środa, 25 lipca 2018

Niby nic [54]

Nawet parsknąłem śmiechem, gdy wygiął usta w głuchym sapnięciu, czy tam jęknięciu, wypuścił szeleszczącą paczuszkę i spojrzał na mnie wymownym wzrokiem, mówiącym tylko jedno, co jego słowa za chwilę potwierdziły.
— Kurwa, Oakley, pojebało? — warknął, mruknął, et cetera, cokolwiek, ważniejsze było to, że znowu nade mną zawisnął, uśmiechnął się i otarł, przytulając nos do mojego policzka, co nie powiem, bardzo mi się spodobało. No i sam zaczął oporządzać swój tyłek, nie chciał się raczej narażać na kolejny, niezbyt wybredny atak z mojej strony. — Pomożesz mi troszkę, prawda? Tylko tym razem, błagam, uważaj, bo inaczej skończysz z twarzą wciśniętą w poduszkę i przysięgam, bardzo ładnie się odwdzięczę, a ty na pewno będziesz w wniebowzięty — syknął, delikatnie mnie obcałowując i w sumie bardzo podkusił mnie do zrobienia mu kolejnej, względnej krzywdy. — Może zdjąć ci te okulary, co? Jak bardzo ciebie w nich uwielbiam, to nie wiem, czy będzie ci w nich wygodnie, a przecież po co masz się męczyć...
Zmarszczyłem w odpowiedzi brwi i sięgnąłem do jego bokserek.
— Nie, chcę cię widzieć — odparłem krótko, tuż przed tym, jak z parszywym uśmieszkiem strzeliłem gumką od jego gaci.
Matko, bardzo zgrzeszyłem, myślą, mową, uczynkiem i sama dobrze wiesz czym jeszcze.
Błysk w ślepiach tego jelenia.
A przeżegnać się nie miałem jak, o ostatnim namaszczeniu nie mówiąc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis