piątek, 26 stycznia 2018

Kawałek po kawałku [18]

— Musiałabyś mi przypomnieć, o czym w ogóle było i czego dotyczyło pierwsze pytanie — mruknął, wzruszając ramionami, a ja pokręciłam głową, bo przecież doskonale wiedział, czego ono dotyczyło. No cóż. — A moja maść do rąk? Sasanka żółtoplamiasta, lêbigera, róża księżycowa, czarne emporium. Welwicja parskowana. Munpy-Dumpy. Pewnie znajdzie się tam coś jeszcze, ale szczerze mówiąc, formuła często jest zmienia i maść adaptuje się do składników, które można znaleźć w pobliżu, bez wypraw na drugi kraniec świata — odpowiedział, a ja westchnęłam zirytowana, kończąc warkocz i spoglądając na chłopaka ze zmarszczonym czołem. 
Zastukałam palcem dwa razy o blat stołu. 
— I jak tam w Nibylandii, Piotrusiu Panie, wiecznie młodu chłopcu? Nauczyłeś się już latać? — zapytałam chłodno, kto wie, możne nawet warknęłam, bo nie myślałam, że Hopecraft ma mnie za aż taką idiotkę. — Używanie welwicji też nie skończyłoby się dobrze, James, przecież znam się na tym — westchnęłam, a widząc, że chce się odezwać, podniosłam dłoń i ponownie zaczęłam mówić. — I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to liść jest trujący. Tylko że kombinowanie z tą rośliną bez sprzętu jest cholernie niebezpieczne. I ty o tym też wiesz — stwierdziłam, prychając i gromiąc go wzrokiem. — Równie dobrze możesz zacząć hodować sobie rozpustnika, po utracie dostępu do powietrza świadomość stracisz po kilku minutach, więc mało poczujesz. 
Odwróciłam wzrok. W pomieszczeniu zrobiło się duszno, bardzo duszno, więc zeskoczyłam ze stołu, chcąc otworzyć okno. 
— Nie zadałeś swojego pytania — oświadczyłam. — I jak bardzo mnie nie lubisz, to było pierwsze pytanie. 
Otworzyłam okno gwałtownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis