piątek, 27 lipca 2018

Niby nic [67]

I zadrżał, spiął się, ba, przez chwilę miałem wrażenie, że ucieknie spod mojej dłoni jak struś pędziwiatr i już nigdy więcej nie będzie mi dane spojrzeć w te cudowne niebieskie oczy czy przejechać palcem po żuchwie chłopaka.
Och, w sumie to tak bardzo się nie myliłem.
— Przy następnej schadzce — mruknął, a następnie już całkowicie się schował, wtulił w moją klatkę piersiową.
Łaskotał ciepłym i równym oddechem, na co od razu wciągnąłem brzuch, przy okazji krzywiąc się niemiłosiernie, bo to było cholernie przyjemne i pociągające, wręcz uzależniające, ale w tym samym momencie miałem już dosyć, chciałem uciec, by móc zaczerpnąć oddechu i zgromić go wzrokiem, bo jak mógł ważyć się mnie połaskotać strumieniem powietrza świadczącym o tym, że dalej jeszcze jakoś dycha na tym marnym świecie. Przygryzłem policzek od środka i wyjąłem papierosa z ust, by strząchnąć go do naszej improwizowanej zapalniczki.
— Masz jakoś na drugie imię? — zapytałem cicho, przejeżdżając przez jego włosy swoimi palcami, a następnie schodząc troszkę niżej, muskając szyję, ramię, łopatkę i kręgosłup, rozkoszując się tym naprawdę pięknym organizmem w całej swojej okazałości.
Stuknąłem kilka razy o skórę chłopaka, delikatnie oczywiście, i odetchnąłem głośno, zamykając oczy.
Oakley, dlaczego musiałeś wszystko spierdolić, nawet jeżeli obaj wiedzieliśmy, że to właśnie w tym jesteśmy najlepsi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis