Oczywiście, że mi przyklasnęła. Wręcz dziecinne zachowania Pelagoniji wydawały się nie mieć zamiaru ją kiedykolwiek opuszczać i nie było w tym nic złego. Nawet jeśli ludzie mieli uważać ją przez to za nieco infantylną. Odrobina światła wpadająca do mojego zaciemnionego pokoju zwanego życiem była raczej czymś wręcz oczekiwanym, przynoszącym chęć do dalszego egzystowania.
Eternumowa działała jak jakieś paliwo, nie bacząc na to, w jakiej sytuacji byś się nie znajdował. Ten szeroki uśmiech i iskrzące się zielone oczęta były w stanie podnieść na nogi nawet martwego.
— Formalności. Jakbyś odmówił, to pewnie i tak bym przytaszczyła ze sobą całą zastawę porcelanową albo termosik z dwoma kubkami. Wiesz przecież, że jestem bardzo ciężkim przypadkiem herbatoholizmu, wręcz nieuleczalnym — rzuciła i tak, ten aktorski, poważny ton. Zgrywanie dojrzałej, nudnej, dorosłej prukwy. A później? No a później znowu ten wspaniały uśmiech. — I choć chętnie bym z tobą tak poszła, to boję się, że byśmy się wywrócili po drodze i połamali sobie kości, roztrzaskali nos albo zdarli skórę jak Yevgeni. Chyba że znasz jakiś niezawodny sposób, jak przejść na czwarte piętro akademika w tej pozycji.
No i szybko odsunęła się od mojej osoby, na co pokiwałem ze zrozumieniem głową, bo jednak tak, miała rację. Ogarniać się w takim stanie? Raczej niemożliwe, złamanie karku gwarantowane.
— Co racja to racja — mruknąłem tylko, a następnie, nie czekając ani chwilki dłużej, chwyciłem ją pod ramię, byle zacząć iść na to utęsknione czwarte piętro, gdzie to prawdopodobnie wypiliśmy tę pierwszą herbatę kiedykolwiek.
Każdą kolejną zresztą też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz