środa, 25 lipca 2018

Niby nic [52]

Przyglądałem się wszystkiemu, co robił z niezwykłą uwagą i namaszczeniem, bo jednak spoglądanie na Adama w takich momentach było czymś naprawdę pięknym, tak zwykłym, a tak bardzo podbudowującym, tak uroczym, zabawiającym i najzwyczajniej w świecie cieszącym oko. Nieporadne ciągnięcie za nogawki, skakanie na jednej nodze, rozpinanie guzików z niemałymi trudnościami. W takich zwykłych, najzwyklejszych ludzkich chwilach był o wiele ciekawszy i o wiele przyjemniejszym, niż gdy starał się wykreować na takiego wielkiego pana, znawcę, chłodnego oprycha z fiołem na punkcie władzy.
Miękki był, cudny był, kochany był i dlatego oglądałem go z uśmiechem na twarzy i chichotem, który wyrywał się z płuc, gdy uderzał swoją twarzą o mój brzuch, potykał się, nie mógł wyplątać z materiału et cetera.
Chyba właśnie wtedy, w tych małych gestach, w tych głupotach, w tych wypadkach, które wydarzyły się na moich oczach, chyba właśnie wtedy i w tym wszystkim po prostu się zakochałem.
Ryknąłem, gdy uderzył stopą o mebel, parsknąłem, gdy brodził przez nasze ubrania i gdy w końcu z trudnością wdrapał się na moje biodra, zaciskając w zębach paczuszkę z kondomem.
Jak bardzo chciałem się wtedy śmiać, odrzucić głowę i schować twarz w zgięciu łokcia, becząc z rozbawienia, to nawet nie wiecie.
Ale tylko uśmiechnąłem się szeroko, kładąc dłonie na ładnych biodrach i gładząc je delikatnie, zahaczając namiętnie o gumkę jego bokserek.
A jak już coś zrobiłem, to przesunąłem materiał tak, żeby tyłek miał cały odsłonięty, a same gacie wrzynały mu się w fiuta i przyciskały go do podbrzusza.
Zacisnąłem język pomiędzy zębami, zerkając na niego z szyderą w oczach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis