środa, 27 grudnia 2017

Introwertyczne pogaduszki [8]

— No... Mój praprapraprapradziadek lub ktoś jeszcze starszy był z Rosji. I czasami w domu mówimy po rosyjsku. W sensie po prostu mówimy. Ale tylko w gronie rodziny, gdy są goście czy nasza kucharka to rozmawiamy w anorskim, jak każdy. No chyba, że przyjeżdża moja babka, wtedy już mówimy po rosyjsku, bo się zawsze upiera. — Jeżeli pierwszy człowiek, którego spotykam na prostej drodze do biblioteki jest tak ciekawy, to pewnie przynajmniej połowa reszty uczniów też. I pewnie też nie gryzie... Czemu jak właściwie siedzę w tym pokoju? — I tak jakoś wyszło... Nusz tosz... — Skrzywił się, jakby sam do siebie, że użył takiego, lekko mówiąc, troszkę przestarzałego terminu. Nie, żeby mi to przeszkadzało. — Znaczy, no cóż.
Wracając do wierszy, do malinowej porównałbym Thomasa Smitha, całkiem przyjemne. — Przez chwile byłam wytrącona z równowagi, zastanawiając się o jakiej malinowej on mówi (malinowej jako wiersz?), ale potem przypomniało mi się o czym wcześniej mówiliśmy i przyjrzałam się tomikowi, który podał mi z górnej półki. Był zielony, jasny, ze złotymi literami. — No, to teraz będziesz miała co czytać.
— Zdecydowanie. — Uśmiechnęłam się, patrząć na trzy tomiki w rękach. Pewnie od razu je zacznę, jak wrócę do pokoju. Problem (albo nie) z wierszami jest taki, że nie umiem ich szybko czytać. Większość książek przeczytam i zacznę kolejną, ale z wierszami tak nie mogłam, musiałam każdy przemyśleć. — No i widzisz jak wyszło, miałam ci doradzać, a w końcu jest odwrotnie. Chcesz jeszcze poszukać czegoś dla siebie, czy idziemy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis