poniedziałek, 24 września 2018

Karmimy raka [10]

Mińsk wdał się w jakąś jednostronną dyskusję z Miszą, która przypominała bardziej monolog rozwścieczonego, głodnego niedźwiadka, z bajek puszczanych dzieciom o godzinie dziewiętnastej. Wieczorynka i inne sprawy tego typu, skupiłam się na tyle mocno na wsłuchiwaniu się w pomruki pełne oburzenia dyrektora, że prawie przegapiłam pytanie, zadane mi przez Amadeusza. 
— Wyjdziemy kiedyś na kawę? — Krótkie, szybkie, bezprecedensowe, całkowicie wybijające mnie z rytmu, przez moment miałam wrażenie, że się jedynie przesłyszałam. Uniosłam wzrok na postać profesora, który stał obok, wyglądając na tak samo zagubione, co ja. Pozostała dwójka nadal uczestniczyła ze sobą w rozmowie (o ile można było ich konwersację w ten sposób nazwać), nie przejmując się nami całkowicie. 
Uśmiechnęłam się ze zdziwieniem, mając nadzieję, że moja twarz nagle nie staje w obliczu "50 odcieni pomidora', czemu przeczyło uderzające ciepło, które poczułam na policzkach. Zorientowałam się po chwili, że wypadałoby odpowiedzieć, nawet jeżeli język nie chciał wyprodukować niczego sensownego z moich ust.
— Pewnie — odparłam w końcu, poszerzając nieco uśmiech, zanim dotarła do mnie kolejna informacja, zakodowana gdzieś tam w tle. Nie nadawaliśmy na odpowiednich falach, a zazwyczaj nas po drodze rozmijało, dlatego nie chcąc stracić sytuacji, od razu wypaliłam — uhm, pasowałby ci koniec tego tygodnia? Albo jakiś dzień w przyszłym? — spytałam, pomijając ulubioną wersję teraz, natychmiast, zaraz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis