czwartek, 26 lipca 2018

Niby nic [66]

Nie zostałem jedynym, który chwalił się swoimi zdolnościami i tym, co zdążył się nauczyć w tym marnym żywocie, chociaż nie wiem, czy był to szczególny powód do dumy. Raczej ukazywał głównie negatywne cechy, ale kto by na to patrzył, ważne, że wychodziło niezwykle efektywnie i ciekawie, prawda? Prawda.
Zresztą aktualnie w pokoju pełnym świństwa była to chyba najzdrowsza część. Legitnie, nie mogłem tutaj znaleźć niczego, co nie byłoby popierdolone. To łóżko. Nasza relacja. Dopiero co skończony seks odbity spermą i potem na prześcieradle. Fajki między wargami, pedalska zapalniczka, dwójka dorosłych facetów, którzy mielili się między sobą jak papużki nierozłączki, licząc tylko na jak najszerszy dostęp do drugiego ciała, popielniczka z opakowania, kółka z dymu i komar, który krążył niebezpiecznie blisko moich genitalii, ale jakoś nieszczególnie chciało mi się go zabijać. Płacz będzie potem.
— Mi też tak dobrze, więcej wcale nie potrzebuję — mruknął tylko, a ja uśmiechnąłem się, czując, jak klatka piersiowa wibruje wraz z wydaniem z siebie niskiego dźwięku. — Może jeszcze wino by się przydało, ale to zawsze mogę załatwić przy następnej schadzce — skwitował jeszcze, zakopując się w poduszkach, a ja po prostu się spiąłem.
Drgnąłem, podobnie jak jakaś tam część w środku mnie, niebezpiecznie mocno, prawie że pękając.
Zaciągnąłem się mocniej. Nie myśl, Oakley i czemu tu jest tylko, kurwa, tytoń?
— Przy następnej schadzce — odburknąłem tylko, ponownie i jeszcze mocniej przylegając do jego piersi.
Przy następnej.
Tak bardzo przepraszam, Adam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis