No i ostatecznie zaczęła się czkawka, a ja drżałam i drżałam, nie do końca wiedząc, co ze sobą począć, bo w sumie to po co ja tu przychodziłam, pewnie tylko mu przeszkadzałam, pewnie już coś robił i jaki w tym wszystkim był sens, tak?
— Wanda — mruknął moje imię, głaszcząc mnie swoją biedną, poharataną i zniszczoną dłonią moje włosy, ale jakoś zbytnio nie przeszkadzało mi, że tym razem nie nałożył na skórę tej sprytnej sztuczki, która i tak była iluzją i nic więcej nie zmieniała — to tak nie działa. Nie musisz być nikomu potrzebna za wyjątkiem samej siebie, wiesz? — zapytał cicho, a ja schowałam swoją twarz pomiędzy szyją mężczyzny a ramieniem i dalej płakałam, beczałam, ryczałam, bo ja przecież nigdy dużo nie wymagałam, ja naprawdę dużo nie potrzebowałam, a gdy już na horyzoncie pojawiał się ktoś, kto był tym światełkiem w tunelu, osóbką, która po prostu posiedzi ze mną w tej szklarni, porozmawia o jakiś głupotach, parsknie śmiechem i chuchnie ciepłym powietrzem, gdy tylko to potrzebne, no i nie wyzwie od masochistek, doprowadzając do po prostu kolejnego płaczu, bo dla mnie było to po prostu obrzydliwym wypominaniem czyjejś wady, ba, po prostu cechy, która już miała się za nim ciągnąć...
Ale czy on ciebie kiedyś tak nie nazwał?
— Ale po prostu nie chcę być tylko dla siebie — szepnęłam i w sumie to ponownie wybuchnęłam płaczem. — James, jak bardzo już szalona jestem i jak bardzo blisko mi do Ofelii, i dlaczego mi się to przytrafiło, co ja tym ludziom zrobiłam — jęczałam, a słowa przerywane były tą natrętną czkawką, której powoli zaczynałam mieć dosyć. — Ja tylko chcę, żeby było dobrze, czy to za dużo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz