Zaśmiała się głośno, gdy tylko usłyszała moją odpowiedź na jej propozycję. Skwitowałem to kolejnym grymasem, bo naprawdę nie miałem najmniejszej ochoty babrać się w tym zamulonym jeziorze, w którym czają się pewnie kolejne cuda niewidy, które tylko czekając na to, żeby chapnąć w ostre zębiska moje piękne, kształtne łydeczki, pocharatać pęciny i pozbawić kilku palców u stóp.
— Tak samej to nudno — odparła, przeciągając prawie że całą wypowiedź, na co skusiłem się przewrócić oczami, bo tak, Wanda była królową dramatyzowania i nieumiejętnego aktorzenia przy każdej możliwej okazji. — Ale i tak skorzystam, żyje się tylko raz i tak dalej, a katar i tak będę mieć.
I mimo że to powiedziała, stała przylepiona do mnie dosłownie jeszcze chwilę, może dwie. Widocznie oboje nie mieliśmy ochoty ruszać się i zakłócać obecnego stanu rzeczy. Było po prostu dobrze, bardzo dobrze i bardzo przyjemny.
Aż w końcu, ku mojemu niezadowoleniu, odsunęła się, leniwie, ostatnią odrywając dłoń, jakby chcąc do końca pozostać ze mną w, chociaż minimalnym kontakcie fizycznym. Rozumiałem ją, doskonale ją rozumiałem.
I zagryzłem policzek ze zdenerwowania, gdy weszła do wody po pas. Miałem nadzieję, że jedynie zmoczy stopy, a nie porwie się cała do lodowatej wody.
— Tylko nie za długo, bo wyjdzie coś gorszego, niż katarek — rzuciłem nieco głośniej, marszcząc się niemiłosiernie.
Martwiłem się.
Tak po prostu.
Nad tą małą, niezdarną i rozwrzeszczaną nimfą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz