— Wiesz, co ci powiem, Heather, my chyba musimy sami coś zorganizować, bo te wszystkie gnidy nie ruszą dupy, no co zrobisz, jak nic nie zrobisz, koko dżambo i do przodu, a tak właściwie, to jak to jesteś, ale nie tak? Nie jesteś gówniara, gówniara to ta cała... Kurwa, wyleciało mi. Ty się wozisz z tym, tym, tym, mutantem, wysokim takim czarne włosy, Demon czy coś takiego, a on dawał dupy temu od konia... To ta jego siostra, o, to jest gówniara, ja słyszałem, że ona tak z kwiatka na kwiatek, bo dobrze tam tego od Goldilocks nie ogarnęła, a już się z Oakleyem mizdrzyła po kątach, a potem? A potem jeszcze ten, co z nim co piątek popalam, się wtrynił i ci powiem, dobrze, że on z tą wiedźmą teraz się buja, przynajmniej jadu tam takiego nie ma i toksyn. — Kiwałam głową, wsłuchując się w przydługi monolog chłopaka, któremu jadaczka się nie zamykała, ale nic złego w tym nie było, cisza zdawała się straszna, a tak dźwięki zaczynały powoli dopasowywać się do kolorów i człowiek miał wrażenie, że zaraz nie zejdzie na zawał, że wszystko będzie dobrze, że teraz może się już zająć tylko paleniem papierosa, uśmiechaniem i rozmową z ciekawym, nowym kolegą. — A mi serce? Chyba nie, no może, nie licząc Alberta, no on się tak ładnie uśmiecha, a na blanta wyciągnąć się nie da, a on popala, ja to wiem, ja to widzę, ale chyba to we mnie tkwi problem, Heather, czy ja jestem nieznośny i dziwny, ja nie wiem, ja się staram, a ci ludzie mi tego nie doceniają, czy ty wiesz, że ja nawet dla tej od Zielarstwa zrobiłem krem na zmarszczki, a ona nic, ja nie rozumiem tego, jeszcze mnie opierdoliła, ja tu dbam, a raczej staram się choć trochę wyratować jej twarz, a ona z takim czymś i czy ty w ogóle wiedziałaś, że Mantikory dają zajebiste mleko, naprawdę, zjadłem ostatnio taką grzankę i ci mówię, no niebo w gębie.
— Zooorganizujmy coś — zaproponowałam, podchwycając pomysł chłopaka. — Ja brata kopnę, Miraclesa znaczy, niech się ruuuszy i coś w końcu zrobi, tak nie może być, żeby nic ciekawego się nie działo. Ja się z nim nie wożę, on sam się nawet do miasta nie umie dowieźć, ja bym z nim do auta nie wsiadła, choćby kotki i inne zwierzęta pokazać obiecywał, to by się źle skończyło, Zbysiu, Dex jest szurnięty i to brzydko szurnięty, poza tym krzyczy, nie lubię jak ktoś krzyczy. Ale tak, to ten od tamtego od tamtej, a Wandzialina to w ogóle szurnięta jeszcze bardziej jest i ja w ogóle nie rozumiem, co oni w niej widzą, co ona w nich widzi też nie rozumiem, bo to wszystko dzikie takie, puste takie, a oni pewnie by ręką machnęli na gówniarę i to nic złego być gówniarą, no ale takie napatoczyło się, znaczy ona jedna się napatoczyła. Już nawet James mi na nią burczał, wiesz? — spytałam, pociągając ponownie nosem. — A James praktycznie w ogóle nie burczy, a jak burczy, to znaczy, że coś jeszt na rzece. Na rzeczy znaczy. A Renee jest super. I ma zawsze ładne buty — przypomniałam sobie. — Nie znam Alberta, ale musi mieć bardzo ładny uśmiech. I nie jesteś nieznośny i dziwny, jesteś cudowny, Zbysiu, to ten świat jest smutny i on nie rozumie, że potrzebuje takiego człowieka jak ty, a to stare babsko od zielarska to się do Mińska nawet przystawiało na moim dyżurze ty wiesz, a jak ktoś się do Mińska przystawia, to to nie może być zdrowe psychiczne, znaczy psychicznie i ona też jest szurnięta. To w ogóle powinien nie być, że szkoła, a zakład dla umysłowo chorych, ja ci mówię. A Mantikory możemy potem wydoić.