środa, 19 września 2018

Klub Lornetkowy [9]

— Nie wiem, jak to jest możliwe i popieram, jak ty, mój partnerze w zbrodni, mogłeś to przegapić? Toż to najbardziej bezcenne chwile. Rozpoczynając od Jamesa, który ciągle wmawia mi, że to, że się przelizał z Ray`em to fatamorgana i się czegoś naćpałam, kończąc na pięknym obiedzie rodzinnym, gdzie nastąpił mały rozłam bliźniaków i maglowałam swojego może przyszłego albo przyszłego niedoszłego szwagra. — Była marną aktorką. Na pierwszy rzut oka potrafiłem poznać, gdy stawała się nagle zbyt kwiecista, zbyt figlarna, nabzdyczona, jakby w końcu stawała się normalną osobą. Doskonale wiedziałem, że lotność umysłu czy zdrowie psychiczne nie współgrało nigdy z rodziną Vene, więc nawet na taką możliwość nie liczyłem.— Cuda się dzieją, a mnie nie ma. Żądam spotkania z wami wszystkimi i to takiego porządnego, chociaż mam wrażenie, że ziemia by się zatrzęsła. Poza tym jeden Cesarz wie, kiedy ja was, ciebie w ogóle zobaczę po tym roku — fuknęła, przeczesując nerwowo włosy. — Uśmiechnąłem się krzywo, przytakując i otwierając kolejnego balonika.
— Nie mogę się nie zgodzić, tyle rzeczy przed nami, a my stoimy jak te kurwy, zastanawiając się, co dalej. — Ugryzłem pokaźny kęs niebiańskiej czekolady, która zaraz rozpłynęła się na moim języku. — Myślę, że do unii jednak raczej nie dojdzie. Stella, Sky i Heather, to praktycznie stan wojny, wolę nie wiedzieć, która zabije którą. I szczerze? Nawet by mnie nie zdziwiło, gdybyśmy faktycznie za jakiś czas mieli jedną pochować. Albo wszystkie. — Parsknąłem, na myśl płomiennej tyrady Stelli, gdy jeszcze pakowała w pośpiechu manatki, wrzeszcząc na ruszające się ściany, uciekające schody i nieotwierające się drzwi, które próbowały zatrzymać ją przed ucieczką z domu.
Chyba pierwszy raz żałowałem, że byłem wtedy na wakacjach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis