Otworzyła zielone ślepka, tylko po to, żeby za chwilę je we mnie wbić z pierwiastkiem czegoś dla mnie, w tamtym momencie niezrozumiałego, teraz, po czasie i poważniejszym zastanowieniu, najpiękniejszego w świecie, a co z taką łatwością odtrąciłem, nawet nie zdając sobie sprawy z tego daru, gestu, zaszczytu, czegokolwiek.
Później mnie odsunęła, delikatnie, z wpisaną jej w genach gracją i wyrazem całego gestu, który prosił tylko o to, żebym nie zrozumiał niczego źle. Nie narzekałem, nie fukałem, wręcz pomogłem jej odepchnąć większe cielsko, uginając się pod dotykiem szczupłej dłoni.
Otrzepała się, stanęła prosto i ponownie podeszła do szafy, byle ją przegrzebać na wszystkie strony świata, w każdy możliwy sposób.
— Bo jak nie ja, to kto, tak? — parsknęła cicho, może nieco słabo, ze znajomą nutką delikatnie łamiącego się głosu. — To... pomożesz mi? — spytała w pewnym momencie, spoglądając na mnie. — Chociaż czekaj, pewnie i tak już jestem spóźniona, zadzwonię do niego, pewnie zrozumie, dzisiaj to nie ma sensu...
I chwyciła telefon, a ja przewróciłem oczami i wstałem, byle pójść za nią i odebrać jej urządzenie, nim zdążyła zrobić cokolwiek głupiego. Pokręciłem głową z rozbawieniem i nawet zerknąłem na nią jak na małego głuptasa.
— Jakie bez sensu, jak ma pokochać, to poczeka — parsknąłem, rzucając komórkę na łóżko i za chwilę znów zerkając na blondynkę. — Odstrzelimy cię i do tego będziesz miała wejście smoka, jak coś, to powiesz, że upierdliwy Hindus zjadł ci sukienkę, czy coś — rzuciłem z uśmiechem, unosząc delikatnie lewą brew. — To jak, przymierzasz ten crop top?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz