środa, 25 lipca 2018

Niby nic [50]

Lubiłem, gdy się śmiał. Lubiłem, gdy po prostu się śmialiśmy, tak w trakcie zbliżeń, prawie że seksu, bo to wszystko udowadniało, że tak właściwie to chyba nie zależy nam tylko na tym, żeby zaliczyć orgazm, a żeby też po prostu pobyć z tą drugą osobą i powygłupiać się w trakcie. Dlatego roześmiałem się razem z nim i może nieco cofnąłem głowę, mrucząc i zawstydzając się, gdy ten ucałował koniuszek mojego nosa.
Kochałem te małe gesty, niby nic nie znaczące, a posiadające w sobie tyle czułości, tyle dobra, delikatności, wrażliwości, empatii i zrozumienia dla drugiej osoby, gdzie mogłem po prostu rozpływać się pod każdą pierdołą, jaką tylko mnie obdarzał i jaką dawał mi do potrzymania w tym wszystkim.
Dlatego gładziłem i przeczesywałem leniwie te jego włosy, gdy on przypatrywał mi się uważnie, z tym cudownym, jakże cudownym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
— Dziękuję za ten komplement, bardzo mi miło — odparł z uśmiechem, na co skinąłem głową, odwzajemniając grymas. — A teraz, jak myślisz, powinienem pozbyć się już swoich spodni i bielizny? — spytał retorycznie, ale dla upewnienia pokiwałem głową, niechętnie odrywając dłonie od jego kosmyków i układając je luźno na materacu, zgięte w łokciach i utrzymywane wewnętrzną stroną do góry.
Odetchnąłem ciężko, odchylając niego głowę i próbując uspokoić uśmiech, który wirował na mojej twarzy, a także i oddech, który agresywnie wariował w płucach.
Jak ja cholernie cieszyłem się, że miałem go przy sobie, że mogłem się nim napawać, że mogłem go dotykać, całować, muskać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis