Trójkowe przesiadywanie wróciło do dziennej normy, śmianie się znowu nie było sztuczne i wymuszone, a ja w końcu poczułem, że zaczynam odzyskiwać przyjaciela. Przerwa trwająca jedną trzecią roku do najprzyjemniejszych nie należała, szczególnie że jednak dzieliliśmy ten pokój, że przesiadywaliśmy w nim większość czasu i jednak dalej dzieliliśmy przeszłość, która niejednokrotnie odbijała się w takich zwykłych, rutynowych czynnościach. Bo nawet robiąc zdebilniałego skręta pierwsze, co mnie nachodziło, to pytanie „Van, chcesz?”, ale przecież mieliśmy te swoje ciche dni i nie można było się odezwać. Tym samym człowiek narażał się na kolejną kłótnię o pierdołę w stylu, że znowu zostawiłem skarpetki na jego połowie pokoju.
A oprócz tego, z Renee szło i to zaskakująco ciekawie, dobrze, przewspaniale, idealnie, bo chyba myśl, że zaraz się to wszystko rypnie, zaczęła gdzieś znikać. Coraz więcej frajdy odnajdywałem w zwykłych chwilach, siedzeniu, śmiejąc się z tego, jak Oakley się ubrał, czy faktu, że jeśli z babą od zielarstwa chciałoby się na „Hiszpana”, to penis lądowałby w jej pępku przez rozmiar tych cycków.
„Może zarzucić je sobie na plecy, jak dobrze się zamachnie” kwitowała wiedźma.
I potem takie głupie odzywki zmieniały się w migdalenie, a migdalenie, o ile w odosobnionym miejscu, w kolejne stadium.
I tak było też tego dnia, gdy dłoń nagle wylądowała na biodrze, a wyjątkowo sauté usta, niemachnięte żadną czarną szminką, musnęły moje wargi, wydając przy okazji słodkie cmoknięcie.
No i oczywiście, w tym jednym, jedynym dniu, gdy nikt nam dupy nie zawracał, musiał wejść książunio z bajki.
Raczej niskobudżetowego horroru.
Adam Walsh, aktualna zmora dla naszej trójki, no, może raczej dwójki, bo Oakley był na tyle zdebilniały i otumaniony ofertą seksu za frajer z dodatkowym przytulaniem się po nocach, że nie widział w tym człowieku niczego złego, podczas gdy ten jebał jadem i toksycznymi związkami na kilometr.
W skrócie — nie lubiłem chuja.
— Wiecie, gdzie jest Oakley? — spytał, a my z Illene prawie natychmiast odsunęliśmy się od siebie, chociaż niezbyt chętnie zsunąłem palce z jej uda.
— O, a nie siedzi u ciebie? — mruknąłem z przekąsem, ściągając nogi na podłogę, gdy Renee usiadła po turecku. — Nowość.
— Nie rób sobie nadziei, pewnie obija dupę, niekoniecznie swoją w jakimś klubie — syknęła wiedźma, lustrując mężczyznę niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
Parsknąłem śmiechem.
Niva był jej, całkowicie, maksymalnie.
Sama gadała, że nie pozwoli, żeby kto jej niebieskowłosego czuba skrzywdził, bo mu nogi z dupy powyrywa i wepchnie w nią tak głęboko, że mu gówno mordą wyjdzie.
Oczywiście wszystko jest jednym wielkim cytatem, ja tam tylko papuguję i powtarzam.
Moja mała obrończyni uciśnionych popierdoleńców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz