środa, 25 lipca 2018

Niby nic [55]

Dotknął moich bioder, uśmiechając się i marszcząc czoło.
— Nie, chcę cię widzieć.
Ale z parszywym, okropnym uśmiechem chwycił za gumkę i puścił ją w najmniej odpowiednim momencie.
Warknąłem, głośno i nieprzyjemnie, syknąłem, chłodno i bez czułości, jak wąż, który robi to, tuż przed rzuceniem się ze swoimi kłami na ofiarę, aby wprowadzić truciznę lub, po prostu, owinąć się wokół niej, nie dając jej dostępu do życiodajnego powietrza.
Chwyciłem chłopaka za szyję, przyciskając delikatnie.
Boa dusiciel, Adam Walsh, choć wolałbym być porównany do czegoś ładniejszego, nawet jeżeli wszystkie te stworzenia mógłbym zaliczyć do pięknych i wartych podziwu.
— Chcesz mnie widzieć, a przy tym prosisz się o wciśnięcie twojej twarzy prosto w poduszkę? — zapytałem cicho, wargami zahaczając o ucho chłopaka, przez co ten zadrżał delikatnie.
Uśmiechnąłem się pod nosem, oddalając się od tej ciepłej, kuszącej skóry i ciała ostatecznie, bo przecież dalej musiałem się pozbyć bielizny.
Tym razem wszystko przebiegło bez ani jednego problemu i nie wiem, czy wynikało to z mojego chłodnego oraz pilnującego spojrzenia prosto w błękitne oczy chłopaka czy po prostu tej drobnej, niewypowiedzianej jeszcze obietnicy, że jutro po prostu nie będzie mógł usiąść.
Kto tam to wie.
— Odwróć się na brzuch — oświadczyłem, ponownie lokując się na łóżku i, och, dłonie mnie tak bardzo świerzbiły, chciałem już nimi przejechać po tych ładnych plecach, pociągnąć za miękkie włosy.
Niedługo, Walsh, niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis