środa, 25 lipca 2018

Niby nic [58]

Skrzywiłem się, czując, jak bardzo napiera całym ciałem na to moje, jak wiele ciężaru przenosi na moją osobę i jak bardzo stara się zagarnąć każdą możliwą część przestrzeni, zniwelować przerwy, wręcz zespoić się ze mną i nie dopuścić do sytuacji, gdzie dałoby się wcisnąć między nas, chociażby skrawek kartki. Wtulałem policzek w poduszkę, gdy ten namiętnie chuchał mi w kark, atakował oddechem skórę, na każdym możliwym kroku przypominał o swojej obecności, takimi nawet najmniejszymi gestami, które przyprawiały mnie o szybko przedzierające się przez powierzchnię skóry dreszcze. Wciągałem brzuch, starałem się odepchnąć od łóżka, ale ten skutecznie to uniemożliwiał, wciskając mnie w materac, sprawiając, że fiut nieprzyjemnie wbijał się w pościel, czy cokolwiek. Co mogłem robić, jak tylko wydawać z siebie ciche syknięcia, gdy kolejny raz ocierałem się o materiał i to nie z własnej winy. Bo nie potrafił normalnie, musiał nacierać na mnie wszystkim, co miał w zanadrzu.
Pieprzony agresor.
— Oakley, rozluźnij się, ładnie proszę — wymruczał prosto w karczycho. Warknąłem pod nosem, rozgrzebując jeszcze bardziej pościel i jeszcze mocniej zahaczając penisem o kołdrę. — Nie wygodniej byłoby ci bez okalarów? Okularów. O-ku-la-rów — spytał, śmiejąc się nerwowo.
— Nie wiem, kurwa — jęknąłem, zerkając na niego spod byka. — Cokolwiek, co-okolwiek.
Co prawda tors podniósł, ale dupsko dalej sadzał na moich biodrach i dalej skutecznie wbijał je w to, co było pode mną.
Wyrzuciłem poduszkę spod twarzy, żeby ułożyć czoło na wierzchu dłoni i bąknąć coś pod nosem, prawie że nieprzytomnie, leniwie, rozmemłanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis