niedziela, 23 września 2018

Karmimy raka [9]

Oczywiście Williams zareagowała na sytuację delikatnym uśmiechem, a później kwitując wszystko szybką gadką-szmatką na rzekomą poprawę humoru i tak dalej i tak dalej, wiadomo, o co chodzi, pitu sritu, lalala, cimcirimci i o czym ja, kurwa, mówię?
Patrząc na Heather, głupiałem. Od pierwszego dnia. Odkąd trafiłem do pierdolonej szkółki, to są już dobre trzy lata? Siły wyższe, Stwórco, czy coś tam, jaki ja już stary.
A po ustatkowaniu się wciąż ani widu, ani słychu. I chyba już nigdy nie miało być, tyle.
— Myśl pozytywnie, większość z nas wyfrunie w ciągu kolejnego rocznika. Już nie ma Jamesa Hopecrafta, Nivan pomknął też siną w dal, Foma tak samo. Jeszcze za nami zatęsknicie, bo po nas przyjdą jeszcze gorsze bachory — rzuciła, szczerząc się, pięknie się szczerząc, pokazując wszystkie ząbki i olśniewając swoją skromną osóbką.
Pierdolę, jak ja byłem nią onieśmielony, kurwa, szczeniak bez mózgu, nastawiony tylko na uganianie się z wywalonym jęzorem za swoją panią życia.
— Które będą wnerwiać również panią profesor Williams w przyszłości. Poza tym, siostry mamy się w końcu spodziewać w przyszłości?
— Jeden Miracles tutaj nie starczy? — Krótki dialog między dyrkiem, a Williams przeszedł mi jakoś mimo uszu, nie zwróciłem nawet na niego większej uwagi, to on się w ogóle odbył? Nic nie pamiętam, unoszę łapki i wzdycham, tyle, nic tu po mnie.
— Wyjdziemy kiedyś na kawę? — spytałem, gdy Mińsk wdał się w jakąś dyskusję, jednostronną oczywiście, z Miśką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis