czwartek, 26 lipca 2018

Niby nic [65]

No i się popisał, bo oczywiście, że musiał to zrobić, strzelić ogniem z tego swojego kciuka i dzięki Stwórcy, że przy okazji nie spalił sobie noska czy brwi, bo nie byłem najlepszą osobą do przeprowadzania pierwszej pomocy.
Przysięgam, brakowało mi u niego tylko dymu wylatującego z nosa oraz kilku łusek gdzieniegdzie. Skrzydła bym odpuścił, w końcu tylko z nimi problemy, jak już doświadczyłem u niektórych Ikarów.
Chłopak powiercił się jeszcze chwilę, przy okazjo wbijając mi się w żebro, na co znacznie się skrzywiłem, bo, kurwa, to przyjemne nie było. Ostatecznie chyba ułożył się całkiem wygodnie i miałem wrażenie, że jeszcze chwila, a zupełnie rozpłynie się po mnie jak czekolada na słońcu.
— Powiem ci, Walsh, tak mi dobrze, tak leniwie, tak wygodnie — wymruczał, wypuszczając dym z ust (ha, teraz to już nawet z nozdrzy nie potrzebuję) i strzepując papierosa do opakowania.
Zrobiłem dokładnie to samo, a przy okazji, korzystając z tego, że jesteśmy w zamkniętym pomieszczeniu, więc wiatru w nim nie ma, wypuściłem kilka kółek z dymu. Bo w końcu nie tylko on mógł w tym pokoju się popisywać.
— Mi też tak dobrze, więcej wcale nie potrzebuję — stwierdziłem. — Może jeszcze wino by się przydało, ale to zawsze mogę załatwić przy następnej schadzce — dodałem, odchylając się do tyłu i chowając głowę w miękkiej poduszce, zakopując się i wzdychając głośno, bo serio było przyjemnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis