niedziela, 30 września 2018

Karmimy raka [X]

— Jestem cały do twojej dyspozycji, Heather — odparł, zmieniając tym razem ton rozmowy, która zmierzała w zdecydowanie zadowalającym mnie kierunku. Krążyliśmy wokół siebie niczym banda młodocianych szczeniąt, nie bardzo orientując się co robić, jak robić, gdzie robić, ani w ogóle w jaki sposób wyjść z jakąkolwiek inicjatywą. W towarzystwie gadatliwego Mińska, któremu nerwy w końcu puściły, za co winiłam osobiście piekielne zebranie, na którym przytrzymał nas w ostatnim czasie parę iście męczeńskich, i ruchliwej, chociaż milczącej Miszy, wszystko wydawało się odrealnionym snem.  —  Koniec tego tygodnia jak najbardziej mi pasuje —  dodał, na co skinęłam głową, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Kto wie, może coś jeszcze ciekawego z tego wyjdzie, bo póki co zdecydowanie miałam wrażenie, że zasługiwałam na przerwę w tym tygodniu. Miesiącu. Życiu. No, ale nie przesadzając, zamierzałam naprawić sytuację z wnerwiającym braciszkiem, bo Miracles powoli pozwalał sobie na za dużo, będąc przewodniczącym, ogarnąć jakoś dalsze plany życiowe i skończyć ostatni rok szkolny. 
Wszystko do zrobienia. Z odpowiednią pomocą, w odpowiednim towarzystwie, z dozą humoru i optymizmu, mogłam spokojnie zakładać już różowe okulary, nie przejmując się całkowicie resztą obowiązków, które gdzieś tam jeszcze czekały. Papieru? Nibal? Ech, o tym przypomnę sobie jutro, mam jeszcze czas na to wszystko.
Na razie oczy Amadeusza zdecydowanie zbyt ładnie lśniły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis