— By troszkę się pognębić? — zapytała, aby następnie podejść do mnie i po prostu objąć, zacząć obracać i wprowadzić w niemałe zakłopotanie. — Wanda, nie masz nawet trzydziestki, a już zakładasz, że nigdy się w ślubną kiecę nie wciśniesz, tego lub tej właściwej pewnie jeszcze nie poznałaś, na co czarne myśli?
Zatrzymała mnie, przejechała przez całą twarzyczkę niebieskim spojrzeniem i prychnęła oburzona, marszcząc to swoje czółko. No cóż.
— Skracam ci czas na przygotowania o pół godziny, skoro masz czas na myślenie o takich rzeczach — zarzuciła jeszcze, puszczając mi oczko i rzuciła się wręcz do mojej kosmetyczki, zaczynając wyrzucać z niej dosłownie wszystko. Skrzywiłam się nieznacznie, splatając ręce na klatce piersiowej i odrobinę opuszczając wzrok. — Maluj się, zarzuć włosami i lecimy.
Ostatecznie tylko wzruszyłam ramionami, by następnie podejść do dziewczyny i chwycić za te pędzelki, szminki i inne cholerstwa, na które zdecydowanie ostatnimi czasy za dużo wydawałam.
— No już, już, pędzę, lecę, spokojnie — wyburczałam pod nosem, w kilku krokach znajdując się przed lustrem, by w pośpiechu zacząć się malować. Pięć minut powinno wystarczyć. Powinno. — Wcale nie takie czarne, ot co, taki tam pomysł, cieszmy się, że jeszcze do klasztoru iść nie planuję — prychnęłam, kręcąc zalotką przy oku, prawie go sobie nie wydłubując.
A kilka minut później stałam przy blondynce w pełni gotowości, zastanawiając się, czy to wszystko aby na pewno było dobrym pomysłem i czy aby na pewno mój brat zgodziłby się na takie wyjście.
Raz kozie śmierć, czy jak to się mówi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz