czwartek, 20 września 2018

Karmimy raka [7]

Zaszczycił nas krótkim „Witam, witam”, zmęczonym spojrzeniem i zwinnymi palcami, które szybko podkradły od Miśki jednego papierosa, cygaro, czy co to tam innego mogło być, naprawdę, powtarzam, naprawdę nie miałem ochoty wiedzieć, co to tam w sobie zawiera i jak bardzo dewastuje to płuca, po prostu nie, poddawałem się, unosiłem dłonie i cicho wzdychałem.
Leonid wyglądał, jakby coś go tak z przynajmniej pięć razy przejechało i wcale mu się nie dziwiłem. Patrząc na kadrę, czy nawet sam stan rzeczy pozaszkolnych sam już dawno dostałbym korby.
Ba i bez tego już mną pierdolnęło na wszystkie możliwe sposoby.
— Akademik nowy dostaniecie. A wy mieszkania — burczał, cholera wie w sumie, do kogo. Prawdopodobnie sam do siebie. — A mi tu kuratorium jakieś dzikie przyklepią, jakbym ja nianiek dodatkowo potrzebował, wiecie wy co. Kurwy sromotne na tych stołkach z biurokracji siedzą, nie ma co. Jakby mnie stać na to wszystko było, o nerwach nie wspomnę. Przyjeżdża Cesarza syn. Ładnie się zachowywać mi wszyscy macie, bo to gówniarz i smarkacz, ale przyszły Cesarz będzie, trzeba wyrabiać kontakty.
Uniosłem brwi, słysząc to krótkie obwieszczenie i losie, jeszcze tego nam brakuje, rozjuszony i rozpuszczony jak dziadowski bicz chłopaczyna, przed którym mają padać narody.
— Jeszcze czego nam tutaj brakuje, nie dość nam gówniarzerii? — jęknąłem cicho, strzepując papierosa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis