sobota, 8 września 2018

Pióra na wietrze [1]

Ja pierdolę, kurwa czyjakolwiek mać, czy ja wyglądam na jakiś rzadki okaz miśka polarnego? Co? Czy to już ten okres, gdzie ta buda upadła doszczętnie, zapominając zainwestować w systemy grzewcze? Było zimno, kurewsko zimno, wystarczająco, żebym miał ochotę schować się w jakiejś zapyziałej dziurze, otulić się setką koców i nigdy więcej nie wychylać nosa zza grubych pierzyn. Seryjnie, niby ledwo mróz ściął pobliskie rzeki, strumyki, nasze leśne jeziorko, a ja już kłapałem zębiskami na prawo i lewo, trzęsąc się przy niskich temperaturach. Nic poradzić na to nie mogłem, z natury zaliczałem się do zwierząt wybitnie ciepłolubnych, lubujących się w słoneczku, plażach i ogólnym błogim leniuchowaniu. A do leniuchowania bynajmniej nie zaliczałem przedzierania się przez zaspy, śniegi i tak dalej.
A pośrodku zasypiska stał jakiś idiota, przytulający kwiatka do piersi. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, rozpoznając w nim jednego z młodszych stażem uczniów. Uśmiechał się delikatnie głupio, wprawiając mnie przez moment w osłupienie, bo chyba jako jedyny nie dygotał cielskiem.
No tak, pewnie mu czujników temperatury nikt nie zamontował w tym dzikim ciele.
— Witaj — powiedział z szerokim, ciepłym uśmiechem, na tyle promiennym, że aż musiałem zmrużyć oczy.
— Musisz wstawić go do wody — mruknąłem — inaczej za parę godzin ci padnie z odwodnienia — poinformowałem chłopaka. — Zaklimatyzowałeś się już u nas na uczelni? — spytałem, chcąc podtrzymać lekką konwersację. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis