drobnej, cholernie dziwnej tajemnicy, ale to jak każdy. Nikt nie lubił się odsłaniać, gra w otwarte karty bywała nudna, a my też nie mieliśmy ze sobą najlepszej relacji. Gdyby tutaj stał Dexter, już dawno łgałby jak żywy, zdobywał informacje, kolekcjonował dane i wyciągał wnioski.
A ja mogłem tylko poszerzyć uśmiech, gdy zauważyłem tak charakterystyczne przewrócenie oczami. 
— Blizna — odpowiedziała cicho i odchrząknęła. — Bardzo duża blizna — dodała, właściwie nie wiadomo po co. Du — Nie ta na twarzy. Zdecydowanie większa. No... — I znowu zapadła cisza. Westchnąłem ciężko, pochyliłem głowę, sam nie dowierzając, w co ja zamierzam się bawić i od kiedy znajduję w sobie lekarskie zapędy.
— Pokaż. Zobaczymy, co można z tym zrobić. — Jeżeli faktycznie było źle, to wystarczyło Przewalską do Mińska raczej oddelegować, był w leczeniu o wiele lepszy ode mnie i nie miał problemu z dłońmi, co powinno wystarczyć. Ciekawiło mnie natomiast, skąd takie poczucie niższości u dziewczyny. — A tak przy okazji, to wiesz, że blizny i różne cholerstwa nie mają wielkiego znaczenia? — Machnąłem dłońmi. Nie mogła używać upiększania w tej chwili, bo była zbyt słaba, a pod ubraniem najgorsza blizna raczej nie powinna sprawiać aż takiego problemu. Ukrywała ją sama dla siebie?

Gdzie jest Gienio? [12]

— No to... zabieramy się do roboty! Ale gdyby coś się działo Niv, zawsze możesz do mnie przyjść, ok? — Wręcz kicała z radości, a mi pozostawało tylko przewrócić oczami, bo dziewczyna była zdecydowanie zbyt energiczna i radosna, a jej optymizm potrafił przytłoczyć dosłownie każdego. Podobna do tej parszywej czarnoskórej, która ciągle wyganiała mnie od bębnów, tyle że blondynka była miła i ją lubiłem.
— Tak, tak — mruknąłem beznamiętnie, ponownie rozglądając się po pokoju. Podszedłem do łóżka i tym razem zacząłem przetrząsać pościele. Podnosić poduszki, kołdry, zerkać za materac, pod materac, na materac. Wręcz słyszałem, jak wydyma usta i nie jest uszczęśliwiona z mojej reakcji.
Jednakże ze swoim zapałem i wręcz dziecięcą radością zaczęła przetrząsać pokój razem ze mną. Pewnie momentami miała ochotę założyć rękawiczki, szczególnie gdy trzeba było przerzucić jakąś część mojej garderoby, która akurat postanowiła ułożyć się na czymś, co mogło przypominać pluszaka, a koniec końców okazywało się jakimś papierem, albo kapciem, albo czymkolwiek.
Przecież ja nawet kapci nie nosiłem, współlokatorzy raczej też.
Nic, zero, non, null. Usiadłem na łóżku i soczyście przekląłem, burmusząc się jak kot srający na płocie. Blondynka zgromiła mnie wzrokiem, ale zaraz pokręciła głową, a uśmiech wtargnął na jej twarz. Ten ładny, przyjemny dla oka uśmiech.
Nagle zadzwonił telefon. Mój telefon. Wytargałem go z kieszeni i grymas zniknął krótko po tym, jak zobaczyłem „Mamut” na wyświetlaczu. Przeprosiłem dziewczynę i odebrałem.
— Nivan coś ty znowu narobił, że mnie tam wzywają? — Ciepły głos. Ukochany. Utęskniony.
— Też cię kocham. Dopiero teraz z tym do mnie dzwonisz?
— Dobierałam słowa, żeby cię opiórkać, Nivciu.
— I jak?
— Tak, jak słyszysz. Co robisz? Jak oceny? Wróć, o tym już wiem. — Przewróciłem oczami, słysząc przekąs w jej głosie. Zaśmiała się melodyjnie.
— Gienia szukam. Znowu mi gdzieś uciekł.
— Nivan! — Jeszcze głośniej parsknęła. — Grałeś ostatnio na perkusji albo ćwiczyłeś te swoje pląsy pląsiki?
— Taekwondo, mamo. No i tak, a co?
— Plecak.
Olśnienie. Gdyby była taka możliwość, to nad moją głową zalśniłaby jasno żaróweczka, dokładnie tak, jak w każdej tej kreskówce. Piętnastokrotne powiedzenie „Kocham cię” do słuchawki, wytarganie żyrafy z wyżej wymienionego miejsca, krótka pogawędka i pożegnanie, bo mam przecież gościa, który mnie obserwował i cały czas uśmiechał się promiennie, z rumieńcem na twarzy i błyszczącymi oczami.
Zamachałem radośnie pluszakiem w stronę dziewczyny, szczerząc się jak głupi bachor, którym dalej po części byłem.

Serca łamane sumieniem [3]

Co mogłem powiedzieć, byłem jednocześnie zmieszany, oczarowany i zagubiony. I wtedy po raz pierwszy chyba ucieszyłem się, że mam takiego małego kurdupla z sali obok. Owszem, często się kłóciliśmy, często dawaliśmy sobie do wiwatu, przez większość czasu potrafiliśmy prowadzić prawdziwą wojnę na złośliwości przerywaną jedynie krótkimi rozejmami na czas grania przed nauczycielami tych niewinnych i spokojnych.
Van była dobrze znana, normalna, kojarzona z ciepłem, uśmiechem, burzą kręconych loków, więc mogłem tylko skinąć głową i odpowiedzieć uśmiechem na ten, który pojawił się na twarzy dziewczyny. Odsunęła kilka kosmyków z czoła, które spadały na oczy i odeszła od farb. Odetchnąłem z ulgą, bo zapach stawał się powoli nie do wytrzymania, zwłaszcza przy duchocie pomieszczenia i zamkniętych wszystkich oknach. Zakręcone słoiczki dawały nadzieję, że zaraz nie zejdę na zawał. 
— Widzisz, aż jestem w stanie zniszczyć swoją podłogę. No, opowiadaj — powiedziała zachęcająco. Westchnąłem tylko bez przekonania, zanim uśmiechnąłem się słabo.
— Słuchaj, co lubi robić Hera? — spytałem wprost, ale zaraz skamieniałem, widząc jak mina na twarzy dziewczyny mętnieje. — Chwila, znaczy, to nie jest tak, to po prostu... Uhm. — Dobre pytanie, co po prostu, Varen? — Błagam, tylko jej tego nie powtarzaj, bo zdecydowanie będzie się ze mnie potem śmiać. Po prostu, co najbardziej do niej przemawia?

.
.
.
.
.
.
template by oreuis