wtorek, 11 września 2018

Kto by pomyślał, że to wytrzyma [11]

Może i cała sytuacja spotkała się z odrobiną niezadowolenia z mojej strony. Szczególnie gdy zielone oczy po prostu się odwróciły, wcześniej obdarowując mnie kaskadą iskier, błysków i nadziei na to, że to wszystko jakoś pójdzie, jakoś się ułoży i może nawet zakończy się tym legendarnym i niedoścignionym „happy endem”, czy jak to tam było.
A tak? Tylko uścisk na dłoni, który, mimo że starałem się wzmocnić, zdawał się z każdą chwilą być coraz słabszy, coraz mniej wiążący i coraz bardziej bezsensowny. Jednak głupio było mi wtedy po prostu ją puścić.
Bałem się, że będzie to poprzedzeniem dla całkowitej utraty.
I jakoś udało się podtrzymać to, aż do dotarcia do tej niesamowitej altanki, przy niesamowitym jeziorze, w niesamowitym lesie, który koniecznie chciał cię pozbawić życia, podobnie zresztą jak biblioteka i w sumie każde miejsce w okolicy.
A jednak z Przewalską u boku czuło się jakoś łagodniej. Bezpieczniej. Jakby groźby maści wszelakiej nigdy nie istniały.
— Kto ostatni w wodzie ten frajer! — wrzasnęła, parsknęła śmiechem, zrzucając przy okazji trzewiki i rzucając się boso w stronę tafli.
Chwilę zajęło mi zrozumienie, co się dzieje, może dlatego byłem w stanie wydusić z siebie tylko dość głośne imię dziewczyny i dosłownie w ostatniej chwili złapać ją, byle nie wleciała na łeb na szyję do zbiornika.
Pochwycenie koszulki, szarpnięcie materiału i uderzenie wątłych pleców o moją klatkę piersiową. Wszystko przepełnione moim przerażeniem ukrytym gdzieś w spojrzeniu i ciężkim oddechem, zdawkowo się urywającym.
— Na litość boską, Przewi — sapnąłem, trzymając ją w talii i dość głęboko łapiąc powietrze, tuż nad jej uchem. — Nawet jeśli jesteśmy już przemoczeni do suchej nitki, to nie uważam, żeby był to dobry pomysł — burknąłem, luzując nieco uścisk, bo co prawda, to prawda, może zaciskałem łapy nieco zbyt mocno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis