— Houston, chyba mamy problem! — Zanim się obejrzałem, nowy chłopak praktycznie zniknął pod naporem małych cholerstw, które wiły się wokół niego jak pierdolone robaki. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo irytujące potrafiły być wkurwione chochliki, zwłąszcza, gdy zdążyłeś wykurzyć (znaczy kulturalnie uśpić), członka ich stada. Cała ta dzika, zwierzęta hierarchia i inne rzeczy przyprawiały mój jedynie logicznie-niehumanistyczny umysł o migrenę, normalnie jak w jakiejś średniowiecznej, kiepskiej nowelce, w których uwielbiały się zaczytywać moje starsze i młodsze siostry.
Heather ruszyła na pomoc nowemu, gdy ja zająłem się dobijaniem resztek z naszego niedoszłego pola walki. Odrzuciła najpierw jednego, potem drugiego stworka, a kolejne Asu był w stanie sam strząsnąć z siebie, mimo faktu, że małe diabelstwa piszczały, jakbyśmy jakkolwiek ich mordowali.
Na co zaczynałem mieć ochotę, gdy kolejny uczepił się mojej nogi, zębami rozpruwając ponownie materiał. Nie zdziwiłbym się, gdyby Mińsk po usłyszeniu naszego późniejszego raportu, kazałby nam dodatkowo zapłacić za zniszczenie kostiumów przeciwchochliczych, tutaj przecież na uczzelni już nie takie cyrki się działy. Znaczy, to w całości był jeden wielki cyrk.
Jeszcze tylko nie rozgryzłem, czy byliśmy jako brać studencka widzami, czy raczej zajmowaliśmy się tą stroną zabawiającą pozostałą gawiedź.
Całe szczęście, dwie godziny później całe stado chochlików znalazło się w szczelnie zamkniętych workach, które zostawiliśmy nauczycielom już do ogarnięcia, nasza robota się skończyła. Ubabrani krwią, smarem i łzami chochlików wracaliśmy normalnie jak zwycięzcy. Powiedzmy.