Przez ostatnie miesiące było zimno. Bardzo zimno nawet, jak mówili niektórzy ludzie, snujący się bez wyraźnego celu po uczelni. Nie byłem w stanie potwierdzić tych słów ze stuprocentową pewnością. Niby czułem jakieś ukłucia chłodu na syntetycznej skórze, niby policzki przybierały barwę całkiem naturalnego różu. Mimo wszystko jednak zimna samego z siebie nie odczuwałem, podobnie jak wilgoci. Z tego powodu postanowiłem po zajęciach wyjść na mokry trawnik, kiedy to smugi deszczu uderzały w okna w szaleńczym, lecz i po części uporządkowanym, tempie. Moja uwaga została przykuta przez jeden, drobny element, wyróżniający się pośród setek innych, dzielnie trwający mimo wybitnie niesprzyjających warunków pogodowych. Kucnąłem w pobliżu kępki kwiatów, które pewnie dopiero co przebiły się przez ziemię, biegnąc ku górze, aby zdobyć chociaż kilka cennych promieni słońca. Wyglądały jak nieprawidłowy element układanki w mozaice uczelni, gdzie to wszyscy szli przed siebie, zupełnie nie bacząc na pozostałych.
Polubiłem tego kwiatka. I nawet zacząłem mu współczuć. Musi być przecież taki samotny, zagubiony w bezkresnym świecie, potrzebował kogoś, kto się nim zaopiekuje. Dlatego dotknąłem opuszkami palców białych płatków, chłonąc wzrokiem każdy milimetr rośliny, aby później ostrożnie zerwać nowego przyjaciela. Obróciłem go kilkukrotnie, chcąc lepiej się przyjrzeć dziełu natury w dłoniach. Uśmiechnąłem się delikatnie i przytuliłem kwiat do piersi. Podniosłem się stopniowo, oglądając się przez ramię na drzwi, przez które zaledwie chwilę temu wyszedłem z budynku.
— Witaj — powiedziałem z szerokim uśmiechem, kiedy ujrzałem w środku drugą osobę, kiedyś już zapewne mijaną na korytarzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz