czwartek, 25 stycznia 2018

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami! [23]

Herbata gotowa, miody dodane, miody schowane, uśmiech zagościł na twarzach. Ucztę czas zacząć, nektar uszczknąć, zapomnieć się w pysznym naparze, który swoją drogą spożywałem w ilościach zatrważających, odkąd poznałem dziewczynę. Nie dziwiłbym się, jakby się okazało, że płynie już w naszych żyłach, zamiast tej pospolitej krwi.
— I tak cię nimi nafaszeruję, pamiętaj. — Przyciskała uroczo kubek do ust, uśmiechała się, widać po oczach. Zginała kolana, targała się do ciepła, jej głowa pracowała, a ja jedynie leniwie poruszałem ogonem, który uznał, że przeczesywanie tak dobre znanego terenu w poszukiwaniu co ciekawszych niuansów, będzie bardzo dobrym pomysłem. Tak więc szurał po materiałach, miotał się delikatnie, wspinał się po kolanach jak wąż i byłem bardziej niż pewien, że jeszcze chwila i całkowicie stracę nad nim kontrolę. — W sumie... To niedługo koniec roku... A razem z nim nadchodzą wakacje i meh... Zaproszenie do mnie jest nadal aktualnie, wiesz? — Początkowo nieśmiały ton zakończony został stuknięciem o kubek i niemrawym ściągnięciem brwi, jakby była bardzo niepewna swojego pytania.
Zaśmiałem się odrobinę za głośno i zacząłem kiwać energicznie głową, bo była to najlepsza propozycja pod słońcem. Bo według prawa mojego kraju, byłem wtedy już legalny, bo mogłem robić, co chcę, a ojciec mógł mnie w sandała pocałować.
— Zawsze, Pel, zawsze, z wielką chęcią, z radością. Boże, to będzie najlepsza rzecz pod słońcem. Herbata, kwiaty, dzień i noc z tobą. Twoja rodzinka, jak on miał, Floks Mordechaj, tak? Vicia, Radia. Poznam twoich rodziców? O mój Boże, poznam twoich rodziców. O losie, raduję się jak dziecko, przepraszam. — Przysunąłem kubek do ust, starając się nie wypuścić całej herbaty nosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis