czwartek, 25 stycznia 2018

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami. [21]

Nie minęła chwila, a w moich dłoniach wylądowały dwie, dość ciężkie, nie powiem, reklamówki. Uśmiechnąłem się na ten gest, bo naprawdę nie chciałem, żeby kruszyna targała te przeklęte siaty i nadwyrężała ramiona. Nie, żebym wątpił w jej umiejętności, ale po prostu głupio się czułem ze świadomością, że ta targa trzy słoje, a ja tyle, co nic.
— Tylko dzisiaj — powiedziała szybko, odwzajemniając mój uśmiech i po chwili znowu radośnie kicała tuż koło mnie.
Cieszyłem się, że dziwna faza melancholii i smutku przeminęła z wiatrem, a my mieliśmy okazję na nowo zaznajomić się z optymistycznymi wersjami samych siebie. Bo jednak nic nie radowało tak bardzo, jak śmiech na buźce ten szurniętej blondyny. Ukochanej, szurniętej blondyny.
Misja godna Agenta 007 zakończyła się powodzeniem, a my siedzieliśmy w pokoju Pelagoniji, szykując się do herbatkowania i wszystko na nowo było tak, jak dawniej i jak powinno być. Radośnie, beztrosko i z końską dawką młodości, rześkości, życia.
— Który pierwszy? Malinowy, wrzosowy, lipowy, wielokwiatowy, akacjowy, lawendowy czy słonecznikowy? Przyrzekam, że wszystkie są dobre i się żadnym nie otrujesz! — Dłoń wylądowała na jej piersi, powaga zagościła na twarzy, a mimo wszystko dalej radośnie się śmiała. Ja tymczasem dalej byłem nieco wcięty, bo dla mnie miód to miód i nie wiedziałem, że są jakieś odmiany. No słodkie, złociste i lejące się, no wszystko podobne. Najwyraźniej grubo się myliłem.
— Oh, Pelagonijo, jeślibyś rzeczywiście mnie znała, nie zadawałabyś pytań, na które odpowiedź jest jasna, prosta i oczywista — odparłem z udawanym oburzeniem. — Oczywiście, że malinowy, reszta kiedy indziej, nie ufam im, źle im się denka błyszczą — prychnąłem, przy okazji śmiejąc się delikatnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis