— Niv, spójrz na mnie. — Dłoń na brodzie, lekkie pociągnięcie, kciuk pocierający delikatnie skórę, która okraszona była wyrastającym właśnie zarostem, bo rano się ogoliłem. Ciepłe, drobne palce na podbródku. — Nie masz za co przepraszać. Nie zachowałeś się jak buc. A nawet jeśli, to nie jak ostatni i największy. — Zaśmiała się, melodyjnie, delikatnie, łagodnie. Przeniosła dłoń na włosy, zaczęła je przeczesywać, tak, jak lubiłem, zawsze pomrukiwałem, gdy to robiła, jak rasowy kot. — Nie uciekaj wzrokiem, bo i tak siedzę tutaj cały czas, i po prostu nie uciekniesz. Nie ma sensu rozpamiętywać, bo przecież nie jestem zła, a każdy ma gorsze chwile. — Dłoń się odsunęła, śmiech dalej gdzieś się tam przebijał, a zielone oczy dalej na mnie zerkały. To one były jej prawdziwym uśmiechem. To one były zwierciadłem jej duszy, humoru i stanu.
Pięknie się iskrzyły, naprawdę pięknie się iskrzyły.
Odwróciłem wzrok na pluszową zabawkę, którą dalej kurczowo ściskałem w dłoniach, miętoliłem, wbijałem w nią palce, gdy Wanda do mnie mówiła. Bo się stresowałem. Jak zawsze strasznie się stresowałem i denerwowałem całą tą sytuacją.
— Jest ze mną od zawsze. Pamiętam, jak pierwszy raz go zgubiłem. Byłem na występie córki koleżanki mamy. Tak się podekscytowałem, że zaraz po poleciałem ją pochwalić i pogratulować wyczynu, bo sam bałem się publiki. Zostawiłem go na swoim miejscu i potem spanikowałem. Płakałem. Pewnie jakby teraz się już nie znalazł, to też bym płakał. Widzisz jego ogon? Musieliśmy go przyszywać, bo jakiś cymbał z mojej grupy w przedszkolu go wyrwał — mówiłem, tak właściwie bez większego sensu, przeskoczyłem gładko na inny temat, bo tamten za bardzo mnie uwierał. Nie wiem, czemu, ale lubiłem mówić o Gieniu.
Ominąłem temat, że wyrwanie ogona było pierwszym przypadkiem, kiedy kogokolwiek uderzyłem.
Bo po co...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz