niedziela, 9 września 2018

Uciekając przed bratkami [0]

Leżałam zdyszana na mokrej trawie, ściskając trzęsącego się Krzyśka na brzuchu i miałam gdzieś, że w sumie teraz moja koszulka przesiąkła pozostałą wodą po deszczu, lepiąc się do ciała, moje włosy wyglądały, jakby z nich miało wylecieć całe stado ptaków i prawdopodobnie wędrowały sobie mrówki [lubiłam mrówki, więc mogły sobie mieszkać]. I wypadałoby odkazić dłonie, bo ranki szczypały. A to wszystko za sprawą tego małego diabła, który jak gdyby nic machał tymi swoimi włochatymi odnóżami, szczekając swoim kaczuszkowym, piskliwym głosem. Przysięgam, że jak się pozbieram z ziemi, to znajdę tego pierwszaka co nie dość, że mu wcisnął orzechy włoskie, to jeszcze jego koleżanka przyszła z przeklętą doniczką bratków, więc popylałam po całej szkole za tym szalonym żukiem.
— Ja pierdolę, gdybym cię tak, Krzysiek, nie kochała, to już dawno byśmy się pożegnali — mruknęłam, wzdychając ciężko i zaraz robaczysko wyślizgnęło mi się z rąk, żeby powędrować wyżej i przycisnąć mi nóżkę do twarzy. — ...To bardzo słaby protest — burknęłam, niechętnie podnosząc dłoń i odciągnęłam łapę robaczka od swoich ust. Jak na razie niespieszno było mi wstać, zwłaszcza, że słonko grzało, a na następną burzę czy deszczyk się jeszcze nie zapowiadało. Może wyschnę. Może, gdyby ktoś nie postanowił nie stanąć nade mną i zasłonić mi ciepłe promienie.
— Oddajcie mi słońce — jęknęłam, leniwie unosząc powieki, żeby spojrzeć w twarz osobie, która tak perfidnie zabrała mi ciepłe światło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis