wtorek, 30 stycznia 2018

Wprowadzenie: Nanette [14]

— Masz rację. Z tego, co mi właśnie powiedziałeś, słowo “dziwni”, dobrze ich opisuje. — Dziewczyna westchnęła ciężko i splotła ręce za plecami. Roześmiałem się dźwięcznie, słysząc zrezygnowanie w jej głosie. Chyba tak wyglądał "Syndrom świeżaka", gdy ludzie, a raczej świeże mięso, dowiadywało się o poukrywanych po korytarzach koligacjach, zasłyszało co nieco po podgrupkach, to naraz oczy same wyskakiwały z oczodołów.
Dostosuje się, szybko wpadnie w tryb ogarniania, Nanette zdawała się być silną dziewczyną, a przynajmniej na taką wyglądała. Wierzyłem, że sobie poradzi. Miała jakiś błysk w oku, coś się tam czaiło w tych pozornie normalnych ruchach, nieco przeplatana delikatność z, na co miałem nadzieję, determinacją. Wolałbym, żeby tak miła osoba nie została zjedzona przez szkolną gawiedź w ciągu kilku swoich pierwszych dni.
Otworzyłem przed dziewczyną drzwi stołówki, zapraszając ją do środka i mrugając, widząc, że zwalnia przed samymi drzwiami.
— Na pocieszenie, normalnie jest jeszcze gorzej, ale przyzwyczaisz się — mruknąłem, przepuszczając ją w drzwiach. Chwilę później złapałem kontakt wzrokowy z Herą, a Ivensówna od razu przybiegła, w roztrzepanej fryzurze, stukając pantofelkami i z zadziornym uśmiechem na twarzy, który dosyć wyraźnie sugerował, że jest ciekawa pozycji nowej uczennicy.
— Nanette, to Hera. Hera, to Nanette. Obie z Alerai jesteście, powinnyście się dogadać — zaakcentowałem celowo ostatnie słowo, patrząc znacząco na Herę, która tylko przewróciła w odpowiedzi oczami.
— Nie martw się, Nan, jestem pewna, że zostaniemy przyjaciółkami. — Ten złowieszczy uśmiech nie zwiastował niczego dobrego.

Kawałek po kawałku [X]

— To co, idziesz po lekcję do Dextera, a po egzaminach znowu gramy? — Byłem już przy drzwiach, gdy usłyszałem jej głos. Skinąłem głową, orientując się po chwili, że nie mogła tego widzieć za bardzo, skoro odwróciłem się do dziewczyny plecami.
— Poczekamy, zobaczymy — rzuciłem, lekko uśmiechając się pod nosem i wychodząc. Z jednej strony cała sytuacja należała do tych z rodzaju zabawnych, zdawała się udawać nieszkodliwą, sprawiała pozory zwykłej pogawędki, ale doskonale wiedziałem, że Przewalska czerpała z niej większą frajdę niż ja. Nie nadawałem się do tego rodzaju gierek, sam będąc człowiekiem prostym do momentu, w którym ktoś poddawał moją cierpliwość rozmaitym testom. 
Siostra Fomy zbytnio mnie rozluźniała, rozczulała, pozbawiała barier. Z jednej strony czułem się teraz wolny, odprężony, jakiś niewymowny ciężar zniknął z moich ramion, a drugiej...
To była przecież Przewalska i to zdawało się być wystarczająco dobrym powodem, żeby nawet nie rozważać ponownego spotkania na celu rozegrania powtórki. Więcej nie dam się w to wciągnąć, pewne emocje czy wspomnienia powinny pozostać głęboko ukryte, a pannica naprawdę była podobna. Ruchy, mimika, nawet ten gest niezdarnego, wręcz niedbałego odgarniania włosów, choć ten tutejszy został raczej staranie przestudiowany i wyuczony. 
A potem, na przekór samemu sobie, jeszcze tego samego wieczoru zgłosiłem się do Dextera po pomoc w przygotowaniu odpowiednich pytań. Oczywiście, tylko na wszelki wypadek. 

Tylko rozmowa może nas uratować [X]

— Dexter, do jasnej cholery, miałem jakieś szesnaście lat, aktualnie mam dwadzieścia, mam ci może jeszcze opowiedzieć wszystko co do słowa, każdy szczegół, ile stopni było na dworze? Wiem, że była moja zgoda. Wiem, że nie zostałem zgwałcony. Tyle. — Westchnąłem cicho, podchodząc nieco bliżej w kierunku chłopaka i łapiąc go za ramiona, ale zdążył się rozpędzić, zarzucić gwałtownie wstając krzesło i już po chwili stał przy oknie. Ponownie wystukiwał rytm, prawie nieświadomie, co sugerowało, że i tym razem nasza rozmowa posunęła się nieco za daleko. 
— Zresztą, kurwa, dlaczego zawsze gadamy o mnie? Gdybyś chciał to prawdopodobnie napisałbyś o mnie całą serię książek, bibliografię na spokojnie, a ja, kurwa — przerwał, odwracając się i opierając o parapet — na dobrą sprawę nie wiem o tobie nic. Trzy lata, kurwa, trzy lata Dexter. Kim ty w ogóle jesteś? Znowu mam koszmary — szepnął w końcu, siadając na krześle. — Nie chciałbyś może wpaść do mnie w te wakacje? Wiesz, poznałbyś rodzinę i takie sprawy. — Skinąłem głową, podchodząc w końcu do niego, kładąc mu dłonie na ramiona i po prostu tuląc.
— Wiem. Poradzimy sobie. Musimy zacząć rozmawiać. Możemy mówić o wszystkim, jeżeli chcesz o mnie, musisz tylko zadać pytanie — wytłumaczyłem mu spokojnie i dopiero wtedy sobie uświadomiłem, że Foma był osobą, której nie potrafiłbym już skłamać na swój temat. Nigdy więcej. 

poniedziałek, 29 stycznia 2018

(Nie)Przyjemny wieczór na Klaryckiej 2a [X]

— Vaaan. Jeżeli pyta o to Cesarzowa Wdowa, to znaczy, że Cesarz nic o tym nie wie. Jego syn prawdopodobnie również. To mało dyskretne zapytanie, w dodatku mogę zostać wplątana w jakieś ichniejsze gierki o władzę, podziękuję bardzo. Królowa Marionetek niechaj zostanie bez jednej lalki więcej — prychnęła, a ja spojrzałam na nią zawiedziona. — Lepiej mi powiedz, jak się zapatrujesz na następne spotkanie we czwórkę, bo Vin zdawał się być... zainteresowany. — Mrugnęła do mnie, a ja natychmiast się zarumieniłam. No tak, zauważyłam, że Vin ostatnio tak jakoś na mnie spoglądał... ale nie myślałam, że czerwonowłosa też od razu to zauważy. No ale kto jak nie ona. — No, już, rozchmurz się, Varen to dupek, ale jest jeszcze o wiele więcej w tym morzu ładnych dupków, przebieraj do woli. — Uśmiechnęłam się na słowo ładny, czując przy tym bolesne ukłucie w klatce piersiowej. Tak, nie powinnam się już dalej przejmować. Odetchnęłam głęboko, zanim odpowiedziałam.
— Tak, znowu masz rację. — Uśmiechnęłam się do przyjaciółki, która tylko przewróciła oczami, obróciła na pięcie i poszła w kierunku kuchni. Podreptałam za nią, w końcu przydałoby się jeszcze coś zjeść.
Ale byłam zadowolona, przynajmniej mogłam znowu normalnie rozmawiać z Herą, wyglądało na to, że wszystko było już obgadane i naprawione. A przynajmniej tak się zdawało.

Kuchenne rewolucje w postaci buszowania po szafkach [X]

— Nie wiem, czy wylizywanie surowych jajek, mąki i czekolady w nocy to dobry pomysł... — powiedział, wstawiając formę muffinkową pełną czekoladowej masy do piekarnika. — Ale... Niech ci będzie, tylko nie przychodź do mnie później z jękami i stękami. — Uśmiechnęłam się szeroko, biorąc do ręki miskę i powoli zaczęłam wyskrobywać zawartość łyżką. Zamruczałam zadowolona, co z tego, że będzie mnie potem bolał brzuch. Wylizałam jeszcze łyżkę, po czym umyłam wszystko w zlewie.
— Dziękuję — powiedziałam, skończywszy wycierać naczynie ścierką. Wytarłam ręce, odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka opartego o blat, z założonymi na siebie rękami i przymkniętymi oczami. Podeszłam do Fomy, przypatrując się twarzy, przykrytej jasnymi lokami. — Wyglądasz na zmęczonego — stwierdziłam, przekrzywiając lekko głowę. — Chodź, powinniśmy wrócić do akademika. — Chłopak otworzył oczy i jakby otrzepał się ze zmęczenia.
— Idź beze mnie, ja jeszcze chwilę tu zostanę — powiedział, a ja kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Nie byliśmy tutaj, żeby się nawzajem wychowywać, więc nie będę mu również prawiła kazań o chodzeniu spać o odpowiedniej porze.
— Dobranoc — powiedziałam z uśmiechem i wyszłam z kuchni. Szybko czmychnęłam z powrotem do pokoju, gdzie od razu rzuciłam się na łóżko i zasnęłam, zanim moja głowa dotknęła poduszki.

Wypadki chodzą po uczniach [X]

— Dom, potem do babci i pewnie wycieczka z rodzeństwem do Wolnej Lotaryngii, przynajmniej tak myślę — odpowiedział zamyślony. Ciekawa jestem, czy jego rodzina jest podobna do niego, tak samo niezdarna i urocza. — A ty? Jak się mają twoje plany? — Usłyszałam pytanie, lecz poczekałam chwilę z odpowiedzią, koncentrując się na ukochanym zapachu książek, który otulał mnie z wszystkich stron. Uśmiechnęłam się na widok starych foteli, na które zaraz pociągnęłam za sobą rudzielca.
— Jadę do rodziny — odpowiedziałam cicho i znów odleciałam myślami do ukochanego domku na skraju lasu. Uwielbiałam popołudniami siedzieć nad strumyczkiem przechodzącym przez ogród. Wdychać zapach róż, lasu, poczytać książkę, czuć na plecach ciepłe promienie słoneczne. Może kiedyś kogoś tam zabiorę. Może.
Wyrwałam się z zamyśleń i spojrzałam na chłopaka, który też wydawał się gdzieś odlecieć. Blizna na nosie nie była dzisiaj przykryta plastrem, a złote oczy błyszczały. Znając życie i nas będziemy tak siedzieć całą przerwę, wiecznie gdzieś odpływając i wracając tylko za sprawą krótkich urywków zdań. Obyśmy tylko nie przesiedzieli kolejnej lekcji.
Rozejrzałam się dookoła, wypatrując ducha biblioteki, który gdzieś tu powinien krążyć. Ale chyba zdecydował nam się dzisiaj nie pokazywać. No cóż. Gdybym mogła zatrzymać czas, z pewnością bym to zrobiła, choć na chwilę. Bo tak było dobrze.

niedziela, 28 stycznia 2018

Wprowadzenie: Nanette [13]

Spodziewałam się raczej kilku słów, które mniej więcej określiłyby ogół, niż całego wywodu, który usłyszałam chwilę później.
— Dziwni — przyznał, zwalniając nieco kroku. — Z jednej strony masz grono studentów, którzy rodzinnymi korzeniami sięgają szlachty, arystokracji, z drugiej znajdziesz tu ze dwóch niewolników, którzy zostali posłani, bo właściciele uznali, że przyda się im wykształcony sługa. Na czele łańcucha pokarmowego stoi Hera, dobrze radzę, nie wnerwiaj jej, bo szkoda na start sobie nieprzyjemności załatwiać. Potem jest Dexter Davon i Foma Przewalski, też są członkami Rady Samorządu. Vanilia jest spoko, cały czas przesiaduje w sali artystycznej, Vincent to wampir zachwalający karty tarota, a Varena nie zobaczysz bez jego gitary. Yev cały czas łazi poobijany po randkach z podłogą, Nivan to szuja i menda, Renee miewa okresy sadystyczne, Pelagonija to błogosławieństwo narodu, Vene jest spoko, Joce zaatakuje cię pazurkami, jeżeli dotkniesz jej ogona, Przewalska prosi się o ścięcie głowy swoimi prowokacjami, Hannka jest urocza, Zośka niebezpiecznie miła. To wydaje się dużo, ale nie martw się, jak sama wszystkich zapoznasz, to szybko się połapiesz.
Dużo informacji, zdecydowanie dużo informacji. Na sekundę się zatrzymałam, żeby chwilkę potem znowu dotrzymać mu kroku. Wiele nazwisk oraz imion, które pewnie i tak na początku będę mylić. Starałam się jednak zapamiętać te bardziej przyjazne osoby. Jak spotkam kogoś innego, będę pamiętać, żeby uważać. Może. O ile nie pomieszam imion. Westchnęłam cicho. Zapowiadał się naprawdę ciekawy rok. Ba, najbliższe lata mojego życia. 
— Masz rację. Z tego, co mi właśnie powiedziałeś, słowo “dziwni”, dobrze ich opisuje. — Splotłam ręce za plecami. 
Może jednak nie będzie aż tak źle? Znaczy, źle nie będzie na pewno. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się uniknąć kłopotów. Z drugiej strony, nigdy chyba nie dało się przejść obok nich cało. Zbliżaliśmy się do stołówki, skąd słychać było już głosy uczniów. Nie było czemu się dziwić, należała do jednych z najgłośniejszych miejsc w szkole, bijąc się o pierwsze miejsce w rankingu z korytarzem.

Wprowadzenie: Nanette [12]

— Z chęcią przystanę na twoją propozycję. Mam nadzieję, że nie jest to jednak żaden problem? — Machnąłem niedbale ręką, czysta przyjemność. Poza tym, Hera by mi nie wybaczyła, jakbym zaraz nie przedstawił jej nowej uczennicy. Czerwonowłosa zawsze wolała wiedzieć wszystko przed wszystkimi, żeby móc zastraszyć, zaprzyjaźnić się ze świeżym mięsem i, przede wszystkim, wywrzeć na nim odpowiednie wrażenie. Co tu dużo mówić, Królowa Szkoły raczej wolała mieć całą sytuację pod kontrolą. 
Rozpoczęliśmy krótką wędrówkę w kierunku stołówki, ponieważ aktualna pora obiadowa raczej zwabiłaby wszystkich okolicznych studentów. Nie zdziwiłbym się, jakbyśmy trafili na moment dziczy, gdzie każda z podgrupek starała się znaleźć swoje tacki jak najszybciej. I domyślnie z jak najmniejszym zaangażowaniem w trwające walki do najlepszych kąsków na stołach. 
— Opowiedz mi o osobach tutaj. Jacy są uczniowie? — zagadnęła mnie Nanette. Przez moment musiałem się zastanowić, od czego zacząć?
— Dziwni — przyznałem w końcu szczerze, zwalniając nieco tempo marszu, żeby dziewczyna nie musiała za mną biec. — Z jednej strony masz grono studentów, którzy rodzinnymi korzeniami sięgają szlachty, arystokracji, z drugiej znajdziesz tu ze dwóch niewolników, którzy zostali posłani, bo właściciele uznali, że przyda się im wykształcony sługa. Na czele łańcucha pokarmowego stoi Hera, dobrze radzę, nie wnerwiaj jej, bo szkoda na start sobie nieprzyjemności załatwiać. Potem jest Dexter Davon i Foma Przewalski, też są członkami Rady Samorządu. Vanilia jest spoko, cały czas przesiaduje w sali artystycznej, Vincent to wampir zachwalający karty tarota, a Varena nie zobaczysz bez jego gitary. Yev cały czas łazi poobijany po randkach z podłogą, Nivan to szuja i menda, Renee miewa okresy sadystyczne, Pelagonija to błogosławieństwo narodu, Vene jest spoko, Joce zaatakuje cię pazurkami, jeżeli dotkniesz jej ogona, Przewalska prosi się o ścięcie głowy swoimi prowokacjami, Hannka jest urocza, Zośka niebezpiecznie miła. To wydaje się dużo, ale nie martw się, jak sama wszystkich zapoznasz, to szybko się połapiesz.

Wprowadzenie: Nanette [11]

— Cześć, już jestem z powrotem. — Uśmiechnął się do mnie, podając mi kuralet. — Cudeńko do twojej dyspozycji przez cały rok szkolny, postaraj się nie zbić, w razie jakichkolwiek awarii, nie wahaj się poprosić o pomoc kogokolwiek z Rady Samorządu. — Chłopak podrapał się po szyi. — Masz jakieś pytania jeszcze? — spytał po chwili. — Albo miałabyś ochotę przejść się i poznać inne osoby z naszego rocznika? Mógłbym cię przedstawić — zaproponował, a jego entuzjazm był wręcz namacalny. 
Przyznam szczerze, że byłam naprawdę mile zaskoczona. Nie pamiętam kiedy ostatnio spotkałam się z taką serdecznością bijącą od drugiej osoby. Nie miałabym serca, gdybym odmówiła. 
— Z chęcią przystanę na twoją propozycję. Mam nadzieję, że nie jest to jednak żaden problem? — dopytałam, bo jednak wolałam się upewnić, na co James pokręcił tylko przecząco głową. 
Odłożyłam tylko kuralet na biurko i po upewnieniu się, że na pewno zamknęłam drzwi od pokoju, zaczęłam podążać tuż obok blondyna. Mimo iż szedł wolno, jego kroki były zdecydowanie większe w porównaniu do moich. Jego jeden krok był równy moim dwóm. Musiało to wyglądać zabawnie z punktu widzenia innej osoby. Samo wyobrażenie sobie tego spowodowało uśmiech na mojej twarzy. 
— Opowiedz mi o osobach tutaj. Jacy są uczniowie? — zagadnęłam, przerywając trwającą ciszę przerywaną jedynie naszymi krokami, która nie była w sumie jakoś szczególnie uciążliwa. Panująca wesoła aura sprawiała, że nie była niezręczna. 
Gdybym miała w tej chwili opisać Jamesa, określiłabym go jako kupkę szczęścia. Dosyć dużą kupkę szczęścia.

Wprowadzenie: Nanette [10]

Przeprosiłem na moment dziewczynę, zabierając się za poszukiwania sprzętu. Przebudowa całego kampusu sprawiła, że każdy pokój zmienił i swoje położenie, i swoją zawartość. Jeszcze nie orientowałem się do końca w nowym systemie, co za tym idzie, znikąd dowiadywałem się, że nagle mamy osobną garderobę przeznaczoną na przechowywanie zapasowych (i oczekujących na nowych uczniów) mundurków czy inne rzeczy tego typu.
Na całe szczęście sprzątaczka doskonale znała mój stosunek do zmian i już kilka minut później zostałem zaprowadzony pod drzwi nowego składziku. Prawo, lewo, zmiana korytarza, środkowe drzwi, trzeba zapamiętać, bo kolejni uczniowie mieli przybyć już niebawem. Wybrałem odpowiedni kolor i szybko wróciłem do dziewczyny.
Przystanąłem przed jej pokojem, biorąc głęboki oddech. Zapukałem delikatnie, zastanawiając się, czy cała wycieczka po kuralet nie zabrała mi przypadkiem nazbyt dużo czasu.
— Cześć, już jestem z powrotem. — Uśmiechnąłem się do dziewczyny, wpatrując się w jej oczy i podając kuralet. — Cudeńko do twojej dyspozycji przez cały rok szkolny, postaraj się nie zbić, w razie jakichkolwiek awarii, nie wahaj się poprosić o pomoc kogokolwiek z Rady Samorządu. — Podrapałem się po szyi, zastanawiając się, co dalej. W sumie wszystkie powitalne formułki zostały już odbębnione, ale nie chciałem jeszcze żegnać się z dziewczyną. — Masz jakieś pytania jeszcze? — spytałem. — Albo miałabyś ochotę przejść się i poznać inne osoby z naszego rocznika? Mógłbym cię przedstawić — zaproponowałem z entuzjazmem, mając nadzieję, że nie wyglądam na wyrośniętego szczeniaka, który merda ogonem.

Wprowadzenie: Nanette [9]

— Właśnie, mam jeszcze dla ciebie kuralet, tylko muszę skoczyć po odpowiedni kolor. Masz tęczowy, różowy, brązowy, biały, niebieski do wyboru. To coś w rodzaju tabletu, na całym kampusie jest dostęp do darmowego wi-fi, znajdziesz w nim dosłownie wszystko. Plan lekcji, szkolny czat i tak dalej, i tak dalej. Przepraszam, nie mówię za dużo? — Chyba trochę się speszył. 
— Nie, nie, nadążam. Myślę, że niebieski na pewno wygląda ładnie. Dziękuję. — Uśmiechnęłam się szeroko. 
James przytaknął i na chwilę zostawił mnie samą. Za kilka minut miał ponownie zawitać pod drzwiami mojego pokoju. Ja w tym czasie jeszcze raz obejrzałam swój przybytek. Widok pustych, idealnie pościelonych łóżek jakoś mnie nie zadowalał. Zdecydowanie wolałabym, żeby ktoś już się do mnie wprowadził. Byłam też ciekawa, z kim będę w klasie. Po cichu liczyłam na to, że trafię na osoby, z którymi dobrze będę się dogadywać. Jednak kto wie, jakie los ma co do mnie plany. Zostawało już coraz mniej dni do rozpoczęcia. Chociaż na razie wszystko wydawało mi się okej. Miałam chociaż nadzieję, że przynajmniej osoby ze starszych klas są mili. Przynajmniej odrobinkę. Złe wspomnienia ze starej szkoły, gdzie starsi zabierali młodszym kanapki lub ewentualnie drobniaki, co jakiś czas dawały o sobie znać. Jednak ta szkoła nie wyglądała na taką. Na pewno nie na taką, co miałaby takie osoby wśród swoich murów. Jedyne, co wiedziałam to to, że będzie ciekawie. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Natychmiast do nich podeszłam i otworzyłam je, widząc po drugiej stronie wysokiego blondyna.

Wprowadzenie: Nanette [8]

— Niee, skąd. Byłoby to moje pierwsze spotkanie z duchem, ale myślę, że bym sobie poradziła. — Hm, w sumie faktycznie. Gdy żyło się normalną średnią wieku, tego ludzkiego, raczej nie spotykało się zbyt wielu przedstawicieli Tej Drugiej Strony, ale jednocześnie, pewnie raczej się ich nie zauważało. Sam pamiętałem, jak dużo czasu zajęło zorientowanie mi się, że ta babcia przy leśnej kapliczce, parę dekad temu, w jakiejś spokojnej, malowniczej wiosce w rzeczywistości była martwa. Zawsze odpowiadała na dzień dobry, była miła, wdawała się w pogawędki o pogodzie i dopiero zasłyszana historia o duchu, który czeka na syna, który nigdy nie wrócił z wojny 
— Wybacz, zamyśliłam się. Możemy wrócić do oprowadzania po szkole. — Uśmiechnąłem się, widząc zdezorientowanie dziewczyny. Zaśmiałem się lekko, drapiąc się po szyi. 
— Nie martw się, na pierwszym roku też miałem wrażenie, że to wszystko jest duże, że wszystko szaleje, a nadmiar informacji rozsadza czaszkę. Wyglądasz na twardą i ogarniętą, wierzę, że dasz radę. — Mrugnąłem do niej, przeciągając się i podskakując. — Wracając do rzeczy, egzaminy mamy na koniec każdego semestru, w twoim pokoju znajduje się mundurek już przygotowany, jakby rozmiar się nie zgadzał, to wołaj, cała rada samorządu zawsze chętnie dopomoże. Niedługo wszystkie kółka i kluby zabiorą się za szukanie członków, co lubisz robić? Zawsze mogę cię od razu zakręcić wokół przewodniczącego lub przewodniczącej, łatwiejszy start. — W międzyczasie pokazałem dziewczynie szkołę, wszystkie klasy, omówiłem mniej-więcej zasady i zaprowadziłem ją z powrotem do pokoju. Dopiero wtedy pacnąłem się po głowie. — Właśnie, mam jeszcze dla ciebie kuralet, tylko muszę skoczyć po odpowiedni kolor. Masz tęczowy, różowy, brązowy, biały, niebieski do wyboru. To coś w rodzaju tabletu, na całym kampusie jest dostęp do darmowego wi-fi, znajdziesz w nim dosłownie wszystko. Plan lekcji, szkolny czat i tak dalej, i tak dalej. Przepraszam, nie mówię za dużo? — Zestresowałem się na moment.

Wprowadzenie: Nanette [7]

— Mam nadzieję, że nie boisz się duchów? — spytał, najwidoczniej nieco przestraszony.
Zastanowiłam się chwilę. Nigdy wcześniej nie miałam okazji spotkać żadnego ducha, ale wizja półki na mojej głowie wcale mi się nie podobała. 
— Niee, skąd. Byłoby to moje pierwsze spotkanie z duchem, ale myślę, że bym sobie poradziła — odparłam nieco zakłopotana.
Tak naprawdę, to sama nie byłam tego do końca pewna. Jednak czego nie robi się dla książek. Już zwłaszcza, jeśli będę potrzebowała ich do nauki. Przy odrobinie mobilizacji i determinacji zawsze jakoś da radę. Z mocnym naciskiem na “jakoś”. Gdzieś jednak w środku miałam nadzieję na dyplomowe rozwiązanie z duchem i ewentualny kompromis. Może też nie będzie aż tak źle, jak mi się wydaje. No bo, hej, grunt to pozytywne myślenie, prawda? Jednak myślenie o tym zostawię na później. Duch z biblioteki chyba nie był teraz najważniejszy. Aktualnie na pierwszym miejscu było zorientowanie się w terenie szkoły. Gdzie i jakie sale. Jedyne, co na razie pamiętałam, to jak wrócić do akademika. Te drobnostkowe w przyszłości rozmyślania sprawiły, że chyba na chwilę się wyłączyłam. Natychmiast wróciłam świadomością do tego, co działo się teraz.
— Wybacz, zamyśliłam się. Możemy wrócić do oprowadzania po szkole. — Schowałam ręce za sobą i delikatnie przechyliłam głowę.

Wprowadzenie: Nanette [6]

— Dyrektor przyjmuje łapówki w postaci alkoholi i ciastek. Nie mówić, że wygląda grubo. Sekretarka lubi mocną, czarną kawę. Od biblioteki trzymać się raczej z daleka. — Skinąłem z dumą głową, zaczęła łapać szybciej niż przeciętny przedstawiciel naszego tutejszego jazgotu, zwłaszcza jak na fakt, że dopiero próbowała wdrażać się w ten system. Większość uczniów do tej pory nie stosowała się do wskazówek, w rezultacie regularnie musieliśmy użerać się ze zirytowanym Mińskim, podburzoną Estrell oraz wnerwionego Ducha. Ten ostatni po wygranej bitwie pozwalał sobie na zdecydowanie więcej niż powinien, więc uczniowski dystrykt zdecydował jednogłośnie o nadchodzącej próbie wysłania delegacji. Z przeprosinami. I pytaniem czy potrzeba czegoś na wymianę, byle tylko zezwolono nam na korzystanie z przybytku nauki, inaczej ciężko widzielibyśmy koniec semestru. — Właściwie, to zaciekawiła mnie postać samozwańczego bibliotekarza — dodała po chwili dziewczyna. 
— Duch, duszek, postrach piekielny — zażartowałem. — Po cichu wierzymy, że on tam pewnie szatańskie modły odczynia, a biblioteka musiała powstać na starym, indiańskim cmentarzysku. Pewnie nie uwierzysz, ale to był nowiutki, śliczniutki budynek. A dwa dni później stało to. — Machnąłem dłonią w kierunku biblioteki. — Stare, czerwone, w wielu miejscach szczerniałe cegły. Masywne drzwi, które pojawiły się znikąd. Skrzypiąca podłoga. Spadające znikąd na uczniów półki — wyrecytowałem listę zażaleń naszego działu budowlanego. — Mam nadzieję, że nie boisz się duchów? — spytałem z przestrachem. Gdyby się bała, mielibyśmy nie lada orzech do zgryzienia, bo książek nie wolno było wynosić, a większość potrzebnych materiałów do egzaminów znajdowała się właśnie w bibliotece.

Wprowadzenie: Nanette [5]

— Dyrektorem jest Adam Mińsk, nie zadzierać, w razie potrzeby załatwiania jakichkolwiek spraw, to polecam zaopatrzyć się w łapówkę, drogie alkohole mile widziane. Ewentualnie słodkości w postacie ciastek. I komplementy, że wcale nie wygląda grubo, bo ma nieco małego świra na punkcie swojej wagi. — Blondyn wyliczał na palcach jakby starając się niczego nie pominąć. — Sekretarka to panna Estrell, błogosławieństwo tego narodu. Potrzebujesz dokumentów, to zabierz ze sobą od razu dla niej dobrą, mocną, czarną jak jej dusza kawę. Do biblioteki się nie zbliżać, to tamten stary budynek z czerwonej cegły. — Wskazał dłonią na budynek w oddali, który, szczerze mówiąc, nie wyglądał zbyt okazale. — Nie martw się, ma ledwie cztery lata, co magia z nim wyczynia, to nawet sami nie wiemy. Od razu nastaw się, że przy wypożyczeniu książki będziesz miała ciężką przeprawę z tutejszym duchem, uznał siebie za bibliotekarza i w sumie nic nie można zrobić. Nadążasz na razie? — Odwrócił się i zaczął iść tyłem.
Wszystko co mówił starałam się zapamiętać. Układałam i szufladkowałam informacje, które brzmiały i na pewno były przydatne.
— Dyrektor przyjmuje łapówki w postaci alkoholi i ciastek. Nie mówić, że wygląda grubo. Sekretarka lubi mocną, czarną kawę. Od biblioteki trzymać się raczej z daleka — wymieniłam z nadzieją, że niczego nie pominęłam. — Właściwie, to zaciekawiła mnie postać samozwańczego bibliotekarza — dodałam.
Ciekawe, czy ten duch naprawdę był taki straszny? Chociaż co, ja się tam znam. Jestem tu niewystarczająco długo, a James raczej wiedział, co mówi. 

Wprowadzenie: Nanette [4]

— Tak, jestem Nanette. Mi również miło cię poznać. — Odwzajemniła uśmiech, więc mogłem właściwie przyjrzeć się dziewczynie w całości. Nie na darmo mówią, że wyszczerz ząbków zalicza się do najpiękniejszych makijaży, używanych przez wszystkich. W tym wypadku to nawet w szczególności. — Podróż była trochę długa i męcząca. Jednak nie narzekam. Myślę że możemy zacząć od biblioteki, potem stołówka, a w międzyczasie możesz co nieco wspomnieć o regulaminie. — odparła, skinąłem głową, pochylając się nieco i szarmanckim ruchem dłoni zapraszając ją do przejścia dalej. 
— Dyrektorem jest Adam Mińsk, nie zadzierać, w razie potrzeby załatwiania jakichkolwiek spraw, to polecam zaopatrzyć się w łapówkę, drogie alkohole mile widziane. Ewentualnie słodkości w postacie ciastek. I komplementy, że wcale nie wygląda grubo, bo ma nieco małego świra na punkcie swojej wagi — wyliczyłem na palcach, przechadzając się ścieżką wraz z dziewczyną. Chyba o niczym nie zapomniałem. — Sekretarka to panna Estrell, błogosławieństwo tego narodu. Potrzebujesz dokumentów, to zabierz ze sobą od razu dla niej dobrą, mocną, czarną jak jej dusza kawę. Do biblioteki się nie zbliżać, to tamten stary budynek z czerwonej cegły. — Machnąłem dłonią w odpowiednim kierunku, wskazując zaniedbany i wyglądający na wyjęty z horroru obiekt. — Nie martw się, ma ledwie cztery lata, co magia z nim wyczynia, to nawet sami nie wiemy. Od razu nastaw się, że przy wypożyczeniu książki będziesz miała ciężką przeprawę z tutejszym duchem, uznał siebie za bibliotekarza i w sumie nic nie można zrobić. Nadążasz na razie? — Odwróciłem się, zaczynając iść tyłem i przyglądając się dziewczynie. Wyglądała na nieco zagubioną, a może to tylko moje wyobrażenia.

Wprowadzenie: Nanette [3]

Uścisnęłam jego dłoń, kiedy ją do mnie wyciągnął.
— Miło mi cię poznać, jestem przewodniczącym szkoły, mów mi James. Mam nadzieję, że szybko się zaklimatyzujesz, Nanette, prawda? — spytał. — Jesteś z Alerai, prawda? Jak minęła ci podróż? — Można by rzec, że wręcz spadła na mnie lawina pytań z jego strony. — Wolisz najpierw zobaczyć stołówkę, przejść się do biblioteki czy usłyszeć formułki regulaminowe? Jakbyś w jakimkolwiek momencie miała jakieś pytania, nie wahaj się mi przerwać i je zadać, wiem, trochę dużo gadam, ale jestem tu dla ciebie i mam ciebie wprowadzać.
Potrzebowałam chwili, żeby móc jeszcze raz dokładnie przeanalizować wszystko, co do mnie mówił. 
— Tak, jestem Nanette. Mi również miło cię poznać. — James się uśmiechał, więc uznałam za stosowne odwzajemnienie tego uśmiechu. — Podróż była trochę długa i męcząca. Jednak nie narzekam. Myślę, że możemy zacząć od biblioteki, potem stołówka, a w międzyczasie możesz co nieco wspomnieć o regulaminie — odparłam.
Miałam nadzieję, że uda mi się wszystko zapamiętać, a w przyszłości nie będę się gubić po salach. Być może będę należeć do tych osób w pierwszych klasach, które będą przewodzić grupie i jako jedyne będą orientować się gdzie co jest. Gdzieś moja podświadomość liczyła też po cichu na większą znajomość z Jamesem, niż tylko ta formalność. Wydawał mi się być sympatyczną osobą, a zawsze dobrze mieć do kogo się odezwać.

Wprowadzenie: Nanette [2]

— Bardzo przepraszam za spóźnienie. Naprawdę nie wiem jak mogłam tak zaspać. Mam nadzieję, że nie czekałeś jednak długo. — Zguba w końcu się pojawiła. Uśmiechnąłem się nieco bardziej, starając się wyglądać przyjaźnie. Nowe miejsce, nowe otoczenie, całkowicie nowi ludzie, pierwszaki za każdym razem próbowały wbić się w coraz bardziej zżytą uczniowską społeczność, trafiając na mentalny mur. Jeszcze nie doczekaliśmy się własnej tradycji kocenia świeżego mięsa, ale zdecydowanie potrzebowaliśmy takową wynaleźć. Zwłaszcza przy Nanette, która zdawała się wyglądać na idealny materiał do pownerwiania na początek roku, a późniejsze spokojne, rozwijanie znajomości. Drobna budowa ciała, nie za wysoka, ale ponad dwadzieścia centymetrów różnicy robiło swoje. Blada cera, zadarty nos, pełne usta, niebieskie oczy. Przez krótki moment miałem nawet wrażenie, że skądś ją znam, że ten błękit już widziałem, że nie pierwszy raz mnie całkowicie pochłonął, ale byłem w stanie tylko poszerzyć uśmiech i wyciągnąć na powitanie dłoń.
— Miło mi cię poznać, jestem przewodniczącym szkoły, mów mi James. Mam nadzieję, że szybko się zaklimatyzujesz, Nanette, prawda? — spytałem, upewniając się. Ostatecznie nie pierwszy raz pomyliłbym imię wprowadzanego ucznia, a wolałem raczej minimalizować ilość takowych wpadek. — Jesteś z Alerai, prawda? Jak minęła ci podróż? — zasypałem uprzejmie dziewczynę pytaniami, zastanawiając się, gdzie rzucić ją najpierw. — Wolisz najpierw zobaczyć stołówkę, przejść się do biblioteki czy usłyszeć formułki regulaminowe? Jakbyś w jakimkolwiek momencie miała jakieś pytania, nie wahaj się mi przerwać i je zadać, wiem, trochę dużo gadam, ale jestem tu dla ciebie i mam ciebie wprowadzać. — Mogłem zacząć się nieco plątać, pochłonięty przeszywającym spojrzeniem błękitnych oczu, ale kto by zwracał na to uwagę.

Wprowadzenie: Nanette [1]

Swoją naukę w Atlancie miałam zacząć już niedługo. Pierwsze kilka dni jest zawsze najgorsze. Ja jednak trafiłam tutaj nieco wcześniej, aby mieć czas na ogarnięcie wszystkiego. Mogłam na spokojnie rozgościć się i rozpakować w nowym pokoju w akademiku. Z tego co było mi wiadome, mieszkałam tam, jak na razie, sama. Miałam przynajmniej nadzieję, że ta pustka wieczorami nie będzie mnie przerażać. Chociaż z drugiej strony może uda mi się jakoś zagospodarować ten czas? Nie wiem. Zobaczymy, co czas przyniesie. Jakiś czas wcześniej dostałam kartkę od dyrektora ze wszystkimi ważnymi wytycznymi a propos szkoły. Miałam też umówione spotkanie z kimś z samorządu. Stwierdziłam, że skoro mam jeszcze trochę czasu, to zdążę uporać się z poukładaniem rzeczy w szafkach i na półkach. O dziwo szło mi to szybciej niż pakowanie tego wszystkiego. Zerknęłam na zegar. Równo godzina i pół. Zbyt długo by czekać. Bez zbędnych ceregieli zasnęłam z myślą, iż obudzę się chociaż te pół godziny przed czasem, żeby móc doprowadzić się do lepszego stanu. Tak też odpłynęłam z twarzą wciśniętą w poduszkę. Obudziłam się za późno. Miałam stawić się w miejsce spotkania za pięć minut. W pośpiechu założyłam mundurek, a włosy rozczesałam w biegu. Żeby tego było mało, na zewnątrz temperatura smażyła ludzi żywcem. Będąc już bliżej, zauważyłam wysokiego blondyna. To pewnie ta osoba z samorządu. 
— Bardzo przepraszam za spóźnienie. Naprawdę nie wiem, jak mogłam tak zaspać. Mam nadzieję, że nie czekałeś jednak długo — wydyszałam jednym tchem, starając się uspokoić oddech i złapać jak najwięcej powietrza.
Brawo, Nan, nie ma to jak spóźnić się na pierwsze spotkanie.

Wprowadzenie: Nanette [0]

Wszystko powoli mijało, rozwijało się, pomijając Nervill. Co prawda nie wyjechałem ze szkoły na długo, ledwie wakacje się rozpoczęły, zdecydowałem się ruszyć z powrotem do ośrodka, żeby się upewnić. A może tam była, a może jednak nie, na dobrą sprawę nie miało to już żadnego znaczenia, bo w Nervill nie było już nikogo. 
Puste pomieszczenia, gołe ściany, przetrząśnięte wszystkie schowki, szuflady, szafki. Na nic, w całym kampusie nie została nawet jedna żywa dusza, żeby opowiedzieć, co się tutaj wydarzyło. Szybki powrót do szkoły zapewnił tylko więcej pytań, Mińsk kręcił nosem i powtarzał, żebym lepiej się w to nie pakował, tylko zajął się obowiązkami szkolnego przewodniczącego.
Dlatego po przybyciu nowej uczennicy, niezwłocznie udałem się na miejsce spotkania. Pogoda nie dopisywała, ciepło jak w piekarniku, mundurek nieprzyjemnie przylegał do ciała, spocone kosmyki włosów kleiły się do czoła, a sam mogłem tylko marudzić i zrzędzić. Nawet informacja o możliwym powrocie mojej starej przyjaciółki w przyszłym semestrze nie poprawiła mi humoru. Zostawało tylko przywdziać na twarz wdzięczny uśmiech, rozejrzeć się dookoła, szukając wzrokiem... Nany? Nariety? Nanetty? Nanette, to chyba brzmiało w ten sposób. 
Gdzie jesteś, moja droga, gdzie jesteś, zaraz się tutaj dla ciebie usmażę i skończę jak źle przyrządzony na grillu kurczak, a wolałem pachnieć nieco ładniej niż spalenizną. Poprawiłem rękawiczki, dopiąłem szlufki i zacząłem gwizdać z nudów.

KA: F.S.NH.3


Podstawowe informacje:
Imię: Nanette Jillian, aczkolwiek dopuszcza zrobienia jak np. Nan, czy Jill, Jilly.
Nazwisko: O’Hare
Wiek18 lat
Klasa: Słońca
Miejsce Zamieszkania: Akademik [Pokój Jakiśtam]

Rozszerzone informacje:
KlubyKlub Artystyczny
PrzyjacieleBrak
SympatiaBrak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost168 cm
Waga: 53 kg
Kolor oczu: Błękitne
Kolor włosów: Czarne
Cechy szczególne: Słodycz, wszędzie słodycz, ratuj się, kto może!
Rasa: Przewodnik Żywiołów  (Barwa)
Orientacja: Heteroseksualna 

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 200 rubli atlanckich

Ekwipunek:  
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw mundurków (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)

Egzaminy

Miesiąc pełen aktualizacji przed nami, a na razie zachęcamy wszystkich zgromadzonych (nawet tych jeszcze niezrzeszonych) o wypełnienie krótkiej ankiety, która może pomóc nam ogarnąć bloga. Przyda się każda opinia!

A tutaj link do egzaminów, standardowo. Jeżeli ktoś ma więcej postaci, to wypełnia egzamin za jedną, za resztę wymyśla jedynie końcowy wynik procentowy i podsyła mi (Meian) na PW. 

Panie, nie ze mną te numery [X]

— Dokumenty. Podejrzałam dokumenty. — I w tym momencie wszystko przestało tracić dla mnie sens i znaczenie. Informacje, które powinny być chronione, utajnione, bo prosiłem o pełną swobodę pracy, wypłynęły w siną dal, poleciały w eter i prawdopodobnie już dosłownie każda jednostka w tej szkole wiedziała o ciążącej na mnie chorobie, klątwie, jak zwał, tak zwał.
— To chyba żart...? — Czarnowłosy chłopak nie spuszczał wzroku z dwójki herosów-winowajców, którym miny zrzedły już chwilę temu, krew odpłynęła z mózgu do stóp. Atmosfera, którą można było przecinać sztyletem i powietrze, które wydało się tak ciężkie, że zawieszenie w nim siekiery nie było chyba zbyt dużym wyzwaniem.
Przeprosili niemrawo i opuścili salę, nim zdążyłem dobrze przetrawić to wszystko, chociaż, tak czy siak nie było opcji, żebym zrozumiał, co tu się tak właściwie wydarzyło. Wszystko nagle stało się jeszcze bardziej zagmatwane i poplątane, a poziom zaufania do tej placówki spadł automatycznie do zera, bo banda zbyt ciekawskich bachorów mogła dogrzebać się dosłownie każdej informacji.
— Uhm. Przepraszam? — rzucił finalnie napastnik, będąc w stanie podobnym co ja, z niezrozumiałym spojrzeniem, nieogarem na twarzy i nutką nienasycenia, bo wiedzy i wiadomości było za mało, a chyba oboje chcieliśmy mieć trochę większe pojęcie o tym, co się tak właściwie wydarzyło i o czym się dowiedzieliśmy.
Nie odpowiedziałem, jedynie poszedłem w ślady uczniów i opuściłem pomieszczenie, dalej przecierając twarz i zastanawiając się nad tym, czy istnieje jeszcze gdzieś w tym świecie miejsce, w którym będę bezpieczny, podobnie jak moje sekrety, które wyjawione z łatwością sprowadziłyby mnie na margines społeczny.
Wypowiedzenie umowy o pracę coraz chętniej wyglądało z głębi umysłu.
O życie w sumie też.

Tylko rozmowa może nas uratować [8]

— Zgoda faktycznie była obustronna czy została wymuszona? — warknął.
O nie, nie, ta rozmowa szła w złym kierunku, bardzo złym i zdecydowanie mi się to nie podobało, bo łapanie się za słówka rzeczą dobrą nie było, a tym bardziej robienie tego z Dexterem, bo skończyłoby się w końcu na rozerwaniu tętnic szyjnych i tym podobnym ekscesom. Westchnąłem, przewróciłem oczami i zacisnąłem dłoń na oparciu krzesła.
— Dexter, do jasnej cholery, miałem jakieś szesnaście lat, aktualnie mam dwadzieścia, mam ci może jeszcze opowiedzieć wszystko co do słowa, każdy szczegół, ile stopni było na dworze? — zapytałem chłodno, wpatrując się w równie chłodne, szmaragdowe oczy. — Wiem, że była moja zgoda. Wiem, że nie zostałem zgwałcony. Tyle. — Zakończyłem swoją jakże długą wypowiedź, podnosząc się gwałtownie z krzesła i podchodząc do okna, by tylko nie patrzeć na jego twarz. Kto wie, może po prostu odreagowałem w ten sposób jakieś obrzydzenie do siebie. Lub do tego, co się stało.
Dłonie włożyłem w kieszenie spodni i wcale nie stukałem tam o swoje nogi palcem wskazującym.
— Zresztą, kurwa, dlaczego zawsze gadamy o mnie? — zapytałem nagle, przerywając przy tym niezręczną ciszę. — Gdybyś chciał to prawdopodobnie napisałbyś o mnie całą serię książek, bibliografię na spokojnie, a ja, kurwa — przerwałem, odwracając się i opierając o parapet — na dobrą sprawę nie wiem o tobie nic. Trzy lata, kurwa, trzy lata Dexter. Kim ty w ogóle jesteś? — Westchnąłem i ponownie odwróciłem wzrok zirytowany, bardzo zirytowany.
Bo może to wszystko wynikało z mojej winy, a to warczenie na chłopaka było bezsensowne. Bo może ja mu to wszystko podawałem na tacy, zostałem otwartą księgą wepchaną prosto w jego dłonie, kto wie, za szybko zaufałem?
— Znowu mam koszmary — szepnąłem, w końcu się odwracając i gwałtownie zmieniając swoje nastawienie. Usiadłem na krześle. — Nie chciałbyś może wpaść do mnie w te wakacje? Wiesz, poznałbyś rodzinę i takie sprawy.
Trzy lata.

Kawałek po kawałku [22]

Podszedł do mnie z uśmieszkiem na twarzy, takim lekko szelmowskim, a ja cały czas utrzymywałam kontakt wzrokowy tak, że w końcu musiałam zadrzeć nos do góry, żeby dalej widzieć jego twarz.
— Chciałabyś — mruknął, wyciągając dłoń, a po chwili poprawiając ten jeden zbłąkany lok na mojej twarzy, robiąc coś, co po raz kolejny wybiło mnie z rytmu. Po chwili jednak odsunął się jak poparzony i ponownie wprawił mnie w zakłopotanie, bo o co chodziło, co on miał w głowie i o czym myślał. I jedyne co zostało, to kontakt wzrokowy, ten był cały czas. — Dokończymy innym razem — mruknął i już nawet kontakt wzrokowy przepadł, jakakolwiek nić porozumienia, cokolwiek co hamowało przed pożarciem się żywcem. Pokiwałam głową, uśmiechając się delikatnie.
Westchnęłam, po czym i ja odwróciłam wzrok. Zastanawiałam się. Nad brązowymi oczami, w których tak szybko zmieniały się uczucia i emocje. Sytuacja nieporęczna, nieporęczna sytuacja, bo nikt nie wiedział co powiedzieć, jak powiedzieć i kiedy powiedzieć. Zastukałam kilka razy palcem o parapet, przełykając ślinę, a przy tym spoglądając w stronę kostki czającej się gdzieś na dole, za oknem. Po raz kolejny nieprzyjazna cisza i jedyne co, to świergot ptaków za oknem, bo w końcu zaczęły się ich własne tańce godowe.
Odchrząknęłam.
— To co, idziesz po lekcję do Dextera, a po egzaminach znowu gramy?

Kajmanowe pojmanie [X]

— Wietrzyłam pokój i miałam lekko uchylone drzwi. Nie sądziłam, że podczas naszej bitwy na spojrzenia o dominację nad środkiem łóżka postanowi zrobić mi psikusa i wybiec za drzwi. Na przyszłość będę bardziej ostrożna — odpowiedziała wesoło, a ja przewróciłem oczami, bo zapowiadała się rozmowa, a na to najmniejszej ochoty akurat nie miałem. — Miło mi cię poznać, tak swoją drogą. Ty masz jakiegoś pupila? — zapytała. Tak, rozmowa.
I ja oczywiście odpowiedziałem, że tak, tak, że mam kota (zło wcielone, bez powodu Lucyfer na imię nie miał) i psa (mniejsze zło wcielone, zdecydowanie bardziej nieporadne, ale równie kochane) i że je uwielbiam, kocham całym sercem, i że bez zwierząt to nudno i tak dalej. Taka tam, najzwyczajniejsza rozmowa o niczym, stereotypowa gadka szmatka na tematy podobne do "ładna dziś pogoda".
— No cóż, może jeszcze będzie inna okazja do pogadania. Miło było cię poznać, Foma. I jeszcze raz dzięki za pochwycenie zwierzaka. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie ty. — Odwzajemniłem uśmiech dziewczyny.
Szybkie pożegnanie, odwrócenie się na pięcie oraz wypuszczenie powietrza z płuc, bo w końcu mam to za sobą, a przecież wiceprzewodniczący nie powinien zbywać rówieśników złym spojrzeniem, czyż nie?
Ale cóż, rozmowa za mną, teraz mogłem spokojnie ruszyć do przodu z uśmiechem na twarzy, by po cichu posiedzieć w alchemicznej i poobserwować Dextera w fartuchu, tak jak miałem to w planach wcześniej.

(Nie)Przyjemny wieczór na Klaryckiej 2a [11]

Uwielbiałam być królową. Doskonale zdawałam sobie sprawę z własnego szczęścia. Miałam odpowiednią prezencję, wystarczająco pokaźny biust, zgrabne nogi i całkiem charakterystyczny kolor włosów, na tyle, żebym była w stanie błyskać zainteresowaniem nawet przed towarzyskim debiutem. Dzięki rodzinie posiadałam odpowiednie znajomości, koligacje, praktycznie urodziłam się, żeby osiągnąć sukces. Stanowiłam istotę mojej rodziny, dziedziczkę klanu i zamierzałam poprowadzić go do stania się prawdziwie wielkim. Czymś legendarnym. Żeby zapisać się na łamach historii, żeby o mnie pamiętano, bo przecież cały czas chodziło mi tylko o to. Chciałam słyszeć komentarze, że to ta, Hera Ivens, a nie tylko Ivens. Nazwisko nie załatwiało wszystkiego w tym biznesie, a do połowy rzeczy doszłam sama i czasem czułam się zwyczajnie zmęczona.
— Heraaa — krzyknęła w końcu dziewczyna, podbiegając do mnie. — Pierwsze dwa akapity są nudne i o niczym... hm... pytają o to, jak się ma twoja matka. Hera, nie uwierzysz, matka Cesarza chce się z tobą spotkać. — Przewróciłam oczami, bo dokładnie tego samego się spodziewałam. — Ale odpiszesz im, prawda? Musisz pójść na to spotkanie. Absolutnie musisz. Jak ty im nie odpiszesz to ja to zrobię, a tego nie chcesz, bo ja nie umiem się bawić w te wszystkie oficjalne zwroty. No, to jak?
— Vaaan — jęknęłam, parodiując jej wcześniejszy występ wokalno-krzykliwy. — Jeżeli pyta o to Cesarzowa Wdowa, to znaczy, że Cesarz nic o tym nie wie. Jego syn prawdopodobnie również. To mało dyskretne zapytanie, w dodatku mogę zostać wplątana w jakieś ichniejsze gierki o władzę, podziękuję bardzo. Królowa Marionetek niechaj zostanie bez jednej lalki więcej — prychnęłam. — Lepiej mi powiedz, jak się zapatrujesz na następne spotkanie we czwórkę, bo Vin zdawał się być... zainteresowany. — Mrugnęłam do przyjaciółki, śmiejąc się na widok jej miny. — No, już, rozchmurz się, Varen to dupek, ale jest jeszcze o wiele więcej w tym morzu ładnych dupków, przebieraj do woli.

(Nie)Przyjemny wieczór na Klaryckiej 2a [10]

— Trzymaj, baw się dobrze — powiedziała, podając mi kopertę, a ja spojrzałam na nią krzywo. Serio? Nie będzie mi nawet w tym towarzyszyć w czytaniu? Odwróciłam się naburmuszona, zapominając zupełnie o obiedzie. Zastanowiłam się, czy powinnam go otwierać. Ale jak ja tego nie zrobię, to nie będzie zrobione, bo przecież Hera go prędzej spali. Pobiegłam po otwieracz do kopert, bo jednak nie mogłam brzydko rozerwać tak ważnej korespondencji. Pochłaniałam list wzrokiem, kompletnie ignorując czerwonowłosą, która stała ode mnie w pewnym oddaleniu, niby niezainteresowana, ale jednak zerkała w moją stronę.
— Heraaa — krzyknęłam, podbiegając do niej. — Miałaś rację, nie chcą cię zabić — odparłam ze śmiechem, przyglądając się twarzy dziewczyny, która raczej nie wyrażała nic oprócz kompletnego braku zainteresowania. — Pierwsze dwa akapity są nudne i o niczym... hm... pytają o to, jak się ma twoja matka. Hera, nie uwierzysz, matka Cesarza chce się z tobą spotkać. — Moja buzia cała się rozpromieniła, ale jedno spojrzenie na koleżankę i zaraz się ostudziłam. Nie mogła być bardziej znudzona listem. Pewnie dokładnie tego się spodziewała. — Ale odpiszesz im, prawda? Musisz pójść na to spotkanie. Absolutnie musisz. Jak ty im nie odpiszesz to ja to zrobię, a tego nie chcesz, bo ja nie umiem się bawić w te wszystkie oficjalne zwroty. No, to jak?

Tylko rozmowa może nas uratować [7]

— Czy możemy sobie przynajmniej obiecać, że żaden z nas nie wyląduje w celi po tej rozmowie? — Yhym, już widziałem na pierwszy rzut oka te znerwicowane gesty, których wyuczyłem się prawie na pamięć. Chłopak mógł grać twardziela, nieogara czy nawet osobę, która przecież doskonale radzi sobie z traumami życiowymi, ale ja go znałem. Kochałem. Potrafiłem wyliczyć każdą krzywiznę jego ciała, opisać położenie każdego pieprzyka z dokładnością do dwóch milimetrów, do cholery, przecież ja nawet przesiedziałem mu trochę czasu w głowie, składając go do kupy. Jak mogłem to wcześniej przeoczyć, jak ślepym trzeba być? — Adam Walsh, wydawało mi się, że już ci mówiłem, tak ten z tymi brązowymi kudłami. — Imię zabrzmiało gorzko, mętnie, smętnie. — Traktował przedmiotowo, jeżeli można to tak nazwać. — Zacisnąłem dłonie w pięści, raczej spodziewając się, że nie usłyszę niczego dobrego. — No i raz poszło o krok za daleko, ostatecznie zakończyłem znajomość, więcej kontaktu nie było — dodał po chwili chłopak, na co mogłem tylko mocniej zacisnąć usta. — Na cesarza, Dexiątko, nie zostałem zgwałcony, była zgoda z mojej strony. Po prostu wszystko za mocno, przyjemnie nie było.
— Zgoda faktycznie była obustronna czy została wymuszona? — wycedziłem, mając w głowie wciąż wspomnienie Fomy. Fomy, który płacze. Który prosi, żeby przestać. Który błaga wręcz, żeby dać mu spokój, bo on nie chce. I doskonale pamiętam jego minę, oczy pełne beznadziei, to wszystko składało się na tylko jeden obraz. Człowieka, który wie, że nie zostanie zostawiony w spokoju, który wie, co się stanie. 
I to aż bolało. 

Kawałek po kawałku [21]

— Oh — szepnęła. Mogłem jednak powstrzymać się z odpowiedzią na to i zareagować zgoła inaczej, może nawet uciec i schować się w ciemnym kącie. Ot, dziewczyna raczej zdawała się być zaskoczona, to fakt, ale jednocześnie nie chciałem samotnie bawić się w wyjaśnianie jak i dlaczego. Irytowała? Irytowała. Wnerwiała? Wnerwiała. Nie lubiłem jej? Wcale. Znajdowałem masochistyczną przyjemność w rozmawianiu z dziewczyną, teraz musiałem to przyznać. Nawet iskierka zazdrości związana z jej, rozwijającą się jak nawożona zbyt dobrze roślinka, relacją z Nivanem nie pomagała mi wytłumaczyć całej sytuacji poprawnie. Więc w końcu zaakceptowałem krótkie "Oh", które w ogóle nie oddawało tego, co chciałem usłyszeć. Ale w sumie, to sam nie wiedziałem, czego się spodziewałem, więc powinienem pewnie odpowiedzieć coś na pytanie, które musiała zadać dziewczyna, po wgapiała się we mnie aktualnie jak sroka w gnat.
— To znaczy, że wygrałam? — zapytała z szerokim uśmiechem, pochylając się do przodu i już wiedziałem, że nie mogłem jej na to pozwolić. 
— Chciałabyś — mruknąłem z przekąsem, podchodząc do przodu i pochylając się w stronę dziewczyny, wyciągając dłoń i poprawiając zbłąkane pasmo jej włosów, które zsunęło się jej zza ucha na oczy. Wyglądała uroczo, zupełnie jak ktoś mi znany, co musiałem przyznać, dlatego pora była to zakończyć, zanim rozkleję się zbyt mocno, zobaczę nie osobę, która stała przede mną, nie dumną i nierozgarniętą życiowo Przewalską, tylko Lisbeth, moją Lisbeth, więc tylko odsunąłem się, zaciskając usta. — Dokończymy innym razem — obiecałem, odwracając wzrok, bo ta dziwna nić porozumienia zdecydowanie źle świadczyła na przyszłość. 

(Nie)Przyjemny wieczór na Klaryckiej 2a [9]

— Przede wszystkim myślę, że w Cesarskim pałacu umiejętności gotowania nie będą ci potrzebne. — Skinęłam z szerokim uśmiechem głową, ignorując nagły, prawie histeryczny wybuch śmiechu dziewczyny. Z jednej strony wiedziałam, że nie robiłyśmy teraz czegoś niezwykłego, ale jednak trochę czasu minęło od naszej ostatniej, prawdziwej pogawędki. Normalnej rozmowy, w którą obie się angażowałyśmy z równym zainteresowałem. Od kilku tygodni, raczej od rozmowy dziewczyny z Varenem spotykałyśmy się na krótkie momenty, tak naprawdę większość tematów omijałyśmy, byle tylko nie trafić na tykającą bombę zegarową. Nareszcie powróciłyśmy do normalności, a przynajmniej na to się zapowiadało. 
— Zdecydowanie. Klątwa cię złapie i skończysz w klasztorze. Nie możesz tak po prostu wyrzucać nieotwieranej koperty. W najgorszym przypadku się pośmiejemy. Poza tym, skąd wiesz, może chcą cię skazać na śmierć? — Przewróciłam oczami. Śmierć co najwyżej może mnie czekać po odmowie, tutaj akurat bym się nie zdziwiła. Chociaż sam Cesarz zawsze wydawał się miły, żartował, nawet z dziewczynami przed debiutem i zawsze stanowił ucieleśnienie błogosławionej cesarskości, elegancji i dżentelmeńska w jednym, to każdy z jego synów był tragiczny. — Dawaj, pokaż co tam masz w tym liście.
— Trzymaj, baw się dobrze — rzuciłam, podając jej kopertę, na którą wolałam nawet nie patrzeć. Może zniknie sama, jeżeli wystarczająco długo będę udawać, że wcale jej nie otrzymałam?

sobota, 27 stycznia 2018

Kawałek po kawałku [20]

Zapadła cisza. Cisza z lustrowaniem siebie nawzajem wzrokiem, oczekując, na to aż ktoś się odezwie, może powie jakieś nieodpowiednie słowo, które ponownie roziskrzy dyskusję, zacznie po raz kolejny pożar.
— Nie nie lubię cię — odpowiedział w końcu, a ja zamarłam, bo jednak ewidentnie sugerował, że za mną nie przepada. Opuściłam wzrok, stukając czubkiem butów o siebie, zastanawiając się, jakby to skomentować, co powiedzieć, bo jednak zwykłe "oh" zbytnio na miejscu nie było. — Oszczędzam je na potem — mruknął, a ja parsknęłam śmiechem, bo chyba właśnie wygrałam naszą małą gierkę. Lub tak mi się wydawało.
— Oh — szepnęłam. A jednak. "Oh" chyba było jak najbardziej na miejscu. Wskoczyłam na parapet, wcale nie przejmując się otwartym oknem, przez które równie dobrze mogłam na spokojnie wylecieć, gdyby wychylić się za bardzo do tyłu. Zerknęłam za siebie. Kostka. Auć.
Westchnęłam, spojrzałam po raz kolejny na chłopaka bez słowa, cały czas przetwarzając informacje, którym przed chwilą udało się dostać do mojego umysłu. Nie nie lubił mnie. Wow, co za postęp, bo przyszpilanie do ściany jednak o tym nie świadczyło. Odchrząknęłam, odwracając nerwowo wzrok i spoglądając na drzwi.
— To znaczy, że wygrałam? — zapytałam, na twarz przywdziałam szeroki uśmiech i pochyliłam się do przodu (bynajmniej nie do tyłu!), machając przy tym nogami, a kilka niesfornych pasm moich włosów, jak zawsze, przysłoniło mi wzrok. Powinnam iść do fryzjera.

Kuchenne rewolucje w postaci buszowania po szafkach [6]

— Mogę jakoś pomóc? — zapytała cichutko, jakby się mnie bojąc, a ja podniosłem brew. Byłem aż tak straszny? Zdecydowanie zacząłem przejmować cechy Dextera. — Albo chociaż wylizać miskę? — dodała po chwili, parskając głośnym śmiechem, a ja jej zawtórowałem. No tak, zawsze się tak kończyło, czego ja się mogłem spodziewać?
— Nie wiem, czy wylizywanie surowych jajek, mąki i czekolady w nocy to dobry pomysł... — mruknąłem, uśmiechając się i wstawiając formę z muffinkami do piekarnika. — Ale... — zacząłem, widząc błagalną minę dziewczyny. No i co ja miałem zrobić? — Niech ci będzie, tylko nie przychodź do mnie później z jękami i stękami — oświadczyłem, podając jej pustą miskę z drewnianą łyżką.
W końcu nie byłem jej rodzicem, a ona nie wyrządziła mi tyrady na temat picia kawy o dziwnych godzinach, to i ja nie miałbym serca narzekać na temat jej odżywiania. Takie tam. Nasze małe, sekretne grzeszki.
Oparłem się o blat stołu, ręce zaplatając na klatce piersiowej i zamykając oczy, żeby złapać choć chwilkę odpoczynku. Bo to wcale nie tak, że znowu miałem koszmary z dziwnymi stworami i potworami. I to wcale nie tak, że po prostu bałem się, że stracę kontrolę, choć mogłem o tym powiedzieć Dexterowi czy Wandzie, a oni by mi pomogli. W końcu z niektórymi rzeczami musiałem poradzić sobie sam, prawda?

piątek, 26 stycznia 2018

(Nie)Przyjemny wieczór na Klaryckiej 2a [8]

— Rodzinka upomniała mnie, że pora rozruszać umiejętności przydatne pani domu — powiedziała, nakładając mi pełen talerz kolorowego ryżu. — Poza tym, otrzymałam pewną propozycję... Pamiętasz, co mówiłam, że zaczęli mi propozycje aranżowanych związków po towarzyskim debiucie przysyłać? — Ah, no tak. — Dostałam wiadomość. Z Cesarską pieczęcią — jęknęła, a mi szczęka opadła. — Myślisz, że jeżeli ją spalę bez otwierania, to mnie Klątwa Konkubin, jak ta z Mayan, pochlasta? — Zaśmiałam się, przetwarzając w głowie informacje. 
— Przede wszystkim myślę, że w Cesarskim pałacu umiejętności gotowania nie będą ci potrzebne — odparłam ze śmiechem. Tak strasznie się różniłyśmy, czerwonowłosa była z rodziny najwyższego rzędu, a ja byłam tylko jakimś niziołkiem. Ale hej, przynajmniej nie krasnoludem. Nawet nasze mieszkanie było opłacane przez rodziców Hery. Zastanowiłam się co bym zrobiła, gdyby do mnie przyszedł taki list (nie żeby to się kiedykolwiek miało stać). Czy też byłabym taka zła? — Zdecydowanie. Klątwa cię złapie i skończysz w klasztorze. Nie możesz tak po prostu wyrzucać nieotwieranej koperty. W najgorszym przypadku się pośmiejemy. Poza tym, skąd wiesz, może chcą cię skazać na śmierć? — zaśmiałam się, biorąc z szafki łyżkę i zjadłam pełną łyżkę w drodze do stołu. — Dawaj, pokaż co tam masz w tym liście.

Kajmanowe pojmanie [2]

Kiedy chłopak oddał mi Kajmana, lekko westchnął i pokręcił głową.
— Yup, Foma Przewalski, do usług — przedstawił się. — Uważaj na małego, bo w końcu ucieknie na dobre, a to dla niego raczej dobrze się nie skończy. No i zwierzaki biegające po akademiku... wiesz, nie są uwielbiane przez nauczycieli — mruknął, drapiąc się po głowie i opuszczając wzrok.
— Wietrzyłam pokój i miałam lekko uchylone drzwi. Nie sądziłam, że podczas naszej bitwy na spojrzenia o dominację nad środkiem łóżka postanowi zrobić mi psikusa i wybiec za drzwi. Na przyszłość będę bardziej ostrożna —  odparłam wesoło. — Miło mi cię poznać, tak swoją drogą. Ty masz jakiegoś pupila?
Karim siedział chyba lekko oszołomiony w moich ramionach, bo praktycznie się nie ruszał i był zbyt spokojny. Wysłuchałam odpowiedzi chłopaka, który powoli chyba zaczynał być bardziej otwarty i już mniej unikał kontaktu wzrokowego.
Pogadaliśmy jeszcze trochę i pewnie stalibyśmy tak, gadając jeszcze długo, gdyby nie Karim, któremu chyba nie podobał się już fakt przebywania poza znanym pokojem, bowiem zaczął prychać i szturchać mnie łapką, dając znać, że wolałby już wrócić do pokoju.
— No cóż, może jeszcze będzie inna okazja do pogadania. Miło było cię poznać, Foma. I jeszcze raz dzięki za pochwycenie zwierzaka. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie ty. 
Pożegnałam się z chłopakiem i sprężystym krokiem wróciłam do pokoju, uspokajająco głaszcząc Karima po głowie.
— Ty to potrafisz zepsuć spotkanie, wiesz? — Zaśmiałam się pod nosem. 

Kawałek po kawałku [19]

— I jak tam w Nibylandii, Piotrusiu Panie, wiecznie młodu chłopcu? Nauczyłeś się już latać? — Przewróciłem oczami, wiedziałem, że to skończy się dokładnie w taki sposób. Musiałem ją nieco rozzłościć, atmosfera stała się o wiele bardziej oziębła i mi zostało tylko westchnąć powtórnie za dziewczyną, która już zaczęła się nakręcać. — Używanie welwicji też nie skończyłoby się dobrze, James, przecież znam się na tym. — Miałem już się odezwać, ale podniosła dłoń, sugerując mi, że mam siedzieć cicho. — I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to liść jest trujący. Tylko że kombinowanie z tą rośliną bez sprzętu jest cholernie niebezpieczne. I ty o tym też wiesz — stwierdziła, prychając i gromiąc mnie wzrokiem. — Równie dobrze możesz zacząć hodować sobie rozpustnika, po utracie dostępu do powietrza świadomość stracisz po kilku minutach, więc mało poczujesz. — Auć, zaczynało boleć, zwłaszcza, że zapowiadało się, że dziewczyna tak łatwo nie odpuści i przez następnie kilka naszych spotkań temat będzie się ciągnął. Chociaż? Z drugiej strony temat z pchaniem na ściany odszedł prawie w zapomnienie, więc może tutaj tez się uda. 
— Nie zadałeś swojego pytania — oświadczyła. — I jak bardzo mnie nie lubisz, to było pierwsze pytanie.
— Nie nie lubię cię — przyznałem w końcu, chcąc przerwać ciszę. I to była prawda. Dziewczyna bywał zła, wredna irytująca, ale... Jednocześnie w jakiś sposób nie mogłem jej nie lubić. — Oszczędzam je na potem. — Jak poproszę Dextera o rady odnośnie zadawania pytań.

Nabór: Luty

Nabór na pierwszaki otwarty!
Do 15 lutego lub do momentu skończenia się miejsc, będzie trwał nowy, AWUski nabór.
Przewidujemy 3/4 miejsca, zostały już tylko 1/2, zapraszamy i zachęcamy do zgłoszenia się, zanim miejsca umkną siną w dal.  


Gra będzie możliwa już od 1 lutego, wtedy dodajemy pierwsze KA i KP nowych uczniów, są oni również wprowadzani. Osoby, które już zgłosiły się z KP, proszę o napisanie, która osoba powinna ich wprowadzać. 


Ponadto: wszelkie osoby zainteresowane dołączeniem do AWU zachęcam, aby jak najszybciej spróbowali skontaktować się z administracją i zaklepać sobie miejsce. Nie trzeba podrzucać od razu gotowego formularza, prosimy jednak, aby został on wypełniony i dostarczony do sekretariatu jak najszybciej.






TUTAJ MOŻNA ZAREZERWOWAĆ SOBIE MIEJSCE:
awu.sekretariat@gmail.com
Meian


Kawałek po kawałku [18]

— Musiałabyś mi przypomnieć, o czym w ogóle było i czego dotyczyło pierwsze pytanie — mruknął, wzruszając ramionami, a ja pokręciłam głową, bo przecież doskonale wiedział, czego ono dotyczyło. No cóż. — A moja maść do rąk? Sasanka żółtoplamiasta, lêbigera, róża księżycowa, czarne emporium. Welwicja parskowana. Munpy-Dumpy. Pewnie znajdzie się tam coś jeszcze, ale szczerze mówiąc, formuła często jest zmienia i maść adaptuje się do składników, które można znaleźć w pobliżu, bez wypraw na drugi kraniec świata — odpowiedział, a ja westchnęłam zirytowana, kończąc warkocz i spoglądając na chłopaka ze zmarszczonym czołem. 
Zastukałam palcem dwa razy o blat stołu. 
— I jak tam w Nibylandii, Piotrusiu Panie, wiecznie młodu chłopcu? Nauczyłeś się już latać? — zapytałam chłodno, kto wie, możne nawet warknęłam, bo nie myślałam, że Hopecraft ma mnie za aż taką idiotkę. — Używanie welwicji też nie skończyłoby się dobrze, James, przecież znam się na tym — westchnęłam, a widząc, że chce się odezwać, podniosłam dłoń i ponownie zaczęłam mówić. — I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to liść jest trujący. Tylko że kombinowanie z tą rośliną bez sprzętu jest cholernie niebezpieczne. I ty o tym też wiesz — stwierdziłam, prychając i gromiąc go wzrokiem. — Równie dobrze możesz zacząć hodować sobie rozpustnika, po utracie dostępu do powietrza świadomość stracisz po kilku minutach, więc mało poczujesz. 
Odwróciłam wzrok. W pomieszczeniu zrobiło się duszno, bardzo duszno, więc zeskoczyłam ze stołu, chcąc otworzyć okno. 
— Nie zadałeś swojego pytania — oświadczyłam. — I jak bardzo mnie nie lubisz, to było pierwsze pytanie. 
Otworzyłam okno gwałtownie.

czwartek, 25 stycznia 2018

Kawałek po kawałku [17]

— Wygląda bardzo dobrze, dziękuję za troskę — rzuciła z błyskiem w oku, parskając śmiechem. Przewróciłem oczami, bo dziewczyna nadal tańczyła na ostrzu noża i sama zdawała sobie z tego sprawę. Rozsiadłem się wygodnie na pobliskim krześle, zaczynając bębnić palcami jednej dłoni o rękawiczkę na drugiej. — Bliska przyjaźń, wszystko jak najbardziej w porządku. — Odchrząknęła, zabierając się do tworzenia jakiejś dziwnej fryzury. Żwawo rozdzieliła włosy na kilka pasm, które po chwili zaczęła splatać. — Nadal wisisz mi odpowiedź na pierwsze pytanie. — Skłonności masochistyczne, skłonności masochistyczne. Inaczej nie potrafiłem nazwać, co skłaniało dziewczynę do tego, żeby pędzić wprost na jadące Pendolino. — Co do kolejnego pytania, z czego składa się twoja maść do rąk? 
— Musiałabyś mi przypomnieć, o czym w ogóle było i czego dotyczyło pierwsze pytanie. — Wzruszyłem ramionami, decydując się zyskać na czasie choć odrobinę. — A moja maść do rąk? Sasanka żółtoplamiasta, lêbigera, róża księżycowa, czarne emporium. Welwicja parskowana. Munpy-Dumpy. Pewnie znajdzie się tam coś jeszcze, ale szczerze mówiąc, formuła często jest zmienia i maść adaptuje się do składników, które można znaleźć w pobliżu, bez wypraw na drugi kraniec świata. — Głównym problemem było raczej to, że rośliny wymierały szybciej niż przedstawiciele mojego gatunku. Miałem jednak nadzieję, że dziewczyna nie zauważy, że część z wymienionych przeze mnie roślin jest silnie trująca. 

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami! [X]

— Tak, poznasz moich rodziców, nawet dziadka, no i Eana, bo mi narzeka nad uchem, że to niesprawiedliwe, iż jako jedyny cię nie zna. Może Arny, Elfie i Re też się uda, ale nie wiem, czy będą miały czas skoczyć do Azylu. — Ilość imion nieco mnie zaskoczyła, chociaż znając życie i Eternumów, to ich rodzina jest o wiele większa niż pięć, czy tam sześć imion na krzyż. Tak, z pewnością. — Co ważniejsze, poznasz dzieciaki tego tutaj casanovy oraz kota, wyjątkowo paskudnego, ale kochanego kota, którego zwiemy Gremlinem. No i Kiki... Oh, po prostu nastaw się na dużo poznawania ludzi, nieludzi — dodała po chwili, śmiejąc się radośnie, przekrzywiając głowę i znowu uciekając myślami, bo to była jej cecha charakterystyczna i szkoda było ją wyciągać z tego cudownego, wyimaginowanego świata myśli i marzeń dziennych.
Nastawiłem się, doskonale już się nastawiłem, ba, rok temu, jak ją poznałem, bo poznając Pel, nie poznajesz tylko szalonej blondynki, a również całą ją familię w pakiecie, bo nie dało się inaczej, a to wszystko tak pięknie się łączyło, przeplatało, dopełniało. Człowiek mógł tylko mruczeć, widząc rodzinkę i zachowania, nawet w malutkich dawkach, jakim była wizyta Mordechaja, Vici i Radii, którzy narobili mi niezłego smaka na całą tę zabawę.
No i Dropsik, ale jemu było bliżej do okrutnego królika wyjętego z filmu udającego horror, chociaż wzrokiem, przyznam, zabijał.
— Jestem gotowy, Pelciu. Ba, wręcz się nie mogę doczekać.

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami! [24]

Rozpromieniłam się na dźwięk jego śmiechu oraz energicznego przytaknięcia głową, ogółem cały się rozświetlił, a jego następne słowa sprawiały, że uśmiechałam się szerzej, zaś w klatce piersiowej rozprzestrzeniało się ciepło, które odstraszało zimno z mojego ciała. Przyjemnie było nie marznąć.
— Zawsze, Pel, zawsze, z wielką chęcią, z radością. Boże, to będzie najlepsza rzecz pod słońcem. Herbata, kwiaty, dzień i noc z tobą. Twoja rodzinka, jak on miał, Floks Mordechaj, tak? Vicia, Radia. Poznam twoich rodziców? O mój Boże, poznam twoich rodziców. O losie, raduję się jak dziecko, przepraszam. — Tym razem ja się zaśmiałam i pokręciłam głową, starając się nadążyć za chłopakiem.
— Nie przepraszaj, w sumie to urocze — powiedziałam, spoglądając na niego z rozbawieniem i zanim kontynuowałam, upiłam łyk herbaty. — Tak, poznasz moich rodziców, nawet dziadka, no i Eana, bo mi narzeka nad uchem, że to niesprawiedliwe, iż jako jedyny cię nie zna. Może Arny, Elfie i Re też się uda, ale nie wiem, czy będą miały czas skoczyć do Azylu —  wymruczałam, recytując tylko sobie znane imiona oraz przezwiska, a ciepły, rozmarzony uśmiech nie chciał zejść z moich ust.
—  Co ważniejsze —  przerwałam, spoglądając na kręcącego się w klatce Dropsika, który znieruchomiał pod moim spojrzeniem. —  Poznasz dzieciaki tego tutaj casanovy oraz kota, wyjątkowo paskudnego, ale kochanego kota, którego zwiemy Gremlinem. No i Kiki... Oh, po prostu nastaw się na dużo poznawania ludzi, nieludzi — roześmiałam się, przechylając głowę, ciesząc się perspektywą udanych wakacji w towarzystwie Hortensji. Wszystko zapowiadało się po prostu wspaniale i ciekawie.

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami! [23]

Herbata gotowa, miody dodane, miody schowane, uśmiech zagościł na twarzach. Ucztę czas zacząć, nektar uszczknąć, zapomnieć się w pysznym naparze, który swoją drogą spożywałem w ilościach zatrważających, odkąd poznałem dziewczynę. Nie dziwiłbym się, jakby się okazało, że płynie już w naszych żyłach, zamiast tej pospolitej krwi.
— I tak cię nimi nafaszeruję, pamiętaj. — Przyciskała uroczo kubek do ust, uśmiechała się, widać po oczach. Zginała kolana, targała się do ciepła, jej głowa pracowała, a ja jedynie leniwie poruszałem ogonem, który uznał, że przeczesywanie tak dobre znanego terenu w poszukiwaniu co ciekawszych niuansów, będzie bardzo dobrym pomysłem. Tak więc szurał po materiałach, miotał się delikatnie, wspinał się po kolanach jak wąż i byłem bardziej niż pewien, że jeszcze chwila i całkowicie stracę nad nim kontrolę. — W sumie... To niedługo koniec roku... A razem z nim nadchodzą wakacje i meh... Zaproszenie do mnie jest nadal aktualnie, wiesz? — Początkowo nieśmiały ton zakończony został stuknięciem o kubek i niemrawym ściągnięciem brwi, jakby była bardzo niepewna swojego pytania.
Zaśmiałem się odrobinę za głośno i zacząłem kiwać energicznie głową, bo była to najlepsza propozycja pod słońcem. Bo według prawa mojego kraju, byłem wtedy już legalny, bo mogłem robić, co chcę, a ojciec mógł mnie w sandała pocałować.
— Zawsze, Pel, zawsze, z wielką chęcią, z radością. Boże, to będzie najlepsza rzecz pod słońcem. Herbata, kwiaty, dzień i noc z tobą. Twoja rodzinka, jak on miał, Floks Mordechaj, tak? Vicia, Radia. Poznam twoich rodziców? O mój Boże, poznam twoich rodziców. O losie, raduję się jak dziecko, przepraszam. — Przysunąłem kubek do ust, starając się nie wypuścić całej herbaty nosem.

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami! [22]

— Oh, Pelagonijo, jeślibyś rzeczywiście mnie znała, nie zadawałabyś pytań, na które odpowiedź jest jasna, prosta i oczywista.  Oczywiście, że malinowy, reszta kiedy indziej, nie ufam im, źle im się denka błyszczą — odpowiedział, a ja parsknęłam śmiechem, kręcąc głową, po czym otworzyłam malinowy, zgarniając dodatkowo jeszcze lawendowy, a resztę schowałam. Herbata była gotowa, więc wcisnęłam mu jeden kubek, a sama zajęłam się swoim, rozkoszując się zapachem i słodziłam obficie miodem malinowym, zostawiając drugi słoiczek z bardziej kwiatowym zapachu na tą drugą mieszankę.
— I tak cię nimi nafaszeruję, pamiętaj — powiedziałam, szczerząc się szeroko i upiłam łyk napoju bogów. Ugięłam lekko nogi w kolanach, garnąc do ciepła bijącego z naczynia i się zamyśliłam, wpatrując się w Aurelka z enigmatycznym uśmieszkiem. Rozplanowywałam w swojej głowie wypowiedzi, na wszelki wypadek argumenty i gdzieś tam w duszy dopingowało mnie alter ego oraz kuzyni, zwłaszcza Ean, który narzekał i jęczał mi nad uchem.
— W sumie... To niedługo koniec roku... — zaczęłam niepewnie, mieszając łyżeczką w herbacie, żeby choć trochę rozładować swoje nerwy. — A razem z nim nadchodzą wakacje i meh... Zaproszenie do mnie jest nadal aktualnie, wiesz? — dokończyłam, stukając palcem o kubek. Przypomniał mi się początek roku, gdy powiedział, że może nie wrócić. Poza tym chciałam spędzić te wakacje bardziej wesoło, żeby mama nie była smutna, że spałam w szopie, zamiast we własnym pokoju, żeby kuzyni nie chodzili wokół mnie na paluszkach, żeby dziadek nie musiał się martwić, że znowu przesadzę z Różami. Chciałam po prostu zostać z nim troszeczkę dłużej.

Kuchenne rewolucje w postaci buszowania po szafkach [5]

— Muffiny czekoladowe, nic specjalnego, a przynajmniej kucharkom humor poprawię to może i obiad będzie trochę lepszy — mruknął, a ja ponownie się zaśmiałam. No tak, obiady nie były najlepsze, ale aż takie złe też nie. Założył fartuch (kto to kupował?!) i nalał sobie porządną porcję kawy do kubka. Otworzyłam buzię, żeby coś powiedzieć na temat tego, bo jak to tak, tyle kawy w środku nocy, a potem się na bezsenność marudzi, ale zanim mogłam coś powiedzieć, chłopak mi przerwał. — Proszę, nie komentuj mojego sposobu na zdrowe życie. — No tak, kazań ma pewnie już wystarczająco. Zdecydowałam się więc udawać, że nie widzę kubka w dłoni blondyna i zrobić sobie herbatę.
Ponownie ziewnęłam, po czym zabrałam kubek z tej samej szafki, z której przed chwilą brał go Foma i na chybił trafił otworzyłam szafkę obok. Udało się, przede mną stały pudełka z różnymi herbatami. Wybrałam malinowo-miętową, zagotowałam wodę i zalałam. W tym samym czasie obserwowałam, jak chłopak wyjmuje kolejne składniki i wszystko ze sobą miesza.
— Mogę jakoś pomóc? — spytałam cicho, nie chcąc mu przeszkodzić. — Albo chociaż wylizać miskę? — zaśmiałam się. W domu zawsze jak mama albo ciocia coś piekły, to z rodzeństwem wyjadaliśmy resztki czekolady i masy do ciast, mimo ostrzeżeń mamy, że od surowych jajek i mąki boli brzuch.

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami. [21]

Nie minęła chwila, a w moich dłoniach wylądowały dwie, dość ciężkie, nie powiem, reklamówki. Uśmiechnąłem się na ten gest, bo naprawdę nie chciałem, żeby kruszyna targała te przeklęte siaty i nadwyrężała ramiona. Nie, żebym wątpił w jej umiejętności, ale po prostu głupio się czułem ze świadomością, że ta targa trzy słoje, a ja tyle, co nic.
— Tylko dzisiaj — powiedziała szybko, odwzajemniając mój uśmiech i po chwili znowu radośnie kicała tuż koło mnie.
Cieszyłem się, że dziwna faza melancholii i smutku przeminęła z wiatrem, a my mieliśmy okazję na nowo zaznajomić się z optymistycznymi wersjami samych siebie. Bo jednak nic nie radowało tak bardzo, jak śmiech na buźce ten szurniętej blondyny. Ukochanej, szurniętej blondyny.
Misja godna Agenta 007 zakończyła się powodzeniem, a my siedzieliśmy w pokoju Pelagoniji, szykując się do herbatkowania i wszystko na nowo było tak, jak dawniej i jak powinno być. Radośnie, beztrosko i z końską dawką młodości, rześkości, życia.
— Który pierwszy? Malinowy, wrzosowy, lipowy, wielokwiatowy, akacjowy, lawendowy czy słonecznikowy? Przyrzekam, że wszystkie są dobre i się żadnym nie otrujesz! — Dłoń wylądowała na jej piersi, powaga zagościła na twarzy, a mimo wszystko dalej radośnie się śmiała. Ja tymczasem dalej byłem nieco wcięty, bo dla mnie miód to miód i nie wiedziałem, że są jakieś odmiany. No słodkie, złociste i lejące się, no wszystko podobne. Najwyraźniej grubo się myliłem.
— Oh, Pelagonijo, jeślibyś rzeczywiście mnie znała, nie zadawałabyś pytań, na które odpowiedź jest jasna, prosta i oczywista — odparłem z udawanym oburzeniem. — Oczywiście, że malinowy, reszta kiedy indziej, nie ufam im, źle im się denka błyszczą — prychnąłem, przy okazji śmiejąc się delikatnie.

(Nie)Przyjemny wieczór na Klaryckiej 2A [7]

— Tak, masz rację — powiedziała, ocierając rękawem łzy. — Chodź, idziemy jeść, bo zaraz serio umrę z głodu.  Dzięki, wiem, jestem największym leniem świata. — Podniosłam się, ujmując wyciągniętą dłoń dziewczyny. Pociągnęłam ją za sobą, kierując naszą dwójkę w stronę kuchni. 
— Co się stało? Ostatnio jak próbowałaś gotować wszystko było spalone, łącznie z ścierką, którą przypadkiem podpaliłaś w napływie złości na makaron, o którym zapomniałaś i się rozgotował. 
Dumna z siebie wyprostowałam się i wypięłam klatkę piersiową, nie kryjąc zadowolenia. Co mogłam powiedzieć, rozpoczęłam drobne ćwiczenia. Żadna kuchenka, żadna!, nie miała prawa mnie przecież pokonać, byłam mistrzynią ognia. 
A jeżeli wcześniej spaliłam kilka próbnych potraw, to Van nie musi wcale o tym wiedzieć. Zdążyłam przed jej przyjściem uprzątnąć cały kuchenny burdel, więc nie natrafiła na stos naczyń, spalonych patelni i tym podobnych. Chwała cesarzowi. 
Nawet wywietrzyć zdążyłam!
— Rodzinka upomniała mnie, że pora rozruszać umiejętności przydatne pani domu. — Machnęłam niedbale dłonią, nakładając talerz kolorowej masy dla dziewczyny i samej podskubując kawałek. — Poza tym, otrzymałam pewną propozycję... — zaczęłam niepewnie, nie wiedząc jak się do tego odnieść. — Pamiętasz, co mówiłam, że zaczęli mi propozycje aranżowanych związków po towarzyskim debiucie przysyłać? — Skrzywiłam się. — Dostałam wiadomość. Z Cesarską pieczęcią — jęknęłam. — Myślisz, że jeżeli ją spalę bez otwierania, to mnie Klątwa Konkubin, jak ta z Mayan, pochlasta? 


Kuchenne rewolucje w postaci buszowania po szafkach [4]

Wzięła jedno z ciastek i wsadziła je do buzi, uśmiechając się szeroko oraz spoglądając na mnie. Oho. Parsknąłem śmiechem, po czym wyciągnąłem formę na muffiny, cały czas oczywiście kręcąc głową.
— Czo besiesz robł? — zapytała, a ja podniosłem prawą brew do góry. Zaśmiała się. — Chciałam powiedzieć, co będziesz piekł? — powtórzyła, tym razem zrozumiale dla mnie, biorąc jakąś szklankę i wlewając sobie kranówkę.
Westchnąłem, kombinując przy piekarniku, by zaczął się nagrzewać, a po nastawieniu odpowiednich pokręteł ruszyłem po resztę składników oraz ten cudowny fartuch imitujący roznegliżowaną panią w kostiumie kąpielowym. Kucharki zdecydowanie miały ciekawe poczucie humoru.
— Muffiny czekoladowe, nic specjalnego, a przynajmniej kucharkom humor poprawię to może i obiad będzie trochę lepszy — mruknąłem, zawiązując paski od fartucha.
Pyk, i kawa zrobiona. Z szerokim uśmiechem wziąłem kubek do rąk. Jak ja to uwielbiałem, nawet w środku nocy.
— Proszę, nie komentuj mojego sposobu na zdrowe życie — zacząłem, widząc wzrok brunetki oraz to, jak otwiera usta, żeby prawić mi kazania.
W końcu od kazań miałem rodziców. Wandę. Dextera, a ten i tak ostatnio pozwalał sobie na za dużo, za każdym razem wypijając moją kawę, którą zrobiłem dla siebie, a nie dla tego pieprzonego dupka tak bardzo ukochanego przeze mnie. No.
Odwróciłem się na pięcie, kubek odkładając na blat i rozpoczynając bawić się w małego kuchcika Przewalskiego.

środa, 24 stycznia 2018

(Nie)Przyjemny wieczór na Klaryckiej 2a [6]

— Wiem, Van, wiem — mruknęła, obejmując mnie — Musicie pogadać. Cesarz świadkiem, że nigdy wam to nie wychodziło, ale to chyba właściwy moment, on inaczej nigdy się nie dowie i nie zrozumie. To Varen, Van, on pewnie nawet nie wie, o co cały raban i dlaczego go unikasz. — Miałam wrażenie, że zaraz zostanę ściśnięta na płasko przez czerwonowłosą, która coraz mocniej mnie obejmowała. — Nie płacz, nie jest tego warty. — Uśmiechnęłam się. Czułam się jak w komedii romantycznej, jakoś tak po połowie, kiedy jest bardzo źle, ale zaraz będzie się robić lepiej i wszystko się ułoży, tylko że ja miałam wrażenie, że nic się nie ułoży. 
— Tak, masz rację — powiedziałam, ocierając rękawem łzy. — Chodź, idziemy jeść, bo zaraz serio umrę z głodu. — Przynajmniej byłam jeszcze głodna. Hera się podniosła, a ja wyciągnęłam do niej rękę. 
— Dzięki, wiem, jestem największym leniem świata. — Z wielką niechęcią i pomocą koleżanki podniosłam tyłek z kanapy, śmiejąc się przy tym i poszłam w kierunku kuchni, z której unosił się piękny zapach. — Co się stało? Ostatnio jak próbowałaś gotować wszystko było spalone, łącznie z ścierką, którą przypadkiem podpaliłaś w napływie złości na makaron, o którym zapomniałaś i się rozgotował. — Podniosłam brew w zdziwieniu, krzywiąc się przy tym lekko na myśl o zapachu spalenizny w całym mieszkaniu. 

Wypadki chodzą po uczniach [7]

Kiwnąłem głową, przytakując dziewczynie na jej stwierdzenie, że liczby i terminy są zdecydowanie złą rzeczą do kucia. Jeszcze w miarę łatwo szło, gdy data była łatwa i przyjemna do zapamiętania, a nie taka jakaś dziwna, nazbyt skomplikowana oraz trudna dla umysłu, który nie był w stanie zapamiętać prawidłowej kolejności cyfr.
— Wiesz już, co robisz w wakacje? — Uśmiechnąłem się lekko do Sofii, powstrzymując dłoń, która chciała powędrować do policzka i go podrapać nerwowo. Najpewniej do domu, ewentualnie do babci. Tęskniłem za starszym rodzeństwem, które co roku wciskało mi niebotycznie duże apteczki i życzyło teatralnym tonem, żebym się nie zabił, a gdy wracałem, załamywali nade mną ręce i przygarniali na jakiś maraton dziwniejszych filmów. Mama pewnie by się tylko do mnie uśmiechnęła swoimi złotymi oczami, a potem upiekła ciasto czekoladowe. Poszerzyłem nieznacznie uśmiech, myśląc o rodzinie, ale też miałem gdzieś tam z tyłu głowy niepokój, który mi przypominał, że te wakacje też miną pod znakiem stresu i nerwowych, starających się podnieść na duchu uśmiechach.
— Dom, potem do babci i pewnie wycieczka z rodzeństwem do Wolnej Lotaryngii, przynajmniej tak myślę — odpowiedziałem zamyślonym, niepewnym tonem. — A ty? Jak się mają twoje plany? — odbiłem piłeczkę, spoglądając na brunetkę i otwierając przed nią drzwi do biblioteki, sanktuarium oraz ziemi świętej ducha.

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Smutki w sali artystycznej [X]

Nauczyciel udawał, że już wszystko dobrze. Tak naprawdę jedyne co się poprawiło, to to, że już nie leciały mu łzy strumieniami, ale ok, nie będę go zmuszać do płakania. 
— Do końca roku i przez wakacje rysujesz tylko swoje emocje. Albo głównie je — powiedział, a ja spojrzałam ze zdziwieniem. To było do mnie, czy do siebie? Może do nas obu? Naprawdę aż tak po mnie widać, że wcale nie miałam się lepiej od nauczyciela? — A potem zobaczymy jak tam twoje emocje i uczucia. — Spojrzał w drugą stronę, ale widać było, że był zadowolony z siebie. Nawet jak to nie było do mnie, to mogłam spróbować. W końcu mogło tylko pomóc, prawda? Odeszłam w głąb sali, zdjęłam fartuch i odłożyłam go na jego nowe miejsce. 
— Akwarele są teraz w szafie po lewej, druga półka od góry. Pędzle w najwyższej w niebieskim pudelku, a te najlepsze w słoiku. A, i karton się kończy, może pan zamówić u dyrektora Mińska? — powiedziałam, obserwując zirytowany wzrok nauczyciela. No tak, nie dziwię mu się, że nie chce do niego iść. —Powodzenia, ja muszę wracać do domu. — Musiałam pogadać z Herą. Poza tym byłam strasznie głodna. — Miłego wieczoru. — Posłałam nauczycielowi uśmiech i wyszłam z sali, kierując się ku głównym drzwiom. To będzie ciężki wieczór. 

Kuchenne rewolucje w postaci buszowania po szafkach [3]

— Po kawę. I żeby zrobić coś dobrego kucharkom na umilenie ranka, pewnie jakieś ciasto. — Uśmiechnął się, a okulary zjechały mu z nosa. — Co do ciastek czekoladowych, nic nie musisz robić. Półka za tobą, najwyższa. — Ledwo wypowiedział te słowa, a ja wymamrotałam szybkie "dziękuję" i ruszyłam w kierunku szafki, uważając, by przy okazji nie rozsypać jeszcze więcej mąki. Co oczywiście się nie udało. — A zmiotka jest w schowku, tamte drzwi — dodał, wręcz poczułam tę niechęć do sprzątania, nie dziwię się, w końcu o tej porze powinniśmy spać, a nie buszować po kuchni, rozsypywać mąkę i zamiatać. Wzięłam słoik z ciastkami i wsadziłam jedno do buzi. 
— Czo besiesz robł? — spytałam, widząc jak wyjmuje formę na muffiny, po czym od razu się zaśmiałam. No tak, mówienie z buzią pełną ciastek raczej nie działało korzystnie na wyraźność wypowiadanych słów. — Chciałam powiedzieć, co będziesz piekł? — powiedziałam, przełknąwszy słodki przysmak. Wzięłam szklankę z szafki i nalałam sobie wody z kranu. W sumie to miałam ochotę na herbatę, ale aż się bałam pytać chłopaka gdzie wszystko jest i pewnie jeszcze bym rozlała wrzątek na siebie czy coś. Ziewnęłam, zakrywając oczywiście ręką buzię i podeszłam do szafki. No cóż, nabałaganiłam, to trzeba posprzątać. 

Bezwładnie [X]

Oparł swoje czoło o moje i zamknął oczy, a ja uśmiechnęłam się, ponownie zaczynając przeczesywać jego niebieskie włosy. Już po raz kolejny tego dnia między nami zapadła cisza, ciężka i gorzka, bo oboje chyba wiedzieliśmy, jak wygląda nasza sytuacja, co nam wolno, a czego już nie. I szkoda, bo chyba i ja, i on chcieliśmy coś z tym zmienić, zrobić.
— Zjeść nie zjesz, ale już mnie pochłonęłaś — mruknął cicho, a ja pokiwałam głową delikatnie i nieznacznie, ale odpowiedzi mu nie dałam.
Bo przecież oczywistą oczywistością było, że ja też zostałam pochłonięta, że on zabrał mnie ze sobą, nasza dwójka już znajdowała się pod taflą wody, odcięta od jakiegokolwiek dostępu do tak potrzebnego powietrza, kto wie, może dotykaliśmy już dna stopami i nawet nie było szans, żeby ponownie wypłynąć, bo woda dostała się do płuc, dusząc mnie tak samo jak Nivana.
Westchnęłam i chyba w tamtym momencie powstrzymywałam już łzy, hamowałam kompletne rozpadnięcie się na kawałki, bo ta bliskość krzywdziła, a w tym samym momencie leczyła ze wszystkiego, co złe.
— Niv? — szepnęłam, bo chciałam upewnić się, że jeszcze tu jest i nie uciekł ode mnie, nie zniknął, ani nie rozpłynął się w powietrzu, choć pod palcami dalej czułam jego włosy. — Ty chyba też mnie pochłonąłeś.

Kawałek po kawałku [16]

Parsknął śmiechem na moją odpowiedź, a ja uśmiech odwzajemniłam, bo tak, była to komiczna przepowiednia, tym bardziej dla kogoś takiego jak ja. Blondyn zmarszczył czoło i ściągnął brwi, zastanawiając się chwilę nad własną odpowiedzią, a po chwili podniósł wzrok na mnie.
— Dexter dostał prośbę, że w sumie to mógłby tutaj dołączyć, a on samemu nie bardzo. Heather się nudziła, ja też, planowaliśmy oboje w Nervill zostać. Dex zorganizował akcję, postawił cały sekretariat na nogi, ale ostatecznie całą trójką tutaj wylądowaliśmy. Moja kolej na pytanie, jak wygląda twoja relacja z Nivanem? — zapytał, a ja uśmiechnęłam się, podnosząc brew i przekręcając głowę w bok. Oho, a cóż to, dlaczego takie zainteresowania cudzymi relacjami?
Uśmiechnęłam się.
— Wygląda bardzo dobrze, dziękuję za troskę — rzuciłam z błyskiem w oku, parskając śmiechem. — Bliska przyjaźń, wszystko jak najbardziej w porządku. — Odchrząknęłam, poprawiając się na stole, bo zaczęło robić się mi niewygodnie, a po chwili zajęłam się zaplataniem warkocza na lewym boku, bo jednak coś z dłońmi zrobić musiałam, tak po prostu. — Nadal wisisz mi odpowiedź na pierwsze pytanie — stwierdziłam, bo do głowy doszło, że przecież nie odpowiedział, a odpowiadać na pytania trzeba. W końcu takie zasady. — Co do kolejnego pytania, z czego składa się twoja maść do rąk? — zapytałam, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. Bo w końcu musiałam się tego dowiedzieć.

Tylko rozmowa może nas uratować [6]

Pokiwał głową, a ja już wiedziałem, że dobrze nie jest, że w ogóle po co zaczynaliśmy tę rozmowę. Pozostało mi opuszczenie wzroku na podłogę, bo tak jakoś było pewniej, nie patrząc w szmaragdowe oczy.
— Mam pewne... — zaczął mówić, ale po chwili przerwał, jakby szukają odpowiednich słów — oszczędności, jeżeli można tak to nazwać — dokończył, a ja pokręciłem głową i parsknąłem śmiechem, bo Dexter zawsze będzie Dexterem i jednak się okazało, że czasami myśli o tej przyszłości. — Wolałbym nie gadać, wystarczy mi nazwisko i go zapierdolę — warknął, a ja drgnąłem i ściągnąłem brwi, bo jednak wolałbym, żeby do rozlewu krwi nie doszło, a już czułem jak oddech mu przyspieszył, a i z tym pewnie tętno. O nie, nie. — Po prostu... Co on ci zrobił, Foma? — zapytał, a słowa ewidentnie ledwo opuścił krtań.
Odchrząknąłem, westchnąłem i podniosłem wzrok.
— Czy możemy sobie przynajmniej obiecać, że żaden z nas nie wyląduje w celi po tej rozmowie? — mruknąłem znudzony, przeczesując włosy ręką. Wyprostowałem się, stukając dłonią o oparcie krzesła. — Adam Walsh, wydawało mi się, że już ci mówiłem, tak ten z tymi brązowymi kudłami — odpowiedziałem szybko, bo jednak samo wymawianie imienia chłopaka do czynności przyjemnych dla mnie nie należało. — Traktował przedmiotowo, jeżeli można to tak nazwać — powiedziałem w końcu, naśladując styl, w którym zrobił to Dexter. — No i raz poszło o krok za daleko, ostatecznie zakończyłem znajomość, więcej kontaktu nie było — dodałem, i, o nie, doskonale znałem tą twarz i ten wyraz wymalowany na niej. — Na cesarza, Dexiątko, nie zostałem zgwałcony, była zgoda z mojej strony. Po prostu wszystko za mocno, przyjemnie nie było.

Kuchenne rewolucje w postaci buszowania po szafkach [2]

Dziewczyna podskoczyła, upuszczając słoik pełen mąki, który już po podniesieniu go przez brunetkę już taki pełen nie był. Skrzywiłem się, bo jednak ktoś będzie musiał to wszystko posprzątać. Mogłem przyjść później.
— Eeee, no, ja miałam ochotę na coś słodkiego. — Odkaszlnęła, przerywając na chwilę. — Ciastka czekoladowe. Ale trochę nie mogę znaleźć składników. A pan, w jakim celu tu przyszedł? — zapytała, a mi pozostało parsknięcie głośnym śmiechem i poprawienie okularów, które jak zawsze zdążyły zjechać na sam czubek mojego nosa. Nie, zdecydowanie nie potrafiłem dobrać odpowiedniego modelu.
Odchrząknąłem, odwzajemniając śmielsze spojrzenie dziewczyny i włożyłem dłonie do kieszeni.
— Po kawę. I żeby zrobić coś dobrego kucharkom na umilenie ranka, pewnie jakieś ciasto — odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Jeszcze mam troszkę czasu, żeby się nad tym zastanowić. — Co do ciastek czekoladowych, nic nie musisz robić. Półka za tobą, najwyższa — dodałem po chwili, bo jednak myśl o jeszcze większym bałaganie troszkę mnie... rozstroiła. — A zmiotka jest w schowku, tamte drzwi — powiedziałem, może trochę zbyt szorstko, wskazując na wejście do kucharskiego schowka.
Sam za to odwróciłem się na pięcie i podszedłem do magicznego urządzenia robiącego ukochany, boski napój. I gdy kawa była już wstawiona, zaraz miała się robić, czas wykorzystałem do wyjęcia składników na muffiny czekoladowe, bo tej nocy kreatywny zbyt nie byłem, a i siedzieć w kuchni mi się zbytnio nie chciało. W końcu biedny, samotny Dexter pewnie dalej tulił się do poduszki, którą mu podłożyłem. Oczywiście przed wyjściem, zrobiłem odpowiednie zdjęcie.

niedziela, 21 stycznia 2018

(Nie)Przyjemny wieczór na Klaryckiej 2a [5]

W jednym momencie wszystko było dobrze, cudowne, krótki okres oczekiwania na odpowiedź ze strony dziewczyny, ulga, bo jednak nadal byłyśmy na przyjacielskiej stopie. Musiałam przyznać, że sama miałam wątpliwości odnośnie naszej relacji, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że Van na Varenie zależało. Bardzo. Nawet jeżeli się nie przyznawała, przewracała oczami, fukała, udawała, że nie wie o co chodzi, to rzucała od czasu do czasu za nim tęsknym wzrokiem. Aktualnie bardziej zranionym, gdy jej obiekt zainteresowania ciągał oczami za jej najlepszą przyjaciółką. 
— Nie wiem Hera. Już naprawdę nie wiem — wymamrotała między jednym szlochem a drugim. Serce mi się krajało, widząc przyjaciółkę w tym stanie. Cierpiała, naprawdę mocno, tym bardziej, że chyba w końcu sama przed sobą była w stanie już przyznać, że się faktycznie zakochała. Rzuciłam się do kuchni po chusteczki higieniczne i minutę później byłam już z powrotem, podając ją przyjaciółce. Przytuliłam dziewczynę, zaczynając głaskać ją po włosach.
— Wiem, Van, wiem — mruczałam gorzko, delikatnie starając się uspokoić roztrzęsioną dziewczynę. — Musicie pogadać. Cesarz świadkiem, że nigdy wam to nie wychodziło, ale to chyba właściwy moment, on inaczej nigdy się nie dowie i nie zrozumie. To Varen, Van, on pewnie nawet nie wie, o co cały raban i dlaczego go unikasz — wyjaśniłam, mrużąc oczy i mocniej ściskając dziewczynę. — Nie płacz, nie jest tego warty. 

Panie, nie ze mną te numery [8]

Dziwne drgnięcie, niezrozumiały problem, który pojawił się znikąd i nagle błysk zrozumienia, że wszystko wpadło na właściwy tor rozumowania, magiczny przycisk został wciśnięty, jeden klik i poszło. Na nieszczęście profesora, który aktualnie wyglądał, jakby zaraz miał na miejscu wykitować. Albo kogoś wykitować. 
— Skąd, do cholery jasnej, wiecie, że jestem wilkołakiem? 
Hera przełknęła głośno ślinę, starając się wyglądać na jak najmniejszą. Chyba nigdy nie widziałem jej w tym stanie, dziewczyna zazwyczaj zagarniała sobą przestrzeń, ładnie wypełniała cały pokój, stanowiła oś, wokół której zdawał kręcić się wszechświat, a teraz mamrotała coś nieskładnego pod nosem.
— Dokumenty. Podejrzałam dokumenty. — W końcu udało jej się wydukać coś mało składnego, ale przynajmniej chyba w domyśle tak miało brzmieć. "Dokumenty, to wina tych cholernych dokumentów". Zamrugałem, zastanawiając się, co tu się wyprawia, zanim wszystko nagle zaskoczyło.
Zaraz. W takim wypadku nocne wycieczki Heather...
— To chyba żart...? — spytałem, wpatrując się w, nagle dosyć bladą, dziewczynę i wyglądającego na skruszonego Jamesa, zanim oboje przeprosili i zawinęli się za drzwi. Miałem wrażenie, że Amadeusz jest jeszcze bardziej zdezorientowany ode mnie, tylko wyciągnął dłoń, próbując zatrzymać uciekającą parę, ale ręka zawisła mu w połowie drogi. I tak sobie wisiała w przestrzeni, najwyraźniej wilkołak, pociągnął nosem, przyciągnął ją do siebie. I otworzył usta. I był nadal tak samo ogarnięty jak ja.
— Uhm. Przepraszam? — rzuciłem, zastanawiając się, co tu się właśnie wyprawia. 


Kawałek po kawałku [15]

— Skąd w ogóle pomysł, że to było źle zadane pytanie? Gdybym chciała się dowiedzieć, jakiej dokładnie jesteś rasy po prostu bym zapytała, a proszę cię, wolę zostawić sobie jakąś nutkę ciekawej tajemnicy. — Przewróciłem oczami, bo są karty, których nie powinno się odkrywać dla własnego dobra. Przewalska należała do osób, które lubują się w igraniu z ogniem, ale to z kolei nie należało do moich ulubionych zajęć. Spokojne życie na uboczu, gdzie nikt nie mógł się zorientować, co miałem na sumieniu lub co aktualnie przeszło mi przez myśl. Jeden grzech w tamtą czy jedną stronę na pewnym etapie przestawał robić jakkolwiek różnice, ale zawsze zostawały pozory, normy społeczne. Do nich akurat wolałem się względnie przystosowywać, choć, Cesarz mi świadkiem, że zmieniały się częściej niż niektóre panny rękawiczki.
— Co do przyszłości, kto wie, kto wie, pewnie dalej będę kręcić się w zielarstwie. A jak już nic się nie uda, to do klasztoru. — Spróbowałem wyobrazić sobie całe to przedstawienie, w którym Przewalska, uznana córka wysokiej rangi ministra, ogłasza światu, że idzie do klasztoru. Parsknąłem śmiechem, wyobrażając sobie minę Fomy na wieść o siostrzanej decyzji. — Jak udało ci się tutaj wkręcić? W sensie na uczelnię, oczywiście. — Zastanowiłem się przez krótki moment, bo tutaj akurat mógłbym na szczerość już postawić. Nie żeby było to jakąś wielką tajemnicą, przynajmniej w wersji oficjalnej. W tej już nieco bardziej prawdziwej... cóż, nadal zostawało wiele niewyjaśnionych fragmentów.
— Dexter dostał prośbę, że w sumie to mógłby tutaj dołączyć, a on samemu nie bardzo. Heather się nudziła, ja też, planowaliśmy oboje w Nervill zostać. Dex zorganizował akcję, postawił cały sekretariat na nogi, ale ostatecznie całą trójką tutaj wylądowaliśmy. Moja kolej na pytanie, jak wygląda twoja relacja z Nivanem?

Smutki w sali artystycznej [7]

Tysiąc myśli na sekundę, wystrzeliwane jak z karabinu maszynowego, nie było czasu na przeładowanie, a co dopiero wycelowanie. Tysiąc myśli na sekundę, przebiegające przez moją głowę jak stado rozjuszonych ogierów. Dzikie, nieokiełznane, zalewające, powodujące ataki migreny i chęć rozpłynięcia się w powietrzu.
Stukot stawianego krzesła, dziewczyna usiadła obok, zerkała na mnie z wyczekiwaniem i pewną pobłażliwością w oczach.
Może tylko sobie to ubzdurałem, ale mniejsza.
— Oddychaj. Sześć sekund wdech, pięć trzymaj i siedem wydechu. Skoncentruj się na tym. Naprawdę pomaga. — Tym razem to ja zerknąłem na nią jak na oszołomkę. Takie słowa brzmiały normalnie tylko z ust Solis, która znając życie, przy okazji rzucała na mnie jakieś zaklęcia uspokajające i wręcz otumaniające. Bo znowu gryzłbym za byle co.
— Nie trzeba, dziękuję. — Przetarłem ponownie oczy i chrząknąłem cicho, bo serio, zachowywałem się jak rozwrzeszczany, rozpieszczony bachor, który nie wie, czym tak naprawdę jest życie, a nie wprawiony w boju trzydziestolatek.
Zdecydowanie jestem jeszcze szczeniakiem.
Odłożyłem butelkę na krzesło i poprawiłem mankiety koszuli. Bo starałem się zrobić wszystko, byle odciągnąć się od myśli, że jeszcze chwila i znowu się rozryczę. Bo nie powinienem. Bo nigdy nie powinienem.
Mógłbyś chociaż raz powiedzieć albo nie wiem, pokazać, kurwa mać, o co ci do cholery jasnej chodzi?
A przecież pokazywałem, pokazywałem w pracach, w szkicach, w malunkach...
Gorzka mina dziewczyny nie świadczyła najlepiej, a gęsta atmosfera nie była spowodowana tylko moim załamaniem. Śmierdziała smutkiem. Charakterystycznym.
— Do końca roku i przez wakacje rysujesz tylko swoje emocje — rzuciłem na wiatr ni to do niej, ni to do siebie. Raczej do eteru, by myśl fruwała radośnie. — Albo głównie je. — Wlepiłem wzrok w ścianę, lekko poobdzieraną. Trzeba będzie to uwzględnić w dokumentach odnośnie remontu. — A potem zobaczymy jak tam twoje emocje i uczucia.
Tak. To brzmi jak plan.

Tylko rozmowa nas uratuje [5]

— To... — mruknął Foma, na co przewróciłem oczami. Wyjątkowo to ja stanowiłem tutaj ogrom ogaru, wszelką nadzieję wszechświata na wszystkie szczęśliwe zakończenia pod tytułem "Żyli długo i szczęśliwie". Trochę  czasu babraliśmy się w tym naszym bajorku niewiedzy, omijania pewnych tematów, próby ignorowania problemów, zgrywania, że tak naprawdę wcale się między nami nie psuje. A tu, niespodzianka, przecież czeka nas już tylko przyszłość.
O którą sami musimy zadbać, prawda?
— Pewnie chciałbyś obgadać mojego byłego, prawda? I musimy pogadać na temat mieszkania, to też, zacząłem szukać jakiejś pracy, pewnie podejmę się w kolejnej klasie, ale no... — Skinąłem ze zrozumieniem głową. 
— Mam pewne... — spróbowałem wyszukać odpowiednie słowo — oszczędności, jeżeli można tak to nazwać. — Dzięki Cesarzowi za konkursy i stypendium uczniowskie, które zapewniło mi możliwość zdobycia komfortowego lokum. Na razie za wiele tego nie było, ale wystartowałem po granty, więc przy dobrych wiatrach i odpowiednim wskaźniku szczęścia czy uśmiechu od losu powinno stać nas na utrzymanie się. Może nawet mógłbym spróbować wrócić już całkowicie do pracy w samorządzie uczniowskim, kto wie? — Wolałbym nie gadać, wystarczy mi nazwisko i go zapierdolę — wycedziłem w końcu przez zaciśnięte zęby, orientując się, że jak mówić wprost, to mówić wprost. — Po prostu... Co on ci zrobił, Foma? — spytałem gorzko.
.
.
.
.
.
.
template by oreuis