wtorek, 31 lipca 2018

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [X]

Nie dostałem odpowiedzi, nie kontynuowaliśmy dyskusji, ucięliśmy to wszystko, by aż do kawiarni nie odezwać się do siebie ani słowem, trwając w wymownej ciszy, która zastępowała wszystko, czego potrzebowaliśmy. Było niewygodnie, może nieco duszno, ale przecież właśnie na to się pisaliśmy. Na dyskomfort związany ze wszystkim, co znajdowało się między naszą dwójką.
Oboje doskonale wiedzieliśmy, że już prawdopodobnie nigdy albo przynajmniej w najbliższym czasie nie mieliśmy żyć w zgodzie i wygodzie, a wręcz przeciwnie. W męczącej relacji, która żadnemu z nas nie wychodziła na dobre. Rozmowy nie wyglądały jak dawniej, gesty stały się cięższe, bardziej ograniczone, a ja tylko delikatnie krzywiłem się, widząc, że z dnia na dzień coraz bardziej się od siebie oddalamy i nie wiedziałem, co jest tego przyczyną.
A kiedy znacznie później to do mnie dotarło, miałem ochotę się spoliczkować, skopać i napluć sobie w twarz, bo mentalne gówno złapało nagle i nieoczekiwanie.
— To... już jesteśmy — rzuciła, zerkając przez okno. Nie czekałem długo, podążyłem za jej wzrokiem, żeby napotkać jegomościa z lokami, na którego widok blondynka zdecydowanie się uśmiechnęła.
Nie wyglądał źle, wręcz przeciwnie. Dość ogarnięcie, miło, przyjaźnie.
Spojrzałem na Przewalską, żeby z uśmiechem na twarzy wypowiedzieć tylko proste „To baw się dobrze”, odgarnąć raz jeszcze ten niesforny kosmyk z jej buźki i odwrócić się na pięcie, bo nic tu po mnie.
Chociaż coś w środku umarło.

Kompleks starszego brata [7]

— Lubię mrożoną, chociaż niekoniecznie w takie dni, jak ten. Kawa, czy herbata, mi to obojętne, oba napoje zdecydowanie lubię, a dzisiaj mogę napić się herbaty, jeśli na kawę specjalnie szykować trzeba inny imbryczek. I dyniowe albo słonecznikowe, bardzo lubię słonecznikowe. — Mrożona zależy od dnia. Lubi i kawę, i herbatę. Ciastka dyniowe oraz słonecznikowe, bardziej te drugie. Zanotować, zapamiętać. Być może, jak trafi się okazja ponownego herbatkowania, to się przydadzą te informacje. W pewnym momencie chłopak zaczął iść, więc ostrożnie podążyłam za nim, żeby się nie wywrócić. Co prawda nie miałam takiego pecha jak Yevgeni na moje szczęście, ale z imbrykiem wywrotka mogłaby być niezbyt ciekawa. Kawałki porcelany w ciele nie były zbyt przyjemne, mogę potwierdzić. Przynajmniej mrożona, więc bym się nie oparzyła. — Do której klasy chodzisz?
— Do klasy słońca, rok piąty — odpowiedziałam, uśmiechając się lekko, po czym dodałam: — A ty? — Stawiałam na pierwszy rok albo drugi, klasa mogła być którakolwiek, niczym się w sumie od siebie się nie różniły, nie licząc planu lekcji i nauczycieli. Najnowsze roczniki zawsze najwolniej ogarniałam i nigdy nie wiedziałam, nie orientowałam się w towarzystwie, co się działo, czasami coś mi się obiło o uszy, ale były to skrawki, które łączyłam po czasie.
— Gdzie właściwie chcesz iść herbatkować?

Niby nic [X]

Spojrzałem na niego z widocznym w oczach, a może i całym wyrazie twarzy, wyczekiwaniem, bo przyznam szczerze, odpowiedź na moje pytanie zaczęła mmie nurtować i otrzymanie jej stało się na ten moment sprawą kluczową.
Musnął palcem mój nos, nachylił się nade mną z tym swoim uśmieszkiem, a mi chyba żołądek wywaliło na lewą stronę.
— Ja też myślałem, że jeszcze mnie czymś zaskoczysz, a Black Devilsy do niespodzianek zdecydowanie nie należą — mruknął, a ja delikatnie się skrzywiłem. Potrzebowałem odpowiedzi. Tu i teraz, a nie mozolnego droczenia się z moją osobą. — Co pomyślałem? Że w sumie to jesteś niezłą dupą — rzucił, ba, wybuchnął wraz ze śmiechem, a ja lekko się skrzywiłem, odwracając spojrzenie od mężczyzny, który definitywnie mnie zawstydził. Bardziej swoim zachowaniem, aniżeli słowami, do tych byłem przyzwyczajony. — Spokojnie, nie tylko to, przysięgam. Że wyglądasz na trochę innego od wszystkich i takie sprawiasz wrażenie. Że jesteś przekonany o swoje wartości, a przynajmniej tak sądziłem, po tej nodze założonej na drugą i praktycznym zajęciu całej ławki. Że masz ładne oczy. Że mnie irytujesz, ale cholernie kusisz. I że zaraz rzucimy się ku sobie, nie do końca wiem, czy aby rozerwać tętnice, czy ubrania — kontynuował ze śmiechem, słabszym, nieco bledszym, ale dalej melodyjnym, a ja po cichu przyznałem mu rację.. — I że możliwe, że ciebie polubię — wymruczał i skusił się na gest, przez który delikatnie drgnąłem, bo czułe [pewnie tylko mi się tak wydawało] objęcie ramionami nie było czymś, czego spodziewałbym się z jego strony. — A ty co myślałeś, gdy usiadł obok ciebie piękny, niebieskooki mężczyzna? Tak, wiem, uwielbiasz mnie.
Dźgnąłem go palcem w brzuch, krzywiąc się delikatnie, bo do tych skromnych Walsh zdecydowanie nie należał, ale zaraz po haniebnym czynie, parsknąłem cichym śmiechem, kręcąc głową.
— Co za jebany palant zasłania mi słoneczko? — zacytowałem myśl, a raczej starałem się to zrobić, wspominając znienawidzony cień, który padł wtedy na moją buźkę. — Zacząłem zastanawiać się, dlaczego do cholery jasnej siadasz obok mnie, skoro pięć metrów dalej jest wolna ławka, miałem ochotę w coś przypierdolić i szczerze mówiąc, to najchętniej w ciebie. Wydawałeś się intrygującym skurwysynem, ale skurwysynem i głównie dlatego nie za bardzo chciałem się z tobą gmatwać, bo miałem wtedy i tak już za dużo problemów na głowie i jakiś atrakcyjny dupek, który myślał sobie, że może ot, tak przysiąść sobie obok mnie do kolekcji raczej nie był mi potrzebny. No i może też trochę chciałem zruchać ci to chude dupsko albo urwać łeb razem z płucami. Nie mogłem się zdecydować, co bardziej.
Delikatnie rzecz ujmując, resztę jeszcze dość długiego dnia zlaliśmy ciepłym moczem. Leżąc, wypalając fajkę po fajce, dochodząc do wyniku jednej paczki na spółę. Mrucząc pod nosem kolejne pytania i odpowiedzi, szepcząc może raz na jakiś czas cieplejsze słowo, gdzieś tam na ucho, zamykając je szczelnie między naszą dwójką, zakopując głęboko w głowie każdą chwilę. Przynajmniej ja starałem się jak najdokładniej zapamiętać jego gesty, słowa, tempr głosu, sposób bycia i tę lepszą, milszą w odbiorze część Adama, twarz uchyloną możliwe, że tylko dla mnie na te kilka godzin. Czuły uśmiech, delikatny dotyk, palec leniwie wodzący po kręgosłupie, barku, czy mostku.
Chłonąłem wiedzę o nim jak pierdolona gąbka, dręczony myślami, jadem i żółcią, która zaczęła zalegać na żołądku, wołając o jego opróżnienie z dotychczasowej zawartości, którą w pewnej części był też Walsh. Jego pot, ślina, martwy naskórek, po tym, jak dokładnie obcałowywałem ciało, po tym, jak uważnie wodziłem po nim językiem, starając się nawet tym mięśniem zapamiętać jak najwięcej kształtów jego ciała.
Z każdą sekundą coraz gorzej, coraz ciężej, dotyk zaczynał palić, uśmiech powoli stawał się grymasem zniesmaczenia moją osobą, a głowa zaczynała boleć gnębiona milionem myśli na sekundę, które przebiegały przez nią dziko, łupiąc o mózg, hałasując niemiłosiernie. Jebany maraton pseudo sportowców, którzy na domiar złego byli grubi i potykali się o drugi krok, mrocząc mi oczy migreną.
Ale śmiałem się, ale dosięgałem do jego ucha wypowiadać słodkie tajemnice. Gładziłem dłonią jego tors, delikatnie go podgrzewając. Muskałem nosem klatkę piersiową, wspinałem się na niego leniwie, byle nie wzbudzać podejrzeń. Całowałem czule mostek, za chwilę przyklejając do niego ucho i policzek, chcąc ostatni raz posłuchać bicia jego serca. Rytmicznego, melodyjnego, jak on, zresztą. Pewnie wygrywało ten jeden z jego ulubionych utworów.
Walsh był tak piekielnie chaotyczny, ale przecież od chaosu wszystko się zaczynało, a i chaos należał do rzeczy nad wyraz harmonijnych.
Był moją małą symfonią.
Gdy zasnął znużony całą dotychczasową konwersacją nie miałem zamiaru ryczeć. To znaczy miałem, ale nie chciałem do tego dopuścić, odnosząc nieodzowne wrażenie, że łzy zdołają wypalić na moich policzkach długie, wieczne smugi, które na dłużej niż wieczność przypominałyby mi o tym, że już nigdy nie usłyszę jego głosu. Nigdy nie dotknę pewnej siebie, idealnej buźki i nigdy nie przejadę palcem po ciele.
Czy byłem zakochany?
Nie. Przynajmniej tak myślę. Bliżej było mi do zauroczenia. Ślepego wpatrywania się w niego, jak w obrazek, jak w dzieło samego Stwórcy.
Chyba nigdy go nie kochałem. Kochałem poczucie żądzy, które do niego tliłem.
Nawet nie wiedziałem, czy umiem kochać kogoś w ten sposób, bo jak dotąd jedyną miłość, jaką byłem w stanie stwierdzić, była miłość dziecka do matki, czy miłość braterska, która niespodziewanie zrodziła się w pewnym momencie do Yamira. Miłość, którą tak szybko pomyliłem z prawdziwym uczuciem, gdy w rzeczywistości nie chciałem go całować, czy mieć dla siebie, czego dowiedziałem się dopiero po czynie. Zdecydowanie złote usteczka były dla mnie puste, dopóki nie płynęły z nich słowa, dotyczące nawet jebanej herbaty. Musiał po prostu mówić. Być. Ich dotyk nie wzbudzał dreszczyku. Wręcz przeciwnie. Rozdrażnił mnie niemożliwie, wzbudził nienawiść do samego siebie. Przyprawił o chęć zwymiotowania.
Nie spałem, co raczej nie było nowością już dla nikogo. Zamiast tego lampiłem się beznamiętnie w sufit, myśląc, co mam do cholery jasnej zrobić. Jak postąpić. Obudzenie go, przyznanie się i wyjście nie wchodziło w rachubę. Zatrzymałby mnie, a ja skuszony propozycją jeszcze jednego pocałunku, zostałbym i nie mógłbym już odejść.
Zostawić coś? Pocałować go? Wyczekać do ostatniego momentu i dać mu się obudzić, dotykając ciepłej jeszcze pościeli? Napisać coś na świstku? Brzmiało najrozsądniej. Wytłumaczenie. Przeprosiny. Łaknienie mordu w słowach, byle uznał mnie za furiata i nie tęsknił. Ba i tak nie będzie. Może chciałem wyjaśnić całą tę sytuację przed sobą samym?
Gładziłem kciukiem jego dłoń, którą dalej mnie obejmował. Wsłuchiwałem się w jego oddech.
Miałem dzisiaj odnieść ostatnie papiery i się wydelegować. Że musiałem akurat na niego trafić.
Zresztą, znajdą je i sami to rozgarną.
Adam, spotkaliśmy się po raz pierwszy i ostatni.
Jak nie on, to ja.
Pięknie.
Spojrzałem na zegarek. Czwarta rano.
Za dwie godziny wyjazd.
Jeszcze pięć minut, było tak wygodnie. Tak dobrze. Tak komfortowo i ciepło.
Już Nivan, już. Nie rozleniwiaj się.
Bokserki, spodnie, koszulka, skarpetki. Buty, jebane sznurowadła. Wcisnąłem stopy na siłę, tenisówki i tak były już rozluźnione do granic możliwości. Telefon. Zapalniczkę i pudełko niech sobie zatrzyma. Cokolwiek.
Papiery jebać, same się doniosą, nie chciałem już szeleścić. Koszula z plamą po kawie. Powinna się doprać.
Okulary są. Brudne, tłuste, z plamami po nocy, ale były. Byle widzieć.
Przykryłem go, bo inaczej wychłodzi się i obudzi. Niech dośpi do końca, niech wypocznie.
Stojąc przy drzwiach spojrzałem ostatni raz na ten cały burdel. Na pełne wspomnień pobojowisko, a na koniec na śpiącego królewicza, który rozdziawił japę i chrapnął. Uśmiechnąłem się pod nosem. Pięknyś, Adam, pięknyś nawet w tym wydaniu.
Otworzyłem drzwi i już bez oglądania się za siebie wyszedłem. Przymknąłem wrota do jaskini lwa, wzdychając cicho, a za chwilę przecierając już nieco tłuste włosy i przeklinając.
Cholerni faceci.

poniedziałek, 30 lipca 2018

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [22]

— Wanda, to twoje życie, nie będę ci mówił, czy możesz się z nim spotykać, czy nie. Jeśli uznasz, że jest odpowiedni, to droga wolna, ty wiesz najlepiej, co jest dla ciebie dobre.
A ja po prostu pokiwałam głową, nie odpowiadając, bo przecież odpowiedź była dosyć prosta, łgał w żywe oczy. Oboje wiedzieliśmy, że nie wiedziałam, co jest dla mnie dobre, a co nie, że prawdopodobnie właśnie popełniałam jakiś kolejny błąd w swoim dosyć krótkim życiu. Bo tak się to chyba toczyło, i to nie tak, że wcale nie było sukcesów, tylko za każdym błędem, szedł kolejny, a ja tych czepiałam się wyjątkowo mocno i jakoś rzadko kiedy udawało mi się wyrwać z tej dosyć niewesołej karuzeli nieświadomego, mniej lub bardziej, masochizmu.
Bo przecież musiałam udowodnić sobie, że jestem czegoś warta, zadrżeć nosa, zaśmiać się wszystkim, którzy mnie urazili, prosto w twarz. Że te wszystkie słowa powtarzane przez tylu ważnych dla mnie ludzi są prawdziwe, choć z ich czynów często wynikało inaczej. Że jestem ładna, inteligentna, że jestem warta zachodu, nawet jeżeli były to dosyć głupie wartości do kierowania się nimi w życiu.
Po prostu chciałam poczuć się dobrze, a to nie było tak wiele, prawda?
I w sumie szliśmy do kawiarni w ciszy, bo ja nie potrafiłam zacząć z nim rozmowy, nie w takich okolicznościach i nie po tych wszystkich wydarzeniach, a on prawdopodobnie po prostu uważał, że i ja nie chcę zaczynać kolejnych rozmów, sądząc po gęstej atmosferze, więc lepiej byłoby milczeć.
Choć i to były beznadziejne przypuszczenia, bo przecież nieraz udowadniał mi, że myliłam się, co do jego toku myślenia.
— To... już jesteśmy — oświadczyłam, stając dumnie przed kawiarnią, a po chwili uśmiechnęłam się szeroko, gdy tylko dostrzegłam przez okno kręcone loki siedzące same przy jednym ze stolików. W końcu nie w pracy, w końcu w spokoju.
Przecież kto mi zabroni spędzić popołudnie w przyjemnym towarzystwie?

Niby nic [79]

— Wiedziałem, ale myślałem, że mnie czymś jeszcze zaskoczysz — mruknął, oblizując wargę, na co tylko podniosłem prawą brew, bo to zdecydowanie był ładny gest i ruch, ba, wręcz kuszący. Co prawda jako odpowiedzi na jego słowa mogłem tylko użyć cichego prychnięcia, bo przecież mogłem go jeszcze czymś zaskoczyć. Po prostu nie tym. — Black Devilsy, różowe konkretniej — odpowiedział. — Co pomyślałeś, kiedy pierwszy raz mnie spotkałeś? — Och, takiego pytania może i się nie spodziewałem, może i było trochę bardziej interesujące.
Nachyliłem się nad chłopakiem, podnosząc swoją dłoń i muskając palcem jego nos.
— Ja też myślałem, że jeszcze mnie czymś zaskoczysz, a Black Devilsy do niespodzianek zdecydowanie nie należą — stwierdziłem, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. — Co pomyślałem? Że w sumie to jesteś niezłą dupą — oświadczyłem, po czym wybuchnąłem śmiechem. Sam co prawda, no cóż, co ja poradzę, moje poczucie humoru należało do bardzo wyszukanych rzeczy. — Spokojnie, nie tylko to, przysięgam. Że wyglądasz na trochę innego od wszystkich i takie sprawiasz wrażenie. Że jesteś przekonany o swoje wartości, a przynajmniej tak sądziłem, po tej nodze założonej na drugą i praktycznym zajęciu całej ławki. Że masz ładne oczy. Że mnie irytujesz, ale cholernie kusisz. I że zaraz rzucimy się ku sobie, nie do końca wiem, czy aby rozerwać tętnice, czy ubrania — mruknąłem, ponownie parskając śmiechem. Trochę cichszym i spokojniejszym, może i mniej pewnym. — I że możliwe, że ciebie polubię — podsumowałem w końcu, ostatecznie obejmując chłopaka swoimi ramionami i zamykając oczy. — A ty co myślałeś, gdy usiadł obok ciebie piękny, niebieskooki mężczyzna? Tak, wiem, uwielbiasz mnie.

Niby nic [78]

Westchnął jakby absolutnie zdemotywowany moim pytaniem. Zmarszczyłem brwi, zerkając na niego z dołu, bo nie wszystko było aż tak oczywiste, Walsh, naprawdę. Nie znam cię.
Och.
Jak beznadziejnie to brzmi.
Jednakże rzeczywistość była nadzwyczaj brutalna i wredna, nie znałem Walsha, nie wiedziałem o nim absolutnie nic, nie licząc tego, że lubi tartę cytrynową, ma pieprzyk na dupie, którego on sam nie uznaje, ale ja wiem, że tam jest, nie umie tańczyć, że jebie na kilometr lasem, nikt do końca nie wie czemu.
Nie znałem go ani trochę, a bez oporów dałem mu dupy. Może właśnie dlatego to zrobiłem. Komuś, o kim nie wiedziało się nic, było o wiele łatwiej.
— Przewalski, myślałem, że wszyscy to wiedzą — odparł mruczącym głosem, zjeżdżając dłonią na moją klatkę piersiową. Czyli jednak, już myślałem, że czymś mnie zaskoczy. — A twoja historia wcale nie była taka długa. I głupią też bym jej nie nazwał, ot co, miłość może i tak, ale samo wydarzenie nie. Ulubione papierosy?
— Wiedziałem, ale myślałem, że mnie czymś jeszcze zaskoczysz. — Oblizałem szybko dolną, już zbyt mocno spierzchniętą wargę. — Black Devilsy, różowe konkretniej. — Przetarłem leniwie lewe oko, burcząc coś jeszcze pod nosem, ale sam nawet nie za bardzo miałem pojęcia, co to konkretnie było. — Co pomyślałeś, kiedy pierwszy raz mnie spotkałeś?

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [21]

Wraz z końcem mojej wypowiedzi, Wanda zakończyła względne rozgarnianie się, no, może powoli do tego zmierzała, poprawiając ostatni raz swój kardigan, rozczesując włosy i jeszcze dosznurowując botki, które wyglądały na ładne, niekoniecznie na najwygodniejsze.
Stuknięcie obcasem w podłogę, Przewalska była już zdecydowanie gotowa.
— A więc w drogę, bo teraz już zdecydowanie jestem spóźniona, a jeżeli już, to kuzyn. Dwunastego stopnia. Może jedenastego — rzuciła z uśmiechem, chwytając szybko parasolkę, a ja tylko prychnąłem pod nosem, kręcąc oczami i podążając za żwawo stąpającą przed siebie dziewuchą. Oczywiście, dumnie zadzierającą nosa dziewuchą, która bardzo chciała być pewna siebie, ale chyba nie było to zapisane w jej genach. — I żadnego gadania, że ty nie pozwalasz, że ci się nie podoba i że nie ma opcji, że pozwolisz na taki związek. I nie wynajmujesz Nivana, by go nastraszył, nie ma opcji.
— Wanda, to twoje życie, nie będę ci mówił, czy możesz się z nim spotykać, czy nie — rzuciłem, wychodząc przy okazji z pomieszczenia, dając blondynce zamknąć drzwi. — Jeśli uznasz, że jest odpowiedni, to droga wolna, ty wiesz najlepiej, co jest dla ciebie dobre.
Naiwnie to sobie wmawiałem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że była jaka była i nigdy nie potrafiła wybrać dobrze. Krzywda trzymała jej się niemiłosiernie blisko.

niedziela, 29 lipca 2018

Niby nic [77]

No i spłonął dziewiczym rumieńcem, przyznaję, może i tego trochę się spodziewałem, może i nie, ale ten czerwony na polikach i uszach na pewno dodawał mu uroku. Burknął coś pod nosem, a ja parsknąłem śmiechem, ponownie chowając twarz w niebieskiej czuprynie.
— To głupia i długa historia — parsknął. Oj, Oakley, od takich słów zaczynają się właśnie te interesujące (lub wręcz przeciwnie) i wcale niedłużące się (lub ponownie, wręcz przeciwnie) opowieści. — Pierwsza nieodwzajemniona miłostka tliła się jak to Missisipi, do jedynego i niepowtarzalnego Kumara. Odwzajemnionej jeszcze nie zaliczyłem — wypowiedział wszystko na jednym wydechu, stukając nerwowo palcami o mój brzuch, no a ja musiałem to mu przyznać, byłem zaskoczony. Zaintrygowany może? Bo przecież mieszkał z Kumarem w jednym pokoju, ba, raczej spokojnie można było go nazwać najlepszym przyjacielem Oakleya, więc sytuacja musiała być poważna. Ale najwidoczniej została również rozwiązana w bardzo dobry sposób, sądząc po ich aktualnej, raczej dobrej, relacji. — A twoja?
Westchnąłem cicho, może trochę w szoku, że nadal nie znał odpowiedzi.
— Przewalski, myślałem, że wszyscy to wiedzą — wymruczałem leniwie, a lewa dłoń jakoś sama spłynęła na mostek chłopaka. — A twoja historia wcale nie była taka długa. I głupią też bym jej nie nazwał, ot co, miłość może i tak, ale samo wydarzenie nie — podsumowałem, otwierając jedno oko, choć w naszej aktualnej pozycji nie dawało mi to doskonałego widoku na jego twarz. — Ulubione papierosy?

Niby nic [76]

Mruknąłem z przyjemnością, gdy twarz mężczyzny znalazła się w moich włosach, gdy zebrał się na kolejne czułości i po prostu znalazł się jeszcze bliżej mnie, chyba nawet bardziej w tym psychicznym, niż fizycznym znaczeniu. Uśmiechnąłem się, wyciągnąłem wolną dłoń gdzieś wyżej, byle dosięgnąć kosmyków na jego karku i zacząć je delikatnie masować, pieścić, pielęgnować. Nie zważając na to, w jak pokracznej pozycji się znaleźliśmy.
— Na jakiejś imprezie, chyba piętnaście lat miałem, pijany w sztok, uchlany do granic wytrzymałości mojego organizmu, o pocałunku dowiedziałem się od znajomego następnego dnia, gdy znaleźli mnie na drzewie w ogródku, więc nie, nie opowiem ci gorących szczegółów — odparł z nieporadnym uśmiechem, odsuwając się ode mnie i drapiąc po głowie, na co parsknąłem cicho, bo och, tak, raczej nikt się nie spodziewał. — Z jakąś dziewczyną, chyba Anja miała na imię, jeżeli ciebie to interesuje. A taki oficjalny pierwszy pocałunek, który chciałbym, żeby był moim pierwszym to chyba z Tadeuszem, jak miałem szesnaście. To był fajny związek, w sumie ciekawe, co tam u niego, bo rozstawaliśmy się jako przyjaciele. No i jeszcze jest Przewalski, ale to już zupełnie inna historia. Twoja pierwsza miłość?
Na koniec skinąłem głową, ale słysząc pytanie zalałem się konkretnym rumieńcem, bo tak, to musiało paść. To jedno, jedyne zdanie.
Burknąłem pod nosem, coś niezrozumiałego dla niego, a oczywistego dla mnie.
— To głupia i długa historia — parsknąłem z niezwykłym zawstydzeniem, przypominając sobie każdy, nawet najmniejszy ruch tego drugiego, który w tamtym okresie przyprawiał mnie o wzwód i zdecydowanie byłem zbyt świadom samego siebie. — Pierwsza nieodwzajemniona miłostka tliła się jak to Missisipi, do jedynego i niepowtarzalnego Kumara. Odwzajemnionej jeszcze nie zaliczyłem. — Zastukałem palcami o brzuch mężczyzny. — A twoja?

Niby nic [75]

— Powiem ci, że taką złotą jesień widziałem raz w życiu i warto było — mruknął, bardzo ładnie i nisko, a i może nawet sam drgnąłem na ten dźwięk. Kto nas tam wie, najważniejsze, że było to bardzo przyjemne.
Ostatecznie schowałem twarz we włosach chłopaka, praktycznie się rozpływając, bo przecież one były takie miękkie, gęste i w dodatku delikatnie łaskotały skórę, ale nie we wredny, nieprzyjemny i wyzywający sposób, by tylko rozjuszyć ofiarę, tak jak lubiły robić to dłonie Oakleya.
I to nie tak, że to drugie w sumie też nawet lubiłem na ten swój własny, pokraczny sposób.
— Ósmy lutego — odpowiedział na moje pytanie, a ja od razu zakodowałem, a przynajmniej spróbowałem zakodować tę informację w głowie. I co z tego, że prawdopodobnie nigdy miała mi się nie przydać. Lepiej wiedzieć więcej, niż mniej, bo co jak się okaże, że jednak zapomniałem o jego urodzinach i nie mam żadnego prezentu? — Pierwszy pocałunek? — zapytał, parskając śmiechem, a ja mu zawtórowałem i pokręciłem głową, przy okazji unosząc delikatnie twarz, bo nikt z nas raczej nie chciał, by niebieskie włosy wylądowały w moich ustach.
— Na jakiejś imprezie, chyba piętnaście lat miałem, pijany w sztok, uchlany do granic wytrzymałości mojego organizmu, o pocałunku dowiedziałem się od znajomego następnego dnia, gdy znaleźli mnie na drzewie w ogródku, więc nie, nie opowiem ci gorących szczegółów — oświadczyłem, uśmiechając się dosyć nieporadnie i drapiąc się po głowie. — Z jakąś dziewczyną, chyba Anja miała na imię, jeżeli ciebie to interesuje. A taki oficjalny pierwszy pocałunek, który chciałbym, żeby był moim pierwszym to chyba z Tadeuszem, jak miałem szesnaście. To był fajny związek, w sumie ciekawe, co tam u niego, bo rozstawaliśmy się jako przyjaciele — mruknąłem, mrużąc oczy na krótszą chwilę. — No i jeszcze jest Przewalski, ale to już zupełnie inna historia. Twoja pierwsza miłość?

Niby nic [74]

Nie sądziłem, że pytanie o zwykłą, ulubioną porę roku wzbudzi aż tak negatywną reakcję, ale warczenie, jak u rozjuszonego kundelka zdecydowanie było tego warte, dlatego tylko parsknąłem śmiechem, czekając cierpliwie, aż udzieli oczekiwanej przeze mnie odpowiedzi, bo nie miałem zamiaru odpuszczać mojego celu.
— Uwielbiam złotą jesień, ale jako że taka nie istnieje, bo zawsze jest mokro, leje i w dodatku robi się to okropne błoto, to zdecydowanie wiosna — odparł twardo, poprawiając się nieco, przez co sam musiałem poprawić się razem z nim, bo podciągając się do góry, zsunął mnie w dół. A ja dalej chciałem słuchać jego pulsu. Musiałem jednak przyznać mu rację, jesień zazwyczaj była paskudna. — Twoje urodziny? — spytał, chuchając prosto w moją głowę, na co delikatnie się skrzywiłem, bo włosy nieprzyjemnie się przy tym odginały.
— Powiem ci, że taką złotą jesień widziałem raz w życiu i warto było — mruknąłem nisko. Chciałem jeszcze rzucić czymś w stylu, że co, Walsh, nie wiesz, kiedy mam urodziny? Ta zniewaga krwi wymaga! Ale za chwilę spytałby się, w takim razie kiedy ja mam urodziny, a mnie porządnie by zatkało, bo nie miałem zielonego pojęcia i już go mieć nie chciałem. W końcu, po co mi ta informacja, tylko po to, żeby później samotnie celebrować? — Ósmy lutego — odparłem beznamiętnie, przypominając sobie, że cholera, jestem stary. — Pierwszy pocałunek? — parsknąłem głośno, decydując się na zejście na bardziej pobłażliwe tematy.

sobota, 28 lipca 2018

Niby nic [73]

Parsknął wyjątkowo melodyjnym jak na siebie śmiechem, a ja odpowiedziałem mu tym samym, bo dlaczego by nie? Uścisnąłem trochę mocniej palce chłopaka, upewniając się, że jeszcze nigdzie nie uciekł.
— Chyba nie mam albo nigdy się nad tym nie zastanawiałem, jak mam być szczery — odpowiedział cicho, na co przewróciłem oczami i prychnąłem, bo przecież tak nie wolno. Trzeba było odpowiedzieć na pytanie, tak? — Nie wiem. Koale? Buldogi francuskie? Shiba Inu? Lori. O borze, lori są urocze. Nie lubię wybierać, wszystkie są cudowne. A może sowy? Uwielbiam sowy — szepnął, krzywiąc się niemiłosiernie, jakbym torturował go tym jakże okropnym pytaniem. Teraz przynajmniej byliśmy kwita. — Która pora roku?
Westchnąłem cicho, odchylając głowę do tyłu i warcząc z udawanym oburzeniem, bo te pytania naprawdę zaczynały robić się cholernie trudne.
— Uwielbiam złotą jesień, ale jako że taka nie istnieje, bo zawsze jest mokro, leje i w dodatku robi się to okropne błoto, to zdecydowanie wiosna — oświadczyłem stanowczo, podciągając się przy okazji trochę do góry. — Twoje urodziny? — zapytałem i pochyliłem się troszeczkę nad nim, chuchając w niebieskie włosy i uśmiechając się, gdy tylko się poruszyły.
Nie było wcale tak późno, a ja już odchodziłem od zmysłów, daj Stwórco, żebym do końca tej rozmowy nie stał się małpką, która śmieje się z osoby poruszającej palcem i mówiącej "arr".
A to była naprawdę możliwe.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [20]

A Yamir chyba już wybrał, zdecydowanie wolał użerać się z moim adoratorem, niż zostawić mnie na jego pastwę, sądząc po tym zdecydowanym ruchu do przodu oraz postawieniu swoich nóg na podłodze, jakby już mógł ruszać. No cóż.
— Nazywam się Yamir Madan Kumar, a nie Nivan Oakley, żeby się kitrać po krzakach — parsknął, na co ponownie przewróciłam oczami, bo tak, tu musiałam przyznać mu rację, chowanie się i udawanie, że ciebie nie ma, zdecydowanie bardziej pasowało do niebieskowłosego. Yamira za to widziałam w długim płaszczu i okularach przeciwsłonecznych w ulewie. — Jak będzie miał wąty, to powiesz, że jestem twoim kuzynem, ciotką, wujkiem, piętnastą wodą po kisielu, czy tam kolegą gejem, co za problem, Karmo — dodał jeszcze, parskając cichym śmiechem.
Zawiązałam wszystko, co zawiązać miałam, poprawiłam kardigan i koszulkę, rozczesałam jeszcze ostatni raz włosy, które ostatecznie i tak pewnie zaczną żyć własnym życiem, mając na uwadze aktualne ulewy, no i chwyciłam za torbę.
Zastukałam obcasem w podłogę.
— A więc w drogę, bo teraz już zdecydowanie jestem spóźniona, a jeżeli już, to kuzyn. Dwunastego stopnia. Może jedenastego — stwierdziłam, uśmiechając się pod nosem, gdy chwytałam za parasolkę, bo i ta mogła mi, a teraz raczej nam się przydać. — I żadnego gadania, że ty nie pozwalasz, że ci się nie podoba i że nie ma opcji, że pozwolisz na taki związek. I nie wynajmujesz Nivana, by go nastraszył, nie ma opcji — dodałam jeszcze naprędce, otwierając drzwi.
Losie, mam nadzieję, że bawisz się doskonale.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [19]

Gwałtowne nabranie haustu powietrza zakończyło się akcją, Yamir, ja się chyba dławię, nie wiem, czy tlenem, czy śliną. Może nieco szczwany uśmiech wdarł się na moją buźkę, widząc, jaką reakcję wywołałem u nastolatki, która rzuciła się po swoje buty, żeby za chwilę zacząć wciskać w nie te swoje filigranowe stópki, które chyba dostała gdzieś na składzie porcelany, bo nie wierzę, żeby siły wyższe dawały takie ot, tak.
— Kobiety zmienne są, Yamir, a jak chcesz tampony to są w żółtej saszetce, tabletki rozkurczowe też tam znajdziesz — rzuciła, puszczając mi oczko, na co prychnąłem cicho, dalej się uśmiechając, bo zdecydowanie konwersacja zaczęła schodzić na jakieś przyjemniejsze tematy, nawet jeśli w powietrzu dalej dało się poczuć nutkę jakiegoś zdenerwowania, zniechęcenia i napięcia, które biło między nami pioruny i groźnie strzelało oczyskami. — Nie zabraniam, ale nie wiem, czy taka eskorta będzie dobrze wyglądać. W sensie... nie przypominasz mojego brata, przykro mi. Ale w sumie, rób co chcesz, wolę tak, niż żebyś miał mnie śledzić w krzakach.
— Nazywam się Yamir Madan Kumar, a nie Nivan Oakley, żeby się kitrać po krzakach — parsknąłem głośno, wspominając w myślach fiasko, wtedy jeszcze bruneta, który zdecydował się przypilnować Falkę i powiedzmy szczerze, zbyt fenomenalnie mu to nie wyszło. — Jak będzie miał wąty, to powiesz, że jestem twoim kuzynem, ciotką, wujkiem, piętnastą wodą po kisielu, czy tam kolegą gejem, co za problem, Karmo — parsknąłem ciszej, zsuwając się na kraniec wyrka.
Klameczka zapadła, czy coś.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [18]

Pan Kumar strzelił focha. Zmarszczył brewki, wydął usta, a mi pozostawało tylko prychnąć, gdy w końcu mogłam zamknąć cholerną kosmetyczkę.
Bo niby lubiłam się malować i lubiłam siebie w makijażu, a przy tym równie tego nienawidziłam, za każdym razem ciesząc się, że tym razem nie wydłubałam sobie oka. Taki mały paradoks.
— Uznajmy, że mam okres — mruknął w końcu, a ja prawie zakrztusiłam się własną śliną, gdy parskałam śmiechem. — Nikt nie chce się nikogo pozbyć, po prostu się dziwię, jak szybko zmieniasz swoje podejście i tempo pracy — stwierdził i wzruszył ramionami, podczas gdy ja sprawdzałam jeszcze, czy aby na pewno wszystko mam w torebce. — Mogę cię odeskortować?
I znowu prawie się zakrztusiłam, tym razem już nie w śmiechu, a raczej małym szoku, zdziwieniu i może i poddenerwowaniu, kto to tam wie. Odchrząknęłam, rzucając torebkę na fotel i biorąc w łapki buty, by w końcu je założyć.
Wrócę wieczorem i będę cierpieć, przysięgam.
— Kobiety zmienne są, Yamir, a jak chcesz tampony to są w żółtej saszetce, tabletki rozkurczowe też tam znajdziesz — oświadczyłam, puszczając mu oczko, gdy usiadłam na łóżku, by wcisnąć stopę w botki. A może po prostu pójść w rozchodzonych adidasach? Nie, aby być piękną trzeba cierpieć, czy jak to powtarzały te wszystkie cudowne panie przechodzące operacje plastyczne. — Nie zabraniam, ale nie wiem, czy taka eskorta będzie dobrze wyglądać. W sensie... nie przypominasz mojego brata, przykro mi — mruknęłam, uśmiechając się troszkę nie pewniej. — Ale w sumie, rób co chcesz, wolę tak, niż żebyś miał mnie śledzić w krzakach.
Och, Yamir, chciałam raz, a dobrze po prostu zapomnieć, ale jak widać, wszystko mi, kurwa, musiało utrudniać.

(Nie) wiem, że mnie podglądasz [17]

Prychnęła dość głośno, gdy dalej grzebała w swoich rzeczach. Sam zająłem się strzepywaniem jakichś paprochów z łóżka, wyciąganiem piór z poduszek i wygładzaniem prześcieradła dłońmi, krzyżując przy okazji nogi w kostkach i skrycie ciesząc się, że loków jest na tyle dużo, że robią mi za poduszkę. Szału nie było, ale i tak lepiej, niż jakbym miał opierać się gołą głową o ścianę.
— Po pierwsze, strasznie pesymistyczny się zrobiłeś, Yamir. Równowaga świata zaczęła za bardzo przechylać się na jasną stronę? — spytała, machając namiętnie kredką, a ja tylko parsknąłem pod nosem, zabijając przy okazji muchę, która usiadła mi na udzie. — Po drugie, już kończę, szminkę mogę nawet nałożyć w biegu, a wszystko mam już upchane do torby. Po trzecie, już się chcesz mnie pozbyć? — Zerknąłem na nią, jakby co najmniej mi matkę zabiła, po czym ściągnąłem z powątpiewaniem brwi i wydąłem usta w absolutnie niezadowolonym geście.
— Uznajmy, że mam okres — mruknąłem z delikatnym uśmiechem, kreśląc palcem kółka na nodze. — Nikt nie chce się nikogo pozbyć, po prostu się dziwię, jak szybko zmieniasz swoje podejście i tempo pracy — wzruszyłem ramionami. — Mogę cię odeskortować?
Nie tak, że nie miałem co robić.
Ani nie tak, że po prostu chciałem zobaczyć tego mężczyznę i ocenić, czy wszystko, aby na sto procent będzie „ok”.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [16]

— Jeśli spięte, to kok, chociaż dzisiaj widzę cię bardziej w rozpuszczonych — odparł dosyć szybko, a ja tylko pokiwałam głową, przy okazji rzucając się do torby, by poszukać w niej szczotki.
— Tak, a jak go pocałujesz, to zmieni się w żabę, obstawiam, że tak wyglądałoby to w naszej rzeczywistości. — Przewróciłam oczami, stwierdzając w głowie, że Yamir tego dnia był wyjątkowo pesymistyczny. — Jakieś jaśniejsze bordo?
Usiadł na łóżku, grzebiąc w poduszkach i opierając się o drewnianą część, podczas gdy ja grzebałam w kosmetyczce w poszukiwaniu wszystkiego, co potrzebne, a łatwe to nie było, bo trzeba przyznać, iż możliwe, że miałam niektórych rzeczy ciut za dużo, tych nigdy nie używanych również, ale co ja poradzę, jak to tak ładnie wygląda na półce, często jeszcze ślicznie pachnie i brakuje tylko słodkiego uśmiechu.
Nie, z uśmiechu zrezygnujmy, nie chciałabym, aby kosmetyki uśmiechały się do mnie na półkach w sklepie. Byłoby to raczej niepokojące.
— Zagęszczaj ruchy, jeszcze przed chwilą panikowałaś, że się spóźniasz — parsknął nagle Yamir, splatając ręce na klatce piersiowej.
Znalazł się pan i władca, o!
Prychnęłam, przewracając oczami, gdy w końcu wyjęłam odpowiednią szminkę.
— Po pierwsze, strasznie pesymistyczny się zrobiłeś, Yamir. Równowaga świata zaczęła za bardzo przechylać się na jasną stronę? — zapytałam, uśmiechając się i próbując nie wydłubać sobie oka kredką. — Po drugie, już kończę, szminkę mogę nawet nałożyć w biegu, a wszystko mam już upchane do torby — oświadczyłam dumnie. — Po trzecie, już się chcesz mnie pozbyć? — Parsknęłam śmiechem, w końcu obracając się w stronę Hindusa.

Kompleks starszego brata [6]

I chyba trafiłem na całkiem ładnego oszołoma, który do końca nie wiedział, w którym świecie powinien aktualnie funkcjonować, tym na zewnątrz, czy może jednak tym kryjącym się gdzieś głęboko w jej głowie, delikatnie rzecz mówiąc, odciętym od tego naszego, realnego.
Ale miała imbryk i skinęła głową, uśmiechając się zdecydowanie szerzej, niż poprzednio, ba, nawet oczy jej zalśniły w radosnym wyrazie.
— Przeważnie to ja proponuję upijanie się herbatą. Lubisz mrożoną? Chociaż w sumie nie ma za bardzo pogody na mrożoną... Czy wolisz kawę? Czy ja mam drugi imbryk? — mruczała, szeptała, rzucała jakimś hasłem nieco głośniej, prowadząc dialog ze mną, ze sobą i chyba jeszcze przy okazji z podłogą, a ja tylko uśmiechałem się delikatnie, zastanawiając się przy okazji, czy nie powinienem był zadzwonić po jakieś służby specjalne, bo dziewczyna chyba zdecydowanie potrzebowała jakiejś pomocy z zewnątrz, czy coś. Ale kiwałem głową i nawet decydowałem się dać jej dalej szanse, bo może po prostu ma dziwniejszy moment, chwilę, która za chwilę przeminie. — Lubisz ciastka? Jeśli tak, to jakie?
— Lubię mrożoną, chociaż niekoniecznie w takie dni, jak ten — odpowiadałem po kolei, wściubiając ręce do kieszeni czarnej, rozpinanej bluzy. — Kawa, czy herbata, mi to obojętne, oba napoje zdecydowanie lubię, a dzisiaj mogę napić się herbaty, jeśli na kawę specjalnie szykować trzeba inny imbryczek. I dyniowe albo słonecznikowe, bardzo lubię słonecznikowe. — Zacząłem iść, mając nadzieję, że Pel pójdzie za mną i znajdziemy się w miejscu, gdzie nie będziemy narażeni na wzrok Oakleya. — Do której klasy chodzisz?

Kompleks starszego brata [5]

Miał ten znajomy, zdezorientowany wyraz twarzy, który gościł zawsze u osób nieprzyzwyczajonych do mojego bełkotu. To chyba był znak, że powinnam wrócić na ziemię i zostać, żeby chłopak nie mrugał tak zdziwiony.
— Uznajmy, że nie. — Krótkie wzruszenie ramionami. — Sam też jestem beznadziejny, poszukać możemy, ale proponowałbym coś innego, niż nieosiągalny pierwiastek czegoś tam — dodał cichszym tonem, na co chciałam już skrzywić oburzona wargi, zmrużyć oczy i powiedzieć, że wcale nie jest beznadziejny [chyba podchodziło to pod hipokryzję], jednak mnie uprzedził. — Kawka? Herbatka?
Przypomniałam sobie o biednym, porcelanowym imbryku, który szczelnie obejmowałam, oraz jego zawartości, która tylko czekała, aż ją wypiję. Kiwnęłam głową z szerszym uśmiechem, bo herbacie nigdy nie odmówię. To moja niezaprzeczalna słabość i nie miałam zamiaru się jej wyzbywać, ponieważ przegrałabym, zanim bym zaczęła.
— Przeważnie to ja proponuję upijanie się herbatą — zaśmiałam się cicho. — Lubisz mrożoną? Chociaż w sumie nie ma za bardzo pogody na mrożoną... Czy wolisz kawę? Czy ja mam drugi imbryk? — Raz to normalnie pytałam się i zwracałam się do Gabriela, raz to mój głos zniżał się do mruczenia pod nosem oraz zadawania pytań retorycznych, bo tak, miałam drugi imbryk, chyba w narcyzy. Mój wzrok latał pomiędzy twarzą chłopaka, a podłogą, jakbym nie umiała się zdecydować. Podrapałam się za uchem, zastanawiając się, czy Vladdy wybył z kimś się napić czegoś mocniejszego lub oglądał opery mydlane w świetlicy. — Lubisz ciastka? Jeśli tak, to jakie? — Kolejne pytania padły z moich ust i finalnie zatrzymałam nieco oczekujące spojrzenie na Gabrielu.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [15]

Nawet nie udawałem, że nie widziałem zdziwienia na jej twarzy. Ba, nawet wysiliłem się na uśmiech, nieco krzywy, wredny i zrezygnowany, ale uśmiech.
— Czy mi się wydawało, czy pan Kumar przez chwilę był sarkastyczny? — rzuciła, przecierając nieco brodę, niczym grecki filozof, a ja tylko przewróciłem oczami, bo tak, byłem, czy to aż taki wyczyn w tym niezwykłym świecie? Prawdopodobnie tak, zerkając na wszystko, co dotychczasowo robiłem. — Przysięgam, przejmujesz cechy Nivana i Renuli. A jeżeli już znasz ich dosyć długo, to pierwotny Yamirek musiał być naprawdę złotym dzieckiem — odparła, parskając śmiechem. Jedynie ściągnąłem brwi.
Nic nie przejmowałem, och, Karmo.
A złoty byłem tylko z wyglądu, skarbie.
— Kto wie, może się okaże księciem z bajki, wszystko jest możliwe, prawda? A teraz wracając do sprawy najważniejszej, włosy spięte czy rozpuszczone. I jaki kolor szminki?
— Jeśli spięte, to kok, chociaż dzisiaj widzę cię bardziej w rozpuszczonych — odparłem, wzruszając ramionami i ponownie opierając się o ścianę. — Tak, a jak go pocałujesz, to zmieni się w żabę, obstawiam, że tak wyglądałoby to w naszej rzeczywistości — westchnąłem z uśmiechem. — Jakieś jaśniejsze bordo? — Usiadłem na łóżku, byle ułożyć plecy na jego oparciu i jeszcze podłożyć sobie poduszkę, bo drewno wygodne nie było. — Zagęszczaj ruchy, jeszcze przed chwilą panikowałaś, że się spóźniasz — parsknąłem, zakładając ręce na piersi.

Niby nic [72]

Ten wzrok mówiący wyraźnie, że ciebie Oakley, chyba coś popierdoliło, jeśli każesz mi robić takie rzeczy, o czym ty w ogóle gadasz i dlaczego robisz mi krzywdę, zadając takie pytania, co? No powiedz mi, czego jesteś taką paskudą.
A ja tylko uśmiechałem się delikatnie, oczekując odpowiedzi i naprawdę wiedziałem, że na jednej, jedynej piosence się nie skończy, ale koniecznie chciałem, chociaż na chwilę zatruć mu to paskudne dupsko, a żeby go coś w pośladek ukłuło i piekielnie zabolało. Cierp, cierp, sam zacząłeś tę popieprzoną gierkę.
— Tylko jedna? — spytał, marszcząc czoło i zdecydowanie mocno się namyślając. — Chyba Everybody Wants to Rule... Nie, czekaj, poprawka. Stayin’ Alive Bee Geesów. Albo nie. Mogę podać dwie? Oczywiście, że mogę. September od Earth, Wind and Fire, Mister Blue Sky i I Just Died In Your Arms. Tak, wiem, że to były trzy, Oakley, ale nie zabronisz mi — odparł, skończył z uśmiechem na buźce, a ja przewróciłem oczami i odetchnąłem z ulgą, bo nie znałem ani jednego utworu, który wymienił.
Nie będzie okazji, żeby zatruwał mi nimi życie.
A mimo wszystko zapamiętałem większość tytułów, żeby w razie czego po prostu zrobić składankę „A.W”, zgrać ją na płycie i wrzucić w jakimś pudełku na dno kartonu, a któregoś pięknego dnia, za dwadzieścia lat go otworzyć, całkiem zapominając o skrywanym przez niego skarbie i odsłuchać wszystkiego plując sobie w twarz w lustrze, zalewając się łzami i tak dalej. Brzmi zajebiście normikowo, ale chyba potrzebowałem mieć pewnik na dłuższą metę, który tylko utwierdzi mnie w przekonaniu, że tak, Nivan, spierdoliłeś sobie życie po całości, skarbie.
— Kolejne nic nieznaczące pytanie, ulubione zwierzę?
Parsknąłem śmiechem, marszcząc brwi i kręcąc kciukiem kółka na jego dłoni.
Chciałem już odpowiedzieć „Żyrafa Gienio”, ale z prędkością światła zaniechałem tego czynu.
— Chyba nie mam albo nigdy się nad tym nie zastanawiałem, jak mam być szczery — mruknąłem. — Nie wiem. Koale? Buldogi francuskie? Shiba Inu? Lori. O borze, lori są urocze. Nie lubię wybierać, wszystkie są cudowne. A może sowy? Uwielbiam sowy — szeptałem, wodząc wzrokiem po suficie i co chwila się krzywiąc, bo naprawdę, jak tu uznać jednego za ulubionego? — Która pora roku?

Niby nic [71]

I złapał mnie za dłoń, ba, prawie zmiażdżył moje dosyć szczupłe palce, a ja skrzywiłem się ponownie, bo co to za wredna menda była, tak atakować, a teraz jeszcze się bronić. Przecież tak nie wolno, prawda?
— A istnieją cynamonowe? Jak są cynamonowe, to pewnie cynamonowe — wymruczał, na co parsknąłem śmiechem i pokiwałem głową, bo przecież i takie by się znalazły. W końcu podobno nawet trzydzieści smaków by się znalazło. Albo trzydzieści jeden, sam już nie pamiętam, co matka mi za bzdury do głowy wbijała w dzieciństwie.
Westchnąłem z ulgą, gdy ostatecznie puścił moje palce wolno, a następnie zaplótł je ze swoimi. Drobny gest, a naprawdę cieszył swoją delikatnością, jakimkolwiek przemyconym uczuciem. Bo przecież coś się za nim znajdowało, prawda?
W ogóle cała nasza relacja opierała się właśnie na takich małych czułościach, dotyku drugiej osoby. I mi to chyba pasowało. Żadnych przysiąg, żadnych obietnic czy słodkich słówek, a ciepła skóra tego drugiego, delikatne palce z uwagą muskające każdy centymetr kwadratowy naszych ciał. Tak, zdecydowanie to lubiłem.
— A jak nie cynamonowe, to czekoladowe. Albo cytrynowe. Nie wiem, za dużo i za smacznie — jęknął, a ja ponownie parsknąłem śmiechem. — Ukochana piosenka?
Zerknąłem na chłopaka z przerażeniem, bo przecież jakim cudem miałem podać mu tytuł tylko jednej piosenki.
— Tylko jedna? — zapytałem z nadzieją w głosie, choć odpowiedź była oczywista. Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się dłuższą chwilę. — Chyba Everybody Wants to Rule... Nie, czekaj, poprawka. Stayin’ Alive Bee Geesów. Albo nie. Mogę podać dwie? Oczywiście, że mogę. September od Earth, Wind and Fire, Mister Blue Sky i I Just Died In Your Arms. Tak, wiem, że to były trzy, Oakley, ale nie zabronisz mi — podsumowałem z szerokim i dumnym uśmiechem na twarzy. — Kolejne nic nieznaczące pytanie, ulubione zwierzę?

piątek, 27 lipca 2018

Niby nic [70]

Uciekł szybko od mojej dłoni, marszcząc się nadzwyczaj wyraźnie i nawet sycząc, jak rasowy kot, któremu ktoś właśnie naruszył strefę osobistą, a ja tylko parsknąłem śmiechem, widząc całą jego reakcję, małe przedstawienie, które postanowił mi odstawić tuż przed oczami.
— Modry — odparł w końcu i spojrzał na mnie niechętnie, w równym nastroju i grymasie wracając na swoje miejsce, dalej wciąż przyglądając się dokładnie moim ruchom. Boisz się, że cię zaatakuję, Walsh? Plus bardzo ładny kolor. Bardzo. — Twój ulubiony smak lodów? — zapytał za chwilę, nie czekając dłużej, przecież była jego kolejka i on musiał zrobić wszystko tak szybko, jak tylko się da. Czy naprawdę aż tak bardzo nienawidził czekać?
Musnął palcami moją szyję, odwdzięczył się w ten sam sposób, a ja tylko zaśmiałem się cicho, zamykając szczupłe dłonie pomiędzy policzkiem, a ramieniem. Nie wolno, nie wolno, oddam zmiażdżeniem tej ciekawskiej łapki, Adam.
— A istnieją cynamonowe? Jak są cynamonowe, to pewnie cynamonowe — mruknąłem, sięgając do zaciskanej dłoni i delikatnie puszczając ją, byle móc spleść swoje palce z tymi jego, w dość pokracznej pozycji, ale jednak. — A jak nie cynamonowe, to czekoladowe. Albo cytrynowe. Nie wiem, za dużo i za smacznie — jęknąłem, udając zrezygnowanie całą tą sytuacją, a raczej pytaniem. — Ukochana piosenka?

Niby nic [69]

Uśmiechał się, zamykał oczy, a do tego wszystkiego brakowało mi tylko niskiego mruczenia, wyciągania się pod moją dłonią oraz delikatnego drżenia, jak u najprawdziwszego kota. Tak samo jak on, już ostatecznie zgniotłem swojego papierosa, rozstając się z nim dosyć niechętnie.
— Na moje szczęście nie — szepnął, podczas gdy ja dalej stukałem palcami o wyjątkowo ciepłą skórę. — Czy powinienem teraz spytać, a ty? Prawdopodobnie tak, prawda? — zapytał, na co od razu parsknąłem śmiechem i pokiwałem głową. Opuszki przeszły trochę wyżej, na żuchwę chłopaka. — Jaki jest twój ulubiony kolor? — dodał jeszcze i odchylił głowę, jakby skuszony moim ruchem dłoni.
Przeliczyłem się jednak, bo chwilę później wyciągnął swoją, a palcami przejechał po mojej szczęce, a jeszcze wcześniej, jakby zupełnym przypadkiem, choć znałem ten błysk w oku, zahaczył o szyję, przez co od razu uciekłem lekko w bok i syknąłem, nieznacznie krzywiąc się.
Nieładnie, Oakley.
— Modry — mruknąłem krótko, ostatecznie wracając na swoje miejsce, wolno i niezbyt ufnie, bo w końcu w każdej chwili mógł mnie zaatakować, prawda? — Twój ulubiony smak lodów? — odbiłem szybko piłeczkę, przy okazji, tak samo przypadkowo jak on, zahaczając palcami o jego szyję.
Bo przecież nie mogłem być dłużny, co to, to nie.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [14]

Uśmiechnął się, naprawdę ładnie, a ja uśmiech odwzajemniłam, bo w końcu dlaczego by nie, kto mi miał zabronić, choć przez krótką chwilę mogłam się cieszyć, prawda?
— I kto to mówi? — zapytał, unosząc brwi, a ja prychnęłam, od razu poprawiając pasemko, które ponownie wysunęło się zza ucha. Taki już mój... — Nie trzeba, dziękuję. Uznajmy, że dodaje mi uroku — szepnął, a ja parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową, zakładając ręce na klatce piersiowej. — I przekonał cię do kawy? Losie, to rzeczywiście ten jedyny — dorzucił jeszcze, a mnie dosłownie zamurowało, bo nigdy nie widziałam kpiącego Yamira. Brakowało tylko przewrócenia oczami oraz prychnięcia, przysięgam.
Zamrugałam kilka razy, otwierając usta w szoku i przekręcając głowę w bok.
— Czy mi się wydawało, czy pan Kumar przez chwilę był sarkastyczny? — mruknęłam, pocierając dłonią o brodę, jakby w teatralnej zadumie. — Przysięgam, przejmujesz cechy Nivana i Renuli. A jeżeli już znasz ich dosyć długo, to pierwotny Yamirek musiał być naprawdę złotym dzieckiem — stwierdziłam, parskając śmiechem. — Kto wie, może się okaże księciem z bajki, wszystko jest możliwe, prawda? — zaświergotałam ostatecznie, odwracając się na pięcie i podchodząc do lustra. — A teraz wracając do sprawy najważniejszej, włosy spięte czy rozpuszczone. I jaki kolor szminki? — zapytałam, kątem oka spoglądając na Hindusa.

Niby nic [68]

Miałem ochotę parsknąć cichym śmiechem, gdy zobaczyłem, jak bardzo napina brzuch, jak bardzo ucieka, gdy mocniej wydmuchałem powietrze nosem. Zrobiłbym to, gdyby nie fakt, że groziłoby upuszczeniem popiołu na jego skórę, a jednocześnie poparzenie go. Dlatego strzepnąłem już resztkę do prowizorycznej popielniczki, zgniotłem kiepa i objąłem go, teraz już wolnym, ramieniem przez tors.
Uśmiechałem się, czując palce, które tak uważnie studiowały skórę, leniwie przesuwały się po ciele, kreśliły wzory, rysowały nikomu nieznane znaki, które prawdopodobnie nie miały żadnego znaczenia, ważne, że były naprawdę przyjemne w odczuciu.
— Masz jakoś na drugie imię? — spytał w pewnym momencie, dalej wodząc dłońmi po moich plecach, gdy ja tylko przymykałem powieki i uśmiechałem się, czując naprawdę przyjemne mrowienie w okolicach, które poddawały się jego dotykowi.
— Na moje szczęście nie — odparłem cicho. Zastukał kilka razy palcem o moją skórę, bo chyba obaj nie mieliśmy co robić z dłońmi. — Czy powinienem teraz spytać, a ty? Prawdopodobnie tak, prawda? — mruknąłem, stwierdzając, że rzeczywiście, czasem, a nawet dość często, w relacjach międzyludzkich byłem beznadziejny. — Jaki jest twój ulubiony kolor? — spytałem w odpowiedzi, odchylając delikatnie głowę i zerkając na jego podbródek, który za chwilę musnąłem palcami. Nawet udało mi się zahaczyć o szyję, delikatnie ją musnąć, licząc na to, że mężczyzna zareaguje na łaskotki.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [13]

I chociaż różnica w naszym wzroście nigdy nie była nie wiadomo jak wielka, ta musiała, zresztą, jak zawsze, zadzierać noska i prostować się, prężyć, chociaż wiadome było, że nie dosięgnie do mojego poziomu.
— Prawdopodobnie nie, ale czy ktokolwiek jest? — odparła, uśmiechając się szeroko, a ja tylko pokręciłem głową ze zrezygnowaniem, również pozwalając małemu, szczwanemu grymasowi wtargnąć na moją buźkę.
Zdarzały się małe wyjątki, Wandziu.
— Na razie jest, pewnie, gdy tylko coś potoczy się nie po naszej myśli, stanie się najgorszym i nic nie wartym dupkiem. A tak serio, jest naprawdę miły. I czyta to samo co ja. I ma kręcone włosy. I robi wyjątkowo dobrą kawę, udało mu się mnie przekonać. I w sumie to te nasze rozmowy ciągną się w nieskończoność, więc dlaczego miałabym nie spróbować? — odparła, wieńcząc wypowiedź poważnym pytaniem.
I znowu spojrzała na mnie z tą iskrą w zielonym oku. Niezrozumiałym wtedy dla mojej osoby błyskiem, który przecież szeptał, wyrażał więcej, niż tysiące słów, a ja chyba byłem po prostu zbyt zapatrzony po prostu głupi, Kumar, nazywaj rzeczy po imieniu żeby cokolwiek dostrzec.
— Powinieneś pomyśleć o jakiejś spince, ten ci zawsze wypada. Może ci użyczyć? — rzuciła, odgarniając z mojego czoła zagubiony lok i rzeczywiście, ten jeden jedyny za każdym kolejnym razem uciekał mi na czoło, zupełnie jak ten jej jeden kosmyk, który zawsze leniwie obijał się o policzek.
— I kto to mówi? — mruknąłem z uśmiechem, unosząc delikatnie brwi. — Nie trzeba, dziękuję. Uznajmy, że dodaje mi uroku — szepnąłem. — I przekonał cię do kawy? Losie, to rzeczywiście ten jedyny — dodałem ze śmiechem i niewyobrażalnym przekąsem, może nawet nieco kpiąc.
A naprawdę nigdy mi się to nie zdarzało.

Niby nic [67]

I zadrżał, spiął się, ba, przez chwilę miałem wrażenie, że ucieknie spod mojej dłoni jak struś pędziwiatr i już nigdy więcej nie będzie mi dane spojrzeć w te cudowne niebieskie oczy czy przejechać palcem po żuchwie chłopaka.
Och, w sumie to tak bardzo się nie myliłem.
— Przy następnej schadzce — mruknął, a następnie już całkowicie się schował, wtulił w moją klatkę piersiową.
Łaskotał ciepłym i równym oddechem, na co od razu wciągnąłem brzuch, przy okazji krzywiąc się niemiłosiernie, bo to było cholernie przyjemne i pociągające, wręcz uzależniające, ale w tym samym momencie miałem już dosyć, chciałem uciec, by móc zaczerpnąć oddechu i zgromić go wzrokiem, bo jak mógł ważyć się mnie połaskotać strumieniem powietrza świadczącym o tym, że dalej jeszcze jakoś dycha na tym marnym świecie. Przygryzłem policzek od środka i wyjąłem papierosa z ust, by strząchnąć go do naszej improwizowanej zapalniczki.
— Masz jakoś na drugie imię? — zapytałem cicho, przejeżdżając przez jego włosy swoimi palcami, a następnie schodząc troszkę niżej, muskając szyję, ramię, łopatkę i kręgosłup, rozkoszując się tym naprawdę pięknym organizmem w całej swojej okazałości.
Stuknąłem kilka razy o skórę chłopaka, delikatnie oczywiście, i odetchnąłem głośno, zamykając oczy.
Oakley, dlaczego musiałeś wszystko spierdolić, nawet jeżeli obaj wiedzieliśmy, że to właśnie w tym jesteśmy najlepsi.

czwartek, 26 lipca 2018

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [12]

Oparł się o ścianę, zakładając ręce na swojej piersi i przekręcając głowę w bok. A to wszystko z tym błyskiem w oku i charakterystycznym uśmiechem na twarzy, które naprawdę kochałam.
— Będzie dobrze, nawet bardzo — oświadczył, na co odwzajemniłam nieporadnie uśmiech i założyłam to jedno pasmo włosów za ucho, które zawsze wyjątkowo uciekało ze swojego miejsca właśnie w takich sytuacjach. — Botki i ten ciemny szary, będzie zabójczo — stwierdził, a ja w odpowiedzi pokiwałam głową, wyciągając wspomniany przez niego sweter, a następnie zarzucając go na siebie. Ukucnęłam, by wyciągnąć botki. — Zresztą ładnemu we wszystkim ładnie, czy jak to tam mówili? — I znowu na chwilę zamarłam, zatrzymałam dłoń podążającą w kierunku tego jednego buta, który schował się gdzieś głębiej, na kilka sekund. A po chwili niby wszystko wróciło do normy, choć to tyczyło się tylko tych ruchów na zewnątrz, podczas gdy w głowie panikowałam i po prostu rozpadałam się na jeszcze drobniejsze kawałeczki, dusząc się, bo miałam wrażenie, że na moją klatkę piersiową ktoś przypadkowo upuścił kilka ton gruzu. — Jest w ogóle warty całego tego zachodu i stresu?
Uśmiechnęłam się pod nosem i podniosłam z klęczek, by podejść do Hindusa, trochę pewniej, z większą ilością energii. Zadarłam wysoko nos, nawet jeżeli nie pomagało to w porozmawianiu z nim na tej samej wysokości.
— Prawdopodobnie nie, ale czy ktokolwiek jest? — stwierdziłam, poszerzając śmiało uśmiech. — Na razie jest, pewnie, gdy tylko coś potoczy się nie po naszej myśli, stanie się najgorszym i nic nie wartym dupkiem. — Wzruszyłam ramionami. — A tak serio, jest naprawdę miły. I czyta to samo co ja. I ma kręcone włosy. I robi wyjątkowo dobrą kawę, udało mu się mnie przekonać. I w sumie to te nasze rozmowy ciągną się w nieskończoność, więc dlaczego miałabym nie spróbować? — zapytałam, już z poważniejszą miną, choć doskonale wiedziałam i raczej zdawałam sobie sprawę z tego, że to marna próba zastąpienia kogoś, wypełnienia tej pustej cząstki, która musiała jakoś wypaść, zaginąć.
Spojrzałam w oczy Yamira, dosłownie na krótką chwilę, bo może miałam cichą nadzieję, że zauważy, że zrozumie i dostrzeże to, o czym nie mówiłam. Ale w końcu, co by to zmieniło, prawda?
Westchnęłam cicho, podnosząc wzrok trochę wyżej i przesunęłam niesforny lok z czoła mężczyzny.
— Powinieneś pomyśleć o jakiejś spince, ten ci zawsze wypada. Może ci użyczyć?

Niby nic [66]

Nie zostałem jedynym, który chwalił się swoimi zdolnościami i tym, co zdążył się nauczyć w tym marnym żywocie, chociaż nie wiem, czy był to szczególny powód do dumy. Raczej ukazywał głównie negatywne cechy, ale kto by na to patrzył, ważne, że wychodziło niezwykle efektywnie i ciekawie, prawda? Prawda.
Zresztą aktualnie w pokoju pełnym świństwa była to chyba najzdrowsza część. Legitnie, nie mogłem tutaj znaleźć niczego, co nie byłoby popierdolone. To łóżko. Nasza relacja. Dopiero co skończony seks odbity spermą i potem na prześcieradle. Fajki między wargami, pedalska zapalniczka, dwójka dorosłych facetów, którzy mielili się między sobą jak papużki nierozłączki, licząc tylko na jak najszerszy dostęp do drugiego ciała, popielniczka z opakowania, kółka z dymu i komar, który krążył niebezpiecznie blisko moich genitalii, ale jakoś nieszczególnie chciało mi się go zabijać. Płacz będzie potem.
— Mi też tak dobrze, więcej wcale nie potrzebuję — mruknął tylko, a ja uśmiechnąłem się, czując, jak klatka piersiowa wibruje wraz z wydaniem z siebie niskiego dźwięku. — Może jeszcze wino by się przydało, ale to zawsze mogę załatwić przy następnej schadzce — skwitował jeszcze, zakopując się w poduszkach, a ja po prostu się spiąłem.
Drgnąłem, podobnie jak jakaś tam część w środku mnie, niebezpiecznie mocno, prawie że pękając.
Zaciągnąłem się mocniej. Nie myśl, Oakley i czemu tu jest tylko, kurwa, tytoń?
— Przy następnej schadzce — odburknąłem tylko, ponownie i jeszcze mocniej przylegając do jego piersi.
Przy następnej.
Tak bardzo przepraszam, Adam.

Niby nic [65]

No i się popisał, bo oczywiście, że musiał to zrobić, strzelić ogniem z tego swojego kciuka i dzięki Stwórcy, że przy okazji nie spalił sobie noska czy brwi, bo nie byłem najlepszą osobą do przeprowadzania pierwszej pomocy.
Przysięgam, brakowało mi u niego tylko dymu wylatującego z nosa oraz kilku łusek gdzieniegdzie. Skrzydła bym odpuścił, w końcu tylko z nimi problemy, jak już doświadczyłem u niektórych Ikarów.
Chłopak powiercił się jeszcze chwilę, przy okazjo wbijając mi się w żebro, na co znacznie się skrzywiłem, bo, kurwa, to przyjemne nie było. Ostatecznie chyba ułożył się całkiem wygodnie i miałem wrażenie, że jeszcze chwila, a zupełnie rozpłynie się po mnie jak czekolada na słońcu.
— Powiem ci, Walsh, tak mi dobrze, tak leniwie, tak wygodnie — wymruczał, wypuszczając dym z ust (ha, teraz to już nawet z nozdrzy nie potrzebuję) i strzepując papierosa do opakowania.
Zrobiłem dokładnie to samo, a przy okazji, korzystając z tego, że jesteśmy w zamkniętym pomieszczeniu, więc wiatru w nim nie ma, wypuściłem kilka kółek z dymu. Bo w końcu nie tylko on mógł w tym pokoju się popisywać.
— Mi też tak dobrze, więcej wcale nie potrzebuję — stwierdziłem. — Może jeszcze wino by się przydało, ale to zawsze mogę załatwić przy następnej schadzce — dodałem, odchylając się do tyłu i chowając głowę w miękkiej poduszce, zakopując się i wzdychając głośno, bo serio było przyjemnie.

Niby nic [64]

Nawet przesunął mości pańskie dupsko, robiąc mi miejsce, gdy wracałem. Łaskaw się znalazł. Prychnąłem pod nosem, uznając, że po udostępnianiu mu przez jakiś tam czas mojej świątyni, należałoby się ciut więcej, niż dwa centymetry na materacu, ale zdecydowałem się już nie robić z igły widły, bo znając Walsha i mnie, to za dobrze by się to wszystko nie skończyło.
— Przydałaby się zapalniczka, nie sądzisz? — spytał, na co wzruszyłem ramionami, a później sam zaczął grzebać po szufladach, byle znaleźć różową, niezwykle pedalską zapalniczkę, która zajebiście mi się podobała. Sam w tym czasie miętoliłem papierosa w ustach, układając prawą dłoń pod głowę. Sam zapalił, a później podał ją mi.
Jedyne, co zrobiłem, to dokładne oglądnięcie jej z góry do dołu, przewrócenie kilka razy w dłoni i przejechanie po niej palcem. Nie interesowała mnie aż tak bardzo, jak resztę społeczeństwa, chociaż przyznam ładnie, była naprawdę zakurwajebistą zapalniczką.
Oddałem ją szybko, po czym, oczywiście, musiałem zaszpanować, pstryknąć palcami i puścić płomień z kciuka, którym szybko zapaliłem swojego szluga.
Zamruczałem leniwie, obsuwając się przy okazji w dół i przeciągając w najlepsze.
— Powiem ci, Walsh, tak mi dobrze, tak leniwie, tak wygodnie — jęknąłem, strzepując papierosa do pustego opakowania po fajkach i za chwilę ponownie się zaciągając.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [11]

Nawet się zaśmiała, a to oznaczało jakiś tam progres, bo tym razem było to zachichotanie zdecydowanie melodyjne i naturalne, a nie nieco wydmuchane i chrypliwe, jak poprzednio.
Zabrała mi koszulkę, może wzruszyła ramionami, ale przecież pokiwała głową i przyjęła część garderoby, najwidoczniej decydując się na przymiarkę.
— Na to wychodzi — rzuciła krótko, po czym zgrabnie się odwróciła, żeby w trymiga zmienić koszulkę, gdy ja tylko oglądałem jej plecy z delikatnym uśmiechem, może nawet śledząc niektóre kształty ciała, chociaż było to absolutnie nie na miejscu. Cieszyło oko, a ja przecież naprawdę przepadałem za sztuką. — I co na to powiesz, ty mój Law Roachu? — spytała, gdy już się ogarnęła, a ja parsknąłem głośnym śmiechem, kręcąc głową. — Jakiś kardigan powinien wisieć tak mniej-więcej... czwarty wieszak od lewej. I buty, jakie buty, Yamir? Botki?
— Będzie dobrze, nawet bardzo — odparłem z uśmiechem, zakładając ręce na piersi i opierając się o ścianę, gdy ta dalej krzątała się przy szafie, przegrzebując kardigany, a później botki. — Botki i ten ciemny szary, będzie zabójczo — parsknąłem. — Zresztą — tu uniosłem ręce w geście poddania się — ładnemu we wszystkim ładnie, czy jak to tam mówili? — dodałem z uśmiechem i nie kłamałem. — Jest w ogóle warty całego tego zachodu i stresu?

Kompleks starszego brata [4]

Twarz dziewczyny wręcz natychmiastowo się zmieniła, a ja jedynie zmarszczyłem brwi, bo nie mogłem pojąć, w którą stronę przewaliłem sprawę.
— Nie musisz, bo czy to aż tak ważne? — odparła, wzruszając ramionami i zerkając na mój aktualny obiekt zainteresowania, który dalej plumkał na perkusji, nie zwracając uwagi na otaczający go świat. Pięknie potrafił się odciąć od rzeczywistości, nie ma co. — Pel, nie „panienka”, czy ja wyglądam na panienkę? Tak poza tym miło mi. — Nawet się ukłoniła, co prawda niezbyt dumnie i z gracją, jak na przykład wyćwiczona do granic możliwości [sztuczna] Przewalska, ale jakoś tak uroczo, z małą fajtłapowatością, którą zawsze ceniłem i lubiłem w ludziach.
— Czy to ważne? — mruknęła, z mętnym spojrzeniem, które raczej przeze mnie przelatywało, aniżeli na mnie padało. — Czy to takie ważne, czym jest to coś? Bo możemy o tym porozmawiać, mimo że jestem beznadziejna w szukaniu odpowiedzi. Pewnie dlatego, że rzadko się budzę.
Zamrugałem nieco zdezorientowany wypowiedzią dziewczyny i albo to ja już nie kontaktowałem, albo ona zaczynała leniwie bredzić, starając się jakkolwiek pozostać przy zmysłach.
— Uznajmy, że nie — odparłem, wzruszając ramionami. — Sam też jestem beznadziejny, poszukać możemy, ale proponowałbym coś innego, niż nieosiągalny pierwiastek czegoś tam — dorzuciłem ciszej. — Kawka? Herbatka?

Niby nic [63]

Leżeliśmy. Wtuleni w siebie, z wyjątkowo spokojnymi oddechami i tętnem, w wyjątkowej ciszy i spokoju. I to wszystko wcale nie przeszkadzało, ba, wręcz cieszyło duszę, bo może z tym drugim napaleńcem obaj mogliśmy o dziwo jakoś wytrzymać.
Chłopak podniósł się nagle, przez co na mojej twarzy pojawiło się niezrozumienie, które chwilę później zastąpione zostało radością i uradowaniem, gdy ten zaczął grzebać w kieszeniach swoich spodni, by wyjąć z nich magiczną paczuszkę, a następnie z nią do mnie powrócić, bo, tak, papierosy były jakimś planem, a nawet i idealnym. Uśmiechnąłem się, odbierając swoją część oraz przesuwając się trochę, by zrobić mu więcej miejsca na materacu, choć tego za dużo nie było. Trzeba sobie jakoś radzić i tyle, prawda?
Włożyłem papierosa do ust, po odpowiednio krótkiej chwili orientując się, że czegoś mi jeszcze brakuje.
— Przydałaby się zapalniczka, nie sądzisz? — mruknąłem (co musiało brzmieć ciekawie, mając na uwadze papierosa zwisającego z moich ust), spoglądając na chłopaka, a następnie przewróciłem się, przy okazji prawie zsuwając się z łóżka, by sięgnąć do nocnej szafeczki skrywającej zdecydowanie rzeczy potrzebne, jak i te trochę mniej, ale podczas apokalipsy znalazłyby zastosowanie.
Wyjąłem tę naprawdę kochaną, różową i pedalską, ale pasującą mi do oczu, jak to ktoś niezbyt inteligentny kiedyś skomentował, zapalniczkę, a następnie szybko podpaliłem papierosa oraz podałem ją dalej, prosto w ręce Nivana. Zaciągnąłem się z uśmiechem na ustach.
To mi pasowało.

Niby nic [62]

Może stękałem i jęczałem zdecydowanie zbyt głośno i zbyt często. Może nieco przesadzałem z gięciem się pod nim i zaciskaniem palców na pościeli, gdy wykonał jeden, mocniejszy niż reszta, ruch. Może śmiałem się ze zbytnim rozmachem, gdy popełniliśmy jakąś gafę, czy cokolwiek.
Ale było po prostu dobrze i chciałem mu pokazać, że tak się czuję.
Ba, było zajebiście, ale aż tak bardzo ego temu karaluchowi podnosić nie chciałem, bo wiem, jak źle mogło się to dla nas obu skończyć. Pan puszę się jak paw przy najmniejszym komplemencie. Hasło „najlepszy seks w moim życiu” albo „jeden z najlepszych” mogłoby uderzyć mu do głowy jak sodówa i tyle ze względnie znośnego Walsha.
A po wszystkim po prostu leżeliśmy, wygrzewając się w najlepsze przy drugim ciele. Mruczałem coś pod nosem, podszczypując przy okazji bok mężczyzny, gdy uwalałem głowę na jego klatce piersiowej, starając się jak najskuteczniej przylgnąć do jego organizmu. Z chęcią zrobiłbym odstęp, przerwę, odsunąłbym się, ale jednoosobowe łóżko skutecznie to uniemożliwiało, zmuszając nas do kłębienia się w jednym miejscu.
A potem nagle się od niego oderwałem, byle usiąść na brzegu wyrka i za chwilę ruszyć w stronę swoich spodni, buszować po kieszeniach, odgarniając przy okazji mokre kosmyki, które przykleiły się do czoła i namiętnie wpadały mi do oczu.
Wyciągnąłem w jego stronę paczkę fajek, gdy sam już się poczęstowałem i wróciłem na stare miejsce.

Niby nic [61]

Schował swoją twarz w mojej klatce piersiowej, która nadal unosiła się w dosyć nierównym, gwałtownym tempie. Parsknąłem cichym śmiechem, wplatając palce w te niebieskie włosy idealnie podkreślające jego osobę.
— Aktualnie nie chcę żadnej pałeczki, nie licząc twojej, jasne? — mruknął, a ja wręcz zadrżałem, gdy palec chłopaka zaczął kreślić ósemki na moich żebrach.
Westchnąłem cicho, podnosząc się na łokciu, a drugą ręką ciągnąc go delikatnie za brodę, by mieć jeszcze lepszy widok na cały ten bałagan, który obaj zrobiliśmy.
— Jasne jak słońce, Oakley — oświadczyłem, uśmiechnąłem się i powoli zrzuciłem chłopaka z siebie, by chwilę później ponownie go przygnieść, jeszcze raz się nim zająć, tym razem już tak, jak powinienem był zrobić od samego początku.
Bez zbędnego przedłużania i kuszenia, choć dalej z dozą niepewności, bo, cholera, zbyt często robiłem coś nie tak, a zwłaszcza teraz wolałem po prostu nic nie spierdolić.
I trzeba przyznać, tym razem mi się udało, ba, można wręcz przyznać, że poszło nam doskonale, skromnie twierdząc, ten seks mogłem nazwać jednym z lepszych, które dano mi było przeżyć, nawet jeżeli czasem był nieco nieporadny, fajtłapowaty czy nawet zabawny i tak dalej, reszty przymiotników pozwolę sobie oszczędzić, cieszmy się po prostu, że przy okazji z łóżka nie spadliśmy, chociaż i do tego kilka razy było blisko.

Niby nic [60]

Ku mojemu niezadowoleniu, zlazł ze mnie, zdjął ciężar z ciała i jednocześnie odciążył biodra, które szybko odstąpiły od materaca. Już nijak się w niego nie wbijałem, chociaż bardzo chciałem się o niego otrzeć. Raz. Drugi. Trzeci. W nieskończoność, mrucząc niezrozumiałe słowa i czując palce Walsha świdrujące gdzieś po moim ciele, może nawet lądujące między pośladkami. Chwilowe przerażenie ponownie zagłuszone zostało przez potrzebę bycia, trwania z nim, a brak kontaktu fizycznego skutecznie mnie rozjuszył.
— Oakley, jeżeli chciałbyś przejąć pałeczkę, po prostu mi to powiedz, ok? Możesz zrobić, co chcesz. Znaczy, bez przesady, nie chcę wylądować martwy, ale... na dużo mogę pozwolić. Oczywiście, jeżeli tylko chcesz — mruczał, pierdział pod nosem, uśmiechał się z szelmowskim błyskiem i walshowatością, a ja tylko burknąłem, czując, jak jeszcze chwila i albo dojdę, albo mi opadnie.
Podniosłem się na delikatnie drżących ramionach, odkasłałem krótko, po czym nachyliłem się nad Adamem, patrząc z butą w te jego ślepka. Rzucając mu wyzwanie, krzycząc wzrokiem, że ma wrócić i dokończyć to, co zaczął, bo nie chcę skończyć jak ostatnio.
A potem po prostu cicho westchnąłem i opadłem leniwie na jego, dobrze pachnącą, klatkę piersiową, wtulając w nią twarz i zaciągając się jego wonią.
— Aktualnie nie chcę żadnej pałeczki, nie licząc twojej, jasne? — wychrypiałem, kreśląc palcem ósemki na jego żebrach.
Chciałem go pocałować, przytulić. Może podrapać i przelecieć.
Byle jego. Nikogo innego. Wtedy tylko i wyłącznie Adama Walsha.

środa, 25 lipca 2018

Niby nic [59]

Warczał, jęczał, kręcił się i w ogóle cały był w rozsypce, prawdopodobnie tak jak ja. Bo przecież też zacząłem powarkiwać i jęczeć, a oddech niebezpiecznie przyspieszał, wraz z tętnem.
Dwa cholerne agresory.
— Nie wiem, kurwa — jęknął, przekręcając głowę na bok i spoglądając na mnie, a ja przewróciłem oczami. — Cokolwiek, co-okolwiek.
Wysunął poduszkę spod twarzy, po czym wymruczał coś jeszcze pod nosem, raczej leniwie i bardzo dobrze, przynajmniej nie wszystko było przepełnione złością i wrogim nastawieniem.
Odchrząknąłem, podnosząc się delikatnie z bioder chłopaka, przez co jednak musiałem ponownie się nad nim nachylić, tym razem swój ciężar opierając na łokciach. Musnąłem nosem kręgosłup, czerpiąc z tego dziwną przyjemność.
— Oakley, jeżeli chciałbyś przejąć pałeczkę, po prostu mi to powiedz, ok? — mruknąłem, powoli i leniwie unosząc powieki, jakby z nonszalancją, w stylu "nic mnie nie obchodzi, rób co chcesz", nawet jeżeli mijało się to z prawdą. — Możesz zrobić, co chcesz. Znaczy, bez przesady, nie chcę wylądować martwy, ale... — szepnąłem z chrypą, więc szybko odchrząknąłem, przy okazji zsuwając się na bok — na dużo mogę pozwolić. Oczywiście, jeżeli tylko chcesz — stwierdziłem i posłałem Oakleyowi zachęcający uśmiech, podczas gdy ten dalej piorunował mnie tym spojrzeniem ładnych, błękitnych oczu.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [10]

No i wstał, ba, wręcz się rzucił, by wyrwać, a raczej odebrać mi to małe urządzonko z dłoni, a następnie zwinnie przerzucić je na łóżko, na co tylko mogłam pokręcić głową oraz uśmiechnąć się nikle, gdy ten ponownie powrócił wzrokiem na moją twarz.
A złote oczy, choć były tak miłe i ciepłe, to wyjątkowo paliły każdy skrawek skóry.
— Jakie bez sensu, jak ma pokochać, to poczeka — stwierdził, a ja z każdym tego typu zdaniem coraz bardziej umierałam gdzieś w środku, bo to wszystko w moim przypadku nie spełniło się na razie ani razu. Złośliwości losu, tak? Może jednak gdzieś na ulicy przebiegł przede mną czarny kot lub przeszłam pod drabiną? — Odstrzelimy cię i do tego będziesz miała wejście smoka, jak coś, to powiesz, że upierdliwy Hindus zjadł ci sukienkę, czy coś — powiedział, a ja nawet parsknęłam śmiechem, wyjątkowo trochę weselszym. — To jak, przymierzasz ten crop top?
Pokiwałam głową, wzruszając ramionami i podchodząc do łóżka, by wziąć koszulkę w swoje dłonie.
— Na to wychodzi — mruknęłam i obróciłam się plecami do Hindusa, by pospiesznie się przebrać.
Szybkie rozpięcie guzików oraz ściągnięcie koszuli i zwinne naciągnięcie na siebie bordowej koszulki. Obróciłam się w kierunku Yamira i rozłożyłam ręce, oczekując werdyktu, bo to przecież on miał być moim dzisiejszym stylistą.
— I co na to powiesz, ty mój Law Roachu? — zapytałam, opierając się dłonią o swoje biodro. Podeszłam bliżej niego i ukucnęłam, by jeszcze trochę pogrzebać w szafie. — Jakiś kardigan powinien wisieć tak mniej-więcej... czwarty wieszak od lewej. I buty, jakie buty, Yamir? Botki? — mruknęłam, przekręcając głowę w bok, by móc na niego spojrzeć kątem oka.

Kompleks starszego brata [3]

— Dalej tego nie kupuję — mruknął, na co wzruszyłam ramionami, bo raczej byłam ostatnią osobą w cesarstwie, która znała się na ludziach. Ja przepraszam, ja jestem od częstowania herbatą i tańczenia kaczuch z dzieciakami. — Gabriel, cała przyjemność po mojej stronie — powiedział, uśmiechając się delikatnie, ładnie, wręcz bardzo ładnie. Bardziej pasował mu ten uśmiech niż skrzywiony grymas. — Czy mogę zapytać o dokładnie to samo, co panienka?
Wygięłam usta w nieco dziwnym półuśmiechu. Powinnam była dygnąć czy coś koło tego? Nie wiedziałam, słowo „panienka” nadawało strasznie oficjalny wydźwięk temu pytaniu. Właściwie to całe pytanie miało oficjalny wydźwięk.
— Nie musisz, bo czy to aż tak ważne? — Wzruszyłam ramionami, zerkając przelotnie na Nivana, potem znowu na Gabriela i jakaś lampka mi się zapaliła wśród mgieł, ale machnęłam na nią dłonią. — Pel, nie „panienka”, czy ja wyglądam na panienkę? Tak poza tym miło mi. — Koniec końców wykonując jakiś nieporadny ukłon, bardzo lekki, ponieważ nie chciałam wylać herbaty. Dzisiaj mrożona, a piłam naprawdę rzadko mrożoną herbatkę.
Zmarszczyłam delikatnie brwi i spojrzałam w sufit, zastanawiając się.
— Czy to ważne? — powtórzyłam, patrząc na Gabriela, ale jednak na niego nie patrząc, bo w sumie go nie widziałam. No, może te jego oczy tak bardzo rzucały się, że na moment troszkę oprzytomniałam. — Czy to takie ważne, czym jest to coś? Bo możemy o tym porozmawiać, mimo że jestem beznadziejna w szukaniu odpowiedzi. Pewnie dlatego, że rzadko się budzę — wyburczałam do siebie.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [9]

Otworzyła zielone ślepka, tylko po to, żeby za chwilę je we mnie wbić z pierwiastkiem czegoś dla mnie, w tamtym momencie niezrozumiałego, teraz, po czasie i poważniejszym zastanowieniu, najpiękniejszego w świecie, a co z taką łatwością odtrąciłem, nawet nie zdając sobie sprawy z tego daru, gestu, zaszczytu, czegokolwiek.
Później mnie odsunęła, delikatnie, z wpisaną jej w genach gracją i wyrazem całego gestu, który prosił tylko o to, żebym nie zrozumiał niczego źle. Nie narzekałem, nie fukałem, wręcz pomogłem jej odepchnąć większe cielsko, uginając się pod dotykiem szczupłej dłoni.
Otrzepała się, stanęła prosto i ponownie podeszła do szafy, byle ją przegrzebać na wszystkie strony świata, w każdy możliwy sposób.
— Bo jak nie ja, to kto, tak? — parsknęła cicho, może nieco słabo, ze znajomą nutką delikatnie łamiącego się głosu. — To... pomożesz mi? — spytała w pewnym momencie, spoglądając na mnie. — Chociaż czekaj, pewnie i tak już jestem spóźniona, zadzwonię do niego, pewnie zrozumie, dzisiaj to nie ma sensu...
I chwyciła telefon, a ja przewróciłem oczami i wstałem, byle pójść za nią i odebrać jej urządzenie, nim zdążyła zrobić cokolwiek głupiego. Pokręciłem głową z rozbawieniem i nawet zerknąłem na nią jak na małego głuptasa.
— Jakie bez sensu, jak ma pokochać, to poczeka — parsknąłem, rzucając komórkę na łóżko i za chwilę znów zerkając na blondynkę. — Odstrzelimy cię i do tego będziesz miała wejście smoka, jak coś, to powiesz, że upierdliwy Hindus zjadł ci sukienkę, czy coś — rzuciłem z uśmiechem, unosząc delikatnie lewą brew. — To jak, przymierzasz ten crop top?

Niby nic [58]

Skrzywiłem się, czując, jak bardzo napiera całym ciałem na to moje, jak wiele ciężaru przenosi na moją osobę i jak bardzo stara się zagarnąć każdą możliwą część przestrzeni, zniwelować przerwy, wręcz zespoić się ze mną i nie dopuścić do sytuacji, gdzie dałoby się wcisnąć między nas, chociażby skrawek kartki. Wtulałem policzek w poduszkę, gdy ten namiętnie chuchał mi w kark, atakował oddechem skórę, na każdym możliwym kroku przypominał o swojej obecności, takimi nawet najmniejszymi gestami, które przyprawiały mnie o szybko przedzierające się przez powierzchnię skóry dreszcze. Wciągałem brzuch, starałem się odepchnąć od łóżka, ale ten skutecznie to uniemożliwiał, wciskając mnie w materac, sprawiając, że fiut nieprzyjemnie wbijał się w pościel, czy cokolwiek. Co mogłem robić, jak tylko wydawać z siebie ciche syknięcia, gdy kolejny raz ocierałem się o materiał i to nie z własnej winy. Bo nie potrafił normalnie, musiał nacierać na mnie wszystkim, co miał w zanadrzu.
Pieprzony agresor.
— Oakley, rozluźnij się, ładnie proszę — wymruczał prosto w karczycho. Warknąłem pod nosem, rozgrzebując jeszcze bardziej pościel i jeszcze mocniej zahaczając penisem o kołdrę. — Nie wygodniej byłoby ci bez okalarów? Okularów. O-ku-la-rów — spytał, śmiejąc się nerwowo.
— Nie wiem, kurwa — jęknąłem, zerkając na niego spod byka. — Cokolwiek, co-okolwiek.
Co prawda tors podniósł, ale dupsko dalej sadzał na moich biodrach i dalej skutecznie wbijał je w to, co było pode mną.
Wyrzuciłem poduszkę spod twarzy, żeby ułożyć czoło na wierzchu dłoni i bąknąć coś pod nosem, prawie że nieprzytomnie, leniwie, rozmemłanie.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz (8)

Uniósł te gęste brwi, przy okazji marszcząc czoło, a ja na to wszystko patrzyłam jak ciele w malowane wrota, nawet jeżeli nie chciałam, nie miałam ochoty i czasu, by po prostu tak leżeć, wpatrywać się w niego nieporadnie i w sumie nic z tym fantem nie robić.
— Hej, Wanda — mruknął, nachylając się nade mną z tym uśmieszkiem, a ja po prostu zamknęłam oczy, bo tak było najłatwiej, najlepiej. — Po pierwsze, wcale nie wszyscy. — Parsknął nerwowym śmiechem, a mi tylko pozostawało się domyślać, że i dla niego ten temat prosty nie był. Zresztą, nie powinno to nikogo dziwić. — Po drugie, pogoda minie, za chwilę znowu będzie słoneczko, nie martw się, złotko. A po trzecie, dlaczego miałoby nie wyjść? Jesteś cudowną, ładną, inteligentną dziewuchą, a jak nie dostrzeże, to jego strata.
Drgnęłam, bo przecież te słowa już raz słyszałam, może wypowiedziane w zupełnie inny sposób, ale niosące ten sam przekaz. I co mi po byciu cudowną i inteligentną dziewczynką, co, Yamir?
— Głowa do góry, dacie radę, młoda.
Westchnęłam cicho, otwierając w końcu oczy i spoglądając na tę naprawdę ładną twarz, która dalej mi się śniła po nocach, nawet jeżeli już tego nie chciałam, wolałam ruszyć się gdzieś dalej, odpuścić. A jednak zawsze ktoś lub coś musiało mi przeszkodzić.
Odepchnęłam Hindusa delikatnie od siebie, bardzo delikatnie, bo przecież nie chciałam go w żaden sposób urazić, a jednak nie czułam się zbyt komfortowo, gdy tylko się zbliżał. Podniosłam się, otrzepałam niewidzialny kurz z koszuli i wstałam z łóżka z wręcz przerysowaną energią, zdecydowanie bawiąc się w aktorkę, nawet jeżeli mi to nie szło. Pozwoliłam, by szeroki uśmiech wypłynął na moją twarz, podczas gdy podchodziłam do szafy.
— Bo jak nie ja, to kto, tak? — mruknęłam cicho, parskając nerwowym śmiechem i, och, miałam wrażenie, że zaraz rozryczę się dokładnie w miejscu, w którym stałam, ale przecież miałam te osiemnaście, zaraz dziewiętnaście, lat na karku i nie mogłam zachowywać się jak bachor z za dużą ilością emocji. A drżenie głosu wcale nie było prostą rzeczą do ukrycia. — To... pomożesz mi? — zapytałam i spojrzałam się na chłopaka kątem oka. — Chociaż czekaj, pewnie i tak już jestem spóźniona, zadzwonię do niego, pewnie zrozumie, dzisiaj to nie ma sensu... — stwierdziłam, już chwytając za telefon i zaczynając szukać kontaktu.

Kompleks starszego brata [2]

— Jest całkiem miły — rzuciła nieznajoma osóbka, którą, jak się okazało, była białowłosa dziewucha z imbrykiem, przemykająca się środkiem korytarza. Ale że imbryk? Ale że serio? Naprawdę ta szkoła urwała się z innej choinki, jeśli obłąkane dzieciaki chodzą, szukając zająca i Szalonego Kapelusznika. Nie jesteś Alicją, do cholery jasnej. DO tego zmarszczyłem brwi, bo kolejny fakt, miły i Nivan Oakley się nie łączyło, przynajmniej tak zaobserwowałem z interakcji, które jak dotąd miałem przyjemność z nim przeprowadzić. — Znaczy się… Jeżeli chce, umie być miły. Jest też bezczelny, przystojny, niezłym kompanem do kłótni – przynajmniej tak mi się obiło o uszy – i przeważnie, jak coś się dzieje, to on tam jest. Chyba ludzie lubią taki typ osób… Nie wiem, nie znam się — mruczała, drapiąc się po policzku, a ja tylko nieco się krzywiłem, bo niby pasowało mi to do opisu chłopaczka, ale i tak. Aż taka rozpoznawalność i zainteresowanie w społeczeństwie z powodu lubowania się w bitkach i kutasach? Serio?
— Tak właściwie, to jak się nazywasz? — zapytała, przytulając mocniej imbryk i nawet przechylając ten jasny łebek, udając, albo rzeczywiście będąc, zainteresowaną.
— Dalej tego nie kupuję — mruknąłem, podpierając biodro dłonią i odwracając się plecami do salki muzycznej. — Gabriel, cała przyjemność po mojej stronie — rzuciłem z delikatnym uśmiechem. — Czy mogę zapytać o dokładnie to samo, co panienka?

Niby nic [57]

I po prostu, bez gadania, ani jednego słowa i tak dalej, odwrócił się na brzuch, wciskając swoją twarz w poduszkę. Westchnąłem cicho, wchodząc na chłopaka i lokując się na jego biodrach, po czym pochyliłem się lekko, chuchając na ciepłą skórę.
Bo w końcu był taki gorący, a przecież tak łatwo się oparzyć, prawda?
Westchnąłem cicho, wypuszczając nosem powietrze, które ponownie uderzyło w kark chłopaka. Zadrżał, a mi pozostawało tylko uśmiechnąć się i przy okazji parsknąć ciepłym śmiechem oraz zastukać rytmicznie palcami w jego bark, chcąc, aby choć trochę się rozluźnił, bo miałem wrażenie, że nabrał w siebie tylko najwięcej powietrza jak tylko się dało, ale już go nie wypuścił i za chwilę miał stracić przytomność.
— Oakley, rozluźnij się, ładnie proszę — szepnąłem, a następnie przyłożyłem usta do karku chłopaka i zamruczałem, jakbym chciał, by jego skóra zadrżała, cały on zadrżał, ten jeszcze jeden, może i ostatni raz, nim wszystko spierdolę.
Bo przecież akurat to potrafiłem robić najlepiej, prawda?
— Nie wygodniej byłoby ci bez okalarów? — zapytałem, po chwili wyłapując swoje przejęzyczenie, przez co podniosłem się gwałtownie do góry i odchrząknąłem, parskając nerwowym śmiechem. — Okularów. O-ku-la-rów — poprawiłem się szybko, dłonią przejeżdżając przez swoje włosy.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz (7)

Niezbyt ciekawy wyraz twarzy i szybki ruch, jakby chciała jak najszybciej zniknąć z zasięgu mojego oddechu czy czegokolwiek innego. Przewalska z momentu na moment wyglądała coraz mniej ciekawiej i coraz bliżej było jej wyglądem do spłoszonej, postrzelonej sarny, która za bardzo nie wie, co ze sobą zrobić. Wydąłem z niezadowoleniem usta, wodząc wzrokiem za dziewczyną, która usiadła prosto.
— Nie? — stwierdziła, a może raczej spytała, bo tak, tam ewidentnie był znak zapytania, uciekając prędko spojrzeniem i marszcząc niemiłosiernie czoło. — Nie wiem, Yamir, wszyscy nagle wyjeżdżają, znikają, mam wrażenie, że chwila moment i zostanę tu całkowicie sama, i w dodatku jeszcze ta pogoda, jest obrzydliwie, i ten chłopak, pewnie nic z tego nie wyjdzie, i... — mruczała szybko, jedno po drugim, z widocznymi emocjami, a później po prostu zatrzymała się w połowie, jakby specjalnie urywając pewien istotny fragment.
Nie musisz, spokojnie.
Uniosłem delikatnie brwi, rzeczywiście czując swego rodzaju ułomność i smutek, bo ewidentnie nie mogłem zrozumieć problemów dziewczyny i ich wagi. Byłem płytki jak woda w brodziku, naprawdę.
— Hej, Wanda — rzuciłem z delikatnym uśmiechem, nachylając się przy okazji nad leżącą nastolatką. — Po pierwsze, wcale nie wszyscy — zaśmiałem się, drapiąc przy okazji po karku i marszcząc delikatnie brwi, bo jednak dla mnie samego ten temat był dość newralgicznym punktem. — Po drugie, pogoda minie, za chwilę znowu będzie słoneczko, nie martw się, złotko. A po trzecie, dlaczego miałoby nie wyjść? Jesteś cudowną, ładną, inteligentną dziewuchą, a jak nie dostrzeże, to jego strata — mruknąłem, wzruszając przy okazji ramionami.
Nawet jeśli ostatnie zdania wypowiedziałem z nieokreślonym dla mnie poczuciem, że jest, kurwa, źle.
— Głowa do góry, dacie radę, młoda.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz (6)

Parsknął naprawdę ciepłym śmiechem, a ja miałam wrażenie, że gubię się już w tym wszystkim, zupełnie nie mogąc odnaleźć drogi ucieczki.
— Po staremu — odpowiedział i w sumie to czego innego mogłam się spodziewać, choć to "po staremu" brzmiało naprawdę dobrze, prosto i wystarczająco, raczej pozytywnie. — Próbuję opanować nieskończone pokłady energii Oakleya i ogarnąć ten rozgardiasz z nieopisanym pożarem temperamentu — stwierdził parskając śmiechem, na co odpowiedziałam tym samym. Może trochę ciszej, może mniej pozytywnie, ale się zaśmiałam, tak?
Poczułam, jak materac ugina się obok mnie i, och, Yamir, nawet nie waż się zbliżyć, nie pochylaj się tak nade mną i nie...
— Wanda? Coś się stało?
Tak, życie zdecydowanie uwielbiało zanosić się głośnym śmiechem tuż przed moją twarzą. Yamir wybiera ubrania na moją nierandkę, cudowne zrządzenie losu, naprawdę.
Podniosłam gwałtownie głowę, mrugając kilka razy i spoglądając na Hindusa dosyć niezrozumiałym, może i lekko sennym wzrokiem.
— Nie? — mruknęłam, przekręcając głowę w bok, po czym zmarszczyłam czoło i wyprostowałam się, bo jednak nie chciałam skończyć z bólami kręgosłupa na starość. Westchnęłam głośno, widząc to spojrzenie złotych oczu, ewidentnie mówiące "taka odpowiedź mi nie wystarcza". Jęknęłam i poleciałam do tyłu, plecami uwalając się na tych wszystkich szmatkach. — Nie wiem, Yamir, wszyscy nagle wyjeżdżają, znikają, mam wrażenie, że chwila moment i zostanę tu całkowicie sama, i w dodatku jeszcze ta pogoda, jest obrzydliwie, i ten chłopak, pewnie nic z tego nie wyjdzie, i... — przerwałam w odpowiednim momencie, doskonale wiedząc, gdzie to moje narzekanie zmierzało, a niektóre rzeczy wolałam pominąć.
Nie ten moment na szczerość, nie ten.

Niby nic [56]

Nie ufałem mu na tyle, by w całej tej sytuacji poczuć się komfortowo. Nawet jeśli robił to delikatnie i z wyczuciem, to świadomość, że ten nie do końca rozpoznany na płaszczyźnie psychicznej mężczyzna zaciska właśnie dłonie na mojej szyi, co prawda pięknie się uśmiechając, ale dalej wbijając mój kark w materac, przyprawiała mnie o mały atak paniki, który mimowolnie wprawiał mięśnie w ruch, malował przerażenie na twarzy i wzbudzał chęć odepchnięcia go, kopnięcia w tego nabrzmiałego fiuta i zwiania stamtąd w podskokach, zalewając się łzami i chwytając w palącym żywym ogniem miejscu, masując obolałą skórę.
— Chcesz mnie widzieć, a przy tym prosisz się o wciśnięcie twojej twarzy prosto w poduszkę? — spytał, muskając wargami moje ucho, owiewając je gorącym oddechem.
Zasklomlałem, zaciskając oczy. Boru dzięki mnie puścił, zajął się swoją bielizną, a ja mogłem, chociaż spróbować dojść do siebie, sięgając palcami do szyi, która dalej szczypała, drapała, żarzyła się, a pamięć dotyku dalej skutecznie wżerała się w skórę.
Obserwował mnie, a ja czułem się po prostu jak sarna na jakimś jebanym polowaniu, zagrożona strzałem przy najmniejszym ruchu.
— Odwróć się na brzuch — powiedział w pewnym momencie, gdy zaszczycił mnie już swoją nagusieńką osobą i ponownie wspiął się na łóżko.
Nie chciałem narażać się na kolejne poczucie obcego ciała, które groziło mojemu nagłym odetchnięciem dopływu tlenu. Przewaliłem się powoli, unikając skrzyżowania spojrzeń i za chwilę wtulając twarz w materiał.

Niby nic [55]

Dotknął moich bioder, uśmiechając się i marszcząc czoło.
— Nie, chcę cię widzieć.
Ale z parszywym, okropnym uśmiechem chwycił za gumkę i puścił ją w najmniej odpowiednim momencie.
Warknąłem, głośno i nieprzyjemnie, syknąłem, chłodno i bez czułości, jak wąż, który robi to, tuż przed rzuceniem się ze swoimi kłami na ofiarę, aby wprowadzić truciznę lub, po prostu, owinąć się wokół niej, nie dając jej dostępu do życiodajnego powietrza.
Chwyciłem chłopaka za szyję, przyciskając delikatnie.
Boa dusiciel, Adam Walsh, choć wolałbym być porównany do czegoś ładniejszego, nawet jeżeli wszystkie te stworzenia mógłbym zaliczyć do pięknych i wartych podziwu.
— Chcesz mnie widzieć, a przy tym prosisz się o wciśnięcie twojej twarzy prosto w poduszkę? — zapytałem cicho, wargami zahaczając o ucho chłopaka, przez co ten zadrżał delikatnie.
Uśmiechnąłem się pod nosem, oddalając się od tej ciepłej, kuszącej skóry i ciała ostatecznie, bo przecież dalej musiałem się pozbyć bielizny.
Tym razem wszystko przebiegło bez ani jednego problemu i nie wiem, czy wynikało to z mojego chłodnego oraz pilnującego spojrzenia prosto w błękitne oczy chłopaka czy po prostu tej drobnej, niewypowiedzianej jeszcze obietnicy, że jutro po prostu nie będzie mógł usiąść.
Kto tam to wie.
— Odwróć się na brzuch — oświadczyłem, ponownie lokując się na łóżku i, och, dłonie mnie tak bardzo świerzbiły, chciałem już nimi przejechać po tych ładnych plecach, pociągnąć za miękkie włosy.
Niedługo, Walsh, niedługo.

Niby nic [54]

Nawet parsknąłem śmiechem, gdy wygiął usta w głuchym sapnięciu, czy tam jęknięciu, wypuścił szeleszczącą paczuszkę i spojrzał na mnie wymownym wzrokiem, mówiącym tylko jedno, co jego słowa za chwilę potwierdziły.
— Kurwa, Oakley, pojebało? — warknął, mruknął, et cetera, cokolwiek, ważniejsze było to, że znowu nade mną zawisnął, uśmiechnął się i otarł, przytulając nos do mojego policzka, co nie powiem, bardzo mi się spodobało. No i sam zaczął oporządzać swój tyłek, nie chciał się raczej narażać na kolejny, niezbyt wybredny atak z mojej strony. — Pomożesz mi troszkę, prawda? Tylko tym razem, błagam, uważaj, bo inaczej skończysz z twarzą wciśniętą w poduszkę i przysięgam, bardzo ładnie się odwdzięczę, a ty na pewno będziesz w wniebowzięty — syknął, delikatnie mnie obcałowując i w sumie bardzo podkusił mnie do zrobienia mu kolejnej, względnej krzywdy. — Może zdjąć ci te okulary, co? Jak bardzo ciebie w nich uwielbiam, to nie wiem, czy będzie ci w nich wygodnie, a przecież po co masz się męczyć...
Zmarszczyłem w odpowiedzi brwi i sięgnąłem do jego bokserek.
— Nie, chcę cię widzieć — odparłem krótko, tuż przed tym, jak z parszywym uśmieszkiem strzeliłem gumką od jego gaci.
Matko, bardzo zgrzeszyłem, myślą, mową, uczynkiem i sama dobrze wiesz czym jeszcze.
Błysk w ślepiach tego jelenia.
A przeżegnać się nie miałem jak, o ostatnim namaszczeniu nie mówiąc.

Niby nic [53]

I tylko się uśmiechał, muskając palcami moje biodra, niecierpliwie zahaczając koniuszkami paznokci o gumkę bokserek.
Aż nie pociągnął gwałtownie w dół, specjalnie robiąc to w taki sposób, by materiał po prostu wbił się w mojego penisa, za to pośladki zostałyby odsłonięte. Syknąłem, odchylając głowę do tyłu z powodu przyjemności, jak i drobnego bólu, który mi dostarczył, i zaciskając powieki oraz otwierając usta w lekkie "o", przez co paczka z kondomem oczywiście wypadła na materac, tuż obok nas.
Och, lisek chytrusek.
— Kurwa, Oakley, pojebało? — wymruczałem, powracając do pierwszej pozycji, jednak tym razem pochyliłem się jeszcze bardziej nad chłopakiem, klatką piersiową dotykając tej jego, jak i nosem muskając policzek. Poruszyłem biodrami, a w tym samym czasie jedną dłonią, bo drugą jednak musiałem się podtrzymywać nad nim, zacząłem zsuwać w końcu z siebie bokserki, w końcu to chyba był już odpowiedni czas. — Pomożesz mi troszkę, prawda? Tylko tym razem, błagam, uważaj, bo inaczej skończysz z twarzą wciśniętą w poduszkę i przysięgam, bardzo ładnie się odwdzięczę, a ty na pewno będziesz w wniebowzięty — dodałem, bardziej sycząc niż mówiąc i dalej nosem zajmując się skórą chłopaka. — Może zdjąć ci te okulary, co? Jak bardzo ciebie w nich uwielbiam, to nie wiem, czy będzie ci w nich wygodnie, a przecież po co masz się męczyć...

Niby nic [52]

Przyglądałem się wszystkiemu, co robił z niezwykłą uwagą i namaszczeniem, bo jednak spoglądanie na Adama w takich momentach było czymś naprawdę pięknym, tak zwykłym, a tak bardzo podbudowującym, tak uroczym, zabawiającym i najzwyczajniej w świecie cieszącym oko. Nieporadne ciągnięcie za nogawki, skakanie na jednej nodze, rozpinanie guzików z niemałymi trudnościami. W takich zwykłych, najzwyklejszych ludzkich chwilach był o wiele ciekawszy i o wiele przyjemniejszym, niż gdy starał się wykreować na takiego wielkiego pana, znawcę, chłodnego oprycha z fiołem na punkcie władzy.
Miękki był, cudny był, kochany był i dlatego oglądałem go z uśmiechem na twarzy i chichotem, który wyrywał się z płuc, gdy uderzał swoją twarzą o mój brzuch, potykał się, nie mógł wyplątać z materiału et cetera.
Chyba właśnie wtedy, w tych małych gestach, w tych głupotach, w tych wypadkach, które wydarzyły się na moich oczach, chyba właśnie wtedy i w tym wszystkim po prostu się zakochałem.
Ryknąłem, gdy uderzył stopą o mebel, parsknąłem, gdy brodził przez nasze ubrania i gdy w końcu z trudnością wdrapał się na moje biodra, zaciskając w zębach paczuszkę z kondomem.
Jak bardzo chciałem się wtedy śmiać, odrzucić głowę i schować twarz w zgięciu łokcia, becząc z rozbawienia, to nawet nie wiecie.
Ale tylko uśmiechnąłem się szeroko, kładąc dłonie na ładnych biodrach i gładząc je delikatnie, zahaczając namiętnie o gumkę jego bokserek.
A jak już coś zrobiłem, to przesunąłem materiał tak, żeby tyłek miał cały odsłonięty, a same gacie wrzynały mu się w fiuta i przyciskały go do podbrzusza.
Zacisnąłem język pomiędzy zębami, zerkając na niego z szyderą w oczach.

Niby nic [51]

Pokiwał głową, bardzo ociągając się z odsunięciem dłoni od moich kosmyków i z charakterystycznym grymasem na twarzy, bo te kilka centymetrów było kilkoma centymetrami za daleko i chyba obaj zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
Zsunąłem się z chłopaka, wcześniej muskając jeszcze jego twarz dłonią i przyglądając się jej, jakby zaraz jednak miał rozpłynąć się w tym powietrzu, zniknąć, a ja już nigdy bym go nie ujrzał.
I chyba byłoby mi trochę przykro i melancholijnie.
Westchnąłem cicho, biorąc się za rozpinanie paska i guzików moich spodni, a następnie szybkie zsunięcie ich z bioder, co było dosyć ciężkim wyzwaniem, patrząc na to, że na łóżku jednak było mało miejsca. Kilka razy poleciałem do przodu, raz uderzając twarzą o brzuch Nivana, który w odpowiedzi wybuchał bardzo ładnym śmiechem.
No a kiedy już pozbyłem się tych strasznych spodni, przed ściągnięciem bokserek wypadało sięgnąć po prezerwatywy, które spokojnie leżały sobie w szafce nocnej. Westchnąłem, podnosząc się z łóżka, na co dostałem ciche, pełne zawiedzenia burknięcie, a po chwili już zacząłem plątać się w tych naszych ciuchach leżących na podłodze.
Kto kiedykolwiek oświadczył, że seks jest prosty i przyjemny, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Przy okazji zahaczyłem również palcem u stopy o kąt jakiegoś mebla, dlaczego by nie, bólu nigdy nie za mało.
Po dłuższej chwili jednak ponownie siedziałem okrakiem na chłopaku z paczuszką z prezerwatywą zaciśniętą pomiędzy zębami i dłońmi na własnych biodrach, bo chciałem, aby te zajęły ściąganiem ostatniego kawałka mojego ubioru.

Niby nic [50]

Lubiłem, gdy się śmiał. Lubiłem, gdy po prostu się śmialiśmy, tak w trakcie zbliżeń, prawie że seksu, bo to wszystko udowadniało, że tak właściwie to chyba nie zależy nam tylko na tym, żeby zaliczyć orgazm, a żeby też po prostu pobyć z tą drugą osobą i powygłupiać się w trakcie. Dlatego roześmiałem się razem z nim i może nieco cofnąłem głowę, mrucząc i zawstydzając się, gdy ten ucałował koniuszek mojego nosa.
Kochałem te małe gesty, niby nic nie znaczące, a posiadające w sobie tyle czułości, tyle dobra, delikatności, wrażliwości, empatii i zrozumienia dla drugiej osoby, gdzie mogłem po prostu rozpływać się pod każdą pierdołą, jaką tylko mnie obdarzał i jaką dawał mi do potrzymania w tym wszystkim.
Dlatego gładziłem i przeczesywałem leniwie te jego włosy, gdy on przypatrywał mi się uważnie, z tym cudownym, jakże cudownym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
— Dziękuję za ten komplement, bardzo mi miło — odparł z uśmiechem, na co skinąłem głową, odwzajemniając grymas. — A teraz, jak myślisz, powinienem pozbyć się już swoich spodni i bielizny? — spytał retorycznie, ale dla upewnienia pokiwałem głową, niechętnie odrywając dłonie od jego kosmyków i układając je luźno na materacu, zgięte w łokciach i utrzymywane wewnętrzną stroną do góry.
Odetchnąłem ciężko, odchylając niego głowę i próbując uspokoić uśmiech, który wirował na mojej twarzy, a także i oddech, który agresywnie wariował w płucach.
Jak ja cholernie cieszyłem się, że miałem go przy sobie, że mogłem się nim napawać, że mogłem go dotykać, całować, muskać.

Kompleks starszego brata [1]

Niby dziadek znowu strzelił mi odwyk, kwiaty w jasnych, pastelowych kolorach rozlazły się po skórze, głównie gnieżdżąc się na dłoniach oraz za uszami, kwitnąc sobie w najlepsze, ale mój wewnętrzny herbatoholik wariował z braku boskiego nektaru bogów, więc przemykałam się z imbrykiem przez korytarz, podśpiewując sobie wesoło pod nosem piosenkę z kreskówek. Dźwięki perkusji w tle odrobinę mnie myliły, jednak jakoś tragicznych pomyłek w melodii nie robiłam, poza tym kimże ja byłam, żeby komukolwiek mówić, żeby przestał walić w bębny? A tylko takim tam kapelusznikiem w kwiatkach, proszę sobie nie przeszkadzać.
— Co ludzie w nim widzą? — Zatrzymałam się zaintrygowana, chociaż nie wiedziałam, czy powinnam jakkolwiek się wypowiadać, skoro moje uczestnictwo w społeczności i moja świadomość, co się działo dookoła mnie, była wręcz na poziomie zerowym. Mimo wszystko nie powstrzymało mnie to przed podejściem do bruneta i powędrowanie za jego wzrokiem, żeby spojrzeniem zatrzymać się na Nivanie.
— Jest całkiem miły — powiedziałam, mając z tyłu głowy wspomnienie walentynkowej zabawy, jednak zaraz się skrzywiłam i nawet bez wymownego wyrazu twarzy chłopaka wiedziałam, że popełniłam gafę. Według ciebie wszyscy są mili, Pel. — Znaczy się… Jeżeli chce, umie być miły. Jest też bezczelny, przystojny, niezłym kompanem do kłótni – przynajmniej tak mi się obiło o uszy – i przeważnie, jak coś się dzieje, to on tam jest. Chyba ludzie lubią taki typ osób… Nie wiem, nie znam się — dodałam, drapiąc się po policzku i wygięłam usta w niezadowolonym grymasie, gdy poczułam stadko stokrotek, łaskoczących mnie w palec. Czyli tym razem nie tylko uszy i dłonie, cudownie.
— Tak właściwie, to jak się nazywasz? — spytałam go, przekrzywiając głowę i objęłam szczelniej imbryk.

Niby nic [49]

Zerknął na mnie z szokiem w tych cudownie niebieskich oczach i, och, na cesarza, jak mu dobrze było w czerwieni na policzkach i końcówkach uszu. Parsknąłem ciepłym śmiechem, ustami muskając jego szczękę.
Czule i delikatnie, a on w tym czasie zajął się moimi włosami, odgarniając je do tyłu.
Chyba jeszcze ich nie zetnę, dosyć szybko polubiłem to, w jaki sposób to robił, od czasu do czasu pociągając za nie ciut za mocno, co, muszę przyznać, tylko nakręcało mnie jeszcze bardziej, a w sumie w tym wszystkim i to chyba było potrzebne, prawda?
— Ciepły jestem, ogniem władam, ale proszę, dymu sobie oszczędźmy — jęknął, jakoś o łuskach już nie wspominając, co wywołało we mnie kolejne, jeszcze cichsze od poprzedniego, parsknięcie śmiechem. Oj, Oakley, Oakley, gdyby mnie nie pociągały, to bym o nich nie wspominał, prawda? Wymruczał coś jeszcze, ale to już trafiło tylko do skóry na moim policzku. No cóż, wszystko mi dane nie było, trochę tajemnicy też złe nie jest. I to nie tak, że przez chwilę poczułem tak bardzo znajome uczucie w brzuchu, bo kto wie, może powiedział właśnie to. Ale to nie moja sprawa, zresztą, po co to roztrząsać. — Jesteś cholernie atrakcyjny i pociągający, gdy tak mi ego łechcesz, wiesz? Na co dzień oczywiście też, ale tak to już szczególnie.
No i co ja mogłem zrobić, jak znowu nie wybuchnąć śmiechem, przy okazji odsuwając się troszeczkę od chłopaka, by spojrzeć na niego z góry, ale przed tym zdążyłem jeszcze pozostawić całusa na czubku jego nosa.
— Dziękuję za ten komplement, bardzo mi miło — stwierdziłem, cały czas z uśmiechem na twarzy. — A teraz, jak myślisz, powinienem pozbyć się już swoich spodni i bielizny? — zapytałem, choć odpowiedź i tak była dla naszej dwójki oczywista.

Niby nic [48]

Lubiłem, kiedy Walsh się śmiał, nawet to prychnięcie pod nosem, czy delikatne uniesienie kącików ust w pewien sposób mnie uspokajało i satysfakcjonowało. Takie delikatne, takie niemrawe, ale tak wiele znaczące i tak pięknie wyglądające. Miałem wtedy szczerą ochotę już go nie wypuszczać i starać się jak najdłużej przyglądać grymasowi, który często utrzymywał się rzadko, oczywiście ten prawdziwy, bo wyćwiczony, szelmowski i jakże fałszywy wyraz twarzy przewijał się przez nią nadzwyczaj często.
A potem jeszcze dopychał te biodra, oczekując tylko jednego, kolejnego stęknięcia i wygięcia szyi, czując powoli narastające przyjemności z całego aktu.
— Bo jesteś taki… ciepły. W końcu władasz ogniem, prawda? — wymruczał mi prosto na ucho, uśmiechając się tuż przy nim i za chwilę zaciskając delikatnie zęby na jego płatku, owiewając go gorącym oddechem, podszczypując. — Brakuje tylko, aby dym zaczął wylatywać ci z nozdrzy. No i jeszcze łuski. Takie niebieskie, w kolorze twoich oczu… Byłby z ciebie ładny smok, Oakley. W ogóle jesteś ładny…
Zerknąłem na niego lekko zszokowany i jeszcze bardziej zawstydzony, może nawet się zaczerwieniłem, bo zdecydowanie lubiłem komplementy, ale słyszenie ich, kiedy jest się całkowicie nagim, a osoba, która je prawi, właśnie napiera swoim kroczem na to twoje, jest zdecydowanie zwielokrotnioną dawką usatysfakcjonowania.
Przesunąłem leniwie dłońmi przez głowę chłopaka, ponownie odgarniając włosy z jego czoła, wplatając powoli palce pomiędzy splątane kosmyki.
— Ciepły jestem, ogniem władam, ale proszę, dymu sobie oszczędźmy. — Ominąłem zwinnie temat łusek, które brzmiały nawet atrakcyjnie, ale nie chciałem wychodzić na całkowitego poparpańca. — I już to mówiłeś, ale miło to słyszeć, nie narzekam — dodałem ciszej, zachowując to już tylko dla skóry na jego policzku. — Jesteś cholernie atrakcyjny i pociągający, gdy tak mi ego łechcesz, wiesz? Na co dzień oczywiście też, ale tak to już szczególnie.

(Nie) Wiem że mnie podglądasz [5]

Podeszła tylko do szafy, wcześniej dość głośno wzdychając, a ja jedynie wzruszyłem ramionami, widząc, że jakoś nieszczególnie jej to wszystko leży.
— Nie mówiłam o bordowej koszuli, a koszulce — odparła, podając mi bordowy crop top, na co lekko się skrzywiłem, bo mówiła o koszulach, a potem rzuciła o bordowych, to skąd miałem wiedzieć, że chodzi jej o koszulkę, a nie o koszulę, co? No znikąd, ale cóż. — Nie mam ochoty na róż. — Zmarszczyła brwi, założyła ręce na piersi i nawet bezradnie opadła na łóżko, ciężko wzdychając, jakby co najmniej przeniosła kilka ton gruzu bez większego celu. — I to jednak nie to, a raczej przekonam się dopiero, gdy dojdę na miejsce. A jeżeli już tak bardzo jesteś w swoim żywiole, to szafa stoi otworem — mruknęła, kryjąc swoją delikatną buźkę w dłoniach, a ja parsknąłem śmiechem. Zdecydowanie randka. — A co u ciebie?
— Po staremu — rzuciłem, układając dłoń na biodrze i zerkając na to małe, zrezygnowane stworzenie, które już tylko sadowiło się na materacu i wzdychało raz na jakiś czas. — Próbuję opanować nieskończone pokłady energii Oakleya i ogarnąć ten rozgardiasz z nieopisanym pożarem temperamentu — żachnąłem się ze śmiechem, po czym usiadłem obok blondynki, odchylając się nieco do tyłu i podpierając na wyprostowanej ręce. Dalej chowała twarz w dłoniach i dalej nie wyglądała najciekawiej. — Wanda? — spytałem ciszej, marszcząc brwi. — Coś się stało?
.
.
.
.
.
.
template by oreuis